- W empik go
Niż - ebook
Niż - ebook
Niż Macieja Topolskiego to zbiór próz poetyckich zawierających elementy eseju i reportażu, a poświęconych pracy kelnerskiej. Książka została podzielona na pięć części, w których autor porusza kolejne aspekty pracy w gastronomii. Od rekrutacji przez kontakt z klientem po problematyczne relacje z kucharzami czy właścicielami restauracji. Celem książki jest ukazanie – za pomocą stylu łączącego odległe rejestry polszczyzny, operującego licznymi odniesieniami (między innymi do Zaklętych rewirów Henryka Worcella czy Kelnera Iwana Szmielowa), melodyjnego, a zarazem korzystającego z fachowych pojęć – cielesnych wymiarów pracy kelnerskiej. Z jednej strony Topolski opisuje zasady, jakie obowiązują w restauracji i które dotyczą po równi pracowników i klientów, z drugiej zmęczenie i głód, z jakimi mierzą się na co dzień kelnerzy. Niż to wielopoziomowy i krytyczny obraz pracy fizycznej, pracy wyczerpującej, skupionej na jedzeniu, opartej na głębokich nierównościach społecznych.
***
Takiej literatury prawie się nie pisze. Ludzie pracujący fizycznie i ludzie posiadający pisarski talent oraz umiejętności fachowe, pisarski warsztat, to grupy niemal zupełnie rozdzielne, z bardzo niewielkim zbiorem wspólnym. „Niż” Topolskiego wyrasta z ogromnej wrażliwości (miejscami nadwrażliwości nawet) i głębokiej spostrzegawczości. To uczta. Frapująca, powodująca niekiedy mdłości, bolesna, ale uczta.
JACEK DEHNEL
***
Chciałam tylko zjeść obiad. I może fondant czekoladowy do tego. Ale siedzę w tym lokalu już którąś godzinę i słucham kelnera. Skandaliczny jest, bezczelny, cyniczny, wykrzywia usta, choć udaje, że to uśmiech. A czasem jest czuły, wtedy funduje kolejkę spracowanym chłopakom w ciasnych koszulach. I trzyma mnie za przegub. Niech trzyma, mogę go tak słuchać.
OLGA GITKIEWICZ
***
Wsadź mu w dupę, mocniej, żeby był jak rakieta, i odpal. Dzisiejsza kolacja stoi dziczyzną. Ciężkie dania, ciężkie wina, panowie przy stole, opowiadają o swoich myśliwskich dokonaniach. To, co upolują trafia później na stół. Na końcu sali restauracyjnej rozwinięto ekran, snop światła wyrzuca kolejne obrazy. Dwóch panów ze strzelbami, ośnieżone lasy i ośnieżone lasy, potem bagna, samochód z napędem na cztery koła, psy i strzelby, same strzelby i – jest! – wisi na małym dźwigu, długi ślad krwi w śniegu. Ksiądz święci, modli się, pochylone głowy, ksiądz uśmiecha się w twoją stronę. Ty nas żywić nie przestajesz, pobłogosław, co nam dajesz. Trudno go było upiec, jest nafaszerowany, skóra lśni. Leży na wózku, rozciągnięty, sztywny. Coś bym mu jeszcze w dupę wsadził, myśli głośno szef kuchni. Przynieś te zimne ognie, co to zostały z ostatniej imprezy urodzinowej. I idziesz na salę w niewielkim pochodzie: po prawej szef kuchni z nożami i z szerokim uśmiechem, po lewej drugi kelner – niesie talerz, na który trafią odcięte płaty mięsa. Pośrodku dzik, w pysku jabłko, z dupy zimne ognie.
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maciej Topolski – poeta, eseista, tłumacz, eks-kelner.
***
Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66571-12-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Zawód kelnera to zawód usługowy, polega na usługiwaniu gościom i obsługiwaniu gości, nie ma w tym nic poniżającego”
.
Do usług
Pusta restauracja to scenografia, w której każdy przedmiot – od żyrandoli przez stół po podłogę – czeka na ciebie. To wszystko dla ciebie zostało stworzone i czeka, jak pies, na twoje nadejście. Stajesz w drzwiach, rozglądasz się, czemu tak pusto. Przyszedłeś tu, bo czujesz głód. Twój głód, ich głód, nasz głód. Restauracja zaprasza uniżenie, do usług. Dzień dobry. On czeka na ciebie, on – kelner, waiter. Cały jest czekaniem, a teraz stoi już przy tobie, wita cię, znajduje dla ciebie miejsce, proszę tutaj, tak, kłania się, uśmiecha, gość w restauracji, bóg w restauracji. W pierwszej chwili krępuje cię jego uniżoność, która przypomina ci uniżoność przedmiotów, taki, na przykład, sztuciec. Na wyciągnięcie ręki – brany, kiedy potrzebny, odkładany, gdy zbędny. Teraz, za sprawą tego porównania, łatwiej ci traktować kelnera jak przedmiot, nie czujesz już skrępowania i możesz spokojnie używać kelnera. Użyj go, żeby coś zamówić. Nie krępuj się, przecież używasz ludzi codziennie. Kelner ci służy, jest pomocny. Ty potrzebujesz pomocy.
.
Do wyboru
Może to, może tamto. Masz kłopot: w boczku, w sosie, z jajkiem, z jabłkiem. Nie tylko w niedzielę, ale i w piątek. Co wybrać? Spokojnie. Kelner wskazuje ci pozycję na długiej liście, zgadzasz się, bo zjesz wszystko, dosłownie wszystko, co przed tobą postawi, a postawi to, co akurat ma za zadanie sprzedać. Tak oto kelner wcisnął ci przedwczorajsze polędwiczki, z boga zmieniłeś się w kosz na śmieci. Nie przejmujesz się, bo czemu miałbyś. Na tym świecie jedna rzecz przemienia się w drugą, to oczywiste. Zwierzę w jedzenie, człowiek w przedmiot, bóg w kosz na śmieci. Kelner układa przed tobą sztućce, równo, równiusieńko, do tego kieliszek, szklanka. Nie patrzysz na niego, patrzysz na jego dłonie, napięcie narasta. Ten odgórnie narzucony porządek, cisza, bliskość. Patrzysz, jak dłonie pracują przed tobą. Ile dni pracy potrzeba, żeby służyły tak właśnie? Żeby tak równo, równiusieńko układały sztućce, żeby wiedziały, jak pracować? Dłonie precyzyjne, dłonie chwytające, dłonie układające. Nagle zauważasz jego brudne, wygryzione paznokcie. Czego dotykały wcześniej te dłonie tak zakończone? Czego dotykały, zanim ułożyły dla ciebie sztućce na białym obrusie? Skąd przyszły i co ze sobą przyniosły? Kiedy kelner odchodzi, wyjmujesz chusteczkę i dokładnie wycierasz sztućce. Żeby nie było śladu, wątpliwości. Nastaje czystość. Napięcie się obniża.
.
Do talerzy
Nagle tłum. Muzyka, którą jeszcze przed chwilą słyszałeś, zmieszała się z fragmentami słów, dźwiękami sztućców. Teraz czekasz ty. Rozglądasz się i widzisz, jak uśmiech, którym przywitał cię kelner, pracuje dla kolejnych klientów. Może to właśnie skrępowało cię podczas przywitania, ta nadmiarowa uśmiechająca się do ciebie serdeczność. Serdeczność jest niezbędna. Zwłaszcza gdy gość jest wykłócającym się o grosze skurwielem. Ty skurwielem nie jesteś. Rozglądasz się dyskretnie. Chciałbyś zajrzeć innym do talerzy, popatrzeć, jak ktoś kroi mięso, wsuwa kąsek do ust i żuje. Albo jak się oblizuje. Przełyka. Nasycanie, wchłanianie, rytm. Nie powinieneś jednak wgapiać się komuś w jedzenie. Sam nie chciałbyś, żeby tamten o patrzył, gdy sos płynie ci po brodzie lub grudka ryżu spada na podłogę. Chcesz być sam, kiedy jesz. Tylko ty i twoje jedzenie. Ty i twój głód. Głód rozkoszny, bo nasycany, uciszany. Kto chciałby dzielić się swoją rozkoszą? Rozkosz jest najlepsza, gdy nie jest dzielona. Patrzeć na jedzącego to chcieć być na jego miejscu. Tak nie można. To onieśmielające. Spuszczasz wzrok, patrzysz na podłogę.
.
Do reszty
A na podłodze – obok butów, okruchów, nóg stołów – pies. Pies leży przed srebrną miską z wodą. Metr nad nim jego pan je na przystawkę tatar z królika (wiesz, bo podsłuchiwałeś). W pewnym momencie nad psem pojawia się ręka jego pana. W ręce pana resztka tatara. Pies się podnosi, delikatnie wybiera z palców tę resztkę, potem wylizuje dłoń pana, kładzie się z powrotem. I wtedy – brzdęk! – strącony przez kogoś łokciem, upada na podłogę sztuciec. Ten gość już chce po niego sięgać. „Nie, nie, nie. Proszę zostawić, już go wymieniam”, woła w biegu kelner. Jakby ten sztuciec oblazło robactwo, jakby jakieś zło w niego, wraz z upadkiem, wlazło. Nie można używać sztućca, który upadł na podłogę. Podobnie z zupą do połowy zjedzoną – pójdzie do zlewu. Bułki rano upieczone, nietknięte – do czarnego wora. Nie będziesz jadł po kimś zupy, nie dostaniesz nadgryzionej bułki, odgrzewanego, nie. Znamy twoje zwyczaje. Ciepłe, świeże, chrupiące, pierwsze. Najpierwsze są serwowane tu dania, najwyższej jakości.
.
Do głodnego
„No, gryź”, mówi matka, wciskając dzieciakowi resztkę mięsa do ust. Usta wysoko nad talerzami, otwierające się, zamykające, wygięte, śmiejące, z zębami, z językami. Wszyscy coś jedzą, żują, piją, wchłaniają. Patrząc na salę restauracyjną, widzisz wielkie pole, gdzie – na wysokich łodygach zatknięte – kiwają się wszystkożerne głowy. Głowy jedzą dania w najróżniejszych językach. Móżdżek au beurre noir, polędwica à la minute, filet mignon, sos soubise, befsztyk tatarski z frytkami belgijskimi, provençale à la Colbert, à la Rossini, à la Chateaubriand, żur staropolski z frikandelem. Biorą to wszystko do głowy, także kotlet schabowy. A ty już wystarczająco długo czekasz na swoje polędwiczki. Gdzie są moje polędwiczki?! Głód to brat niepokoju. Poznajcie się. Świetnie wyglądasz taki głodny, serio. Twój kelner wie doskonale, że musisz zaspokoić głód. Właśnie, popatrz na takiego kelnera, nieustannie przebywa w pobliżu jedzenia, a chodzi głodny. Kelner nie jest głową, kiedy jest głodny, nie myśli. Kelner jest nogami, które idą, ten chód kelnerski niesie głód. Tam jego dłoń nakłada z żeliwnego kociołka pachnące warzywa z kaszą. I dopiero wtedy jego żołądek zaczyna skrzypieć. W ten sposób głód staje się słyszalny. Kiedy się odzywa, masz wrażenie, że słyszy go cała restauracja.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------