Nim padnie pierwszy strzał - ebook
Nim padnie pierwszy strzał - ebook
Kiedy sprawa wagi państwowej stanie się osobistą rozgrywką…
Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym jest na tropie groźnego gangu. Podczas jednego z nieudanych zatrzymań dochodzi do strzelaniny, w której ginie zasłużony funkcjonariusz, a drugi zostaje ciężko ranny. Odtąd oczy całego kraju skupiają się na poczynaniach stołecznych organów ścigania, bez przyzwolenia na najmniejsze błędy.
Młody i pełny zapału Alan Berg zrobi wszystko, by dopaść przestępców, którzy o mało nie zabili jego mentora w policji i duchowego ojca. W swojej determinacji nie jest jedyny, a śledztwo mające ujawnić kryjówkę bossów wydaje się iść jak z płatka…
…aż do zatrzymania, które miało być po prostu rutynową akcją, ale okaże się doświadczeniem, po którym już nic nie będzie takie samo.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66977-099 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kolumna dwunastu policyjnych samochodów, przewożąca łącznie czterdziestu funkcjonariuszy, sunęła czarną asfaltową drogą. Obraz za bocznym oknem jadącego na czele land rovera zlewał się w jedną, ciemną masę. W pojeździe słychać było jedynie szelest ubrań oraz warkot silnika. Nie było rozmów ani ponownego powtarzania planu, jedynie porozumiewawcze spojrzenia. Wszyscy znali swoje zadania.
Dowódca spojrzał na jednego z najmłodszych policjantów i już wiedział, że chłopak się denerwuje. Jechali dokonać zatrzymania dwóch niebezpiecznych przestępców, którzy twierdzili, że nie poddadzą się bez walki. Doświadczeni gliniarze niewiele robili sobie z tego gadania, jednak tych najbardziej wtajemniczonych niepokoiło kilka innych spraw: uzbrojenie bandytów… ich poinformowanie o poczynaniach służb… ich brak oporów przed pociągnięciem za spust.
Młody policjant miał robić plecy starszemu, bardziej doświadczonemu dowódcy i trzymać w ryzach swój impulsywny temperament. Tylko tyle… i aż tyle.
Wiedzieli, że kiedy otworzą się drzwi samochodu, będą już na wrogim terenie. Rozpocznie się akcja z najazdu, która nie powinna trwać dłużej niż kilka intensywnych minut. Dwudziestu sześciu funkcjonariuszy wkroczy na ogrodzony dwumetrową siatką teren. Dwóch zostanie w odwodzie ze sprzętem specjalistycznym, ośmiu otoczy budynek, ośmiu innych zabezpieczy parter, ośmiu kolejnych opanuje piętro i dokona zatrzymania poszukiwanych. Oprócz tych wyznaczonych do przeprowadzenia akcji na miejsce zmierzało jeszcze czternastu dodatkowych policjantów. Na wszelki wypadek…
Samochodem zarzuciło. Młody wyczuł, że zjechali na gruntową, podmiejską drogę. „Już blisko” – pomyślał i mocniej zacisnął dłonie na pistolecie maszynowym. Odetchnął głęboko, przygotowując się na wstrząs. Ten nastąpił po chwili, a do uszu policjantów dobiegł metaliczny zgrzyt taranowanej bramy. Pojazd zatrzymał się gwałtownie. Dowódca otworzył drzwi i grupa szturmowa sprawnie uformowała szyk bojowy.
Ciemno. Zimna noc. Na ziemi leżały poduchy skawalonego śniegu, który skrzypiał pod nogami.
Najciszej, jak było to możliwe, podeszli pod ścianę budynku, choć ich dynamiczny przyjazd i tak obudził okoliczne psy.
Młody policjant przywarł bokiem do muru. Z jego ust unosiła się para, jednak nie odczuwał chłodu. Adrenalina skutecznie rozgrzewała ciało.
Od drzwi wejściowych dzieliło go zaledwie kilka metrów, a od dokonania aresztowania jedynie sekundy. Chwila ciszy i oczekiwania na sygnał do wejścia wyostrzyła mu zmysły. Nasłuchiwał. Wszystko zdawało się iść jak z płatka, kiedy nagle usłyszał dudnienie dochodzące z wnętrza uśpionego domu. Dostrzegł, że stojący tuż przed nim dowódca wyprężył się nieco i przekręcił głowę. Musiał usłyszeć to samo. Nim zrozumieli, czym był ów dźwięk, nastąpiło niespodziewane…STYCZEŃ
1
„Nie chwal dnia przed zachodem”
KILKA TYGODNI WCZEŚNIEJ
– Chłopak ma talent. Chciałbym go zabrać ze sobą – powiedział nadkomisarz Filip Tyszka, siedzący w fotelu pasażera.
Kierowca, podinspektor Aleksander Szuwarski, obrzucił go szybkim spojrzeniem, uśmiechnął się pod nosem i odparł:
– Uważasz, że jest naszym najlepszym człowiekiem, a chcesz go zabrać do narkotykowego? Z czym zostanę ja?
– Wcale nie twierdzę, że Berg jest najlepszy!
– Nie?
– Jest trochę narwany, ale do utemperowania – mruknął nadkomisarz, po czym pewnie dodał: – Ma potencjał!
– Niejeden w tej robocie ma potencjał, ale nieliczni wytrzymują nerwowo takie tempo do emerytury. Powiedziałbym nawet, że zbyt wielu wypala się za wcześnie.
Tyszka przytaknął ze zrozumieniem i po chwili zastanowienia powiedział:
– Nadal będziesz miał Wodzińskiego, Mareckiego i Dukowskiego, choć ten ostatni…
– Co? Wypali się, nie?
– Być może. Czas pokaże. Nie musimy rozmawiać o tym teraz, wiesz? Dopóki nie zamkniemy sprawy, nie mam zamiaru nigdzie uciekać.
– I dobrze, Stary – przyznał Szuwarski, włączając prawy kierunkowskaz.
Tyszkę nazywali „Starym” tylko najbliżsi koledzy i nie dostał tej ksywki z uwagi na metrykę, lecz na usposobienie. Lubił klasyczne, wiekowe samochody, grywał w szachy, nosił koszule w kratę i tweedowe spodnie. Był człowiekiem zrównoważonym, dbającym o ludzi, za których odpowiadał. Miał czterdzieści pięć lat i zamierzał pracować, dopóki wystarczy mu sił. Mówiono o nim „glina z powołania”.
Od kilku miesięcy razem z Szuwarskim oraz grupą operacyjną rozpracowywali szajkę przestępczą parającą się handlem bronią i narkotykami. Do tej pory łowili płotki, udało im się aresztować paru ulicznych dilerów, ale każdego dnia znajdowali się coraz bliżej bandyckich dowódców. Wiedzieli już, kogo szukają, nie mieli tylko pojęcia, gdzie ich znaleźć, bo od ostatniego, nieudanego zresztą nalotu szefowie gangu, Marcin Laczyk i Szymon Walicki, zapadli się pod ziemię. Aż do tego dnia.
Nim Szuwarski skręcił, przez skrzyżowanie przejechał biały volkswagen golf. Samochód momentalnie przykuł uwagę obu policjantów. Podinspektor bez zwłoki ruszył za nim, nie czekając już na strzałkę ani zielone światło. Wytężył spojrzenie.
– Już nie te oczy, co kiedyś – przyznał zirytowany. – Widzisz blachy?
Tyszka przymrużył oczy, po omacku wyciągając z kieszeni notatnik. Przekartkował parę stron, szukając odpowiedniej notatki.
– To on – rzucił po chwili, a w jego głosie dało się usłyszeć podekscytowanie. – To wóz Marcina Laczyka!
– Jasna cholera! Dzwoń do kierownika! Zatrzymujemy go, czy jak?!
Nadkomisarz sięgnął po komórkę służbową. Po krótkiej rozmowie spojrzał na kumpla i powiedział:
– Zatrzymujemy skurczybyka! Wyprzedź go, każę mu zjechać na pobocze. Masz przy sobie broń, prawda?
– Jasne, że mam! Od lat zabieram klamkę do domu. Daj spokój, Stary, mamy do czynienia z ludźmi, którzy bez wahania podcięliby nam gardła we śnie!
To powiedziawszy, Szuwarski docisnął pedał gazu. Podczas wyprzedzania Tyszka pokazał kierowcy legitymację i pomachał ręką w kierunku pobocza. Zajechali im drogę, po czym zwolnili aż do zatrzymania.
– Kiedy wyprzedzałeś, zauważyłem pasażera – przyznał Tyszka z rezerwą.
– To niczego nie zmienia – odparł Szuwarski i przeładował broń. Wsunął ją sobie do wewnętrznej kabury, po czym dodał: – Podchodzimy spokojnie, jak do zwykłej kontroli drogowej.
– A co później?
– Każę Laczykowi wysiąść, że niby do dmuchania. Miej oko na tego drugiego – zarządził podinspektor.
Tyszka zerknął w boczne lusterko. Widział w nim kawałek białego golfa i siedzącego w środku pasażera. Po krótkiej chwili zapytał:
– Czy to nie jest przypadkiem Walicki?
– Jeżeli jest, to mamy dwie pieczenie na jednym ogniu. Niespodziewane szczęście i piękny koniec sprawy…
– Jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem. Może poczekamy na wsparcie?
– Będą tu za jakieś dziesięć minut. Jak będziemy tak stać i czekać, Laczyk się domyśli, że to nie zwyczajna kontrola, i jeszcze zacznie uciekać. Idziemy.
Wysiedli jednocześnie. Tyszka nie spuszczał oka z siedzących w samochodzie sylwetek, które z początku pozostawały nieruchome. Szybko nabrał pewności, że mężczyzną obok Laczyka jest Szymon Walicki. Przeszli zaledwie kilka metrów w stronę golfa, kiedy w jego wnętrzu zapanowało pewne poruszenie. Nim zdążyli zareagować, powietrze rozdarł niespodziewany huk.