Nigdy nie mów na zawsze. Tom 2 - ebook
Nigdy nie mów na zawsze. Tom 2 - ebook
Spotkanie w pociągu. W jednym przedziale trafiają na siebie: kryminalistka po piętnastoletniej odsiadce, młodzieniec opuszczający dom dziecka, by zacząć życie na własny rachunek, i zakonnica udająca się na urlop. Ich losy łączą się w nieoczekiwany sposób.
Drugi tom powieści opowiada o tym, jak trójka tak skrajnie różnych osób z konieczności zbliża się do siebie, poznaje i zaprzyjaźnia, bo łączy ich wspólny cel: rozwikłanie tajemnicy pozornie przypadkowego spotkania. No właśnie… na ile przypadkowego? Czy była to czyjaś zaplanowana gra, czy zwykłe zrządzenie losu? A może jedno i drugie? No cóż… są rzeczy na ziemi i niebie… Jedno jest pewne i chyba każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu tego doświadczył: na świecie nic nie dzieje się po nic.
Danuta Noszczyńska – absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Pisarka, plastyczka, scenarzystka i reżyserka, twórczyni młodzieżowych teatrów amatorskich i grup teatralnych dla seniorów, twórczyni i organizatorka Ogólnopolskiego Przeglądu Teatralnego Amarantus. Trzy z wydanych do tej pory ponad dwudziestu pozycji („Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana”, „Wszystkie życia Heleny P.”, „Harpia”) zostały nagrodzone na Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”. Danuta Noszczyńska to kobieta, która (jak mówi sama o sobie) „wszystko potrafi”, poza pisaniem oddaje się na co dzień licznym kreatywnym zajęciom, trudno w jednym zdaniu wyliczyć jakim, ona sama twierdzi, że absolutnie wszystkim, co jest do zrobienia, naprawienia lub popsucia. Z ogromną pasją przerabia wszystko po swojemu, nie posiada niczego, co pozostałoby w takim samym stanie jak w dniu zakupu. Dlaczego? Gdy ją o to zapytać, odpowiada: „Właściwie sama nie wiem, natręctwo takie chyba…”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-438-2 |
Rozmiar pliku: | 430 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CIENIE
Załatwiłaś? – zapytał Ludwik.
– Na śmierć – odparła Daria i pomaszerowała prosto do swojego pokoju.
Chłopak, któremu jej odpowiedź wydała się co najmniej dziwna, udał się za nią.
– Ale że jak… na śmierć…
– Zabiłam gościa.
– Czyjego?
– Gościa, znaczy faceta. I daj mi spokój, proszę, potrzebuję zostać sama.
Ludwik jednak nie dał za wygraną.
– Nie rozumiem. Przypadkiem? Czy… z zimną krwią? – kontynuował odpytywanie.
– Z zimną. Wyjdź!
– Ale dlaczego?
– Dla kasy. A teraz paszoł won. – Złapała go za ramię i siłą wystawiła na zewnątrz.
– Daria! – wykrzyknął chłopak zza drzwi. – Tego nie można tak zostawić!
– Toteż nie zostawiam. Usiłuję pomyśleć, więc się oddal, proszę.
Przez chwilę panowała cisza, po czym Ludwik z wielką determinacją wparował z powrotem do środka.
– A narzędzie zbrodni? Gdzie jest? – zapytał.
Daria wzruszyła ramionami.
– Robi za dowód rzeczowy.
– A co to było, że z ciekawości zapytam?
– Bejsbol.
– Nie rozumiem… Poszłaś zakładać konto w banku z kijem bejsbolowym? Po co? Żeby było szybciej? I zamiast tego dokonałaś napadu rabunkowego oraz mordu?
Kobieta spojrzała na niego mętnym wzrokiem.
– Co ty… gadasz…
– To ty gadasz. Że zabiłaś gościa dla kasy. A poszłaś do banku, tak?
– To było szesnaście lat temu, durniu! Wiesz przecież, że za to właśnie mnie posadzili.
– I nagle to sobie uświadomiłaś?
– Nie. Tylko nagle… mi się… denat spersonalizował. Do tej pory był po prostu nieboszczykiem, anonimowym raczej.
Chłopak przysiadł obok niej na łóżku.
– Najlepiej będzie, jak mi wszystko opowiesz, żebym sam sobie nie musiał dopowiadać i żeby nie było nieporozumień.
– To był… ojciec Dominika.
– C…co?
– Ten nieboszczyk. Wiesz, do tej pory się kompletnie nie zastanawiałam, kim on był, ot, napatoczył się nawalony koleś z pełnym portfelem, przy czym ten portfel był ważniejszy niż on sam. W tamtym momencie, bo potem był już tylko zwłokami, przez które odkiblowałam piętnaście lat. Nawet miałam do niego o to pretensje, bo sam się jakby prosił o kłopoty. A teraz… nagle stał się człowiekiem. Czyimś ojcem, synem, bratem… I ten Dominik jeszcze… rozumiesz?
Ludwik skinął głową. Był zbyt wstrząśnięty, żeby jej odpowiedzieć. Coś mu jednak w całej tej historii nie pasowało.
– Powiedziałaś mi kiedyś, że siedziałaś za napaść i rozbój – zaczął po chwili. – Nie wnikałem w szczegóły, bo i po co? Stało się i się nie odstanie. Ale wiesz co? Nie uwierzę, że kogoś zabiłaś. Może przypadkiem, może w obronie własnej, ale nie z premedytacją i nie dla kasy.
– To mnie jeszcze nie znasz.
– Znam właśnie i dlatego nie wierzę.
– Nie znałeś mnie wtedy.
– Nie, Daria, ty nie jesteś taka. Nawet jeśli robiłaś w przeszłości jakieś głupoty, to… z głupoty. Ale na pewno nie z okrucieństwa i pazerności.
Kobieta spojrzała chłopakowi w twarz, jakby z wdzięcznością i nadzieją. Przytuliła się do niego mocno, tak mocno, że dość boleśnie to odczuł.
– No? – zapytał, ale nawet nie próbował się uwolnić z jej żelaznego uścisku.
– Bo ja… nie zrobiłam tego osobiście – powiedziała cicho. – To mój chłopak mu przylał, nie chciał go zabić, ale tak się stało. W sumie na jedno wychodzi, bo tam byłam i nie zaprotestowałam. Potrzebowaliśmy kasy.
– A ten chłopak? Jeszcze siedzi?
– Nie. W ogóle nie siedział, bo nie puściłam pary z gęby ani na jego temat, ani na temat tego trzeciego, co z nami wtedy był.
– Wzięłaś winę na siebie??? Czemu?
– Nie wzięłam, ale fakty mówiły same za siebie. Były zwłoki i byłam ja z bejsbolem w ręce. Uznano mnie za bardzo zdemoralizowaną, miałam skończone osiemnaście lat, więc poszłam siedzieć.
– Ale gdybyś powiedziała, jak było, dostałabyś dużo mniej! Nie rozumiem…
– Bo ja go kochałam. Tak bardzo, że nic innego się wtedy nie liczyło. Miał na mnie czekać. Dorobić się, zapewnić nam przyszłość, a ja miałam wyjść z paki wprost w jego ramiona do samych luksusów.
– I?
– Luksusy, owszem, są, ale ramiona to już nie. Zaraz potem, jak się wyrok uprawomocnił, mój ukochany zamilkł na amen. Na początku wydawało mi się, że oszaleję, że umrę, uschnę i rozsypię się w pył. Ale czas robi swoje, a ja miałam go mnóstwo. Nauczyłam się nie myśleć, żyć tu i teraz i odliczać dni. W chuj mnie to kosztowało, wiesz? Ale przeżyłam, wyszłam, uważałam, że jakkolwiek będzie, będę wolna, że dużo mi nie trzeba do… no, może nie szczęścia, ale do spokojnego życia. Tylko że, jak widzisz, nie zasługuję chyba na spokój, ciągle się przeszłość o mnie upomina w ten czy w inny sposób.
– Szkoda, że nie ma Marioli. – Ludwik westchnął i najdelikatniej, jak umiał, zdjął ze swojej szyi ramiona Darii.
– Szkoda. Na pewno by mi nagadała, że Pan jest łaskawy i cokolwiek by mi zrobił, to z łaski i niech się cieszę tym, co jest, bo mógłby być znacznie łaskawszy.
– Weź przestań, nie musisz się zgadzać z jej poglądami, ale nie kpij przynajmniej. Bo na pewno i tobie jej brakuje.
– Jasne, że tak. Kulinarnie zwłaszcza.
Ludwik przemilczał tę uwagę.
– Wiesz, ja bym do niej zadzwonił, ale mówiła, że w tym klasztorze one nie mają swobodnego dostępu do komórki. A może by wysłać do niej SMS-a?
– I co jej napiszesz?
– Żeby się odezwała, jak będzie mogła.
– Ale po co? Ze względu na mnie?
– Nie, tak ogólnie. Już wcześniej chciałem to zrobić. Bo ty i ona byłyście dla mnie pierwszą prawdziwą rodziną po wyjściu z bidula, ja tak nie umiem po prostu zapomnieć o kimś z dnia na dzień.
Daria odpuściła sobie cyniczny uśmiech na rzecz smutnej powagi.
– Ja też – powiedziała cicho. – Gorzej, kiedy ktoś nie jest tego wart. A co do Marioli, mnie też jej brakuje. To mądra i dobra kobieta, choć ma poprzewracane w głowie religijnymi odpałami.
– Powiedz mi, co zamierzasz, bo jak cię znam, nie zostawisz tego ot tak sobie. – Ludwik wrócił do pierwotnego tematu.
– A co ja mogę zamierzać? Czasu nie cofnę, facetowi życia nie przywrócę, a Dominikowi dzieciństwa. Mogę się co najwyżej porzygać co rano na swój widok w lustrze.
– Ale ty tego nie zrobiłaś! Nie zabiłaś faceta, ba, odpokutowałaś więcej, niż ci się należało. Może powinnaś znaleźć tego, kto to zrobił, rozmówić się z nim i to by ci jakoś pomogło zamknąć tamten rozdział.
– Już go znalazłam.
– Serio??? I co?
– I jajco. Nie poznał mnie, a ja mu się zbyt dokładnie nie przedstawiłam.
– Nic nie mówiłaś…
– Mówiłam. Marioli, bo dla ciebie to nie był właściwy temat, zwłaszcza że zajęty byłeś przez cały czas.
– Nie. Bo mnie uważasz za gówniarza i durnia. Czas bym dla ciebie znalazł zawsze.
– Nieprawda! To znaczy… owszem, takie sprawiałeś wrażenie, ale zmieniłam zdanie, kiedy poznałam cię bliżej.
– Więc czemu mnie ciągle wyzywasz od durni?
– Chyba mam zbyt ubogie słownictwo w kwestii obelg, tych cenzuralnych, czyli w ojczystym języku. A przecież muszę mieć jakąś formę ekspresji w sytuacji wkurzenia według zaleceń Marioli.
– Niech ci będzie. – Ludwik się zaśmiał. – Nie brzmi to zbyt wiarygodnie, ale przynajmniej się starasz. Wiesz, co ja bym zrobił na twoim miejscu?
– No?
– O kurde!!! – wykrzyknął w nagłym uniesieniu. – No więc… tym bardziej bym to zrobił!
– Możesz jaśniej?
– Olśniło mnie! Przecież twój były to ten, do którego wysłałaś Mariolę do pracy, prawda? O niego chodzi?
– Faktycznie cię olśniło, ten sam. I co?
– Ja bym zawalczył o sprawiedliwość, zgłosiłbym się gdzie trzeba i powiedział, jak było naprawdę. Niech się tym zajmą od nowa.
– Ale po co? Swoje odsiedziałam i to się nie odstanie.
– Po to, żebyś nie miała etykiety morderczyni. I po to, żeby facet poniósł konsekwencje, bo podczas twojej odsiadki jemu się żyło miło i przyjemnie na wolności.
– Nie zależy mi na tym.
– Daria! Ja cię nie poznaję! Nawtykaj mu przynajmniej porządnie i zepsuj ten radosny nastrój, jeśli już nie chcesz go wpakować za kratki.
– Skąd wiesz, że ma radosny?
– Z twoich rozmów z Mariolą. Jest bogaty i ustawiony, więc na pewno ma radosny. Tak ogólnie, bo oczywiście wszystkiego za kasę nie kupi.
– Może tak zrobię, jeszcze nie wiem i nie on jest w tej chwili dla mnie ważny, tylko ten nieszczęsny chłopak, którego życie mogło wyglądać zupełnie inaczej, gdyby miał ojca.
– Może tak, a może i nie, jeśli chlał nałogowo.
– Nie pleć. I nie próbuj łagodzić sprawy. Muszę… się jakoś z tym oswoić, zrobić coś, sama nie wiem…
– Ale ja wiem. Po prostu zastosuj się do własnych rad, których mi tak hojnie udzielałaś niedawno: skup się na przyszłości, zrób coś dla siebie, coś popraw, zmień… Było, co było, dziś nic na to nie poradzisz, ale możesz się postarać, żeby reszta twojego życia była po prostu lepsza, czyli bez robienia głupot, których możesz pożałować albo się ich wstydzić. Przestań grzebać w ruinach i zacznij budować coś nowego – tak bym to, hmmm… górnolotnie ujął.
– Górnolotnie – przyznała Daria. – Tak mawiał Mickiewicz Adam, ale to poeta był, nieżyciowy facet.
– Co ty z tym Mickiewiczem? – zdziwił się Ludwik.
– Ze szkoły go pamiętam.
– Tak cię fascynowały jego wiersze?
– Nie, tylko lanie za niego dostałam takie, że na dupie przez tydzień usiąść nie mogłam.
– W szkole?
– W domu. Raz jeden jedyny ojciec się wybrał na wywiadówkę, dostał kartkę z ocenami i z uwagami, a tam było jak byk: „Nie wie, kim był Adam Mickiewicz” z trzema wykrzyknikami i podkreślone na czerwono.
– I za to cię sprał?
– Może by się tylko wydarł, ale się zapytałam, czy on wie, i puściły mu nerwy.
– No to chyba go raczej nie lubisz…
– Mickiewicza? Lubię! Zaraz sprawdziłam, czy wart był takiego łomotu, i aż mi się go żal zrobiło. Ty wiesz, że on był zakochany w jakiejś lasce, która go kompletnie olała? I to jak? Nie powiedziała mu wprost, że sorry, ale mnie, koleś, zupełnie nie jarasz, czy coś w tym stylu, tylko dała mu na obiad jakąś paskudną zupę, po której się omal nie przekręcił. Zołza świńska!
– No nie… to trochę nie tak… Wtedy, jak się chciało jakiegoś absztyfikanta delikatnie pozbyć, podawało mu się na obiad taką specjalną zupę, ale nie żeby go otruć, tylko dać do zrozumienia, że nie jest mile widziany.
Daria zamyśliła się przez chwilę.
– To zmienia postać rzeczy – powiedziała. – A ja tyle lat tkwiłam w błędzie! Teraz rozumiem, bo to trochę tak, jakbym Dawidowi zaserwowała płucka na kwaśno. On się podrobami brzydził straszliwie, a płuckami szczególnie. Obraziłby się śmiertelnie i poszedł w chuj.
– I zmień słownictwo, od tego może zacznij – poradził jej Ludwik.
– Zakonnicy nie przeszkadzało, a tobie przeszkadza?
– Mnie nie, tobie, bo ci ujmuje kobiecości. Ładna z ciebie babka, choć już starszawa, a od kiedy cię ubrałem w przyzwoite ciuchy, a twoja szefowa zmyła ci z głowy ten buraczkowy kolor, wyglądasz nawet dość inteligentnie. Oczywiście dopóki nie sypniesz wiązanką. Jeszcze okulary bym ci założył, a mogłabyś ujść nawet za jakąś dyrektorkę.
Natłok informacji zawarty w tej krótkiej wypowiedzi sprawił, że Daria nie wiedziała, na czym powinna się skupić: na treściach jej zdaniem obraźliwych czy na komplementach. Ostatecznie jednak darowała sobie komentarz, bo temat był dość intrygujący i miała ochotę go pociągnąć dalej.
– Dyrektorkę? – spytała. – Naprawdę?
– Naprawdę.
– Ale po co właściwie? Sprzątam w zakładzie fryzjerskim i tego faktu nic nie zmieni, a już na pewno nie sam wygląd.
– Wiesz co? Zaczekaj chwilę, zaraz wracam.
Chłopak pośpiesznie wybiegł z pokoju i faktycznie wrócił niemal w mgnieniu oka.
– Masz. – Położył obok niej na łóżku książkę. – Dziadek zgromadził niezłą biblioteczkę z bardzo poważną literaturą i to mi się kiedyś rzuciło w oczy.
– Adam Mickiewicz, wiersze wybrane – przeczytała Daria. – No co ty? Wierszyki mam czytać?
– Nie wierszyki, tylko narodową poezję, a skoro już ci ten Mickiewicz tak siadł, to aż się prosi, żebyś się z jego twórczością zapoznała. Jak ci się nie spodoba, odłożysz po prostu.
– A co ma piernik do kożucha? – zapytała Daria. – Bo mówiliśmy, zdaje się, o moim wyglądzie.
– O inteligentnym wyglądzie. A inteligentny człowiek jest przede wszystkim oczytany.
– Ja jestem oczytana. Przeczytałam Rebekę i Robinsona Kruzoe, Mariolka mi znalazła w tej biblioteczce.
– Człowiek oczytany to nie jest ktoś, kto się oczytał dwiema książkami, ale kto przeczytał wiele książek i czyta przez cały czas, wzbogacając swoją wiedzę i intelekt. Nie tylko powieści, ale różne rzeczy, pozycje historyczne, przyrodnicze, poezję właśnie i jeszcze wiele innych. To poszerza horyzonty, wiesz? Nie tylko uczy tego, co w nich zawarte, ale i o tobie, bo wyrabia twój stosunek do świata.
– Ale się mądrzysz – bąknęła Daria, zastanawiając się, czy aby nie jest to ten właściwy moment, żeby się w końcu obrazić.
– Możesz to nazwać, jak chcesz, ale ja bym powiedział, że dzielę się z tobą własnym doświadczeniem, bo mnie samego kształtowały właśnie książki. Fakt, nie miałem do czynienia z takim prawdziwym, realnym życiem, bo nie miałem do tego okazji, ale teraz, kiedy startuję samodzielnie, moja wiedza daje mi jakieś podstawy. Pewnie, że w konfrontacji z rzeczywistością muszę te swoje teorie weryfikować, ale nie błądzę jak ślepy we mgle. Może i we mgle, ale z szeroko otwartymi oczami.
Daria milczała, usiłując rozeznać się w tych wywodach i jakoś się do nich odnieść, ale Ludwik nie przestawał.
– A ile ty wiesz o świecie, hę? Tyle, czego doświadczyłaś do osiemnastego roku życia, bo potem poszłaś siedzieć i owszem, wzbogaciłaś się o kolejne doświadczenia, ale one mogłyby ci się przydać tylko w ewentualnej kryminalnej karierze. Mam rację?
– Nie! – zaprotestowała, bo przecież musiała zaprotestować. – Nauczyłam się sztuki przetrwania, nauczyłam się, jacy są ludzie i jak z nimi postępować, żeby cię żywcem nie zjedli. Nauczyłam się, kiedy trzeba w mordę lać, a kiedy wystarczy dyplomacja i spryt.
– Fakt – przyznał Ludwik. – To akurat widać gołym okiem, tylko że w zwyczajnym świecie jest zupełnie nieprzydatne. Nawet przeciwnie, już ci Mariola zwróciła na to uwagę. Ten twój cynizm w stosunku do wszystkiego i wszystkich, waleczna postawa, gdy kompletnie nie ma takiej potrzeby, i jedna opinia o ludziach hurtem, oczywiście jak najgorsza. Jeśli tak widzisz świat, to on taki będzie, bo dostajesz to, co sama dajesz. A ty nie jesteś taka, na jaką się kreujesz, ja to wiem, tylko musisz dotrzeć do prawdziwej siebie. Dlatego przestań myśleć o tym… wypadku sprzed lat, a przynajmniej nie w takich kategoriach.
– Czyli w jakich?
– Swojej wyłącznej winy. Pewnie, że miałaś w nim swój udział, ja cię tak do końca nie rozgrzeszam, ale wiesz, co jest moim zdaniem twoją największą winą?
– No?
– Że dzięki tobie uniknął kary prawdziwy morderca. I on się chyba tym za bardzo nie gryzie, co?
– Nakręcasz mnie, prawda?
– Nie. Uświadamiam. A ty zrobisz z tym, co zechcesz. I jeszcze raz ci powtórzę: czasu nie cofniesz, ale ten, który masz przed sobą, możesz wykorzystać tak, że będziesz jeszcze z siebie dumna. Masz potencjał, jesteś dobra, wrażliwa i niegłupia. Tylko… zaniedbana.
– Lejesz wodę, Ludwik, żeby odwrócić moją uwagę od problemu. A on jest i będzie, bo jak sam mówisz, czasu nie cofnę.
– Masz rację, próbuję odwrócić twoją uwagę. By ją skierować na coś innego, pożytecznego.
Chłopak położył jej na kolanach przyniesioną książkę.
– Poczytaj sobie trochę. Przynajmniej spróbuj.
– Bo mi Mickiewicz w czymkolwiek pomoże… – sarknęła Daria, ale wzięła tomik do rąk i przekartkowała.
Trafiła na coś, co na dłużej przykuło jej uwagę, więc Ludwik dyskretnie się wycofał. Czytała ballady, romanse, wiersze. Dziwny jej się wydawał ten język, ale po chwili zaczęła się orientować w znaczeniu niezrozumiałych słów. W więzieniu też musiała się dostosować do tamtejszego sposobu komunikacji i szło jej to nadspodziewanie łatwo. Szybko przyswoiła slang, którym posługiwały się współosadzone, a nawet specyficzny akcent, nie zdając sobie sprawy, że dysponuje tak zwanymi zdolnościami językowymi.
Daria zaczęła od poematów traktujących o śmierci, zjawach, morderstwach, karach za popełnione grzechy – wieszcz miał ich w swoim repertuarze sporo, nietrudno więc było trafić na pierwszej lepszej stronie na taki właśnie. Być może gdyby otworzyła tomik na którymś z poematów miłosnych, dałaby sobie spokój, ale akurat tematyka, która pierwsza rzuciła się jej w oczy, była dla niej bardzo „na czasie”. Ułożyła się więc na łóżku dla lepszej wygody i całkowicie oddała lekturze. Miała dziś wolny dzień w związku ze sprawami do załatwienia w banku, do którego, nawiasem mówiąc, nie dotarła, dowiedziawszy się po drodze tak wstrząsających rzeczy.
Daria kwestie wiary religijnej traktowała bardzo sceptycznie, a nawet wręcz wrogo. Jej światopogląd kształtował się w domu rodzinnym, w którym nie było miejsca na duchowość i rozmowy o wartościach, a moralność oparta była na filozofii Kalego – jej zaś własne doświadczenia życiowe tylko ją w nabytych przekonaniach utwierdzały. Wszelkie dywagacje na temat miłosierdzia boskiego działały na nią jak czerwona płachta na byka, już samo wspomnienie o Bogu, choćby w formie powiedzenia czy przysłowia, wyzwalało w niej agresję słowną. Nie negowała tak do końca Jego istnienia, ale uważała, że jeśli był, to z lubością pastwił się nad ludźmi, zsyłając na nich całe serie nieszczęść, w najlepszym zaś przypadku o niektórych swoich stworzeniach po prostu zapomniał. Jak o niej właśnie. Uczucie bycia nikim ważnym dla kogokolwiek, nawet dla własnych rodziców, towarzyszyło jej od najwcześniejszego dzieciństwa, a przecież ktoś taki jak Miłosierny Bóg musiałby być o wiele doskonalszy od nich, sprawiedliwszy oraz – jak sama nazwa wskazuje – miłosierny, czyli kochający, ale ona nigdy tego nie odczuła, więc nawet jeśli był, to na pewno nie miłosierny, tylko złośliwy, humorzasty, a dla niektórych wręcz okrutny. I nieważne dla których, bo Jego łask nie dało się zaskarbić w żaden logiczny sposób – ot, na kogo wypadło, na tego bęc…
Wiersze Mickiewicza w zasadzie potwierdzały ten jej sposób myślenia, choć w nich akurat była jakaś metoda w znęcaniu się „Miłosiernego” nad ludźmi: kara za popełnione grzechy. Daria zaczęła więc zastanawiać się nad swoimi przewinami, próbując potraktować wszystkie nieszczęścia, które ją spotkały, jako ich konsekwencje, ale w końcu jej myśli zaczęły się plątać, jawa osnuwać się mgłą i zasnęła. Usłyszała jeszcze, jak otwierają się drzwi do pokoju, a potem odgłos kroków, który umilkł tuż przy łóżku, ale nie chciało się jej otworzyć oczu, bo może był to już tylko sen… Jednak gdy poczuła czyjś dotyk, dłoń gładzącą ją delikatnie po policzku, sen natychmiast odpłynął.
– Ga… Gabryśka! – Daria usiadła gwałtownie, cała kuląc się w sobie, bowiem… tuż obok niej stała całkiem jak żywa… jej własna siostra nieboszczka.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI