Nim skończy się noc - ebook
Nim skończy się noc - ebook
Najłatwiej okłamać tych, których kochasz.
Agata kocha męża, ale już go nie lubi. Monika satysfakcję w sypialni osiąga poza małżeńskim łożem. Justyna życiową tragedię przeżywa zupełnie sama, choć nie powinna.
Wszystkie spędzają weekend z mężami w idealnym miejscu, by naprawić swoje związki. Chcą oderwać się od rozpraszających zdobyczy cywilizacji, dzwoniących smartfonów i ciągłych powiadomień. Miało być tak romantycznie. Kominek, sypiący za oknem śnieg i oni.
Las, spokój i nadzieja. Przecież ona umiera ostatnia. Ale śmierć miała inne plany. Przyszła wcześniej, niezapowiedziana, by zabrać… kogoś.
Trzy pary, sześć osób i setki kłamstw.
I ktoś, kogo nikt się nie spodziewał.
Emocjonujący thriller o ludzkich słabościach i konsekwencjach budowania relacji opartych na kłamstwach. Tam, gdzie kończy się prawda rozpoczyna się pełna pułapek gra, której finału nie sposób przewidzieć.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67324-65-6 |
Rozmiar pliku: | 720 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choć miał sporo lat na karku i wiele już widział, ludzkie ciało dalej miało przed nim dużo tajemnic. Kiedyś sądził, że wie o nim wszystko. Przywilej młodości, gdy świat wydaje się miejscem, które warto znać i nigdy cię nie skrzywdzi. Szybko przekonał się, że jednak niewiele wie o życiu, a jeszcze mniej o ciele, i prawdopodobnie nigdy nie dowie się wszystkiego. Pierwsza w życiu wizyta w prosektorium dobitnie mu to udowodniła. Do tej pory zdarzało mu się zamykać oczy i widzieć przed nimi obrazy, których nie powstydziłby się H.R. Giger. Oślizgłe, pełne różnego rodzaju wydzielin i organów, o których nie miał pojęcia, gdzie powinny się pierwotnie znajdować.
Wzdrygnął się na samą myśl.
W ludzkim ciele po śmierci zachodzą procesy, których opisami zapewne straszono dzieci już w średniowieczu. Jakub starał się nie skupiać na tym, co widział teraz przed sobą. Przynajmniej nie na tym, co może się niedługo wydarzyć. Nie na częściach ciała, które będą puchły, odpadały i wydzielały z siebie zapachy pobudzające jego żołądek do nadprogramowej pracy. Może odrobinę przesadzał, ale miał do tego pełne prawo.
Trupy są nieprzewidywalne. To wiedział z całą pewnością, choć tego konkretnego trupa Jakub w ogóle się nie spodziewał. Teoretycznie powinien. Zawsze i wszędzie. Policyjna legitymacja wciśnięta do tylnej kieszeni jeansów miała być potwierdzeniem, że będzie przygotowany na wszystko, co zobaczy. Teoria rzadko kiedy spotyka się jednak z praktyką.
Przełknął głośno ślinę i wypuścił powietrze nosem. Powinien zachować się profesjonalnie, ale martwy facet na środku salonu potrafi wytrącić z równowagi. Zapewne niewiele osób spodziewałoby się podobnego widoku. Nie w miejscu, które z daleka wygląda, jakby włożono w nie ogromne pieniądze, by wszystko było idealnie. Zaczynał poważnie żałować, że zabrał się do tej roboty i że się tutaj w ogóle znalazł. Dużo przeszedł, by tak się stało.
Dosłownie.
Przez koszmarne opady śniegu Jakub musiał zostawić samochód przy głównej drodze. Wręcz został do tego zmuszony, ponieważ pojazdem zarzuciło na zakręcie i ten wylądował w rowie. Na szczęście on wyszedł z tego bez szwanku, ale bez lawety o wyciągnięciu samochodu mógł tylko pomarzyć. W głowie widział już rachunek, jaki przyjdzie mu za ten wyjazd zapłacić. Zaczynał też wątpić w to, czy mimo wszystko zarobi wystarczająco dużo na opłacenie kosztów, które już zdążył ponieść, i tych, które niedługo się pojawią. Samochód Jakuba może nie należał do najlepszych i najdroższych, ale jeździł. Przynajmniej jakąś godzinę temu tak było.
W normalny dzień doszedłby na miejsce w jakieś dziesięć minut. Tutaj przedzierał się przez zaspy dobrą godzinę, a minimum kwadrans zastanawiał się, czy idzie w dobrym kierunku. Telefon był poza zasięgiem jakiejkolwiek sieci, co więcej, na mrozie zaczął działać wolniej i wolniej, aż zupełnie się wyłączył. Jeżeli Jakub się nie podniesie, będzie musiał doliczyć kolejny wydatek do swojego ciągle rosnącego rachunku.
Kiedy w końcu wyszedł z lasu na polanę i dostrzegł cel podróży, omal nie rozpłakał się ze szczęścia. Czuł, że zamarznie tej nocy i znajdą go najwcześniej w kwietniu, o ile w ogóle to nastąpi. Punkt docelowy jego wyprawy uświadomił mu, że ma jeszcze szanse wyjść z tej eskapady zwycięsko.
Trzy duże budynki, które kiedyś były stodołami lub dziś miały za takie uchodzić, wyglądały na ciepłe w środku. Z pewnością było w nich przyjemniej niż na zewnątrz, gdzie temperatura musiała oscylować w okolicy minus dziesięciu stopni Celsjusza. Wiatr i zacinający śnieg potęgowały uczucie chłodu, a kurtka, którą Jakub miał na sobie, nie nadawała się na zimę. Wystarczała do tego, by dostać się od samochodu do konkretnego punktu – pod warunkiem, że ten znajdował się w zasięgu wzroku.
Ledwo czuł już dłonie wciśnięte do kieszeni spodni. Nie wiedział, czy łzy, które pociekły mu po policzkach, są efektem zacinającego wiatru, czy faktu, że dojrzał miejsce swojego ratunku. Wysokie na kilka metrów i obite blachą, do której teraz przyczepił się mokry śnieg. Duże przeszklone ściany doskonale pokazywały, co znajduje się wewnątrz. Stojąc przed budynkami i odgarniając z twarzy śnieg, nie zauważył, by cokolwiek się tam działo.
Podszedł do środkowego budynku i złapał za klamkę. Drzwi otworzyły się bez problemu, a Jakub wślizgnął się do domku. Otrzepał się ze śniegu, a potem stuknął obcasami o siebie, by pozbyć się białego puchu z butów.
– Nie jesteśmy już w Kansas, Dorotko – powiedział do siebie, rozmasowując dłonie. Za kilka minut powinno w nich wrócić krążenie, bo obecnie prawie ich nie czuł. – Halo?
Stwierdził, że to dobra chwila, by zaanonsować swoją obecność. Może odrobinę zbyt późno, ale na to wpływu już nie miał. Trochę inaczej to zaplanował, jednak aura na zewnątrz sprawiła, że nie miał innego wyjścia. Patrząc przez wielkie szyby, wiedział, że tylko szaleniec spróbowałby się stąd wydostać.
– Halo? Było otwarte i…
Zauważył go na środku salonu, niedaleko kuchennego stołu. Śnieg lekko rozświetlał mrok, więc Jakub mógł dostrzec przynajmniej zarysy mebli i postaci, która tkwiła niecałe pięć metrów od niego. Siedziała na krześle, które wydawało się nienaturalnie ustawione w tej przestrzeni. Wzdłuż drewnianego blatu dostrzegł resztę siedzisk. Mężczyzna miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w swoje kolana.
– Przepraszam. – Jakub zrobił dwa kroki przed siebie. – Wszystko w porządku?
Zdawał sobie sprawę z tego, że pytanie było retoryczne. Wpatrywał się w trupa. Świadczyło o tym kilka rzeczy. Z jego perspektywy facet nie oddychał, a do tego na lewej skroni miał spore rozcięcie. Krew zdążyła już skrzepnąć, zostawiwszy na skórze paskudny kożuch. Korciło go, by dotknąć mężczyzny i upewnić się, że faktycznie jest martwy. Powstrzymał się. Nie miał ze sobą żadnych rękawiczek i nie zamierzał zostawiać zbyt dużo śladów swojej obecności, więc po prostu stał i patrzył.
Dalej nie potrafił pojąć, jakie decyzje doprowadziły go do miejsca, w którym się teraz znajdował. Roztrząsał to w głowie tak długo, że śnieg, który wniósł do pomieszczenia na ramionach, zdążył się rozpuścić i w pełni odparować. Jakubowi zrobiło się nawet odrobinę za ciepło, więc rozpiął kurtkę.
Pod jedną ze ścian znajdował się kominek, ale wyglądał na dawno nieużywany. Mimo tego dało się wyczuć, że w budynku ktoś przebywał. Oprócz nieboszczyka parę innych rzeczy nie pasowało do niemal sterylnej scenerii. Na stole, który musiał służyć za jadalniany, Jakub dostrzegł talerze z resztkami posiłku. Kiedy mijał kanapę, zauważył na jej oparciu szeroką gumkę do włosów. Facet siedzący na krześle miał na środku głowy okrągły placek gołej skóry, więc przedmiot raczej nie należał do niego.
Jakub oderwał w końcu wzrok od nieboszczyka.
Uznawał zwłoki za frapujące, ale musiał coś przedsięwziąć.
Zanim zajmie się tym, co wydarzyło się w miejscu, które znał jako Kredowe Wzgórza, powinien się upewnić, czy jest tutaj sam. Nie liczył martwego faceta. Jakubowi chodziło o osoby, które dalej miały puls, a czuł, że znajdują się gdzieś blisko. To oznaczało kłopoty. Jeżeli ktoś zamordował mężczyznę, a wiele na to wskazywało, on może być następny. Dużo mu płacili, ale dalej za mało, by ryzykował życie. Jakub uważał zresztą, że nie ma na świecie pieniędzy, które warte byłyby takiego ryzyka. Trochę zbyt późno doszedł do takich wniosków, ale dalej żył, więc nie było tak najgorzej. I zależało mu na tym, by ten stan utrzymać jak najdłużej.
Pomieszczenie, w którym się znajdował, musiało mieć przynajmniej pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Wydawało się nawet większe przez to, że część ścian zastąpiły ogromne szyby. Jakub widział teraz, że śnieg powoli zasypywał je coraz wyżej i wyżej. Przed sobą miał jeszcze otwartą kuchnię i schody, które prowadziły na antresolę. Wszystko wykończone zostało stalą i drewnem, które tylko miało wyglądać na stare. Wystarczyłoby wpuścić tutaj fotografa, a nowoczesne „loftowe” ujęcia robiłyby się same.
W powietrzu wyczuwał zapach cytrusów. Kucnął i przyjrzał się bliżej podłodze wokół krzesła, na którym siedział mężczyzna. Ktoś ją umył, i to dość dokładnie. Nie na tyle, by zatrzeć wszystkie ślady, ale jednocześnie wystarczająco, by krew nie była widoczna od razu po wejściu do pomieszczenia. Dostrzegał jej ślady, więc to, co wydarzyło się w Kredowych Wzgórzach, musiało wydarzyć się niedawno. Trup wyglądał na świeżego. Zapowiadała się ciekawa noc.
Jakub wyprostował się i spojrzał w górę. Ktoś go obserwował z antresoli. Śnieg lekko rozświetlał pomieszczenie, więc nie był w stanie dostrzec zbyt wiele, jedynie sylwetkę.
Zastygł na moment, kiedy zdał sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji: bez żadnej broni i na środku otwartego salonu. Osoba stojąca na antresoli zrobiła krok w stronę schodów, a Jakub zrozumiał, że spogląda na kobietę. Wysportowaną i w samych stringach. Ciemność nie przesłaniała wszystkiego, a on na moment stracił czujność. Usłyszał szybkie kroki za plecami i zdążył uchylić się przed ciosem, który miał spaść na jego głowę.
Gruby kawałek drewna rozbił się o podłogę, a napastnik przewrócił się, niesiony własnym pędem. Jakub nie zastanawiał się dwa razy i z miejsca rzucił mu się na plecy. Kolano wbił między łopatki mężczyzny i próbował przygwoździć go do ziemi. Facet musiał być zbudowany z samych mięśni, które na dodatek zaczęły się teraz napinać. Jakub próbował przez parę sekund utrzymać swoją pozycję, ale niewiele to dało. Napastnik zrzucił go na podłogę. Podobnie jak stojąca na antresoli kobieta, też był praktycznie nagi. Jakuba pocieszało to, że facet ma na sobie bokserki, a nie stringi, więc przynajmniej nie zginie z ręki faceta z pośladkami na wierzchu.
Kiedy napastnik się wyprostował i odwrócił, Jakub postanowił sięgnąć po ostateczną kartę.
– Policja! – wrzasnął, odczołgując się w stronę stołu. – Policja!
Stojący naprzeciwko facet zastygł w bezruchu. Trwali tak przez chwilę, aż w końcu mężczyzna podniósł głowę w stronę antresoli.
– Ubierz się, proszę.
Miał głos, który nadawałby się dla wokalisty kapeli deathmetalowej, i to takiego, który zdążył już zjeść dwa koty na obiad i popić całość dziewiczą krwią. Jakub pozwolił sobie na wzięcie głębszego oddechu, ale powietrze wypuścił już powoli i cicho. Nie chciał zdradzać tego, jak bardzo mu ulżyło, że nie będzie musiał dalej walczyć z napakowanym kolesiem. Nawet w kiepskim oświetleniu wyglądał jak He-Man, a jego bokserki zbyt mocno opinały to, na co Jakub nie chciał patrzeć.
– Aga, cholera no, włóż coś na siebie – powtórzył facet i nachylił się w stronę Jakuba z wyciągniętą dłonią. – Sądziłem, że to włamywacz czy coś.
– Jasne, nic się nie stało.
Jakub podał mu rękę i nawet nie zauważył, kiedy znalazł się ponownie na nogach. Facet podciągnął go tak, jakby ważył parę kilogramów, a nie osiemdziesiąt.
– Czy mógłbym zobaczyć jakąś legitymację?
– Tak, oczywiście.
Sięgnął do kieszeni jeansów i wyciągnął dokument. Legitymacja zapakowana w mocno przetarte skórzane etui była przepustką Jakuba do miejsc, gdzie normalnie nikt go nie zapraszał. Od dawna musiał sam się wszędzie wpraszać. Tak samo, jak zrobił to teraz. Wyciągnął dokument przed siebie tak, by zasłonić palcem rzeczy, z których nie był specjalnie dumny, w tym kawałek zdjęcia. Wyglądał na nim jak po dwutygodniowym tańcu z heroinową księżniczką, ale i tak lepiej niż na zdjęciu w dowodzie osobistym. Zauważył, że dłoń mu się lekko trzęsie, liczył jednak, że pozostanie to niezauważone.
– Jakub Wit – przeczytał mężczyzna. – Komisarz.
– W rzeczy samej – przyznał Wit, chowając legitymację. – Z kim mam przyjemność?
– Tomasz Bysiewicz. – Typ uśmiechnął się, przejeżdżając dłonią po mięśniach brzucha. – Tak, wiem, nazwisko pasuje.
Trudno było się z tym nie zgodzić. Jakub może nie miał wielkich kompleksów na punkcie swojego ciała, bo też starał się nie myśleć zbyt intensywnie na ten temat. W swoim życiu odwiedził kilka siłowni, a raz nawet próbował biegania. Przeszedł odpowiednie testy sprawnościowe, ale daleko było mu do człowieka, który patrząc w lustro, czuje, że osiągnął w tej kwestii wszystko. Obecnie uważał, że brakuje mu kilku kilogramów do stanu nadwagi, i zamierzał nie dopuścić, by te kilogramy się pojawiły. Patrząc na muskulaturę Tomasza, poczuł, że powinien jednak znów odwiedzić siłownię. I to nie po to, by skorzystać z rozstawionych tam automatów z batonami proteinowymi.
– Co pan tutaj robi? – Tomasz skrzyżował ręce na piersi. – Jest środek nocy, a to prywatna kwatera.
– W tej sytuacji – Wit wskazał na siedzącego kilka kroków od nich nieboszczyka – to ja będę zadawał pytania.
Tomasz odwrócił głowę w stronę kuchni i momentalnie pobladł. Jakub zauważył to nawet pomimo braku źródeł światła. Mężczyzna wpatrywał się w trupa, a ręce powoli mu wiotczały, aż w końcu zawisły bezwładnie wzdłuż tułowia. I wtedy w pomieszczeniu zrobiło się widno. Światła pod wysokim sufitem rozjaśniły przestrzeń, a Jakub zobaczył kobietę stojącą przy schodach. Tym razem miała już na sobie koszulkę. Taką, która nie zostawiała zbyt wiele dla wyobraźni – kończyła się nad pępkiem i była wycięta tak mocno, że wystarczyłoby niewielkie szarpnięcie, a ubranie nadawałoby się do wyrzucenia. Dalej nie zdecydowała się na włożenie spodni, więc Jakub odwrócił wzrok, by przypadkiem nie zawiesić wzroku zbyt długo tam, gdzie nie powinien.
– O co tutaj chodzi? – spytała, wpatrując się w Jakuba. – Mamy ten domek jeszcze na kilka dni, więc to chyba jakaś pomyłka. Tomek, co to za koleś?
– Policjant… – odparł Bysiewicz. – Komisarz czy ktoś taki.
– Policjant? – Przekręciła głowę na bok. – Jeżeli chodzi o tę muzykę wykorzystaną w filmie, to nie wiedziałam, że to nielegalne. Rozmawiałam już z naszym prawnikiem, więc nie wiem, co jeszcze mam zrobić. Przeprosiłam i to miało wystarczyć, a nie, że jakaś policja będzie mnie teraz nachodzić. Zaraz zadzwonię do tego wszarza, bo wisi nam pieniądze za konsultację, skoro to i tak nic nie dało.
– Aga – warknął Tomasz. – Choć raz się zamknij i…
Kobieta nie czekała, aż zdanie zostanie dokończone. Ruszyła przed siebie i złapała za jedną z poduszek leżących na kanapie. Wzięła solidny zamach i rzuciła nią w Tomasza. Jakub nie musiał być detektywem, by zrozumieć, że to nie pierwszy taki rzut w jej życiu. Na mężczyźnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Poduszka odbiła się od jego ramion i wylądowała na podłodze.
– Jeżeli myślisz, że pozwolę sobie, byś tak do mnie mówił, ty mały fiutku, to jesteś w cholernym błędzie! Mam tego dość!
W powietrzu wisiało wiele niedopowiedzianych zdań, ale te musiały poczekać. Agata zauważyła bowiem, gdzie Tomasz spoglądał przez cały czas. Jakub spodziewał się, że kobieta zacznie krzyczeć. Może nawet pojawi się jakieś małe omdlenie; ludzie różnie reagowali na widok nieboszczyka. Tymczasem Agata westchnęła, odwróciła się i wlepiła wzrok w Wita.
– To nie ja – powiedziała spokojnie. – Ale za niego nie będę ręczyć.
Idealna para, pomyślał.
– Kim wy, do cholery, jesteście?