- promocja
Nikt nie może wiedzieć - ebook
Nikt nie może wiedzieć - ebook
Historia o trzech siostrach, dwóch morderstwach i niezliczonych tajemnicach.
Emma nie powiedziała mężowi zbyt wiele o swojej przeszłości. Wyznała tylko, że jej rodzice nie żyją, a z siostrami od lat nie utrzymuje kontaktu.
Kiedy jednak małżeństwo wpada w kłopoty finansowe, Emma wyjawia, że ona i jej siostry są właścicielkami domu po rodzicach. Nie mogą go sprzedać, ale mogą w nim zamieszkać.
Decyzja o przeprowadzce zmusza Emmę do zdradzenia kolejnych sekretów. Że w okazałej rezydencji zginęli jej rodzice.
Że zostali zamordowani.
I że niektórzy twierdzą, że zrobiła to Emma.
Osierocone siostry nigdy nie rozmawiały o tym, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Po latach rozłamu, powrót do domu może je znów do siebie zbliżyć, ale też odsłonić rodzinne i małomiasteczkowe sekrety.
Emma stara się ponownie nawiązać więź z utraconym rodzeństwem, jednocześnie utrzymujące tę, którą ma z nowo założoną rodziną. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że rzeczy, które pozostawiła niewypowiedziane, ponownie stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368045901 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wtedy
Spogląda na ciało swojej matki rozciągnięte na podłodze w holu. Przekręciwszy głowę, dostrzega swojego ojca, przygarbionego w fotelu stojącym przy kominku w sąsiednim pokoju, jednym palcem nadal dotykającego rantu szklanki wypełnionej whisky, w której już dawno roztopił się lód. Sprawdza dłonie w poszukiwaniu śladów krwi, ale są czyste.
Odwraca się do sióstr. Stoją oddalone od siebie. Zauważa drobne szczegóły w ich wyglądzie: zasychające plamki krwi na mankietach spodni jasnoniebieskiej piżamy, mokre włosy zwisające smętnymi strąkami, ocierające się o siebie dłonie, jak gdyby chciały się umyć. Zaczyna coś mówić, ale przerywa. Zwilża wargi językiem i próbuje ponownie.
– Zrobimy tak – mówi, a kiedy przekazuje im plan, one nie dyskutują. Nic nie mówią. Po prostu robią, co każe.
Dwadzieścia trzy minuty później podnosi telefon z lady kuchennej i wybiera numer. Kiedy zgłasza się operator linii alarmowej, odzywa się starannie modulowanym głosem:
– Nazywam się Emma Palmer. Nasi rodzice nie żyją. Proszę wezwać policję.
Zerka na zegar na piekarniku. Jest piąta trzynaście rano.
Rozłącza się. Idą razem na werandę i czekają. Kiedy radiowóz zatrzymuje się przed domem, nadal tam siedzą. Omiatają je policyjne światła. Czerwone, niebieskie, czerwone, niebieskie. Dziewczynki mają suche włosy. Na twarzy każdej z nich maluje się otępiały szok. Mają na sobie czyste ubrania, na których nikt nie znajdzie śladów krwi. Zresztą na całej posesji nie będzie żadnych zakrwawionych ubrań. Siostry nie patrzą na siebie. Żadna z nich nie szuka pocieszenia ani nie oferuje go w zamian. Każda tkwi we własnym świecie.
Emma powstrzymuje cisnące się na usta setki pytań, zaciska zęby, aż zaczyna boleć ją szczęka. Nie pyta. Nigdy nie zapyta.
Nie chodzi o to, że boi się odpowiedzi.
Obawia się tego, że być może je zna.
– Nasi rodzice nie żyją – powtarza, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
To ostatnia prawdziwa rzecz, jaką powie przez długi, długi czas.1
EMMA
Teraz
Krawędź zdjęcia raniła Emmę w palec, gdy kobieta sięgnęła do torebki po klucze. Ta niewyraźna podobizna została wydrukowana na lśniącym papierze, gładkim w dotyku. Obiekt na nim uwieczniony przypomina bardziej gumową żelkę niż dziecko. Nie prosiła o nie, w zasadzie w ogóle go nie chciała, ale nie potrafiła uargumentować odmowy, kiedy lekarz wcisnął jej to w rękę.
Zdała sobie sprawę, że stoi nieruchomo przed drzwiami, nadal z ręką w torebce. Przeklęła pod nosem i wsunęła palec w kółeczko breloka. Włożyła klucz do zamka, ale drzwi były już otwarte – co nie powinno mieć miejsca w środku dnia. Skrzydło drzwiowe się uchyliło i Emma zamarła w progu. Wciągnęła głęboko powietrze. Sprawdzała, czy wyczuje znajomy, znienawidzony zapach krwi i słodkiego rozkładu. Czy wszystko znów do niej wróci.
Wtem…
– Emma?
Z kuchni wyszedł Nathan z puszką piwa w ręce. Wpatrywała się w niego, w piwo, a jej myśli wciąż były skupione na sterylnie czystych ścianach gabinetu lekarskiego. Na dotyku gładkiej głowni ultrasonografu na jej płaskim brzuchu. „To jakiś dziewiąty tydzień”.
– Co robisz w domu? – wydusiła z siebie w końcu.
Na jego twarzy odmalował się wyraz, którego nie potrafiła odczytać – poczucia winy, porażki, czegoś pomiędzy.
– Czemu nie wchodzisz? – rzucił.
Zamknęła za sobą drzwi. Odstawiając torebkę na mały stolik w przedpokoju, zauważyła buty Nathana leżące obok szafki na buty oraz jego teczkę opartą o kanapę w salonie. Miał dawać jej znać w razie niespodziewanego wcześniejszego powrotu. Zawsze musiała wiedzieć, co zastanie w środku, gdy przekroczy próg własnego domu. Nigdy nie wyjaśniła mu powodu, a on uznał, że to jedno z jej dziwactw podszytych stresem.
Teraz opierał się o drzwi kuchenne, a puszka z piwem pociła się w jego dłoni.
– Musimy pogadać – oznajmił.
To mój tekst, pomyślała.
A zatem nie będzie to dzień jak co dzień. Otarła dłonie o dżinsy.
– Okej. Co tam? – spytała zbyt beztroskim tonem. Zdawał się tego nie zauważać. Nigdy nie był dobry w odczytywaniu emocji innych ludzi. To jedna z cech, które w nim lubiła. Przez cały czas była bardzo świadoma tego, jak ludzie ją postrzegają – zbyt świadoma tego, że to wręcz niemożliwe, by wszystko było jak należy. Była nad wyraz emocjonalna albo niedostatecznie emocjonalna. Jej zachowanie było udawane lub nie zachowywała się zgodnie z oczekiwaniami, albo też tak dalece zgodne z oczekiwaniami, że wymagało wcześniejszego przećwiczenia.
Nathan za to akceptował ją i jej słowa bez zbędnego roztrząsania. Nie musiała przy każdej rozmowie zastanawiać się, co on o niej sądzi.
– Może powinnaś się najpierw napić – powiedział Nathan z krzywym uśmiechem i wyciągnął do niej rękę z piwem. Emmie przewróciło się w żołądku.
Nie powinnam pić.
Muszę się napić.
Znów zbyt długo się ociągała. Znieruchomiała. Nathan opuścił rękę i westchnął.
– Wylali mnie – oświadczył, wzruszając lekko jednym ramieniem.
Zamrugała niepewna, jak powinna zareagować na te nowiny. Jak wyrazić współczucie, jednocześnie przekazując, że „jesteśmy w czarnej dupie”?
– Wiem, że to fatalny termin – dodał.
– Nathan, właśnie przyjęto naszą ofertę na dom – powiedziała Emma drżącym głosem. – Zapłaciliśmy zaliczkę. – Ponad dziesięć tysięcy dolarów. „Przy tak dużej konkurencji to podniesie wasze szanse”, zapewniał ich agent.
– Jestem tego świadomy – odparł nieco spiętym głosem.
Emma przycisnęła dłonie do twarzy. Policzki miała gorące, a dłonie zimne. Wciąż czuła jeszcze pozostałości lodowatego żelu do USG, który zasychał na jej podbrzuszu pod dżinsami.
Przeszła obok niego, trącając go ramieniem. Podeszła do lady kuchennej i oparła się obiema dłońmi o fornirowany blat, wpatrując się w tłustą plamę, która była już tutaj, gdy wprowadzili się trzy lata temu.
Wyprostowała się.
– Dzwoniłeś już do Justina? – Justin zajmował się ich hipoteką i zasugerował, że wziąwszy pod uwagę brak ciągłości w zatrudnieniu Emmy i jej marne przychody, Nathan powinien być jedynym wnioskodawcą kredytu hipotecznego. Emma zgodziła się, by przenieść na nią opłaty za rachunki medyczne, karty kredytowe i raty za samochód, aby zmaksymalizować zdolność kredytową Nathana, więc teraz była na minusie – na papierze, tylko na papierze, byli w końcu drużyną – podczas gdy Nathan wkrótce miał stać się właścicielem wartego pół miliona dolarów domu na kredyt. – Oferta. Jakie są… jak im tam…? warunki. W sensie, czy odzyskamy pieniądze, jeśli bank nas odrzuci? Czy są…
– Wylali mnie, zanim złożyliśmy ofertę – powiedział. Zastygła w osłupieniu z otwartymi ustami. Nathan machnął lekceważąco ręką. – Miałem już na oku inną pracę. Dom był idealny, a ja miałem zacząć w tym tygodniu, więc to nie miało mieć żadnego znaczenia. Płacili więcej, to było czyste złoto, ale potem…
– Nici z roboty – dokończyła za niego martwym tonem. – Nathan, dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Bo wszystko było załatwione! – wykrzyknął. – Gdybym coś powiedział, pożyczka mogła nam przepaść. Lepiej było najpierw ogarnąć nową pracę. Ale potem się okazało, że w ostatniej chwili finansowanie projektu zostało anulowane i zlikwidowano stanowisko.
Emma poczuła gdzieś za mostkiem narastające mdłości. Ostatnio bywało jej niedobrze. Nic wielkiego. Nie na tyle, by się tym przejmować i zastanawiać, skąd się to bierze, gdy byli tak zajęci poszukiwaniem domu, a potem gorączkowymi próbami składania ofert i uzyskiwania wstępnych zatwierdzeń. Nie w sytuacji, kiedy jej okres przychodził jak w zegarku (krwawienie międzymiesiączkowe, tak to nazwali, dość częste) i poszła do lekarza tylko po to, by dowiedzieć się, skąd to nagłe, przytłaczające zmęczenie.
Ten dom od samego początku wydawał się błędem. Kiedy dostali zawiadomienie, że ich wynajmowany dwupiętrowy bliźniak został wystawiony na sprzedaż i mają sześćdziesiąt dni na jego opuszczenie, Emma od razu chciała szukać nowego mieszkania. Ale Nathan stwierdził, że szkoda ładować się w kolejny wynajem, a skoro ma wreszcie stabilne zatrudnienie po niemal dekadzie pracy na kiepskich kontraktach przy ciągle anulowanych projektach, być może najwyższy czas kupić coś własnego.
Nie była przekonana do tego pomysłu. Jej praca, która niegdyś utrzymywała ich oboje, przestała przynosić dochód po wypadku, po którym dochodziła do siebie długie tygodnie, a oszczędności skurczyły się po tym, jak jej największy klient upadł, a inni zacisnęli pasa. Nowe strony internetowe nie były dla nikogo priorytetem, kiedy każdy próbował się tylko utrzymać na powierzchni. Ale Nathan w końcu znalazł stałe zatrudnienie. Dobrze płatne – na tyle, żeby (głównie, niemal wyłącznie) spłacić dług na karcie kredytowej, studencką pożyczkę Nathana i opłacić rachunki medyczne za wypadek.
– Ponieważ, technicznie rzecz ujmując, skłamałem na temat zatrudnienia, nie możemy odzyskać pieniędzy – wyjaśnił Nathan. – A już i tak pożyczka została zatwierdzona na słowo honoru. Justin nie sądzi, by dało się to jakoś odkręcić, nawet gdybym jakimś cudem dostał jutro propozycję nowej pracy. – Siadł ciężko na krześle kuchennym.
Jej umysł szybko analizował możliwości. Termin już i tak był bardzo napięty. Znalezienie mieszkania na wynajem nie wchodziło w grę, dopóki Nathan nie znajdzie pracy. Nie bez gotówki, którą pochłonęła oferta, zbyt wysoka, ale warta zachodu, „totalnie warta, pomyśl tylko o naszym życiu tam, o naszej przyszłości”.
Patrzył na nią, jakby oczekiwał, że powie mu, co ma robić. Ponieważ Emma zawsze wiedziała, co robić. Zawsze miała jakiś plan.
– Jestem w ciąży – powiedziała. Chwyciła mocno brzeg blatu. Skupiła wzrok na tanich płytkach. Czy to w rogu to miały być róże? Wyglądały jak plamy pleśni.
– Co?
Podniosła wzrok. Wpatrywał się w nią z rozchylonymi wargami, z włosami opadającymi na jedno oko, które nadawały mu chłopięcy wygląd. Ciemne włosy, niebieskie oczy, niewielka blizna na podbródku, którą lubiła pocierać kciukiem tuż przed pocałowaniem go. Poznali się w kawiarni, w czasach, gdy nie mogła sobie pozwolić na internet, więc siadała przy stoliku w odległym kącie, ukryta przed zirytowanymi spojrzeniami baristów, zamawiała zwykłą czarną kawę i nic poza tym, i spędzała tam wiele godzin na pracy. On siadywał przy sąsiednim stoliku. Kiedy kupił jej czekoladowego croissanta, próbowała go zbyć, ale powiedział, że to na jego koszt, ponieważ burczenie w jej brzuchu go rozprasza.
Przyjęła croissanta. I latte, które kupił jej w następnej kolejności. To było tydzień przed tym, zanim zaprosił ją na randkę, na przeciętny film i dobre włoskie jedzenie, po czym pocałował ją po dżentelmeńsku na dobranoc przed jej drzwiami, a ona wsunęła mu palce we włosy i przyciągnęła do siebie, wciągnęła do maleńkiego mieszkanka i rozebrała w ciemności.
Nathan mówił ludziom, że zakochał się w niej przy rogaliku i kawie, ale kiedy byli sami, przyznał, że zdarzyło się to tej nocy, gdy poczuł na szyi jej zęby, jej pewność siebie i ostre krawędzie, które tak dobrze ukrywała.
Ona powiedziała mu, że zakochała się w nim z powodu posmaku masła na jego ustach następnego ranka, ale to było tylko takie gadanie. Nie miała pojęcia, kiedy się w nim zakochała. Jednak ludzie potrzebują gadania, by nadawać rzeczom znaczenie, a ona nauczyła się dawać im to, czego potrzebują.
Teraz jego twarz była blada. Usta zaciśnięte. Nie potrafił ukryć swojego niezadowolenia.
– Przecież bierzesz pigułki – powiedział.
– To się zdarza – odpowiedziała Emma bezradnie. Zdarzało się jej pominąć pigułkę raz czy dwa, kiedy była chora, roztargniona czy w podróży. Dalekie to było od perfekcyjnego dawkowania. – Przecież chcesz mieć dzieci. – Po to właśnie chcieli kupić ten dom, dla tych dodatkowych pokoi.
– Chcę. Oczywiście, że chcę. Tylko… po prostu teraz… – Nie potrafił dobrać słów. – Jeśli nie znajdę pracy… nie będziemy mieli gdzie mieszkać przez kilka tygodni. Nie możemy.
– O czym ty mówisz?
Nathan chciał mieć dzieci, a ona powiedziała „tak, okej, kiedyś”, ponieważ chciała być osobą, która mogła tego chcieć. Jednak teraz to jego twarz zszarzała, to on opuścił wzrok na stół.
– To nie jest najlepszy czas. Może wszystko się ułoży. Ale co, jeśli nie? A poza tym… kiedy sprawy zajdą za daleko…
Emma położyła dłoń na brzuchu. Nadal był płaski, nie było widać żadnych oznak zewnętrznych, i w tym momencie zdała sobie sprawę, że podjęła już decyzję.
– Urodzę je – oświadczyła.
Zmarszczył lekko brwi, jakby był zaskoczony. Czasami, pomyślała, nie doceniała tego, jak dobrze ją znał. Mówił „chcemy mieć dzieci”, ale być może wiedział, że to on chciał je mieć, a ona się tylko zgodziła dla świętego spokoju.
– Jesteśmy dziesięć tysięcy dolarów w plecy, a to było wszystko, co mieliśmy. Następna zaliczka miała być kolejną pożyczką. Jestem bezrobotny. Musimy się stąd wynieść do końca miesiąca. Jak sobie wyobrażasz wychowywanie dziecka w tych warunkach? – spytał.
– Nie wiem. – Jej dłoń złożona na brzuchu zacisnęła się w pięść.
Oparł się o krzesło i spojrzał na nią z namysłem.
– A co z domem twoich rodziców? – zapytał i w jego tonie pojawiło się coś dziwnego. Jakby tylko czekał, by podjąć ten temat.
– Co z nim? – rzuciła Emma, natychmiast czujna. Jej wnętrzności ścisnął strach.
– No… jest nasz, co nie? – powiedział, unosząc brwi.
– Technicznie rzecz biorąc, nie. Należy do funduszu powierniczego. Wiesz przecież, że nic nie mogę z nim zrobić, dopóki Daphne i Juliette się nie zgodzą. – W jej ustach były to imiona obcych ludzi. – Nie możemy ani zaciągnąć na niego kredytu hipotecznego, ani go sprzedać, ani w ogóle nic zrobić na własną rękę.
Sposób, w jaki sfomułowano zapisy funduszu powierniczego, uniemożliwiał im zrobienie czegokolwiek z domem, dopóki Daphne nie skończy dwudziestu jeden lat. Od lat ze sobą nie rozmawiały. Dużo łatwiej było ignorować własne istnienie. Ignorować dom i okropności, które w sobie krył.
– Nie mówię o sprzedaży, przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy tam zamieszkali – oznajmił Nathan. Bardzo proszę: perfekcyjne rozwiązanie wszystkich ich problemów. Serce Emmy trzepotało w piersi. Przemierzyła kuchnię, podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach.
– Nie możemy – powiedziała. Czuła się tak, jakby musiała przepchnąć te słowa przez betonową ścianę. Nigdy nie myślała o tym miejscu jako o domu, w którym dorastała. Dla niej był to dom, w którym umarli jej rodzice.
– To idealne rozwiązanie. Przeprowadzimy się do starego domu twoich rodziców. Zrobimy remont, pogadamy z twoimi siostrami o sprzedaży, a potem będziemy mogli kupić sobie własny dom. To niedorzeczne, że zostawiłyście go na pastwę losu – stwierdził.
– Nie mogę tam wrócić – oponowała Emma, kręcąc głową. Nie do tego domu. Nie do Arden Hills.
Prychnął z frustracją.
– Czemu nie? No proszę cię, Emma. Zachowujesz się nieracjonalnie. Musimy gdzieś mieszkać. Dom należy do ciebie. To nic skomplikowanego. – Przyciągnął ją do siebie i przycisnął jej twarz do swojej klatki piersiowej. Zamknęła oczy i zaciągnęła się znajomym zapachem. – Jeśli chcesz urodzić to dziecko, musimy to zrobić. Wprowadzimy się do tego domu. Ogarniemy to.
Guzik jego koszuli wbił się w jej policzek. Pozwoliła mu się tulić i nic nie powiedziała.
Sekrety poruszyły się pod jej skórą, gotowe do wyjścia na powierzchnię.
* * *
Emma nie okłamała Nathana na temat swojej przeszłości.
Nie do końca.
Powiedziała mu, że ma dwie siostry, jedną starszą, drugą młodszą, że nie rozmawiała z nimi od lat, że oddaliły się od siebie po śmierci rodziców, gdy miała szesnaście lat. Że odziedziczyły dom – cztery sypialnie, trzy łazienki, dwa akry ziemi.
Że Juliette, pełnoletnia w chwili śmierci rodziców, wyjechała do college’u i już z niego nie wróciła. Że Emma i Daphne trafiły do rodzin zastępczych – rozdzielono je, a potem wyrzucono.
Pytał, jak zmarli jej rodzice. Oczywiście, że tak. Delikatnie, składając pocałunek na jej ramieniu, muskając palcem jej usta, ponieważ tylko w takich okolicznościach rozmawiała z nim o przeszłości – leżąc nago w ciemności i widząc jedynie jego oczy.
Nie skłamała.
Pozwoliła mu kłamać za nią.
– Czy to był wypadek? – zapytał.
– Nigdy nie odnaleziono sprawcy – powiedziała i pozwoliła mu myśleć, że to odpowiedź na jego pytanie. Wyobrażać sobie pisk opon na krętej drodze.
Teraz, kiedy słońce już zaszło i położyli się do łóżka, skupiła wzrok na smudze światła wpadającej pod skosem z ulicy przez szparę w żaluzjach.
– Moi rodzice nie zginęli w wypadku – powiedziała. Poczuła, że porusza się obok niej, czuła na sobie jego uwagę. – Zostali zamordowani.
– Twoi rodzice zostali zamordowani? – powtórzył Nathan, w jego głosie wyraźnie splatały się zranienie, oskarżenie i niedowierzanie. Mogła odczytać dokładnie każde z nich. Odwróciła się w końcu do niego, ale kontury jego twarzy ginęły w cieniu i nie była w stanie ujrzeć jego miny.
Pod osłoną mroku opowiedziała mu. Jak zmarli w domu. Zostali postrzeleni. Kulka w głowę, kulka w serce. Zaginiona broń.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – chciał wiedzieć.
– Nie chciałam, żeby to mnie definiowało – odparła. – Nie chciałam o tym myśleć.
Milczał. Czuła, że coś się pomiędzy nimi zmienia, równoważy. Jego błąd z jej sekretem.
– Powinieneś wiedzieć – przyznała. Musnęła palcami bok jego twarzy i modliła się w duchu, jak wiele razy wcześniej, powtarzając tylko jedno słowo. Zostań, zostań, zostań. – Jeśli tam wrócimy, pewnie usłyszysz co nieco.
– Co nieco?
– Usłyszysz, że ja to zrobiłam – wyszeptała.
Milczał przez długą chwilę. Kiedy znów się odezwał, jego głos nie zdradzał emocji.
– A zrobiłaś?
– Nie. To nie byłam ja – odpowiedziała Emma. Zastanawiała się, czy jej uwierzył. Zastanawiała się, czy ktokolwiek kiedykolwiek jej uwierzył.
Przewrócił się na bok, przygniatając połowę jej ciała, więżąc jej nogi pomiędzy swoimi.
– Będzie dobrze – zapewnił ją. – Damy sobie z tym radę.
Jego język wsunął się pomiędzy jej zęby i Emma zastanawiała się, czy wyczuwa smak jej sekretów, które nadal w niej pozostały.
Sekretów wciąż ukrytych w murach budynku, który nieuchronnie miał się stać ich domem.2
EMMA
Teraz
Arden Hill było niczym martwe drzewo w samym środku lasu. Nawet gdy gniło, pojawiało się w nim nowe życie, żywiące się rozkładem. Miejsce żuczków i grzybów zajęli agenci nieruchomości i nowojorscy przybysze i za kilka lat z miasta, w którym dorastała Emma, pozostanie jedynie kupa czarnoziemu pod nowymi przyrostami.
Za miastem krajobraz szpeciły farmy kurze, udekorowane tanimi znakami z napisami TYLKO DLA PAŃ albo KURNIK, z drewnianymi okiennicami i doniczkami na parapetach.
– Moglibyśmy hodować kurczaki – stwierdził Nathan ku zdumieniu Emmy. Całą podróż pokonali w milczeniu, lekkim niczym warstewka kożucha na mleku w kubku pozostawionym na blacie, lecz nieprzerwanym.
– Chciałbyś hodować kurczaki? – zapytała, usiłując sobie wyobrazić Nathana rozsypującego ziarno tuzinowi rozgdakanych kokoszek.
Pokiwał głową z namysłem i zabębnił palcami o kierownicę.
– Mówiłaś, że dom leży na sporym kawałku ziemi, tak?
– Nieco ponad dwa akry – rzuciła nieobecnym tonem.
– Moglibyśmy mieć kurczaki, ogródek warzywny. Cholera, może nawet będziemy hodować kozy – powiedział. Nie wspomniała, że nie ma nawet porządnej pary butów roboczych, ani że jedynym wydatkiem, przy którym się upierał, gdy wprowadzali się do wynajętego bliźniaka, było zatrudnienie firmy projektującej ogrody, by zagospodarowała ich ogródek wielkości znaczka pocztowego.
Nie wspomniała też o tym, że to miało być tymczasowe. Zamiast tego powiedziała:
– Fajnie byłoby mieć świeże jaja.
Uśmiechnął się do niej szeroko, a jej serce zadudniło mocno o żebra, tylko raz. Uda im się. Prawda? Nie był już na nią zły. Mówił o kurczakach.
– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz, wracając tam? – zadał jej pytanie Christopher Best. Zadzwoniła do niego trzy dni temu, w samym środku pakowania się. Minęły lata, odkąd widzieli się po raz ostatni, ale od czasu do czasu do niego dzwoniła. Nieco to żałosne, że jej prawnik był dla niej odpowiednikiem najbliższej rodziny. – Ludzie w Arden nie zapominają – dodał. Ale być może się mylił.
Gdy znajdowali się już kilka kilometrów od domu, Emma pokierowała Nathana w stronę stacji benzynowej i sklepu spożywczego przy bocznej drodze. Potrzebowali jedzenia, a poza tym nie wiedziała, czy w domu znajdą podstawowe produkty w rodzaju papieru toaletowego.
Wysiedli z samochodu i rozprostowali kończyny, zesztywniałe od długiego siedzenia. Nathan splótł dłonie za głową i wypiął klatkę piersiową. Jego koszulka podjechała do góry, odsłaniając lekko owłosiony brzuch, szczupły, ale bez wyraźnie zarysowanych mięśni. Emma przyglądała się mu z drugiej strony auta, bezwiednie podjąwszy grę, w którą czasami się bawiła – wyobrażała sobie, że widzi swojego męża po raz pierwszy w życiu, jako nieznajomego. Jak oceniłaby jego zarost na szczęce, jego nadzwyczajnie długie i smukłe palce? Czy gdyby się znów spotkali, umówiliby się na drugą randkę?
Kontynuowała grę, próbując zobaczyć siebie jego oczami. Trzydziestolatka, kasztanowe włosy najczęściej związane w kucyk. Skóra, która łatwo poddaje się opaleniźnie i każdego lata pokrywa się piegami, szafa pełna dżinsów i T-shirtów oraz luźnych swetrów zarzucanych na nie w chłodniejsze miesiące. Zawsze uważała się za nijaką, właśnie dlatego tak bardzo się zdziwiła, kiedy Nathan okazał jej żarliwe i konsekwentne zainteresowanie od samego początku. Nie była specjalnie gadatliwa, czasami cicha aż do przesady. Zawsze czuła się bardziej komfortowo, mogąc rozmawiać z klientami ukryta za anonimowością internetu. Nie najlepiej radziła sobie z bezpośrednimi kontaktami.
– Trudno cię poznać – powiedział jej Nathan po dwóch miesiącach znajomości. Szkoda, że się nie pochwalił, kiedy już to zrobił. Wówczas mógłby jej wyjaśnić, kim była, jaka była.
– Grosik za twoje myśli – rzucił teraz.
– Po prostu ci się przyglądam – odparła, a on się uśmiechnął z zadowoleniem. Uniosła głowę i zbliżyła twarz do jego twarzy, by go pocałować, po czym ruszyli w stronę sklepu ze splecionymi dłońmi, jak gdyby bali się, że gdy się puszczą, to drugie zniknie.
W środku Nathan od razu skierował się do półki z wymyślnymi kubkami. Emma wzięła koszyk ze stosu przy drzwiach i podeszła do stoiska z pieczywem. Burczało jej w brzuchu, więc robiła zakupy jak wybredny dzieciak – krakersy grahamowe i masło orzechowe, torebka orzeszków prażonych, bochenek chleba, dżem malinowy, płatki śniadaniowe. Zauważyła puszkę kandyzowanego imbiru i również wrzuciła ją do koszyka, ponieważ przypomniała sobie mgliście, że powinien pomóc na mdłości, które ostatnio nadchodziły z brutalną intensywnością, jak gdyby nadrabiały stracony czas. Już od paru dni nie była w stanie zjeść porządnego posiłku.
Dodała do koszyka kilka gotowych mrożonych dań oraz jednorazowe talerzyki i sztućce. W ostatniej chwili chwyciła z półki butelkę białego wina. Nie był to szampan, ale w końcu nie planowali wielkiej parapetówki. Jednak wydawało jej się, że powinni mieć czym wznieść toast, nawet jeśli mogła wziąć tylko mały łyczek. Nathan czekał przy kasie, dzierżąc przed sobą paczkę papieru toaletowego niczym trofeum.
Gdy ekspedientka kasowała zakupy, Nathan zagadywał ją po przyjacielsku, jak to miał w zwyczaju. Lubił rozmawiać z ludźmi. Z nieznajomymi w kolejce, w autobusie, zajmującymi miejsce obok niego w kinie. Ludzie się przy nim otwierali. Opowiadali mu o swoich chorych dziadkach, pustych kontach bankowych i strachu przed rakiem, zanim jeszcze zdążyli poznać jego imię. Dobrze było mieć go u swojego boku. Gdy był przy niej, nikt nigdy nie zagadywał Emmy.
– Poproszę dowód – odezwała się kasjerka z zaokrąglonymi od uśmiechu policzkami, nadal patrząc na Nathana. Emma podała jej swój dokument. Kobieta zerknęła na niego, podniosła wzrok, znów na niego spojrzała, po czym jej uśmiech zamienił się w krzywy grymas. – Emma Palmer? – rzuciła nieco zbyt głośno.
– Mogę już odzyskać dowód? – poprosiła Emma. Starała się mówić normalnie, ale jej głos również podniósł się o ton. Tylko nie to. Nie znowu. Minęło już zdecydowanie zbyt wiele czasu.
Kasjerka się wzdrygnęła, po czym oddała Emmie dokument. Skończyła podliczanie reszty produktów, nie nawiązując już kontaktu wzrokowego. Kiedy tylko wszystkie zakupy znalazły się w torbach, Emma chwyciła je i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia, ignorując wyciągniętą do pomocy rękę Nathana. Nie zwolniła, dopóki nie podeszli do auta, gdzie wpakowała zakupy na tylną kanapę. Potem się zatrzymała, oparła dłoń o nagrzany od słońca dach samochodu, a lekka bryza rozwiała kosmyki włosów wpadające jej do oczu.
Zrobiła głęboki wdech i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, że Nathan pyta, czy wszystko w porządku.
– Spoko. – Żwir zachrzęścił pod jej stopami. Dolatujący z pobliskiej stacji zapach benzyny sprawił, że zawirowało jej w żołądku.
– Wiedziała, kim jesteś – zauważył neutralnym tonem.
– Na to wyglądało – odparła.
– Czy to się będzie często zdarzało? – chciał wiedzieć.
– Nie wiem – odwarknęła.
Uniósł dłonie zdziwiony, w geście poddania się.
– Hej, spokojnie. Tylko pytam – powiedział. – Chcę wiedzieć, co nas tu czeka.
– Jedźmy do domu. – Emma ucięła temat.
Przez chwilę wydawało się, że będzie się sprzeciwiał. Ale kiwnął tylko głową i wsiadł za kierownicę. Emma wślizgnęła się niemrawo na miejsce pasażera.
Dom zlokalizowany był we wschodniej części dzielnicy mieszkalnej Arden Hill. Ulice były tam węższe, bardziej kręte, ze ślepymi zaułkami wyłaniającymi się zza zakrętów. Przy skręcie prowadzącym do rzeki Emma wydała ostrzegawcze mruknięcie do Nathana, by zwolnił, a on rzucił jej rozdrażnione spojrzenie – po czym dał po hamulcach, gdy droga ostro skręciła, przechodząc w wąski drewniany most ze stromymi zboczami po obu stronach. Złamana barierka była świadectwem tego, że ktoś inny popełnił podobny błąd. Wystraszony Nathan przejechał przez most żółwim tempem.
– Dzięki za ostrzeżenie – burknął. Emma zacisnęła usta, nie komentując.
W przeciwieństwie do farm i zarośniętych pastwisk, które mijali wcześniej, po tej stronie rzeki wszystko było wypielęgnowane i jednolite. Samochody były nowe, a domy schowane za bramami i bezlitośnie przyciętymi żywopłotami. Nathan zmarszczył lekko brwi, a do Emmy dotarło, że go na to nie przygotowała.
Skręt na podjazd był łatwy do przeoczenia, skrywał się pomiędzy drzewami.
– To tutaj – powiedziała miękko i Nathan przyhamował, by wjechać do środka. Zatrzymał się przed żeliwną bramą, na której obu skrzydłach pyszniła się wykaligrafowana zawijasami litera P.
Za nią ciągnął się długi podjazd, prowadzący do okrągłego dziedzińca z nieczynną fontanną pośrodku, otoczonego pagórkowatymi trawnikami, a za domem rosły rzadko posadzone drzewa. Brzegi trawników i chodników obsadzone były krzewami. Po jednej stronie dziedzińca wznosiła się powozownia z bielonymi ścianami i otwartymi, drewnianymi okiennicami, które idealnie pasowały do tych zamontowanych w domu, który wnosił się przed nimi. Sam dom zbudowany był w stylu kolonialnym, solidna biała bryła z dwiema kondygnacjami – trzema, jeśli wziąć pod uwagę strych – zdobiona przed wejściem prostymi, dumnymi kolumnami. Drzwi wejściowe były czarne i z oddali mogłyby wyglądać jak ziejąca, czarna dziura, gdyby nie blask mosiężnej kołatki pośrodku.
Emmie oddech zamarł w gardle. Dom, pomyślała, marząc jednocześnie, by nie wydawało jej się to takie prawdziwe.
– TO jest twój dom? – wyjąkał zdumiony Nathan.
– Nie tego się spodziewałeś? – rzuciła Emma trochę złośliwie, bo przecież nigdy mu o nim nie opowiadała. Udawała, że żyje w prawdzie, ale nie była nawet blisko, a to był dopiero początek.
– Myślałem…
Myślał, że dom będzie wyglądał jak wiele innych, które mijali. Urocze niewielkie gospodarstwa i pamiętające lepsze czasy domy kolonialne, które zdobiły krajobraz pomiędzy sercem Arden i tą okolicą na jego krańcach.
– Twoi rodzice byli zamożni – powiedział, ni to stwierdzając, ni pytając. Pomiędzy dwoma ostatnimi słowami zrobił niewielką pauzę, jak gdyby nie był do końca pewien, jakie słowo odda to grzeczniej. Jak gdyby „bogaci” było czymś złym, nieuprzejmym. Emma podejrzewała, że to może być prawda, jeśli się nad tym dobrze zastanowić. To dziwne, jak często ludzie bywają urażeni, kiedy wypomni się im, że mają pieniądze.
– Owszem, byli – odparła. – No bo… – Wskazała na dom. Nie potrzeba było innych dowodów.
– Okej. – Potarł się dłonią po twarzy. – Okej.
– Otworzę bramę – powiedziała.
– Jasne. – Odruchowo skinął głową, a w myślach snuł już skomplikowane obliczenia. Nie znała aktualnej wartości domu. Chociaż to i tak nie miało znaczenia, skoro Daphne i Juliette nie zgodziły się na sprzedaż.
Wysłała każdej z nich wiadomość z informacją, że razem z Nathanem przez jakiś czas zamieszkają w domu. Nie rozwijała tematu, jeszcze nie. Daphne w ogóle nie odpowiedziała. Juliette wysłała tylko jedno słowo – „OK”. Nie miała bladego pojęcia, co na ten temat myślą.
Podeszła do żeliwnej bramy. Wisiał na niej gruby łańcuch zakończony ciężką kłódką, owinięty przez oba skrzydła. Mimo to pociągnęła za niego, wywołując nieprzyjemny metaliczny zgrzyt.
– Nie masz klucza? – zawołał Nathan. Wysiadł z auta i stał w otwartych drzwiach, osłaniając się nimi niczym tarczą. Rozumiała ten impuls. Zerknęła ponad jego ramieniem. Drzewa osłaniały ich niemal całkowicie, ale i tak dostrzegła dom po drugiej stronie drogi i poruszającą się firankę w oknie.
– Nie – odpowiedziała ponuro. – Mam tylko klucz do domu.
– Serio, Emmo? – rzucił Nathan. Ruch ponad jego ramieniem zamarł. – Kto w takim razie go ma? Ktoś tu przychodzi opiekować się domem. – Wskazał na wypielęgnowane trawniki.
– Opłacamy firmę. Ktoś przyjeżdża tutaj co parę miesięcy. Jestem pewna, że dostaniemy od nich klucz – powiedziała szybko, uspokajająco. – Jutro rozprawimy się z bramą. Zostaw samochód tutaj, wrócimy po niego. Nic mu nie będzie.
– Ogrodzenie nie ciągnie się wokół całej posesji?
– Nie, tylko od frontu, dla samochodów – zapewniła go niemal radośnie. Otworzyła bagażnik i wyciągnęła z niego torbę z niezbędnymi rzeczami.
– Ja to wezmę – powiedział, podchodząc do niej.
– Nie jestem inwalidką – zaprotestowała, chociaż po długiej jeździe czuła mrowienie w kończynach i marzyła jedynie o tym, by położyć się do łóżka, jakiegokolwiek łóżka, i spać przez tydzień.
– Nie bądź taka uparta – skarcił ją, zabierając od niej torbę. Tym razem mu na to pozwoliła i cofnęła się bezradnie, gdy wyciągał także swoją walizkę.
Emma wzięła siatkę z lżejszymi zakupami i ruszyli na prawo od bramy. Imponująca wysokość żeliwa ustąpiła miejsca murkowi sięgającemu klatki piersiowej, a potem nawet i on się skończył, pozostawiając jedynie rzędy drzew, które osłaniały posesję od drogi. Kierując się w stronę domu, Nathan z ograniczonym powodzeniem ciągnął swoją walizkę po trawie.
– Czy to prawdziwa powozownia? – spytał, spoglądając z powątpiewaniem na dodatkowy budynek.
– Tak. Choć już od wieków nie widziała żadnego powozu – wyjaśniła Emma. – Słupki też są oryginalne. – Kiwnęła głową w stronę wspomnianych mosiężnych rzeźbionych elementów przeznaczonych do przywiązywania koni, gdzieniegdzie pokrytych rdzą.
– A dom? – dopytywał Nathan.
Jej oddech przyspieszył, serce zaczęło galopować. Wmawiała sobie, że to ze zmęczenia. Że ten słodko-słony posmak w ustach i ssanie w żołądku to tylko poranne mdłości. Że w miarę jak podchodziła do schodów, a jej wzrok stawał się coraz bardziej mglisty…
– Hej. – Palce Nathana musnęły jej ramię. Podskoczyła, odsuwając się od niego, i rozchyliła ze zdumienia usta.
Wariatka, zachowujesz się jak wariatka, pomyślała, widząc oczyma wyobraźni swoje rozczochrane od wiatru włosy, otwarte szeroko oczy, rozszerzone źrenice. Zacisnęła powieki i wzięła głęboki, uspokajający wdech przez nos.
– Dom, tak. Dom jest… ten został zbudowany w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Oryginalny dom spłonął.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Nathan cicho.
– Po prostu wejdźmy do środka – powiedziała.
W górę po schodach. Walizki na bok. Znaleźć klucz. Wsunąć klucz do zamka, opanować trzęsące się ręce…
– Ja to zrobię – oświadczył Nathan, wyciągając jej klucz z dłoni. Obrócił go. Pchnął drzwi. Popatrzył na nią, pytając wzrokiem, czy chce wejść pierwsza. Pokręciła głową. Nie mogła. Ale on już wchodził do środka, a ona złapała go za przedramię, zacisnęła palce na rękawie jego koszuli, wciągnęła powietrze przez zęby. Nie mógł tam wejść. Nikt nie mógł tam wejść.
– Emmo? – zwrócił się do niej pytająco.
– Nic, nic – odpowiedziała, mętnie świadoma, że to nie jest żadna odpowiedź i że on w sumie nie zadał żadnego pytania. – Przepraszam. Idź. – Zwolniła uścisk na jego ręce.
Wciąż wpatrując się bardziej w nią niż przed siebie, Nathan przekroczył próg.
– Jezu – rzucił. Zesztywniała i weszła za nim, przepełniona dziką wściekłością, której nie potrafiła wyjaśnić, jednak kiedy przekroczyła próg, natychmiast się zatrzymała.
Stali w wielkim holu, jak nazywała go jej matka, choć nie był szczególnie okazały. Schody wiodły na górę do sypialni. Pokój dzienny znajdował się po prawej, oficjalny salon-jadalnia po lewej, a na wprost korytarz prowadzący do kuchni, do „pokoju ćwiczeń”, w którym znajdowało się najcenniejsze trofeum jej matki – pianino, oraz do gabinetu jej ojca. Witryna z bronią, znajdująca się w holu zawsze, odkąd Emma sięgała pamięcią, nadal stała na swoim honorowym miejscu. W latach świetności wystawiona w niej była ponad połowa kolekcji ojca, zawierająca dubeltówki, strzelby, pistolety, kunsztowną kombinację antyków oraz każdej nowoczesnej broni, która przykuła jego uwagę, lecz aktualnie była pusta.
Jednak to nie jej przyglądał się Nathan. Jego wzrok skupiony był na ścianie po prawej stronie, na której wymalowano jaskrawoczerwone graffiti.
NIECH ŻYJE SZATAN, było napisane, a pod spodem jeszcze: DOM MORDU. Emma widziała końcówkę innego zdania, napisanego w jadalni. Odrętwiała podążyła za nim.
Jadalnia, z jasnoniebieskimi tapetami w pasy i otwartą przestrzenią, była łatwiej dostępna. Wysmarowano tam słowa MORDERCZYNI, ZABÓJCZYNI i PSYCHOLKA, niedbały pentagram oraz coś, co mogłoby być szubienicą. Wszystko zostało namalowane tym samym kolorem, ale dało się rozróżnić kilka charakterów pisma, jak gdyby sprawcy przekazywali sobie puszkę ze sprejem.
– To jest serio popieprzone – stwierdził Nathan. – Powinniśmy się stąd wynosić. Jeśli jest tu ktoś niebezpieczny…
Spojrzała na niego tępo, po czym się roześmiała, zaskakując ich oboje.
– Niech żyje szatan? Mało kreatywnie – powiedziała rozbawionym głosem. – Gabriel wspominał coś o dzieciakach próbujących się włamać – przypomniała sobie. Kiedy to było? W zeszłym roku? Rok wcześniej?
Nagle uświadomiła sobie, że nie uprzedziła go o swoim przyjeździe, jej wnętrze wypełniło oczekiwanie na spotkanie oraz niepokój na myśl o tym, że znów go zobaczy. Nigdy nie wyjechał z Arden Hill. Nawet po tym wszystkim, co się stało.
– Kim jest Gabriel? – zapytał Nathan. – I czemu ktoś miałby wypisywać takie rzeczy? Powiedziałaś… że ludzie myślą… – Wydawał się zagubiony. Na skraju paniki. Ale ona już nie. Wyciągnęła rękę i ujęła dłoń męża, nie puściła jej nawet, gdy się wzdrygnął.
– Chodź ze mną – powiedziała. Odciągnęła go od szpetnego graffiti, od starego dębowego stołu okrytego plastikową narzutą i od chińskiej porcelany nadal wyeksponowanej w zabytkowym regale w rogu. Zaprowadziła go z powrotem do holu i szła dalej, mijając pokój ćwiczeń z zakurzonym pianinem, po czym skierowała się do gabinetu ojca.
Nadal tam były, kilka kroków od drzwi gabinetu: ciemne plamy na dębowej podłodze. Kiedy je zobaczyła, krew nie była już żywą plamą czerwieni. Nawet przez chwilę nie była w stanie sobie wyobrazić, że mogła zrobić cokolwiek, by pomóc swojej matce.
– Tutaj ją znalazłam – powiedziała.
– Kogo? – zapytał Nathan.
– Moją matkę. Tutaj została zamordowana – wyjaśniła Emma, patrząc mu w oczy, ponieważ nie chciała przeoczyć jego reakcji. Musiała wiedzieć, na czym stoi.
Jego twarz wykrzywiło skrępowanie. Przełknął, jego jabłko Adama poruszyło się w górę i w dół.
– Aha – rzucił. Jedna sylaba, która przerwała ciszę. – A twój ojciec…
Kiwnęła, wskazując za jego plecy. Nathan odwrócił się szybko, jak gdyby coś się za nim czaiło, ale był tam tylko pusty hol. Drzwi gabinetu były zamknięte.
– Był w gabinecie, siedział w swoim fotelu. Został postrzelony w głowę.
Takie były fakty. Okrutne, lecz prawdziwe, a ona była w stanie o nich mówić bez załamywania się.
– Myśleli, że ty to zrobiłaś – powiedział Nathan.
– Teoria była taka, że umawiałam się ze starszym chłopakiem, którego moi rodzice nie akceptowali, więc razem ich zabiliśmy. Żeby zeszli nam z drogi albo dla pieniędzy, albo tak po prostu – wyjaśniła Emma. Fakty.
– To oczywiście nie była prawda – rzucił Nathan.
– Oczywiście. – Niekończące się pomieszczenia, na przemian lodowato zimne i upalne. Dorośli, usiłujący ją pocieszać, zastraszać ją, zaprzyjaźniać się z nią, grozić jej. Pod koniec zrezygnowali z zadawania jej jakichkolwiek pytań, poza jednym, kiedy skończyli już snuć teorie na temat tego, co na pewno się wydarzyło: „Czy tak właśnie było?”.
Ale nigdy się do niczego nie przyznała.
I nigdy nikomu nie powiedziała.
Ciąg dalszy w wersji pełnej