Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Niezrównani - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niezrównani - ebook

Sunset Boulevard najlepiej ogląda się w ciemnych okularach i z grubym portfelem w kieszeni. Jeżeli jakimś cudem dostaniesz się na listę VIP-ów, wejdziesz do najlepszych nocnych klubów w Los Angeles, hedonistycznego nieba dla młodych, stylowych i bogatych. Ale wstępując do tego świata, musisz pamiętać, że już się z niego nie wyrwiesz. Trójka osiemnastolatków, Layla, Aster i Tommy, wchodzi do kręgu wybrańców. Zgłaszają się do konkursu, którego celem jest przyciągnięcie do klubu rozchwytywanych celebrytów, zwłaszcza Madison Brooks, najpopularniejszej młodej gwiazdy z Hollywood. Nagrodą są duże pieniądze. Kiedy już się wydaje, że uśmiechnie się do nich szczęście, okazuje się, że Madison zaginęła. Niezrównani to pierwsza część serii Beautiful Idols, w której najpiękniejsze marzenia zmieniają się w koszmar.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1955-6
Rozmiar pliku: 595 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

LOST STARS

Mimo że każdego roku tłumy turystów wypełniają tu szczelnie chodniki, na Hollywood Boulevard najlepiej patrzeć zza okularów przeciwsłonecznych z dodatkowym filtrem w postaci niskich oczekiwań.

Po obejrzeniu dziesiątków zapadających się budynków o różnym stopniu rozkładu, tandetnych sklepików z pamiątkami handlujących plastikowymi figurkami Marilyn w podwiewanej wiatrem białej sukience i niekończącej się parady narkomanów, uciekinierów i pozbawionych smaku przyjezdnych, opaleni przybysze w tenisówkach w końcu zdają sobie sprawę, że nie znajdą tu Los Angeles, jakiego szukają.

W tym mieście, które żyje z młodości i piękna, Hollywood Boulevard najbardziej przypomina minioną gwiazdę ekranu. Nieustająco świecące słońce jest jej ostrym i brutalnym towarzyszem, bezlitośnie eksponującym najmniejszą zmarszczkę i każde przebarwienie skóry.

Jednak dla tych, którzy wiedzą, czego szukać (a także tych mających na tyle dużo szczęścia, by znajdować się na liście gości), stanowi on oazę najmodniejszych nocnych klubów – coś w rodzaju hedonistycznego schronienia dla młodych, pięknych i bogatych.

Dla Madison Brooks bulwar był spełnieniem marzeń. Może nie przypominał śnieżnej kuli, którą miała w dzieciństwie (malutkie skrawki złocistego brokatu spadały w niej na miniaturowy napis „Hollywood”), ale nigdy nie oczekiwała, że taki będzie. W odróżnieniu od tępych turystów spodziewających się, że spotkają w hollywoodzkiej Alei Gwiazd swoich ulubionych celebrytów rozdających autografy i ściskających wszystkich przechodniów, Madison dokładnie wiedziała, czego szukać.

Była należycie przygotowana.

Nie zostawiała niczego przypadkowi.

Ostatecznie, kiedy się planuje inwazję, należy zapoznać się z ukształtowaniem terenu.

Dzięki temu zaledwie po kilku latach, które minęły od chwili, gdy wyszła z brudnego dworca autobusowego w śródmieściu, jej twarz znajdowała się na okładkach prawie wszystkich pism i na prawie wszystkich bilbordach. To miasto należało do niej.

Chociaż droga na szczyt okazała się o wiele trudniejsza, niż się spodziewała, Madison udało się ją pokonać. Po prostu miała nadzieję, że jakoś przetrwa. Ani jedna osoba z jej poprzedniego życia nie liczyła na to, że zdoła zajść tak wysoko.

Gdy w końcu stała się znana i ustosunkowana, zyskała nieograniczony wstęp do Nocy dla Nocy, jednego z najmodniejszych klubów w Los Angeles – i nawet po godzinach jego otwarcia.

Madison podeszła do krawędzi pustego już tarasu klubu. Była to rzadka chwila samotności. Obcasy butów od Gucciego ślizgały się na gładkiej kamiennej posadzce. Przycisnęła rękę do serca i wychyliła się za barierkę, wyobrażając sobie migocące światełka komórek i zapalniczek unoszonych na jej cześć przez wielomilionową rzeszę fanów.

Ta chwila przypomniała o dziecięcej zabawie. Kiedyś grywała starannie obmyślone przedstawienia dla widowni złożonej z brudnych przytulanek ze sfilcowanymi włosami i niekompletnymi kończynami. Tępymi, nieruchomymi oczami z guzików gapiły się na tańczącą i śpiewającą Madison. Te niestrudzone próby przygotowały ją na dzień, gdy stare zabawki ustąpiły miejsca żywym i prawdziwym rozentuzjazmowanym fanom. Nigdy nie przestała wierzyć, że jej marzenia się ziszczą.

Madison nie stała się najbardziej pożądaną młodą celebrytką dzięki nadziei, pragnieniom czy innym ludziom. Sukces zawdzięczała żelaznej dyscyplinie, samokontroli i determinacji. Mimo że media uwielbiały przedstawiać ją jako niepoważną imprezowiczkę (aczkolwiek z dużymi zdolnościami aktorskimi), za sensacyjnymi nagłówkami stała młoda, silna dziewczyna, która przejęła kontrolę nad swoim losem, stając się przy tym prawdziwą twardzielką.

Nigdy jednak by się do tego nie przyznała. Niech lepiej myślą, że jest księżniczką z bajki, która ma życie usłane różami. To kłamstwo zapewniało jej osłonę, rodzaj zbroi, która nie pozwalała nikomu poznać prawdy. Ci, którzy ośmielili się naruszyć powierzchnię tej zbroi, i tak nie dotarli nigdy zbyt daleko. Droga do przeszłości Madison obfitowała w tyle przeszkód, że nawet najbardziej dociekliwi dziennikarze w końcu kapitulowali, pisząc tylko o niezrównanej urodzie aktorki. Jej włosy miały na przykład barwę pieczonych kasztanów widzianych rześkiego jesiennego dnia, jak to ujął pewien dziennikarz „Vanity Fair”, który przeprowadzał z nią ostatnio wywiad. Napisał również, że jej fiołkowe oczy ocienione są gęstą aureolą rzęs. I chyba również w tym artykule znalazła się wzmianka o tym, że jej skóra się skrzy czy też lśni (w każdym razie − jest pełna światła).

Zabawne, że rozpoczął wywiad jak kolejny zblazowany dziennikarzyna, który sądził, że uda mu się ją złamać. Biorąc pod uwagę różnicę wieku między nimi – ona miała osiemnaście lat, on zaś przekroczył czterdziestkę (więc w porównaniu z nią był prawie dziadkiem), a także jego wysokie IQ (takie przynajmniej miał o sobie mniemanie), wydawało mu się, że bez trudu ją podejdzie i dziewczyna ujawni jakiś żenujący sekret, który stanie się początkiem końca jej kariery. A jednak wyszedł z tego spotkania z niczym, ba, nawet się w niej lekko zadurzył. Podobnie jak wszyscy jego poprzednicy niechętnie przyznawał, że Madison Brooks coś w sobie ma. Nie była pierwszą lepszą gwiazdką.

Pochyliła się jeszcze bardziej, przyłożyła palce do ust, po czym zakreśliła ręką łuk, posyłając całusa wyimaginowanym fanom. Dała się ponieść bezgranicznej radości z powodu wszystkiego, co osiągnęła, i krzyknęła z triumfem tak głośno, że jej głos zagłuszył na chwilę nieprzerwaną ścieżkę dźwiękową ruchu ulicznego i syren.

Dobrze jej to zrobiło.

Przez krótką chwilę poczuła się równie dzika i nieposkromiona, jak w dzieciństwie.

− Udało się – wyszeptała do siebie i wyimaginowanych fanów, ale głównie do tych, którzy w nią wątpili, a nawet usiłowali pokrzyżować jej plany.

Pozwoliła sobie na jeszcze jeden okrzyk, któremu długo nie pozwalała wyrwać się na wolność. Teraz była zszokowana, z jaką łatwością udało się jej to zrobić – kolejna pozostałość przeszłości, od której nigdy nie zdoła się uwolnić. Biorąc pod uwagę swoje wcześniejsze lekkomyślne zachowanie, zastanawiała się, czy naprawdę o to jej chodziło.

Wspomnienie chłopca, z którym się całowała, wciąż pozostawało w jej myślach. Po raz pierwszy od bardzo dawna odprężyła się na tyle, że uśpiła czujność i stała się dziewczyną, którą naprawdę była.

Wciąż się zastanawiała, czy przypadkiem nie popełniła błędu.

Sama ta myśl była dość otrzeźwiająca, jednak dopiero rzut oka na wysadzany brylantami zegarek marki Piaget sprawił, że naprawdę zaczęła się martwić.

Osoba, z którą miała się spotkać, powinna już tu być. To, że się spóźniała, wraz z ciszą panującą w zamkniętym i pustym klubie, sprawiło, że straciła pewność siebie. Mimo ciepła kalifornijskiej letniej nocy opatuliła się szczelniej kaszmirowym szalem. Jeśli cokolwiek mogło przyprawić Madison o drżenie, to niepewność. Kontrola nad wszystkim była równie konieczna jak oddychanie. A jednak zjawiła się tu, zastanawiając się nad treścią wiadomości, jaką otrzyma.

Jeśli wiadomość była tak dobra, jak twierdziła osoba, z którą miała się spotkać, Madison porzuci troski i nigdy już nie obejrzy się za siebie.

Jeśli nie… cóż, w zanadrzu miała jeszcze plan B.

Liczyła, że do tego nie dojdzie. Nie cierpiała bałaganu.

Zacisnęła delikatne palce na szklanej barierce oddzielającej ją od kilkunastometrowej otchłani, po czym wzniosła oczy do nieba, próbując odnaleźć migoczący punkcik, który nie byłby światełkiem samolotu, ale jedyną prawdziwą gwiazdą w Los Angeles.

Mimo że zwykle udawało jej się zwalczyć wszelkie myśli o przeszłości, na jedną krótką chwilę Madison wróciła pamięcią do miejsca, w którym roiło się od prawdziwych gwiazd.

Do miejsca, które powinno pozostać zapomniane.

Wiatr musnął jej policzek, przynosząc cichy odgłos kroków i dziwnie znajomy zapach; nie umiała go zidentyfikować. Odczekała chwilę, zanim się odwróciła. Widząc spadającą gwiazdę, chciała wypowiedzieć życzenie. Ze skrzyżowanymi palcami śledziła jej lot po czarnym, aksamitnym niebie.

Wszystko będzie dobrze.

Nie ma powodu do niepokoju.

Potem się odwróciła, gotowa stanąć twarzą w twarz z każdym niebezpieczeństwem. Przekonywała samą siebie, że da mu radę. A wtedy zimna, silna ręka zakryła jej usta i Madison Brooks zniknęła w ciemności.

MIESIĄC WCZEŚNIEJ…ROZDZIAŁ DRUGI

WHILE MY GUITAR GENTLY WEEPS

− Daj spokój, stary. Musisz to rozstrzygnąć. Nie wyjdziemy, dopóki tego nie zrobisz.

Tommy oderwał się od numeru „Rolling Stone’a”, który właśnie czytał, i popatrzył znudzonym wzrokiem na stojących przed nim dwóch chłopaków, kolejnych marzycieli myślących o założeniu własnego zespołu. Minęła już ponad połowa jego ośmiogodzinnej zmiany, a on sprzedał zaledwie kostkę do gry. Niestety, nie zanosiło się na to, że tych dwóch to zmieni.

− Elektryczną czy akustyczną? – zapytali zgodnym chórem.

Tommy popatrzył na długaśne nogi Taylor Swift, po czym przewrócił kartkę i tyle samo czasu poświęcił Beyoncé.

− Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi – stwierdził w końcu.

− Ciągle to mówisz. – Chłopak w czapce beanie popatrzył na niego podejrzliwie.

− A ty ciągle o to pytasz. – Tommy zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak długo jeszcze będą mu zawracać głowę, zanim się stąd wyniosą.

− Koleś, jesteś najgorszym sprzedawcą świata. – Chłopak, który wypowiedział tę kwestię, miał na sobie koszulkę z okładką Dookie zespołu Green Day. Chyba miał na imię Ethan, chociaż Tommy nie był pewien.

Odsunął pismo na bok.

− Skąd wiesz? Nigdy nie próbowałeś niczego kupić.

Obaj niedoszli klienci jak na komendę przewrócili oczami.

− Interesuje cię tylko twoja prowizja?

− Naprawdę taki wielki z ciebie materialista?

Tommy wzruszył ramionami.

− Kiedy trzeba opłacić czynsz, wszyscy stają się materialistami.

− Na pewno masz preferencyjne warunki – powiedział chłopak w czapce, nie zamierzając odpuścić.

Tommy popatrzył na nich, zastanawiając się, kiedy w końcu uda mu się ich skutecznie zniechęcić. Przychodzili tu co najmniej od tygodnia i chociaż zawsze zachowywał się tak, jakby ich natrętne pytania i żałosne próby zwrócenia na siebie uwagi go drażniły, w rzeczywistości stanowiły one jedyną rozrywkę w jego nudnej pracy.

Jednak o czynszu mówił poważnie. A to znaczyło, że nie miał cierpliwości dla smarkaczy marnujących jego czas i niezamierzających nic kupić.

Wysokość jego zarobków zależała od wyników sprzedaży, a ponieważ nie było z tym najlepiej, Tommy uznał, że nie musi się starać i równie dobrze może spędzać czas na kartkowaniu niesprzedanych numerów „Rolling Stone’a” i marzeniach, że pewnego dnia trafi na jego okładkę, albo na poszukiwaniu koncertów w sieci – minimum wysiłku za minimalną płacę. Wydawało mu się, że to uczciwy układ.

− Elektryczna – orzekł w końcu. Zdziwiła go cisza, która zapadła po tym oświadczeniu.

− Tak! – Chłopak w koszulce Green Day triumfalnie potrząsnął pięścią, zupełnie jakby opinia Tommy’ego przeważyła.

Denerwowało go, że ci dwaj podchodzą do niego z takim podziwem. Zwłaszcza że jego życie wcale na to nie zasługiwało.

− Dlaczego? – zażądał odpowiedzi chłopak w czapce beanie.

Tommy wyjął mu z ręki gitarę akustyczną i zagrał riff otwierający Smoke On the Water Deep Purple.

− Słyszysz to?

Chłopak z wahaniem skinął głową.

Tommy oddał mu gitarę i sięgnął po dwunastostrunową gitarę elektryczną, na którą miał oko od chwili, gdy zaczął pracować w sklepie Farringtona. Gdyby tylko któryś z tych smarkaczy okazał się użyteczny i w końcu coś kupił, Tommy byłby o krok bliżej swoich marzeń.

Zagrał ten sam fragment utworu. Chłopcy nachylili się w jego stronę.

− Dźwięk jest głośniejszy, pełniejszy i ostrzejszy. Ale tylko moim zdaniem. Nie traktujcie mnie jak wyroczni.

− To było coś, stary. Zastanów się, czy nie chcesz dołączyć do naszej kapeli.

Tommy roześmiał się i pogłaskał gryf gitary, po czym odwiesił ją na haczyk.

− I co? Którą zamierzacie kupić? – zapytał, patrząc to na jednego, to na drugiego.

− Wszystkie! – wykrzyknął ze śmiechem chłopak w koszulce Green Day. Przypominał Tommy’emu jego samego w tym wieku – miał w sobie tę samą niebezpieczną mieszankę niepewności i brawury.

− Jasne, gdy tylko sprzedasz na eBayu swoją kolekcję pornosów! – roześmiał się chłopak w czapce beanie i pobiegł do drzwi. Jego towarzysz puścił się w pogoń, wykrzykując obelgi, którym jednak daleko było do tej wypowiedzianej przez kolegę.

Tommy popatrzył w ślad za nimi. Mały srebrny dzwoneczek przy drzwiach zadźwięczał, dając sygnał, że w końcu będzie miał trochę czasu dla siebie.

Nie żeby nie lubił swoich klientów – sklep z gitarami Farringtona słynął z tego, że przyciągał naprawdę specyficzną, mającą obsesję na punkcie muzyki klientelę. Tyle że nie była to praca, o jakiej marzył Tommy, gdy przyjechał do Los Angeles. Miał talent, który niestety pewnie się zmarnuje. Jeśli nic się nie zmieni, nie pozostanie mu nic innego, jak odnaleźć tych chłopaków i błagać o przyjęcie do zespołu.

Nie tylko grał na gitarze, ale również śpiewał. Tyle że wszyscy mieli to gdzieś. Ostatnia próba załapania się na stałe koncerty solowe skończyła się porażką. Poobklejał całe miasto chyba setką plakatów (znajdowało się na nich jego zdjęcie w wypłowiałych dżinsach z obniżonym krokiem i z gitarą przewieszoną przez gołą klatkę piersiową). Odezwały się jednak tylko dwie osoby. Jakiś zboczeniec zaprosił go na „przesłuchanie” (obleśny chichot, który dało się słyszeć po tym słowie, sprawił, że Tommy zaczął się poważnie zastanawiać nad zmianą numeru telefonu), a kierownik miejscowej kawiarni zaproponował jeden występ. Ta druga propozycja wydawała się obiecująca, dopóki kierownik nie odrzucił repertuaru Tommy’ego i nie zażądał, by przez całe trzy godziny grał tylko akustyczne covery największych hitów Johna Mayera. Przynajmniej udało mu się zyskać pierwszą fankę: czterdziestokilkuletnia blondynka podała mu zmiętą serwetkę, na której szminką napisała nazwę hotelu i numer pokoju, po czym mrugnęła do niego znacząco i, kołysząc biodrami, wyszła z kawiarni, pewna, że za nią pójdzie.

On jednak tego nie zrobił.

Chociaż przyznał, że go kusiło. Miał za sobą ponure pół roku w Los Angeles, a ona była naprawdę niczego sobie. A do tego wysportowana, jeśli wierzyć sukience, która opinała jej ciało i podkreślała kształty. Mimo to, chociaż spodobała mu się jej bezpośredniość, a ciało wydawało się spełnieniem marzeń, nie mógł oprzeć się myśli, że byłby tylko zabawką w rękach kobiety, która znudziła się mężczyznami w swoim wieku.

A on pragnął być traktowany serio.

To dlatego właśnie przejechał pół kraju z całym swoim dobytkiem (kilkanaście T-shirtów, kilka par dżinsów z przetarciami, gramofon, który kiedyś należał do jego mamy, cenna kolekcja płyt winylowych, stos książek w miękkich oprawach i sześciostrunowa gitara z drugiej ręki) upchanym w bagażniku samochodu.

Jasne, brał pod uwagę to, że minie trochę czasu, zanim zapuści tu korzenie, ale nigdy nie przypuszczał, że w ogóle nie będzie występował.

Podobnie jak nie przypuszczał, że skończy jako sprzedawca w sklepie z gitarami. Przynajmniej mógł powiedzieć mamie, że pracuje w przemyśle muzycznym.

Przewrócił kartkę i przed jego oczami ukazał się całostronicowy artykuł na temat Strypes (pieprzonych szesnastolatków gotowych na podbój świata – to sprawiło, że Tommy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem dwa lata temu, gdy był w ich wieku, nie przegapił swojej szansy).

Kiedy znów rozległ się dzwonek i drzwi się otworzyły, Tommy był zadowolony, że oderwie się od tych myśli, ale mina mu zrzedła na widok jakiegoś bogatego dupka, który wyglądał na całkowicie zagubionego pośród plakatów Jimiego Hendrixa, Erica Claptona i B.B. Kinga wiszących na ścianach. Jego designerskie dżinsy i T-shirt pewnie kosztowały więcej, niż Tommy zarabiał przez tydzień. Nie mówiąc już o zamszowej marynarce, szpanerskim złotym zegarku i mokasynach (prawdopodobnie ręczna włoska robota), które mogły być warte więcej niż cały majątek Tommy’ego, z samochodem włącznie.

Dziany gość na gościnnych występach.

W Los Feliz roiło się od takich. Bogaci pseudohipsterzy kręcący się po restauracjach, galeriach i butikach. Mieli nadzieję, że podchwycą trochę mody ulicznej, którą będą mogli przenieść do Beverly Hills, a potem zaimponować znajomym opowieściami o wycieczce do niebezpiecznej dzielnicy.

Tommy zmarszczył brwi i przeleciał wzrokiem artykuł. Czytanie o dzieciakach ze Strypes strasznie go dołowało.

Podobnie jak czekanie, aż klient skończy obowiązkowy obchód, a może nawet poprosi o okolicznościową kartkę (mieli świetne pamiątki dowodzące, że naprawdę się tu było).

Westchnął ciężko. Każdy zespół w tym czasopiśmie wydawał się z niego drwić, udowadniając mu, jak wielkim błędem była przeprowadzka do Los Angeles.

W końcu doszedł do wniosku, że powinien podjąć minimum wysiłku i przywitać tego pretensjonalnego dupka, który zakłócił mu spokój. Kiedy jednak zaczął mówić, słowa uwięzły mu w gardle i tylko pożerał gościa wzrokiem jak najgorszy rodzaj fana.

To był Ira.

Ira Redman.

Ustosunkowany właściciel firmy Niezrównane Nocne Życie, który − tak się składa − był zarazem ojcem Tommy’ego.

Chociaż „ojciec” to chyba za dużo powiedziane. Bardziej odpowiednie byłoby określenie „dawca spermy”.

Przede wszystkim nie miał pojęcia o istnieniu swego syna.

Chłopak zresztą też nie wiedział o istnieniu Iry aż do swoich osiemnastych urodzin. Do tamtego dnia wierzył matce raczącej go bajeczkami o tacie, który poległ na polu chwały, zanim Tommy przyszedł na świat. Tylko przez przypadek poznał prawdę. Jednak to wydarzenie na zawsze odmieniło jego życie. Ku przerażeniu matki (a także dziadków, byłej dziewczyny i pedagoga szkolnego) podjął z konta pieniądze, które miał odłożone na college, i pojechał do Los Angeles.

Wszystko miał zaplanowane. Najpierw znajdzie piękne mieszkanie (skończyło się na norze w Hollywood), potem znajdzie świetną pracę (tę u Farringtona trudno taką nazwać), a w końcu, dzięki informacjom dotyczącym ojca, które udało mu się znaleźć w Google’u, Wikipedii i archiwalnym numerze pisma „Maxim”, odnajdzie Irę Redmana i zaprezentuje mu się jako niezależny, wartościowy młody człowiek.

Nie spodziewał się jednego: że w obecności Iry będzie tak bardzo onieśmielony.

Wkrótce po przyjeździe do Los Angeles udało mu się wytropić ojca. Obserwował go zza pękniętej przedniej szyby gruchota, który w Tulsie wyglądał całkiem fajnie, a w Los Angeles tak beznadziejnie, że na jego widok nawet parkingowi uśmiechali się szyderczo. Ira z lekceważącą, a zarazem władczą miną wysiadł ze swojego prowadzonego przez szofera cadillaca escalade i ruszył do restauracji. Sprawiał wrażenie człowieka, który bardziej niż jedzeniem żywi się władzą. Jego ponury, wszystkowidzący wzrok był bezwzględny, co momentalnie przekonało Tommy’ego, że nie mają ze sobą nic wspólnego.

Marzenia o spotkaniu z ojcem, które towarzyszyły mu przez całą drogę z Oklahomy do Kalifornii, rozwiały się w smogu Los Angeles. Uciekł, przyrzekając sobie, że zanim spróbuje jeszcze raz, wyrobi sobie nazwisko.

I oto teraz miał go przed sobą. Ira Redman wciągnął powietrze tak, jakby nawet ono stanowiło jego własność.

− Cześć – wymamrotał Tommy, chowając dłonie pod ladą, żeby Ira nie zauważył, jak bardzo mu się trzęsą, chociaż pewnie wydało go drżenie głosu. – Jak leci?

Pytanie było proste, lecz Ira nie odpowiedział. Cisza, która zapadła, stała się niezręczna, wręcz nie do wytrzymania. Przynajmniej dla Tommy’ego. Ira wydawał się zadowolony, po prostu stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w chłopaka, zupełnie jakby się zastanawiał, czy taki ktoś w ogóle ma prawo istnieć.

Nie mrugaj, nie odwracaj wzroku, nie okazuj słabości, upominał się w myślach Tommy. Tak bardzo starał się nie reagować, że omal nie przegapił chwili, gdy Ira pokazał palcem na gitarę za nim.

Najwyraźniej mężczyzna postanowił odpocząć trochę od świata, zaspokajając ukryte marzenie o zostaniu gwiazdą rocka. Tommy powinien się cieszyć, że wreszcie coś sprzeda. Jednak niech go diabli, jeśli pozwoli, by Ira wyszedł stąd z piękną dwunastostrunową gitarą, którą w myślach uważał już za swoją od chwili, gdy wziął ją do ręki i zagrał pierwszy akord.

Specjalnie ściągnął ze ściany inny instrument, wiszący wyżej. Ira jednak zaprotestował.

− Nie, chcę tę za tobą. Tę niebieską – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zupełnie jakby Tommy nie miał wyboru i musiał wykonać jego rozkaz, spełnić każdy kaprys. To było denerwujące. Poniżające. I sprawiło, że Tommy poczuł się jeszcze gorzej.

− Ta nie jest na sprzedaż. – Próbował skierować uwagę Iry na inny instrument, ale bez skutku.

Mężczyzna zmrużył ciemnoniebieskie oczy (taki sam odcień oczu miał Tommy) i zacisnął szczęki, podobnie jak zawsze on to robił, kiedy próbował zinterpretować jakiś utwór.

− Wszystko jest na sprzedaż. – Ira wpatrzył się w Tommy’ego tak intensywnie, że chłopak odwrócił wzrok. – To tylko kwestia ceny.

− Może i tak, kolego. – Kolego? Naprawdę nazwał Irę Redmana kolegą? Nie chcąc się nad tym zastanawiać, dodał pospiesznie: − Ale ta gitara jest moja i na pewno nie zmieni właściciela.

Ira wbił w Tommy’ego lodowate spojrzenie.

− To niedobrze. Czy mimo wszystko mógłbym na nią rzucić okiem?

Chłopak zawahał się, co wydawało się dość głupie, bo przecież Ira nie miał zamiaru jej ukraść. Mimo to Tommy’emu z trudem przyszło podanie gitary. Z bijącym sercem patrzył, jak mężczyzna waży ją w rękach, jak gdyby spodziewał się, że ciężar instrumentu mu coś podpowie. Kiedy przewiesił ją sobie przez ramię i przyjął jakąś śmieszną pozę, rechocząc przy tym głośno, zupełnie jakby był to ich prywatny żarcik, Tommy miał wielką ochotę się na niego rzucić.

Widok Iry bezceremonialnie niszczącego jego marzenia sprawił, że Tommy spocił się tak bardzo, że jego koszulka z Jimmym Paige’em nadawała się do wyżęcia. Kiedy mężczyzna zdjął gitarę i zaczął się jej uważnie przyglądać, chociaż wyraźnie nie miał pojęcia, czego szuka, stało się jasne, że to pewnego rodzaju gra.

Ale dlaczego to robi?

Czy właśnie w taki sposób zabawiają się znudzeni bogacze?

− Piękna sztuka. – Oddał instrument Tommy’emu. Chłopak z ulgą zawiesił go z powrotem na ścianie. – Rozumiem, dlaczego chcesz ją mieć. Chociaż jestem pewien, że nie należy do ciebie.

Tommy zesztywniał.

− To, w jaki sposób ją trzymasz… − Ira położył dłonie na kontuarze, rozcapierzając wypielęgnowane palce. Złoty zegarek lśnił niczym okrutne szyderstwo, jakby mówił: Oto życie, jakie powinieneś wieść: przywileje i bogactwo, a w wolnych chwilach dręczenie niedoszłych gwiazd rocka i niszczenie ich marzeń, tak dla zabawy. – Trzymasz ją ze zbyt dużym szacunkiem. Nie czujesz się z nią swobodnie. Nie jest częścią ciebie.

Tommy zagryzł wargę. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Nie miał zielonego pojęcia, jak zareagować. Choć nie miał również wątpliwości, że był to sprawdzian, który właśnie oblał.

− Trzymasz tę gitarę jak dziewczynę, którą masz ochotę przelecieć, ale sam nie wierzysz w to, że ci się uda. – Ira roześmiał się, ukazując sztuczne zęby – rząd błyszczących białych żołnierzy stojących na baczność w równiutkim szeregu. – A co, jeśli zapłacę dwa razy więcej, niż wynosi jej obecna cena?

Przestał się śmiać równie niespodziewanie, jak zaczął.

Tommy pokręcił głową i wlepił wzrok w swoje zniszczone motocyklowe buty, które w obecności Iry już nie wydawały mu się takie fajne. Podeszwy były zdarte, a cholewka pęknięta. Zupełnie jakby nawet ulubione buty zwróciły się przeciwko niemu, przypominając o ogromnej przepaści dzielącej go od marzeń i ich dwóch od siebie. Popatrzył niepewnie na Irę, który najwyraźniej miał go za kompletnego głupka.

− No dobra, potroję cenę.

Zbył tę ofertę milczeniem. Ten człowiek był nienormalny. Cała sytuacja była nienormalna. Słyszał, że Ira jest twardym negocjatorem, ale dziwił się, że tak bardzo zależy mu na gitarze. Z tego, co o nim czytał, wynikało, że jedyną piosenką, jaką lubił, była ta, którą grano podczas przyjmowania ostatnich zamówień w klubie. Wiedział, że zaraz po niej będzie mógł przeliczyć utarg.

− Nieźle się targujesz. – Ira roześmiał się nieszczerze.

Tommy nie musiał nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że zmrużył oczy, otworzył szeroko usta i wysunął brodę. Widział mnóstwo jego zdjęć z tą wystudiowaną, pełną wyższości miną. Wszystkie je dobrze pamiętał.

− A co powiesz na to, że zapłacę czterokrotność ceny? Podam ci zaraz swoją kartę kredytową, a ty mi podasz gitarę, co? Podejrzewam, że jesteś na prowizji? Chyba ciężko odrzucić taką ofertę.

Najwyraźniej uznał go za spragnioną pieniędzy na czynsz niedoszłą gwiazdę rocka, i niewiele się pomylił. Mimo to Tommy nie ustępował.

Ta gitara była jego.

A przynajmniej będzie, gdy jeszcze trochę uzbiera.

I chociaż dużo ryzykował, po raz kolejny odmówił Irze Redmanowi, a on musiał wyjść ze sklepu z równie arogancką miną jak wtedy, gdy się w nim pojawił.

Tommy przycisnął gitarę do piersi, nie wierząc, że o mało jej nie stracił. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, już za kilka miesięcy będzie mógł sobie na nią pozwolić. A jeśli trochę pogłoduje, nawet wcześniej.

Stał nadal przy kontuarze, tuląc ukochaną gitarę, kiedy Ira ponownie wszedł do sklepu.

− Farrington chce z tobą pogadać. – Podał chłopakowi telefon.

Tommy nie miał wyjścia i musiał go wziąć.

Skąd miał wiedzieć, że Ira i Farrington się znają?

A raczej: jak mógł tego nie wiedzieć?

Przecież pieprzony Ira zna wszystkich.

Rozmowa z właścicielem sklepu była krótka i upokarzająca. Farrington kazał Tommy’emu sprzedać gitarę za pierwotną cenę. Niewykluczone też, że wspomniał coś o tym, że chłopak straci pracę, ale Tommy już zdążył oddać komórkę Irze, dzięki czemu wściekła tyrada właściciela sklepu stała się zaledwie odległymi, stłumionymi krzykami.

Powstrzymując łzy, Tommy oddał instrument. Był zbyt dumny, żeby płakać. Nie płakał nawet tej nocy, gdy rozstał się z Amy, dziewczyną, z którą chodził przez ostatnie dwa lata.

Tym bardziej nie będzie płakał z powodu gitary.

A już na pewno nie pozwoli sobie na płacz dlatego, że ojciec zrobił z niego głupka i dowiódł, jak mało znaczy.

Pewnego dnia udowodni mu, że jest wartościowym człowiekiem, sprawi, że Ira pożałuje, że w ogóle pokazał się w tym sklepie.

Nie wiedział jeszcze jak, ale na pewno tego dokona. Zależało mu na tym bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

Kiedy Ira stał się już szczęśliwym posiadaczem instrumentu (zapłacił za niego kartą Amex Black, na której pewnie nie miał żadnego limitu transakcji), po raz ostatni otaksował Tommy’ego wzrokiem, po czym wyjął z kieszeni złożoną kartkę i położył ją na kontuarze.

− Byłeś twardy – powiedział, a potem ruszył do drzwi z gitarą przewieszoną przez ramię. – Może uda ci się ją odkupić, jeśli zgłosisz się do mnie do pracy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: