Niezwykła przyjaciółka hrabiego Thorntona - ebook
Niezwykła przyjaciółka hrabiego Thorntona - ebook
Jedna wizyta hrabiego Lyttona Thorntona odmienia życie Belle, która cieszy się sławą świetnej uzdrowicielki i zielarki. Belle zgadza się leczyć siostrę arystokraty i nagle z najuboższej dzielnicy Londynu zostaje przeniesiona w świat sławnych i bogatych. Skrycie marzy, by Thornton poczuł do niej coś więcej niż szacunek, ale co utytułowany mężczyzna może zaproponować kobiecie niewiadomego pochodzenia? Zostają przyjaciółmi, niestety ich zażyłość jest komuś solą w oku. Belle doświadcza wielu niebezpiecznych wypadków, dlatego Lytton postanawia sprawdzić, jakie sekrety skrywa przeszłość kobiety, która jest mu coraz bliższa. Zamierza walczyć o ich miłość bez względu na wynik śledztwa.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9976-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Londyn, 1815 r._
– Przyszedł ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć, Belle, ale ostrzegam cię, że nie jest podobny do żadnego mężczyzny, jakiego wcześniej widziałam.
– Czy jest oszpecony? – zapytała Annabelle Smith, stojąc nad piecem, znad którego unosiła się para. Nalewka z mięty i kamfory akurat dochodziła do wrzenia. – Czy jest po prostu bardzo chory?
Rosemary Greene roześmiała się.
– Oto jego wizytówka. Nosi kamizelkę z różowej satyny i pierścienie na palcach. Ma włosy ułożone w sposób, którego nigdy nie widziałam. A na drodze stoi jego powóz, który wygląda jak z bajki.
Annabelle zerknęła na wizytówkę. Lytton Staines, hrabia Thornton. Czego taki człowiek mógłby chcieć od niej i po co miałby przybywać do jej skromnego mieszkania w Whitechapel?
– Zaprowadź go do pokoju gościnnego, Rose, i upewnij się, że nie ma tam gdzieś psa. Przyjdę tam za chwilę.
Rosemary zawahała się.
– Czy chcesz, żebym ci towarzyszyła?
– Dlaczego miałabym tego chcieć?
– Ponieważ nasz gość jest młodym mężczyzną z wyższych sfer, a ty jesteś młodą kobietą. Czy w takich okolicznościach nie potrzeba przyzwoitki?
Belle roześmiała się na widok zmartwienia na twarzy przyjaciółki.
– Gdyby tu były jakieś wyższe sfery, to przyzwoitka byłaby potrzebna, ale on pewnie przyszedł tylko kupić lekarstwa. Daj mi pięć minut. Skończę ten napar, a ty zaproponuj mu filiżankę herbaty. Jeśli poprosi o coś mocniejszego, to pamiętaj, że nie ma takiej możliwości, bo alkohol, który nam został, wykorzystujemy tylko do leczenia.
Rose przytaknęła.
– Wygląda na raczej aroganckiego i bardzo bogatego. Czy mam poprosić twoją ciotkę, żeby z nim usiadła? Sama chyba nie czuję się na siłach.
– Jeśli będziemy mieć szczęście, to hrabia Thornton wyjedzie, zanim to skończę.
Lytton Staines rozejrzał się po pokoju, w którym kazano mu zaczekać. Pomieszczenie było małe, ale bardzo schludne. Na podłodze leżał dywanik, który wyglądał, jakby był wypleciony ze starych i kolorowych skrawków, a na ścianie naprzeciwko wisiało kilka słabych obrazów przedstawiających kwiaty. Zastanawiał się, dlaczego przyszedł tu osobiście, a nie wysłał służącego. Właściwie dobrze znał odpowiedź. To była ostatnia szansa dla jego siostry i nie chciał, by zajął się tym ktoś inny.
Kobieta, która wprowadziła go do frontowego salonu, zniknęła, pozostawiając go ze starszą panią i małym włochatym psem, który właśnie wystawił głowę spod jego krzesła. Kundel w typie teriera, stwierdził. Pies miał żółte zęby i właśnie unosił górną wargę, ale raczej nie po to, by się uśmiechnąć. Lytton spróbował odepchnąć zwierzę butem, ale osiągnął tylko tyle, że pies zbliżył się do niego bardziej, na dodatek cały czas się w niego wpatrując.
W pokoju po drugiej stronie korytarza ktoś śpiewał. Lytton najchętniej zakryłby uszy dłońmi i zagłuszył tę kakofonię, ale to nie wydawało się zbyt uprzejme.
Nie powinien był tu przychodzić. To miejsce było mu obce i czuł się w nim dziwnie nieswojo. Zaskakujące uczucie, biorąc pod uwagę, że w wyższych sferach zawsze czuł się dobrze i na miejscu.
Filiżanka herbaty przyniesiona mu kilka minut wcześniej stała na stole obok. Powietrze wypełniała aromatyczna para.
Uśmiechnął się, gdy wyobraził sobie, co powiedzieliby na ten widok jego przyjaciele, Shay, Aurelian i Edward. Była to pierwsza zabawna myśl, jaka naszła go od wielu tygodni. Ostatnimi czasy rozmyślał głównie o śmierci i dziwnych chorobach.
– Dzięki Bogu – mruknął pod nosem.
Zauważył, że towarzysząca mu starsza pani zerka na niego. Skinął jej głową. Zmarszczyła brwi, a wtedy okulary, które nosiła, opadły jej na sam koniec dużego nosa. Kiedyś musiała być piękna, pomyślał, jeszcze zanim upływający czas wszystko zniszczył.
Ostrożnie sięgnął po filiżankę, wyłącznie po to, żeby mieć coś do roboty.
– Moja matka uwielbia herbatę.
Te słowa przyszły do niego bezwiednie, gdy rozpoznał smak tej samej czarnej herbaty, którą pijała jego matka. Zmarszczka na twarzy starszej pani złagodniała.
Przesunął się nieco, by poprawić marynarkę, a wtedy pies nagle skoczył w jego stronę. Jego brązowo-białe ciało przecięło powietrze i wpadło najpierw na filiżankę, a potem na kamizelkę. Szok, chlupnięcie gorącej herbaty na spodnie, trzask cienkiej porcelany rozbijającej się o drewnianą podłogę. Zęby psa zacisnęły się na ubraniu nieznajomego.
Belle ciężko odetchnęła, zastanawiając się, dlaczego ciotka Alicja nadal nie nauczyła swojego pupila grzecznego zachowania.
– Stanley! Przestań! – krzyknęła, pędząc z przerażeniem do pokoju gościnnego. – Tak mi przykro, proszę pana, ale on uwielbia różowy i pańska kamizelka jest akurat w tym odcieniu, na który on najbardziej reaguje…
Jej ręce spróbowały rozewrzeć zaciśnięte kły psa. Bezskutecznie. Co gorsza, drogi jedwab kamizelki rozdarł się jeszcze bardziej. Belle wpadła na siedzącego hrabiego, a jej dłoń wylądowała akurat na ciepłej wilgotnej plamie na jego udach. Złapał jej dłoń i gwałtownie odsunął.
– Spokój.
Jego głos przebił się przez panujący chaos. Przez moment Belle zastanawiała się, czy skierował te słowa do niej, czy do Stanleya.
Terier ciotki Alicji zrobił to, co mu kazano. Podreptał do drzwi i uciekł z pomieszczenia. Alicja podążyła za nim.
Annabelle pozostała w bardziej kompromitującej pozycji, próbując utrzymać równowagę.
– Mój Boże, ależ on to podarł – mruknęła, a potem przeszła na francuski i w tym języku dała upust swoim emocjom pod adresem ciotki.
Przerwała tyradę, gdy zdała sobie sprawę z niestosowności całej sytuacji. Podeszła do gablotki przy oknie i wyciągnęła z szufladki aksamitną portmonetkę, z której wydobyła funtowy banknot.
– Oczywiście zapłacę za wszelkie szkody, sir. Myślałam, że Stanley będzie na zewnątrz w ogrodzie, niestety stało się inaczej.
– Lubi różowy, bo jako szczeniak miał różową puszystą zabawkę? – zapytał mężczyzna.
– Mówi pan po francusku?
– Płynnie. Pani to panna Annabelle Smith? Zielarka?
Gdy przytaknęła, kontynuował:
– Nazywam się lord Thornton i chcę skorzystać z pani usług. Chodzi o moją siostrę. Została dotknięta wyniszczającą chorobą. Żaden lekarz w Anglii nie jest w stanie znaleźć lekarstwa.
– Ale uważa pan, że ja bym mogła?
– Ludzie mówią o pani z wielkim szacunkiem.
– Ludzie, których pan zna?
– Owszem. Mój pokojowiec. Podarowała pani jego ojcu kilka dodatkowych lat życia.
– A jednak nieczęsto udaje mi się wygrać walkę z panem Bogiem.
– Czy to znaczy, że jest pani kobietą religijną?
– Raczej praktyczną. Jeśli wyobraża sobie pan, że pomogę w odpowiedzi na pańskie modlitwy, może się pan rozczarować.
– Nie jestem człowiekiem, który poświęca wiele czasu modlitwom, panno Smith.
– W takim razie co pana zajmuje?
– Brandy, hazard, konie i kobiety.
W jego złotych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Belle cofnęła się o krok.
Panna Annabelle Smith wyglądała na zszokowaną, ale on nie zamierzał się kryć z tym, jaki jest. Miała też najbardziej urzekające niebieskie oczy, jakie Lytton kiedykolwiek widział. Kiedy jej palce przejechały po jego ciele, poczuł natychmiastowe uderzenie rozgrzanego do czerwoności pożądania.
Do diabła.
Czy coś mu dolano do herbaty? Jakiś ziołowy afrodyzjak, który oszołomił jego mózg i odebrał mu rozum? Już chciał, żeby jej palce wróciły w miejsce, które zaledwie musnęły chwilę temu.
Odsunął zaoferowane mu przez nią pieniądze i wstał.
Nie mógł sobie wyobrazić, co skłoniło go do tak niegrzecznej odpowiedzi na jej pytanie. Wezbrała w nim irytacja, kiedy poczuł, jakby dziwne przeznaczenie niszczyło jego wolną wolę.
Wszystkie jego niegodziwości służyły ochronie prawdziwej natury. Nagle nawet potrzeby jego siostry stały się drugorzędne wobec jego własnej potrzeby ucieczki.
Ale ona nie pozwalała mu odejść tak łatwo. Ręcznik, który trzymała w ręku, ocierał się o jego udo.
Czy była obłąkana? Jaka kobieta uznałaby coś takiego za stosowne? Z przerażeniem poczuł, jak jego przeklęte ciało staje się wyczuwalnie naprężone i zorientował się, że też to zobaczyła. Błyskawicznie się wycofała. Biały ręcznik był poplamiony brązowymi plamami od herbaty.
– Myślałam…
Zatrzymała się. Popatrzył na nią i dopiero teraz zorientował się, że miała dołeczki w policzkach.
– Przepraszam. – Zdecydowanym gestem wetknęła mu ścierkę w dłoń i odwróciła się plecami. – Może się pan tym zająć sam, lordzie hrabio Thornton.
Używała jego tytułu niepoprawnie. Nie miała pojęcia, jak zwracać się do kogoś z wyższych sfer. Szybko się wytarł.
Zrobił głęboki wdech i dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo potrzebował powietrza. Stała plecami do niego. Mógł przyjrzeć się jej kształtom zarysowanym pod cienką sukienką. Dostrzegł łaty przy bocznej kieszeni i łodygi dziwnej rośliny, które z tej kieszeni wystawały.
Ona cała pachniała roślinami. Mgiełka tego zapachu unosiła się wokół niej. Nie był to zapach nieprzyjemny, ale mocno nietypowy. Większość dam z jego kręgów pachniała fiołkami, różami lub lawendą.
– Skończyłem, panno Smith.
Rozbawił go fakt, że zapewniła mu tak wiele prywatności.
– Dziękuję. – Wyrwała mu ręcznik i ze skrępowanej panienki stała się ponownie bezpośrednią i zdecydowaną kobietą bez widocznego poczucia humoru. – Będę musiała obejrzeć pańską siostrę, zanim cokolwiek jej przepiszę. Praktyka medyczna nie polega na zgadywaniu, a wyniszczająca choroba może oznaczać wiele dolegliwości.
– Oczywiście. Najbliższy tydzień moja siostra spędzi w Londynie na wizytach u specjalistów. Jeśli więc znalazłaby pani trochę czasu…
– Proszę mnie stąd odebrać jutro o dziewiątej rano. Muszę przygotować kilka leków, ale… – Zawahała się, ale potem kontynuowała: – Moje usługi nie są tanie, mój lordzie hrabio. Każda konsultacja będzie pana kosztować około trzech funtów.
Lytton odniósł wrażenie, że wstrzymała oddech, zanim podała mu cenę.
– Rozumiem. Będę tu o dziewiątej.
– Życzę więc panu miłego dnia.
Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego dłoń. Poczuł na jej palcach małe stwardniałe krostki. Zastanowił się, jaki rodzaj pracy mógł je spowodować.
Nie były to miękkie, delikatne dłonie damy. Ani też uścisk jednej z nich. Jedyny pierścień, który nosiła, był mały i złoty. Poczuł niesmak, gdy pomyślał o nadmiarze własnej biżuterii.
Chwilę później był już w swoim powozie. Jak najszybciej potrzebował napić się czegoś mocniejszego.
– Do White'a – polecił woźnicy.
Poczuł ulgę, kiedy powóz zaczął oddalać się od przytłaczającego ubóstwa Whitechapel i od niezwykłej panny Annabelle Smith.
Kiedy przybył na miejsce, klub był już pełen. Podszedł do miejsca, w którym prowadzili rozmowę Aurelian de la Tomber i Edward Tully.
– Myślałem, że nadal jesteś w Sussex ze swoją piękną żoną, Lian – powiedział Edward.
– Byłem tam do dzisiejszego ranka – odparł Aurelian. – Jestem tu tylko na jeden dzień. Jutro z samego rana wracam do domu.
– A więc życie małżeńskie ci odpowiada. Wcześniej byłeś bardziej chętny do podróżowania.
– Filozofia jednej kobiety i jednego domu jest uzależniająca.
– W takim razie jesteś szczęściarzem – wtrącił Lytton.
Edward spojrzał na niego dziwnie. Lytton miał nadzieję, że jego słowa nie wydały się Edwardowi zbyt cyniczne. Coraz trudniej było mu zachowywać się uprzejmie. Napił się brandy i zamówił od razu następną.
Był niespokojny i wyraźnie nie w sosie. Wizyta w ubogiej dzielnicy East Endu popsuła mu do reszty nastrój.
– Właśnie wracam ze spotkania z kobietą, która robi lekarstwa w obskurnych okolicach Whitechapel. Swoją drogą ktoś powinien coś zrobić z zapachem tego miejsca.
– Czy ta zielarka uważa, że znajdzie lekarstwo dla twojej siostry? – zapytał Edward i spojrzał na niego ze współczuciem.
– Tak uważa – odpowiedział Lytton.
Powiedział to, ponieważ jakakolwiek inna możliwość była nie do pomyślenia, a w tej chwili potrzebował nadziei dużo bardziej niż szczerości.
– Kim ona jest? – zapytał Aurelian.
– Panna Annabelle Smith. Mój pokojowiec polecił mi jej usługi.
– Wyleczyła go? Z czego?
– Nie jego. Przedłużyła życie jego ojcu. Cała rodzina była jej wdzięczna. Nie mam pojęcia, jak pokrył koszty.
– Koszty jej wizyt?
– Trzy funty za konsultację. Nieprawdopodobna cena.
– Dałeś jej swoją wizytówkę, zanim podała cenę?
Lytton przytaknął i dodał:
– Byłbym skłonny zapłacić więcej, gdyby poprosiła.
– Tajemnica popytu i podaży? Ile ona ma lat?
– Nie jest już taka młoda. Co ciekawe, zna francuski.
To zainteresowało Aureliana.
– Smith nie jest francuskim nazwiskiem – zauważył.
– A Annabelle nie jest francuskim imieniem. Była tam jakaś starsza pani, która mogła być z Francji. Zdaje się, że to jej ciotka. Tak ją nazwała po tym, jak zaatakował mnie ich pies.
Rozpiął guziki marynarki, aby pokazać resztki kamizelki.
– Taki kolor zasługuje na takie traktowanie – zaśmiał się Edward.
Za to Aurelian był znacznie poważniejszy:
– Nigdy nie słyszałem ani o tej kobiecie, ani o jej francuskiej ciotce. Może warto się temu przyjrzeć?
– Nie. – Lytton powiedział to tonem, który sprawił, że pozostali bacznie na niego spojrzeli. – Żadnych śledztw. Jutro spotyka się z Lucy.
Edward był wyraźnie zaciekawiony.
– Jak ona wygląda? – dopytał.
– Jest silna. Pewna siebie. Konkretna. W niczym nie przypomina kobiet z naszych sfer. Nosiła suknię, która wyszła z mody z dziesięć lat temu i miała włosy związane chustą. Ciemne, kręcone włosy do pasa. Była… Niecodzienna.
– Wygląda na to, że zrobiła na tobie spore wrażenie. Słuchaj, kilka godzin temu spotkałem Susan Castleton. Wspominała, że się z nią spotykasz dziś wieczorem, zgadza się?
– Tak. Idziemy na balet.
Susan była jego kochanką przez ostatnie cztery miesiące, ale Lyttona zaczynały męczyć jej wymagania. Chciała od niego o wiele więcej, niż mógł jej dać.
Boże! Ta myśl sprawiła, że usiadł wyprostowany. To przez Lucy i jej zły stan zdrowia, który wprowadzał smutek w jego życie. Chciałby, żeby wszystko było tak proste jak kiedyś. Chciałby mieć po co żyć.
Jeden z jego palców zabłądził w okolice dziury w kamizelce. Przez sekundę zastanawiał się, jak wpadł na idiotyczny pomysł, by kupić sobie ubranie akurat w takim kolorze.
To musiała być sprawka Susan i jej zamiłowania do mody. Było prościej poddać się jej wyborowi niż walczyć o bardziej stonowane odcienie. Zastanawiał się, kiedy to się zaczęło, to zrzekanie się własnych opinii na rzecz cudzych. Zmarszczył brwi, postanawiając natychmiast pozbyć się zarówno nadmiarowych pierścieni, jak i różowego koloru.
Panna Annabelle Smith była inna. Nie potrafił sobie wyobrazić, by pozwoliła komuś decydować, co powinna nosić albo jak się zachowywać. Wydawało się, że mimo ograniczeń wynikających z ubóstwa znalazła swoją ścieżkę w życiu i rozkoszowała się nią.
Belle obudziła się w mroku nocy. Była zlana potem i z trudem łapała oddech. Sny powróciły. Stłumiła panikę i usiadła, by zapalić świecę przy łóżku i przegonić choć część cieni.
Ci sami krzyczący ludzie, ten sam strach, to samo odrętwienie. Śniło jej się, że stała w pokoju w domu, którego nie rozpoznawała. Krążyło jej po głowie, że nienawidziła ich, choć nie powinna. Chciała uciec od nich tak szybko, jak tylko się dało. Chociaż nie widziała ich twarzy, rozumiała, że są podobni do niej. Nie miała pojęcia, skąd to wiedziała. Czasami słyszała, jak ktoś wołał ją po imieniu.
Uspokoiły ją odgłosy nocnego zgiełku ulicy i chrapanie ciotki z pokoju obok. W takich chwilach była wdzięczna, że ich dom ma tak cienkie ściany. Dzięki nim czuła się mniej samotna.
W jej pamięci pojawił się także Lytton Staines, hrabia Thornton, którego uśmiech tak bardzo nie pasował do jego ubrań.
Przypomniała jej się twardość jego męskiego ciała pod cienkim beżowym materiałem, kiedy jej palce przez pomyłkę przejechały po jego udach. Jej twarz zapłonęła. Na Boga, nigdy wcześniej nie znalazła się w pobliżu mężczyzny w tak kompromitujących okolicznościach.
Incydent z rozlaną herbatą zaczął po południu osiągać w jej głowie gigantyczne rozmiary. Czuła, że będzie przeżywać ten błąd podczas każdego kolejnego spotkania. A następne spotkanie miało nastąpić już za kilka godzin. Musiała znowu zasnąć. Musiała być w najlepszej formie, bo… Bo było w nim coś, co ją poruszało.
Przede wszystkim był piękny. Przyzwyczajony do swojego tytułu. Był też czujny. Widziała, jak rozglądał się po jej domu, oceniając jej tragiczne położenie.
Zastanawiała się, co mógł pomyśleć o jej obrazach z kwiatami, które namalowała z taką miłością i które zajmowały większość ściany w pokoju gościnnym. Wspomnienie tych obrazów przypomniało jej o snach. Szybko otrząsnęła się z tej myśli. W przyszłym tygodniu kończyła trzydzieści dwa lata. Jej mały zakład, który zapewniał leki chorym z okolic Whitechapel, rozrastał się coraz bardziej. Skrzywiła się na wspomnienie o opłacie, o którą poprosiła hrabiego. Ale jeśli kilka wizyt u siostry człowieka, którego było stać na wygórowaną cenę, pozwoli innym na załatwienie potrzeb za bezcen, to niech tak będzie. Wielu nie mogło zapłacić nawet pensa.
Wyglądał na tak absurdalnie bogatego. Zastanawiała się, w jakiej dzielnicy Londynu mieszkał. Przypuszczała, że na którymś z pięknych skwerów w Mayfair. Było to miejsce, do którego rzadko się zapuszczała.
Czy do jednej z tych domów zabierze ją, by zajęła się jego siostrą? Czy będzie tam jego rodzina? Alicja powiedziała jej, że hrabia wspomniał o matce, która lubi herbatę.
Nie zwróciła się do niego właściwie. Dowiedziała się tego wkrótce po jego wyjściu, bo zapytała Milly, dziewczynę, która pomagała jej w kuchni, czy wie, jak prawidłowo się zwracać do hrabiego. Milly kilka lat wcześniej była służącą w domu wysoko urodzonego lorda. „Mój lordzie hrabio” było rażącym błędem. Według Milly należało użyć „mój panie”, „wasza lordowska mość” albo „lordzie Thornton”. Belle postanowiła, że gdy zobaczy go następnym razem, użyje tego drugiego.
Przynajmniej to zostało wyjaśnione, a sen też zdawał się nadchodzić. Miała gotowe wszystkie nalewki, leki i maści, które zabierze do siostry lorda Thorntona. Teraz należało tylko przygotować siebie.
Co mogła włożyć? To pytanie jednocześnie ją irytowało i martwiło. Nie powinna się przejmować tak płytkimi rzeczami – a jednak się przejmowała. Chciała wyglądać ładnie dla jego matki, która lubi herbatę. Ta myśl sprawiła, że się uśmiechnęła. Ułożyła się z powrotem na łóżku i spojrzała na księżyc.
Wczoraj padało, ale ta noc była jasna.
Przymknęła oczy. Ostatnim obrazem, jaki zobaczyła przed zaśnięciem, był hrabia Thornton obserwujący ją z gniewem i szokiem, gdy wycierała plamę na jego obcisłych spodniach.