Niezwykła historia - ebook
Niezwykła historia - ebook
Briony Smith po śmierci matki pracuje w podłym barze. Pewnego dnia zjawia się u niej przystojny nieznajomy. Proponuje Briony, by z nim wyjechała i poznała swoją prawdziwą rodzinę i ojczysty kraj. Przystojny Cassius Morgan fascynuje Briony tak bardzo, że przystaje na jego propozycję, choć to wszystko brzmi dla niej niewiarygodnie. Pełna nadziei na lepszą przyszłość nie domyśla się, jak wiele Cassius przed nią zataił i czego w rzeczywistości od niej oczekuje…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9508-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To grzech być takim przystojniakiem – pomyślała Briony Smith, patrząc, jak Cass Morgan przedziera się przez hałaśliwy tłum kowbojów, farmerów i turystów głośno wtórujących występującej na żywo kapeli. Podczas takich wieczorów zwykle trudno się było skupić na własnych myślach.
Jednak patrząc na seksowny uśmiech Cassa, nieskazitelną biel jego zębów na tle mocno opalonej skóry, do uszu Briony bardziej docierał odgłos bicia własnego serca niż szum rozbawionej sali. Drżała za każdym razem, gdy zdawała sobie sprawę, że Cass przygląda jej się swoimi karmelowymi oczami – jakby pod naporem jego wzroku za chwilę miało się na niej stopić ubranie.
Od momentu, gdy kilka dni wcześniej Cass po raz pierwszy pojawił się w Ledge i usiadł przy barze, jej rozum prowadził nieustanną walkę z nadmiernie rozbudzonymi zmysłami. Matka od dziecka wbijała jej do głowy, że mężczyźni nie są niezbędni do życia, dodając jednak zalotnie, gdy Briony była już nieco starsza, że nie oznacza to, że nie warto się też czasami trochę zabawić.
– Jak się udały dzisiejsze negocjacje? – zapytała Cassa, siadającego znów przy barze.
– Nic specjalnego – skrzywił się Cass.
– To co, podwójnego drinka? – zapytała, unosząc wymownie brwi.
– Wystarczy pojedynczy – odparł z szerokim uśmiechem, który wywołał w niej kolejny dreszcz emocji.
Briony wlała do szklanki porcję ekskluzywnej whiskey, wrzuciła do niej olbrzymią kostkę lodu i podała ją Cassowi. Gdy ich dłonie zetknęły się w przypadkowym kontakcie, Briony z wrażenia wstrzymała oddech. Szelmowski błysk w oku Cassa zdawał się potwierdzać, że doskonale wie, jak na nią działa.
– A jak minął twój dzień? – zapytał.
Magia chwili prysła niczym bańka mydlana. Jej dzień nie różnił się niczym od innych dni. Wstała bardzo wcześnie, by przygotować śniadanie dla swoich przybranych sióstr. Musiała je następnie siłą wyciągać z łóżka. Niestety, nie były to już te same słodkie aniołki, które pamiętała jeszcze sprzed kilku lat, tylko nadąsane nastolatki, rozrzucające po całym domu brudną bieliznę i alergicznie reagujące na każdą wzmiankę o szkole.
Trudno się też specjalnie dziwić – ich matka zmarła na raka, gdy miały zaledwie trzy lata, a pół roku temu z powodu tej samej choroby straciły przybraną matkę, która kochała je jak własne córki. Został im jedynie pogrążony w depresji ojciec, przesiadujący wiecznie przed telewizorem z piwem w dłoni, i niewielki, ponury dom wypełniony ciężarem rodzinnej tragedii.
– Briony?
Głos Cassa przywrócił ją do rzeczywistości. Bardzo podobał jej się sposób, w jaki z obcym akcentem wymawiał jej imię.
– Sorry – przeprosiła ze zdawkowym uśmiechem – Mój dzień był okej.
Większość ludzi przyjęłaby tę odpowiedź bez dalszych pytań, nie drążąc tematu – przez grzeczność lub z braku zainteresowania. Cass jednak przypatrywał się Briony z wielką uwagą.
– O co chodzi? – zapytała, niespokojnie przestępując z nogi na nogę.
– Nie potrafisz udawać.
– Cóż… – Zmarszczyła brwi.
Cass pochylił się w jej stronę nad oddzielającym ich od siebie mocno porysowanym blatem kontuaru. Gdyby chciała, mogłaby się po prostu odsunąć, zachowując bezpieczną odległość.
Ale ona stała jak wryta, gdy Cass dotknął palcem jej szyi – w miejscu, w którym w przyspieszonym tempie pulsowała jedna z jej tętnic. To niesamowite, jak podniecające może być zwykłe muśnięcie palcem – pomyślała, próbując ukryć jeszcze mocniejsze uderzenie krwi do głowy. Tylko jej dotknął, koniuszkiem palca, a ona była już bliska omdlenia – niczym nastolatka przeżywająca pierwsze zauroczenie.
Oszołomiona, chwyciła jedną ze szklanek odstawionych wcześniej do wysuszenia i zaczęła wycierać ją podwieszoną w pasie ścierką.
– Chodzi o siostry? Czy o ojczyma? – zapytał Cass.
Briony zacisnęła usta. Poprzedniego dnia Cass był świadkiem jej rozmowy z Treyem. Nie zadawał potem żadnych pytań, ale z tego, co mówiła przez telefon, mógł wywnioskować, że Trey przegrał kolejną astronomiczną kwotę, której nie będzie z czego zapłacić, chyba że kosztem nieopłacenia rachunku za prąd.
– Może to grzeczna wersja odpowiedzi „miałam ciężki dzień, ale nie chcę o tym mówić”.
Gdy podniosła na niego wzrok, w oczach Cassa malowało się współczucie. Briony poczuła ścisk w żołądku. Każdy w Nowhere znał jej historię, każdy patrzył na nią oczami pełnymi litości, zaciskając wargi w geście zakłopotania. Trudno się zresztą dziwić – zaledwie tydzień wcześniej na oczach wszystkich musiała wyciągać z baru pijanego w sztos ojczyma, który, uwieszony na niej całym ciężarem, żałośnie powtarzał w kółko imię jej zmarłej matki.
Chociaż była wdzięczna za pomoc oferowaną czasami przez sąsiadów, nie było to warte wstydu, z którym wiązało się każde spotkanie. Ukradkowe spojrzenia, przypadkowo podsłuchana w sklepie rozmowa na temat cierpień, przez jakie przechodzi jej rodzina – wszystko to miało na nią bardzo negatywny wpływ, potęgując jeszcze presję związaną z faktem, że była jedyną żywicielką trójki ludzi złamanych przez życie. Nienawidziła czarnej rozpaczy, w którą popadł Trey, czy apatii swoich sióstr, za pomocą której próbowały odgrodzić się od okrutnej rzeczywistości.
Briony odwróciła wzrok od Cassa. Nie oczekiwała litości od sąsiadów, a już na pewno nie od niego. Chciała flirtować i – choćby przez krótką chwilę – udawać, że jej życie to bajka, a nie koszmar, którego doświadcza na co dzień.
– Mnie możesz powiedzieć, Briony.
Zataczając się i głośno fałszując znaną piosenkę, w stronę baru zmierzali Justin Lee i jego siostra Michelle.
– Bri! – wykrzyknął Justin. – Cóż za piękny widok dla moich zmęczonych oczu.
– Dziwię się, że w ogóle cokolwiek jeszcze widzisz – odparła przyjaźnie.
– Dasz nam jeszcze dwa drinki?
– A ktoś cię dzisiaj odwiezie?
– Dziś jestem piechotą. Mogę walnąć się na kozetkę u mojej kochanej siostrzyczki. – Justin poklepał po ramieniu rozbawioną Michelle.
– Zaraz wracam – rzuciła Briony w stronę Cassa.
Odchodząc, czuła na plecach jego wzrok, lustrujący każdy szczegół jej figury. Zwyczajny flirt szybko przeradzał się w coś głębszego. Nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Ani co sądzić o samym Cassie. Martwiło ją zarówno to, że prawie mu się zwierzyła, jak i to, że ostatecznie jednak tego nie zrobiła.
Może była po prostu zmęczona. Tak, zmęczona i samotna – inaczej nie zachowywałaby się w taki sposób.
Cassius Morgan Adama, książę Tulay, obserwował, jak jego przyszła żona napełnia piwem oszronione szklanki. Przeznaczenie wyposażyło go nie tylko w zasoby umożliwiające naprawienie szkód z przeszłości, ale również w zaskakujące narzędzie do wyrównania starych krzywd.
Widział wcześniej jej zdjęcia – nie oddawały rzeczywistego piękna ognistych rudych włosów, promiennych szmaragdowych oczu i cudownego kształtu kości policzkowych Briony. Jej uroda łączyła w sobie ulotność elfa i twardość wojowniczki – szczupłe, ale silne ramiona bez trudu przenosiły ciężkie tace i pełne skrzynki.
W oczach Cassa, najbardziej wyróżniał ją jednak uśmiech. Gdy około trzeciej po południu po raz pierwszy wszedł do ciemnego wnętrza Ledge, Briony powitała go pogodnym uśmiechem, informując jednocześnie zdecydowanym tonem:
– Przykro mi, ale do czwartej jesteśmy nieczynni. Potem serdecznie zapraszamy.
Bezczelna, zabarwiona nutą impertynencji słodycz Briony stanowiła istotne uzupełnienie jej atrakcyjności fizycznej. Decydując się na planowany przebieg wypadków, Cass zdawał sobie sprawę, że ryzykuje poślubienie osoby o niewiadomej osobowości – być może bojaźliwej, nudnej czy wręcz okrutnej. Ale Briony nie miała żadnej z tych cech, w każdym razie nic takiego do tej pory nie zauważył.
Co pomyśli Briony, gdy po raz pierwszy ujrzy swojego ojca i przyrodniego brata? Dwóch mężczyzn, którzy różnili się od niej w każdy możliwy sposób, i o których istnieniu – sądząc po słowach króla – nic nie wiedziała. Jej matka ukrywała bowiem przed nią wszystko, co wiązało się z jej królewskim pochodzeniem.
Cass udawał, że nie widzi przelotnych spojrzeń Briony wysyłanych w jego kierunku. Gdy udało mu się odkryć jej istnienie, założył sobie, że poślubi kobietę, która będzie jednocześnie narzędziem zemsty i wybawienia. Takie było jego przeznaczenie.
Zastanawiał się tylko, czy Briony ujrzy w tym również swoje przeznaczenie.ROZDZIAŁ DRUGI
Głośne westchnięcie Briony – gdy wreszcie zamknęła drzwi za ostatnim klientem – odbiło się szerokim echem w przestronnej sali. Stali bywalcy Ledge’a często przesiadywali w nim do późnych godzin. Spoglądając na zegar, Briony westchnęła ponownie – prawie północ. A o szóstej rano znów trzeba będzie budzić bliźniaczki.
– Jesteś milsza dla ludzi niż ja – usłyszała nagle.
Odwróciła się z impetem, podnosząc do góry rękę w geście samoobrony. W ułamku sekundy znalazł się przy niej Cass, objął ją w talii i przyciągnął do siebie, drugą ręką chwytając jej uniesioną dłoń, by uniemożliwić cios.
– Oczekiwałem trochę innego powitania – rzucił rozbawiony jej reakcją.
– Dlaczego się tak do mnie zakradasz? – zażądała wyjaśnień. Chciała, by jej głos brzmiał ostro, ale wyszło raczej nerwowo i chrapliwie. W ułamku sekundy jej strach przerodził się w stan podwyższonej gotowości – wyostrzone zmysły zarejestrowały zarówno twardość mięśni Cassa, jak i szlachetny, cedrowy zapach, uderzający do głowy przy każdym głębszym wdechu.
– Myślałem, że mnie widzisz. Siedziałem z tyłu, w tamtym rogu.
Spojrzała w kierunku, który pokazywał. Narożny stół i otaczające go ławki spowijał gęsty mrok. Nagle poczuła nieufność. Specjalnie usiadł właśnie tam, żeby nie było go widać, zanim wyjdą ostatni goście?
Odrzuciła jednak na bok wszelkie złe myśli. Była już noc – pewnie dlatego wyobraźnia podsuwała jej jakieś chore scenariusze.
– Nie widziałam cię – odpowiedziała.
Cass powoli rozluźnił uścisk i pozwolił jej odsunąć się na bezpieczną odległość.
– Widzę, że to ty wychodzisz z pracy jako ostatnia – powiedział podirytowanym głosem, jakby w jej obronie. Nagle zrobiło jej się bardzo miło, jakby poczuła w sobie inny rodzaj ciepła. Kiedy poprzednim razem ktoś się o nią tak troszczył? Po śmierci mamy chyba już nigdy.
– Normalnie zostaje właściciel, Gus – wydusiła – ale właśnie urodziła mu się córeczka, która zupełnie nie chce spać. Powiedziałam mu więc, żeby poszedł do domu, pomóc żonie.
Skinęła na rozciągającą się za oknem, pokrytą śniegiem prerię.
– W naszej miejscowości jest zresztą całkiem bezpiecznie.
– Nigdy nie wiadomo, skąd może się pojawić zagrożenie – powiedział Cass, spoglądając na nią w taki sposób, że poczuła, że największe zagrożenie stoi właśnie przed nią, w odległości pół metra: mężczyzna, który jej raczej nie skrzywdzi, ale może sprawić, że odrzuci zahamowania i spontanicznie podąży za głosem serca.
– W każdym razie – kontynuował Cass – pomyślałem, że może na coś się przydam.
– Nie bardzo rozumiem. – Spojrzała na niego zdziwiona.
Cass wskazał na rząd ustawionych na kontuarze szklanek do wytarcia oraz na worki śmieci piętrzące się przy drzwiach.
– Pomogę ci.
Briony zlustrowała idealnie wyprasowaną czarną koszulkę polo, ciasno opinającą jego szerokie ramiona, beżowe spodnie i skórzane buty. Strój, który miał na sobie, pomyślała, to zapewne równowartość co najmniej tygodnia jej pracy. Dlaczego tajemniczy biznesmen miałby oferować pomoc zwykłej barmance?
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, Cass podszedł i wziął ją za rękę.
– Odnoszę wrażenie, że ty doskonale potrafisz pomagać innym. Ja też chciałbym spróbować. Proszę, Briony.
Prostota, z jaką zwracał się do niej, i sposób, w jaki wymawiał jej imię, kruszyły naturalne mechanizmy obronne tak skutecznie, jakby wymachiwał taranem. Dlaczego nie miałaby poddać się fantazji, którą oferował, choćby na tę jedną noc?
– Zawsze ma pan taki dar przekonywania?
– Jeżeli czegoś pragnę, jestem nieustępliwy – odparł z błyskiem w oku Cass.
– Okej. – Powoli wyjęła swoją dłoń z jego dłoni, kierując rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Możesz poukładać krzesła na stołach, a śmieci wynosi się do pojemników na zewnątrz.
– Tak jest, proszę pani! – potwierdził Cass, charakterystycznie wydymając wargi, by dać do zrozumienia, że rozkazujący ton Briony nie najlepiej maskuje jej zauroczenie.
Pracując razem, przy dźwiękach sączącego się z radia jazzu, sprzątali szybko i sprawnie. Pół godziny później bar lśnił czystością. Briony z satysfakcją spojrzała na świeżo wytarte podłogi i błyszczące szklanki.
– Nie do wiary, że tak szybko nam poszło.
– Stanowimy zgrany zespół – rzucił Cass.
Pochyliła głowę, by nie widział, że się zarumieniła.
– Chyba nie tak wyobrażałeś sobie odpoczynek po pracy.
Zanim zdążył odpowiedzieć, z głośników popłynęły miękkie tony muzyki klasycznej.
– Uwielbiam ten utwór – powiedziała Briony z uśmiechem.
– Lubisz muzykę klasyczną? – zdziwił się Cass.
Po chwili bar wypełnił ochrypły żeński głos, opowiadający historię miłości i zauroczenia.
W oczach Cassa pojawił się błysk. Znów zbliżył się do niej, poruszając się wolno, ale w pełni świadomie. Briony pozwoliła objąć się w talii i przylgnęła do niego, wtapiając się w muskularną figurę Cassa tak dobrze, jakby jej ciało zostało stworzone na wymiar. Chwycił jej dłoń, przeplatając palce swoimi palcami. Intymność tego dotyku zapierała jej dech w piersi.
Zaczęli się kołysać w tańcu. Gdy nachylił się i dotknął swoim czołem jej czoła, wszystko zawirowało. Czuła, jak spoczywająca na jej plecach dłoń Cassa wysyła fale gorąca, bez trudu pokonujące materiał jej bluzki. Delikatnie pieścił jej plecy, wodząc po nich palcami, ona zaś, niczym kocica, coraz bardziej wyginała plecy, drżąc w jego objęciach w rytm jego oddechu. Czując, jak sama na niego działa, śmielej objęła dłonią jego szyję – promieniował ciepłem mięśni napinających się pod jej dotykiem.
Gdy zamarły tony ostatniego utworu, Briony otworzyła oczy, słysząc już jedynie delikatny szelest mieszających się ze sobą oddechów. Pozostając w ramionach Cassa, czuła, jak żar jego ciała przenika przez jej ubranie.
Proszę, pocałuj mnie – pomyślała.
Ich oczy spotkały się, wymieniając ogniste spojrzenia.
– Mogę ci postawić drinka? – zapytał z błyskiem w oku i szerokim uśmiechem.
– Bar już nieczynny, proszę pana – roześmiała się Briony.
Puścił ją i wszedł za kontuar, zajmując jej miejsce pracy. Następnie chwycił jedną ze ścierek i przełożył ją sobie przez ramię. Normalnie, Briony nie znosiła, gdy ktoś wkraczał w jej przestrzeń. Gdy jednak zobaczyła, jak Cass zaczyna przeglądać półki, poczuła jedynie ciepło rozmarzenia. Dobrze się czuła w jego obecności.
W końcu zwyciężyła ciekawość.
– Co przyrządzasz? – zapytała.
– Niespodziankę.
Próbowała trochę podejrzeć, gdy schylił się po coś do małej lodówki.
– _Pour vous, mademoiselle –_ powiedział Cass, odwracając się i stawiając przed nią szklankę. Podniosła ją i powąchała, wdychając relaksującą woń brandy i gałki muszkatołowej.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz piłam jakiś koktajl. – Upiła łyk aksamitnego, czekoladowego drinka, zamknęła oczy i jęknęła z zachwytu.
– Co to takiego? – zapytała, otwierając oczy.
– Brandy Alexander. – Cass wskazał na stojącą za nim omszałą butelkę. – Znalazłem całkiem dobry koniak, który nie powinien się już tutaj dłużej marnować.
– Dziękuję, Cass. – Spojrzała na wiórki gałki muszkatołowej pływające po spienionej powierzchni drinka. Pracując na dwie zmiany, gotując, sprzątając i sterując życiem swojej przybranej rodziny, nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś zrobił coś tylko dla niej.
Ciepłe palce Cassa musnęły jej policzek. Drgnęła, gdy Cass zatknął jej za ucho niesforny kosmyk włosów, całym ciałem nachylając się w stronę tego delikatnego gestu, zanim zdążyła się przed tym powstrzymać.
– Robisz wrażenie kobiety, która troszczy się o wszystkich dookoła – szepnął, przysuwając się do niej, tak że jego usta znalazły się tuż obok jej ust. – Ale kto się opiekuje tobą, Briony?
Słysząc te słowa, Briony poczuła, że znajduje się na granicy dwóch światów: beznadziejnej samotności i wielkiego pragnienia bliskości – tak silnego, że bolało od niego całe ciało.
Elegancka twarz Cassa spoważniała.
– Tak właśnie myślałem.
Szarpnęła się, cofając głowę i próbując pokryć zmieszanie kolejnym łykiem drinka.
– Sama bardzo dobrze potrafię zadbać o siebie – rzuciła frywolnie, choć wcale tak nie czuła.
– Nie wątpię.
– A dzisiaj postawiłeś mi drinka. – Posłała mu pełen uznania uśmiech, próbując odzyskać zalotną aurę chwili – Myślę, że po długim dniu pracy to także można uznać za przejaw troski.
Nagle wzrok Cassa wyostrzył się, a Briony poczuła, jakby stanęła w obliczu drapieżnika, polującego na swoją ofiarę.
Dość tego melodramatu – pomyślała.
Nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś tu jednak nie gra. Co bogaty i wyrafinowany facet może w ogóle robić w takiej dziurze jak Nowhere? Dlaczego się nią interesuje? Co ona o nim wie, oprócz tego, że przyjechał z Europy i gustuje w wysokogatunkowych trunkach?
Cass nachylił się tak blisko, że dostrzegła ciemne plamki na jego tęczówkach – zmysłowe, ale trochę onieśmielające.
– Może mógłbym ci pomóc, Briony.
– Słucham? – wybuchła.
– Nie tylko tobie – kontynuował, jakby była to najzwyklejsza rozmowa – ale również twojemu ojczymowi i przybranym siostrom.
Powoli odstawiła drinka, choć miała odruch, by chlusnąć mu nim prosto w twarz.
– W zamian za co? – zapytała zimno. – Bo brzmi to, jakbyś chciał, żebym została twoją utrzymanką, czy jak to się tam teraz nazywa.
Oczy Cassa zaiskrzyły gniewem.
– Nigdy nie okazałbym ci takiego braku szacunku!
Intensywność jego oburzenia sprawiła, że jej własny gniew znikł równie szybko, jak się pojawił.
– To co w takim razie sugerujesz?
– Co wiesz na temat swojego ojca?
Nagła zmiana tematu wytrąciła ją z równowagi.
– Mojego ojca?
– Tak.
W ułamku sekundy w pamięci Briony odżyło bolesne wspomnienie jedynej w życiu rozmowy, podczas której matka podniosła na nią głos. Miała wówczas dziesięć lat i zaczęła wypytywać o swojego ojca, by móc odrobić zadaną w szkole pracę domową.
– Nie ma nic do opowiadania – powiedziała matka z wymuszonym, kąśliwym uśmiechem.
– Ale…
– Odpuść, Briony! Twój ojciec nigdy nie był i nigdy nie będzie częścią naszego życia!
Bardzo dotknęła ją złość i niechęć matki do tego, by podjąć ten temat. Świadomość braku możliwości rozmowy położyła się głębokim cieniem na całej ich dalszej relacji. Dopiero gdy matka była już chora, Briony zdała sobie sprawę, jak podświadomie odpychała ją od siebie, tworząc barierę chroniącą ją przed dalszym zranieniem na tym tle. Kiedyś odbyły w końcu ze sobą szczerą rozmowę – która trochę je do siebie zbliżyła – ale nie przyniosła konkretnej odpowiedzi, kim jest jej ojciec.
Jedno było pewne – matka odczuwała strach, mówiąc o ojcu. Briony zrozumiała to dopiero wtedy, gdy była już dorosła. To był strach, a nie gniew. Strach widoczny gołym okiem – w postaci napięcia mięśni i przyśpieszonego pulsu matki.
– A co ma do tego mój ojciec? – zapytała.
– Twój ojciec, to istota mojej propozycji. – Cass sięgnął po czarną skórzaną teczkę stojącą na brzegu kontuaru. Otworzył ją i wyciągnął z niej dużą papierową kopertę pełną materiałów. Położył ją na kontuarze i posunął w jej kierunku. Briony spojrzała na widniejący na górze odręczny napis czarnym flamastrem: _Van Ambrose_.
Z trudem przełknęła ślinę. Intuicja podpowiadała jej, że zawartość tej koperty może zmienić całe jej życie. Niechęć matki do rozmowy o ojcu pozostawiła w jej życiu puste miejsce, poczucie brakującego elementu. Odczuwane jeszcze boleśniej po tym, jak matka poślubiła Treya, przyjmując do rodziny również jego córki. Trey zachowywał się przyjaźnie, ale nieliczne chwile czułości z jego strony bardziej przypominały wymuszone próby właściwego zachowania niż naturalną miłość ojcowską. W szkole średniej Briony zapisała się na zajęcia techniczne, bo Trey uwielbiał prace stolarskie. Po raz pierwszy spontanicznie przytulił ją po tym, jak podarowała mu na urodziny wykonany przez siebie stolik. Gdy słyszała, jak matka wypomina Treyowi, że za mało angażuje się w relację z Briony, z wszystkich sił starała się pokazać matce, że wszystko wygląda doskonale i świetnie dogaduje się ze swoim ojczymem.
Teraz z impetem otworzyła kopertę, nie dbając o to, czy Cass widzi, jak trzęsą jej się ręce albo czy słyszy jej drżący oddech. Wyciągnęła plik zdjęć. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ma przed sobą fotografie swojej matki.
Do oczu napłynęły jej łzy. Sądząc na podstawie długich rudych włosów matki i gładkości jej rysów, zdjęcia musiały pochodzić sprzed co najmniej dwudziestu lat. Na każdym zdjęciu towarzyszem matki był srebrnowłosy mężczyzna o jastrzębich rysach, w wieku mocno po czterdziestce. Szczupła postać, przyodziana w drogie garnitury, emanowała zadowoleniem z życia i pewnością siebie. Ten mężczyzna zdawał sobie sprawę, że świat należy do niego.
Na nielicznych zdjęciach, na których patrzył na matkę, na jego twarzy gościł uśmiech, a jego ramię, delikatnie choć zaborczo, obejmowało talię Marie.
Briony przyjrzała mu się dokładniej. Miał zielone oczy, o żywym, prawie nienaturalnym, szmaragdowym odcieniu. Widząc to, nie miała cienia wątpliwości, że w końcu patrzy na zdjęcie własnego ojca.
Krew szumiała jej w uszach, a czas się zatrzymał. Wodziła palcem po jego twarzy, z odczuciem szczęścia analizując ten sam kolor oczu, ten sam spiczasty podbródek. Choć płomiennorude włosy Briony były identyczne jak włosy jej matki, każde ich wspólne zdjęcie uwypuklało szereg różnic w wyglądzie, domagających się wyjaśnienia poprzez uzupełnienie brakującego fragmentu układanki.
Mamo, dlaczego nie chciałaś mi powiedzieć? – pomyślała.
Bardzo szybko jednak odczucie szczęścia zmąciło poczucie kompletnej dezorientacji. Wstrzymując oddech, przeniosła wzrok na Cassa – ten człowiek, zupełnie obcy, wiedział o jej przeszłości więcej niż ona sama.
Odłożyła zdjęcia i ponownie sięgnęła do koperty, teraz wyciągając z niej plik dokumentów. Strona po stronie, przed oczami Briony zaczęły się przewijać kolejne elementy życia matki: wypis ze szpitala w Kansas City po narodzinach Briony, dyplom uczelni, umowa o pracę w szkole podstawowej w Nowhere, akt zakupu domu, akt małżeństwa z Treyem.
Wilgotnymi oczyma Briony spojrzała na ostatni dokument – akt zgonu matki. Czy jej ojciec chciał odnaleźć Marie i naprawić szkody, ale dowiedział się, że jest już za późno, bo jego miłość nie żyje?
Powoli przeniosła wzrok na Cassa.
– Skąd to wszystko masz? I kim ty jesteś?
– Zawartość koperty skompletował twój przyrodni brat. Razem z twoim ojcem wręczyli mi ją w zeszłym miesiącu.
Brzegi fotografii zaczęły się uginać pod naciskiem palców Briony.
– Znasz ich? Mam brata przyrodniego?
– W obu przypadkach odpowiedź brzmi: tak.
– Jak nazywa się mój brat? – wyszeptała.
– Alaric Van Ambrose.
– Alaric. – Briony odłożyła kopertę, chwytając za koktajl i jednym łykiem wypijając połowę szklanki.
– Od kiedy o mnie wiedzą?
– Twój ojciec dowiedział się o twoim istnieniu dopiero w zeszłym miesiącu. Przyrodni brat wie zapewne trochę dłużej, odkąd zaczął prowadzić poszukiwania.
Briony poczuła tak wielką ulgę, że ugięły się pod nią kolana. Nie mogłaby znieść myśli, że ojciec o niej wiedział, a nie próbował jej odnaleźć.
– Gdzie oni są?
– W Linnei.
– Nigdy nie słyszałam o takim miejscu.
– To malutkie królestwo nad Morzem Północnym, między Belgią i Holandią – rzekł z dumą.
– To stamtąd pochodzisz?
Cass zamrugał, a potem jego przystojne rysy zmieniły się w nic niemówiącą maskę.
– Pierwotnie, tak. Ale od ósmego roku życia wychowywałem się w Tulay.
– O Tulay też nigdy nie słyszałam.
– To inne malutkie królestwo, nad Morzem Śródziemnym, pomiędzy Hiszpanią a Francją.
Cass wziął jej dłoń w swoje dłonie. Przez chwilę stawiała opór, sztywno trzymając palce. Gdy jednak ponownie spojrzała na zdjęcia i dokumenty porozrzucane na blacie kontuaru, jej opór zmalał i zaakceptowała gesty pocieszenia.
– Więc dał ci to wszystko mój ojciec? – westchnęła.
– Tak – odparł Cass z prawie niezauważalną nutą zawahania.
– Dlaczego?
– Bo potrzebują twojej pomocy.
– Mojej pomocy? – powtórzyła zdziwiona.
Cass wręczył jej kolejną kopertę. Ta była wykonana z bardzo grubego papieru w kolorze kremowym, z odbitą w czerwonym wosku pieczęcią z herbem: koroną ze skrzyżowanymi nad nią kluczem i mieczem. Briony przejechała palcami po pieczęci. Gdzieś widziała już taką pieczęć… na starej kopercie, którą znalazła kiedyś na strychu. Wówczas pieczęć była złamana, a w kopercie były listy po francusku. Gdy pokazała tę kopertę matce, ta bez wahania wrzuciła ją do ognia palącego się w kominku.
– Zwykłe stare listy – powiedziała zdawkowo. Uwadze Briony nie uszły jednak zaciśnięte usta matki ani ułożenie jej ramion, znamionujące silny stres.
– Co to za pieczęć? – zapytała.
– Królewska pieczęć Linnei.
Briony zamarła z wrażenia.
– Królewska?
– Twój ojciec, to Daxon Van Ambrose, władca Linnei. Twoja matka została jego wakacyjną kochanką w okresie, gdy studiowała na Oxfordzie.
W Briony zaczął wzbierać pusty śmiech. Gdy zaczęła się śmiać, nie mogła przestać, śmiejąc się tak mocno, że na policzki wystąpiły jej łzy. Cass obserwował ją z uwagą, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Jak to możliwe, że włożył tyle wysiłku, żeby zrobić jej tak wyszukanego, ale jakże okrutnego psikusa?
– Czyj to pomysł? – zapytała w końcu, gdy przestała się śmiać – To sprawka Gusa czy Jacquesa? To ich zemsta za dowcip z kremem do golenia?
– Chętnie wysłucham kiedyś historii o kremie do golenia, ale zapewniam cię, że nie chodzi tutaj o żaden żart.
Ponownie wzięła do ręki jedną z fotografii swojej matki.
– Więc mój ojciec jest władcą królestwa, o którym nigdy nie słyszałam…
– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie.
– Nie – powiedziała, wlewając w siebie resztkę koktajlu i odstawiając szklankę. – Brzmi to jak najobrzydliwszy dowcip, jaki można mi było zrobić. Ciekawa jestem, skąd masz zdjęcia mojej matki. – Wzięła do ręki kolejne zdjęcie przedstawiające matkę i jej partnera na tle wieży Eiffla. – Przy okazji, świetna robota w Photoshopie.
W oczach Cassa dostrzegła niebezpieczny błysk, a jej ciało przeszył dreszcz lęku.
– To nie jest żart! – wycedził przez zęby Cass, tonem tak lodowatym, jak zimowe wiatry szalejące na widniejącej za oknem prerii.
– Od nas zależy życie tysięcy ludzi.
– Od nas? – powtórzyła. – Kim ty w ogóle jesteś? Może wcale nie masz na imię Cass?
– Mam na imię Cass. To skrót od Cassius. Cassius Morgan Adama, książę Tulay.
Ponownie sięgnęła po szklankę. A może jednak jest szaleńcem, który wierzy we własne słowa? To wyjaśniałoby fakt, że mówi to wszystko z takim przekonaniem.
– Finanse Linnei są w fatalnym stanie. Jeżeli przyjmiesz moją ofertę, możesz pomóc zarówno swojemu krajowi, jak i swojej rodzinie.
Przyjrzała mu się uważnie. Nie wyglądał na pomyleńca. Ale jak to wszystko miałoby się okazać prawdą? Wszak tylko małe dziewczynki wyobrażały sobie, że są zaginionymi księżniczkami i marzyły o pojawieniu się księcia z bajki.
Briony żyła zaś w świecie do bólu rzeczywistym – gdzie znikają ojcowie i umierają matki, a życie rodzinne przypomina czasami patologie znane ze środowisk marginesu społecznego.
– No dobrze, rozśmiesz mnie jeszcze raz, a potem spadam. Co dokładnie proponujesz?
Cass schylił się po coś, a następnie postawił na kontuarze błękitne aksamitne pudełeczko. Na jego widok serce Briony zaczęło bić szybciej.
Gdy Cass uniósł wieczko, oczom Briony ukazał się cudowny diament, oprawiony na bez wątpienia antycznej srebrnej obrączce, w otoczeniu szafirów. Briony długo wpatrywała się w klejnot, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Gdy wreszcie znów spojrzała na Cassa, w jego oczach czaił się ten sam drapieżny błysk – jakby ostatecznie osaczył już swoją ofiarę.
– Proponuję małżeństwo.