Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nightfall - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 października 2022
Ebook
54,90 zł
Audiobook
69,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nightfall - ebook

Czwarty tom bestsellerowej serii „Devil’s Night”!
Will Grayson uwielbiał łapać swoją małą myszkę Emory Scott w pułapki, kiedy byli jeszcze w liceum. W ciemnych szkolnych korytarzach nikt nie mógł się zorientować, że Pan Popularny ma słabość do pewnej cichej, zamkniętej w sobie dziewczyny, którą lubił torturować.
Jednak Emory była świadoma, że Will ma powód, żeby jej nienawidzić. Wszystko, co się wydarzyło, było jej winą. Wiedziała o tym i akceptowała to. I nie żałowała niczego.
Obecnie są zamknięci w miejscu, które pomimo luksusów jest tak naprawdę swego rodzaju więzieniem. Will i jego mała myszka. Chłopak, który zawsze przypominał bardziej nieokiełznane zwierzę niż nastolatka. Dziki, pewny siebie, nieprzestrzegający żadnych reguł. Teraz dostał wspaniały prezent: jego mała myszka przyszła do niego i już nie ucieknie.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                Opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8320-285-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Z racji tego, że Nightfall to ostatnia powieść z cyklu „Devil’s Night”, a wszystkie jego części są ze sobą powiązane, zachęcam Was do sięgnięcia po poprzednie, zanim przystąpicie do lektury niniejszej książki. Jeśli mimo to postanowicie pominąć Corrupt, Hideaway, Kill Switch czy Conclave, pamiętajcie, że pewne elementy fabuły i tła historii mogą wydać się Wam niejasne.

Zarówno Corrupt, Hideaway, jak i Kill Switch dostępne są nakładem wydawnictwa NieZwykłe.

Każdej z moich książek towarzyszą moodboardy na platformie Pinterest. Zapraszam Was więc do zapoznania się ze scenopisem Nightfall pod adresem:

https://www.pinterest.com/penelopedouglas/nightfall-2020/

Naprzód!

xoxo PenROZDZIAŁ 1

Emory

Teraźniejszość

Dźwięk był cichy, ale usłyszałam go.

Woda. Jakbym znalazła się za wodospadem, w głębi jaskini.

Co to było, do diabła?

Zamrugałam, aby wybudzić się z najgłębszego snu, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Jezu, ależ byłam zmęczona.

Moja głowa spoczywała na miękkiej poduszce. Poruszyłam ręką, przejeżdżając po chłodnej, jedwabistej, białej kołdrze.

Dotknęłam twarzy, jednak nie było na niej moich okularów. Narastało we mnie poczucie dezorientacji. Znajdowałam się pośrodku wielkiego łoża, wtulona w wygodną pościel. Zajmowałam na nim tyle miejsca, co pojedynczy M&M w całej paczce.

To nie było moje łóżko.

Rozejrzałam się dookoła po urządzonej z przepychem sypialni: wszędzie biel, złocenia, kryształy i lustra. Pomieszczenie cechował niemal pałacowy luksus, jakiego w życiu nie widziałam. Nagle ogarnął mnie lęk i oddech mi się spłycił.

To nie był mój pokój. Czyżbym śniła?

Podniosłam się cała obolała i zesztywniała, jakbym spała co najmniej tydzień.

Wtem dostrzegłam moje okulary. Leżały złożone na szafce nocnej. Natychmiast wzięłam je i założyłam, aby przyjrzeć się najpierw samej sobie. Leżałam na łóżku, wciąż w pełni ubrana w czarne, obcisłe spodnie i biały pulower, które założyłam dziś rano.

O ile to wciąż było dziś.

Nie miałam za to na sobie butów. Instynktownie zerknęłam na podłogę obok łóżka, gdzie zobaczyłam moje tenisówki. Stały ułożone równiutko na kunsztownym białym dywanie ze złocistymi zdobieniami.

Na widok tej nieznajomej sypialni oblał mnie zimny pot. W głowie kotłowały mi się dwa pytania: co się ze mną działo i gdzie ja się znalazłam?

Zsunęłam się z łóżka. Stanęłam na drżących lekko nogach.

Byłam w firmie. Pracowałam nad projektami dla Muzeum DeWitta. W porze lunchu Byron z Elisą zamówili sobie jedzenie do biura, a ja wyszłam na miasto. Potem natomiast…

Uch, nie wiem. Co się stało?

Głowa mi pękała. Palcami ścisnęłam grzbiet nosa.

Chociaż w pokoju było troje drzwi, to nie traciłam czasu na sprawdzanie ich. Chwyciłam buty w rękę i ruszyłam ku najbliższym z nadzieją, że prowadziły na zewnątrz. Po chwili znalazłam się na korytarzu. Chłód marmurowej posadzki zadziałał kojąco na moje zbolałe stopy.

Nadal jednak próbowałam sobie wszystko przypomnieć.

Nie piłam.

Nie spotkałam nikogo podejrzanego.

Nie otrzymałam też żadnych dziwnych telefonów ani przesyłek. Nie…

Miałam tak zeschnięte gardło, że udało mi się przełknąć ślinę dopiero po kilku próbach. Boże, ale chciało mi się pić. I jeść. Jak długo byłam nieprzytomna?

– Halo? – zawołałam cicho, lecz natychmiast tego pożałowałam.

Jeżeli nie miałam tętniaka ani amnezji selektywnej, to oznaczałoby, że znalazłam się tu nie z własnej woli.

A gdyby mnie porwano albo uwięziono, to przecież raczej trzymano by mnie pod kluczem…

Zrobiło mi się niedobrze. Zaczęłam przypominać sobie wszystkie horrory, jakie w życiu obejrzałam.

Oby tylko to nie byli kanibale. Proszę, tylko nie kanibale.

– Cześć – odezwał się cichy, niepewny głos.

Podążyłam za dźwiękiem, spoglądając wzdłuż korytarza i przez balustradę, gdzie po drugiej stronie piętra znajdowała się kolejna sala z pokojami. Z cienia spowijającego półpiętro powoli wyłaniała się jakaś postać.

– Kto tam? – Przysunęłam się odrobinę bliżej, mrugając wciąż jeszcze zaspanymi oczami.

Wydawało mi się, że to mężczyzna. Krótkowłosy, w koszuli typu button down¹.

– Taylor – odpowiedział wreszcie. – Taylor Dinescu.

Dinescu? Z Koncernu Naftowego Dinescu? Niemożliwe.

Oblizałam usta i ponownie przełknęłam ślinę. Tak bardzo chciało mi się pić.

– Dlaczego nie zamknięto mnie w pokoju? – zapytał, wychodząc z cienia w delikatnie oświetloną blaskiem księżyca przestrzeń.

Przekrzywił głowę. Jego włosy były rozczochrane, a pomięta koszula wystawała częściowo ze spodni.

– Nie wolno nam przebywać w pobliżu kobiet – dodał, wydając się równie zdezorientowany jak ja. – Współpracujesz z doktorem? Jest tu?

O czym on, do diabła, mówił? „Nie wolno nam przebywać w pobliżu kobiet”. Dobrze usłyszałam? Brzmiał dziwnie, jakby był na prochach albo od piętnastu lat siedział zamknięty w celi.

– Gdzie jestem? – zapytałam stanowczo.

Zrobił krok w moją stronę, ale natychmiast się cofnęłam i zaczęłam pospiesznie wkładać buty.

Zbliżył się nieco i z zamkniętymi oczami nabrał powietrza.

– Jezu – wysapał. – Trochę minęło, od kiedy ostatni raz czułem ten zapach.

Jaki zapach?

Otworzył oczy. Były niebieskie, a mahoniowe włosy nadawały jego spojrzeniu dodatkową przenikliwość.

– Kim jesteś? Gdzie ja jestem? – zawarczałam.

Nie miałam pojęcia, co to za jeden.

Niemal zwierzęcymi ruchami podpełzł bliżej. Drapieżny grymas malujący się na jego twarzy przyprawił mnie o gęsią skórkę.

Nagle wydał się jakby czymś zaalarmowany. Kurwa.

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejś broni.

– Lokacje się zmieniają – odezwał się, a ja cofnęłam się o tyle samo kroków, ile on wykonał w moją stronę. – Jednak nazwa pozostaje ta sama: Blackchurch.

– Co to jest? – zapytałam. – Gdzie jesteśmy? Czy to jeszcze San Francisco?

Wzruszył ramionami.

– Nie potrafię odpowiedzieć. Równie dobrze możemy być na Syberii albo piętnaście kilometrów od Disneylandu – odparł. – Dowiemy się jako ostatni. Wiadomo tylko tyle, że jesteśmy w odległym miejscu.

– My?

Kto tu jeszcze był? Gdzie oni byli?

Gdzie ja się znalazłam, do cholery? Czym było Blackchurch? Jakby coś mi świtało, lecz w tym momencie zbyt trudno było mi zebrać myśli.

Jak to możliwe, że nie wiedział, gdzie jest? W jakim mieście lub stanie? Czy nawet kraju?

Boże. Kraj. To była jeszcze Ameryka, prawda? Musiała być.

Poczułam falę mdłości.

Woda. Słyszałam wodę, kiedy się obudziłam. Wytężyłam słuch. Dobiegły mnie przytłumione, rytmiczne odgłosy wody. Jakby dookoła nas. Czyżbyśmy byli w pobliżu wodospadu?

– Jesteś tu sama? – zapytał, jak gdyby nie mógł uwierzyć, że mnie widzi. – Nie powinnaś być tak blisko nas. Nigdy nie dopuszczają kobiet tak blisko nas.

– Jakich kobiet?

– Pielęgniarek, sprzątaczek, personelu… – wymamrotał. – Przychodzą raz w miesiącu, żeby uzupełnić zapasy. Nie wolno nam wtedy opuszczać naszych pokojów. Zapomnieli o tobie?

Doszczętnie poirytowana wyszczerzyłam zęby. Dość tych pytań. Nie miałam pojęcia, o czym on, do diabła, bredził. Moje serce waliło jak młotem. „Nigdy nie dopuszczają kobiet tak blisko nas”. Boże, dlaczego? Podeszłam do schodów cały czas zwrócona przodem w jego stronę. Gdy zaczęłam schodzić, ruszył w moją stronę.

– Muszę zadzwonić – mruknęłam. – Gdzie jest telefon?

Pokręcił tylko głową, a pode mną nogi się ugięły.

– Komputerów też nie ma – dodał.

Potknęłam się na stopniu i chwyciłam ściany dla równowagi. Gdy podniosłam wzrok, stał tam wpatrzony we mnie z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy.

– Nie, nie… – Zrobiłam jeszcze kilka kroków w dół.

– Nie martw się – odezwał się. – Ja chciałem tylko powąchać. On będzie chciał posmakować jako pierwszy.

On? Spojrzałam w dół, gdzie zauważyłam stojak z parasolami. Mają szpikulce. Nadadzą się.

– Nie mamy tu kobiet. – Wciąż się do mnie zbliżał. – A przynajmniej nie takich, które moglibyśmy dotykać.

Cofnęłam się jeszcze. Czy zdążyłby mnie dopaść, gdybym rzuciła się po parasolkę? Czy by mnie złapał?

– Zero kobiet, zero komunikacji ze światem – ciągnął – zero prochów, wódy czy fajek.

– Co to jest Blackchurch? – zapytałam.

– Więzienie.

Rozejrzałam się. Wszędzie marmurowe posadzki, drogie instalacje, dywany, złote zdobienia i rzeźby.

– Ładne mi więzienie – wymamrotałam.

Widać było wyraźnie, że kiedyś był to czyjś dom. Jakaś posiadłość albo… zamczysko czy coś.

– Jesteśmy tu całkowicie odcięci od reszty świata – westchnął. – Jak myślisz, dokąd dyrektorzy korporacji i senatorowie wysyłają swoje problematyczne dzieci, kiedy chcą się ich pozbyć?

– Senatorowie… – powtórzyłam zamyślona, przypominając sobie coś.

– Niektórym ważniakom nie na rękę jest, by ich synowie, ich dziedzice, trafiali na okładki gazet z powodu skandali, jak łamanie prawa, prochy czy inne wybryki – wyjaśnił. – Gdy stajemy się dla nich ciężarem, odsyłają nas tu, żebyśmy ochłonęli. Czasem na kilka miesięcy. – Westchnął. – A niektórych nawet na lata.

Synowie. Dziedzice.

I wtedy to do mnie dotarło.

Blackchurch.

Nie.

Nie, na pewno kłamał. Słyszałam kiedyś o tym miejscu. Ale to przecież tylko miejska legenda. Bogacze straszyli nią swoje bachory, żeby trzymać je w ryzach. Odludna rezydencja, do której wysyłali swoich synów za karę. Wewnątrz jednak nie ma żadnych reguł. Taki Władca much, tylko w garniturach.

Tyle że to przecież bujda. Nieprawda.

– Jest was tu więcej? – zapytałam.

Po twarzy przebiegł mu szelmowski uśmieszek, na którego widok ścisnęło mnie w żołądku.

– Och, kilku – odparł śpiewnym tonem. – Grayson wróci dziś wieczorem z ekipą z polowania.

Zamarłam oszołomiona.

Nie, nie, nie…

Senatorowie, wspomniał.

Grayson.

Kurwa.

– Grayson? – wydukałam bardziej do siebie niż do niego. – Will Grayson?

On też tu był?

Jednak Taylor Dinescu, syn właściciela Koncernu Naftowego Dinescu, jak się właśnie domyśliłam, zignorował moje pytanie.

– Mamy wszystko, czego potrzeba, by przetrwać. Ale jeśli chcemy mięsa, to sami musimy je upolować – wyjaśnił.

Czyli dlatego Will i pozostali byli na zewnątrz. Zdobywali mięso.

Taylor się roześmiał. Nie wiem, czy to przez moją minę, czy coś innego. Na dźwięk tego nikczemnego rechotu aż zacisnęłam pięści.

– Czego rżysz? – zawarczałam.

– Bo nikt nie wie, że tu jesteś, prawda? – wytknął mi niemal z zachwytem. – A jeśli nawet, to i tak chcieli cię tu zostawić. Następna dostawa zapasów dopiero za miesiąc.

Przymknęłam oczy na sekundę, w pełni rozumiejąc, co miał na myśli.

– Cały miesiąc – powtórzył.

Podczas gdy mi się przyglądał, uświadomiłam sobie następstwa mojego położenia.

Znalazłam się pośrodku niczego, z Bóg wie iloma facetami, którzy od Bóg wie jak dawna nie mieli żadnej okazji do zrobienia czegoś głupiego, zupełnie odcięci od świata zewnętrznego. A w dodatku jeden z nich zagroził mi kiedyś, że sponiewiera mnie, jeśli znów się spotkamy.

Z tego więc, co mówił Taylor, nie miałam żadnej nadziei na pomoc przez kolejny miesiąc.

Ktoś się nieźle natrudził, żeby sprowadzić mnie tu bez żadnych świadków. Czy naprawdę nie było tu żadnego dozorcy? Ochrony? Kogokolwiek, kto kontrolowałby tych więźniów?

Zacisnęłam zęby. Nie miałam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Ale musiałam coś wykombinować, i to szybko.

Wtem coś usłyszałam. Spojrzałam na Taylora. Z zewnątrz dobiegało wycie i szczekanie.

– Co to? – zapytałam.

Wilki? Dźwięki były coraz bliżej.

Podniósł wzrok na drzwi wejściowe za moimi plecami, a potem znów na mnie.

– Wracają z polowania – wytłumaczył. – Coś wcześnie.

Z polowania.

Will.

Ilu jeszcze równie odrażających i niebezpiecznych gości mogło mu towarzyszyć?

Wycie rozlegało się już przy samym domu. Zerknęłam z niepokojem na Taylora. Co się stanie, jeśli mnie tu znajdą?

On jednak tylko się do mnie uśmiechnął.

– Uciekaj, proszę – powiedział. – Brakuje nam tu dobrej zabawy.

Nogi się pode mną ugięły. To się nie działo naprawdę. To się nie działo naprawdę.

Zeszłam jeszcze niżej schodami, nie spuszczając go z oczu, podczas gdy on szedł za mną jak cień. Krew się we mnie zagotowała.

– Chcę porozmawiać z Willem – zażądałam.

Może będzie chciał mi zrobić krzywdę, a może nie. Skąd miałam to wiedzieć?

Gdybym tylko mogła z nim porozmawiać…

Taylor zaśmiał się, aż jego niebieskie oczy pojaśniały.

– On cię nie ochroni, mała.

Wtem podłoga na górze zaskrzypiała. Taylor odwrócił głowę w tamtym kierunku.

– Aydin się obudził.

Aydin. Kto?

Nie czekałam jednak, by się przekonać. Nie miałam pewności, czy groziło mi z ich strony jakieś niebezpieczeństwo, lecz wiedziałam, że jeśli ucieknę – będę bezpieczna.

Zeskakując ze schodów, skierowałam się biegiem na tył domostwa. Kiedy zniknęłam w ciemnym korytarzu, usłyszałam za sobą tylko krzyk Taylora. Pot zalewał mi czoło.

To się nie działo. Przecież musiała tu być jakaś ochrona. Nie chciałam wierzyć, że mamusie i tatusiowie wysyłali swoich dziedziców i aktywa gdzieś, gdzie nie mieli pewności co do ich bezpieczeństwa. A gdyby ktoś się zranił albo zachorował?

To było jak jakiś… żart. Wysoce niestosowny i drogi. Zbliżała się Noc Diabła, a on wciągał mnie w nią. Wreszcie.

Blackchurch nie było prawdziwe. W liceum Will nawet nie wierzył w istnienie tego miejsca.

Mijałam pokoje, niektóre z pojedynczymi drzwiami, inne z podwójnymi, a jeszcze inne zupełnie ich pozbawione. Korytarz rozdzielał się na kolejne odnogi, a ja za cholerę nie wiedziałam, dokąd biegłam. Po prostu biegłam przed siebie.

Gumowe podeszwy moich tenisówek piszczały na marmurowych posadzkach. Wtem uświadomiłam sobie zapach otaczających mnie staroci. Wszystko było tu takie zimne.

Kolory na ścianach przechodziły od kremowego przez kasztanowy do czarnego. Gdzieniegdzie dostrzec można było przegniłą, wyblakłą tapetę. Sufit wydawał się sięgać niemal nieba, a na oknach, które zdawały się ośmiokrotnie wyższe ode mnie, wisiały zasłony.

Mimo to do wnętrza wdzierało się światło, rozjaśniając każdy mijany gabinet, pokój, salonik czy salę zabaw.

Przystanęłam na chwilę i skręciłam w prawo, w głąb korytarza. Panująca wokoło cisza jednocześnie cieszyła mnie i niepokoiła. Jeszcze przed chwilą byli na zewnątrz. Na pewno weszli już do środka. Dlaczego więc nie słyszałam żadnych odgłosów?

Cholera.

Moje mięśnie płonęły i brakowało mi już tchu. Z mimowolnym westchnieniem wpadłam do ostatniego pokoju na końcu korytarza i podbiegłam do okna. Kiedy je otworzyłam, rześki powiew wiatru poruszył zasłonami. Na widok rozległego zielonego lasu, niemal całkowicie spowitego cieniem, przeszedł mnie dreszcz.

Choiny. Wyjrzałam na zewnątrz, przyglądając się okolicy. Dookoła były same świerki czerwone i sosny wejmutki. Wyczułam też wilgotny zapach mchu. Zawahałam się. Nie byłam już w Kalifornii. Takie drzewa rosną znacznie dalej na północ.

Nie byliśmy też w Thunder Bay. Nie byliśmy nawet w pobliżu Thunder Bay.

Zostawiając okno otwarte, cofnęłam się, aby się namyślić. Chłodne powietrze przeniknęło moją białą bluzkę z krótkim rękawem. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, jak daleko od cywilizacji i na co mogłabym się natknąć w terenie.

Wybiegłam z pokoju, przywarłam do ściany i po cichu ruszyłam korytarzem, wytężając wzrok. Myśl, myśl, myśl…

Musieliśmy być niedaleko miasta. Na ścianach wisiały obrazy, wszędzie stały bezcenne antyki, z góry zwisały potężne żyrandole. Wyposażenie i udekorowanie tego miejsca musiało kosztować fortunę.

Nie zawsze było więzieniem.

Nikt nie wydałby takiej kasy na coś, co mogłoby zostać zniszczone przez bandę pojebanych studencików. To był czyjś dom i jako taki nie mógł znajdować się nie wiadomo jak daleko od miasta. Takie domy służą rozrywce. Przecież widziałam salę balową, na litość boską.

Załamałam ręce ze zdenerwowania. Nie obchodziło mnie, kto mnie tu umieścił. Zależało mi tylko na tym, by znaleźć jakieś bezpieczne miejsce.

I wtedy to usłyszałam.

Wołanie i wycie. Nade mną. Zamarłam niczym skuta lodem. Uniosłam głowę, by wsłuchać się i podążyć za dźwiękiem, który przesunął się od mojej lewej do prawej. Serce mi przyspieszyło, gdy podłoga na piętrze wyżej zaskrzypiała pod czyimś ciężarem.

Jednocześnie. W kilku miejscach.

Byli na górze. Taylor widział, że pobiegłam w tym kierunku. Dlaczego więc poszli na górę?

Wtedy sobie przypomniałam: na górze był Aydin.

Taylor zareagował na dźwięk jego imienia jak na zagrożenie. Może poszli najpierw do niego?

Czyjś głos odbił się echem i doleciał na dół. Wytężyłam słuch. Wciąż myślałam o tym, by skorzystać z tego otwartego okna.

Kolejny krzyk. Chyba z holu. I znów wycie gdzieś niedaleko mnie.

Obróciłam się skołowana. Co się działo, do diabła? Moje zakończenia nerwowe płonęły. Zrobiło mi się niedobrze, ale zmusiłam się do przełknięcia śliny.

Rozdzielali się.

Wilki. Zamarłam, przypominając sobie wycie dochodzące z dworu. Przypominało wilki. Sfora rozdziela się, by osaczyć i osłabić ofiarę. Zachodzą ją od boków i tyłu.

Oczy zaszły mi łzami. Uniosłam brodę i zdławiłam lęk. Will.

Jak długo tu był? Gdzie byli jego przyjaciele? Czy to on kazał mnie tu sprowadzić w ramach zemsty? Co, do diabła?

Lata temu przestrzegałam go, by na mnie nie naciskał. Ostrzegałam. To nie była moja wina. Znalazł się tu na własne życzenie.

Weszłam do sali bilardowej, zdjęłam kij do krykieta ze ściany i wyszłam na palcach z powrotem na korytarz. Przywarta do ściany rozglądałam się, czy nie nadchodzą. Po rękach przebiegały mi dreszcze, a pomimo chłodu nieco się spociłam na karku. Nasłuchiwałam otoczenia, posuwając się powoli naprzód.

Nagle coś jakby upadło na podłogę nade mną. Nabrałam powietrza i momentalnie spojrzałam w górę, przemykając za schodami.

Co tam się, do cholery, działo?

W głębi korytarza dostrzegłam błękitną poświatę, jakby blask księżyca oświetlający przez okno marmurową posadzkę. Ruszyłam tam, na tył domu.

Poczułam ukłucie w nozdrzach. Jakby wybielacz. Taylor powiedział, że sprzątaczki i personel niedawno wyjechali.

Kolana mi się ugięły, a serce zabiło mocniej. Poczułam się, jakbym już była osaczona i nie zdawała sobie z tego sprawy.

– Tutaj! – krzyknął ktoś.

Sapnęłam i z całych sił przywarłam do ściany, aby zajrzeć za róg.

Dostrzegłam tam cienie idące korytarzem. Znaleźli okno, które otworzyłam.

– Ucieka! – wrzasnął jeden z nich.

Westchnęłam z zaciśniętymi pięściami. Tak. Pomyśleli, że wyszłam przez okno.

Potwierdziły to odgłosy ich kroków. Pobiegli w stronę holu, a kiedy się oddalili, zakryłam usta ręką.

Dzięki Bogu.

Nie czekałam ani chwili dłużej. Biegłam cały czas, aż znalazłam się w kuchni w południowo-zachodnim rogu budynku. Nie zapalając świateł, podeszłam do wielkiej lodówki typu walk-in i otworzyłam ją. Cała wypełniona była owocami i warzywami.

Jej wielkość nieco mnie zaskoczyła. Taylor powiedział, że muszą polować, żeby zdobyć mięso. Ale tu przecież było od chuja żarcia.

Zrobiłam krok do przodu, a natychmiastowa zmiana temperatury przyprawiła mnie o dreszcz. Przyglądałam się półkom zapełnionym jedzeniem. Wszystko wyglądało na świeże. Sery, pieczywo, mięso ze sklepu, masło, mleko, marchew, kabaczki, ogórki, pomidory, winogrona, banany, mango, sałata, borówki, jogurty, hummus, steki, szynki, tuszki z kurczaków, burgery…

Oprócz tego na pewno gdzieś mieli jeszcze spiżarnię.

Po co więc mieliby polować?

Nie marnując czasu, chwyciłam wiszącą wewnątrz siatkowaną torbę, z której wysypałam warzywa, po czym włożyłam do niej dwie butelki wody, jabłko i trochę sera. Może powinnam była wziąć coś jeszcze, lecz byłoby mi chyba za ciężko.

Niemal się uśmiechnęłam. Miałam jeszcze czas, by znaleźć kurtkę lub sweter i wymknąć się stąd, zanim by wrócili.

Odwróciłam się i chciałam już ruszać, ale wtedy zobaczyłam go stojącego przede mną. Niczym jakaś mroczna postać opierał się o framugę drzwi prowadzących do kuchni.

Zamarłam, a serce podeszło mi do gardła.

Jego twarz skrywał cień, więc nie byłam pewna, czy faktycznie się na mnie gapił.

Zaparło mi dech w piersiach.

I wtedy sobie przypomniałam: wilki. Otaczają cię.

Wszystkie poza jednym. Ten nadszedł od przodu.

– Chodź tu – odezwał się cicho.

Ręce mi zadrżały, bo rozpoznałam ten głos. I te same słowa, które wypowiedział do mnie tamtej nocy.

– Will…

Gdy wszedł do kuchni, blask księżyca oświetlił delikatnie jego twarz. Poczułam ukłucie wewnątrz.

Już w liceum był rosły, jednak teraz…

Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się uczucia suchości w ustach.

Miał zmierzwione, krótkie, brązowe włosy, na których połyskiwały krople deszczu. Nigdy wcześniej nie widziałam go z zarostem. Nadał mu bardziej surowy, zadziorny wygląd. Nie sądziłam, że taki styl aż tak będzie mu pasował.

Jego pierś była szersza, a skryte pod czarną bluzą barki masywniejsze. Uniósł ręce, by wytrzeć szmatką krew z palców. Na grzbietach jego dłoni dało się zauważyć tatuaże ciągnące się w głąb rękawów.

Kiedy widziałam go ostatnim razem, nie miał żadnych tatuaży.

Czyli w noc jego aresztowania.

Co to za krew? Z polowania?

Cofnęłam się nieco, ale on zrobił parę kroków w moją stronę. Nie patrzył jednak na mnie, gdy się zbliżał. Wpatrywał się jedynie w swoje dłonie, czyszcząc je.

Kij do krykieta. Gdzie go podziałam?

Zamrugałam mocno. Kurwa. Odłożyłam go na podłogę obok lodówki podczas pakowania żarcia.

Zerknęłam w jej stronę, by ocenić odległość.

Na blacie obok dostrzegłam trzy szklane słoiki apteczne. Sięgnęłam po jeden i zsunęłam na podłogę między nami. Rozbił się, rozsypując na mrowie odłamków. Przystanął na chwilę z zadowoleniem w oczach. Ja natomiast cały czas odsuwałam się od niego w stronę lodówki.

– Tym razem nie skończysz w moim śpiworze – ostrzegł mnie.

Chwyciłam kolejny słoik i rozbiłam go na podłodze. Byłam coraz bliżej celu. Gdyby się na mnie rzucił, poślizgnąłby się na szkle.

– Nie składaj obietnic, których nie dotrzymasz – zripostowałam. – Wciąż nie jesteś jeszcze alfą.

Uniósł jedną brew, lecz nie zwolnił kroku.

Puls mi przyspieszył, a żołądek się ścisnął, ale… Szkło zachrupotało pod jego butem. Kiedy spojrzał mi w oczy, poczułam mrowienie między nogami. Prawie krzyknęłam.

– Wiesz, dlaczego tu jestem? – zapytałam.

– Byłaś niegrzeczna?

Zacisnęłam szczękę, mimo to nie odpowiedziałam.

Po jego twarzy przebiegł nikczemny uśmieszek. Wszystko zrozumiałam. Nie sądziłam, że tak to się wydarzy, choć zawsze wiedziałam, że do tego dojdzie.

– Ty wiesz – powiedziałam. – Prawda?

Potwierdził skinieniem głowy.

– Nie chcesz się wytłumaczyć?

– A coś by to zmieniło?

Pokręcił głową.

Przełknęłam ślinę. No, tak myślałam.

Spędził przeze mnie dwa lata w więzieniu. Nie tylko on. Jego najlepsi kumple, Damon Torrance i Kai Mori, też.

Na chwilę spuściłam wzrok. Niby z jednej strony wiedziałam, że na to nie zasłużył, ale z drugiej – niczego bym nie zmieniła, nawet gdybym mogła. Mówiłam mu, żeby trzymał się z dala ode mnie. Ostrzegałam go.

– Żałuję, że cię w ogóle poznałam – stwierdziłam niemal szeptem.

Zatrzymał się, miażdżąc rozbite szkło.

– Wierz mi, dziewczyno, że czuję, kurwa, to samo.

Cofnęłam się nieco, wciąż zbliżając się do lodówki, i w tym samym momencie wyczułam coś ręką w kieszeni moich spodni. Wyciągnęłam jakiś metalowy przedmiot, a po sekundzie zorientowałam się, że to składany nóż z czarną rękojeścią.

Skąd on się tam wziął?

Nigdy nie nosiłam przy sobie noży.

Upuściłam torebkę i wysunęłam ostrze. Skierowałam je ku niemu, jednak on błyskawicznym ruchem chwycił mój nadgarstek, żeby rozchylić mi palce. Walczyłam, jak mogłam, starając się nie oddać mu broni, niestety był silniejszy ode mnie. Krzyknęłam, aż wreszcie puściłam nóż, który upadł dźwięcznie na marmur.

Obrócił mnie i, szarpiąc za kołnierz, przysunął do siebie i przygwoździł sobą do blatu.

Spojrzał mi w oczy.

– Lubisz samców alfa? – rzucił wyzywająco.

Skupiłam na nim wzrok.

– Chcemy to, czego chcemy.

Wpatrywał się we mnie. Pamiętałam te słowa znacznie lepiej, niż mogłoby mu się wydawać. Gdybym nie była tak kurewsko przerażona, zaśmiałabym się.

Podniósł mnie i z warknięciem zarzucił sobie na ramię.

– Czas, żebyś jednego poznała – oświadczył.ROZDZIAŁ 3

Emory

Teraźniejszość

– Will? – Człapałam na czworakach, obmacując dłońmi brudną, kamienną podłogę.

Dokąd on mnie zabrał?

Zamrugałam kilka razy, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Dotknęłam twarzy. Gdzie się, do diabła, podziały moje okulary?

Kurwa.

Co prawda radziłam sobie bez nich całkiem dobrze, lecz nie w takich ciemnościach. Podniosłam się z posadzki i poczułam pod stopami, jaka była nierówna.

Rozejrzałam się dookoła, zakładając włosy za ucho. Niczego nie dostrzegałam. Żadnego światła, księżyca, lamp. Niczego.

Pamiętam, że walczyłam, szarpałam się i biłam na oślep, a potem przeszliśmy przez jakieś drzwi, schodami w dół, skręciliśmy i nagle zrobiło się całkiem ciemno.

Will, Boże. Minęły lata, odkąd wyszedł z więzienia. Dlaczego czekał z tym tak długo?

Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem, w którym unosił się zapach ziemi i wody. Obróciłam się wokół własnej osi.

Jego oczy…

Zamierzał pozwolić, by coś mi się stało?

– Mówiłem ci, że nie kłamię – odezwał się nagle ktoś i zamarłam.

Brzmiał jak Taylor Dinescu. Nikogo ani niczego jednak nie widziałam.

– Wiedziałem to – odpowiedział inny męski głos gdzieś po mojej drugiej stronie. – Dziewczyny pachną inaczej. Czuć ją było w całym domu, kiedy wróciliśmy.

Odwróciłam się w stronę, skąd dobiegał kolejny głos.

Wtem odezwał się jeszcze jeden po mojej lewej:

– Niech ucieka – rzucił wyzywająco. – Zginie tam, tak czy inaczej.

Zwróciłam się w jego kierunku, zdyszana i z wyciągniętymi przed siebie rękami. Gdzie oni byli?

Gdzie oni, do diabła, byli?

– Jak to, nie zapoznamy się z nią, Rory? – zapytał nieznajomy. – No weź, nudzę się. Jak dla mnie może zostać. Tobie nuda nie doskwiera?

– Nie – odparł krótko Rory. – Podoba mi się wszystko tak, jak jest.

Sala rozbrzmiała śmiechem na żart Taylora:

– Może ty masz tu wszystko, czego potrzebujesz, ale ja na pewno nie.

– Gdzie moje okulary? – wrzasnęłam. – Włączcie światło, do kurwy!

– Proszę – odezwał się ten niebędący Taylorem, Rorym ani Willem. – Tutaj.

Kilka metrów ode mnie rozbłysło przytłumione światło. Zamrugałam kilka razy, żeby przywyknąć do blasku świeczki zapalonej przez stojącą w cieniu postać. Ujrzałam ceglane ściany i kogoś przed sobą. Wyciągał do mnie jakiś przedmiot.

Zrobiłam chwiejnie krok w tył, wciągając powietrze. Zorientowałam się jednak, że to moje okulary, więc wzięłam je.

– Nie zbliżaj się do mnie – wydukałam i cofnęłam się jeszcze.

– Wyluzuj, mała – zagruchał. – Po prostu obawialiśmy się, że je sobie potłuczesz. Chcemy, żebyś to zobaczyła.

Któryś parsknął. Założyłam okulary, po czym rozejrzałam się dokładnie.

Nad nami wisiał nisko drewniany sufit, a po ceglanych ścianach ściekała woda. Wokół stało trochę drewnianych beczek. Resztę miejsca zajmowały puste stojaki na wino, w większości wyższe ode mnie. Za mną znajdowały się schody prowadzące w górę do drzwiczek w suficie. Z kolei w rogu dostrzegłam dudniący piec. Byliśmy w piwnicy. Dom miał ich pewnie kilka.

Spojrzałam na drzwi.

– Micah. – Gość, który podał mi okulary, zbliżył się do mnie znowu i wyciągnął rękę. – Moreau.

Cofnęłam się momentalnie, rzucając mu badawcze spojrzenie.

Micah Moreau? Wtem zauważyłam jego nieuczesane, czarne włosy opadające na kark i uszy, świdrujące, niebieskie oczy i dołeczek w lewym policzku, który uwydatniał się wraz z uśmiechem. Wyglądał na dwadzieścia parę lat.

Moreau, Moreau…

– Jak Stalinz Moreau? – wydusiłam z siebie pytanie.

To jego ojciec?

Uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami.

Kurwa. Jak nieznośny musi być dzieciak, że nawet jego ojciec-kryminalista nie jest w stanie go znieść?

Wskazał za siebie na tyczkowatego blondyna o zapadniętych policzkach i cerze lepszej od mojej:

– Rory Geardon. A Taylora już poznałaś.

Zerknęłam na Taylora, który siedział na stercie skrzynek za Willem. Podpierał się jedną ręką, rzucając mi szelmowski uśmieszek.

Spojrzałam Willowi w oczy. Stał oparty o skrzynki. Ręce trzymał w kieszeni swojej kangurki.

Obok niego znajdowały się drzwi. Rzuciłam się do nich, ale był szybszy i mnie złapał. Kiedy się z nim szarpałam, poczułam coś w jego kieszeni.

Zamarłam i wtedy to do mnie dotarło. Mój nóż.

Czy raczej ten, który miałam przy sobie, gdy się obudziłam. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Nie miałam pojęcia, skąd się wziął w moich spodniach, jednak teraz chciałam go odzyskać.

Sięgnęłam więc do kieszeni jego koszuli i wyciągnęłam nóż. Cofnęłam się parę kroków, rozkładając go i rozglądając się dookoła.

Pozostali zachichotali tylko.

– Ty mnie tu ściągnąłeś? – wrzasnęłam do Willa.

Od dawna tu jest?

Nie spodziewałam się oczywiście odpowiedzi.

Krzyknęłam tylko:

– Wypuśćcie mnie!

Nabrałam powietrza. Ta mała przestrzeń, ciemność i brak jakiejkolwiek drogi ucieczki zmroziły mi krew w żyłach. Zdławiłam płacz.

Wiedziałam, że nie można było mu ufać. Powiedziałam mu to. Wiedziałam.

– Nienawidzę cię – wycedziłam. To wszystko jego wina.

Taylor zeskoczył ze skrzyń i ruszył w moją stronę. Rzuciłam się na niego, lecz ktoś chwycił mnie z tyłu za nadgarstek.

Machnęłam ostrzem, na co Micah cofnął się szybko z sykiem.

Z jego ręki popłynęła krew. Trzymając w ręku nóż, zrobiłam kilka kroków w tył, tak aby cały czas mieć ich przed sobą.

– Kurwa – zaklął Micah.

– Mówiłem, żeby dać jej tam zdechnąć – wypluł z siebie Rory, który złapał rękę Micaha, by obejrzeć ranę.

– Wypuśćcie mnie stąd! – krzyknęłam ponownie.

Wtem wszyscy naraz spojrzeli w górę, za mnie, i zatrzymali się.

Wyprostowałam się. Co?

Nie miałam jednak czasu na zastanawianie się. Ktoś chwycił mocno moją rękę, w której trzymałam nóż, i jednocześnie złapał mnie za gardło.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze i z krzykiem upuściłam nóż na podłogę.

Odwrócił mnie, ani na moment nie puszczając mojej szyi. Odchyliłam nieco głowę do tyłu, by mu się przyjrzeć. Miał złocistobrązowe, zaczesane do tyłu włosy i wysokie kości policzkowe zwieńczone bursztynowymi oczami.

Był młody, lecz starszy od pozostałych. Może rówieśnik Willa.

Wykrzywił usta w uśmieszku. Kiedy zobaczyłam jego szerokie barki, popołudniowy zarost i żyłę pulsującą na szyi, serce zabiło mi mocniej.

– Wydawało mi się, że młode dziewczyny trzymają w osobnym miejscu – zażartował, badając mnie wzrokiem. – Czy nie mieli nas oduczyć złego zachowania?

Usłyszałam za sobą parsknięcia i śmiech. Gdy położyłam mu dłonie na piersi, próbując go odepchnąć, usłyszałam, jak ktoś podnosi z posadzki mój nóż.

Włosy opadły mi na twarz i okulary. Byłam tak bardzo spragniona.

Puścił mnie i odskoczyłam do tyłu, jak najdalej od nich.

– Wybacz – mruknął. – Tylko żartowałem.

Obszedł mnie, żeby zatrzymać się przy Micahu Moreau i przyjrzeć się jego ranie.

Spojrzałam na Willa, ale on stał tylko ze spuszczonym wzrokiem, w zamyśleniu wyskrobując moim nożem krew spod paznokci, zupełnie jakby mnie tu nie było.

– Będzie dobrze. – Skierowałam oczy na gościa rozmawiającego z Micahem. Kazał mu trzymać ramię w górze, tak aby ograniczyć napływ krwi. – Tylko czyść to regularnie.

Co to za jeden? Czy to…?

Czy to on tu „dowodził”?

Przyjrzałam się jego ubraniu. Miał na sobie idealnie wyprasowaną, białą koszulę wpuszczoną w czarne spodnie od garnituru spięte lśniącym, skórzanym paskiem. Całość uzupełniały czarne, skórzane buty. Wszystko idealnie dopasowane, jakby uszyte na zamówienie.

Co prawda był ubrany trochę lepiej niż inni, jednak powiedział przecież: „Czy nie mieli nas oduczyć złego zachowania?”.

Czyli też był więźniem. To musiał być alfa, o którym wspomniał Will.

Micah potaknął mu skinieniem głowy, a mnie rzucił wrogie spojrzenie. Alfa natomiast podszedł z powrotem do mnie.

– Przepraszam za nich. – Przyłożył sobie dłoń do piersi. – Szczerze.

Odepchnęłam go jednak, zanim zdążył się zbliżyć. Pobrudziłam mu przy tym tę nieskazitelną koszulę.

– Nie zbliżaj się. – Przeniosłam spojrzenie na Willa i warknęłam do niego: – Will!

Wciąż stał nieruchomo i tylko powoli podniósł na mnie swój pełen obojętności wzrok.

– Will!

Jezu, ocknijże się!

Do diabła z tym. Ruszyłam biegiem w stronę schodów i szarpnęłam za klamkę, próbując się wydostać.

– Nie robiłbym tego na twoim miejscu – odezwał się alfa. – Jest zimno, a ty pewnie nie umiesz polować. Wierz mi, możesz iść przed siebie nawet cały dzień i jedyne, co będziesz w stanie dostrzec, to własne ślady, po których ostatecznie wrócisz tu zmarznięta i z podkulonym ogonem.

Warcząc, naparłam z całych sił na drzwi, lecz odpowiedział mi tylko szczęk łańcucha po drugiej stronie.

– Oddaj go jej – usłyszałam za sobą jego głos.

Obejrzałam się przez ramię. Mówił do Rory’ego oglądającego mój nóż.

Zmrużył oczy.

– Zraniła Micaha – zaprotestował.

Alfa podszedł do niego i bez słowa spojrzał mu wymownie w oczy. Rory ściągnął usta i niechętnie rzucił mi złożony nóż.

Złapałam go, po czym zeszłam ze schodów, trzymając go mocno w zaciśniętej dłoni.

– Nazywam się Aydin – przedstawił się alfa wpatrzony we mnie. – Aydin Khadir. Nikt już cię nie tknie. Masz moje słowo.

– Twoje słowo… – Niemal się zaśmiałam. – Ile może być warte, skoro jedyne, co o tobie wiem, to że jesteś na tyle zepsuty, by znaleźć się w tym miejscu?

Z ironicznym uśmieszkiem na twarzy podszedł do niewielkich stalowych drzwiczek w ścianie i otworzył je. Ze środka buchnęły płomienie. Podniósł kilka polan, a następnie wrzucił je do pieca.

– Być może mnie znasz – odpowiedział, popychając pogrzebaczem drewno wewnątrz. – Założę się, że wietnamska fabryka, w której uszyto twoją tanią bluzkę Target, należy do mojej rodziny.

Taylor zaśmiał się, a ja zesztywniałam.

Obserwowałam, jak Aydin odwija kawałek mięsa z tego samego białego papieru masarskiego, w który zawinięte były zapasy w lodówce na górze. Podniósł go palcami, położył na metalowej tacy i wsunął do pieca. Drgnęłam na widok pochłaniających je płomieni, bo komora wyglądała na dość dużą, by zmieścił się w niej człowiek.

Poczułam napięcie.

– Nikt cię nie tknie – powtórzył wpatrzony w ogień. Zaraz po tym odwrócił się do mnie. – No, chyba że sama zechcesz.

Pomieszczenie rozbrzmiało chichotami. Oblizałam nerwowo usta.

– Dlaczego tu jestem? – zapytałam stanowczo.

On jednak tylko droczył się ze mną.

– Prawda? – powiedział. – Dlaczego tu jesteśmy? Przecież jesteśmy niewinni.

Rory i Micah zaśmiali się, a ja zrobiłam krok naprzód z nożem w ręce.

– Nie jestem więźniem – odparłam. – Nie pochodzę z bogatego domu. Pamiętam jedynie, że wyszłam ze swojego biura w San Francisco na lunch i ocknęłam się tutaj. Gdzie jesteśmy?

Aydin wpatrywał się tylko w płomienie, które oświetlały chwiejnie jego twarz.

– Zna Willa – odezwał się Taylor.

– Naprawdę? – Aydin zerknął przez ramię na Willa. – Tylko nie mów, że jesteście spokrewnieni?

Ten cofnął się i z rękami w kieszeniach oparł o skrzynie. Patrzył na mnie, a w jego oczach odbijał się ogień.

– Will – zwróciłam się do niego błagalnie.

Nie odezwał się.

– Chyba jednak cię nie zna – droczył się ze mną Aydin.

Pokręciłam głową.

– Przecież musi tu być jakaś ochrona albo administracja…

Aydin wyciągnął tacę ze skwierczącym stekiem i postawił ją na drewnianym stole. Wziął nóż i widelec, po czym zabrał się za krojenie mięsa.

– Mamy oczywiście kuchnię, ale mięso smakuje o wiele lepiej przyrządzone tutaj. – Podniósł wzrok, wskazując na mnie gestem. – Pewnie jesteś głodna. Nie jesteśmy aż tak niecywilizowani. Podejdź.

Wziął dzbanek z wodą i nalał mi szklankę. Na ten widok jeszcze bardziej zaschło mi w ustach.

– Jak się nazywasz? – zapytał, podając mi szklankę i tacę.

Zacisnęłam usta.

Wtem Will odpowiedział za mnie:

– Nazywa się Emory Scott.

Rzuciłam mu wymowne spojrzenie. Uśmiechał się nikczemnie.

– Też z Thunder Bay? – zapytał go Aydin.

Przytaknął.

Taylor wrócił na poprzednio zajmowane miejsce na skrzyniach i przyglądał mi się zza pleców Willa.

Podeszłam parę kroków w stronę Graysona. Byłam zbyt rozgniewana, by się obawiać.

– Zawsze potrafiłeś tylko iść za stadem – rzuciłam mu wyzywająco. – Nigdy nie byłeś liderem. Chwytałeś się kurczowo każdego, kto okazał ci choć trochę miłości.

Gapił się na mnie.

– Twoi przyjaciele ułożyli sobie życie – powiedziałam mu. – Wykupili całe Thunder Bay, pozakładali rodziny. Zapewne byli szczęśliwi, pozbywając się najsłabszego ogniwa. – Wpatrywałam się w niego palącym spojrzeniem. – Z tego, co słyszałam, nawet Damon odnalazł szczęście. Radzi sobie znakomicie. I to bez ciebie.

Zacisnął szczęki, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.

Tak, nie podobało mu się to.

– Damon… – wymamrotał Aydin, spoglądając na Willa. – Torrance?

Will milczał.

– Michael Crist i Kai Mori też, prawda? – ciągnął Aydin. – Masz ludzi, którym zależy na tobie na tyle, by przysłać ci tu kogoś z pomocą? Byłbym zazdrosny, gdyby nie okazało się, że to dziewczyna. I to o rok za późno.

Wszyscy zarechotali.

Nikt mnie nie przysłał. Zostałam porwana.

– Długo im to zajęło – dodał Taylor. – I pomyśleć, że opiekowaliśmy się nim przez cały ten czas.

– On należy już do nas – oznajmił Aydin. – Syn senatora uświetnił swoją obecnością to towarzystwo, moja droga. Nie jesteśmy zabawkami, nie bawimy się w wojnę.

– Nie, jesteście więźniami, którym wydaje się, że mają jakąkolwiek władzę.

Przytaknął niewzruszony.

– Wrócimy do tego tematu kiedy indziej. Jedz.

Zapach jedzenia stojącego na stole unosił się w powietrzu. Zauważyłam, że Micah zerkał na nie co jakiś czas.

Aydin nabrał kęs steka. Gdzie było ich jedzenie? Zerknęłam na Willa, który wciąż się tylko we mnie wpatrywał.

– Nie zostanę tu miesiąc – oświadczyłam.

Aydin jadł dalej, popijając wodą.

– W dziczy wszystko dzieje się błyskawicznie – odparł i ukroił sobie kolejny kawałek. – Polowanie, łowienie ryb, wędrowanie… Jesteśmy na takim odludziu, że nawet najprostszy uraz może okazać się bardzo bolesny. – Spojrzał na mnie. – A nawet skończyć się śmiercią.

Przeżuł jedzenie, a następnie odsunął talerz i przełknął.

– Kiedy Micah trafił tu po raz pierwszy, dostał napadu lęku – wyjaśnił, spoglądając na kolegę. – Pamiętacie? Musieliśmy zamknąć go tutaj na cały dzień. Oszaleć można było od tej jego histerii.

Zerknęłam na Micaha, który stał ze spuszczonym wzrokiem. Zamknęli go tutaj? Z powodu ataku paniki? Przecież mógł zginąć.

Spojrzałam na Willa błagalnie. On jednak już na mnie nie patrzył. Nie patrzył na nic konkretnego. Podobnie jak Micah gapił się tylko w podłogę.

– Nie chciałbym, żeby coś takiego przytrafiło się tobie o nieodpowiedniej porze – powiedział Aydin, podchodząc do mnie. – Gdy personel zjawi się ponownie, być może będziesz tutaj, w tunelach, i nikt cię nie zobaczy, aż wrócą za kolejny miesiąc.

Nogi się pode mną ugięły. Chociaż nie miałam pojęcia, za co trafili tu inni, domyśliłam się, co czyniło go tak zastraszającym.

Podszedł do mnie. Goście stojący za nim już się nie śmiali.

– Zostaniesz z nami – wyszeptał Aydin. – Zajmiemy się tobą, dopóki się nie zjawią.

Podniosłam ku niemu wzrok. W jego ciemnych, bursztynowych oczach zaiskrzyła groźba.

– Chcę porozmawiać z Willem na osobności – powiedziałam najspokojniej, jak mogłam.

Aydin spojrzał na niego.

– Słyszysz coś, czego my nie słyszymy?

Will przeniósł wzrok ze mnie na niego. Po chwili wahania odpowiedział:

– Nie.

Aydin odwrócił się do mnie z samozadowoleniem. Wtedy to zrozumiałam.

Dotarło to do mnie…

Nie mogłam tu zostać. Niedaleko było jakieś miasto. Musiałam tam dotrzeć. Nawet gdybym miała iść nieprzerwanie przez trzy dni i paść z odwodnienia.

Powoli ominęłam Aydina i się cofnęłam. Nie spuszczając oczu z całej grupy, skierowałam się ku drzwiom.

– Chcesz się zabawić? – zapytałam Taylora. – To dajcie mi pięć minut przewagi.

Wyszczerzył się szeroko. Spojrzał najpierw na Aydina, a potem na mnie.

– Dwie – zagruchał.

Kiedy zeskoczył ze skrzyń, Will, Rory i Micah zwrócili się w moją stronę. Aydin stał z tyłu. Czekał.

I wtem…

Rzuciłam się w stronę drzwi. Otworzyłam je gwałtownie i popędziłam w górę starych, kamiennych schodów do kolejnych drzwi znajdujących się u ich szczytu.

Usłyszałam za sobą wycie, więc przyspieszyłam. Będąc już w domu, dostrzegłam kuchnię. Skierowałam się tam, ponieważ nie wiedziałam, gdzie znajdowało się główne wejście.

Wewnątrz obiegłam obszerną wyspę, dopadłam do tylnych drzwi i wybiegłam na zewnątrz. Gdy znalazłam się na trawniku, potknęłam się i upadłam na kolana. Sturlałam się z niewielkiego, mokrego wzniesienia. Wokół zapanowała ciemność.

Włoski na rękach mi się zjeżyły.

Miał rację. Było naprawdę zimno.

Podniosłam się wreszcie i ruszyłam dalej. Biegłam przed siebie, ile sił w nogach. Nie oglądając się, ruszyłam w stronę lasu, by skryć się między drzewami.

Z trudem łapiąc oddech, spojrzałam w lewo, gdzie dostrzegłam ogromny wodospad spadający z klifu. Zwolniłam i wybałuszyłam oczy. Wznosił się wysoko niczym pomnik widoczny z balkonów domu.

Boże. Choć nie mogłam uwierzyć w to, co ujrzałam, nie zatrzymałam się. Co to za miejsce, do diabła?

Wodospad wpadał do wąwozu, którego nie byłam w stanie dostrzec. Potrząsnęłam jedynie głową i kontynuowałam ucieczkę. Czułam, jakby całe moje ciało miało ochotę krzyczeć. Kiedy wbiegłam głębiej w ciemną gęstwinę, pożałowałam, że miałam na sobie białą bluzkę.

Biegłam między drzewami, ale cały czas trzymałam się skraju lasu, za którym teren nachylał się w dół. Prawdopodobnie niżej była rzeka zasilana przez wodospad. A tam, gdzie woda, tam i miasta.

Co chwilę potykałam się o kamienie, a gałęzie drapały mi ręce, którymi osłaniałam twarz. Prawie nie patrzyłam przed siebie, tylko nasunęłam okulary jak najdalej na nos i zdyszana biegłam z nożem w dłoni.

Było kurewsko zimno. Gdzie my byliśmy? To dopiero połowa października. Mają tu wielki wodospad i drzewa, których nie widziałam nigdy wcześniej…

Kanada? Na to wskazywałyby choiny, świerki i sosny białe. Rosną głównie w północno-wschodniej części Ameryki Północnej.

Zaraz po studiach wkręciłam się do ekipy zajmującej się renowacją starego domu w St. John. Właścicielowi zależało szczególnie na przywróceniu posiadłości jej naturalnej flory.

Boże, jak ja się tu znalazłam?

Nagle usłyszałam za sobą krzyki, na których dźwięk drgnęłam. Zbliżali się.

Przyspieszyłam, ile tylko mogłam, cała zlana potem pomimo chłodu. Ich wycie było coraz bliżej i bliżej. Prawie już czułam ich ręce na sobie. Padłam i wczołgałam się za krzaki, by się ukryć.

Z trudem łapałam każdy oddech. Miałam wrażenie, jakby serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Pomyślałam, że nie dam rady im uciec, wyprzedzić ich.

Poczekam, aż odpuszczą. Wtedy ruszę dalej.

Gdzieś przede mną zaszeleściły liście i rozległ się tupot nóg. Nie widziałam ich przez zarośla, lecz wyraźnie słyszałam.

Pobiegli dalej. Zrobiło się ciszej. Tkwiłam w miejscu jak wryta.

– Emory! – krzyczeli gdzieś w oddali.

Uśmiechnęłam się.

– Emoooryyy! – wołali śpiewnie.

Ich głosy oddalały się coraz bardziej.

Powoli schowałam nóż do kieszeni, podniosłam się trochę i wyjrzałam zza krzaka, by sprawdzić, dokąd poszli.

Nikogo nie widziałam. Tak.

Postanowiłam poczekać tu – albo gdzieś indziej, jeśli będę musiała – i ruszyć dalej, kiedy znikną. Las był ogromny, nie daliby rady przeczesać go co do centymetra.

Musiałam się stąd wydostać – bez względu na pogodę.

Przykucnęłam ponownie, jednak wtedy zauważyłam Micaha. Biegł wprost na mnie.

– Buu! – wrzasnął.

Krzyknęłam i straciłam równowagę. Wymachując rękami, poleciałam do tyłu w dół opadającego terenu. Przekoziołkowałam kilka razy i nawet próby wczepienia się palcami w ziemię spełzły na niczym. Zjeżdżałam coraz niżej.

Kurwa!

Krzyknęłam, bo poczułam, że moje nogi zawisły jakby na skraju zbocza. Byłam już o krok od upadku z klifu, gdy ktoś chwycił mnie w porę za nadgarstek.

Spojrzałam w dół, wierzgając nogami. Zobaczyłam rzekę płynącą dnem wąwozu. Zamachnęłam się drugą ręką, aby tylko uczepić się tego, kto mnie złapał.

– Rory! – krzyknął Micah. Choć zapierał się stopami, zsuwał się powoli pod moim ciężarem. – Taylor!

Zapiszczałam ze strachu, ponieważ czułam, że zjeżdżamy. Spadłby razem ze mną, było za późno, by mógł się uratować.

Nagle obok niego zjawiła się kolejna postać. To Rory, który chwycił mnie za drugą rękę.

Trzymali mnie obaj. Teraz byłam całkowicie zdana na ich łaskę. Nie byłam już taka pewna, czy ryzykowanie śmiercią głodową lub wyziębieniem w dziczy było dobrym pomysłem. Nie puszczajcie mnie.

Po chwili Taylor, Will i Aydin dołączyli do nas i stanęli nad naszą trójką. Alfa wyglądał na równie niewzruszonego jak w domu. Jakby nawet się nie spocił od tej gonitwy.

Przechylił głowę, przyglądając mi się zwisającej z klifu.

– Zabierzcie ją do mojego pokoju – rozkazał im.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: