- promocja
Nigdy już nie uciekniesz - ebook
Nigdy już nie uciekniesz - ebook
Inspirowany rzeczywistymi wydarzeniami.
Wciągający kryminał.
Autorstwa prawdziwego prokuratora!
Latem 2010 roku w Trójmieście dochodzi do serii niewyjaśnionych zniknięć młodych dziewczyn. Pierwsze tropy prowadzą do luksusowego klubu dla bogatych biznesmenów. Ale nikomu nie zależy, by sprawa ujrzała światło dzienne…
Po latach zawieszone śledztwo trafia na biurko Konrada Kroona – najbardziej nieustępliwego z gdańskich prokuratorów. Wbrew naciskom przełożonych Kroon zaczyna drążyć i dokopywać się do prawdy. A ta okazuje się ledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Czy pozornie niepowiązane uprowadzenia mają związek z międzynarodową siatką przemytników werbujących modelki do pracy w zagranicznych agencjach towarzyskich? A może to tylko przypadkowe ofiary psychopatycznego mordercy?
Ambitny prokurator musi cofnąć się w przeszłość, by rozwiązać najbardziej skomplikowaną zagadkę kryminalną w całej swojej dotychczasowej karierze, która doprowadzi go na granicę obłędu!
Kroon orientuje się, że przez całe życie próbował przed czymś uciec, ale ciągle biegł w niewłaściwą stronę.
Aż do teraz.
Najbardziej znany literacki prokurator ma wreszcie poważną konkurencję! Konrad Kroon prowadzi mroczne śledztwo, a kartki same się przewracają! KATARZYNA PUZYŃSKA
CYRYL SONE
Z wykształcenia prokurator, z zamiłowania pisarz. Podczas przeszło 9 lat pracy zawodowej poprowadził kilka tysięcy postępowań karnych, uczestniczył w setkach czynności: rozpraw, przesłuchań i sekcji zwłok. W serii kryminałów o prokuratorze Konradzie Kroonie odkrywa przed czytelnikiem realia polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Dwa pierwsze tomy cyklu – Krzycz, jeśli żyjesz i Świat ci nie wybaczy –szturmem zdobyły listy bestsellerów!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9494-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LILA
Gdyby Lila miała więcej szczęścia, a może i rozumu, nigdy nie dałaby wyrządzić sobie tyle krzywdy. Zawczasu dostrzegłaby znaki, wcisnęła hamulec bezpieczeństwa, zawróciła, umknęła, wybiegła w popłochu. Dziesiątki drobnych szczegółów, które krzyczały do niej, że trzeba uciekać.
Lila zlekceważyła je wszystkie. Nie uciekła. I nigdy już nie ucieknie.
– No powiedz proszę, jak masz na imię? Dziewczynko? Jak masz na imię?
Zło przyszło zupełnie nieproszone.
– Dlaczego jesteś taka smutna?
Była piękna. Zeszłej wiosny podchodziła do matury, grała w teatrze, kochała świat. Wiedziała, że już wkrótce go zdobędzie. Zaczaruje niskim głosem, uwiedzie dużymi ciemnymi oczami. Świat miał paść jej do stóp, planowała zostać aktorką. I faktycznie, ostatnie dni jej życia przypominały film, choć nie było to takie kino, o jakim marzyła. Zgłosiła się nie na ten casting, reżyser okazał się oszustem, a producent – bandytą.
– Dziewczynko, płaczesz? Dlaczego się nie uśmiechasz?
Ciągle widziała ich wykrzywione w lubieżnym grymasie usta, weneckie maski, niemęskie ciała.
Zamykała powieki, łykała piguły, gasiła światło, pędziła na oślep. Nic z tego. Oni ciągle tam byli. W rogu pokoju, na autobusowym przystanku, pod osiedlowym sklepem.
– Nie powinnaś płakać. Otwórz usta.
Nie potrafiła im uciec. Zmyć z siebie ich zapachu. Pozbyć się słonego smaku spoconej skóry. Zapomnieć widoku, dotyku, głosu.
– Jeszcze będziesz miała powody do płaczu. Ale zacznijmy od uśmiechu. O, tak lepiej.
– Śliczne ząbki.
– Cała jest śliczna. Taka niewinna.
– Dokładnie taka, jak potrzeba. Dokładnie taka, jaka miała być.
Żadne pieniądze nie zadośćuczynią podobnej krzywdzie. Żaden opatrunek nie wyleczy równie głębokich ran.
Lila wiedziała, że musi zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu, oddalić w niebyt. Ocalić przed zatraceniem.
Sprawdziła wszystko starannie. Kiedy kilka godzin później w mieszkaniu zjawił się prokurator, na ekranie monitora wciąż widniała strona z instrukcją prawidłowego wiązania wisielczej pętli.
Piątkowa uczennica. Nie chciała zostać kaleką, nie chciała cierpieć, po prostu chciała umrzeć. Szybko i bez bólu. Nikt nas nie zmusi do bohaterstwa, przekraczania granic własnego człowieczeństwa, życia za wszelką cenę. Klawisz „escape” czeka zawsze w lewym górnym rogu klawiatury.
Skoczyła z krzesła.
Chwilę przed śmiercią Lila ujrzała całe swoje życie. Kilkaset obrazów skumulowanych w jednosekundowy teaser. Podsumowanie dziewiętnastu szczęśliwych lat.
W tajemniczym konspekcie życia planowano jej kilkadziesiąt rozdziałów; ku wielkiej rozpaczy autora wyrwano trzy czwarte kart, nieprzeczytane strony spłonęły rzucone w ogień. Cudowna opowieść skończona, zanim na dobre zawiązała się akcja.
Ostatnią rzeczą, którą tuż przed śmiercią zobaczyła Lila, były ich sztuczne twarze. Weneckie maski, szydercze uśmiechy, martwe serca. Nigdy im nie uciekła. I nigdy już nie ucieknie.ROZDZIAŁ 2 | CZERWIEC TEGO ROKU
KONRAD KROON
Przyjechał do pracy jak zwykle spóźniony. Sekretarka poinformowała go, że u szefowej trwa właśnie narada. Konrad wparował do gabinetu, jakby zupełnie nic się nie stało.
W środku tłoczyło się kilkunastu prokuratorów.
– A co to za grobowe miny? Kawa się skończyła?
Rejonowa nie miała najmniejszej ochoty słuchać jego żartów.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale pracę zaczynamy o siódmej trzydzieści.
Wskazówki zegarka powoli zbliżały się do dziesiątej.
– Dobra, nie będę wam przeszkadzał…
– Odstaw tego cholernego kundla i wracaj tu na jednej nodze! – krzyknęła Rzeplińska.
Jej dobry humor zniknął wraz z pierwszym powiewem lata. Od kilku dni chodziła nieźle struta.
– Rozkaz – odparł Konrad, niedbale salutując. Teatralnie stuknął obcasem i obróciwszy się na pięcie, ruszył w stronę swojego pokoju. – Fender, za mną!
Kiedy pierwszy raz pojawił się w pracy z psem, wzbudził powszechną sensację. Z czasem obecność czworonoga przestała kogokolwiek dziwić. Kroon wszędzie chodził ze swoim srebrzystym husky, znalezionym w cokolwiek osobliwych okolicznościach w czerwcu zeszłego roku.
– Sorry, ale nie mogę cię zabrać – szepnął. – Magda ma chyba TE dni. Albo stary ją w domu wkurwił.
Wracając, zahaczył o kuchnię. Szybka pogawędka z ekspresem, wrócił na naradę chwilę przed jej końcem. Zebranie poczeka, opierdol poczeka, kawa nie poczeka. Zacznij poranek od zimnej kawy, a nie dotrwasz południa.
– …podsumowując, Biedrzyckiej bardzo zależy, żeby nam dopiec. Musimy mieć się na baczności – oznajmiła szefowa.
– Chcesz uderzyć psa, to kij się zawsze znajdzie – odparła jedna z prokuratorek.
Kroon przysiadł na parapecie.
– Nie wolno bić zwierząt. Prokuratorów zresztą też nie – mruknął.
Rzeplińska puściła jego uwagę mimo uszu.
– Dominika Biedrzycka nienawidzi naszej firmy od co najmniej piętnastu lat. Od kiedy umorzyliśmy śledztwo w sprawie zgonu jej córki. Nie myślcie, że będzie zachowywać się racjonalnie. To osobista wendeta.
– Piętnaście lat temu pracowaliśmy tu tylko ja i Konrad – wtrąciła prokurator Nowicka. – Z tym że ja byłam na macierzyńskim…
– A ja nie prowadziłem jej sprawy. – Kroon siorbnął kawę. – W ogóle źle się wtedy prowadziłem…
W rogu gabinetu siedziała młoda asesor. Była tu nowa, o wszystko co chwilę pytała.
– Ale o co w ogóle chodzi z tą Biedrzycką? Co to ma do naszych umorzeń?
Rzeplińska przewróciła oczami.
– Dominika Biedrzycka miała przed laty sprawę w naszej jednostce. Była modelką, samotną matką. Jej córka zachorowała na jakąś ciężką chorobę, nie chciano zastosować eksperymentalnej terapii, dziecko zmarło. No i Biedrzycka uderzyła do nas. Nie pamiętam już, kto to prowadził, ostatecznie skończyło się na umorzeniu. Lekarze nie popełnili żadnego błędu.
– Popełnili taki błąd, że się w ogóle zadawali z Biedrzycką – wtrąciła Nowicka.
– To była rozpacz matki. – Kroon zszedł z parapetu. – Trudno mieć do niej pretensje.
– Nieważne – bąknęła szefowa. – Kilka lat później Biedrzycka założyła Fundację Obywatelskiego Patrolu. Wzięła sobie za cel pracę urzędów, a przede wszystkim…
– Prokuratury – dokończyła Nowicka.
Rzeplińska zamknęła swój kajet.
– Jest teraz kimś w rodzaju społeczniczki…
– Chciałaś powiedzieć: pieniaczki – skwitowała Nowicka. – I wywęszyła, że morzymy oszustwa na znikomkę tylko z uwagi na wartość szkody.
Kroon wyszczerzył zęby.
– Co jest działaniem oczywiście nieprawidłowym – dodał.
– Nieprawidłowym, ale wszyscy tak robią! – uniosła się Nowicka.
– Nie pamiętam, kiedy umorzyłem coś na znikomkę…
Szefowa ostentacyjnie klasnęła w dłonie, czym dała znać, że narada dobiegła końca.
– Możecie sobie gadać. Okręg zrobi nam kontrolę znikomek. Więc lepiej uważajcie. Z mojej strony to wszystko.
– Jak się nie obrócisz, dupa zawsze z tyłu… – jęknęła Nowicka.
– Pogadaliśmy, a teraz do roboty! A ty – Rzeplińska zwróciła się bezpośrednio do Konrada – zostań jeszcze chwilę. Mam dla ciebie prezent.
*
Prokuratorzy opuścili gabinet szefowej. W pokoju został tylko Kroon.
– Co to za prezent? Jajko Fabergé?
– Nie wiem, czy Fabergé, ale na pewno jajo. Zgniłe jajo – mruknęła Rzeplińska. Wskazała gruby stos akt.
– Zbuk. Znieważenie prezydenta? Sfałszowane wybory? Pancerna brzoza? – zgadywał Konrad.
Prokurator rejonowa pokręciła głową.
– Na szczęście nic z tych rzeczy. Żadnej polityki.
– Kryminałka?
– Staroć rodem z archiwum X. Zawieszone śledztwo po Hejmie. Właśnie ujęto podejrzanego.
Kroon wrócił pamięcią do początków swojej pracy we wrzeszczańskim rejonie. Feliks Hejmo stanowił dla niego kogoś w rodzaju mentora. Ostry jak brzytwa, łeb na karku. W jego słowniku brakowało takich wyrazów jak „uległość” i „kompromis”. Konrad wiele mu zawdzięczał.
– Nikt już nie wie, o co w tej sprawie chodzi – westchnęła Rzeplińska. – Będziesz się musiał nieźle napocić, żeby to skończyć.
Kroon puścił do niej oczko. Piętnaście lat temu planował nigdy nie awansować. Chciał korzystać z życia, iść zawsze pod prąd, stale uciekać od zobowiązań i problemów. Zobowiązania zniknęły. Problemy zdjęły płaszcz, wciągnęły kapcie i zamieszkały razem z nim.
Był samotnym singlem po czterdziestce. Błękitny ptak z przetrąconym skrzydłem. Jedynym, co pozostało mu w życiu, była praca.
– Uwielbiam się pocić – powiedział, zabierając ze stołu akta.ROZDZIAŁ 3 | MARZEC 2010
LILA
Lila obserwowała, jak palec Alexa powoli zjeżdża po gryfie, muskając struny tuż w okolicy mostka. Było coś seksownego w owym ruchu, nonszalanckim tańcu z gitarą, w tym, jak trzymał w ustach fajkę i nie wypuszczając jej ani na sekundę, niedbale nachylał się nad mikrofonem.
– No i, kurwa, zjebałeś, Eryk! – wrzasnął Michał, perkusista. – Miałeś wejść razem z werblem, a pierdolisz to chyba szósty raz!
Basista odwrócił się do kolegi z zespołu.
– Jakbyś trzymał rytm, tobym wszedł. Ale walisz w te bębny jak elektrokardiogram gościa z zaburzoną pracą serca. Raz szybciej, raz wolniej, raz wcale. Pieprzony paralityk!
– Lekarz się, kurwa, znalazł – bąknął Michał. – Wypierdolili cię z medycyny, zapomniałeś?
W pomieszczeniu unosił się gęsty dym. Salę prób oświetlało kilka żarówek Edisona, wypełniających wnętrze ciepłym, miękkim blaskiem.
– Zaraz ci wypierdolę – fuknął Eryk. Od zawsze był krewki.
– No to chodź! – wrzasnął Michał, wstając zza bębnów.
Lila z zainteresowaniem przyglądała się rozwojowi sytuacji. Spięcia w zespole zdarzały się praktycznie ciągle. _Sex, drugs & rock’n’roll_. Chłopaki żyły zgodnie z tą samą maksymą, którą wyznawali Bowie, Morrison czy Cobain. Niegrzeczni trzydziestolatkowie. Bezczelni, przystojni, sławni.
– No chodź, ty ruda pizdo! – warknął Eryk, rzucając się na perkusistę.
Nie pieścili się ze sobą zbytnio. Ten się czubi, kto się lubi. Nie wiadomo, czy czuli do siebie więcej sympatii czy niechęci. Trudne charaktery. Fakt faktem, że gdy wychodzili na scenę, rozumieli się bez słów. Bogowie muzyki.
Grali po klubach, zaliczali wszystkie letnie festiwale, jarali, ćpali i nagrywali. Boże, jak oni cudownie umieli w koncerty. Lila nigdy nie słyszała czegoś równie prawdziwego; grali świeżo, grali szczerze, grali, nie licząc się z niczym i nikim.
Eryk przyłożył Michałowi w szczękę. Perkusista wywinął koziołka i runął na wzmacniacz. Konkretna rozróba.
– No dobra – szepnął Alex. Poprawił pasek od gitary. – Pomizialiście się, a teraz wracamy do pracy.
Tyle wystarczyło, by zaprowadzić porządek. Nikt nie protestował, nikt nikogo za nic nie przeprosił. Alex po prostu powiedział, jak ma być. I tak było. Chwilę później z głośników popłynęła muzyka.
KONRAD KROON
Po imprezach w Sopocie rzadko kiedy spał w domu. A raczej… rzadko kiedy spał w swoim domu.
Wciągnął jeansy. Obcisłe spodnie podkreślały jego wysoki wzrost i szczupłą sylwetkę.
– Możemy zjeść razem śniadanie – zaproponowała nowo poznana dziewczyna, gładząc go po umięśnionym brzuchu.
– Przecież jedliśmy śniadanie. Śniadanie, obiad, kolację…
Impreza w Sfinksie, potem upojne dwadzieścia godzin bez wychodzenia z pościeli. Kochali się przez cały następny dzień.
– Usmażę ci naleśniki…
Kroon narzucił flanelową koszulę.
– Mam rano zajęcia. A potem lecę na trening.
Dziewczyna wyciągnęła się na łóżku.
– A co ty właściwie robisz? – spytała. – Nic o tobie nie wiem. Studiujesz coś?
– Filozofię – odparł, wkładając skórzaną kurtkę.
Stanął w drzwiach. Zmierzył nieznajomą wzrokiem. Planował już więcej jej nie zobaczyć.
– I czego cię tam uczą, kolego filozofie?
Lekko zmrużył oczy. Dwa dni konkretnego melanżu. Czas stanąć na nogi i wrócić do dorosłego życia.
– Że lepiej zniszczyć swoją młodość, niż nic z nią nie zrobić…
DOMINIKA
Na korytarzu minął ją przystojny, młody prokurator. „Co taki miły gość robi w tym paskudnym miejscu?” – pomyślała.
– Prokurator Rejonowy panią prosi – oznajmiła sekretarka.
Kobieta weszła do gabinetu. Za stołem siedział starszy, tęgi mężczyzna. Nie sprawiał wrażenia sympatycznego.
– Myślałem, że już sobie pani dała spokój – burknął.
– Że sobie dałam spokój?
Facet wyciągnął kanapkę. Odwinął sreberko, poprawił ogórek, który właśnie wyłaził gdzieś bokiem.
– Pani wybaczy, ale nie miałem kiedy zjeść. – Ostentacyjnie zaczął przeżuwać. – A trzeba trzymać dietę. Odżywiać się regularnie. Małe porcje, ale pięć razy dziennie. Tak zalecił lekarz. Inaczej nie schudnę. A muszę schudnąć, bo serducho już nie takie jak kiedyś.
– Nic nie szkodzi… – odparła zmieszana.
– No więc sąd utrzymał w mocy postanowienie o umorzeniu śledztwa. Zapoznałem się z pani wnioskami. Nie ma w nich nic nowego. – Mlasnął. – _Roma locuta, causa finita_.
Dominika nie wierzyła w to, co słyszy. Przecież Daria odeszła na szpitalnym łóżku…
– Co to znaczy?
– To znaczy, że skończyliśmy. Temat zamknięty.
Zaczęły jej się trząść ręce.
– Za-za-zamknięty? – wyjąkała. – Przecież Daria…
– Pani Dominiko! – wrzasnął Prokurator Rejonowy. – Pani córka zmarła trzy lata temu. Lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy. Nie popełnili żadnego błędu. – Znów mlasnął. – Sprawę zbadali wszyscy święci. I zgodnie przyznali jedno: w leczeniu Darii nie wykryto ani jednej nieprawidłowości!
Widział, że Dominika dygoce. Musiał to widzieć.
– Ona odeszła w szpitalu, nikt nawet nie zareagował, nikt jej nie reanimował…
– Żadnych nieprawidłowości – skwitował szef prokuratury.
Jak to możliwe? Przecież Darusia miała w sobie tyle życia! Aż do samego końca; chodziła, śmiała się, żartowała…
– Ja nie chcę wiele. Chcę tylko… sprawiedliwości.
Mężczyzna zrobił wielkie oczy. Odłożył kanapkę na blat biurka.
– Sprawiedliwości? Na tym świecie? Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość – oznajmił poważnie. – I nie ja jestem temu winny. Życie i śmierć. Cholerna zagadka. Ale ktoś inny to wymyślił. Ten u góry. – Wskazał ręką na sufit. – Albo ten na dole. W każdym razie… nie mamy na to żadnego wpływu. Proszę zagryźć zęby. Proszę zacząć żyć. Pani jest jeszcze młoda, trzydzieści lat… piękny wiek. Jeszcze będzie pani miała niejedną córeczkę.
– Ale ja…
Rejonowy wstał zza biurka. Odprowadził ją do drzwi.
– Czas kończyć żałobę. I wziąć się w garść. To moja rada. Dobra rada. Proszę z niej skorzystać. Zaciśnie pani zęby i przestanie oglądać się na innych. Zdrowy egoizm. Trzeba żyć dla siebie. Bo ostatecznie… wszyscy umieramy w samotności.
LILA
Lila była drobną, ciemnooką blondynką. W małżowinie lewego ucha nosiła dziewięć kolczyków; jej ulubiona cyfra, fajnie mieć jakiś odchył, Lila szczerze wierzyła w magię liczb.
Uczyła się w gdyńskim liceum plastycznym, w tym roku podchodziła do egzaminu dojrzałości. Kiedy zdajesz maturę, czujesz, że świat stoi przed tobą otworem, że możesz wszystko, granicą spełnienia są jedynie ramy własnej wyobraźni. Lila nie wiedziała jeszcze, czego dokona, zdawała sobie jednak sprawę ze skali swojego sukcesu, czuła tę energię, ogień spełnienia tlił się żarem nastoletniej wiary w niemożliwe. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
Po zajęciach wybrały się na klif.
– I jak ci się podoba Alex? – spytała Judyta.
Alex – charyzmatyczny lider jednego z najbardziej rozpoznawalnych alternatywnych zespołów w Polsce; król undergroundu, chodząca personifikacja tego, co fajne i gorące.
– Judka, ja bym się chyba mogła w nim zakochać – westchnęła Lila.
– Nic z tego. – Koleżanka wyciągnęła papierosa. Zdarzało jej się czasem popalać. – Alex jest zaklepany. To ja go wypatrzyłam.
Zachichotały.
– Jak będziemy po studiach, ja: znana aktorka, ty: wzięta architekt wnętrz, to sam będzie do nas wzdychał – zażartowała Lila.
Nastoletni romantyzm. Kto nigdy nie pisał wierszy w liceum?
Miała w sobie tyle naiwności. Tak łatwo ją było zranić.
Judyta zaciągnęła się dymem.
– Ale ja nie idę na studia.
– Hę? Jak to?
Dziewczyna spoglądała na zatokę. Siedziały naprawdę wysoko, piaszczysta ściana klifu wyrastała stromo ze wzburzonego, marcowego morza. Granatowa woda, błękitne niebo, kolory tak ostre, jakby ktoś w aplikacji podkręcił kontrast. _No filter_. Sama natura.
– Lilka, ja tak naprawdę nie wiem jeszcze, co chcę robić. Studia, praca, rodzina… to nie dla mnie. Muszę się zastanowić. Potrzebuję złapać oddech, nabrać perspektywy…
– Przecież nikt ci nie każe brać ślubu, Judka!
Przyjaciółka wyciągnęła z plecaka kanciasty aparat Polaroid. Dusza artystki. Uwielbiała robić zdjęcia.
– Uśmiechnij się.
– Po co?
Judyta klepnęła ją w ramię.
– Chcesz zostać aktorką, musisz być zawsze gotowa. No już! Pozuj!
Lila wyszczerzyła zęby. Białe jak śnieg, równiutkie, trzy miesiące temu zdjęła stały aparat.
– Cudownie.
Judyta potrząsnęła prostokątnym kartonikiem. Chwilę później na odbitce pojawiło się lekko rozmazane zdjęcie.
– Jak to nie chcesz iść na studia? A matura?
– Lilka, totalnie nie wiem nic o życiu. To jak randka w ciemno z przeznaczeniem. A ja chcę wiedzieć, co wybieram. Na co się decyduję.
Przyjaciółka ze zrozumieniem kiwnęła głową. Choć sama miała dość sprecyzowane plany, kumała rozkminy kumpeli.
– Potrzebuję zrobić sobie przerwę – kontynuowała Judka. – Zobaczyć świat, dowiedzieć się czegoś. Zadać parę pytań.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Brzmi super, ale co tak konkretnie chcesz zrobić?
– Alex zaproponował, że mogę pojechać z nimi w trasę. Robią tour po Europie.
– Tour po Europie? – powtórzyła Lila.
Judyta objęła ją w pasie. Wskazała dłonią w kierunku półwyspu.
– Zobaczyć Paryż i umrzeć. Prawda, że zajebiście?
KONRAD KROON
Marzec 2010. W tym roku stuknęły mu trzy dychy. Ale trzydziestka to taka nowa dwudziestka. Konrad nie wyglądał na swoje lata. A nawet jeśli wyglądał, to na pewno nie zachowywał się tak jak jego równolatkowie.
Krążek odbił się od bandy i pomknął w stronę bramki.
– Dajesz, Kroon! – krzyknął kolega.
Konrad podkręcił tempo. Wszedł ślizgiem, obrócił się plecami do Pawła i strzelił.
– Pięknie!
– No i kurwa, pozamiatane!
– Tak się to robi, pizdeczki!
Od wielu lat spotykali się z kumplami w Hali Olivii na amatorskich treningach hokeja. Znali się jeszcze z trzydziestej piątej, klasa o profilu sportowym, kuźnia talentów. Kilku kolegów zdecydowało się na zawodowstwo, grali w pierwszej lidze, zdobywali nagrody. Konrad nigdy nie miał dość talentu, by robić to profesjonalnie; szybko ocenił swoje szanse i bez żalu porzucił marzenia o sportowej karierze. Mimo to ciągnęło go na lód.
– Byłoby dobrze, gdyby nie te brzuchy. Nie przeszkadzają wam, panowie? – rzucił ktoś z oddali.
Zawodnicy spojrzeli w stronę trybun. Na plastikowym krzesełku siedział starszy mężczyzna w grubej puchowej kurtce i charakterystycznej biało-niebieskiej czapce „Stoczniowca”.
– Pan Antek?
– Trener?
– Trener!!!
Dawno go nie widzieli. Antoni Słomski był ich dawnym nauczycielem. Od kilku lat siedział na zasłużonej emeryturze.
– Jeździcie jak stare baby. Ja po operacji kolana szybciej się ruszam niż wy – burknął.
– Jakbyśmy byli w pana wieku, to też byśmy mieli tyle energii! – zawołał Kroon.
– Ale stare dziady już z nas! – wtrącił Paweł. – Mikoszewskiemu urodziła się druga córka, Porębski swoją zaraz pośle do pierwszej komunii.
Trener podniósł się ciężko na nogi. Ruszył powoli w stronę lodowiska.
– Dobrze was widzieć, chłopaki. Słyszałem od Pawlikowskiego, że dalej ciśniecie. Tak trzymać. – Zrobił krótką pauzę. – Konrad… mam do ciebie sprawę…
*
Usiedli w pobliskim barze. Piwo po trzy złote, legendarne zapiekanki, odgłosy przejeżdżających tramwajów. Oliwska pętla.
– Dalej robisz to, co robisz?
– Każdy orze, jak może – odparł Kroon. – Nic innego nie umiem.
Trener rozejrzał się dookoła. Ściszył głos.
– Nie wiem nawet, jak mam zacząć. Głupio mi cię tak prosić, ale… kuźwa, Konrad, doszedłem do ściany. Zresztą co ja gadam. Nie do ściany. Do pierdolonego Muru Chińskiego. Nie przeskoczę tego.
Konrad wziął łyk piwa. Gruby, szklany kufel.
– Może nie trzeba będzie skakać. Czasem wystarczy obejść problem dookoła.
– O Boże… – Mężczyzna złapał się za głowę. – Wiesz, mam córkę. Judytę. Świetna dziewczyna. Moje oczko w głowie.
– No pamiętam ją. Ile ma już lat? Z dziesięć?
– Osiemnaście. W tym roku zdaje maturę.
Kroon się uśmiechnął. Czas nie ma dla nas litości.
– Tylko pogratulować. Sport?
Trener zaprzeczył.
– ASP. Uczy się w gdyńskim plastyku, chce zdawać na akademię. Architektura wnętrz czy coś takiego.
Kroon obserwował twarz Słomskiego. Znał się na mowie ciała, bez trudu oceniał, czy ktoś go kituje, czy mówi prawdę. Wyczuwał złe i dobre intencje, ludzkie dramaty ukryte pod maską powagi. Urodzony prokurator.
Wiedział, że mężczyzna jest na skraju załamania. Problem był poważny.
– Narkotyki albo nieszczęśliwa miłość – rzucił bez zastanowienia Kroon.
Słomski zerknął w dno kufla. Ostatnimi czasy często spoglądał na dno.
– Myślę, że i jedno, i drugie. Wkręciła się w muzykę. Została fanką jakiegoś zespołu, biega na próby, koncerty…
– Typowa nastolatka. Też kiedyś miałem band…
Mężczyzna spojrzał Kroonowi głęboko w oczy.
– To nie jest zwykły zespół. Jakby wkręciła się w Maanam, Czerwone Gitary czy inny Lady Pank, miałbym to w dupie. Ale ci ludzie… to jakaś pieprzona sekta. Słuchałem ich piosenek, czytałem wywiady. To, jak mówią, jak się zachowują…
Kroon od dziecka kochał muzykę.
– Jakoś się nazywają? – spytał.
– UTERO – odparł Słomski.
Konrad poklepał go po plecach.
– Spokojnie. Słyszałem o nich. Trener się nie martwi. Chodzi o to, że malują oczy czy cytują Mansona? Taki image. Zresztą, są mega znani. Jedna z bardziej rozpoznawalnych polskich kapel. Jeśli ktoś lubi alternatywę…
– Ni mnie grzeje, ni mnie ziębi, jaką grają muzykę. Za stary jestem na takie darcie ryja, ale nie w tym leży problem.
– To w czym?
Kroon znał kilka kawałków UTERO. Gackowa puszczała je regularnie w Trójce, Rojek promował zespół na Off Festivalu.
Słomski zagryzł usta.
– W tym, co zrobili Judycie.
Gwałt? Czyżby chodziło o gwałt?
– Skrzywdzili ją?
– Jeszcze nie. Nie fizycznie. Ale boję się, że dojdzie do tragedii.
Konrad pozwolił mężczyźnie mówić. Faza swobodnych zeznań.
– Do jakiej tragedii?
Często łapał się na tym, że wiele z jego prywatnych rozmów zamieniało się w przesłuchania.
– Ona nie jest sobą. Wyprali jej mózg. Ma taki nieobecny wzrok, odpowiada półsłówkami, przestała się uczyć. Właściwie w ogóle nie rozmawiamy. Wraca do domu cuchnąca papierosami…
– Każdy z nas kiedyś popalał.
– Sam kopcę jak smok! Ale nie w tym rzecz. Zacząłem czytać o sektach. O sygnałach, że coś jest nie tak. I wszystko się zgadza. Ten ich lider, Alex, to jakiś cholerny szaleniec. Namieszał jej w głowie.
Konrad spojrzał za okno. Po ulicy przejeżdżał właśnie tramwaj.
– Jeśli Judyta ma osiemnaście lat i spędza z nim czas z własnej woli, to nic nie zrobimy. Każdy dorosły może wybrać, jak chce. A ona, w świetle prawa, jest już dorosła.
– Nie ma na to jakiegoś paragrafu?
Kroon tylko pokręcił głową.
– Przykro mi.
Siedzieli chwilę w ciszy.
– Trener da mi telefon.
Mężczyzna wyciągnął z kurtki aparat. Kroon przejął urządzenie i wbił do pamięci swój numer.
– Mam nadzieję, że to tylko przejściowa fascynacja. Gdyby jednak działo się coś złego… proszę dzwonić. Jeśli Judyta ugrzęźnie w jakimś bagnie, pomogę ją wyciągnąć.ROZDZIAŁ 4 | CZERWIEC TEGO ROKU
PATRYCJA RADKE
Wysiadła z taksówki. Był piątek wieczór, na dworze wciąż jeszcze świeciło słońce, a ona właśnie wracała do domu z randki. Chujowej randki. Gdyby miała napisać jakąś książkę, dostać się na topkę Empiku, wskoczyć na listę ogólnopolskich bestsellerów, pisałaby pewnie o tych wszystkich nieudanych randkach, na które posłał ją Tinder.
Kilkunastu kolesi, każdy odklejony. Piotruś Nigdy Nie Dorosnę Pan, Johnny Bravo, Uwielbiam Milczeć Jacek, Zobacz Moją Furę Paweł, Mamusia Mi Mówiła Michał, Nałogowo Obgryzam Paznokcie Rafał, Wychowaj Mnie Marek, Moja Była To Prawdziwa Suka Mateusz, _et_ _cetera_, _et_ _cetera_.
Patrycja Radke. Młoda mecenaska, adwokatka z kilkuletnim stażem, doświadczona singielka. Doktorat z samotności.
– Czemu zawsze trafiam na samych pochlastów? – mruknęła, wchodząc na klatkę. – Zgraja debili i tylko jeden normalny. Który akurat nie był gotowy na związek…
KONRAD KROON
Odkąd zerwał z Zuzą, praktycznie przestał wychodzić do ludzi. Przez chwilę wydawało mu się, że jakoś da sobie z tym wszystkim radę, poznał fajną dziewczynę, gadka się kleiła. Nic z tego. Wieloletnia miłość nie umiera tak łatwo. Nie był gotowy na nowe otwarcie.
Jeśli nie życiem, to chociaż pracą, czymś należało zająć czas.
– Idziemy, piesku – rzucił do Fendera, otwierając drzwi auta.
Czarne audi TT, szpanerski samochód idealny dla bezdzietnego czterdziestoparolatka.
Wyciągnął z bagażnika torbę z aktami.
– Dzisiaj nie pobiegamy za długo – wyjaśnił zwierzęciu. – Jutro po południu upływa mi cztery / osiem. Muszę to wszystko dzisiaj przeczytać.
Husky zwiesił smutno pysk. Zupełnie jakby rozumiał.
– Mogłeś przyczepić się do kogoś bardziej normalnego. Więc nie narzekaj. Masz, co chciałeś.
*
Siedział całą noc nad sprawą odziedziczoną po Feliksie Hejmie. Powrót do przeszłości. Grube akta śledztwa poświęcone gwałtom na dwóch młodych dziewczynach. Rzecz działa się w roku 2010. Stary prokurator przesłuchał kilku świadków, postawił zarzuty sprawcy i zawiesił postępowanie. Podejrzany zbiegł za granicę, nikt nie wiedział, gdzie jest. Aż do teraz.
– Zachciało się wrócić do Polski – szepnął Kroon, przewracając kolejną kartę akt. – Ojczyzna wita.
NIKODEM
Myślał, że się wywinie, że ponad dekada na obczyźnie zmyje jego winy, zasypie piachem, pogrzebie wraz z dziesiątkami innych grzechów. Przecież to już musiało się przedawnić…
Zwinęli go na lotnisku. Wrócił do Polski na pogrzeb matki, ale na cmentarz nigdy nie dotarł. Zatrzymanie, komisariat, wycieczka do wrzeszczańskiej prokuratury. Trafił na Kroona. Trudno trafić gorzej.
W celi skręcił sobie naprędce jakąś bajeczkę. Potem sprzedał ją prokuratorowi. Nic z tego. Mężczyzna nie uwierzył w jego wersję wydarzeń.
– To było tak dawno temu… serio.
Nikodem zasłaniał się niepamięcią. Przecież dziś był zupełnie innym człowiekiem niż wtedy. Miał spory brzuszek, na głowie potężne zakola, do których włosy stanowiły wyłącznie dodatek. Czternaście lat temu wyglądał całkiem inaczej. Czternaście lat robi swoje. Uciekł za granicę, w Anglii poznał kobietę, zrobili sobie kilkoro dzieci. Pracował na czarno, wyrobił jakieś lewe papiery. Nawet jeśli nabroił, to przecież każde grzechy się w końcu kiedyś przedawniają. Źle to sobie wszystko wykalkulował.
– Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Panie prokuratorze, ja naprawdę nie pamiętam!
Pamiętał to dobrze. Wspomnienia odżyły, kiedy tylko zajechał do Wrzeszcza. Dom Steffensa, gorące lato 2010. Nieźle wtedy nabroił.
– Nie przyznaję się.
Dwie młode dziewczyny. Jagoda i Edyta. Brzydko postąpił. Ale nie on jeden.
– Nie musi się pan przyznawać – odparł Kroon. – Chociaż z drugiej strony… – Prokurator zerknął do akt.
– Co z drugiej strony? – spytał przerażony Nikodem.
– Przydałyby się panu jakieś okoliczności łagodzące.
Okoliczności łagodzące? Po prostu bzyknął dwie młode siksy. Na pewno same tego chciały. W Domu Steffensa? Na chuj by tam przychodziły, jeśli nie lubiły seksu.
No zgwałcił je. Zdarza się. Ale przecież grzech Nikodema wcale nie był największy. Lecz czy Nikodem zdawał sobie z tego sprawę?
Słyszał różne historie – o tym, co wyprawiało się w Domu Steffensa, o tym, jak ginęły dziewczyny. Porządne laski z bogobojnych domów. Niewinne ofiary.
Nikodemowi obiło się co nieco o uszy. Makabryczne opowieści, które najlepiej było zapomnieć. Których w żadnym wypadku nie wolno było nikomu zdradzić. Zło czaiło się za rogiem. I cały czas pilnowało, by prawda nie wyszła na jaw.
KONRAD KROON
– Magda, skończyłem przesłuchiwać tego całego Nikodema. Do niczego się nie przyznał, dowody na niego słabe jak woda w sraczu.
– Konrad! – obruszyła się szefowa.
Kroon przysiadł koło jej biurka.
– Hejmo zwalił sprawę. Pospieszył się z tymi zarzutami. Bał się, że ktoś inny to umorzy, a chciał dorwać gościa.
– Walnął zarzuty na pałę?
Konrad spojrzał na pożółkłą teczkę.
– Wiem, że Nikodem Rucki je zgwałcił. Hejmo miał czuja do ludzi. A podejrzany… przez cały czas kłamał. Mimo że nie otworzył gęby.
Wbudowany wariograf. Kroon zawsze wiedział, czy ktoś go kituje.
– Jest takie stare powiedzenie: wsadzić kogoś na dowodach to żadna sztuka – westchnęła Rzeplińska. – Piętnaście lat temu to się sprawdzało, ale dziś… Uwal tę sprawę. Puść go do domu z dozorem. A potem to umórz. Nie chcę mieć kolejnego gola.
– Nie mogę go puścić. Bo on to zrobił. Słyszałaś kiedyś o Domu Steffensa? – spytał Konrad.
– Chyba nie.
– To był taki klub dla bogatych biznesmenów. Na zaproszenia. Niedaleko Opery Bałtyckiej. Nazwano go na cześć fundatora parku, chociaż Franz Steffens nigdy w nim nie mieszkał.
Rejonowa przewróciła oczami.
– Wiesz, jak interesuje mnie historia.
– Mniejsza z historią. Do klubu przychodzili starzy bogaci faceci i młode modelki. Jak myślisz, co się tam działo?
– To co zawsze, gdy pieniądz wita się z biedą – odparła Magda.
Kroon otworzył akta. Pokazał szefowej zdjęcia z oględzin.
– Widzisz te ślady? To rany, jakie Nikodem Rucki zostawił na ciele drugiej ofiary.
– O kurwa… – zaklęła szefowa, która na ogół unikała podwórkowej łaciny.
– Pamiętam, jak Hejmo opowiadał mi o tamtej sprawie. Wiedział, że to, co odkrył, to ledwie wierzchołek góry lodowej. Nie zdążył skończyć śledztwa.
Szefowa oddała mu akta. Nie chciała na to patrzeć.
– Podobno zmarł na raka.
– Nowotwór złośliwy. Hejmo bał się, że ten, kto przejmie po nim sprawę, umorzy to z braku danych. Dlatego awansem postawił zarzuty Nikodemowi Ruckiemu. Żeby jego następca musiał drążyć głębiej.
– A teraz ktoś odziedziczył ten cały syf sprzed czternastu lat. I traf chciał, że jesteś to ty.
PATRYCJA RADKE
Spotkali się na sądowym korytarzu. Niezręczna sytuacja. Od czasu kiedy Kroon dał jej kosza, jakimś dziwnym trafem nigdy na siebie nie wpadli. Nie pogadali.
– Ty tutaj? – spytał Konrad. – Idziesz na Ruckiego?
A dokąd niby? Była sobota, w sądzie poza dyżurującą sędzią nie było nikogo.
– No tutaj – bąknęła.
Atmosfera napięta niczym stalowa struna; garota, która zaraz pozbawi kogoś głowy.
– Kto cię ustanowił?
Zgodnie z procedurą o zatrzymaniu informuje się osobę wskazaną przez podejrzanego. Nikodem Rucki zadzwonił do siostry, ta naprędce ogarnęła mu adwokatkę. Kontakt do Patrycji wzięła od najlepszej kumpeli, której Radke prowadziła sprawę o rozwód. Rozwód, gwałt, ta sama liga. Czyż nie?
– Siostra zatrzymanego. Jeszcze nawet nie miałam okazji z nim pogadać.
Konrad poprawił togę.
– Przyjemny typ. Bierze od życia, co chce. I nie ogląda się na innych.
– To trochę jak ty – rzuciła Patrycja.
A więc wycieczka osobista. Nie powinna była tego mówić. Konrad dał jej kulturalnego kosza, nie zachował się jak świnia, nie zachował się jak typowy facet.
– Jak ja? – spytał Kroon.
Dziewczyna się zmieszała. Palnęła bez sensu, chciała mu dowalić za to, że nie może znaleźć chłopaka. Odpłacić za cały świat. Głupio zrobiła.
– Sorry. Miałam ciężki tydzień – odparła, próbując jakoś załagodzić sytuację.
Konrad tylko się zaśmiał.
– Wiesz, różne rzeczy można o mnie powiedzieć. Ale na pewno nie to, że biorę cokolwiek od życia…
KONRAD KROON
Poszło po jego myśli. Przynajmniej połowicznie.
– Chodź do mnie na chwilę – powiedziała sędzia Grążela.
Była starszą kobietą chwilę przed stanem spoczynku. Taka dobrotliwa babuleńka, kuśtykała na lewą nogę, zawsze się uśmiechała.
Posiedzenie dobiegło końca. Nikodem Rucki został aresztowany na okres dwóch miesięcy. Kroon wnioskował o trzy, dostał miesiąc mniej.
– Słuchaj, ta sprawa jest słaba jak barszcz – mruknęła sędzia, zamykając za sobą drzwi. – Przeglądałam akta i… nie wiem, co ty chcesz z tego wysmarować.
– Najlepiej skazanie – odparł Konrad.
Grążela tylko pokręciła głową.
– Wiem, że masz nosa do takich pokręconych śledztw. Że w ogóle masz nosa. Ale tutaj? Rzekomy gwałt sprzed czternastu lat, prawie żadnych świadków, żadnej biologii…
– On to zrobił – przerwał jej Kroon. – Najpierw jednej, potem drugiej.
Sędzia ciężko opadła na fotel.
– I myślisz, że po tylu latach uda ci się znaleźć jakiś dowód? Bo wiesz, że bez dowodów nikt go nie skaże. Pamiętasz o tym, jak wygląda procedura?
– _Beyond reasonable doubt_ – odparł Konrad, posługując się frazą z anglosaskiego systemu prawnego. Ponad rozsądną wątpliwość.
Grążela westchnęła.
– Polska to nie Ameryka. Nie wystarczy, że wygłosisz płomienną mowę, którą uwiedziesz ławę przysięgłych. Będziesz się musiał nieźle nagimnastykować.
– Dużo ćwiczę – mruknął. – Hokej, bieganie… ostatnio zacząłem nawet podnosić ciężary.
– Obyś nie połamał sobie pleców.
*
Siedział na szczycie Góry Gradowej i obserwował panoramę miasta. Za nim wznosił się Krzyż Milenijny, ufundowany z okazji początku nowego tysiąclecia. Tyle lat historii, tyle zagmatwanych biografii, doświadczeń, cierpień i zawiedzionych nadziei. Człowiek. Najbardziej pokręcony gatunek we wszechświecie.
Konrad zawodowo zajmował się ludzkimi tragediami. Specjalista od nieszczęść i trudnych śledztw. Rycerz z chityny, który za wszelką cenę musiał dotrzeć do prawdy.
Obok niego pojawiła się Zuza. Ostatnio często nawiedzała jego myśli.
– Brakuje mi tych naszych rozmów – wyszeptał.
– Tylko rozmów? – spytała, unosząc się lekko nad trawą.
– Bliskości mi brakuje. – Wciągnął mocno powietrze. – Oddechu, zapachu, dotyku. Mieliśmy idealny układ. Robiłaś, co chciałaś, ja żyłem z dnia na dzień. Świat się jakoś powoli kulał do przodu. Dlaczego musiałaś to wszystko zniszczyć?
Kawałek dalej siedziała para zakochanych nastolatków. Szczebiotali coś jak młode pisklęta, praktycznie cały czas się chichrali. Nie zwracali uwagi na samotnego mężczyznę po czterdziestce, który mówił do siebie.
– Ty tu jesteś od znajdywania odpowiedzi na trudne pytania.
– I co mam teraz zrobić?
Zuza odleciała kawałek dalej. Na tle nieba rysowały się ciemne kontury stoczniowych dźwigów.
– Najlepiej zadzwoń do Maciejewskiego, żeby przepisał ci nowe prochy.
Konrad tylko się zaśmiał.
– Po prochach nie mogę jasno myśleć. A muszę rozgryźć pewną sprawę… Pamiętasz Feliksa Hejmę?
Wzruszyła ramionami.
– Być może.
– Opowiadałem ci kiedyś o nim. Stary wyga. Pracowaliśmy razem we Wrzeszczu. Zmarł wiele lat temu.
Zuza usiadła koło niego.
– Wszystkich nas to czeka.
Puścił jej uwagę mimo uszu. Ostatecznie prowadził przecież wewnętrzny dialog. Lekki zespół urojeniowy. Nie musiał się ze wszystkiego tłumaczyć.
– Dostałem po nim do prowadzenia zawieszone śledztwo. Gwałt na dwóch młodych dziewczynach. Hejmo postawił zarzuty awansem, brakowało mu dowodów, krótko potem zmarł. No a teraz policja dorwała sprawcę.
– I co chcesz, żebym ci powiedziała?
– Na którym rozwidleniu skręcić w prawo? Na którym odbić w lewo? – szepnął, drapiąc Fendera pod pyskiem.
Srebrzysty husky spojrzał na Zuzę. Zupełnie jakby on też ją widział.
– Powiem ci, co masz zrobić. Zrób to, co potrafisz najlepiej. Dokop się do prawdy. Nie odpuszczaj. Idź własną drogą.
– Myślałem, że stać cię na więcej.
Prychnęła.
– Konrad, ja nie istnieję. Jestem tylko twoją fantazją. Więc nie poradzę ci nic ponad to, co sam możesz wymyślić.
Zerknął w kierunku stoczni. Dwa lata temu prowadził sprawę śmierci młodej dziewczyny. Kroon zrobił wszystko tak, jak powinien – przesłuchał świadków, pozyskał opinie. I zgubił najważniejszą z przesłanek.
– Czuję, że te dwa gwałty Nikodema Ruckiego to jedynie wierzchołek góry lodowej. Że ofiar było więcej. Że sprawca nie działał sam.
Fender podniósł się na cztery łapy. Coś wzbudziło jego zainteresowanie.
– Przesłuchaj ich wszystkich jeszcze raz – odpowiedziała Zuza. – I tym razem nie polegaj na innych. Bo ostatecznie… możemy ufać tylko samym sobie.ROZDZIAŁ 5 | SIERPIEŃ 2010
MALWINA
Z głośników dobiegała dziwna, tantryczna muzyka. Spokojne akordy wygrywane na elektrycznej gitarze, lekko chrupki dźwięk lampowego wzmacniacza, samotny tamburyn zamiast perkusji. Sztuka niepokoju zaklęta w dźwiękach rockowej ballady.
Głos wokalisty recytował coś o końcu świata. Albo o kresie ludzkiego życia. Skala makro, skala mikro, czyjś świat się na pewno w tej chwili kończył.
Malwina kolejny raz krzyknęła, zagłuszając melodię.
– PRZESTAŃ!
Stalowa igła tańczyła na czarnej powierzchni winylowej płyty, po raz dziesiąty odgrywając tę samą piosenkę. Przekleństwo wiecznego powrotu.
– Proszę… – wychrypiała dziewczyna.
„A którzy czekali błyskawic i gromów, są zawiedzeni. A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, nie wierzą, że staje się już”¹.
– Proś dalej. Błagaj o litość. Błagaj, żebym przestał – odparł nieznajomy.
„Dopóki słońce i księżyc są w górze, dopóki trzmiel nawiedza różę, dopóki dzieci różowe się rodzą, nikt nie wierzy, że staje się już”.
– Przestań. Proszę… Nikomu nie powiem… – Jej ciało znów przeszył nieopisany ból. – Aaaaa!
– Nie przerywaj sobie. Krwawi bogowie chcą słyszeć, jak płaczesz. Pragną twojej ofiary. – Mężczyzna w masce pogładził ją po szyi, okręcił wokół palca pozłacany wisiorek z zielonym agatem. Trofeum łowcy.
Na dworze toczyło się normalne życie. Dorośli wracali właśnie z pracy, dzieci odrabiały lekcje. Pociąg wjechał na stację, sprzedawca obniżył cenę na wczorajsze pieczywo.
– Ja nie wytrzymam… nie wytrzymam. Ja…
Uderzył ją w twarz kawałkiem deski. Poczuła słodki smak krwi, kolejny raz zalała jej usta. Gdyby nie to, że leżała na brzuchu, pewnie by się nią zadławiła.
Spuchnięty język dotknął dziury po zębie.
– Wszystko wytrzymasz. Jesteś twardsza, niż myślisz – oznajmił głos.
– Będziemy musieli się sporo natrudzić, żeby cię zaspokoić – dodał drugi z mężczyzn. Poprawił Malwinie przepaskę na oczach. Nie mogła ich zobaczyć.
– Ale poradzimy sobie – zapewnił oprawca. – Bo wiemy, że takie suki jak ty kochają ból.
– Innego końca świata nie będzie, dziecino.
1 Czesław Miłosz, _Piosenka o końcu świata_, w: tegoż, _Wiersze wszystkie_, Kraków 2021, s. 218.