Niezwykłe zaloty - ebook
Niezwykłe zaloty - ebook
Lady Eleanor Peyton straciła męża zaraz po ślubie. Mimo zakończonej żałoby nie chciała ponownie wychodzić za mąż. Korzystała z niezależności i zarządzała odziedziczonym majątkiem, niemal nie opuszczając ukochanego zamku. Ojciec, baron Tawstott, nalega, aby w jego domu spędziła najchłodniejsze, zimowe miesiące. Nudną podróż ożywiła niecodzienna przygoda. Młody rycerz w pośpiechu omal nie stratował jej koniem, a potem usiłował z nią flirtować. Eleanor odprawia go oburzona, ale nie może przestać o nim myśleć. Wkrótce okazuje się, że nie było to ich ostatnie spotkanie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3209-8 |
Rozmiar pliku: | 835 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Eleanor Peyton nie wiedziała, co jest gorsze: sny, w których jej mąż umierał, czy też te, w których nadal żył. Te pierwsze były zawsze takie same: stała jak skamieniała, nie mogąc się poruszyć, widząc, jak sir Baldwin rozpaczliwie chwyta się za gardło i osuwa na posadzkę Wielkiej Sali. Gdy budziła się drżąca i zapłakana, krzyki gości weselnych wciąż dźwięczały jej w uszach.
Dzisiejszy sen należał do drugiego rodzaju. Eleanor niemal czuła na twarzy oddech Baldwina, który zamierzał ją pocałować; spojrzenie brązowych oczu wyrażało ciepłe uczucia, jakich nigdy nie okazał jej za życia.
Choć od śmierci męża minęły trzy lata, Eleanor obudziła się z mocno bijącym sercem, przejęta pragnieniem, którego nie potrafiła nazwać. Nigdy nie znalazła się z mężem w tym łożu, a mimo to towarzyszyło jej wrażenie, że on jest w nim obecny.
Otarłszy wilgotne oczy rękawem nocnej koszuli, Eleanor wyplątała się z prześcieradeł i odciągnęła zasłony wokół łoża. Słabe szarawe światło zaczynało się przebijać przez szczeliny w ciężkich kotarach wiszących u okna. Na lnianą koszulę narzuciła wykończoną futrem pelerynę i przebiegła po zimnej kamiennej podłodze na podokienną ławę. Od strony morza wiał lodowaty szkwał, szarpiąc rybackie łodzie przymocowane wokół pomostu. Usadowiła się na grubych poduszkach i podwinęła pod siebie bose stopy w oczekiwaniu na wschód słońca.
Ze swojego miejsca bez trudu dostrzegła jeźdźca galopującego traktem od strony wioski. Nagle zatrzymał się na brzegu morza. Zsiadł z konia i zaczął chodzić tam i z powrotem po plaży, jakby czegoś szukał. O tej porze roku nie byłaby zaskoczona, ale i nie ucieszyłaby się wizytą posłańca z wiadomością od ojca. Zmarszczyła brwi. Wkrótce przypływ się cofnie, odsłaniając groblę ułożoną z kamieni, a wówczas posłaniec przejdzie wąską ścieżką wiodącą na wyspę. Tymczasem mężczyzna zsunął kaptur, spod którego wysypały się loki w takim samym odcieniu miedzi, co włosy Eleanor. Ucieszyła się i na jej usta wypłynął uśmiech.
Drzwi otworzyły się, do komnaty weszła służebna, niosąc kosz z drewnem.
– Spójrz, Jennet – przywołała ją Eleanor. Wskazała na kulącą się w deszczu postać i cofające się morze. – Idź i powiadom panią Bradshawe, że będziemy mieć gościa na śniadaniu, a potem pomóż mi się ubrać. Muszę wyglądać doskonale, aby mój brat nie opowiadał potem, że więdnę w tym odosobnieniu.
Godzinę później Eleanor stała w drzwiach, obserwując, jak brat powoli wspina się na strome wzgórze, przekazawszy uprzednio konia stajennemu czekającemu przy bramie. Kręte granitowe schody i padający deszcz ze śniegiem nie ułatwiały mu zadania. Eleanor uśmiechnęła się do siebie, widząc dziedzica baronii Tawstott dyszącego z wysiłku, z zaczerwienioną twarzą.
– Dzień dobry, Edmundzie. Musiałeś wstać wcześnie, żeby zdążyć na odpływ – powiedziała.
Brat stęknął i odgarnął mokre włosy z twarzy.
– Dlaczego Baldwin nie mógł zbudować domu trochę niżej?
Był to jego stały żart i Eleanor się roześmiała.
– Jesteś o rok starszy. Nie narzekałeś, kiedy miałeś dwadzieścia pięć lat.
Wyciągnęła dłoń, aby poklepać go po ramieniu. Edmund chwycił dłoń i uściskał, po czym odsunął siostrę na długość ramienia i przyjrzał jej się uważnie.
– Jesteś szczuplejsza niż rok temu – orzekł. – Matka nie będzie zadowolona.
– Będę miała kilka dni, aby doprowadzić się do porządku. Chyba nie muszę wracać już dziś?
Edmund zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie. Czy mogę wejść do środka? Muszę dostać trochę wina, żeby się rozgrzać.
Eleanor poprowadziła brata do swojej ulubionej przytulnej komnaty, mieszczącej się na parterze, której okna wychodziły na groblę. Przed kominkiem czekał zastawiony stół, a służebna nalewała do kielichów grzane wino i nakładała do mis parujące ostrygi.
Edmund wyjął z torby złożony pergamin i podał go siostrze. Przyjrzawszy się woskowej pieczęci, rozpoznała herb Tawstott i osobisty znak ojca. Odłożyła list na stół i skierowała uwagę na swoje nakrycie.
– Nie przeczytasz listu? – spytał Edmund.
– A muszę? – Eleanor spojrzała w zielone oczy brata, tak podobne do jej własnych. – Jest w nim to samo, co przez ostatnie trzy lata. Nasz ojciec przypomina mi, że toleruje moją wolę zamieszkiwania w domu męża, jednak skrawek ziemi odcięty od świata przez zimowe sztormy to nie miejsce dla samotnej dziewicy. Nakazuje mi spędzić zimę w Tawstott. Czy nie tak?
Edmund kiwnął głową.
– Wydaje mi się, że użył słowa „upór”, ale poza tym masz rację. Wyśle powóz dopiero za trzy dni, żebyś mogła uporządkować swoje sprawy.
– Najwyraźniej jest głęboko przekonany, że go posłucham. Nie znoszę tego! Przekaż ojcu, że mam własny powóz i z niego skorzystam.
W geście pocieszenia brat poklepał ją po dłoni, lecz Eleanor odtrąciła go, nie zwracając uwagi na urażoną minę.
– Nie bądź taka. – Edmund zmarszczył brwi. – Wszyscy martwimy się o ciebie, przecież żyjesz tutaj zupełnie sama.
– Nie jestem sama – zaoponowała Eleanor. – Mam Jennet i panią Bradshawe do towarzystwa. Spędzam czas na czytaniu, tkaniu i spacerach nad morzem.
– Kiedyś wolałaś tańce i konną jazdę – zauważył Edmund. – Masz dopiero dwadzieścia lat. Powinnaś ponownie wyjść za mąż.
Zdenerwowana Eleanor gwałtownie odepchnęła krzesło i podeszła do okna. Po słowach brata wszystko wokół jakby straciło urok.
– Miałam szczęście, że ojciec wybrał mi męża, z którym byłoby mi dobrze. Nie zamierzam znowu ryzykować.
– Ryzykować? Przecież nie kochałaś Baldwina.
– Być może pokochałabym go z czasem. Lubiłam go. – Spojrzała na portret zmarłego męża. – Był człowiekiem uprzejmym i łagodnym. Życie z nim toczyłoby się spokojnie, a ja byłabym bezpieczna.
– Bezpieczna, spokojnie? – powtórzył Edmund i popatrzył z niedowierzaniem na siostrę. – Nie masz pojęcia, czym jest miłość.
Biorąc się pod boki, Eleanor spojrzała na niego gniewnie.
– A ty masz? Tarzanie się w pościeli z dziewkami z karczmy to nie miłość!
Na chwilę powrócił klimat sporów z okresu dzieciństwa, ale Edmund rozładował atmosferę, mówiąc ze śmiechem:
– Masz rację, choć wiele można by powiedzieć o tym, jak dobrze to wpływa na samopoczucie. Potrzebujesz porządnego pocałunku, siostro. Mogłoby ci się to spodobać.
Eleanor zarumieniła się, wciąż pamiętając sen. Wzięła głęboki oddech i zwróciła się do brata:
– Nie kłóćmy się, mamy przed sobą cały dzień. W zbrojowni są łuki. Sądzisz, że podszkoliłeś się na tyle, żeby stawić mi czoło?
Edmund strzelał lepiej niż kiedyś, lecz Eleanor z satysfakcją zaliczyła sześć trafień na dziesięć. Dzień minął szybko. Serce w niej zamarło, gdy rozległ się wieczorny dzwon sygnalizujący przypływ. Stali ramię w ramię, obserwując przybierającą wodę. Za dziesięć minut morze zacznie zakrywać kamienie. Edmund ujął dłoń siostry i złożył na niej grzecznościowy pocałunek.
– Baldwin nie życzyłby sobie, abyś zakopała się tutaj na zawsze.
Eleanor poczuła ciężar w piersi.
– Przede wszystkim nie życzyłby sobie tego, co go spotkało! Chciał się zestarzeć, mieć dzieci, żyć… – Głos jej się załamał na wspomnienie niesprawiedliwości losu. Wzięła głęboki oddech i przywołała uśmiech na twarz. – Uwielbiam to miejsce. Zarządzam gospodarstwem tak, jak robiłby to Baldwin. Nie nudzę się i nie jestem samotna.
– Pewnego dnia będziesz musiała znowu wyjść za mąż albo znaleźć bardzo dobry powód, aby tego nie uczynić.
Edmund skinął głową, wskoczył na konia i odjechał stępa po granitowej ścieżce. Eleanor patrzyła, jak znika we mgle, po czym naciągnęła kaptur i poszła z powrotem do dworu, rozmyślając o czekających ją w najbliższych dniach zadaniach.
Trzy dni spędzone zarówno na zajęciach domowych, jak i przygotowaniach do podróży upłynęły tak szybko, że Eleanor nie miała czasu na smutki. Dopiero ostatniego poranka łzy napłynęły jej do oczu, kiedy przechadzała się po komnatach, przesuwając dłonią po tkaninach i meblach. Zatrzymała się pod portretem sir Baldwina i wpatrzyła się w twarz poważnego człowieka o rzednących włosach. Uniosła dłoń i musnęła nią przelotnie płótno w geście pożegnania. Rozejrzała się wokół po raz ostatni i wyszła na zewnątrz, gdzie czekał na nią powóz.
Jechali szybko, lecz do przeprawy na rzece Taw dotarli dopiero późnym popołudniem. Poziom wody był nadzwyczaj wysoki jak na tę porę roku, a prąd rwał szybciej, niż Eleanor kiedykolwiek zdołała zaobserwować. Nie było innych wozów oczekujących na przeprawę, więc stangret wjechał na dziób promu o drewnianych relingach. Żołądek podszedł Eleanor do gardła, gdy wypchana bagażem kolaska zakołysała się na podtrzymujących ją łańcuchach. Wyjrzała przez okienko.
– Wyjdę na zewnątrz – odezwała się do Jennet. – Może poczuję się lepiej niż w środku.
Zawiązała pelerynę pod szyją i naciągnęła kaptur, po czym przecisnęła się do drzwiczek. Gdy schodziła na pokład, uderzył w nią nagły powiew wiatru, rozwiewając poły peleryny. Chwyciła je jedną ręką, a drugą zacisnęła na niskiej balustradzie promu.
Przewoźnik napiął mięśnie i wbił tyczkę w nabrzeże. Prom zaskrzypiał niepokojąco, przesuwając się wzdłuż wielkiego łańcucha, rozciągniętego przez szerokość rzeki. Nagle rozległ się przenikliwy dźwięk myśliwskiego rogu i jakiś męski głos zawołał rozkazująco:
– Przewoźniku, zatrzymaj się!
Eleanor spojrzała w stronę brzegu. Galopujący wzdłuż rzeki na imponującym kasztanie jeździec ściągnął wodze. Duży kaptur w kolorze burgunda skrywał jego twarz.
– Spóźniłeś się, przyjacielu, prąd już nas niesie! – odkrzyknął przewoźnik.
– Mówię ci, zaczekaj! Muszę dostać się na drugi brzeg jeszcze dziś. Mam pilną sprawę. – Głos nieznajomego zabrzmiał natarczywie.
Przewoźnik wzruszył ramionami i wbił tyczkę w dno, odpychając prom od brzegu. Obserwująca tę scenę Eleanor ostrożnie przeszła wokół kolaski na drugą stronę pokładu, aby mieć lepszy widok.
To, co nastąpiło później, przypominało sen. Jeździec zaklął i odjechał od brzegu, po czym ponownie skierował się w stronę rzeki. Z nagłym okrzykiem zaciął konia i popędził. Zwierzę wykonało imponujący skok i bez przeszkód wylądowało na promie obok Eleanor. Ta część pokładu zanurzyła się w wodzie, a przeciwległy kraniec uniósł się ponad jej powierzchnię. Opadając na śliskie drewno, koń zarżał z niepokojem.
Ku zdziwieniu Eleanor, najwyraźniej nie mógł się zatrzymać; w jej stronę poleciała ciężka sakwa. Przestraszona, odskoczyła w bok, aby uniknąć końskich kopyt, lecz balustrada podcięła jej kolana, a kiedy usiłowała zrobić krok w tył, kostka wygięła się z nieprzyjemnym trzaśnięciem. Krzyknęła, machając bezradnie rękami, i straciła równowagę. Jeszcze chwila, a znajdzie się w rzece.
Jeździec rzucił się ku niej. Poczuła, jak zaciska palce na jej nadgarstku, krzyknęła z bólu wywołanego szarpnięciem za ramię, stopy ślizgały się na deskach pokładu. Zimna woda opryskała jej twarz, palce drugiej dłoni dotykały powierzchni wody.
– Chwyć się mnie, szybko, nie wytrzymam tak długo! – rozkazał jeździec, wzmacniając uścisk.
Eleanor podniosła głowę i ujrzała parę błękitnych oczu, wyzierających spod kaptura. Nieznajomy nachylał się ku niej z końskiego grzbietu, wygięty pod nienaturalnym kątem. Chwyciła go za ramię wolną ręką, aby mógł pomóc jej stanąć na nogi. Prostując się, znowu poczuła ból w kostce i mimowolnie jęknęła, po czym kolana się pod nią ugięły.
Jeździec błyskawicznie zeskoczył z konia, chwycił ją w pasie i przycisnął do siebie, zanim zdążyła upaść.
– Trzymam cię, nie wyrywaj się! – polecił zdecydowanie.
Kaptur opadł i Eleanor ujrzała twarz nieznajomego. Był młodszy, niż sugerowałby to jego głos. Długa blizna biegła od kącika oka przez policzek, ginąc w krzaczastej brodzie. Kolejna prowadziła równolegle spod oka aż do górnej wargi. Jasne włosy opadały luźnymi kędziorami do ramion. Z bliska jego oczy były intensywnie niebieskie.
Na pokładzie zadudniły kroki i pojawił się stangret Eleanor. Nagle zorientowała się, że nieznajomy trzyma ją w objęciach o wiele ciaśniej, niż byłoby to potrzebne. Czuła rytmiczne wznoszenie i opadanie jego torsu, a jej serce biło tak mocno, że o mało nie rozsadziło piersi. Wolała nie zastanawiać się nad przyczyną takiego stanu rzeczy.
– Możesz mnie puścić – powiedziała.
Jeździec zmrużył oczy.
– Mógłbym, ale przed chwilą uratowałem ci życie. Musi być jakaś korzyść z uchronienia pięknej dziewczyny przed niebezpieczeństwem, a trzymanie jej w ramionach, dopóki nie przestanie drżeć, jest jedną z nich. Przypuszczam, że pocałunek nie wchodzi w rachubę?
– Nie uratowałeś mi życia, potrafię pływać! – wykrzyknęła z oburzeniem Eleanor. Drżała, to prawda, lecz obecnie z gniewu. – Na pewno cię nie pocałuję!
– Mimo iż oszczędziłem ci zimnej kąpieli?
– Przede wszystkim nastąpiło to z twojej winy, bezmyślny głupcze! Twój koń mógł nie trafić na pokład, a prom się przewrócić.
– To bzdura! – zaoponował nieznajomy. – Tobiasz potrafiłby skoczyć na dwukrotnie większą odległość. Gdybyś stała spokojnie, nic by się nie stało. Niepotrzebnie spanikowałaś – dodał ze śmiechem.
Eleanor prychnęła gniewnie, uwalniając się z jego objęć i starając się przy tym wbić mu łokieć w żołądek. Z satysfakcją odnotowała, że jęknął. Skierowała się w stronę kolaski, lecz po raz kolejny mocno zabolała ją kostka. Zatrzymała się, zaciskając z irytacją dłonie w pięści. Nieznajomy natychmiast się przy niej znalazł.
– Pozwól, pani – odezwał się i zanim Eleanor zdążyła zaprotestować, porwał ją na ręce i przeniósł do kolaski. Trzymając dłoń na klamce, przechylił głowę. – Nadal bez pocałunku? Ach, cóż to za okrutny dzień!
– Nie pocałowałabym cię za żadne skarby – oznajmiła wyniośle Eleanor, omiatając go oburzonym spojrzeniem.
Twarz mu pociemniała, a wówczas Eleanor wyrwała się z uścisku. Zagryzła usta, aby odwrócić uwagę od bolącej kostki, i wsiadła do kolaski, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwiczki. Ukradkiem wyjrzała przez szczelinę w zasłonkach, podczas gdy przerażona Jennet lamentowała na temat jej przygody. Jeździec stanął twarzą do rzeki, pogrążony w rozmowie z jej stangretem.
– Kto to może być? – zapytała ciekawie służąca.
Rumieniec ogarnął policzki Eleanor na wspomnienie obejmujących ją męskich ramion. Baldwin nigdy nie przyciskał jej do siebie tak mocno.
– Nie mam pojęcia i nie dbam o to – odrzekła gniewnie. – Jak on śmiał obwiniać mnie o to, co się stało, i trzymać mnie w ten sposób! Gdyby był tutaj mój ojciec, kazałby wybatożyć łajdaka za to, że mnie dotknął!
Opadła na siedzenie, uprzednio szczelnie zasłoniwszy okienko. Wyjrzała znowu dopiero wówczas, gdy prom zatrzymał się, a na pokładzie rozległ się stukot kopyt konia schodzącego na brzeg. Przynajmniej miał na tyle rozumu, żeby nie skakać, pomyślała i w duchu stwierdziła z ulgą, że nigdy więcej nie spotka domagającego się pocałunku nieznajomego.
Kiedy dotarli do długiego traktu wiodącego do Tawstott Mote, dworu sir Edgara, położonego za miasteczkiem o tej samej nazwie, na niebie pokazały się gwiazdy. Eleanor nie mogła powstrzymać uśmiechu. Co roku wzbraniała się przed powrotem do rodzinnego domu, lecz na widok lampek jaśniejących w oknach długiego kamiennego budynku niezmiennie robiło jej się ciepło na sercu. Kiedy powóz przejechał przez fosę i znaleźli się na dziedzińcu, wychyliła się, aby jak najprędzej dojrzeć ciężkie dębowe drzwi, otwarte na przyjęcie oczekiwanych gości.
Lady Fitzallan, jej matka, czekała na nią w westybulu. Ostrym głosem nakazała służbie przygotować kąpiel i nie chciała słyszeć ani słowa protestu ze strony córki.
– Ojciec jest teraz w bibliotece. Powinien skończyć akurat wtedy, gdy będziesz gotowa mu się pokazać – orzekła, prowadząc Eleanor po szerokich schodach.
Pół godziny później, wykąpana i ogrzana Eleanor lekko zapukała do drzwi biblioteki mieszczącej się w północnym skrzydle dworu i weszła do środka.
Na jej widok sir Edgar siedzący na krześle przy kominku, na którym płonął ogień, uśmiechnął się szeroko. Naprzeciw niego, po drugiej stronie kominka, krzesło zajmował jakiś mężczyzna. Eleanor przeniosła wzrok z ojca na jego gościa i przeszył ją dreszcz. Chociaż jaskrawa peleryna zniknęła, a włosy nie były już w nieładzie, wszędzie rozpoznałaby jeźdźca, który wdarł się na prom, zmuszając wierzchowca do niebezpiecznego skoku.ROZDZIAŁ DRUGI
– Moja droga, jak dobrze znowu cię widzieć! – zawołał sir Edgar, baron Tawstott, na widok córki.
Wstał, przeszedł przez pokój i serdecznie ucałował policzki Eleanor, która dygnęła i uściskała ojca. Przy powitaniu ulotniła się uraza, jaką żywiła w związku z przymusem powrotu do rodzinnego domu. Zauważyła, że jeździec zerwał się z krzesła i przyglądał się jej z nieznacznie uniesionymi brwiami. Czyżby był tak samo zaskoczony niespodziewanym spotkaniem, jak ona? Ukłonił się nisko, dwornie, a przy tym opuścił głowę, lecz Eleanor bardzo dobrze pamiętała wyraz jego niebieskich oczu, kiedy trzymał ją w ramionach.
Zmusiła się, aby odwrócić od niego wzrok, zastanawiając się, dlaczego ten człowiek przebywa w jej rodzinnym domu. Wprawdzie zanim wskoczył na prom, wspomniał o pilnej sprawie, ale Eleanor z wiadomych względów nie zadała sobie wówczas pytania o cel podróży przypadkowo spotkanego nieznajomego. Jeśli prowadził jakieś interesy z sir Edgarem, to miała nadzieję, iż zakończą je szybko i jeździec wkrótce ich opuści.
– Przepraszam za to wtargnięcie, ojcze – powiedziała – ale nie wiedziałam, że masz gościa. Zostawię was samych i wrócę później. – Chciała opuścić bibliotekę, lecz ojciec pociągnął ją za sobą.
– Chciałbym, abyś kogoś poznała – oznajmił.
Ujął ją pod ramię i poprowadził w stronę kominka. Eleanor wzięła głęboki oddech, postanawiając, że przywita się uprzejmie i czym prędzej wyjdzie. To potrwa tylko chwilę, uspokoiła się w myślach.
– Pozwól, że przedstawię pana Williama Rudhale’a, mojego nowego rządcę. Rudhale, oto moja córka, lady Peyton.
Eleanor w milczeniu wpatrywała się w mężczyznę. Wydawało jej się, że upłynęło aż kilka minut. Rządca ojca! Ogarnęło ją zaskoczenie zmieszane z rozczarowaniem, że nieznajomy nie okazał się gościem, który wkrótce opuści jej rodzinną siedzibę. Będzie musiała mieszkać z nim pod jednym dachem aż do powrotu do domu.
Sir Edgar odchrząknął znacząco i zapytał:
– Wszystko w porządku, moja droga? Dobrze się czujesz?
Eleanor zorientowała się, że Rudhale wpatruje się w nią z wyrazem oczekiwania w niebieskich oczach. Białe linie blizn odznaczały się wyraźnie na jego zarumienionej twarzy. Wygładził purpurową tunikę, rozsznurowaną nieco pod szyją i ukazującą delikatne włosy na klatce piersiowej. Stał na lekko rozstawionych nogach, przechylając głowę w bok. Jeżeli faktycznie był zaskoczony jej widokiem, to najwyraźniej zdążył odzyskać równowagę o wiele szybciej niż ona. Nie zapominając o zasadach, jakimi karmiono ją od dzieciństwa, powiedziała:
– Oczywiście, ojcze. Proszę mi wybaczyć, panie Rudhale. Przebyłam długą drogę i jeszcze nie odpoczęłam. Dlatego zapomniałam o dobrych manierach. Miło mi poznać – dodała ze sztucznym uśmiechem, kładąc lekki nacisk na słowo „poznać”. – Odruchowo pochyliła głowę z gracją, która wprawiłaby w zachwyt jej matkę.
Rudhale ponownie się ukłonił.
– Lady Peyton, jestem do usług.
W głębokim głosie zabrzmiały nuty uprzejmości i szczerości, które zwiodłyby Eleanor, gdyby nie spotkała Rudhale’a wcześniej. Niecierpliwym ruchem odsunął z twarzy niesforny kosmyk i spojrzał jej prosto w oczy spod rzęs niemal za długich jak na mężczyznę. W kącikach jego ust igrał uśmiech. Serce Eleanor przyspieszyło rytm tak samo intensywnie, jak poprzednio. Odwróciła wzrok, zaniepokojona reakcją, którą Rudhale w niej wywołał.
– Przyjechałaś tak późno, a ja cię zaniedbuję – wtrącił się sir Edgar. – Williamie, bądź tak dobry i nalej mojej córce wina. – Gestem zaprosił Eleanor, aby usiadła przy kominku na krześle zajmowanym uprzednio przez rządcę.
Uczyniła to z wdzięcznością i wyprostowała nogę, zadowolona, że może uwolnić kostkę od ciężaru własnego ciała. Krótki spacer do komnaty ojca nadwerężył ją bardziej, niż się spodziewała.
– Powiedz mi, moja droga, jak ci minęła podróż? – zapytał sir Edgar i nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do rządcy:
– Za każdym razem się martwię, gdy córka wyrusza w tak daleką drogę. Nigdy nie wiadomo, na kogo się człowiek natknie, lecz ona, niestety, nalega, by samodzielnie podróżować!
Eleanor dostrzegła kątem oka, jak Rudhale sztywnieje z ręką wyciągniętą w kierunku butelki, stojącej pośród zwojów pergaminu. Spojrzała na niego ponad ramieniem ojca, kiedy odwrócił głowę w jej stronę. Ich oczy spotkały się na moment. Rządca uniósł pytająco brew, jakby rzucał Eleanor wyzwanie.
Odwróciła wzrok. W jej pamięci ponownie pojawił się obraz Rudhale’a przyciskającego ją do siebie bez żadnego szacunku i żądającego pocałunku. Patrząc na jego pełne wargi, poczuła, że zaczyna jej się robić gorąco. Zaniepokojona tymi doznaniami szybko przesunęła dłońmi po włosach i przerzuciła długi warkocz przez ramię.
Było jasne, że na promie nie miał pojęcia, kim ona jest, lecz nawet w takich okolicznościach jego zachowanie było niestosowne. Zasługiwał na to, aby wyjawić jego bezczelność. Eleanor już miała powiedzieć o tym ojcu, ale zerknęła ku niemu i spostrzegła, że zmarszczył czoło, wyraźnie zatroskany. Zawahała się. Przyszło jej do głowy, iż spotkanie z nieznajomym podczas samotnej podróży stanowiłoby dla ojca doskonały pretekst, aby ukrócić jej niezależność. Niespiesznie wyciągnęła dłonie w stronę ognia, napawając się narastającą niepewnością rządcy.
– Nic szczególnego się nie stało, ojcze. Prąd rzeki był bardzo silny, a wiatr utrudniał koniom wejście na wzgórze Kynett, inaczej byłabym tu już godzinę temu. Oprócz tego podróż minęła jak zwykle.
Przez twarz rządcy przemknął triumfalny uśmieszek. Eleanor skojarzyło się to z wyjątkowo zadowolonym z siebie kocurem i przez chwilę była zła, że przepuściła szansę opowiedzenia o jego zachowaniu. Spodziewała się, że Rudhale wyjdzie z biblioteki, by zostawić ją sam na sam z ojcem, jednak ku jej konsternacji, ten nieznośny człowiek nie uczynił najmniejszego gestu wskazującego na taki zamiar. Zamiast tego przyciągnął sobie niski stołek i usadowił się pomiędzy nią a ojcem. Patrząc teraz z bliska na jego ubranie, dostrzegła cienką pomarańczowo-zieloną lamówkę wokół dekoltu tuniki – barwy Tawstott. Przytrzymała go wzrokiem, kiedy podał jej kielich z winem.
– Panie Rudhale, jak długo pozostajesz w służbie mojego ojca? Nie wspominał mi o tobie.
Sir Edgar odezwał się, zanim rządca zdążył otworzyć usta.
– Jest u nas od jakichś pięciu miesięcy, ale wychował się tutaj, w miasteczku. Jego ojciec był moim sokolnikiem, zmarł dwa lata temu. Pamiętasz chyba starego Thomasa Rudhale’a, prawda?
Eleanor zmarszczyła czoło. Nazwisko brzmiało znajomo, ale polowanie z sokołami nigdy nie było jej ulubioną rozrywką i niewiele czasu spędziła w przeznaczonej do tego celu części posiadłości. W końcu przypomniała sobie Thomasa – mówił cichym głosem i zazwyczaj trzymał się stajni, a u jego kaftana i pasa wisiały różne sakiewki i dziwne przyrządy. Pojawiło się jeszcze inne wspomnienie, to dotyczyło młodzieńca wałęsającego się wokół zabudowań gospodarczych. Rzuciła okiem na rządcę. Czy tamten chudzielec o matowych włosach stał się mężczyzną z ramionami skrzyżowanymi na szerokiej piersi i wilczym uśmiechu na twarzy, którego miała przez sobą?
– Tak, pamiętam – odrzekła Eleanor. – Przykro mi z powodu twojej straty, ojcze.
– Wszystkim nam jest przykro. Nie znałem drugiego tak zręcznego sokolnika – odparł sir Edgar.
– Syn poszedł inną drogą – zauważył ponuro Rudhale, znacząco przesuwając palcem po bliźnie na twarzy. – Ojciec wysłał mnie, abym pracował jako odźwierny u kupca na północy. Miał nadzieję, że zgromadzę fortunę.
Eleanor podążyła wzrokiem za palcem rządcy. Ta strona jego twarzy mogłaby należeć do złoczyńcy, lecz jej brzydotę równoważył niemal szafirowy błękit oczu i powabny uśmiech. Rudhale obserwował ją uważnie, jakby badał jej reakcję. Spojrzała mu prosto w oczy.
– Wydajesz się dość młody jak na zarządcę tak dużego majątku – zauważyła.
– William może i jest młody, lecz miał doskonałe rekomendacje – wyjaśnił baron. – Przez jakiś czas kwaterował razem z Edmundem.
– Edmund pamiętał o mnie, kiedy zwolniło się stanowisko. – Rudhale się uśmiechnął. – Sir Edgar był tak dobry, że zaufał jego świadectwu. Masz rację, pani, niewielu mężczyzn w moim wieku mogłoby marzyć o tak wysokiej randze, jednak staram się udowodnić swoją wartość.
Eleanor przetrawiała tę informację. Edmund miał zwyczaj dobierać sobie przyjaciół, którzy podzielali jego upodobanie do alkoholu i kobiet. Sądząc po zachowaniu Rudhale’a na promie, był on w gruncie rzeczy nicponiem i z pewnością dlatego jej brat uznał go za dobrego kompana. Upiła spory łyk wina, aby ukoić irytację. Posmakował jej pachnący przyprawami słodki trunek i przyjemnie ją rozgrzał. Ojciec przywiązywał wielką wagę do dobrego zaopatrzenia piwnicy, a Rudhale najwyraźniej potrafił sprostać temu zadaniu. Podniósłszy wzrok znad kielicha, Eleanor przekonała się, że rządca bacznie ją obserwuje, jakby spodziewał się usłyszeć z jej ust ocenę. Wypiła kolejny łyk.
– Dobre – skomentowała z uznaniem.
– Jest przyprawione imbirem i przechowywane w beczkach po whisky – wyjaśnił Rudhale, dolewając jej wina. – Próbuję przekonać twego ojca, pani, aby nabył pół tuzina beczek przed zimową ucztą.
– Wydajesz zimową ucztę?
Eleanor wpatrzyła się w ojca z nieukrywanym zdumieniem, które wyparło irytację. Sir Edgar był znanym odludkiem; rodzina żartowała, że gdyby tylko żona się zgodziła, to spędziłby całe życie w bibliotece.
– Nie mam wyboru, moja droga – odparł. Zmarszczył brwi i nerwowo szarpał rudą, posiwiałą już brodę. – Niestety, krążą plotki, że książę Roland przegrał fortunę w kości i w karty. Nie wiem, czy to prawda, jednak postanowił spędzić zimowe miesiące, objeżdżając swe ziemie i żyjąc z hojności poddanych. Jako jego siostrzeniec przez małżeństwo, dostąpię wielkiego zaszczytu goszczenia go wraz z całą świtą przez dwie niedziele. Książę oczekuje uczty z okazji zimowego przesilenia.
– Ależ, ojcze! – odezwała się z przyganą w głosie Eleanor.
Sir Edgar wyrażał się wysoce nieostrożnie o lennym panu w obecności rządcy. O naszym panu, uprzytomniła sobie, gdyż jej nieżyjący mąż również był lennikiem księcia Rolanda. Spojrzała na Rudhale’a, obecnie zajętego porządkowaniem zwojów na półkach biegnących wzdłuż ścian. Ojciec, pojąwszy, o co jej chodzi, przechylił się i ujął jej dłoń.
– Nie obawiaj się, co sobie pomyśli William. Wie, że służy zrzędliwemu starcowi i musi znosić moje nastroje tak samo jak pozostali. Całkowicie ufam jego dyskrecji.
Rządca skinął głową na potwierdzenie tych słów. Kończył ustawiać pudła ze zwojami. Eleanor złapała się na tym, że przygląda się jego szczupłej, gibkiej sylwetce, gdy zręcznie sięga do najwyższych półek. Po chwili Rudhale przeszedł przez pokój i wziął ze stołu butelkę, aby ponownie napełnić kielichy, po czym stanął obok Eleanor, opierając się o kominek. Ogień zabarwił jego jasne loki na miodowy kolor.
– Podejrzewam, że twoja matka miała coś wspólnego z decyzją wuja – ciągnął sir Edgar. – Uważa, że przyjmowanie gości skutkuje pewnymi korzyściami. Książę przywiezie ze sobą liczną świtę. Nadeszła pora, by Anne zaczęła się pokazywać w towarzystwie, nie mówiąc o tym, że Edmund od dawna powinien być żonaty. A jeśli chodzi o ciebie…
– Zamierzam wrócić do domu, gdy tylko się na to zgodzisz – odezwała się ostrym tonem Eleanor, nie pozwalając ojcu dokończyć kwestii.
W nagrzanej komnacie i po wypiciu wina zrobiło się jej jeszcze goręcej. Wstała gwałtownie, podeszła do okna i oparła czoło o chłodne szkło.
– Nie wspomniałeś mi o tym w liście. Nie będę paradować przed nimi jak wystawowa klacz. Skończyłam z tym! – oznajmiła stanowczo.
– Jeśli chodzi o ciebie – kontynuował spokojnie sir Edgar, choć z lekką przyganą w głosie – byłbym wdzięczny, gdybyś dostarczyła nam jakiś tuzin beczek ostryg na ucztę. Nie znam lepszych ostryg niż te z łowisk Baldwina. Z pewnością zależy ci na tym, aby książę i jego ludzie zostali dobrze nakarmieni, bo możesz na tym zyskać. Jeśli obstajesz przy samodzielności, to muszę przynajmniej spróbować ci w tym pomóc.
– Och! – Eleanor poczuła się głupio. – Oczywiście, ojcze. Przepraszam, nie miałam na myśli…
– Oczywiście, że miałaś – odrzekł łagodnie sir Edgar – Nie mam do ciebie pretensji, na ten temat porozmawiamy innym razem.
Eleanor spojrzała na Rudhale’a. Właśnie dorzucał drew do ognia. Wydawało się, że nie zwrócił uwagi na jej niezręczność, lecz spostrzegła, iż tak ostentacyjnie skupiał się na wykonywanej przez siebie czynności, że z pewnością słyszał każde słowo. Poczuła złość na samą siebie, że w jego obecności do tego stopnia straciła czujność. Przeszła przez pokój i ponownie napełniła swój kielich, po czym dolała wina ojcu oraz rządcy, do którego zwróciła się z fałszywie skromnym uśmiechem, pragnąc przełamać jego opanowanie:
– To wino jest doprawdy doskonałe. Musiało cię chyba kosztować wiele wysiłku, panie, aby dotarło tu bezpiecznie.
Obserwowała z satysfakcją, jak Rudhale zamrugał kilkakrotnie powiekami, zanim dotarło do niego znaczenie jej słów. Po chwili uśmiechnął się szeroko, a oczy mu rozbłysły. Nawet jej przytyk nie wytrącił go z równowagi. Uniósł w jej stronę kielich i opróżnił go jednym haustem.
– Podziwiam twój gust, pani. To wino potrzebuje czasu, aby się ustać, ale długa podróż mu nie zaszkodziła. Jakość można wyczuć od razu, prawda? Panie, czy można oprzeć się tak gorącej rekomendacji? – zwrócił się do barona. – Czy zgodzisz się, abym nabył resztę dostawy? Zajmę się tym jutro z samego rana. W przyszłym tygodniu sir Fortin zamierza udać się do Bristolu, a potem do Gaskonii. Chciałbym załatwić to jeszcze przed jego wyjazdem.
– Za morze w interesach, tak? To dobry czas, znowu panuje pokój i można zbić niezłą fortunkę, bez wątpienia. – Sir Edgar, rozweselony winem, machnął ręką. – Oczywiście, Williamie, to dobry rocznik, a pozbawianie cię przychodu byłoby z mojej strony grubiaństwem.
Eleanor zmarszczyła czoło, pewna, że coś jej umknęło. Rudhale to zauważył i wyjaśnił z uśmiechem:
– Poprzednio pracowałem jako kredensowy w domu kupca winnego, od którego pochodzi to wino. Kiedy odchodziłem ze służby, pozwolił mi zainwestować niewielką kwotę we własne handlowe przedsięwzięcie. W ten sposób mogę działać na korzyść zarówno dawnego, jak i obecnego chlebodawcy.
– A na swoją? – zapytała Eleanor.
– Także. Majątku na tym nie zbiję, lecz tylko głupiec nie skorzystałby z okazji, aby napełnić i swoją sakiewkę.
Rudhale podszedł do stołu. Ujął pióro w lewą dłoń i zaczął szybko kaligrafować coś na arkuszu pergaminu. Eleanor obserwowała go, zastanawiając się jednocześnie nad jego opowieścią o poprzednich zajęciach. Odźwierny, kredensowy, a teraz rządca; kolejna pozycja wiązała się z większymi wpływami oraz wyższym wynagrodzeniem. Najwyraźniej Rudhale jest ambitny i w związku z tym nie zawaha się odejść, gdy na horyzoncie pojawi się możliwość zmiany na lepsze. Ciekawe, pomyślała, czy jego służba w Tawstott będzie równie krótka.
Sir Edgar przyłożył pieczęć na piśmie, które Rudhale złożył ostrożnie i wetknął za pazuchę. Nastrój Eleanor poprawił się nieco. Być może rządca wyjedzie z samego rana, aby zająć się realizacją zamówienia.
– Państwo wybaczą, że ich opuszczę. Kolacja powinna być już prawie gotowa. Po trzydniowej nieobecności chciałbym osobiście dopatrzyć ostatnich przygotowań. – Skłonił się przed baronem, a następnie zatrzymał się przed Eleanor i spojrzał jej głęboko w oczy. – Chciałbym dowieść moich umiejętności także w oczach lady Peyton.
Eleanor uśmiechnęła się chłodno i wyciągnęła ku niemu dłoń. Rządca zawahał się, po czym ujął ją i podniósł do ust. Czyżby jego wargi zatrzymały się o sekundę dłużej, niż było to konieczne, a pocałunek był intensywniejszy, niż pozwalała na to skromność? Nie była pewna. Skinęła głową, patrząc, jak zamykają się drzwi za rządcą, i pragnąc, aby najbliższe dwa miesiące upłynęły jak najszybciej.