Niezwykły dar - ebook
Niezwykły dar - ebook
Pewnego dnia w domu Daltona Kirka, zwanego Tankiem, pojawia się dziewczyna z sąsiedztwa, Merissa Baker, z ostrzeżeniem, że ktoś chce go zabić. Merissa jest uważana za dziwaczkę, bo często ma wizje dotyczące czyjejś przyszłości, najczęściej śmierci. Tank początkowo nie traktuje poważnie jej słów, ale szybko okazuje się, że w jego domu ktoś założył podsłuch. Skąd Merissa znała szczegóły strzelaniny, w której omal nie zginął? Tank, zaciekawiony, zaczyna ją często odwiedzać. Chociaż ludzie boją się jej niezwykłego daru i z tego powodu jej unikają, Tank szybko uświadamia sobie, że to najcudowniejsza dziewczyna pod słońcem. Idealna.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3142-8 |
Rozmiar pliku: | 711 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To była jedna z najgorszych burz śnieżnych w historii Rancho Real w Catelow, w Wyoming. Dalton Kirk wyglądał przez okno, za którym płatki śniegu w ogromnym tempie robiły się coraz większe. Była dopiero połowa grudnia, a taka pogoda nadchodziła zazwyczaj o wiele później. Z westchnieniem sięgnął po telefon i wybrał numer Darby’ego Hanesa, wieloletniego zarządcy rancza.
– Jak to wygląda w terenie, Darby?
– Bydło brodzi w śniegu – odparł kowboj, przekrzykując wycie wiatru. – Paszy na szczęście wystarczy, choć trudno dotrzeć do zwierząt.
– Oby zamieć nie trwała zbyt długo.
– Też mam taką nadzieję – zaśmiał się kowboj. – Ale śnieg jest potrzebny, żeby wiosenne roztopy zapewniły odpowiednią ilość wody, więc nie narzekam.
– Trzymaj się.
– Dzięki, szefie.
Dalton rozłączył się. Nie cierpiał takiej pogody, ale Darby miał rację. Letnia susza dała się we znaki wszystkim ranczerom. „Oby tylko można było dostarczać bydłu paszę”, pomyślał. Rządowa pomoc była ostatecznością. Do odciętych stad docierano wtedy samolotem, zrzucając, gdzie trzeba, bele siana. Dalton wziął głęboki oddech, odwrócił się od okna i włączył telewizor, ustawiając History Channel. Skoro nie mógł zrobić nic innego, wolał zająć czymś myśli.
Mavie, która prowadziła Kirkom dom, wydało się, że usłyszała hałas przy drzwiach kuchennych. Przerwała poobiednie zmywanie i przez chwilę nasłuchiwała. Pukanie się nie powtórzyło, ale mimo to poszła sprawdzić. Odchyliła firankę i drgnęła zaskoczona, widząc wpatrzone w nią ogromne zielone oczy odcinające się na tle bladej, owalnej twarzy.
– Merissa? – zapytała zdumiona, otwierając drzwi, za którymi stała obsypana śniegiem sąsiadka w krwistoczerwonej pelerynie z kapturem.
Merissa Baker mieszkała w głębi lasu razem z matką Clarą. Miejscowi uważali je za dziwne. Podobno Clara potrafiła uzdrawiać dotykiem i zamawiać kurzajki. Znała zioła na każdą bolączkę i przewidywała przyszłość. Według plotek jej córka miała nawet silniejszy dar. Jednak w szkole nie cieszyła się popularnością. Była prześladowana tak bardzo, że matka w końcu zdecydowała się zapewnić jej edukację domową. Merissa skończyła szkołę w tym samym czasie co jej rówieśnicy i to z ocenami, których mogli jej tylko pozazdrościć. Potem dziewczyna próbowała znaleźć pracę w okolicy, ale opinia czarownicy jej tego nie ułatwiała. Skończyło się więc na tym, że poza pomaganiem matce w ziołolecznictwie zaczęła projektować strony internetowe. Z początku pracowała na starym komputerze i przy wolnym Internecie, ale z czasem, w miarę odnoszenia sukcesów, zaczęła lepiej zarabiać. Teraz miała wielu klientów.
– Wejdź do środka, dziecko! – zawołała Mavie. – Zupełnie przemokłaś!
– Samochód nie chciał zapalić – odparła dziewczyna melodyjnym głosem.
Była prawie wzrostu gosposi, która liczyła sobie metr siedemdziesiąt. Miała gęste, falujące, niedługie blond włosy i zielone oczy, do tego różowe usta o kuszącym kształcie i promienny uśmiech.
– Co tu robisz w czasie zamieci?
– Muszę się zobaczyć z Daltonem Kirkiem. To pilne! – powiedziała Merissa z naciskiem.
– Z Tankiem? – powtórzyła Mavie, używając pieszczotliwego przezwiska najmłodszego z braci.
– Tak.
– A mogę spytać po co? – zainteresowała się gosposia.
Nie sądziła, aby Kirkowie mogli mieć cokolwiek wspólnego z tą dziewczyną.
– Niestety nie – odmówiła miękko Merissa.
– Skoro tak, zaraz go przyprowadzę.
– Zaczekam tutaj. Nie chcę zamoczyć dywanu – oznajmiła młoda kobieta i roześmiała się srebrzyście.
Mavie poszła do salonu, gdzie Tank oglądał telewizję. Właśnie zaczęły się reklamy, więc ściszył dźwięk.
– Co za cholerstwo. Minuta programu i pięć minut reklam. Czy oni jeszcze się łudzą, że ktokolwiek zostaje na ten czas przed telewizorem? – mruknął i spoważniał, widząc minę Mavie. – Co się stało?
– Znasz Bakerów? Mieszkają za miastem w topolowym zagajniku.
– Tak.
– Przyszła Merissa. Mówi, że musi się z tobą widzieć.
– Dobrze. Niech wejdzie – powiedział, wstając.
– Nie chciała zamoczyć podłogi. Przyszła tu pieszo.
– W taką pogodę? – jęknął, zerkając w stronę okna. – Napadało ze trzydzieści centymetrów śniegu!
– Mówiła, że samochód jej nie odpalił.
Dalton wyłączył telewizor, odłożył pilota i udał się za Mavie do kuchni.
Od razu zauważył szczupłego gościa w czerwonej pelerynie. Młoda kobieta była śliczna. Miała naturalnie różowe, pełne usta i olbrzymie zielone oczy o łagodnym spojrzeniu. I była zupełnie przemoczona.
– Merissa, prawda? – zapytał.
Miała dwadzieścia dwa lata, o ile dobrze pamiętał.
Przytaknęła. W obecności mężczyzn nie czuła się komfortowo. W zasadzie się ich obawiała, ale próbowała to ukryć. Dalton był potężny, jak wszyscy Kirkowie. Jak oni wszyscy miał też czarne włosy, ciemne oczy i zdecydowane rysy twarzy. Nosił dżinsy, luźną koszulę i traperskie buty. Nie było po nim widać rodzinnego bogactwa.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał.
Merissa zerknęła na Mavie.
– Och, pójdę odkurzyć w pokoju – oznajmiła gosposia z uśmiechem i zostawiła ich samych.
– Grozi ci niebezpieczeństwo – wypaliła Merissa.
– Słucham?
– Przepraszam, czasami nie zdążę pomyśleć, zanim coś powiem – westchnęła, przygryzając wargę. – Miewam wizje. Moja matka również. Neurolog mówi, że to w związku z migrenami, na które cierpimy, ale gdyby tak było, moje przepowiednie by się nie sprawdzały, prawda? W każdym razie ostatnia dotyczyła ciebie. Musiałam jak najszybciej ci to przekazać, żebyś nie ucierpiał.
– Słucham uważnie – zapewnił ją Dalton, chociaż uważał, że dziewczyny powinien raczej wysłuchać dobry psychiatra. – Mów dalej.
– Kilka miesięcy temu w Arizonie zaatakowało cię kilku mężczyzn – oznajmiła, zamykając oczy. Gdyby tego nie zrobiła, dostrzegłaby, że Dalton gwałtownie zesztywniał. – Jeden z napastników miał koszulę w tureckie wzory.
– Szlag! – warknął, a Merissa otworzyła oczy, słysząc jego gniewny ton. – Skąd wiesz? – zapytał, robiąc gwałtowny krok w jej stronę, tak że cofnęła się przestraszona, wpadając na krzesło. – Kto ci powiedział? – rzucił napastliwie, zatrzymując się o krok od niej.
– Nikt, po prostu to zobaczyłam – zająknęła się.
Była zbita z tropu jego wybuchem i szybkością, z jaką się poruszał.
– Jak to zobaczyłaś?
– Mówiłam ci, że miałam wizję – próbowała wyjaśnić, czując wypełzający na policzki rumieniec. Facet musiał ją uznać za oszustkę. – Pozwól mi skończyć, proszę. Mężczyzna we wzorzystej koszuli nosił garnitur i ufałeś mu. Był tam jeszcze jeden człowiek, o ciemniejszej skórze, kochający złoto. Nawet jego pistolet był złoty i wysadzany perłami.
– Powiedziałem o tym wyłącznie braciom i przełożonemu, a potem chłopakom z Departamentu Sprawiedliwości! – wściekł się Dalton.
– Mężczyzna we wzorzystej koszuli nie jest tym, za kogo go uważasz – kontynuowała, znowu przymykając oczy. – Ma powiązania z kartelem narkotykowym. Zawarł też jakiś układ z poważnym politykiem. Nie do końca wiem, o co chodzi, ale jestem pewna, że tamten kandyduje na wysoki urząd i – urwała, otwierając oczy – chce twojej śmierci.
– Mojej śmierci? Dlaczego?
– Przez człowieka we wzorzystej koszuli – wyjaśniła. – Był razem z tym, który cię postrzelił, a teraz jest zastępcą szefa kartelu narkotykowego. Ale to tajemnica. Kartel wyłożył pieniądze, żeby ułatwić politykowi karierę. Jeśli zostanie wybrany na urząd, ma dopilnować, żeby nic nie zakłócało transportu narkotyków przez granicę. Nie wiem, jak miałby to zrobić – zastrzegła, widząc, że Dalton chce o coś zapytać. – Wiem jednak, że chcą cię zabić, abyś na nich nie doniósł.
– Do diabła, przecież dokładnie opisałem faceta, który mnie postrzelił. Policja ma to w materiałach z przesłuchania. Był to człowiek o hiszpańskim typie urody, ze złotym pistoletem, obwieszony złotą biżuterią, w butach ze skóry krokodyla. Miał złoty ząb na przodzie z wprawionym diamentem – oznajmił ze złym uśmiechem. – Trochę za późno, żeby mnie uciszyć.
– Mówię tylko, co widziałam. Zresztą nie chodzi o człowieka w złocie, tylko o tego we wzorzystej koszuli. To on pracuje dla polityka. Już próbował uciszyć szeryfa, bo mógł mu zaszkodzić. Szeryf został postrzelony – kontynuowała, zamykając oczy. Jej twarz ściągnął grymas bólu, jakby rozbolała ją głowa. – On obawia się was obu. Jeśli go rozpoznasz, wyjdą na jaw jego powiązania z tamtym politykiem i obaj wylądują w więzieniu. Nie pierwszy raz zabił, chroniąc szefa.
Tank usiadł. To był trudny temat, przywołujący koszmarne wspomnienie strzelaniny. Świst kul, zapach krwi, obłąkańczy śmiech mężczyzny z karabinem automatycznym w rękach. „Tam naprawdę był ktoś jeszcze – uświadomił sobie Tank. – Mężczyzna w koszuli w tureckie wzory i garniturze. Dokładnie tak jak powiedziała Merissa”.
– Dlaczego o tym nie pamiętałem? – mruknął, przecierając oczy. – Rzeczywiście, był tam facet w koszuli w tureckie wzory. Poprosił mnie o wsparcie, twierdząc, że szykuje się duża transakcja narkotykowa. Pojechałem z nim na miejsce. Mówił, że jest z DEA, rządowej agencji do walki z narkotykami – urwał zszokowany i popatrzył na Merissę.
– To wspomnienie ukryło się głęboko w twojej pamięci.
Tank powoli skinął głową. Miał szarą jak popiół twarz, a na czole i nad górną wargą perlił mu się pot.
– Już dobrze. Wszystko w porządku – szepnęła kojąco, klękając przy nim i ujmując jego wielką dłoń.
Tank nie lubił być niańczony, więc wyrwał rękę. Szybko tego pożałował, gdy Merissa z niepewną miną wstała i cofnęła się, byle dalej od niego. Nie wiedziała, jakie wspomnienia obudziła, ale było widać, że Tank źle sobie z nimi radzi.
– Ludzie mówią, że jesteś wiedźmą – wykrztusił.
– Wiem – przyznała, nie czując się urażona.
Tank zagapił się na nią bez słowa. Rzeczywiście było w niej coś, co wymykało się pojmowaniu. Mimo swojego wzrostu wydawała się krucha, cicha i łagodna. A także pogodzona ze sobą i światem. Jedynie w jej zielonym spojrzeniu współczucie mieszało się z obawą.
– Dlaczego się mnie boisz? – wypalił Tank.
– To nic osobistego – odparła skrępowana.
– Więc?
– Jesteś bardzo… duży – przyznała w końcu niechętnie, a Tank zmarszczył brwi, nie mogąc zrozumieć, co miała na myśli. – Muszę iść – oznajmiła z wymuszonym uśmiechem. – Chciałam tylko opowiedzieć ci, co widziałam, żebyś uważał i był czujny.
– Zainwestowaliśmy fortunę w monitoring ze względu na cenne byki.
– To nie będzie miało znaczenia. Szeryf z Teksasu też dysponował techniką i bronią. Przynajmniej tak mi się zdaje.
Tank odetchnął i wstał. Był już dużo spokojniejszy.
– Mam znajomych w Teksasie. Gdzie konkretnie to się stało?
– W południowym Teksasie. Gdzieś na południe od San Antonio. Wybacz, ale więcej nie wiem – odparła Merissa, czując dyskomfort, gdy tak nad nią górował.
Tank uznał, że łatwo znajdzie w sieci informacje o strzelaninie, w którą zaangażowany był przedstawiciel prawa. Chciał to sprawdzić, choćby po to, żeby dowieść, że jej „wizje” nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
– W każdym razie dzięki za ostrzeżenie – oznajmił z ironicznym uśmiechem.
– Nie wierzysz mi. Nie szkodzi. Tylko uważaj na siebie – poprosiła i odwróciła się, naciągając kaptur.
– Zaczekaj – powiedział, przypominając sobie, że przyszła piechotą, i chwycił kurtkę. – Odwiozę cię – dodał, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków.
Po chwili zdał sobie sprawę, że zostawił je na haczyku przed wejściem, z resztą kluczy, więc z grymasem niezadowolenia ruszył po nie.
– Nie powinieneś tego robić – mruknęła.
– Czego? Odwozić cię do domu? Na zewnątrz szaleje śnieżyca i ledwo co widać – odparł, pokazując palcem okno.
– Wieszać tam kluczyków – wyjaśniła z dziwnym wyrazem twarzy i nieobecnym spojrzeniem. – On je znajdzie i zyska dostęp do domu.
– Kto? – zapytał zdziwiony, ale Merissa patrzyła na niego nieprzytomnie, jakby budziła się z transu. – Nieważne – mruknął. – Chodźmy.
Stanęli przed garażem, gdy na podwórko wjechał masywny pickup Darby’ego Hanesa. Mężczyzna wysiadł, otrzepując śnieg z ramion i choć był zaskoczony widokiem gościa, przyłożył palce do ronda kapelusza w pozdrowieniu.
– Witaj, Merisso.
– Dzień dobry, panie Hanes – odpowiedziała z uśmiechem.
– Objeżdżałem teren i zauważyłem drzewo zwalone na płot. Wróciłem po piłę. Pogoda pod psem, a zapowiadają, że jeszcze się pogorszy – westchnął.
Merissa przez chwilę patrzyła na niego zamglonym wzrokiem. Potem otrząsnęła się i podeszła bliżej.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie Hanes, ale – urwała, przygryzając dolną wargę – byłoby dobrze, gdyby wziął pan kogoś ze sobą do ścięcia tego drzewa – dokończyła błagalnie.
– Słucham? – zdziwił się stary kowboj.
– Proszę – powtórzyła skrępowana.
– Czyżby osławione przeczucie? Proszę się nie obrazić, ale powinna pani częściej wychodzić do ludzi. – Roześmiał się.
Dziewczyna zaczerwieniła się po czubki włosów.
Tank przyglądał się jej zmrużonymi oczami i z głębokim namysłem.
– Zachowajmy środki bezpieczeństwa – powiedział, zwracając się do Darby’ego. – Weź ze sobą Tima.
– To niepotrzebne, ale zrobię, jak każesz, szefie – oznajmił mężczyzna, kręcąc głową.
Jego mina mówiła wszystko.
Darby studiował nauki ścisłe i był pragmatykiem. Nie wierzył w nadprzyrodzone historie. Tank również, ale przemówiło do niego zmartwienie Merissy. Dlatego posłał Darby’emu uśmiech i skinął, żeby kowboj odszukał Tima. Sam zaprowadził dziewczynę do swojego wielkiego pickupa i pomógł jej wsiąść. Rozglądała się po wnętrzu samochodu jak urzeczona.
– Co jest? – zapytał, siadając za kierownicą.
– Czy to auto umie też prać i gotować? – spytała z nabożnym podziwem, śledząc rozjarzone kontrolki. – Bo wygląda, jakby potrafiło wszystko.
– To wielkie ranczo i sporo czasu spędzamy poza domem. Mamy GPS, telefony komórkowe i satelitarne, wszystko, co trzeba. Nasze wozy są celowo naładowane elektroniką. No i mają mocne, drogie w eksploatacji silniki V8 – dodał z błyskiem w oku. – Gdybyśmy nie byli zbzikowanymi ekologami generującymi energię we własnym zakresie, wyklęto by nas za zużycie paliwa.
– Ja też jeżdżę V8, ale mój wóz ma dwadzieścia lat i zapala tylko wtedy, gdy sam zechce – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. – Dziś nie miał ochoty.
– Może Darby ma rację, że za dużo czasu spędzasz w samotności. – Pokręcił głową Tank. – Powinnaś znaleźć sobie jakąś pracę.
– Pracuję w domu. Projektuję strony internetowe.
– W ten sposób nie spotykasz zbyt wielu osób.
– Mogę się bez tego obyć – odparła, prostując plecy. – Oni beze mnie też. Sam powiedziałeś, że uważają mnie za czarownicę – dodała z westchnieniem. – Kiedy stara krowa Barnesa przestała dawać mleko, stwierdził, że to przeze mnie, bo wiedźmy już tak mają.
– Zagroź mu pozwem. To go uciszy.
– Słucham?
– Mowa nienawiści – wyjaśnił, puszczając oko.
– Ach tak. Obawiam się, że tylko pogorszyłabym sytuację. Dalej byłabym wiedźmą, tylko taką, która jeszcze ciąga przyzwoitych ludzi po sądach.
Tank zaśmiał się, rozbawiony jej dystansem do siebie i poczuciem humoru.
– Pewnie macie kłopoty przy takiej pogodzie – powiedziała Merissa i zadrżała, wyglądając przez okno, za którym szalała burza śnieżna. – Podobno kiedyś kowboje podczas burzy siedzieli przy bydle, śpiewając, żeby nie wpadło w popłoch. Choć artykuł, który czytałam, dotyczył chyba burz z piorunami.
– Rzeczywiście dawniej tak postępowano – przyznał zaskoczony Tank. – Zdradzę ci w sekrecie, że my też mamy kilku śpiewających kowbojów.
– Nazywają się Roy i Gene?
Kiedy Tank zorientował się, że Merissa przywołała imiona najbardziej znanych aktorów grających śpiewających kowbojów w starych westernach, wybuchnął śmiechem.
– Tak naprawdę to Tim i Harry – powiedział, patrząc w jej roziskrzone wesołością oczy. – To było dobre.
Niedługo znaleźli się w pobliżu chaty. Nie przedstawiała się szczególnie interesująco. Należała do miejscowego odludka, zanim Bakerowie kupili ją tuż przed narodzinami córki. Ojciec Merissy znikł, gdy miała jakieś dziesięć lat. Ludzie oczywiście plotkowali, obstawiając, że to tajemnicze zdolności jego żony skłoniły go do odejścia.
Tank zaparkował przed wejściem.
– Dziękuję za podwiezienie – powiedziała Merissa, naciągając kaptur. – Ale naprawdę nie musiałeś tego robić.
– Wiem. A ja dziękuję za ostrzeżenie – odparł i na chwilę zamilkł. – Co zobaczyłaś w kwestii Darby’ego? – zapytał po chwili wbrew sobie.
– Wypadek – odpowiedziała niechętnie. – Ale, jeśli wziął kogoś ze sobą, nic poważnego nie powinno mu się stać – oznajmiła i uniosła dłoń, żeby powstrzymać jego komentarz. – Wiem, że nie wierzysz w czary. Nie mam pojęcia, dlaczego przeklęto mnie wizjami. Ale staram się je przekazać, jeśli mogę tym komuś pomóc – wyjaśniła, odnajdując spojrzenie jego ciemnych oczu. – Wy, Kirkowie, byliście dla nas dobrzy. Daliście nam zapasy, gdy śniegu było za dużo. A kiedy samochód się zepsuł, przysłaliście na pomoc jednego z kowbojów – wspomniała z uśmiechem. – Jesteś dobrym człowiekiem. Nie chciałabym, żeby spotkało cię coś złego. Może więc jestem wariatką, ale uważaj na siebie.
– No dobrze. – Skinął głową z uśmiechem.
Merissa również posłała mu nieśmiały uśmiech i wysiadła. Szybko pobiegła na ganek. Jej czerwony kaptur na tle puszystego, białego śniegu skojarzył mu się z filmem o wilkołaku, który kiedyś oglądał. Zanim dziewczyna sięgnęła do klamki, drzwi otworzyła jej matka i pomachała mu z zakłopotaniem, wpuszczając córkę do środka.
Zamyślony Tank siedział przez chwilę w ciszy, wpatrując się w zamknięte drzwi, zanim wrzucił bieg i odjechał.
– Co się tak szczerzysz? – zapytał Mallory, kiedy brat wrócił do domu.
Mallory i jego żona Morie mieli kilkumiesięcznego synka – Harrisona Barlowa Kirka. Dopiero od niedawna zaczęli się wysypiać w nocy, ku uldze wszystkich domowników. Jednak Cane, średni brat, i jego żona Bodie, także spodziewali się dziecka i cała kołomyja miała się zacząć od nowa. Nikt jednak nie narzekał. Wszyscy trzej Kirkowie roztkliwiali się nad niemowlakiem.
W rogu salonu pyszniła się wielka choinka, kryjąca pod dolnymi gałęziami górę prezentów. Niestety sztuczna, bo Morie miała uczulenie na prawdziwą.
– Pamiętasz Bakerów? – zapytał Tank.
– Tych dziwaków z leśnej chatki? Clarę i jej córkę? Jasne.
– Merissa przyszła mnie dziś ostrzec. Podobno ktoś dybie na moje życie.
– Co? – Mallory’emu wcale nie było do śmiechu.
– Powiedziała, że jakiś facet chce mnie zabić.
– Mógłbyś wyjaśnić dlaczego?
– Powiedziała, że ma to jakiś związek z wydarzeniami w Arizonie, gdy służyłem w patrolu granicznym – odparł Tank, wzdrygając się na samo wspomnienie strzelaniny. – Jeden ze strzelców uznał, że mógłbym rozpoznać jego towarzysza i narobić kłopotów politykowi, który startuje w wyborach. Chodzi o przemyt narkotyków.
– Skąd wiedziała?
– Miała wizję! – prychnął Tank.
– Nie śmiałbym się z tego – oznajmił Mallory dziwnym tonem. – Ostrzegła sąsiadkę, żeby nie jechała przez most, bo miała przeczucie, że ten się zarwie. Kobieta oczywiście zignorowała radę i następnego dnia pojechała swoją stałą trasą. Most się zawalił i ledwie przeżyła.
– Upiorne – przyznał Tank, marszcząc brwi.
– Niektórzy wykazują niesamowite zdolności. Nadal można spotkać ludzi leczących dotykiem, przewidujących przyszłość albo wskazujących, gdzie kopać studnie. To nie ma nic wspólnego z logiką i nie można tego dowieść naukowymi metodami, ale się sprawdza. Widziałem na własne oczy. Zresztą przypomnij sobie, że wezwałem różdżkarza, żeby nam znalazł wodę.
– I znalazł – mruknął Tank. – Ale i tak nie wierzę w te bzdury.
– Pozostaje mieć nadzieję, że Merissa się pomyliła – oznajmił Mallory i klepnął brata w ramię. – Nie chciałbym cię stracić.
– Nie stracisz. Przeżyłem wojnę i strzelaninę. Jestem niezniszczalny – puszył się Tank.
– Nikt nie jest.
– No to miałem szczęście.
– Dużo szczęścia – przytaknął Mallory.
Dalton usiadł z laptopem na kolanach, wspominając słowa Merissy o postrzelonym szeryfie z południowego Teksasu. Popijał kawę, wyrzucając sobie, że traci czas na sprawdzanie tych bredni. Przestał się boczyć, kiedy znalazł w sieci informację o szeryfie z Jacobsville, którego nieznani sprawcy próbowali zabić. Podobno chodziło o przemyt narkotyków.
Osłupiały Tank wpatrywał się w ekran. Szeryf Hayes Carson został postrzelony na początku grudnia, a potem uprowadzony wraz ze swoją narzeczoną przez gang przemytników. Narzeczona była wydawcą lokalnej gazety i po wszystkim zamieściła w niej krótki reportaż o swojej gehennie. W czasie ataku przywódca kartelu narkotykowego, El Ladrón, czyli Złodziej, zginął w przygranicznym Cotillo zabity przez granat wrzucony pod jego pancerny samochód. Do tej pory nie złapano jego zabójcy.
Tank westchnął, moszcząc się wygodniej w fotelu. Głęboko się zamyślił. Poważnie zaniepokoiło go to, co usłyszał od Merissy o własnych przeżyciach. Nie opowiadał o tym na prawo i lewo, więc naprawdę nie mogła dowiedzieć się tego w konwencjonalny sposób. Chyba że skorzystała ze swoich informatycznych umiejętności. Jego mózg pracował teraz na pełnych obrotach. „Przecież projektowała strony internetowe. Jeśli była wystarczająco utalentowana, mogła zdobyć informacje o nim z zastrzeżonych baz danych. Tak właśnie musiało być”, uznał. Łatwiej przyszło mu uwierzyć, że zhakowała rządowe strony niż w jej supermoce. Wszyscy wiedzieli, że każde „medium” prędzej czy później okazywało się zdolnym oszustem. Nie można przewidzieć przyszłości. Koniec i kropka.
Tank był mądry, skończył studia i dobrze wiedział, że dostęp do tak poufnych informacji Merissa mogła zdobyć wyłącznie nielegalnymi sposobami.
Skąd jednak znała szczegóły, których sam nie pamiętał? Jak choćby o podejrzanym agencie, który wciągnął go w zasadzkę, a potem rozpłynął się w powietrzu? Wstał i zaczął spacerować po pokoju, rozmyślając. Musiało istnieć jakieś logiczne wyjaśnienie, tylko jeszcze go nie znalazł.
Nagle przypomniał sobie, że zostawił kluczyki w stacyjce auta. Włożył kurtkę i przebrnął przez śnieg do garażu. Robiło się coraz groźniej. „Jeśli nie przestanie padać, trzeba będzie wdrożyć procedury awaryjne, żeby bydło na dalszych pastwiskach nie zostało odcięte”, pomyślał. Wyoming w czasie burzy śnieżnej było śmiertelnie niebezpiecznym miejscem. Pamiętał historię pary, którą zasypał śnieg i w krótkim czasie przypłaciła to życiem. Pomyślał o samotnych Merissie i jej matce w chacie na uboczu. Miał nadzieję, że były dobrze zaopatrzone w opał i jedzenie. Jednak na wszelki wypadek postanowił do nich wysłać później Darby’ego. Kiedy pomyślał o kowboju, uświadomił sobie, że minęło sporo czasu, odkąd z nim rozmawiał. Mężczyźni już dawno powinni wrócić. Ze ściągniętymi brwiami sięgnął po komórkę. Po chwili odebrał Tim.
– Cześć, szefie. Miałem niedługo dzwonić, ale najpierw musiałem się upewnić, że wszystko będzie dobrze. Darby miał wypadek.
– Co? – Zachłysnął się Tank.
– Nic mu nie będzie. – Tim pospieszył z wyjaśnieniami. – Ma złamane żebro i kilka siniaków, więc będzie musiał trochę poleżeć, ale uniknął tragedii. Przygniotło go drzewo, które ścinał. Na szczęście udało mi się go wydostać. Ale gdybym z nim nie pojechał… Powiedział, że Bakerówna uratowała mu życie.
– Chyba ma rację – wykrztusił Dalton i wypuścił wstrzymywany oddech.
– Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej, ale trochę się zeszło, zanim dotarliśmy do lekarza. Zaraz wracamy, tylko wykupię mu leki.
– Dobrze. Tylko jedźcie ostrożnie – powiedział i rozłączył rozmowę.
Mallory, widząc brata bladego jak ściana, zatrzymał się gwałtownie w drzwiach.
– Co się stało?
– Właśnie wyleczyłem się ze sceptycyzmu w sprawie zjawisk paranormalnych – zaśmiał się niewesoło Tank.