- promocja
- W empik go
Nieznośny sąsiad. Niegrzeczna kolekcja. Tom 6 - ebook
Nieznośny sąsiad. Niegrzeczna kolekcja. Tom 6 - ebook
Przymusowe wakacje, powrót w rodzinne strony i dawny znajomy, który nie przestaje irytować
Lena całkowicie poświęciła się swojej pracy. Jest niezawodna i niezastąpiona. Jej pracoholizm daje w kość wszystkim dookoła. Jej szefowa i przyjaciółka posyła Lenę na przymusowy urlop. To dobra okazja, żeby po raz pierwszy od lat wrócić do rodzinnego domu – zwłaszcza że brat Leny z desperacją w głosie błaga ją o pomoc.
Na miejscu Lena musi zmierzyć się z rodzicami, którzy wciąż mają do niej pretensje o wyjazd do Warszawy, z bratem, który zrobi wszystko, aby uniknąć skandalu, oraz z właścicielami wiejskich sal biesiadnych. Ale najgorsze i tak jest to, że za płotem wciąż mieszka pewien nieznośny facet, który co prawda przez ostatnie osiem lat bardzo zmężniał, ale najwyraźniej nic a nic nie wydoroślał…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67335-93-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lena
– Królowa cię wzywa. – Moja asystentka, Dominika, wsunęła głowę przez szklane drzwi biura. Była ostrzyżoną na krótko brunetką, w nosie miała okrągły kolczyk. Odwróciłam twarz od ściany, zamykając pokrywę srebrnego laptopa. Wzięłam ze sobą swój ulubiony planer w biało-czarne szlaczki. Włożyłam zamszowe szpilki, które trzymałam pod biurkiem, i poprawiłam skórzany blezer.
W dobrym nastroju, stawiając nogę przed nogą, mijałam biurka na open spejsie, by dotrzeć do gabinetu Izy. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że wszyscy się na mnie gapią. Kurtuazyjnie zapukałam w matowe szkło na końcu sali.
– Wejść.
– Wracać do pracy! –Zerknęłam przez ramię, sprawiając, że wszyscy zaprzestali szeptów i skupili wzrok na swoich monitorach. Nacisnęłam klamkę i wślizgnęłam się do biura szefowej.
Iza była dojrzałą kobietą z rudymi włosami. Pół roku temu awansowała mnie na stanowisko dyrektora kreatywnego i przyznała najfajniejsze biuro na całym piętrze.
– Wzywałaś mnie.
Byłam gotowa przyjąć entuzjastyczne gratulacje. Przedwczoraj w nocy dopięłam wysokobudżetową kampanię prezerwatyw. A dzisiaj rano załatwiłam z siecią kin pierwsze próbki materiałów reklamowych na Dzień Dziecka.
– Musimy porozmawiać. – Iza zdjęła okulary. Przetarła zmęczoną twarz.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i usiadłam na zamszowym pikowanym fotelu.
– Co się dzieje? – zapytała, patrząc mi w oczy. – Jesteś przemęczona?
– Nie. – Wzruszyłam ramionami. Wypiłam dwie kawy i energetyka, więc miałam siłę, żeby pchnąć projekty dalej.
Izabela pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Musisz popracować nad podejściem do współpracowników – oznajmiła, a w jej tonie zabrzmiała niebezpieczna nuta. Aha. Już miałyśmy taką rozmowę po tym, jak wylałam jednego z grafików. Koleś pomylił czerwony z koralowym, do druku poszły złe pliki, więc nie miałam dla niego litości.
– Przecież się poprawiłam – powiedziałam defensywnie. – Od dwóch tygodni nikogo nie zwolniłam.
– Lena, Lena... – Iza pokręciła głową. – A co się wydarzyło wczoraj?
– Wczoraj? – zapytałam, nie tracąc ani na chwilę profesjonalnej miny.
– Tak, wczoraj. – Przytaknęła szefowa z matczyną troską. Odchyliłam się na oparcie i założyłam nogę na nogę.
– Dzień jak co dzień, rano miałam spotkanie z klientem, później pomagałam działowi kreatywnemu w budowaniu makiety.
Iza klepała chwilę w klawiaturę komputera, a potem znowu na mnie spojrzała.
– Pomagałaś działowi kreatywnemu? – Uniosła brwi z zainteresowaniem. – W budowaniu makiety?
– Właśnie to powiedziałam. – Kiwnęłam głową.
Iza przerzuciła rudą kitę do tyłu, strzeliła kostkami i włączyła coś na laptopie. Potem go przesunęła tak, abym ja też widziała, co się dzieje na ekranie. Film przedstawiał monitoring z sali konferencyjnej numer pięć.
– Specjalnie poprosiłam dział IT o to nagranie – powiedziała, bawiąc się długopisem.
Na filmie było widać, jak wchodzę do sali, wszyscy milkną i stają na baczność wokół projektu. Młody stażysta, który zapewne wyciągnął najkrótszą zapałkę, produkował się na temat makiety. Ja z powierzchownym zainteresowaniem stanęłam u szczytu stołu, następnie zadałam parę pytań i zastanawiałam się w skupieniu. Potem wzięłam w ręce projekt i wrzuciłam do kosza.
Spojrzałam na Izę bez cienia skruchy.
– Był do dupy.
Iza przyjęła ten komentarz ze spokojem, po czym włączyła kolejny film. Nachylałam się nad ramieniem młodej dziewczyny i czytałam coś na komputerze, kilka sekund później zamknęłam pokrywę laptopa i wskazałam jej drzwi.
– Daria już tu nie pracuje – skwitowała z kwaśną miną Iza.
– Przecież jej nie zwolniłam – powiedziałam z oburzeniem.
Szefowa bez słowa przeciągnęła suwak postępu wstecz i włączyła dźwięk. Słychać było, jak mówię: „Naucz się, czym różni się profesjonalny copywriting od wodolejstwa, a potem wróć”.
– Ten tekst się do niczego nie nadawał – usprawiedliwiałam się. – Powtórzenie goniło powtórzenie...
Iza wypuściła powietrze, mamrocząc coś o cierpliwości, i włączyła kolejny materiał. Wkurzona machałam na nim rękami, wskazując na draft plakatu perfum, i krzyczałam coś o liściach kapusty.
– Widziałaś, co oni tam wstawili? – zapytałam, modląc się o ciut zrozumienia z jej strony. Na filmie właśnie przykładałam jedną wersję plakatu do lewego ucha głównego kreatywnego i drugą do prawego. Mówiłam: „Powtarzaj za mną, z lewej liść, z prawej liść, a w środku… głąb”. Facet, blady jak ściana, powtórzył po mnie obelgę. – „Miały być liście tropikalne!”.
Izabela zamknęła laptopa z westchnieniem.
– Jesteś dobra, to fakt. Masz wyniki, ale na Boga, Lena! W tym tygodniu dostałam już trzy wypowiedzenia, a mamy wtorek.
Na język cisnął mi się bezczelny komentarz, że powinna lepiej wybierać pracowników, ale się powstrzymałam. Zagryzłam zęby i policzyłam w głowie do trzech.
– Postaram się bardziej panować nad sobą i mieć do nich więcej cierpliwości – obiecałam, patrząc na złoty zegarek na przegubie. – Muszę lecieć.
Już wstawałam, ale zatrzymał mnie jej głos.
– Siadaj! – wrzasnęła.
Z rozszerzonymi z szoku oczami klapnęłam z powrotem na krzesło. Iza wycelowała we mnie palec z elegancko pomalowanym czerwonym paznokciem.
– Mam tego dosyć.
Uznałam, że to zły pomysł, żeby pytać ją o markę i numer lakieru. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko patrzyłam na nią, czekając, aż się wygada i mnie puści. Robota sama się nie zrobi.
– Niepokoją mnie twoje metody. Wysyłamy cię na urlop – obwieściła, piorunując mnie wzrokiem.
Miałam wrażenie, jakby wykrzyczała mi ostatnie słowo wprost do ucha, a ono rozeszło się echem po całym umyśle. Urlop, urlop, urlop...
– Daj spokój – powiedziałam po tym, jak w końcu się otrząsnęłam. – Naprawdę będę już uważać.
– Ja nie żartuję – syknęła, a jej zielone oczy zamigotały.
– Ale ja nie chcę na urlop. Nie lubię urlopu – jęknęłam i nachyliłam się na siedzeniu ku niej.
Byłam pracownikiem idealnym, w ogóle nie brałam wolnych dni, nie odbierałam nadgodzin. Pracowałam również w soboty i święta, choć tu tylko rano. Ta praca była dla mnie całym życiem.
– Otóż to – powiedziała szefowa. – Masz ponad sześćdziesiąt dni zaległego urlopu. Rozmawiałam z kadrami i musisz go wybrać do końca roku.
– To jeszcze mam trochę czasu... – Machnęłam ręką, licząc, że sprawa rozejdzie się po kościach.
– Masz też nieruszony urlop z tego roku – przypomniała Izabela, patrząc w papiery.
– Wykreśl mi go. – Wzruszyłam ramionami.
– To nie podlega dyskusji – oznajmiła stanowczo, wracając do komputera. – Od jutra cię tu nie widzę.
– Ale ja mam nieskończone projekty – zaprotestowałam.
– Nie oszukujmy się. Jest czerwiec, więc teraz będzie luźniej. Dominika przejmie twoje obowiązki.
Normalny człowiek pewnie by się cieszył z takiego obrotu spraw, ale nie ja. Wykorzystywałam wakacje, żeby przygotować się do następnego sezonu. Zawsze miałam opracowanych kilka koncepcji do wyciągnięcia z szuflady w czarnej godzinie. Izabela mogła próbować mnie odsunąć, ale ja nie zamierzałam się ugiąć.
– Jeśli dowiem się, że zabrałaś komputer służbowy, wlepię ci dyscyplinarkę – pogroziła.
Szlag! Przewróciłam oczami i fuknęłam z irytacją. Moja szefowa ścisnęła nasadę nosa, co było oznaką frustracji.
– Wykorzystaj ten czas, może pojedź do rodziców czy coś. Wyluzuj i odpocznij, okej? – powiedziała, siląc się na cierpliwość.
Najeżyłam się. Nie lubiłam rozmawiać o domu, Iza jako jedyna wiedziała, skąd pochodzę, i to tylko dlatego, że miała wgląd w moje dokumenty.
– Jasne – mruknęłam z obrażoną miną i wstałam.
Szłam przez open space do mojego biura, a głowy pracowników odwracały się za mną z kpiącymi uśmieszkami. Mogłam się założyć, że zaraz po moim wyjściu wyciągną szampana.
Początkowo nie byłam w stanie się odnaleźć. Jeden plus tej całej sytuacji był taki, że wreszcie się porządnie wyspałam. Postanowiłam zająć się nadrabianiem zaległości książkowych i filmowych. Nie miałam zamiaru przyznawać się rodzicom, że jestem na urlopie, a tym bardziej ruszać tyłka poza granice Warszawy.
Koło południa dziesiątego dnia mojej pustelniczej egzystencji obudził mnie dźwięk telefonu. Nie miałam specjalnie znajomych, więc rzadko ktoś do mnie dzwonił w sprawie innej niż praca. Ten ktoś po drugiej stronie był nieustępliwy, więc z jękiem sturlałam się z łóżka i zdjęłam opaskę na oczy do spania.
– Czego? – zapytałam zrzędliwie po tym, jak odnalazłam telefon na szafce nocnej i przejechałam palcem w stronę zielonej słuchawki.
– Lena! Jak dobrze, że odebrałaś – powiedział mój brat z przesadzonym entuzjazmem. W tle słyszałam radosne śpiewy ptaków i beczenie kóz.
– Już żałuję.
– Potrzebuję twojej pomocy – rzekł Konrad, nie zwracając uwagi na mój nieprzyjazny ton. – Możesz przyjechać do domu?
– Zwariowałeś – stwierdziłam z niedowierzaniem. Wstałam i poczłapałam do kuchni, przytykając telefon do ramienia. Wyciągnęłam z lodówki mleko, a z szafki płatki. – Nie dam rady... Przecież wiesz, że mam dużo pra..
– Rozmawiałem z Dominiką – wtrącił mój brat. – Podobno twoja szefowa dała ci urlop do końca wakacji.
Karton z mlekiem prawie wypadł mi z ręki. Musiałam go odstawić w bezpieczne miejsce, z dala od krawędzi.
– Co? – Oparłam się o kant stołu pupą.
– Powiedziała nawet, że możesz przedłużyć wolne do końca września, jeśli potrzebujesz – oznajmił mój brat pogodnie. W gardle wezbrała mi się gorycz, ale ją przełknęłam.
– Jakim cudem rozmawiałeś z Dominiką? – zaatakowałam.
– Dodałem ją na fejsie po tym, jak zadzwoniła zapytać, co ma kupić na rocznicę rodziców w twoim imieniu. Teraz nie odbierałaś, więc zacząłem się martwić.
Spałam, jak każdy normalny człowiek na urlopie. Westchnęłam, włączając ekspres do kawy.
– Przyjedź, to kwestia życia lub śmierci – zakwilił mój brat.
– A odczep się – warknęłam nieprzyjemnie.
– Lena – zaczął ostrzej – pamiętaj, że wisisz mi przysługę. Jeżeli mnie zostawisz teraz w potrzebie, to wiesz, co zrobię…
– Nie ośmielisz się! – krzyknęłam z palcem w górze. Kawa zaczęła się przelewać, a ja jeszcze nie podstawiłam filiżanki. Aromatyczny płyn ściekał po ekspresie na blat, a potem na podłogę. Ja w tym czasie przewróciłam łokciem karton z mlekiem. To się nie zdarzało takiej perfekcjonistce jak ja. Ale teraz byłam tak wkurzona i rozkojarzona… Chwyciłam niesforny karton i przechyliłam do miski z płatkami. Coś jednak było nie tak, bo mleko zaczęło chlapać. Przeklęłam pod nosem. Mój brat czekał cierpliwie po drugiej stronie słuchawki.
– To w czym mam ci pomóc? – zapytałam, gdy wreszcie udało mi się napełnić miskę. Zabrałam się do wycierania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że trzymam w ręce ręcznik do włosów, który nie wiem jakim cudem znalazł się w kuchni. Ja pierdykam!
– To nie jest rozmowa na telefon. Masz pekaes o czternastej piętnaście z Młocin. Już kupiłem ci bilet, jest na mailu.
Spojrzałam przez okno na kościelny zegar.
– To za dwie godziny – powiedziałam w osłupieniu.
– Brawo, siostra, wreszcie poznałaś się na zegarku.
Rozłączyłam się z fuknięciem i zaczęłam pospiesznie kończyć płatki.
Objuczona torbą i walizką wysiadłam na jedynym przystanku w Będziszewie. Rozejrzałam się dookoła i westchnęłam. Rzepak pod wpływem delikatnego wiatru falował na polach, dwie krowy leżały i przypatrywały mi się podejrzliwie. Trzecia była zajęta skubaniem trawy. Normalny człowiek pewnie rozłożyłby ręce, chłonąc witaminę D z ciepłych promieni, i westchnął: „Ach… Mazury”. Ale nie ja. Jeszcze moja stopa nie przestąpiła przez próg domu rodzinnego, a ja już czułam się zmęczona i zirytowana.
Poprawiłam ciemne okulary, chwyciłam rączkę walizki i zaczęłam iść. Bardzo długo mnie tu nie było. Zapomniałam, że na naszej ulicy nadal naprawiają drogę w sposób średniowieczny. Dziury w piachu zasypują popiołem i gruzem. Po trzech krokach moje zamszowe pudroworóżowe szpilki zamieniły kolor na brunatny. Sapnęłam z niezadowoleniem, przystając i próbując doczyścić je chusteczką. Kosztowały siedem stów! Nie przyniosło to spodziewanego efektu, więc z kolejnym ciężkim westchnieniem wznowiłam marsz. Po chwili kółka walizki zablokowały się od żwiru, więc musiałam ją za sobą wlec, zostawiając ślad na piachu.
Co za koszmar.
W końcu moim oczom ukazała się posesja rodziców. Kamienny, kryty strzechą dom wyrastał znad zielonego żywopłotu. Przy furtce kwitł i pachniał biały jaśmin. Sąsiad obok kosił trawę, mrucząc głośno sprośną piosenkę.
– Proszę, proszę, kogo my tu mamy! – Przerwał koszenie i oparł się o płot. Obróciłam się gwałtownie i stanęłam jak wryta. Na początku nie zwróciłam na niego należytej uwagi, bo myślałam, że to pan Piotr, ale nie. Stał przede mną jego przystojny syn z seksownym uśmiechem. Przełknęłam ślinę. Nawet seksowniejszym, niż zapamiętałam.
– Cześć, Kacper – wydukałam. To chyba był jedyny człowiek na świecie, przy którym robiłam się nieśmiała. Zamrugałam powiekami speszona. Koszulkę zarzucił na ramię, ręce oparł o zielony drewniany płot i napiął bicepsy. Po wyrzeźbionej klatce piersiowej spływały strużki potu. Brązowe włosy ze słonecznymi refleksami zwijały się wokół jego uszu. Odgarnął je z wilgotnego czoła i posłał mi kolejny superuśmiech. Rany, kiedy ja ostatni raz byłam z mężczyzną? Chyba na imprezie integracyjnej dwa lata temu. A może trzy?
– Halo, tu mam oczy – zakomunikował wymownie, wskazując palcami na swoje miodowe tęczówki, w których migotały iskierki rozbawienia. Zamknęłam usta i prychnęłam. Arogancki jak przed laty. Odwróciłam dumnie głowę i ruszyłam z walizką w stronę furtki rodziców.
– Jak ci minęła podróż, skarbie? – zapytał czarująco, idąc równolegle ze mną. Był w doskonałym humorze. Najwyraźniej dostrzegł, że nadal na mnie działa.
– Wspaniale. – Nie dało się w moim tonie nie wyczuć sarkazmu. Spędziłam dwie ostatnie godziny w starym rzęchu bez klimatyzacji. Spocony facet obok mnie jadł kanapkę z tuńczykiem, dwa siedzenia dalej jakiś bachor ciągle się darł. Ktoś z tyłu wylał sok i lepiąca ciecz spływała mi pod nogi przy każdym hamowaniu.
– Hej, co cię ugryzło? – Zauważył, jak bardzo męczę się z walizką, więc zgrabnym ruchem przeskoczył przez płot i wyjął mi ją z ręki. Teraz owionął mnie jego męski zapach: skóry, potu i drewna. Moje hormony się rozszalały i zaczęły swój taniec radości.
– Wszystko w porządku – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Naprawdę nie musisz…
– To drobiazg – powiedział, niosąc walizkę bez wysiłku, jakby w środku była wata. Doszliśmy do furtki, nacisnęłam dzwonek. Kacper przełożył jednak dłoń nad moim ramieniem i swobodnie otworzył naszą furtkę, naciskając po prostu klamkę. Jego rozgrzana skóra musnęła moją, sprawiając, że na plecach pojawiły mi się ciarki. Przełknęłam ślinę i dyskretnie się odsunęłam. Wchodził jak do siebie. Rozległo się szczekanie Bacusia, psa rodziców. Wyszedł ze swojej budy i podbiegł do Kacpra, skacząc z radości. Sąsiad podrapał go za uchem.
– Cześć, psino – wymamrotałam, licząc, że bydlę nie pobrudzi mi białych spodni w kant.
Bacuś obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, a potem zawarczał.
– Dobry pies – pisnęłam pojednawczo, gdy ukazał przednie kły.
– Hej! Stary, nie poznajesz swojej pani? – zapytał Kacper wesoło i poklepał go po łebku.
– Chyba trochę mu się pogorszył wzrok – stwierdziłam.
– Chyba tak – przytaknął kurtuazyjnie.
Mówiłam sobie, że nie ma to związku z tym, że nie było mnie tu prawie osiem lat, czyli większość życia Bacusia.
– Dziękuję, kochanie! – zawołała moja mama z ganku, machając wesoło. Jak na prawdziwą gospodynię przystało, miała na sobie długą spódnicę i fartuch.
– Cześć, mamo – burknęłam.
– Dzień dobry, pani Lilo – odpowiedział Kacper, idąc w jej kierunku z walizką. Czuł się na tym terenie pewniej niż ja.
Zorientowałam się, że te radosne uśmiechy i „kochanie” nie były skierowane do mnie.
– Chodźcie, chodźcie. Właśnie wyjęłam maślane bułeczki z pieca.
Kacper postawił moją walizkę w sieni, do której dotarł już aromatyczny zapach pieczonych łakoci.
– Bardzo dziękuję, ale mam jeszcze trochę roboty – powiedział do mojej mamy, a potem odwrócił się do mnie. – Do kiedy zostajesz?
Oderwałam wzrok od pokrytych błotem kaloszy, które stały na ganku.
– Ja? – zapytałam niemrawo, grając na zwłokę.
Mama i Kacper wbijali we mnie spojrzenia.
– Wyjeżdżam jutro – zakomunikowałam, mając nadzieję, że w ciemnym pomieszczeniu nie widać, jak się czerwienię. Dłużej tu nie wytrzymam.
Sąsiad przyglądał mi się w chwilę skupieniu, a potem odwrócił się do mojej mamy.
– Do zobaczenia później, pani Lilo.