Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Nikomu nie można ufać - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 kwietnia 2025
38,37
3837 pkt
punktów Virtualo

Nikomu nie można ufać - ebook

Kiedy humor spotyka się z morderstwem, robi się niebezpiecznie zabawnie. A jeśli główna bohaterka jest błyskotliwa, ale obsesyjna; lubiana, ale niepokorna; miła, ale uparta — katastrofa wisi w powietrzu. Lekki, zabawny kryminał, który prowadzi czytelnika od grilla na przedmieściach Krakowa do sekretów londyńskich elit. Zaskakujący, nieprzewidywalny i trudny do odłożenia.


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-229-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział trzeci

Dwa lata wcześniej. Lipiec. Londyn.

Przez niejasne odmęty świadomości, usłyszałam coś na podobieństwo zbliżającego się pociągu. Skąd ten pociąg? Rozejrzałam się po ukwieconej łące z dziwnym uczuciem, że coś się tu nie zgadza. Narastający rumor coraz bardziej mnie niepokoił, słońce dziwnie zaczęło się chybotać i ten nagły trzask jakieś parę metrów od mojej głowy spowodował, że serce podskoczyło mi do gardła. Obudziłam się.

Nade mną, w otwartych drzwiach stała Kamila ciężko dysząc. Oczy prawie wychodziły jej z orbit i patrzyła na mnie w jakimś potępieńczym szale. Włosy miała w nieładzie, a z ust wydobywał jej się dźwięk na podobieństwo mojej starej wyciskarki do owoców. Wyrwana tak brutalnie z objęcia Morfeusza, próbowałam zrozumieć ten dziwny dźwięk wydobywający się z jej gardła:

— Zaje..na…, zaje...na… — dyszała mi nad głową.

— Kamila na miłość boską, nie wiem. Poczekaj aż stara się obudzi i ją zapytaj. — odparłam lekko zirytowana przekręcając się na drugi bok żeby jeszcze pospać.

— Za je ba na! — wrzasnęła mi nad uchem.

Tego już było dla mnie za wiele. Wiedziałam że jest dość ekscentryczna, zdążyłam ją już porządnie poznać przez prawie rok czasu i akurat to u niej bardzo lubiałam, natomiast nigdy nie przejawiała nawet odrobiny braku elementarnych zasad dobrego wychowania. Przynajmniej w stosunku do mnie!

— Kamila — odpowiedziałam siląc się na spokój — Ja też w weekend byłam zajebana robotą. Dziwi mnie, że się dziwisz. Rachela zawsze wymyśla jakieś dodatkowe zadania.

— Za-je-ba-na stara…. — wyszeptała z tym samym dziwnym wyrazem twarzy i oczami wychodzących z orbit.

— Wiem stara, wiem. Trochę za długo wczoraj siedziałyśmy. — powiedziałam już bardziej ugodowo, jednak w duchu przysięgając sobie że trzeba jednak wyluzować z naszymi nocnymi posiadówkami na dachu.

Nagle Kamila jakby się ocknęła, dopadła do mnie, złapała mnie za ramiona z siłą o którą jej nie podejrzewałam i wysyczała mi w twarz:

— STARA! STARA!!!! NASZA STARA!!! Leży w pralni!!! Zajebana!

Nie wiem czy to przez zdecydowanie zbyt krótki czas snu, czy przez to, że zostałam z niego tak brutalnie wyrwana, ale znaczenie jej słów docierało do mnie bardzo powoli. Proces myślowy w trakcie którego Kamila cały czas stała nade mną trzymając mnie za ramiona, przebiegał mniej więcej tak: Stara (jak zdrobniale nazywałyśmy Rachele) — nasza pracodawczyni, najbardziej nienormalna osoba jaką znam, totalnie nieprzewidywalna kobieta, leży pijana w pralni. Nie! To niemożliwe, wszystko tylko nie pijana… Przecież ona nie pije nic poza wodą z cytryną i imbirem. Więc może ktoś ją spoił na siłę? Ale po co i jak? Żeby ośmieszyć? To nie w domu; rozumiem że na jakimś przyjęciu i wśród ludzi… W domu nie trzeba jej na siłę ośmieszać, robi to cudownie sama… Nie, nie, coś tu nie gra. A może ona nie jest pijana, tylko zemdlała. Kamila zobaczyła ją leżącą i z racji niewyspania i przemęczenia uznała, całkiem nieprawdopodobnie, że stara spędziła wczorajszy wieczór oddając się orgii alkoholowej w czeluściach swojego pokoju. Udając się po kolejną flaszkę do piwniczki męża, nagle się zmęczyła i padła. Oczywiście, że to nie może być to. Jedynym logicznym wytłumaczeniem dla mnie było to, że z jakiegoś powodu Stara straciła przytomność. Powodów mogło być wiele i każdy prawdopodobny. Permanentne niedożywienie wynikające z odżywiania się obierkami i sałatą, atak apopleksji wynikający z jakiegoś mojego wczorajszego niedopatrzenia (być może zauważyła że jabłka w lodówce przełożone są tylko jedną warstwą papieru) lub wypadek natury grawitacyjnej. Może spadła z jakiegoś stołka wspinając się do swojej półki ścisłego zarachowania żeby policzyć słoiki orzechów makadamia? Tak. To są teorie w miarę prawdopodobne…

Kamila przez cały ten czas kiedy wykonywałam ten logiczny proces myślowy, co nie trwało w końcu aż tak długo, stała w totalnym bezruchu, chyba nawet nie mrugając. Dopiero na moje pytanie czy nie widziała tam stołeczka bo na pewno nie uwierzę że Stara jest pijana, nastąpiło coś na zasadzie nagłego wstrzymania oddechu, zamrugania i jako takiego powrotu do rzeczywistości.

— Jakiego kuźwa stołeczka?!? — zawyła, łapiąc się za głowę. — Ewelina! Czy Ty rozumiesz co ja do ciebie mówię kobieto?!? Stara leży na podłodze w pralni! Zajebana! Zakatrupiona! Zabita! Zaciukana!!!! Z nożem w plecach! We krwiiiiiiiii!!!! Ostatnie słowo wykwiczała mi prosto w nos. Skojarzenie ze świnią było tak uderzające, że parsknęłam śmiechem, ale już w następnej sekundzie dotarło do mnie znaczenie jej poprzednich słów. Wyskoczyłam z łóżka jak rażona gromem. W pośpiechu ubrałam wczorajszy uniform leżący na podłodze, odruchowo złapałam za telefon i popędziłam stromymi schodami na sam dół. Nie wiem jakim cudem nie skręciłam sobie karku. Za mną dudniły kroki Kamili.

Przed samym zejściem do kuchni trochę wyhamowałam powstrzymana delikatnie wizją rodzącą się w mojej głowie co do tego co zobaczę. Nigdy przecież nie widziałam trupa, a co dopiero trupa kogoś kogo znam! Biegnąca za mną Kamila nie przewidziawszy zmiany tępa i poruszająca się wciąż z tą samą prędkością, wpadła na mnie z siłą małej lokomotywy taranując mnie swoim obfitym biustem. I zapewne udałoby mi się jeszcze uratować sytuację, gdyby nie to, że potknęłam się na ostatnim stopniu, nie zdążyłam złożyć w zakręt i wpadłam wprost na stojący u podnóża schodów rzeźbiony podest na którym ustawiony był porcelanowy wazon. Próbując się ratować i czegoś podtrzymać złapałam za górną krawędź podestu pociągając go za sobą. Jak w zwolnionym tempie widziałam ukochany wazon Starej który leci na niechybne spotkanie z marmurową podłogą. Desperacko wyciągnęłam rękę żeby uratować antyczne dzieło sztuki ale nie zdążyłam. Niesamowity huk rozniósł się po całym domu.

— O ja pier…! — usłyszałam przerażony jęk tuż nad głową — Stara nas zabije…

Próbując wydostać się spod leżącej na mnie Kamili ogarnęłam wzrokiem pobojowisko na podłodze. Ohydny, podobno ręcznie malowany i bardzo drogi ulubiony wazon naszej znienawidzonej pracodawczyni, walał się potłuczony na drobne kawałeczki u naszych stóp a raczej leżących ciał. Spojrzałyśmy na siebie w przerażeniu i w następnej sekundzie biegłam już do kuchni po zmiotkę a Kamila w panice zaczęła zbierać co większe kawałki. Całkowicie zapomniałyśmy dlaczego w ogóle znalazłyśmy się na dole. Dla osoby postronnej nasze zachowanie mogło wydawać się co najmniej dziwne, ale nie dla kogoś kto znał Rachelę. Zamiatając skorupki słuchałam jęków przerażonej Kamili.

— Może da się posklejać? — wyszeptała.

— Jak posklejać? Przecież to drobny mak. — powiedziałam wskazując głową na szufelkę.

— O mój Boże! — jęczała dalej Kamila biegnąc do kuchni. Cisnęła skorupy do kosza i wróciła. — Jeszcze się przecięłam! — podetknęła mi zakrwawiony palec pod nos.

— Idź to zdezynfekuj i zaklej, a ja tu skończę.

Kamila posłusznie pobiegła do małej łazienki pod schodami. Wróciła akurat kiedy wysypywałam resztki skorup do kosza. Pomogła mi podnieść ciężki podest na którym stał wazon. Z ulgą stwierdziłyśmy że tylko jeden róg się trochę obił więc obróciłyśmy go tak żeby nie było widać. Popatrzyłyśmy na siebie i wtedy do nas dotarło dlaczego tak naprawdę znalazłyśmy się na dole. Równocześnie spojrzałyśmy na wielki salon, na którego końcu znajdowało się wejście do pomieszczeń gospodarczych. Zrobiło mi się trochę słabo na samą myśl, że muszę tam wejść. Moja bujna wyobraźnia podsuwała mi makabryczne obrazy których mogę się spodziewać. Krew, wnętrzności, części ciała… Zrobiło mi się nie dobrze. W duchu przeklęłam wszystkie filmy i książki z morderstwem w tle w których się lubowałam. Otrząsnęłam się z tych myśli i ruszyłam do pralni. Kamila za mną.

Pomieszczenia gospodarcze był to wielki pokój poprzedzielany ściankami działowymi. Z salonu przez ukryte w ścianie drzwi wchodziło się do pralni gdzie stały pralki i suszarki oraz lodówka i zamrażarka Starej, z których to nikt nie miał prawa korzystać oprócz niej (czasami pozwalała synowi coś użyć, córka i tak jadała tylko smażony na oleju kokosowym — jarmuż, którego kilogramy zawsze były w ogólnodostępnej lodówce w kuchni). Po lewej stronie było wejście do pomieszczenia gdzie były bojlery i z racji tego, że było tam zawsze gorąco na rurkach od wody biegnących pod sufitem wisiały wiecznie ubrania do suszenia. Te które według Racheli nie nadawały się do suszenia w suszarkach bębnowych. Między innymi nasze uniformy do pracy — czarne spodnie i tuniki. Po prawej stronie były rzędy półek na których stały słoiki i słoiczki z różnymi wynalazkami Racheli typu kiszonki, octy, moczone orzechy itp. Tuż przed półkami było wejście do zamykanej na klucz piwniczki ze srebrami, porcelaną i winami, do której klucz musiała mieć ta z nas, która akurat była na zmianie. Kategorycznie zabronione było dawanie klucza dzieciom, tak samo zresztą jak kluczy do drzwi wejściowych. Syn i córka, pomimo pełnoletności, uznawani byli przez Rachelę za jednostki skrajnie nieodpowiedzialne i nie godne zaufania. Myślę, że tak naprawdę chodziło o ich pełną kontrolę, na punkcie której nasza szefowa miała absolutną obsesję. Gdyby mogła, zapewne odebrała by klucze również mężowi.

Rachela leżała tuż przed drzwiami do piwniczki twarzą do ziemi. Rozrzucone blond włosy były zakrwawione. Ubrana była we wczorajszy dres więc od razu przyszło mi na myśl, że musi leżeć tu od wczoraj. Popatrzyłam na Kamilę która stała nad nią z nieodgadnioną twarzą.

— Może żyje? — powiedziałam nie pewnie.

Kamila spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Sprawdź — powiedziała.

— Ja??? Nie znam się na tym.

— Ja też nie. Zresztą to ty jesteś znawczynią.

— To że lubię książki detektywistyczne nie robi ze mnie eksperta medycyny. — odparłam. — Ty sprawdź.

Kamila delikatnie trąciła stopą nogę Starej.

— Tak??? — spytałam lekko oburzona — Bardzo wdzięcznie moja droga. Może trochę szacunku…

— Przecież to Ona!

— Ale chyba nie żywa więc wypada się jakoś zachowywać.

— To się zachowuj, tylko sprawdź czy na pewno nie żyje bo inaczej mamy przesrane przez ten wazon.

Z lekkim obrzydzeniem pochyliłam się żeby odgarnąć włosy i sprawdzić tętno. Delikatnie przyłożyłam dwa palce do szyi, ale zimno jej skóry aż mnie zelektryzowało więc czym prędzej się odsunęłam.

— Na pewno nie żyje. — powiedziałam. — Trzeba zadzwonić na policję.

Odwróciłam się na pięcie i pognałam do telefonu. Wykręciłam 112 i starając się mówić jak najskładniej opisałam sytuacje. Odłożyłam słuchawkę i już miałam lecieć z powrotem do Kamili kiedy uświadomiłam sobie, że nie wiem gdzie jest moja komórka. Pamiętałam dokładnie, że zbiegając na dół miałam ja na pewno w ręce ponieważ przeszkadzała mi trzymać się poręczy i przekładając ją do drugiej ręki o mało jej nie upuściłam.

Rozejrzałam się po kuchni ale nigdzie jej nie widziałam. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz miałam ją w ręce i co po kolei się wydarzyło. Leciałyśmy jak opętane na dół po schodach — miałam ją w dłoni, potem upadek i zbieranie skorup po wątpliwej urody ukochanym wazonie Starej — wtedy już jej nie miałam. Albo gdzieś odłożyłam, albo mi wypadła z ręki kiedy pokonywała mnie grawitacja. Obeszłam wyspę i dokładnie przyjrzałam się każdej powierzchni płaskiej na którą mogłam odłożyć telefon zanim zabrałam się do zamiatania dowodów naszej zbrodni. Zajrzałam nawet do szafki w której leżała szufelka ze szczotką i do szuflady z której wyciągnęłam worek na śmieci. Nigdzie jej nie było więc jedynym logicznym rozwiązaniem pozostawała opcja, że wypadła mi z ręki. Podeszłam do schodów, odwróciłam się w stronę kuchni i kucnęłam. Kuchnia i salon były ogromne więc nawet jeżeli siła rozpędu z jaką wypuściłam go z rąk była duża, powinien leżeć gdzieś na środku podłogi i ewidentnie rzucać się w oczy na białych płytkach. Ponieważ się nie rzucał jedynym logicznym rozwiązaniem jego pobytu była wnęka pod wyspą. Często zastanawiałyśmy się z Kamilą jakim to inteligentnym tłumaczeniem wykazał by się architekt który zaprojektował to ustrojstwo. Wyspa znajdująca się pośrodku kuchni była wielka i faktycznie bardzo praktyczna ponieważ w całości pełniła funkcję blatu roboczego z kranem i zlewem w jednym rogu. Pod blatem znajdowały się przydatne półki i szuflady, a także wysuwany kosz na śmieci który można było otworzyć kolanem nie brudząc przy tym białych frontów jeżeli akurat miało się uwalane czymś ręce. Ale po co na miłość boską zostawiać było kilku centymetrową szparę przy podłodze, zamiast zrobić fronty do samej ziemi? Szpara była na jakieś dwadzieścia centymetrów w głąb dookoła wyspy i nóżkami w każdym z rogów, plus jeden po środku każdego boku. Nie było chyba dnia żeby ktoś pracujący przy wyspie nie zahaczył o którąś z nóżek, bądź nie ubił sobie palca jeżeli akurat miał pecha być a klapkach lub nie daj boże na boso. Oczywiście sprzątanie też było utrudnione ponieważ szpara była na tyle niska, że nie dostawało się do końca mopem.

Pewna, że mój telefon spoczywa właśnie w czeluściach pod wyspą, uzbrojona w długą drewnianą łyżkę zaczęłam grzebać drugą jej stroną w szparze. Tak jak się spodziewałam i prawie dokładnie w tym miejscu którym się spodziewałam trafiłam na opór. Eleganckim ślizgiem wydostałam go na światło dzienne. Ku mojemu zaskoczeniu równie eleganckim ślizgiem wydostał się klucz, który jak pomyślałam musiał mi wypaść z kieszeni. Schowałam go więc razem z telefonem i poszłam wstawić wodę na herbatę.

Policja przyjechała bardzo szybko. Ledwo zdążyłam zaparzyć ziółka na uspokojenie których podejrzewałam, że zaraz będę potrzebować zarówno ja jak i Kamila. Kamila pobiegła na górę otworzyć, a ja z kubkiem siadłam za wielką wyspą pośrodku kuchni próbując pozbierać myśli. Kiedy weszli tylko kiwnęłam głową w stronę pralni. Kolejną godzinę pamiętam jak przez mgłę. Coraz więcej ludzi kręcących się po domu, pytania, zamieszanie. Kiedyś myślałam, że gdybym znalazła się w takiej sytuacji panikowała bym i histeryzowała, ale byłam dziwnie spokojna. Cała ta sytuacja była tak nierealna, że mój mózg nie przyjmował chyba tego za prawdę. Po wstępnych pytaniach dotyczących okoliczności i tego czy nie potrzebujemy psychologa lub pomocy medycznej, zostałyśmy poproszone o udanie się do swoich pokoi i czekanie aż ktoś do nas przyjdzie. Siedziałyśmy więc w moim pokoju na podłodze i paliłyśmy papierosa za papierosem co było oczywiście kategorycznie zakazane, ale w tej sytuacji nawet się tym nie przejmowałyśmy. Akurat dzień wcześniej postanowiłam, że od dzisiaj rzucam, ale w tych okolicznościach zdrowie moich płuc zeszło na drugi plan.

— Ewelina… — wyszeptała nagle zdenerwowana Kamila. — A jak nas będą podejrzewać?

— No co ty. — powiedziałam uspokajająco. — W dzisiejszych czasach na pewno potrafią ustalić kto to zrobił a kto nie…

Jednak zaraz jak to powiedziałam delikatny niepokój wkradł się w moje serce. Tyle się przecież słyszy o kozłach ofiarnych niesłusznie skazanych żeby policja mogła się wykazać szybkim wynikiem, zwłaszcza w sprawach medialnych. A była to na pewno sprawa medialna! Żona byłego ministra Wielkiej Brytanii, obecnego parlamentarzysty … Ja pierdzielę! Ale wdepnęłyśmy! To że nie pałałyśmy do niej uczuciami ciepłymi, a wręcz przeciwnie, wiedział każdy z moich bliższych i dalszych znajomych z którymi kiedykolwiek rozmawiałam o swojej pracy. Nie! Bez jaj! Otrząsnęłam się z ponurych myśli. Za dużo filmów oglądam.

— Ciekawe czy dzieci już wiedzą? — zastanawiałam się na głos. — I Joachim.

— Telefon do Joachima wzięli ode mnie zaraz po przyjściu więc on pewnie wie, ale dzieciom to chyba nie będzie chciał mówić przez telefon…

— Pewnie że lepiej by było osobiście, ale zanim tu dotrą ze szkół to prędzej dowiedzą się z telewizji albo jakiegoś portalu. Pewnie pod domem już kręcą się jacyś dziennikarze. — stwierdziłam.

— Myślisz? — zdziwiła się Kamila — A skąd by wiedzieli?

— Mają informatorów w policji. Zawsze przecież są mega szybko na miejscach zbrodni a co dopiero jak zginie ktoś znany.

— Skąd wiesz że mają informatorów? — dopytywała Kamila.

— No z książek i z filmów.

— Boże! Ty i te twoje kryminały! — zirytowała się Kamila przeglądając coś w telefonie. — Tylko się nie przyznawaj policji że masz takiego hopla na tym punkcie bo będziesz pierwszą podejrzaną.

— Wcale nie mam hopla tylko po prostu lubię. — oburzyłam się. — Jedni lubią modę, inni tenisa czy coś, a ja lubię zagadki detektywistyczne. Zastanówmy się więc nad motywem…

— Poważnie? Może zostawmy to policji?

— Nie jesteś ciekawa?

— Niezbyt.

— Ale ja jestem i lepiej mi się myśli jak do kogoś gadam. Więc po kolei. Co najczęściej jest motywem zbrodni? Pieniądze, zemsta, miłość lub chęć zatuszowania innego przestępstwa.

— Miłość możemy tu wykluczyć. — powiedziała Kamila z przekąsem.

— Miłość czyli zaangażowanie emocjonalne. — pouczyłam ją. — To może być zazdrość na przykład, albo chęć pozbycia się Racheli przez męża lub jego kochankę żeby mogli być razem.

— Nie prościej się rozwieść? — zapytała Kamila.

— Może się nie dało. Może Rachela nie chciała dać Joachimowi rozwodu, albo on chciał się rozwieść z powodów politycznych lub finansowych. Nie znamy ich sytuacji. Może mieli podpisaną intercyzę i w razie rozwodu straciłby wielki majątek. A może bał się, że gdyby zażądał rozwodu a ona odkryła romans, puściła by go z torbami?…

— Dużo tych może.

— A będzie jeszcze więcej.

— O Boże, jaka nuda… — powiedziała Kamila kładąc się na podłodze i podkładając sobie pod głowę jedną z ozdobnych poduszek którymi zawalony był pokój. — Poważnie myślisz, że Joachim byłby zdolny do morderstwa?

— Nie wiem czy byłby zdolny. Nie wygląda na takiego. Ale statystycznie siedemdziesiąt procent zabójstw to małżonek. Jak nie on, to mogła być to jego kochanka która dosyć miała czekania na rozwód. Wcale bym mu się nie dziwiła że odwlekał. Strach było jej powiedzieć że awokado się zepsuło w misce żeby nie ześwirowała, a co dopiero o rozwodzie.

— Czyli uważasz, że miał kochankę? On? — zapytała z niedowierzaniem w głosie Kamila.

— Nie uważam, ale chcę rozpatrzyć wszystkie możliwości. — kontynuowałam. — Przy motywie związanym z miłością można by jeszcze rozważyć zaangażowanie emocjonalne z jej strony. Czyli ona miała kochanka na przykład, zerwała z nim i on ją zabił z zazdrości.

Kamila spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym powątpiewanie i postukała się w czoło.

— No dobra, tą wersję odrzucamy. — powiedziałam z przekonaniem. — Idźmy dalej. Od miłości prosta droga do nienawiści. Czyli ktoś ją zabił z zemsty.

— Tu może prościej będzie zrobić listę kto nie chciał….

— Ale myślmy poważnie. Wielu osobom nadepnęła na odcisk.

— Raczej zmiażdżyła stopy kowadłem. — przerwała mi Kamila gapiąc się w sufit.

— … ale czy do tego stopnia żeby zabić? — kontynuowałam. — Nie mamy w tym temacie wystarczającej wiedzy więc to musimy odłożyć. Następny możliwy motyw to pieniądze. Wiemy że lubiła się “mylić” przy wypłatach i “zapominać” płacić pracownikom. Możemy więc założyć, że na dużo większą i poważniejszą skalę też mogły jej się zdarzać “pomyłki”. To byłby dobry motyw o ile chodziło o większą skalę bo nie wyobrażam sobie pracownika mordującego Starą za kilka stów nieuzasadnionych potrąceń z wypłat.

— Za kilka stów nie, ale dodaj do tego traumy emocjonalne, koszmary nocne i motyw jest. — powiedziała Kamila z przekonaniem w głosie.

— Kilka dni temu śniło mi się, że dokupiła na wieś jeszcze dwie lodówki i kazała mi wszystkie pięć czyścić nie tylko w niedziele ale też w piątki. Miałam atak paniki po przebudzeniu. Masz rację. — przyznałam. — Nie możemy wykluczyć żadnej z byłych pracownic z kręgu podejrzanych.

— Czy dotarło już do ciebie przed jakim nieprawdopodobnym zadaniem stoi teraz policja i żebyśmy nie wiem ile się zastanawiały nie dojdziemy do żadnego rozwiązania?

— Tak. Dotarło. To będzie trudna sprawa.

— O! Nawet nie zauważyłam, że wysłała mi wczoraj referencje. — wykrzyknęła nagle Kamila patrząc w telefon.

— Stara? — zapytałam zdziwiona — Jakie referencje?

— Mówiłam ci chyba? Jakiś czas temu poprosiłam ją o referencje bo chcę zacząć powoli wysyłać CV do różnych galerii i muzeów.

— Nie mówiłaś! Przyznałaś się że chcesz odejść?? I nie zjadła cię żywcem?

— Okłamałam ją. Powiedziałam, że to po to żeby tylko się rozeznać co mi odpiszą. Żeby ewentualnie jakieś kursy sobie zrobić i na pewno potrwa to wiele miesięcy. Ale jak byś zobaczyła jej minę! Myślałam że dostanie apopleksji. I oczywiście zaraz później przypomniała sobie, że trzeba wyczyścić wszystkie srebra.

— Oczywiście. O której skończyłaś?

— Przed północą. Normalnie pewnie bym to dwa dni robiła ale tak mnie wkurzyła, że szorując tą szmatą wyobrażałam sobie że to pumeks a dzbanki to jej twarz.

— Nie pamiętam tego. Nie było mnie wtedy w domu?

— Nie. Poszłaś gdzieś ze znajomymi. Dzwoniłam nawet do ciebie ale nie miałaś zasięgu. Miałam nadzieję, że się wyżalę i powstrzymasz mnie przed dosypaniem jej trutki na szczury do herbatki na wzdęcia.

— Ale nie dosypałaś? — zapytałam podejrzliwie bo Rachela często miewała problemy gastryczne, bardzo uciążliwe dla otoczenia.

— Nie znalazłam trutki.

— To szkoda, że się nie dodzwoniłaś to bym ci doradziła.

— Gdzie jest trutka?

— Nie. — zaśmiałam się. — Z tymi srebrami. Jak je szybko wyczyścić. Nie opowiadałam ci jak doprowadziłam Starą na skraj zapaści?

— Nie! Gadaj.

— To było jakieś dwa miesiące po tym jak zaczęłam pracę i drugi weekend który zostaliśmy w Londynie i tutaj pracowałam. Stara nie mogła chyba przeżyć, że coraz częściej pomimo dokładania mi obowiązków kończę o czasie i nie robię darmowych nadgodzin. Łaziła, sprawdzała, ale nie mogła mnie złapać na niewypełnianiu listy. Więc postanowiła wytoczyć większe działa. Zawołała mnie do spiżarni, pokazała tę tonę dzbanków, sztućców, lichtarzy i tym podobnych, wręczyła szmatkę i baniak mleczka do czyszczenia i kazała polerować. Popatrzyłam na te wszystkie półki, oceniłam, że zajmie mi to kilka dni i pytam do kiedy mam to zrobić. Na co ona z tym swoim fałszywym uśmiechem, że dzisiaj bo jutro jest impreza, a ona jeszcze nie zdecydowała co z tego użyje więc wszystko ma lśnić. Szlag mnie trafił ale postanowiłam, że nie dam małpie satysfakcji więc z uśmiechem jej mówię, że nie ma sprawy. Jak tylko wyszła z domu to ja na internet i szukam jak szybko wyczyścić srebra. No i wyskoczył mi sposób z folią aluminiową. Szklaną miskę wykładasz folią, sypiesz sól, wlewasz wrzątek i w tym zanurzasz srebro. Wrzuciłam pierwszy dzbanek do miski, wyciągam po kilku sekundach a on się świeci jak psu jajka. Bez polerowania.

— No co ty?

— Poważnie! Mało się nie posikałam ze szczęścia. No więc metodą taśmową przy użyciu kilku misek obrobiłam te wszystkie srebra w cztery godziny. Żeby zatrzeć ślady nawet wylałam pół baniaka tego mleczka do czyszczenia do ubikacji. Jak Stara wróciła do domu po siódmej, to ja sobie już na spokojnie jadłam kolację. Wpadła do kuchni, złapała za listę, zobaczyła że wszystko oznaczone że zrobione, więc od razu wydarła gębę że przecież mówiła wyraźnie że srebra najważniejsze. No więc ja do niej między jednym kęsem a drugim, w totalnym spokoju, że przecież zrobione i nie musi się tak unosić. Nigdy jeszcze nie widziałam żeby w takim tempie przemierzyła salon. Wpadła do spiżarni prawie z drzwiami i framugą i siedziała tam z dziesięć minut. Taki były huk przerzucanych sreber, że bałam się czy sąsiedzi na policję nie zadzwonią. Wypadła z tamtąd, poleciała na górę, trzasnęła drzwiami tak że tynk trochę odleciał. Ale udawałam że go nie widziałam idąc na górę. Zresztą byłam już po godzinach pracy. — dokończyłam szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

— Dziwne, że udaru wtedy nie dostała z tłumionych wrzasków. — chichotała Kamila.

— Oj nie tłumiła. Jak brałam kąpiel to słyszałam jej darcie. Wyła jak syrena alarmowa. Chyba na Joachima. No ale czytaj moja droga! Zobaczmy jakie ci referencje wystawiła.

— A no tak. — powiedziała Kamila biorąc telefon do ręki.

Czytała i czytała a jej twarz nabierała coraz bardziej czerwonego koloru. Zagryzłam wargi żeby się nie śmiać bo już wiedziałam, że Rachela musiała coś odwalić. Kiedy w końcu podniosła twarz znad telefonu i popatrzyła na mnie była buraczkowa.

— Ja pier…! — wycedziła przez zęby — Ja pier…!

— Co? — udało mi się z trudem wykrztusić bo zanosiłam się śmiechem, zakrywając sobie usta rękami, żeby policja nie słyszała jak pracownica przeżywa żałobę po śmierci swojej pracodawczyni. Nie miałam ochoty przesunąć się na liście podejrzanych na pozycję numer jeden.

— Czytaj! Referencje do galerii sztuki. — powiedziała Kamila podając mi telefon. — Trzeci akapit.

Wzięłam od niej telefon i zaczęłam czytać na głos:

— …. z najwyższą starannością i zaangażowaniem wykonywała powierzone obowiązki takie jak: obieranie i siekanie warzyw, obsługę maszyn elektronicznych typu pralka czy zmywarka, czyszczenie urządzeń sanitarnych typu umywalka czy sedes… — urwałam łapiąc za poduszkę i wsadziłam w nią twarz wyjąc ze śmiechu. Kiedy wreszcie udało mi się w miarę uspokoić opuściłam poduszkę i ocierając łzy lecące mi po policzkach oddałam telefon Kamili.

— Ewelina, mówię ci, Bóg nade mna czuwa. — powiedziała poważnym głosem biorąc ode mnie komórkę. — Gdyby teraz nie leżała tam martwa to ja bym ją dzisiaj udusiła gołymi rękami. Aż mi się w głowie kręci ze złości. Jak można być taką wredną cholerą?

— Nie wiem moja droga. — powiedziałam rozkładając ręce. — A jeszcze bardziej nie wiem jak można ją tolerować. My jesteśmy tu na chwilę. Ale Joachim i jego rodzina? To całkiem przyzwoici ludzie. Że on się z nią nie rozwiódł już dawno temu to jakieś nieporozumienie.

— Pewnie nie może bo boi się o karierę polityczną. Albo ma syndrom Sztokholmski.

— Co robi z niego jeszcze lepszego kandydata na mordercę. Pamiętaj, w siedemdziesięciu procentach to współmałżonek popełnia zbrodnię. A w tej sytuacji daję mu mocne osiemdziesiąt.

— Wiesz co, ja to się chyba położę. — powiedziała nagle Kamila. — Jakoś nie najlepiej się czuję…

— Faktycznie blada jesteś. — stwierdziłam przyglądając się jej. — Idź się połóż. Może zawołać lekarza?

— Nie, spoko. Szlag mnie trafił po tym CV. Nawet z tamtego świata musiała mi dowalić.

Odprowadziłam ją do pokoju żeby mi gdzieś po drodze nie fiknęła koziołka, położyłam i przykryłam kocem z nakazem wołania jak tylko będzie czegoś potrzebowała po czym wróciłam do siebie. Zadzwoniłam do Zdziska, który oczywiście bardzo się przejął całą sytuacją ale po pierwszym szoku stwierdził pragmatycznie, jak to on, że przynajmniej wrócę szybciej do Polski.

Policja pracowała do późna w nocy. W międzyczasie zdjęto nam odciski palców i zostałyśmy przesłuchane. Niektóre pytania były dość krępujące, jak na przykład: dlaczego siedziałyśmy na dachu w prawdopodobnym czasie popełniania morderstwa, albo czy nie przyszło nam do głowy, że zamiatanie podłogi, nawet jak coś się rozbiło, mogło nie być najlepszym pomysłem z racji usuwania ważnych śladów które mógł zostawić morderca? Jednak największą konsternację wywołało pytanie: Jaką osobą była Rachela i jak nam się układały z nią stosunki? Cisza która zapadła wydawała się trwać w nieskończoność. Już wtedy zauważyłam, że policjanci przesłuchujący nas patrzą na siebie znacząco. Natomiast po pytaniu: czy wiemy kto mógłby chcieć skrzywdzić Rachelę i odpowiedzi wściekłej nadal o referencje Kamili: A kto by nie chciał? — Postanowiono przesłuchać nas jednak osobno.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij