Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Nikomu nie można ufać - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 marca 2025
E-book: EPUB, PDF
29,00 zł
Audiobook
24,99 zł
29,00
2900 pkt
punktów Virtualo

Nikomu nie można ufać - ebook

Kiedy zwyczajna impreza zamienia się w kryminalną zagadkę, bohaterka – niezależna, błyskotliwa i zawsze w centrum wydarzeń – musi rozwiązać tajemnicę, zanim skończą się przekąski i cierpliwość do podejrzanych. Weekend w gronie przyjaciół, grill, dobre jedzenie i… nieoczekiwane morderstwo. Wszyscy są podejrzani, a rozwiązanie zagadki okazuje się bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Z każdym krokiem bohaterka odkrywa kolejne tajemnice, a chaos, w który wpada, to tylko rozgrzewka przed prawdziwą katastrofą. Błyskotliwa mieszanka humoru, kryminalnych łamigłówek i nietuzinkowych postaci – idealna dla fanów Joanny Chmielewskiej i Alka Rogozińskiego.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Czekając na taksówkę dopakowywałam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy. Piżamka, kosmetyki, ładowarka, masło kakaowe do opalania. Ciasto czekało już przyszykowane pod drzwiami. Zajrzałam do lodówki i wyciągnęłam butelkę wina bezalkoholowego. Alkoholu nie piłam już od kilku lat. Najpierw wizja bólu głowy następnego dnia skutecznie zniechęcała mnie do procentów, a potem kolejne zauważalne benefity podtrzymały decyzję o abstynencji. Poza tym mój przewrotny charakter nakazujący robić wszystko odwrotnie niż większość społeczeństwa, też odczuwał satysfakcję. Oczywiście początkowo moja decyzja wywoływała szok i niedowierzanie. Z jakiegoś dziwnego powodu w naszym kraju mniejsze zdziwienie wywołuje ogolenie głowy na łyso niż rezygnacja z odurzania się procentami. Jednakże po długich miesiącach przyglądania mi się z podejrzliwością, dopytywania o ewentualne jednostki chorobowe i cichego podejrzewania alkoholizmu, moja decyzja została zaakceptowana przez większość znajomych.

Wrzuciłam butelkę do torby i wyszłam z mieszkania akurat w momencie gdy charakterystyczne piknięcie poinformowało mnie, że auto już czeka na dole. Młody chłopak z typowo ukraińskim akcentem powitał mnie słowami: “Proszę zapiąć pasy!” Po czym ruszył z piskiem opon. Spojrzałam na zegarek 14.40.

- “Świetnie. - pomyślałam. - Będę na 15.00, goście mają być na 17.00 więc spokojnie zdążymy wszystko przygotować.”

Tak naprawdę trzeba było tylko poustawiać meble na tarasie, zrobić kanapeczki, pokroić warzywa i mięso na grilla. Ostatnie szlify. Każdy miał przygotować jakąś przekąskę żeby nie zwalać całej roboty na Magdę, która wciąż łaskawie udostępnia nam swój dom z wielkim ogrodem na większość spotkań i imprez plenerowych. Mój popisowy sernik upiekłam dzień wcześniej, żeby móc się porządnie wyspać i przygotować na imprezę. Zdążyłam nawet nałożyć maseczkę na twarz, co było u mnie rzadkością, bo wiecznie się gdzieś spieszyłam i zawsze miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Cieszyłam się na tą imprezę bo dawno nie widziałam się z moimi “Gwiazdami”. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Londynie, a wcześniej pogoda nie zachęcała do imprez i spotkań na wolnym powietrzu. Jesień i zima były chłodne, deszczowe i szare. Śnieg, o ile padał, zaraz topniał i zostawiał na ulicach paskudną szarą breję. Tęskniłam za białymi, mroźnymi zimami jakie pamiętałam z dzieciństwa. “Może faktycznie coś jest na rzeczy z tym ocieplaniem klimatu.” - zastanawiałam się. Na szczęście zawsze jak zatęskniłam za śniegiem, mogłam wsiąść w auto i skoczyć w góry, do których z Krakowa było całkiem blisko. Oczywiście tylko w ciągu tygodnia. Nie byłam aż tak szalona żeby pchać się na Zakopiankę w weekend..

Wiosna tego roku także nie rozpieszczała aurą, ale akurat tuż przed moim przylotem wszystko nagle się odmieniło. Temperatura skoczyła do ponad dwudziestu stopni, słońce świeciło jak w środku lata i wszystkie znaki na niebie i ziemi (górale też) wskazywały, że końcówka maja już taka będzie. Żałowałam trochę, że mój Zdzisek musiał akurat wyjechać na jakieś nudne sympozjum finansowe, ale z drugiej strony cieszyłam się, że nie będę musiała oglądać jego dyskretnego ziewania koło północy i natarczywego wpatrywania się we mnie sygnalizującego, że czas wracać do domu. Na pewno nie byłoby też mowy o zostaniu na noc. No bo jak można się porządnie wyspać po imprezie, w obcym łóżku, w domu pełnym dzieci krzyczących od samego rana i wchodzących bez pukania do pokoju z pytaniem: „Ciociu, czy widziałaś naszą gierkę”?... Istny chaos.

Ja absolutnie nie miałam nic przeciwko, wręcz to uwielbiałam. Od zawsze żyłam w chaosie spowodowanym według mojej mamy - wrodzoną niezdolnością dostosowania się do ogólnie przyjętych norm społecznych w krajach wysoko rozwiniętych (czytaj dzikus), a według mnie - wszechstronnością zainteresowań. Bez względu na nazewnictwo najlepiej odnajdywałam się w sytuacjach podbramkowych, gdzie ilość nagromadzonych zadań i termin ich realizacji powodowały wzrost adrenaliny do poziomu niebezpiecznego dla zdrowia. Natomiast wykonanie najprostszego planu działania w warunkach komfortowych dla przeciętnego człowieka, stawało się dla mnie zadaniem przekraczającym moje zdolności podejmowania decyzji.

W pełni usystematyzowane i zaplanowane na co najmniej kilka lat do przodu życie i potrzebę stabilności Zdziska oczywiście rozumiałam i akceptowałam. Czasami tylko zastanawiałam się jak to możliwe, że ze mną jeszcze wytrzymuje i nie osiwiał. Na razie dawał radę i nie wykazywał chęci ewakuacji. Myślę, że przyczyniały się do tego moje częste podróże w ramach obowiązków zawodowych, które zapewniały mu chwilę wytchnienia od moich szaleństw. Także moje okresy wegetacji następujące po czasie kompletnego chaosu, wprowadzały trochę równowagi do naszej egzystencji. Odcinałam się wtedy od świata zewnętrznego aby w ciszy i spokoju skupić się na sprawach domowych, nowych hobby i czytaniu ukochanych książek. Na szczęście dla mojego ego, Zdzisek też nie był chodzącym książkowym ideałem księcia z bajki. Jego podejście do tematów romantycznych ilustrowało raczej zdanie: “Już raz Ci powiedziałem że Cię kocham, dam znać jak coś się zmieni.“ Komplementy w jego wykonaniu też bywały specyficzne, ale to akurat przy moim wrodzonym, dużym poczuciu humoru, poprawiało mi często nastrój na cały dzień. Jego ostatnia próba wytłumaczenia mi, że porównanie moich zdolności tanecznych do laleczki Chucky było w istocie komplementem, powodowała u mnie wybuchy śmiechu przez resztę dnia.

- Tutaj? - pytanie kierowcy wyrwało mnie z zamyślenia.

- Jeszcze kawałek. - odpowiedziałam rozglądając się dookoła. - Proszę zatrzymać się koło tego zakrętu. Stwierdziłam, że prościej będzie przejść te dwieście metrów pod górkę, niż wysłuchiwać jak zwykle narzekania kierowcy na wąską drogę i brak możliwości zawrócenia na podjeździe pełnym samochodów.

Wypakowałam torbę z bagażnika i ruszyłam ochoczo pod górę dzierżąc przed sobą blachę z sernikiem, modląc się żeby nie potknąć się na nierównej drodze i nie wywinąć orła. Z oddali widziałam już otwartą bramę i tak jak się spodziewałam zapchany parking przed garażem.

- “Weronika z Rafałem już są.” - pomyślałam, rozpoznając biały samochód. “A to czerwone, to chyba Ani i Tomka z Rzeszowa...”

Wrzaski przypominające rozrywane zwierzę sygnalizowały, że dzieci swoją imprezę już rozpoczęły. Potwierdził to okrzyk jakiejś znikającej w oknie głowy:

- Cześć ciocia!

Huk spadającej metr ode mnie prezerwatywy wypełnionej wodą przypomniał, że wkraczam na teren zwiększonego ryzyka, spowodowanego niecodziennym i wysokim zagęszczeniem dzieci na metr kwadratowy, jaki przy tego typu imprezach występuje.

- Sorry ciocia! Myślałem, że to Mariusz. - poinformował mnie inny okrzyk gdzieś z okolicy dachu, którego źródła za żadne skarby nie byłam w stanie zlokalizować.

Nieco już ostrożniej stawiając kroki i rozglądając się uważnie, okrążyłam dom i poszłam w kierunku wschodniego tarasu skąd dobiegały jakieś disco polowe rytmy oznaczające, że Weronika faktycznie już jest i działa. Na potwierdzenie moich przypuszczeń jakieś dwie sekundy później zobaczyłam ją, wyłaniającą się z domu przez drzwi tarasowe.

- O jesteś! - ucieszyła się na mój widok. - Świetnie, bo jesteśmy trochę do tyłu z czasem. Magda musiała rano pojechać do restauracji w Katowicach, bo mieli jakąś sytuację kryzysową z kucharzem. Zaraz powinna wrócić, ale na razie same musimy wszystko ogarnąć. Nie wiesz gdzie trzyma miski do sałatek? - zapytała całując mnie w policzek.

- Chyba pod schodami... Ania jest?

- Jest, karmi małego na dole.

- Dobra, to co mam robić?

- Wszystko po kolei. - powiedziała Weronika z szelmowskim uśmiechem. - Najpierw papierosek. A nie widziałaś mojej Kasi?

- Kasi nie widziałam, ale chyba twój syn próbował mnie zabić prezerwatywą z wodą.

- A tak, dorwali się do apteczki na dole. - poinformowała mnie ze stoickim spokojem Weronika, zaciągając się papierosem i rozsiadając na leżaku.

Stwierdziłam, że chwila przerwy przed pracą mi nie zaszkodzi więc odłożyłam torbę i sernik, usiadłam na kanapie i z przyjemnością rozejrzałam się po ogrodzie. Uwielbiałam początek lata po długiej i szarej zimie.

- Kto będzie? - zapytałam. - Bo nawet nie miałam czasu porozmawiać porządnie z Magdą.

- Ja z Rafałem, Magda z Markiem oczywiście, Alicja z Ryśkiem, ty, Ania z Tomkiem… - wyliczała Agnieszka - A z mniej ci znanych, Sabina z mężem i Beata. Klaudia jednak nie przyleci. Musiała odłożyć przyjazd na jesień. Jakieś problemy w firmie.

- Tak, wiem. Czytałam na “Gwiazdach”.

“Gwiazdy”, to była nasza babska grupa na messengerze, dzięki której byłyśmy cały czas w kontakcie i na bieżąco ze wszystkim co działo się w naszych zabieganych życiach. Nie pamiętam nawet kto ją założył i w jakich okolicznościach ale podejrzewam, że była to Magda. Większość “Gwiazd” poznałam właśnie dzięki niej. Najpierw Klaudię, która niedługo potem wyjechała do Stanów, przerywając studia prawnicze na czwartym roku, wprawiając tym w osłupienie chyba wszystkich na około. Otworzyła tam firmę sprzątającą, która obecnie jest chyba największą w New Jersey. Jej zmysł do biznesu i twarde stąpanie po ziemi wzbudzało we mnie ogromną zazdrość, ponieważ nie posiadałam ani jednego ani drugiego. Następnie Magda poznała mnie z Weroniką przy okazji jakiejś imprezy, a kilka lat później na szalonym sylwestrze - z Alicją, z którą od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Następnie Alicja poznała nas ze swoją przyjaciółką z Rzeszowa - Anią, która idealnie wpasowała się w nasze babskie grono. Tak powstały “Gwiazdy”.

- A Natalia? Zaszczyci nas swoją obecnością? - zapytałam.

- Nie. Też jej coś wypadło.

- Szkoda… Ale więcej jedzenia dla nas. - powiedziałam szczerząc zęby w uśmiechu. - A propos jedzenia. Czy Ania przywiozła pischingera?

- Przywiozła, ale przyjechała wczoraj więc Magda pewnie już pół zjadła.

- Pewnie cały! - powiedziałam zawiedziona znając jej zamiłowanie do słodyczy, przewyższające nawet moje. - O pischingera Ani zawsze się biłyśmy.

- Ze mną nie będziecie musiały. Jestem na diecie i jedyne kalorie które mam zamiar dziś przyjąć to te z Martini.

- Ale po co jesteś na diecie? - zapytałam przyglądając jej się uważnie. - Przecież świetnie wyglądasz.

- Kochana jesteś ale powtórz mi to jak zejdę z rozmiaru 40.

- Weronika, mówię poważnie. Wyglądasz bardzo dobrze. Nie wyobrażam sobie ciebie jako chudzielca. Najważniejsze są proporcje. Niska nie jesteś więc naprawdę nie masz czym się martwić. Zresztą świat się zmienił. Dzisiejsze 40 to stare 36. Nie każdy musi mieć rozmiar 36. - powiedziałam z przekonaniem.

- To po co biegasz na siłownie trzy razy w tygodniu? - zapytała Weronika przyglądając mi się spod przymrużonych powiek.

- Dla zdrowia… - powiedziałam niepewnie.

- Taaak? - zapytała z przekąsem.

- Taaak… No i siebie akurat lubię w rozmiarze 36… - odpowiedziałam i zagryzłam wargi.

Patrzyłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.

Nie mniej jednak naprawdę uważałam że Weronika wyglądała bardzo dobrze. Śliczna buzia, falujące blond włosy do ramion, proporcjonalna figura.

- Dobra, wracam do pracy. - powiedziała podnosząc się z leżaka i gasząc papierosa.

- Też idę. - powiedziałam wstając i idąc za nią do domu przez drzwi tarasowe.

Przeszłam przez dużą jadalnię połączoną z salonem i weszłam do kuchni. Rzuciłam torbę w kąt i zajrzałam do lodówki, w której jak zwykle przy imprezie nie było nawet kawałka wolnego miejsca. Zeszłam na dół żeby stwierdzić, że w lodówce pod schodami sytuacja wygląda podobnie. Otworzyłam drzwi do garażu. Super zimno nie było ale doszłam do wniosku, że lepsze to niż reszta domu dla przetrwania mojego ciasta. Garaż był wielki, spokojnie zmieściłyby się dwa auta i jeszcze trochę miejsca by zostało, ale jak to w wielu domach pełnił tu również funkcję składu różnych mniej lub bardziej potrzebnych gratów. Lawirując między kartonami, pudełkami, stertami żelastwa i innych niezidentyfikowanych przedmiotów dotarłam do półek ciągnących się przez całą szerokość ściany. Oczywiście wypchane były po brzegi więc musiałam poprzesuwać jakieś stare lampy, słoiczki z dziwną zawartością i niezliczone pudełeczka żeby zrobić miejsce na blachę. Stwierdziwszy, że zostawiam swoje dzieło w bezpiecznym miejscu, wróciłam tą samą trasą, zgasiłam światło i poszłam na górę.

Przez okna tarasowe widziałam Weronikę komenderującą Markiem i swoim mężem, Rafałem w temacie ustawiania stołów i krzeseł, co chwilę też łapiącą jakieś galopujące dziecko za rękę i zawzięcie coś mu tłumaczącą. Była to czynność co najmniej zbędna, ponieważ każdy z delikwentów wysłuchawszy reprymendy zaraz po wyrwaniu się z objęć, biegł dalej drąc się wniebogłosy.

Wrzeszczące, skrzeczące i wydające inne dziwne dźwięki osóbki trochę mnie rozpraszały, ale z doświadczenia wiedziałam, że za jakieś pół godziny mój mózg przestanie to rejestrować i zwracać uwagę. Typowe włączenie się stanu przetrwania w oprogramowaniu każdej osoby bezdzietnej, zmuszonej przebywać dłużej niż kilka minut w warunkach skrajnie ekstremalnych, jakimi są imprezy z udziałem dzieci. Mózg człowiek to prawdziwy cud techniki.

Pocieszające było również to, że przy całej miłości do dzieci moich przyjaciółek w końcu wrócę do mojego spokojnego, czystego mieszkanka błogosławiąc ciszę i możliwość usłyszenia własnych myśli. Otoczenie powoli przyzwyczajało się do mojej decyzji przedwczesnej śmierci na skutek odwodnienia, z powodu braku szklanki wody przy łóżku. Czasami tylko jakaś dalsza znajoma (zapominając, że brak posiadania przeze mnie dzieci może wynikać z niemożności takowego) przypominała mi o tykającym zegarze biologicznym i rozpływając się nad cudem macierzyństwa wytykała egoizm.

Magda wróciła tuż przed 17.00 kiedy praktycznie wszystko było już gotowe. Stoły na tarasie były zastawione ilością jedzenia mogącą wykarmić pluton wojska , dodatkowe krzesła zniesione z całego domu, Marek z Rafałem rozpalali grilla a ja z Anią kończyłyśmy ulubione kanapeczki pani domu. Bagietka, zielenina, ser pleśniowy, połówki winogron i posypka ze zmielonych orzechów włoskich.

- No witamy! - krzyknęła Ania nie przerywając krojenia sera w stronę wchodzącej do kuchni Magdy. - Przyszłaś pomóc? Troszkę za późno, prawie wszystko już zrobione.

- Przepraszam was dziewczyny. - powiedziała Magda ciężko wzdychając i siadając na stołku barowym za wyspą na której szykowałyśmy jedzenie. - Miałam kryzysową sytuację w restauracji. Kucharz nie przyszedł do pracy. Rozumiecie to? Po prostu nie przyszedł. Nawet nie zadzwonił, nie odbierał telefonu, a kiedy w końcu się do niego dodzwoniłam powiedział, że się zwalnia! Nie mam już siły do tych ludzi...

- I co teraz? - zapytałam z przejęciem. - Znalazłaś kogoś nowego? Co zrobisz?

- Na razie jego pomocnik przejął obowiązki, ale muszę szybko kogoś znaleźć bo chłopak sobie nie radzi, a na dodatek miał wziąć kilka dni wolnego w przyszłym tygodniu. Jak go teraz puszczę?? - zapytała z desperacją w głosie.

- Jak możemy ci pomóc kochana? - spytała Ania jak zwykle skłonna do pomocy każdemu i zawsze, układając na talerzu fikuśnie zwinięte wędliny.

- Jeżeli nie znasz jakiegoś dobrego, bezrobotnego kucharza w Katowicach to nie możesz. - odpowiedziała Magda podrywając się nagle z miejsca i związując swoje brązowe długie włosy gumką wyciągniętą z kieszeni jeansów. - Dobra, dziś już nie będę o tym myślała. Co jest jeszcze do zrobienia?

- Właściwie wszystko jest już gotowe więc zrób mi przyjemność i idź się wykąp, pomaluj czy coś, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść. - powiedziałam mrugając do niej zajęta wycinaniem różyczek z rzodkiewki.

- Kochana jesteś. - powiedziała z uśmiechem Magda głaszcząc mnie po ramieniu.

- A ja??? - upomniała się Ania z udawanie obrażoną miną wymachując nożem.

- Ty też! - zaśmiała się Magda dusząc nas obydwie za szyję. - Co ja bym bez was zrobiła?

- Boże! Zaraz zwymiotuję… - doleciał nas głos z korytarza.

Obejrzałyśmy się w tamtą stronę. W drzwiach stała elegancko ubrana Alicja w krwisto czerwonej szmince na ustach, z przewieszoną przez rękę równie czerwoną torebką. Czarny kombinezon na ramiączka z długimi lejącymi, lekko rozszerzanymi spodniami i cienki skórzany pasek uwydatniały, że Alicja też woli się w chudej wersji i ewidentnie uczęszcza na jakiś fitness. Eleganckie, czarne szpilki dopełniały stylizację. Musiałam przyznać, że świetnie wygląda. Zresztą zawsze była fajnie ubrana. “Pewnie przyzwyczajenie z pracy. Jest przedstawicielem handlowym, codziennie widzi się z klientami, musi dobrze wyglądać.” - tłumaczyłam sobie własne lenistwo w tematach odzieżowo - stylizacyjnych. Moja praca, głównie zdalna ostatnimi czasy, miał swoje plusy i minusy. Minusem w moim przypadku była ogromna ilość eleganckich ubrań w szafie których nawet nie chciało mi się wyciągać. Styl casualowy i sportowy przylgnął do mnie na dobre. Jedynymi odstępstwami były większe imprezy formalne kiedy to przebierałam się w niezbyt wygodne stroje kupione pod wpływem impulsu i niebotycznie wysokie szpilki, żeby po kilku godzinach stękać nad niedolą kobiet i przeklinać wynalazcę obcasów.

- Widzę, że jesteście już na etapie ckliwego wyznawania sobie miłości. Dopiero siedemnasta a te już pijane! Nie wiem dlaczego w ogóle zadaję się z taką patologią... - powiedziała Alicja teatralnie wywracając oczami.

- Też się cieszymy, że cię widzimy. - odpowiedziała Magda przechodząc koło niej i całując w policzek - Idę zrobić z siebie znowu człowieka. Zaraz wracam.

- Powiedz swojemu lubemu, żeby wypakował mięso z auta. Zostawiłam otwarty bagażnik! - krzyknęła za nią Alicja.

- Sama mu powiedz, jest chyba przy grillu! - odkrzyknęła Magda wchodząc na górę po schodach - Chyba, że cię to za bardzo zmęczy to poproś Ewelinę lub Anię.

- Idź już i faktycznie zrób coś ze sobą bo straszysz ludzi! - odgryzła się Alicja, witając się z nami eleganckimi cmoknięciami w powietrze. - Wy też byście mogły coś ze sobą zrobić. - powiedziała taksując nas wzrokiem.

- Ja mam to gdzieś. - powiedziałam wracając do mozolnego wycinania kwiatków z wszystkich możliwych warzyw.

- A ja już zrobiłam… - powiedziała płaczliwym głosem Ania dotykając swoich ciemno-blond włosów uczesanych w fikuśny koczek na czubku głowy. - Myślisz, że zaraz po urodzeniu dziecka tak łatwo wrócić do formy?

- Przecież żartowałam! Ślicznie wyglądasz. No co Ty? - odpowiedziała Alicja patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Hormony… - powiedziała cicho Ania wycierając nos kawałkiem papierowego ręcznika.

- Bezduszna małpa. - rzuciłam w przestrzeń.

- Przecież żartowałam! Tobie też hormony szaleją???

Udawałam że, nie słyszę.

- Idę do chłopaków. Z nimi przynajmniej można pożartować i mieć pewność że nie trafi się na trudne dni! - wykrzyknęła idąc na taras.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Uwielbiałam te nasze przekomarzanki. Odsunęłam się od blatu żeby ocenić swoje dzieło. Moim talerzem wędlin ozdobionym kwiatami z rzodkiewek, pomidorków i ogórka nie powstydziłaby się żadna gospodyni domowa z czasów PRL-u. Z zadowoleniem kiwnęłam głową gratulując sobie talentu i oznajmiłam Ani, że idę się przebrać i poszłam na piętro. Minęłam pokoje i naprzeciwko łazienki skręciłam na strome schody prowadzące na poddasze, na którym zazwyczaj spałam kiedy zostawałam na noc. Powoli i ostrożnie wpiąłem się na samą górę, zastanawiając się jakim cudem nigdy z nich nie spadłam. Wchodzenie na nie było wyzwaniem z co dopiero schodzenie, zwłaszcza nad ranem po imprezie kiedy człowiek chciał dotrzeć jak najszybciej do łazienki. Przebierając się w swoje ukochane dżinsy i top rozglądałam się ciekawie po poddaszu które od jakiegoś czasu należało do Matyldy, najstarszej córki Magdy. Zniknęły wszystkie lalki i misie, których miejsce zajęła biżuteria, pierwsze kosmetyki i plakaty nieznanych mi zespołów. Poczułam się staro ale zaraz się pocieszyłam tłumacząc sobie, że Magda wcześnie urodziła Matyldę. Rozmyślając nad zbyt szybko biegnącym czasem powoli i jeszcze bardziej ostrożnie zeszłam po drewnianych stopniach.

Kiedy wróciłam na dół zarejestrowałam pojawienie się nowych osób, a impreza zaczynała się już powoli rozkręcać. W kuchni przywitałam się z Beatą i Sabiną które opowiadały coś zawzięcie Magdzie, żywo przy tym gestykulując, więc udałam się w kierunku tarasu ponieważ rozmowa o jakiejś pani Grażynce której nie znałam, a która to rozwodziła się z niewiernym mężem kompletnie mnie nie interesowała. Grill jak zwykle okupowany był przez dzierżących w rękach piwa - panów. Obserwując wygłodniałym wzrokiem rękę Marka obracającego skwierczące mięso, próbowali przekrzyczeć głośnik stojący tuż obok, z którego wydobywała się jakaś młodzieżowa muzyka typu hip hop, której fanką delikatnie mówiąc nie byłam. Weronika, Ania i Alicja siedziały na wielkiej sofie pod ogromnym parasolem przeciwsłonecznym dyskutując o czymś zawzięcie. Podeszłam do stolika pod ścianą który robił za bar. Stwierdziwszy, że moje wino bezalkoholowe wsadzone do coolera z lodem przez którąś z moich cudownych przyjaciółek ma idealną temperaturę, nalałam sobie spory kieliszek i wróciłam do dziewczyn żeby poplotkować na temat nieobecnych.

***

Tak jak się spodziewałam obudzona zostałam dużo wcześniej niż bym chciała. Ale cichutkie pytanie które mnie przywitało całkowicie zmiękczyło moje serce.

- Ciociu, zrobiłam naleśniki. Chcesz?

Otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącą nade mną Matyldę, najstarszą córkę Magdy. Zawsze starałam się jej trójkę dzieci traktować tak samo, ale nic nie byłam w stanie poradzić na to, że do Matyldy miałam największą słabość. Myślę, że było to zupełnie zrozumiałe, ponieważ kiedy Magda zaszła w ciążę i urodziła był to okres naszej najintensywniejszej, jeżeli chodzi o ilość spędzanego ze sobą czasu, przyjaźni. Widywałyśmy się prawie codziennie, więc siłą rzeczy pokochałam tego małego robaka, który przerwał nam nieustający ciąg imprez i zabawy. Ja co prawda bawiłam się nadal, ale bez mojej najlepszej kompanki nie było to już to samo więc siłą rzeczy usiadłam trochę na tyłku. Niedługo później wyemigrowałam na kilka lat do Londynu, ale i tak większość czasu kiedy tylko wracałam do Polski spędzałyśmy razem.

- Już schodzę Mati, tylko wezmę szybki prysznic. - powiedziałam zwlekając się z łóżka. Rzuciłam okiem na telefon. 08:47. Nie całe pięć godzin snu to dla mnie stanowczo za mało, ale wizja pysznej, mocnej kawy poprawiła mi od razu nastrój. Powoli zeszłam z poddasza i udałam się do łazienki po drodze mijając zamknięte drzwi do pokoju Magdy i Marka oraz pokój Mariusza, ich syna, u którego spała Weronika z Rafałem i dziećmi. Mariusz i Matylda spali chyba w pokoju Mai, najmłodszej z rodzeństwa, do którego zajrzałam przechodząc. Pusto więc dzieci wstały, ale nie było ich nigdzie słychać co spowodowało u mnie lekki niepokój. Wiadomo, cisza w domu pełnym dzieci może oznaczać tylko to, że coś broją. “Sprawdzę jak tylko doprowadzę się do ładu” - postanowiłam. Wzięłam prysznic po którym od razu poczułam się lepiej. Szybkie spojrzenie w lustro potwierdziło, że nie jest najgorzej więc daruję sobie makijaż zwłaszcza, że mamy z dziewczynami w planach opalanie. Poza tym są tu sami swoi, nie w takich stanach się widywaliśmy. Ubrałam się w krótkie spodenki i koszulkę na ramiączka ponieważ zapowiadał się upalny dzień i zeszłam na dół. Już na progu zalanej słońcem kuchni doleciał mnie cudowny zapach świeżo parzonej kawy.

- Siadaj ciocia. Tu masz naleśniki. - powiedziała Matylda podtykając mi pod nos talerz. - Nie wiem z czym chcesz więc wyjęłam ci jakiś dżem i nutellę. A tu masz kawę.

Wzięłam od niej kubek i pociągnęłam łyk pysznej, mocnej kawy.

- Jeżeli matka będzie cię denerwować, dzwoń to cię adoptuję. - powiedziałam wygrzebując resztki dżemu truskawkowego ze słoika i smarując obficie naleśnik.

- To może od razu. - zaśmiała się Matylda.

- Dobra, dzwonię do prawnika żeby przygotował papiery. Mati, a gdzie reszta dzieci? Bo jest coś za cicho...

- Maja z Kasią siedzą u taty w biurze i grają na komputerze, a chłopaki polują na coś w lesie.

Połknęłam szybko naleśnik, zostawiłam niedopitą kawę i poszłam długim korytarzem do biura Marka. Był to największy pokój w całym domu, wielkości chyba połowy mojego mieszkania. W jednym rogu znajdowało się duże biurko, w drugim bieżnia, piłkarzyki i półki z książkami, w trzecim mini studio fotograficzne, w czwartym wielkie akwarium a pośrodku wielka pusta przestrzeń która robiła za parkiet taneczny na imprezach.

Dziewczynki grzecznie siedziały po obydwu stronach biurka, każda wpatrzona w swój komputer. Nawet mnie nie zauważyły. Wróciłam do kuchni gdzie Matylda rozmawiała z kimś przez telefon. Znakami pseudo-migowymi dałam jej znać, że idę sprawdzić do lasu co robią chłopcy. Odpowiedziała mi w ten sam sposób, że idzie do siebie porozmawiać.

Przeszłam przez salon i wyszłam na taras na którym odbywała się wczorajsza impreza. Był już posprzątany i nawet najmniejszy ślad nie wskazywał na to, że odbywało się na nim przyjęcie do wczesnych godzin porannych. Znając Magdę, byłam pewna, że zdążyła nawet umyć podłogi w całym domu kiedy wszyscy poszli już spać.

Zeszłam z tarasu i przez trawnik wielkości połowy boiska do piłki nożnej podążyłam w stronę „lasu”, jak wszyscy nazywali gąszcz różnego rodzaju drzewek; od iglaków po owocowe, zasadzonych jak dla mnie zbyt blisko siebie przez co ciężko było się między nimi przedzierać. Stanęłam przed pierwszymi drzewami i nasłuchiwałam jakiś dźwięków żeby zlokalizować chłopaków. Jedyne co słyszałam to ćwierkanie ptaków i bardzo odległy odgłos kosiarki do trawy. Powoli zagłębiłam się w gęstwinę modląc się o to żeby nie napotkać jakiegoś pająka, ponieważ bałam się ich okrutnie. Przedzierając się przez gałęzie które chlastały mnie po twarz, przeklinałam Marka, który porządek z tą częścią działki robił od jakiś czterech lat nie mogąc się zdecydować które drzewka wykopać. Wydawało mi się, że słyszę coś w okolicach lewego górnego rogu tego buszu, gdzie stała stara, rozwalająca się szopa na narzędzia do której dojście bez odpowiedniego obuwia i spodni było praktycznie niemożliwe gdyż na około rozsiało się jakieś kolczaste krzaczysko. Udałam się więc w tamtym kierunku starając się unikać wszelkich iglaków drapiących mnie po górnej części ciała. Im bliżej byłam, tym wyraźniej słyszałam podniecone głosy chłopaków.

- Mariusz, mówię ci ciachaj tu dołem..

- Ale drapie bardzo… Weź przytrzymaj…

Słowo ciachaj spowodowało we mnie delikatny niepokój. Oczami wyobraźni zobaczyłam różnego rodzaju przedmioty ostre typu noże, siekiery i tasaki oraz dzieci co najmniej rzucające do siebie wyżej wymienionymi. Od razu przyspieszyłam. Chłopcy byli tak zajęci, że nawet nie zauważyli mojego pojawienia się. Mariusz z Bartkiem, synem Weroniki, klęczeli przy krzaku rozrośniętym dookoła szopy, w miejscu w którym był najrzadszy i cieli gałęzie małym sekatorem. Przemek, syn Ani, kawałek dalej odwrócony tyłem ubierał na swój chudy tyłek spodnie, wyglądające na rybackie, jakieś sześć rozmiarów za duże. Nigdy nie mogłam zapamiętać który z nich ile miał lat, ale na pewno wszyscy mieli poniżej lat dziesięciu i stanowczo uważałam, że muszę przerwać tą zabawę.

- Cześć. Co robicie? - przywitałam ich.

Wszyscy trzej jak na komendę obrócili się w moją stronę.

- Ciociaaa!!! - wrzasnął Mariusz łapiąc się teatralnie za serce i upuszczając sekator. - Ale nas przestraszyłaś!

- Próbujemy dostać się do szopy, ale się nie da przez tego krzaka więc wycinamy. - poinformował mnie Przemek ubierając na nogi gumowce jakieś dziesięć rozmiarów za duże.

- A po co próbujecie się tam dostać? - zapytałam. - Nie ma tam nic ciekawego, od kilku lat stoi kompletnie pusta. Możecie najwyżej dostać tam w głowę spadającą deską.

- Ktoś się włamał i chcemy to sprawdzić. - odpowiedział mi Mariusz wracając do pracy.

- Po co ktoś miałby się tam włamywać? Nic tam nie ma. I skąd wiesz, że ktoś się włamał? - spytałam patrząc na zamknięte drzwi szopy.

- Nie ma kłódki. Tato założył ją niedawno żeby nas nie kusiło i żebyśmy do niej nie wchodzili.

- To może tato ją zdjął bo po coś tam wchodził.

- Po co? Skoro nic tam nie ma? - zapytał rezolutnie Mariusz z politowaniem w głosie wobec mojego elementarnego braku logiki. - Gdyby to był on, to z powrotem by ją założył.

Wszyscy trzej patrzyli na mnie wyczekująco. W normalnym stanie świadomości zapewne bez problemu znalazłabym jakąś logiczną i zadowalającą wszystkie strony odpowiedź, ale brak snu i odpowiedniej ilości kofeiny we krwi ewidentnie wpłynęły na jakość i szybkość pracy moich neuronów. Stojąc tak i patrząc na ich zawzięte miny wiedziałam, że nie odpuszczą i nawet jeżeli teraz uda mi się ich zgarnąć do domu, czy to przekupstwem czy groźbą podkablowania ich rodzicom, i tak tu jeszcze dzisiaj wrócą.

- Dobra - powiedziałam - robimy tak: Na pewno żadnego z was tam nie wpuszczę bo ten dach jak na mój gust w każdej chwili może się zawalić. Wejdę tam i sprawdzę co się dzieje. O.K?

- Ale też chcieliśmy zobaczyć... - odezwał się zawiedziony Bartek.

- To zrobię zdjęcia i sobie zobaczycie. - powiedziałam w przypływie natchnienia. - Innej opcji nie ma.

Spojrzeli po sobie z lekko zawiedzionymi minami.

- No dobra... - zgodził się Mariusz - Tylko całą szopę. Dokładnie!

- O.K -zgodziłam się - Przemek ściągaj te spodnie.

- Ciocia! Długo jeszcze? - doleciał mnie krzyk z zewnątrz który wyrwał mnie z odrętwienia, ale wprowadził w jeszcze większą panikę. Matko Boska, dzieci! Co robić? - próbowałam zmusić mój mózg do w miarę logicznego i konstruktywnego myślenia. - Myśl Ewelina, myśl!

- Nic tam nie ma ciekawego. - powiedziałam przedzierając się z powrotem przez krzaki. - Jakieś starocie.

- Ale masz zdjęcia? - upewniał się Bartek.

- Za ciemno tam było, żadne by nie wyszło, a lampa błyskowa mi nie działa. - wymyślałam na poczekaniu. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej ich stąd zabrać i jakoś się ich pozbyć chociaż na piętnaście minut.

- No weeeeź... - jęknął Mariusz głosem pełnym zawodu.

- Słuchajcie chłopaki. - powiedziałam starając się ukryć zdenerwowanie i siląc na uśmiech kiedy już stanęłam przed nimi. - Zajmujemy się głupotami, a ja was szukałam bo mam sprawę. Można zarobić.

- A ile i za co? - zapytał zaciekawiony Mariusz.

- Po dychę na głowę. Musicie tylko skoczyć do sklepu, tego przy kapliczce i kupić parę rzeczy.

- Trzydzieści. - powiedział Bartek zakładając ręce na piersi. - Na głowę.

- Po trzydzieści na głowę? Za pójście do sklepu?...

- Daleko jest. - powiedział Mariusz mrużąc oczy.

- Niech będzie. - powiedziałam chcąc się ich pozbyć jak najszybciej i ruszyłam w stronę domu. - Chodźmy, dam wam kasę.

- Co się stało? Co Ty masz na sobie?... - wykrzyknęła wstając z łóżka i idąc w moją stronę.

- Widzę, że impreza się jeszcze nie skończyła… - mruknął naciągając kołdrę na głowę.

- W szopie! Musimy tam iść zanim chłopaki wrócą ze sklepu! Może trzeba gdzieś zawieźć dzieci zanim przyjedzie policja, bo im siądzie na psychikę albo coś!!! Gdyby nie to piwo, to bym nawet nie zauważyła, że tam leży!!! - wrzasnęłam i spojrzałam na nich wyczekująco dziwiąc się, że jeszcze nie biegną działać i coś robić. Bo przecież trzeba coś robić!!!...

- Cześć kochana. - powiedziała nachylając się nade mną i całując mnie w policzek. - Chcesz coś do picia?

- Mam wodę, dzięki. Później chętnie napiję się kawy, ale teraz siadaj i opowiadaj. Wiadomo coś nowego? - zapytałam z nieukrywaną ciekawością.

- No więc... - zaczęła nalewając sobie soku z dzbanka stojącego na stole - ..jest bomba. Ale od początku. Koleś nazywał się Michał jakiśtam. Był wcześniej notowany przez policję. Jakieś drobne kradzieże, podejrzenie o udział w grupie przestępczej, ale jakoś się z tego wywinął. Rafał go sprawdził. To znaczy jakiś jego kolega z policji. Wyszedł dwa miesiące temu bo siedział za jakieś drobne włamanie za które odwiesili mu zawiasy.

- Ile miał lat? - spytałam. - Bo na zdjęciu wyglądał młodo.

- Dwadzieścia sześć. Z jakiejś patologicznej rodziny. Ojciec zapił się na śmierć jak chłopak był jeszcze mały, a matka lubiła sprowadzać do domu swoich nowych facetów. Uciekł z domu jak miał chyba szesnaście lat..albo siedemnaście, nie pamiętam.

- Ktoś od nas go rozpoznał? Gwiazdy wiem że nie, ale może Sabina albo Beata?

- Nikt. - powiedziała Magda kręcąc przecząco głową.

- A wiadomo co tam robił?

- Nie wiadomo. Podejrzewają, że się ukrywał.

- No dobra, a co to za bomba którą masz?

- Dobrze, że siedzisz bo ja mało co się nie przewróciłam jak Rafał nam to dzisiaj rano powiedział. Specjalnie przyjechał przed pracą bo nie chciał gadać przez telefon...

- Zabije cię. - stęknęłam. - Mów!

- Zginął w noc naszej imprezy. Między dwunastą a pierwszą w nocy. I na pewno ktoś mu w tym pomógł. - powiedziała wolno i rozparła się na kanapie z miną zwycięzcy konkursu na informację roku.

- Miałam taką samą minę jak ty. - powiedziała kiwając głową.

- Ale to znaczy, że ktoś go zamordował kiedy wszyscy tu byliśmy! - krzyknęłam wstając z narożnika. Zaczęłam chodzić w tą i z powrotem trzymając się za skronie jak by to miało pomóc mi w myśleniu.

- Dokładnie. Mówiłam ci że bomba.

- Ale kuźwa nie spodziewałam się, że ktoś kogo znam jest prawdopodobnie mordercą! - wykrzyknęłam.

- O czym ty mówisz? Powiedziałam, że został zamordowany w czasie kiedy tu imprezowaliśmy a nie, że ktoś z nas go zabił!

- Magda, pomyśl logicznie. - powiedziałam siadając naprzeciwko niej i zniżając głos. - Impreza trwała prawie do czwartej, było tu pełno ludzi o dzieciach nie wspomnę. Jak ktoś z zewnątrz mógł tu wejść niezauważony, przejść koło domu, następnie przez trawnik, zabić tego gościa w szopie i wrócić tą samą trasą? To niemożliwe!

- Siedziałyśmy naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy i widziałam, że to teraz ja przekazałam jej informacje roku.

- Eeeee...niemożliwe. - powiedziała otrząsając się z pierwszego szoku. - Pewnie wszedł jakoś inaczej. Przez ogrodzenie za szopą czy jakoś tak...

- To chyba musiał przelecieć. - powiedziałam z niedowierzaniem. - Na działce za wami są psy sąsiada. Chyba nie muszę ci przypominać, że to nienormalne okazy. Poza tym żeby dostać się od drogi musiałby przejść przez trzy działki, z czego pierwsza to mur. Czysta dedukcja. A co mówi policja? Były jakieś ślady że przeszedł od tamtej strony?

- Nie wiem, Rafał nic nie mówił, ale gdyby podejrzewali kogoś z nas to chyba by powiedział?

- Chyba że Marek mu zabronił, żeby cię nie denerwować.

- Dzwonię do Marka. - stwierdziła Magda biorąc telefon. - Ale nie wierzę w to kompletnie. Ty i ta twoja dedukcja. Ktoś powinien zabronić ci czytać te kryminały. Wszędzie węszysz spiski!

- Ja tylko próbuję ustalić co się stało. - powiedziałam.

- Ustalić. - prychnęła Magda. - Ciebie to wszystko cieszy! Pewnie już zaczęłaś pisać tą swoją książkę.. Halo! Marek! - krzyknęła do telefonu. - Gdzie jesteś? O której będziesz? Wracaj szybko bo musimy porozmawiać.

- O której będzie? - zapytałam gdy odłożyła komórkę.

- Za jakieś pół godziny.

- Dobra, to ja idę do garażu sprzątnąć mój sernik o którym kompletnie zapomniałam.

- Ojej. - zmartwiła się szczerze Magda, której miłość do słodyczy była wręcz legendarna. - Jaka szkoda…. Idź, ja zrobię nam kawy.

- I co? - zapytała z nadzieją w głosie. - Dobry?

- No co ty. Po takim czasie? Poza tym ktoś go zrzucił. Potrzebuję mopa żeby posprzątać.

- To gdzie go dałaś? Trzeba było schować. Nie wiesz, że dzieci wszędzie wywęszą słodycze?

- Tak wiem. Mają to po mamie. - powiedziałam z uśmiechem na co Magda pokazała mi język. - Ale nie sądzę, że to dzieci. Był schowany wysoko na półce za kartonami. Sam też nie spadł. Wygląda, że ktoś czegoś szukał i zrzucił przez przypadek.

- A czego tam ktoś mógł szukać? Nic ciekawego tam nie ma. Chyba że przedwojenne przetwory po których nabawić się można zatrucia. Muszę tam wreszcie posprzątać - zdecydowała Magda. - Olej mopa, zajmę się tym później.

- No dobra, wracając do trupa… - zaczęłam. - Nie wydaje ci się to wszystko dziwne? Co on w ogóle tam robił? Nie wierzę, że się ukrywał przed policją czy kimkolwiek bo gorszej miejscówki raczej sobie nie mógł wymyślić. Od strony ulicy, moim zdaniem, niemożliwy dostęp a od strony waszego domu też nie prosto. Praktycznie zawsze jest ktoś z domowników a zazwyczaj jeszcze dodatkowo jacyś ludzie. To wszystko jest bardzo podejrzane.

- A może właśnie dlatego tam się ukrył bo ciężko się dostać?

- No dobra, ale skąd by się nawet dowiedział o tej szopie? Mało który ze znajomych wie o tej ruderze.

- Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym, zostawiam takie rzeczy policji a nie bawię się w detektywa. - odpowiedziała Magda wymownie patrząc w moją stronę. - Może znał poprzednich właścicieli i wiedział że stała tam szopa…

- Aha.. I wiedział, że akurat jest przez was nie używana i nikt tam nie chodzi bo sad zamieniliście w nieprzystępny busz???

- No może…

- I właśnie o tym mówię! W każdej z opcji musiał mieć informację której obcy człowiek by nie znał! Ktoś mu musiał powiedzieć i raczej na pewno ktoś z waszych znajomych.

- Od razu znajomych! - oburzyła się Magda. - A może jacyś robotnicy albo ogrodnicy?

- A których robotników albo ogrodników wpuszczałaś w te chaszcze?

- Nooo… Nie wiem, nie pamiętam…Może Marek z kimś rozmawiał na temat rozbiórki? Przyjedzie to go zapytam - zadecydowała Magda. - A ty już przestań wymyślać i snuć te swoje teorie spiskowe. I uważaj żeby tobą się ktoś nie zainteresował. Drugi nieboszczyk w ciągu kilku lat to raczej niecodzienne… Mówiłaś policji o Racheli?

- No co ty? Po co? Przecież te sprawy nie mają związku. Odpowiadałam tylko na zadawane pytania. Co pamiętam, kogo znam, czy znałam tego gościa itd… Nikt mnie nie pytał więc nic nie mówiłam. Zresztą co miałam powiedzieć? A wie pan, tak “by the way”, to to jest już drugie morderstwo w którym uczestniczyłam.

- No mogliby się zdziwić i na pewno bardziej ci się przyjrzeć. - zaśmiała się Magda. - A tak w ogóle to jak się skończyła tamta sprawa? Znaleźli mordercę?

- Z tego co wiem to nie. Nie ma sprawcy, nie ma motywu. To znaczy motyw miało mnóstwo ludzi bo wiesz jaka ona była… Ale to raczej byłaby zbrodnia w afekcie, a tamto było dokładnie zaplanowane. Wyglądało, że morderca czegoś szukał ale nie wiadomo czego bo nic nie zginęło. Przynajmniej nic nie zauważyłyśmy z Kamilą. Rodzina zresztą też…

- O Marek przyjechał! - przerwała mi Magda, bo za domem usłyszałyśmy charakterystyczne pikanie bramy i warkot silnika.

- Co tu knujecie? - zapytał stawiając wszystko na stole.

- Nic nie knujemy tylko zastanawiamy się nad okolicznościami tego morderstwa. - opowiedziałam.

- Nie zastanawiamy się, tylko ty się zastanawiasz. - sprostowała Magda. - I wymyślasz jakieś stresujące teorie! Ewelina twierdzi, że to ktoś z obecnych na imprezie zamordował tego chłopaka bo nikt nie mógł się dostać do szopy od strony ulicy. I że to nie przypadek że on się tam ukrył, że musiał wiedzieć o tej szopie bo mało kto o niej wie… I tak dalej.. Przecież ten dom wcześniej należał do kogoś innego, dużo ludzi mogło o nie wiedzieć i to chyba nic dziwnego, że skoro jest taka stara to nikt jej nie używa… Prawda? - zwróciła się wprost do Marka.

- Prawda. Pewnie wiedział od poprzednich właścicieli. - odpowiedział Marek czym mnie trochę zdziwił ponieważ nawet jeżeli się tym zgadzał, nie było do niego podobne nie przeanalizowanie tematu i wyprowadzenie mnie z błędu. - Zaniosę to i rozpakuję. - powiedział wskazując na zakupy czym wprawił mnie w jeszcze większe osłupienie. “Rozpakuje???” - myślałam. - “Sam? Zamiast ubrać w to Magdę lub któreś dziecko?” I zapewne zaraz bym go zapytała złośliwie czy nie dostał jakiegoś udaru od słońca ale nie zdążyłam bo wchodząc do domu odwrócił się w moją stronę i posłał mi bardzo znaczące spojrzenie pod tytułem “Zamknij się”.

- No widzisz. - powiedziała Magda, przerywając moje przemyślenia. - Jak zwykle szukasz afery gdzie jej nie ma. Gdyby było w tym coś podejrzanego, Marek by o tym wiedział od kolegi Rafała z policji. Przestań się tym już zajmować i lepiej zastanówmy się co kupimy Alicji na urodziny. Ma za dwa tygodnie. Może jakiś voucher do spa?...

- Tak, voucher może być. - odpowiedziałam automatycznie bo kompletnie nie mogłam się skupić. Słuchałam pomysłów Magdy i nie bardzo cokolwiek rejestrowałam bo cały czas miałam w głowie zachowanie Marka. Chciałam jak najszybciej z nim porozmawiać bo ciekawość zżerała mnie od środka. Stwierdziłam że raczej tutaj mi się nie uda i będę musiała do niego zadzwonić. “ Najlepiej późno wieczorem. “ - zadecydowałam. - “ Kiedy Magda i dzieci będą już spały. Marek i tak zawsze pracuje do późna. “

- Halo?

- No halo. Sorry że tak późno ale chciałam porozmawiać jak już Magda będzie spała. Masz chwilę? - zapytałam.

- No mam… - odpowiedział bez entuzjazmu Marek.

- O co ci chodziło z tym wzrokiem? Mam rację, tak?? Policja podejrzewa kogoś z nas? Wlazł tam przez wasz ogródek? Skąd wiedział i po co i dlaczego nie chcesz rozmawiać przy Magdzie? - zasypywałam go pytaniami.

- Powoli.. - stopował mnie. - Po pierwsze i najważniejsze to nie jest rozmowa na telefon. A jeżeli chodzi o Magdę, to nie chcę żeby się denerwowała. Może tego po sobie nie pokazuje ale ta sytuacja mocno ją wyprowadziła z równowagi. Martwi się o dzieci.

- No jasne że się martwi! Każdy by się martwił… Ale dlaczego nie chcesz rozmawiać przez telefon? Myślisz że nas podsłuchują??? - zapytałam zaaferowana.

- Boże! - jęknął Marek wyraźnie poirytowany. - Ewelina, nie rozmawia się o takich rzeczach przez telefon.

- No dobra, nie potrzebuję DZISIAJ jakiś szczegółowych informacji, jak wyniki sekcji zwłok, ale powiedz mi chociaż w czym miałam rację? Podejrzewają kogoś z nas?...

- Nie wiem.

- A ty co myślisz?

- Wolę myśleć że nie.

- Boże! - jęknęłam poirytowana. - Z mojego kota więcej bym wyciągnęła! A ile siedział w tej szopie?

- Prawdopodobnie wlazł tam poprzedniej nocy.

- Przez wasz sad?

- Tak.

- A czy są jakieś ślady wskazujące że, ktoś przechodził przez działkę sąsiada od ulicy albo jakąś inną działkę?

- Nie. Nie w ostatnim czasie.

- O jaaa…
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij