- promocja
- W empik go
Niezwyciężone. Antologia opowiadań science fiction - ebook
Niezwyciężone. Antologia opowiadań science fiction - ebook
Antologia „Niezwyciężone” to dziewięć opowiadań science fiction zainspirowanych twórczością Stanisława Lema. Tytuł zbioru nawiązuje do „Niezwyciężonego”, jednej z najsłynniejszych powieści pisarza, której tematami przewodnimi są: spotkanie z Innym, przezwyciężanie własnych słabości i przekraczanie granic.
Autorzy i autorki, zaproszeni do projektu, interpretują lemowskie światy i ukazują je z perspektywy postaci kobiecych. Jakub Żulczyk, Marta Kisiel, Jakub Szamałek, Bartek Biedrzycki, Magdalena Świerczek-Gryboś, Romuald Pawlak, Magdalena Kucenty, Krystyna Chodorowska i Ewa Białołęcka zabierają czytelnika w widowiskową, kosmiczną podróż spod znaku hard SF i science fantasy, gdzie magia łączy się z nauką.
Doświadczymy obyczajowych wizji życia po zmianach klimatycznych i apokalipsie, cyberpunkowych obrazów triumfu megakorporacji, socjologicznych fantazji o osiągnięciu przez człowieka długowieczności, wyzwań macierzyństwa przyszłości.
Autorką okładki jest rysowniczka Kasia Babis.
Autorzy: Żulczyk Jakub, Kisiel Marta, Biedrzycki Bartek, Białołęcka Ewa, Szamałek Jakub, Chodorowska Krystyna, Kucenty Magdalena, Świerczek-Gryboś Magdalena, Pawlak Romuald
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9885-0 |
Rozmiar pliku: | 8,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 2021 roku nasze myśli biegną ku przyszłości: jej projektowaniu, zagadkom i czekającym na nas wyzwaniom. Z troską myślimy o losie kolejnych pokoleń, ich szansach na lepsze jutro i czyhających zagrożeniach. Przecież jeszcze w 2020 roku mogliśmy sądzić, że rzeczywistość dogoniła najbardziej ponure scenariusze fantastów.
Jednak znów możemy pozwolić sobie na wiarę w przyszłość. Z powodzeniem uczymy się rozwiązywać coraz to nowsze problemy. Na co dzień, jak i w szerszej perspektywie, szukamy odpowiedzi na pytania: jak sięgnąć ku przyszłości i nie dać się jej zaskoczyć? Jak ona może wyglądać? Jak uczynić ją lepszą?
Jednocześnie pragniemy odpoczynku od trudnych pytań i szarej codzienności. Pragniemy dobrej rozrywki, odprężenia, intrygującej przygody, bezpiecznie przeżywanej poprzez opowieści. Analizy i badania zostawiamy naukowcom: chcemy zanurzyć się w wizje przyszłości przede wszystkim po to, by doznawać czegoś wyjątkowego. Oderwanego od codziennego życia, ale związanego z naszą dobrze znaną rzeczywistością i ulubioną estetyką.
Czy istnieje gatunek – w literaturze, filmie, grach – który może nam to zapewnić? Tak. Istnieje i zapewnia nam rozrywkę od dziesiątek lat. To fantastyka naukowa. W Polsce najbardziej kojarzona z postacią Stanisława Lema.
Wiele można powiedzieć o Lemie i wiele już poświęcono mu słów. Powstały liczne inicjatywy podkreślające wyjątkowość i wartość spuścizny autora „Niezwyciężonego”. Jego utwory niezmiennie stanowią natchnienie dla kolejnych pokoleń pisarzy, ale nie tylko. Astronauta Thomas Pesquet we wrześniu tego roku mówił do nas z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, że dzięki twórcom takim jak Lem mieliśmy i mamy odwagę marzyć o tym, by stawiać pierwsze kroki w kosmosie: na Księżycu, na Marsie. „Ta podróż będzie możliwa dzięki ludziom, którzy rozwiną swoje kariery, ponieważ czytają książki i oglądają filmy science fiction. Ta podróż dokona się dzięki wyobraźni, marzeniom i ideom wyrosłym z science fiction. Więc marzmy dalej”¹.
Fantastyka, mimo że zajmuje topowe pozycje choćby w rankingach czytelniczych czy filmowych, uporczywie jest spychana poza główny nurt, do kategorii bajek. Niesłusznie. Nasz świat zmieniają ci, o których wynalazkach i ideach mówiono początkowo: To niemożliwe! To science fiction!
Czym więc naprawdę jest science fiction? By w pełni odpowiedzieć na to pytanie, oddaliśmy głos współczesnym pisarkom i pisarzom. Antologia „Niezwyciężone” to wyjątkowy zbiór dziewięciu opowiadań, w którym każda czytelniczka i każdy czytelnik znajdą coś dla siebie.
Do współtworzenia antologii zaprosiliśmy autorki i autorów związanych z fantastyką, a także innymi gatunkami literackimi (literatura piękna, sensacja, kryminał): Jakuba Żulczyka, Martę Kisiel, Magdalenę Świerczek-Gryboś, Bartka Biedrzyckiego, Magdalenę Kucenty, Krystynę Chodorowską, Jakuba Szamałka, Romualda Pawlaka i Ewę Białołęcką. Dzięki temu, że wywodzą się z różnych światów literackich i piszą w odmiennych nurtach i stylach, nadali zbiorowi wielowymiarowy i bogaty charakter. Wśród autorek i autorów opowiadań są laureatki i laureaci oraz nominowane i nominowani do wielu nagród (Nagroda im. Jerzego Żuławskiego, Nagroda im. Macieja Parowskiego, Nagroda im. Janusza Zajdla, Nagroda Śląskiego Klubu Fantastyki, Nagroda Literacka Miasta Stołecznego Warszawy, Literacka Nagroda Warmii i Mazur „Wawrzyn”, Złoty Pocisk, Paszport „Polityki”, Nagroda Wielkiego Kalibru i Nagroda Czytelników Wielkiego Kalibru).
Oddajemy w Wasze ręce dziewięć pięknych opowieści, wzruszających i skłaniających do namysłu. To nie tylko widowiskowe, kosmiczne podróże spod znaku hard SF, to także obyczajowe wizje życia po zmianach klimatycznych i apokalipsie, cyberpunkowe obrazy triumfu megakorporacji, socjologiczne fantazje o osiągnięciu przez człowieka długowieczności, wyzwania macierzyństwa przyszłości, filozoficzne pytania o kondycję człowieka. To również science fantasy, gdzie magia łączy się z nauką, tworząc baśnie dla dorosłych.
Każda historia w unikalny sposób nawiązuje do twórczości najsłynniejszego polskiego pisarza science fiction. Różnorodność stanowi siłę antologii; w Roku Lema chcieliśmy przybliżyć naszym czytelniczkom i naszym czytelnikom współczesną polską fantastykę naukową w jak najszerszym ujęciu, i pokazać, że jest ona wartościowa, aktualna i nowatorska, a przy tym czerpie z najlepszych tradycji gatunku.
Tytuł antologii nawiązuje do „Niezwyciężonego” Stanisława Lema, jednej z najsłynniejszych powieści pisarza, której tematami przewodnimi są: spotkanie z Innym, przezwyciężanie własnych słabości i przekraczanie granic. Zmieniając rodzaj – z męskiego na żeński – chcieliśmy ukazać to, co w perspektywie twórczości Lema nie jest oczywiste, gdy myślimy o podróżach kosmicznych, „szalonych” wynalazcach i bezdusznych technokratach przyszłości. Poprosiliśmy autorki i autorów, by zainspirowali się zmodyfikowanym tytułem i ukazali fantastyczne światy z perspektywy postaci kobiecych.
Dlaczego? Dlatego, że jedną z ról literatury science fiction jest śmiała spekulacja na temat dziejowych przełomów, których nadejście wydaje się nieuniknione. Przełomów nie tylko technologicznych czy poznawczych, lecz także społecznych i kulturowych. Każde opowiadanie zabiera czytelników w inną podróż, każde odmiennie ukazuje rosnącą siłę kobiet, przejmujących stery w najróżniejszych dziedzinach. Przez światy przyszłości poprowadzą nas: pilotki statków kosmicznych, zdobywczynie obcych planet, szefowe ogromnych firm, półmaszyny, wiekowe i bezwzględne legendy oraz całkiem zwyczajne, zatroskane matki, walczące z trudami codziennego życia.
Wszystkie one są w jakiś sposób niezwyciężone.
Katarzyna Franus, redaktorka prowadząca
Magdalena Świerczek-Gryboś, redaktorka i korektorkaAMAZING GRACE
JAKUB ŻULCZYK
1.
Za szybą pulsowały kształty niemożliwe do opisania. Wiry, bryły, chmury pyłów; tłuste plamy kolorów co chwila zmieniały kształt, tworząc rozlewiska, rzeki, żyły. Najprawdopodobniej zawiesił się system, ale nie była to tylko zwykła usterka, bardziej nagłe zdarcie zasłony, obnażenie tkwiącego pod kodem chaosu. To śmieszne, że czasami wszystko jest możliwe, w świecie bardzo ograniczonych możliwości.
Ale, przede wszystkim, niemożliwość kształtów przypominała jej, bardzo dosadnie, że to ogromne okno jest po prostu ekranem.
– Usterka będzie zaraz naprawiona – oznajmiła Lauda.
– Nie musi. Przynajmniej jeszcze przez chwilę – odpowiedziała.
– Coś jeszcze?
– Możesz wydawać jakieś dźwięki przy wchodzeniu? – zapytała.
Lauda stała w drzwiach, tak drobna, a jednak wciśnięta w swoje ubrania, w biały żakiet, skórzane buty, po policzku spływał jej tatuaż zeschniętej róży, której płatki opadały na szyję. Za każdym razem widziała w jej spojrzeniu to samo, trwały stop lojalności i niechęci. Tak to jest, gdy jest się dla kogoś i klątwą, i błogosławieństwem.
A może – pomyślała – zrobiła dla Laudy tyle, że musiała równoważyć to małymi podłościami, może najgłębiej w duchu nieświadomie wyznawała jakąś religię równowagi, w myśl której nie można być dla nikogo jedynie dobrym?
Jeśli tak – stwierdziła w duchu – nie jest wcale dobrą osobą, i nie zasługuje na życie wieczne.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie chcemy, aby trafił mnie szlag – spróbowała zażartować. – Wtedy to wszystko zamieniłoby się w upiorny żart, prawda?
– Nie byłby to żart, proszę pani – odparła Lauda, po czym lekko się wyprostowała. Jej palec narysował w powietrzu kształt ekranu. Zaczęła go studiować. Z jej perspektywy Lauda stała przed białą dziurą, wyciętą w powietrzu.
Odwróciła się z powrotem do okna. Obraz się zatrzymał, kształty ugrzęzły w pułapce.
Przyszedł już czas na usunięcie usterki; kształty, nieruchome, wyglądały po prostu jak brzydka tapeta.
– Czy mam przypomnieć pani plan na resztę dnia? – zapytała Lauda.
– Nie ma takiej potrzeby – odparła.
– Zorganizuję transport. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
W głębi ducha była koszmarną osobą. Przecież zamiast Laudy, żywego człowieka, narażonego na jej wszystkie zmiany nastrojów i wynikające z nich drobne podłości, mogłaby używać systemu Personal Management Artificial Intelligence, niezawodnego i pozbawionego błędów poprzednich sztucznych inteligencji, tak jak robili to wszyscy, których znała. Nie tylko inni prezesi, robili to wszyscy w zarządzie Avax, jej podwładni; ona zasłaniała się swoim wiekiem, tradycjonalizmem, chociaż znowu to kłamstwo, sztuczne inteligencje były powszechne, gdy była młodą dziewczyną; nie, to nie tak; ona po prostu potrzebowała żywego człowieka, aby na przemian się nad nim pastwić i poprawiać sobie samopoczucie kierowanymi w jego stronę drobnymi aktami łaskawości i dobroci.
Gdyby zaświaty istniały tak, jak opisano to w Piśmie Świętym, nikt by jej tam nie wpuścił.
– Niech ktoś to, do diabła, naprawi. – Pokazała palcem na ekran.
*
– Muszę powiedzieć, że czuję niesamowitą ekscytację – powiedział.
Szelmowski uśmiech wciąż mu wychodził, dzięki nowemu kompletowi zębów. Starcy, pomyślała. Starcy, którym się udało, chyba.
– Bo? – Wiedziała dlaczego, ale chciała, aby powiedział to sam.
W restauracji panował półmrok. Z głośników dobywał się cichy dźwięk, w bardzo niskiej tonacji, w częstotliwości działającej rozluźniająco na centralny układ nerwowy. Podłoga była pokryta miękką i gęstą powierzchnią, przypominającą drobny piasek sprasowany pod ciśnieniem.
– Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie przeżyłbym całego życia w lęku – powiedział.
Uśmiech nie schodził mu z ust. Jedzenie leżało przed nimi nietknięte – zimne kawałki laboratoryjnie wyhodowanych ryb. Wciąż można było zjadać gatunki, które nie istniały od dekad, dzięki przemysłowemu hodowaniu tkanek z przechowanego DNA. Gatunki, których nikt przedtem nie poważyłby się zjeść. Tydzień temu znalazła się w miejscu, w którym podawano pieczeń z mięsa pand. Było twarde, niesmaczne.
– Przecież tyle lat zajmowałeś się buddyzmem – powiedziała – dostałeś nawet to, jak to się nazywa…
– Przekaz Dharmy.
– Tak. Cokolwiek. – W końcu włożyła sobie do ust kawałek jedzenia.
– Buddyzm nie likwiduje lęku. On pokazuje ci tylko, gdzie lęk jest. Pozwala skupić się na czymś innym.
– Pogodzić się?
– To określenie trochę na wyrost. – Pokręcił głową.
– No ale teraz nie ma to już dla ciebie znaczenia, cała ta nauka? – zapytała.
Nalał sobie wina do kieliszka, dużo, prawie do pełna; nie interesowała go nigdy etykieta i zawsze bardzo jej się to podobało. Kto to napisał, że rytuały to tylko zbędny, cienki naskórek, którymi powleczone są anarchia i chaos? Lao Tse? Konfucjusz?
Ktoś taki, któryś z nich, chyba tak.
– Buddyzm pokazuje też, gdzie są nadzieja i radość – odpowiedział.
– Gdzie są? – zapytała.
– W dupie. – Parsknął śmiechem.
Czy kiedykolwiek mieli ze sobą romans? Dobre pytanie. Nie pamiętała tak wielu rzeczy, i przez to czuła się, jakby właściwie już żyła wiecznie. Każde wspomnienie objawiało się jej razem z wszystkimi innymi wariantami danej sytuacji. Pogrzeb Minervy odbył się na zewnątrz czy w kompleksie pożegnalnym? W dzień czy w nocy? Kto na nim właściwie był i w co była ubrana – w czarny wariant swojego klasycznego stroju czy może jakoś zupełnie inaczej? Pamiętała kimono z chrzęszczącej, usztywnianej bawełny, piekielnie gładkie w dotyku, jak najmłodsza skóra. Czy to kimono było jej, czy należało do kogoś innego, po prostu dostrzegła je na kimś, podeszła, dotknęła?
A może te wszystkie rzeczy były dla niej nieważne? Mogła z pamięci przywołać całe kolumny liczb. Cała rachunkowość Avaxu nie miała dla niej tajemnic. Ludzie już dawno temu przetransferowali całą swoją pamięć do chmury. Próbując przywołać jakiekolwiek twarde dane, sięgali do ekranów, podpowiedzi, asystentów PMAI. Mózg był zawodny, labilny, zaszyfrowany ciągłymi asocjacjami, podatny na iluzje. Najmniej rzetelna chmura z możliwych. A ona trzymała te wszystkie dane we własnej pamięci. Nie z powodu jakiegoś dziwnego konserwatyzmu, używała ich jako broni, sztyletu, którym atakowała z zaskoczenia; nikt nie śmiał zakwestionować tego, co mówi. Budziła bojaźń, również ze względu na swój wiek. Na zebraniach zarządu, konferencjach, podsumowaniach patrzyli na nią jak na mistrzynię pradawnej, potężnej, mistycznej szkoły, która wie o nich wszystko, a oni nie wiedzą o niej kompletnie nic.
– Grace – wypowiedział jej imię.
Popatrzyła na niego. Wzięła do ust kawałek jedzenia. W ogóle nie było smaczne. Jedzenie nie było smaczne od kilkudziesięciu lat.
– Jestem z ciebie dumny – powiedział.
– Nie rozumiem. – Pokręciła głową.
– Jesteś pierwsza.
– Ale to żadna zasługa, Salve. Tylko my mamy narzędzia, aby być pierwszymi. Jest nas kilkanaścioro, może dwadzieścioro. Ja po prostu jestem najstarsza, najciężej chora – powiedziała.
W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej, powoli następowała gradacja ku ciemności, i dopiero wtedy zrozumiała, że restauracja nazywa się Hokai, co po japońsku oznacza „rozpad”. Nagle z głośników doleciała staroświecka, anologowo brzmiąca piosenka; usłyszeli piękny, mocny kobiecy głos, śpiewający w zupełnie niedorzecznym języku.
– Edmund mówi mi, że to węgierska muzyka soul rock z lat siedemdziesiątych – powiedział.
Edmund to imię jego asystenta PMAI. Edmund, jak każdy PMAI, koordynował całość życia Salvego, posługując się kłączami w chmurze; kalendarz, dieta, sen, doradztwo personalne i inwestycyjne, obsługa kapitałowa, zakupy w jednym, zintegrowanym neuronalnie oprogramowaniu, które nie musi odpoczywać, nie musi być traktowane jak człowiek, nie ma pretensji, nie wzbudza wyrzutów sumienia.
Wiedziała, że ma wszczep na wysokości skroni, kompletnie niewidoczny.
– To całkiem zabawne – zmusiła się, aby włożyć sobie do ust jeszcze jeden kawałek jedzenia – że opracowaliśmy coś takiego, a wciąż nie możemy wyleczyć zwykłego raka trzustki.
– Wydaje mi się, że opracowaliśmy coś takiego, bo wciąż nie możemy wyleczyć zwykłego raka trzustki. – Uśmiechnął się, znowu.
Ta potworna, brutalna, nieopisywalna siła, ten spisek przeciwko nam wszystkim, spisek, który jednocześnie nas stworzył – nie możemy nic z nim zrobić, pomyślała. Wydłużanie agonii, tym człowiek zajmuje się od kilkuset lat, niczym więcej. Budowaniem zamków na piasku. Odgrażaniem się niebiosom malutką piąstką. Nic więcej, tylko tyle.
– Czy planujesz pogrzeb? – zapytał nagle.
W pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Czy planujesz pogrzeb swojego ciała? – powtórzył.
Dopiero teraz zorientowała się, jak bardzo to zaniedbała, być może, tak naprawdę, głęboko nie rozumiejąc idei pogrzebu. Owszem, ona będzie egzystować dalej w tej dziwnej, cyfrowej formie, której nie umieli wyobrazić sobie nawet jej architekci, nie znajdzie się w nicości, ale dla tych, którzy zostali tutaj (dla kogo? dla czego?), nie będzie żadnej różnicy, będzie dokładnie tak, jak gdyby po prostu umarła. Sprawy związane z utylizacją ciała miała ogarnąć Lauda, prochy miały zostać zamknięte w tej samej krypcie, co prochy Minervy – ale może jednak potrzebny jest jakiś rytuał, obrzęd, zamknięcie?
Pogrzeb Minervy – już pamiętała, chyba, była prawie pewna, to kimono należało do niej, pamiętała uczucie tej gładkości na całym ciele, nie tylko pod dłonią. Ale nie było czarne. Na pewno nie. Było białe. Biel jako sprzeciw, pięść wyciągnięta do nieba. Moja córka będzie żyć. Ona będzie jeszcze żyć. Ślepa siło, stworzyłaś sama swoich największych wrogów. Pięść, zaciśnięta. Właśnie tak.
Zdecydowała się odpowiedzieć w lekki sposób, użyć tej ciętej, słodkiej złośliwości, która w ich najlepszych momentach zamieniała się w balet z przesadnie kunsztowną, opartą na mikroruchach choreografią.
Raczej na pewno byli kochankami. Ale dlaczego tego nie pamiętała? Może dlatego, że cały seks w jej pamięci zlewał się w jedno.
– A będziesz na nim płakał? – zapytała.
Przysunął się do niej. Twarz, tak stara, a jednak wciąż żywa. Jego dłonie sprawiały wrażenie, jakby przy uścisku miały rozpaść się w drobny pył.
– Oczywiście. Ja płaczę codziennie – powiedział.
– Bo? – zapytała.
– Bo codziennie patrzę w słońce, a ono każdego dnia świeci jaśniej. – Zakrztusił się i wypił jednym haustem cały kieliszek wina.
*
Niebo nad Tallinem było wściekle różowe, miało kolor narkotyzowanych słodyczy. Przez chwilę myślała, że tutaj też ma miejsce jakiś błąd systemu. Maszty pochłaniające dwutlenek węgla górowały nad miastem, przecinały niebo prostymi, czarnymi liniami, jeszcze bardziej podkreślając jego sztuczność. Ze świata znikają struktury, i nie uratuje go żaden design, pomyślała.
Powinna pojechać w jakąś podróż, w jedno z tych miejsc, do których jeszcze można pojechać; do jednej z enklaw wzniesionych nad łapczywym morzem, które połknęło plaże, klify, wybrzeża i miasta, będące kiedyś dumą świata. Powinna pojechać, popatrzeć na koniec, powinna przywołać więcej wspomnień, powinna podsumować to, kim była, bo cokolwiek się nie stanie, na pewno już nie będzie sobą.
Nie robiła nic może dlatego, że mogła zrobić wszystko.
– Mamo, proszę, mamo, musimy porozmawiać.
Rozpaczliwy głos jej syna wypełniał wnętrze limuzyny. Xavier bał się, że już umarła. Bał się tak od pięćdziesięciu lat. To ten strach zabronił mu się rozwinąć. Martwa pestka, wepchnięta w ziemię. Grace przestała inwestować w znajomość z jego kolejnymi partnerkami, co pół roku pojawiały się nowe; z drugiej strony, wszystkie zdawały się identyczne, przerwaną rozmowę z jedną z nich można było kontynuować z następną. To była wciąż ta sama rozmowa, zamaskowane trajkotaniem o pogodzie podziękowania za podarowane szanse; było za co dziękować, bo każda dostawała trochę jej pieniędzy. W zamian dostała jakieś wnuki, ale nawet nie pamiętała ich imion. Czasami próbował jej je przypominać, ale sam miał z tym problem. Xavier udawał przed nią i przed samym sobą, że interesują go jego dzieci, efekt był straszny, on kompletnie nie umiał udawać.
Minerva nie miała dzieci. Grace kochałaby jej dzieci. Kochałaby ją, oddałaby jej wszystko. Nie ma w tym nic złego, że niektóre dzieci są lepsze, a inne gorsze, pomyślała.
Po prostu tak jest. To nie my wybieramy, to ta potworna siła.
Ta potworna siła, poczuła ją tamtego wstrętnego dnia, dnia, który ją zabił, dnia końca świata, dnia, kiedy weszła do domu, stanęła przez chwilę w półmroku korytarza, nasłuchując, a następnie ruszyła…
– Mamo – powtórzył jeszcze raz, przerywając jej myśl. Wciąż miał irytujący, piskliwy głos nastolatka.
Włączyła ekran. Mógł też wyglądać jak nastolatek, ale podkreślał swój wiek. Jego zdaniem siwe włosy dodawały mu szlachetności. Ucięła swoje myśli w tym miejscu. Ile można się nad nim pastwić?
Połączyła się.
– Ufff, mamo. Prosiłem cię, odbieraj, gdy dzwonię – powiedział.
– Wciąż jestem przewodniczącą jednej z trzech największych korporacji na świecie – odparła. Napiła się bardzo zimnej wody, ze szklanki pełnej lodu, i sprawiło jej to przyjemność.
– Mamo, wiesz, w jakiej jesteśmy sytuacji.
– Ty nie jesteś w żadnej sytuacji, Xavier.
Wyjrzała za okno. Limuzyna próbowała sforsować wąskie uliczki starówki Tallina, która wyglądała jak makieta. On coś mówił, szybko i bezładnie, chciał zapełnić tę rozmowę czymś, co uważał za treść. Pamiętała, gdy był pięcio-, sześciolatkiem, miał wtedy dziwną cechę: uważał, że doskonale zna rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia, na przykład litery; udawał, że umie czytać, opowiadał zupełne androny, nie było w tym kreatywności, tylko popis.
– Zajmiesz się pogrzebem – powiedziała nagle.
– Pogrzebem – powtórzył po niej, jakby nie rozumiał, o co chodzi.
Niebo zmieniło kolor; przez krótki moment, zanim zapadła noc, wyglądało to, jakby po całym nieboskłonie rozlała się tętnicza krew. Nawet jej się to podobało.
– Przecież ty nie umierasz – powiedział głosem przestraszonego dziecka, przyłapanego na tym, że udaje, że czyta.
– Nie umieram dla siebie, Xavier. Ale umieram dla was. Nie będziesz mógł się ze mną skontaktować…
– Na razie, przez chwilę – przerwał jej. – Ale oni są bardzo blisko opracowania kodu – Znowu udawał.
– Gdzie jesteś? – zapytała.
Samochód wjechał na bezpieczny teren. Odetchnęła z ulgą, odruchowo, dopiero teraz zrozumiała, że była napięta.
– Niedaleko. W Pietrozawodsku – odpowiedział.
– Czy jest tam chłodno? – zapytała.
– Jest znośnie – odparł. – Mam mnóstwo pracy z Terraxem.
Terrax był jedną z subdywizji Avaxu, odpowiedzialną za projekty terraformingowe w walce ze zmianami klimatycznymi. Trudno było to nazwać walką. Projektem, którym zarządzał Xavier, była masowa wycinka tajgi pod pola uprawne. Wiedziała, że zupełnie sobie z tym nie radzi, i że pracę wykonują za niego inni. Ale musiał coś robić.
– Nie chcę – powiedział nagle.
Otworzyła oczy, szeroko. Rzadko mówił to w tak oczywisty sposób. W samochodzie zaczęło robić się jej niewygodnie, ale była bardzo ciekawa, co powie dalej.
– Nie, nie chcę. Nie po to to robimy, abym nagle robił ci pogrzeb – oznajmił.
W odpowiedzi jedynie pokręciła głową.
– I… i poza tym, to bardzo złe ze względów wizerunkowych… Media informują tylko o tym, dwadzieścia cztery godziny na dobę… Zresztą wiesz o tym… dla ludzi to źródło niesamowitej nadziei. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Zdawała sobie z tego sprawę. Tak samo jak zdawała sobie sprawę z tego, że każda nadzieja przynosi tylko cierpienie (może to jest właśnie to, co sobie wzięła z tego całego buddyzmu Salvego?). Zdawała sobie też sprawę z nieuniknionych procesów; z tego, że owa piękna, brutalna siła dotyczyła nie tylko biologii poszczególnych organizmów, ale również tego, jak istoty żywe organizują się w makroskali; jeśli to, co zamierza zrobić, stanie się powszechne, ci najbogatsi będą uciekać jeszcze za życia z płonącej planety w ten inny, tajemniczy świat. Ale ich służący będą musieli zostać na miejscu, cała siła ziemskiej gospodarki zostanie przekierowana na przetrwanie tej infrastruktury, potężnych serwerów, podtrzymujących je przy życiu sieci energetycznych. Jak Egipt i piramidy, pomyślała.
– Ludzie potrzebują tego… to zupełnie nowa narracja, w chwili, gdy myśleliśmy, że…
– Jezus, Xavier, nawet nie potrafisz powtórzyć tego bełkotu, który piszą twoi podwładni – powiedziała.
– Mamo – poprosił ją, aby więcej go nie biła. Miał rację. Nie miała serca. – Chodzi mi o to, że jeśli cię pogrzebiemy… pogrzebiemy też to marzenie – powiedział głosem dziecka, piskliwym i wysokim, wilgotnym od nadchodzącego płaczu.
Zła, zła kobieta – powtarzała sobie w myślach – bo jak inaczej nazwać kobietę, której własny syn wydaje się obrzydliwy?
– Nie musisz nikogo o tym informować, Xavier. Są rzeczy, które można robić, nie informując przy tym całego świata – przypomniała mu.
– Ale… ja… – próbował powiedzieć jeszcze, co on sam czuje w związku z tym. W tle usłyszała cichy, niezrozumiały do końca, kobiecy głos. Jakaś kochanka, ktokolwiek.
– Są rzeczy, które można utrzymać w tajemnicy.
– Dobrze… dobrze, mamo. Po prostu dla mnie to trudne – powiedział, kręcąc głową.
– Mogłam lepiej przygotować cię na trudne sytuacje. – Wyłączyła obraz.
Samochód dojechał do Zamkniętej Dzielnicy, zatrzymał się. Brama zaczęła się podnosić, ale ona przez PMAI wydała pojazdowi komendę, aby stał dalej. Wyszła na zewnątrz, nakładając na twarz maseczkę ochronną. Bez bariery w postaci szyby auta miasto wydawało się prawdziwsze. Gdzieś z oddali dobiegała głucha, przejmująca muzyka. A może to był po prostu fragment jej snu.
Popatrzyła do góry. Nieważne, co się stanie, jej oczy, uszy, palce przestaną istnieć. Jej serce, płuca, wątroba. Zostanie to, co najważniejsze, pomyślała. Sama esencja. Ciało przestanie zużywać zbędną energię na to, aby tylko samo się uśmiercać. Teraz zasilać będzie ją energia z zewnątrz.
Zrobiła to ze wstydem, ale i niekłamaną satysfakcją – włączyła newsfeed, aby poszukać informacji na swój własny temat.
Gigatratwa z uchodźcami z Sawanny Amazońskiej dryfuje nieopodal wybrzeży Kuby, ma wielkość metropolii Nowy Jork. Śmiertelne ofiary najnowszych zabezpieczeń Chińskiego Cyfrowego Muru – kontrolowany wirus powoduje zwarcie w chipach Reality, doprowadzając do wylewu krwi do mózgu. Rząd Federacji Radzieckiej wciąż próbuje powstrzymać epidemię gruźlicy w okolicach Jekaterynburga. Trylionerka Grace Unbesiegbar, CEO węzła korporacyjnego AVAX, już pojutrze wybiera się na tamten świat. Jako pierwsza osoba odbędzie tę podróż – zgrania swojej świadomości do cyfrowej przestrzeni. To największy krok w historii ludzkości, i jesteśmy więcej niż dumni, że robi go nasza Niezwyciężona Grace, kobieta, która wzniosła monolit AVAX. Nie tylko jej dzieło będzie żyć wiecznie.
Ona również.
Brzmi to strasznie patetycznie, pomyślała. Ale ludzie są potwornie patetyczni.
Czarne niebo przecięła fosforyzująca linia; to dron maskujący, skoordynowany z patrolującym północ Bałtyku, bezzałogowym myśliwcem należącym do wspólnej armii Unii Korporacji Europejskich. Czy ktoś jeszcze myśli dzisiaj o tym, że jest z jakiegokolwiek państwa? – zapytała siebie w myślach. Sama kiedyś była Szwajcarką, ale czy Szwajcaria była kiedyś tak naprawdę państwem? Bardziej pełniącym określone funkcje obszarem, buforem, schronem, strefą kapitałową. Sejfem. Dzisiaj takich sejfów było kilka na całym świecie; sejfów składujących to, co najcenniejsze: nasiona, bazy DNA, przeciwciała, tokeny NFT, certyfikaty blockchain. Estonia, Strefa Gospodarcza Murmańska, Północna Erytrea, południe Patagonii.
Już dosyć stania na zewnątrz. Gardło zaczęło się buntować, wzbierał w nim drapiący ból. Wsiadła z powrotem i kazała bramie z powrotem się podnieść.
Zamknięte Miasto zdawało się kompletnie ciemne i głuche; być może była tu zupełnie sama.
*
Było wcześnie rano, próbowali zorganizować jej coś na kształt przyjęcia. Za szybą rozpościerał się widok na całe miasto i błękitny kawał wlewającego się w nie Bałtyku, nieudolnie powstrzymywanego przez pryzmy potężnych, pokrytych silikonem heksagonów.
Byli obecni zarząd oraz akcjonariusze, do tego dyrektor zarządzający ze swoją zastępczynią, obok niej Lauda, jak zawsze nieruchoma i statyczna. Grace poddała się sytuacji, nawet połknęła frustrację i złość, chociaż od rana targały nią potworne bóle. Siedziała u szczytu stołu z prawdziwego mahoniu, wiedziała, że morfujący ekran za nią wygląda jak aureola, ta świadomość zawsze ją drażniła, ale nie dzisiaj.
Na stole stał tort – lekko przechylona, amorficzna bryła w stalowym kolorze. Przypominał bardziej bliżej nieokreślone urządzenie nasłuchujące niż coś do jedzenia. Ale czy jedzenie dzisiaj było tak naprawdę do jedzenia, nawet to dostępne dla niej?
– Bardzo wam dziękuję – powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
Następne chwile były źle wyreżyserowane i mocno niezdarne, wszyscy próbowali zagłaskać prawdziwą treść tej sytuacji, jej chłodne jądro, okrążali je na czworakach, nie spoglądając tam, gdzie naprawdę należy spoglądać. Zresztą, i tak są pochłonięci walką o sukcesję, pomyślała. To nic, że wyznaczyła swojego następcę – Muongozi, około pięćdziesięcioletni, nieśmiały mężczyzna z plemienia Himba, do tej pory dyrektor do spraw strategii rozwoju neurosieci. Skulony w rogu, jako jedyny jadł tort. Popatrzyła na niego. Wszyscy inni myśleli, że jest słaby, dający się manipulować. Mieli go za „jej” człowieka, który kompletnie sobie nie poradzi, gdy ona już zniknie z pola widzenia. Ale ona wiedziała swoje. Muongozi koordynował całą operację Przeniesienia – od samego początku, czytaj, od dziesięciu lat, gdy laboratorium w Genewie po raz pierwszy ogłosiło, że z sukcesem sklonowało neuronowe powiązania w płacie czołowym szczura do wirtualnego modelu. Miało to miejsce w sto pięćdziesiątą rocznicę urodzin Alberta Hoffmana. Lobbing, który Muongozi wykonał, alokacja funduszy, którą zarządził, wymiana całego zarządu laboratorium, którą zorganizował z tylnego siedzenia, lata niebywałych wysiłków i, praktycznie, szpiegostwa przemysłowego – jeśli pozostali uważali, że Muongozi jest słaby, byli po prostu głupi.
– Jak tort, Muo? – zapytała.
Popatrzył na nią, poprawił okulary; przez czoło przebiegał mu tłusty pas białej farby. Poza tym jednym akcentem był ubrany w zwyczajny, zachodni korporacyjny strój.
– Jest… maślany – powiedział po chwili, szukając słowa.
Uśmiechnęła się do niego. W tym samym momencie Brenda – członkini zarządu, kobieta w jej wieku, ale dzięki seriom operacji i transfuzjom osocza wyglądająca na dziwaczne czterdzieści – podeszła do niej i przycisnęła ją do siebie, zdecydowanie zbyt mocno. Jakby była kimś z jej rodziny, z kim Brenda próbuje pogodzić się po latach głębokiego konfliktu.
– Już, już – powiedziała, klepiąc ją po plecach.
– Nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzimy – załkała Brenda. – Jesteś wzorem dla nas wszystkich.
Grace szybko przestała chcieć, aby trwało to chociaż sekundę dłużej. Brenda w końcu ją puściła, odeszła na swoje miejsce przy stole. Grace wiedziała jednak, że aby to zakończyć, musi powiedzieć parę słów.
– Kochani, cieszę się, że cała ta sytuacja napełnia was nadzieją – zaczęła – i mam nadzieję, że następne pokolenia nie będą patrzeć na nią jak na tragikomiczny wygłup, w rodzaju zamrożonej głowy Walta Disneya.
Po sali rozbiegły się nerwowe chrząknięcia, nieudane zapłony śmiechu. Lubiła wprawiać ich w zakłopotanie.
– Mój czas się skończył, tak przynajmniej mówi mi ciało. Farmakologia, którą znamy, pozwala mi mówić i stać prosto, a nie wić się z bólu, tylko tyle. Możemy być pewni, że nie znajdziemy rozwiązania na problem śmierci ciała, co więcej, nie do końca wiemy, czy te poszukiwania mają w ogóle sens. Dlatego poszliśmy okrężną drogą, drogą, o której niedawno można było usłyszeć tylko w zabawnych wymysłach z książek i filmów.
Przerwała. Przez chwilę usiłowała zebrać myśli.
– Zawsze czułam się pionierką. Pionier to ktoś, kto nie czeka na innych. Wielokrotnie doświadczyliście tego, pracując dla Avaxu. Czasami ten pośpiech był zbyt duży, wiem. Być może jest też teraz.
Znowu przerwała, odwróciła się, aby popatrzeć jeszcze raz na Bałtyk, i być może tam znaleźć resztę swoich myśli, ale zamiast tego natrafiła na spojrzenie Laudy. Wiedziała, co tak naprawdę Lauda myśli. Nie ma prawdziwych spadkobierców. Jej córka nie żyje. Jej syn to idiota. To jedyne, co może zrobić, aby dalej kontrolować firmę.
„Być może masz rację” – wysłała Laudzie wiadomość przez PMAI. Wyraz twarzy Laudy nie zmienił się ani na jotę.
Gdy Grace w końcu wyszła na korytarz, oddychając z ulgą, Lauda podeszła do niej jeszcze raz. Nacisnęła na przycisk małego wenflonu, ulga wpłynęła w żyły. Dlaczego nie są dla niej dostępne te najzwyklejsze uspokajacze ludzkości, vaping, łyk alkoholu, tabletka Pronaxu? A w sumie, czemu ma teraz sobie ich odmawiać? Zostało jej ile, dwadzieścia cztery godziny?
– Nie można ryzykować. Ciało musi być w najlepszej możliwej kondycji, biorąc pod uwagę chorobę – powiedziała Lauda prawie szeptem. Podeszła do niej dziwnie blisko.
– Czytasz mi w myślach?
– Nie, po prostu wysłałaś mi tę wiadomość. Tak w ogóle, wysłałaś mi wszystkie swoje myśli z ostatnich piętnastu minut – odparła Lauda.
Grace zaśmiała się w duchu. No tak. PMAI było ciągle w trybie nadawczym. Nawet go nie wyłączyła. Lauda podeszła jeszcze bliżej, położyła dłoń na jej splocie słonecznym. Zdziwiło ją to tak bardzo, że nie zareagowała.
– Cieszę się, że wiesz, że ja wiem, że ty wiesz… można tak w nieskończoność – zaczęła Lauda.
Jaka Lauda jest drobna, pomyślała Grace. Niewiele większa od dziecka. Drobne ręce, wystarczy lekko ścisnąć ramiona, aby poczuć kości, nitki mięśni.
– Ale ja uważam, że twoja motywacja jest dobra – kontynuowała. – Każda motywacja jest dobra. Dalej chcesz mieć kontrolę. I bardzo dobrze. Myśl, że to wszystko może się rozpaść, gdy ty już znikniesz, musi być nieznośna.
Chciała jej powiedzieć, że to wcale nie tak. Że sama nie wie, dlaczego to robi, poza oczywistą przyczyną, tym najsilniejszym lękiem, którego nie sposób stłumić, lękiem wynikającym z wyobraźni, niewiedzy, lękiem przed nieistnieniem, nieistnieniem wyobrażanym sobie jako świadome przebywanie w kompletnej ciemności przez nieskończenie długą ilość czasu (nie miała wątpliwości, że nieistnienie musi być czymś zupełnie innym).
– Nie mogę powiedzieć ci tak wielu rzeczy. Hierarchia między nami jest oczywista i nienaruszalna. Wynika z kontraktu i struktury. Przepraszam – wyszeptała Lauda. Jej usta były na wysokości dłoni, dłoń wciąż dotykała splotu słonecznego.
– Co ty robisz? – zapytała Grace.
– Żegnam się.
Przez cały ten czas Lauda nawet nie spojrzała jej w oczy. Zamiast tego cofnęła się o krok.
– Dziękuję ci za twoją pracę – powiedziała Grace, szczerze. Przez chwilę potwornie chciało jej się płakać, a przecież od tamtego dnia nie płakała. Wiedziała, że płacząc, z jakiegokolwiek powodu, umniejszy tamten dzień, tamten płacz, a przecież nie mogła tego zrobić.
– Czy mogę odejść? – zapytała Lauda.
Pokiwała głową. Jeśli się popłacze, to ciałem, bez łez. Lauda oddalała się, ale w ogóle nie było słychać jej kroków, przez miękką, szarą wykładzinę, którą wyłożono cały korytarz. Nagle ból brzucha, potworny, eksplozja. Znowu nacisnęła na przycisk wenflonu, chociaż wiedziała, że wcale jej to nie pomoże.
– Poczekaj chwilę – poprosiła ją.
Lauda się zatrzymała. Umierająca stara kobieta, zgarbiona, trzymająca się za brzuch, pozbawiona godności, powiedziała do niej:
– Nie robię tego dla kontroli nad Avaxem. Dla władzy, dla glorii, chwały, czegokolwiek.
Lauda nie reagowała.
– Robię to – jej głos się zmienił, stał się skrzekliwy – aby zobaczyć jeszcze raz moją córkę.
Dlaczego myślę o tym, jak ona mnie oceni? – pojawiło się w jej rozgorączkowanym mózgu. Przecież to moja podwładna, moja własność.
– Wiem, że nie będzie prawdziwa. Ale robię to tylko po to – dodała jeszcze Grace, ciszej.
Mogła jeszcze dodać, że z drugiej strony – i to zapamiętała z buddyjskich pogadanek Salvego – wszystko, co postrzegają nasze zmysły, jest jakąś formą prawdy. I Minerva będzie dla niej prawdziwa, tam, w cyfrowym świecie, i ona w końcu, utopiona w wieczności, o tym zapomni.
Minerva, która cała składała się z uczuć. Ból był krwią tej biednej dziewczyny. Naprawdę chciała zbawiać, zbawić świat, jeśli nie świat, to kogokolwiek, nie rozumiała, że zbawienie jest niemożliwe, że to tylko eschatologiczny koncept. Biedna Minerva, wspaniała Minerva, kochana Minerva, mądra Minerva, oczywiście, że nie będzie prawdziwa, ale przynajmniej będzie jakimś swoim wspomnieniem, symulacją, która – i o to Grace modliła się bezustannie – choć na chwilę ją oszuka.
Usiadła na ziemi. Lauda podeszła do niej szybkim krokiem i pomogła jej wstać. Jej ręce były bardzo silne, a może to Grace była lekka, bo pusta w środku.
– Bardzo ci współczuję. Pochować dziecko, nic nie jest tego warte – powiedziała Lauda.
Bardzo chciała usłyszeć w tym coś więcej niż grzecznościową formułkę. I być może było to coś więcej, niż grzecznościowa formułka. Ale Lauda miała rację, nie mogła powiedzieć jej tak wielu rzeczy. Hierarchia i struktura były wszystkim.
*
Po drodze do kliniki straciła przytomność. Przez chwilę bała się, że umrze tuż przed wydarzeniem – a może miała nadzieję? Kiedy się ocknęła, w białym korytarzu kliniki, który sam w sobie wyglądał jak zaświaty, przyszło jej do głowy, że gdyby umarła, to może spotkałaby po śmierci prawdziwą Minervę. To byłoby jeszcze bardziej zabawne niż sam fakt śmierci przed przeniesieniem świadomości. Gdzieś w szumiącym z tyłu mózgu newsfeedzie cytowano wypowiedź papieża Piotra Drugiego, że „przeniesienie duszy w maszynę to akt szatański, i ta dusza, jak i wszystkie inne dusze w to zaangażowane, pewnego dnia obudzą się w piekle”. Oczywiście papież był starym szaleńcem, którego nikt już nie słuchał, może poza uwięzionymi w Afryce, wymierającymi, odciętymi od leków i jedzenia nieszczęśnikami. Rzucał anatemami na lewo i prawo, obwieszczając co chwila nowe edykty, cofające to, co ogłoszono na dwudziestowiecznych soborach. Tymczasem populacja Nigerii spadła w przeciągu pięciu lat z siedmiuset do czterystu milionów. Rozszalałe epidemie mutowały ze sobą, kraj był otoczony szeregiem barier. Nie dziwiło jej, że papież zapraszał wszystkich do piekła. Niebo robiło się przeludnione.
Leżała na łóżku. Wiedziała, że w tym życiu już nie wstanie. Kobieta, która nachyliła się nad nią i zapytała, jak się czuje, miała twarz anioła. W odpowiedzi Grace była w stanie jedynie spróbować się uśmiechnąć.
– Chcemy zacząć wieczorem – powiedziała anielica – ale przedtem jesteśmy gotowi dać pani tyle czasu, ile tylko pani potrzebuje.
– Na co? – zapytała.
– Może pani odbyć rytuał religijny, w jakimkolwiek obrządku pani sobie życzy. Zjeść posiłek. Medytować. Dokonać ablucji i zabiegów higienicznych pod okiem naszego personelu.
Nie odpowiedziała. Wyostrzał się jej wzrok, biel korytarza zaczęła ją drażnić.
– Zaczynajmy zaraz – powiedziała po chwili.
– Zaraz, w sensie…
– Najszybciej, jak się da – powiedziała. – Nie potrzebuję niczego, o czym pani mówi.
Kobieta pokiwała głową. Widziała wyraźniej jej twarz, teraz było jasne, że anioł przeszedł serię skomplikowanych zabiegów przeszczepu i rewitalizacji. Równie dobrze mogła mieć osiemdziesiąt lat, tak jak Grace.
– Ma pani też gości – powiedziała.
– Czy to koniecznie?
– Bardzo chcą się z panią zobaczyć.
Salve i Xavier czekali w pomieszczeniu przypominającym luksusową poczekalnię. W środku było pełno kwiatów, różnokolorowe bukiety stały powtykane w dziesiątki waz, od dusznego zapachu kręciło się w głowie i chciało jej się wymiotować. Chyba to zauważyli, bo Xavier wstał i zaczął zataczać bezradne koła pośrodku.
– Powiem, aby to zabrali, mamo, nie przejmuj się – mówił rozgorączkowany.
Salve nie zwracał na niego uwagi. Wyglądał lepiej niż w restauracji, świeżej, miał ciemniejszą skórę, bielsze zęby. To nie była tylko kwestia oświetlenia. Musiał przejść nowe zabiegi, pewnie przetaczanie krwi i osocza; potem będzie mówił, że to kolejne medytacyjne odosobnienie.
– Xavier, usiądź – poprosiła.
Był roztrzęsiony, płakał, nie mógł się uspokoić. Czy to była jej wina, że nigdy nie umiał zachować się jak mężczyzna?
– Powiem ci dwie rzeczy. Pierwsza będzie długa i nudna, OK? – zapytał Salve.
Pokiwała głową. Wiedziała, że anielica wciąż stoi za nimi w drzwiach. Salve chrząknął.
– Błędem jest myśleć, że życie zmienia się w śmierć. Życie jest absolutną rzeczywistością czasu, zawiera w sobie „wcześniej” i „później”. Śmierć także jest absolutną rzeczywistością czasu, zawiera w sobie „wcześniej” i „później”. Z tego powodu mówi się, że śmierć jest nieumieraniem. Za życia nie ma niczego innego poza życiem. Podczas śmierci nie ma niczego innego poza śmiercią. Za życia oddaj się jedynie życiu, w chwili śmierci jedynie za nią podążaj. Nie czuj odrazy do narodzin-śmierci ani nie pragnij narodzin-śmierci. Narodziny-śmierć są Życiem buddy. Odrzuciwszy je, zatracisz Życie buddy² – mówił powolnym, zrelaksowanym głosem, jakby ją uwodził. Żachnęła się.
– I tym mnie żegnasz? – spytała.
Xavier zagryzał własną pięść. Pewnie powstrzymywał się przed tym, aby mówić. W towarzystwie zawsze gadał, bez przerwy, tak głośno, że wypełniał swoim dudnieniem całe pomieszczenie, skupiał na sobie całą uwagę, neurotyczny głupek, teraz pewnie też najchętniej opowiedziałby jakąś durną historię, anegdotę, albo zadał jakieś niedorzeczne pytanie, na które odpowiedź wyszukałby w sekundę. Nie, nie mogła spędzić ostatnich minut w tym ciele, w tej rzeczywistości w jego towarzystwie.
Nie kochała go i już nie miała sobie tego za złe. Nie kochała nikogo, wraz ze śmiercią Minervy straciła całą miłość.
– Jeszcze tym, że jesteś najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem – dodał Salve. Podszedł do niej, kucnął przed nią i pocałował ją w czoło, zanim stojąca w drzwiach sztuczna anielica zdążyła cokolwiek powiedzieć.
– Xavier, wyjdź – powiedziała Grace cicho.
Otworzył szeroko oczy, przekrzywił głowę, jak pies, który nie rozumie komendy.
– Wyjdź – powtórzyła.
– Mamo, źle się czujesz, może kogoś zawołam… – zaczął paplać, ale ona powtórzyła jeszcze raz, głośno, mocno i dobitnie, że ma wyjść, w tym momencie. – Dlaczego? – zapytał bardzo cicho. – Dlaczego mam wyjść?
– Chcę zostać sama z Salve, proszę – powiedziała, w ostatniej chwili odzyskując resztki łagodności.
Wciąż zdezorientowany wyszedł z pomieszczenia, a wtedy odwróciła się do anielicy i rozkazała jej cicho, ale cierpko i wyraźnie:
– Proszę go tu więcej nie wpuszczać.
Salve wstał.
– Przez chwilę zapomniałam o tym, że mieliśmy romans – powiedziała.
Wiedziała, co odpowie. Odpowiedział dokładnie to, co wiedziała.
– Mam z tobą zostać? – zapytał.
Pokręciła głową. Zaczęła czuć wielkie zmęczenie. Spływało na nią ciężką, czarną falą, przykrywało ją jak warstwa mokrej ziemi. Tak czuje się ktoś grzebany, przeszło jej przez głowę.
– Cieszę się, że tu jesteś. Jesteś moim serdecznym przyjacielem. Myślę, że nie miałam innego – dodała po dłuższej chwili milczenia.
– To był dla mnie zaszczyt – odparł Salve. – Byliśmy zimni, źli, znienawidzeni, zniszczyliśmy ten świat. Ale mieliśmy siebie, i dla siebie byliśmy dobrzy.
Uśmiechnęła się. Nie interesował jej świat, a zwłaszcza teraz. Są miliony takich planet jak Ziemia, miliony takich gatunków jak ludzie, nie ma powodu, aby sądzić inaczej.
Ale Salve jest jeden, i ona jest jedna, i nawet Xavier jest jeden.
Nadaliśmy sobie nawzajem jakieś znaczenie – ostatnia myśl spod ciężkiej kołdry mokrego piasku, i znowu straciła przytomność.
*
Obudzono ją jeszcze tylko na chwilę, by powiedzieć, że jej ciało zaraz zaśnie na zawsze. Niewiele widziała z sali, w której ją przygotowywano. Widziała białe kable, grube jak ręce dorosłych mężczyzn, prowadzące do wtopionych w ścianę maszyn. Widziała ludzi w białych strojach, w skupieniu wpatrzonych w płaskie ekrany. Nawet z tak ograniczoną przytomnością wyczuwała nastrój nabożeństwa i celebry. Chciała zobaczyć więcej, ale gdy spróbowała poruszyć głową, okazało się to niemożliwe, była unieruchomiona, i dopiero wtedy poczuła dziwny ciężar, naciskający jej na czaszkę, nie w jednym miejscu, ale w dziesiątkach, w setkach, i wtedy zrozumiała, że te białe kable wychodzą od jej czaszki, że jest już otwarta, przygotowana, że to koniec. Jej ciało było jej wrogiem od tak dawna, nie czuła żadnego żalu z powodu tego pożegnania.
Człowiek, który nadzorował całą operację, miał w sobie coś z kapłana – kombinezon spływał po jego ciele jak szata, zamiast je opinać, na klatce piersiowej widniało niczym krzyż logo Idtronics, należącej do Avaxu korporacji, która zarządzała laboratorium. Mówił przygotowane wcześniej rzeczy, których już nie miała siły słuchać – o tym, że czeka ją najbardziej niesamowita z podróży, że jej ofiara, że pradawne ludy, religie i pisma, że, że i że… słowa zlewały się w jeden płaski i irytujący szum, dosłowność i patos męczyły ją i żenowały, ale wiedziała też, że nie ma innego kodu do tej sytuacji, innej oprawy, że życie, śmierć i zaświaty po prostu są patosem.
– Najpierw podamy pani narkozę, nietypową, bo będzie przez chwilę pewien poziom świadomości, w sensie, poziom reakcji bezwarunkowej… – powiedział kapłan.
– Może pan to do czegoś porównać? – zapytała Grace.
– Będzie pani… zahipnotyzowana – odparł kapłan.
– Proszę zaczynać – powiedziała.
– Chcemy panią przygotować…
– Nie ma sensu w przygotowaniach. Nikt nie wie, co się wydarzy. Ja też nie wiem. – Uśmiechnęła się.
Kapłan zatrzymał się, stracił rezon. To, co powiedziała, wyrzuciło go z trakcji, po której się poruszał. Popatrzył po reszcie personelu w poszukiwaniu suflera, który mógłby podrzucić mu tekst do tej sytuacji, ale nie znalazł. Nie znał jej i nie był na nią gotowy, rozumiała to. Biel sufitu i ścian była tak jasna, że zdawała się bzyczeć. Bolała ją głowa, ale już za chwilę nie będzie czuła żadnego bólu, i to ją cieszyło. Postanowiła mu pomóc.
– Nie obchodzi mnie to, co dokładnie się wydarzy. Niech pan powie zamiast tego coś ludzkiego – poprosiła.
Kapłan delikatnie się uśmiechnął, popatrzył do góry, w sufit. Miał koło pięćdziesiątki, długie włosy zebrane w kucyk. Wyglądał na sympatycznego człowieka, na pewno miał rodzinę. Nie była to najgorsza ostatnia twarz, jaką mogła zobaczyć.
– No dobrze – powiedział.
Podszedł do niej i dotknął jej dłoni dwoma palcami.
– Miłej nieśmiertelności.
– Dziękuję – odpowiedziała i dodała: – To było ludzkie, bo próbowało być śmieszne.
Biel pobzyczała jeszcze przez chwilę.
A potem zrobili jej zastrzyk.