- W empik go
No better than us - ebook
No better than us - ebook
Ekipa z Drumford powraca!
Bohaterowie będą musieli zdecydować, czy słuchać serca, czy dalej podążać za konwenansami i wolą rodziców.
Matt i Jess, rozpaczliwie szukając najlepszego dla nich scenariusza, zapętlają się we własną spiralę kłamstw.
Angela leczy złamane serce, wchodząc w niebezpieczny układ. Czy zemsta faktycznie będzie słodka?
Do Kiary powraca mroczna przeszłość i jej związek z Kovu zawisa na włosku.
I wreszcie delikatna Summer podejmująca raz za razem decyzje, których będzie żałować…
W murach szkoły Drumford toczy się walka o zachowanie w ukryciu tajemnic, których wyjście na jaw zaszkodziłoby elicie. Każdy ma coś na sumieniu i jeśli myśleliście, że Jess zasługuje na miano największej manipulatorki… Możecie się zdziwić.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67558-28-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jess
Maski. Nosiła je przez całe życie. Niektóre z nich pozwalały zyskać przewagę, inne – kupić szczęście. Były też takie, które przerażały. Najbardziej ją samą.
Dziś będzie musiała założyć maskę, o której istnieniu nawet nie wiedziała.
Oderwała wzrok od swoich palców z perfekcyjnie wykonanym francuskim manicure’em. Nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas zaciska je kurczowo na balustradzie balkonu. Utkwiła nieobecne spojrzenie w ciemniejącym niebie. Ciężkie szare chmury zakryły słońce, przynosząc chłód.
Wypuściła powietrze przez usta. Małe obłoczki pary zawirowały tuż przed jej nosem. Zsunęła na ramiona delikatny szal wykonany z shahtoosh. Najdroższa wełna na świecie grzała ją jak mały piecyk. Wiatr owiał odkrytą część rąk oraz dekolt i zabrał na moment obezwładniające uczucie gorąca. Nie mogła się spocić w wyszywanej kryształkami granatowej sukni. Nie mogła sobie pozwolić na wypełzające powoli na dekolt czerwone plamy. Musiała się uspokoić.
Pukanie dochodzące zza drzwi sprawiło, że każdy mięsień w ciele Jess się spiął, szykując się do walki. Przymknęła oczy i próbowała pozbyć się pieczenia, które niebezpiecznie zaczaiło się gdzieś pod powiekami. Jeszcze jeden drżący wdech…
– Tak? – wychrypiała.
Białe drzwi uchyliły się delikatnie i Jess momentalnie opuściła spięte ramiona. To nie była matka. Przynajmniej nie tym razem.
– Panienko Jess, przepraszam, że przeszkadzam. Goście już są.
Kiwnęła głową i postąpiła kilka kroków, wchodząc do pokoju. Uwielbiała te białe jak śnieg meble i raz do roku odmalowywane ściany w kolorze kości słoniowej. Zapalona lampka nocna dawała wystarczającą ilość światła. Dzięki niej biel nie kłuła w oczy.
– Zaraz do nich dołączę – powiedziała, gdy zauważyła, że służąca nie zniknęła jeszcze za drzwiami, lecz dalej wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami. Przez głowę Jess przemknęła paniczna myśl. Czy to możliwe, aby pojedyncze krople deszczu, które spadły z nieba, zanim opuściła balkon, zdążyły rozmazać jej tusz? Nie, na pewno nie. Użyła wodoodpornego makijażu na wypadek, gdyby nie wytrzymała w towarzystwie rodzicielki. Przywołała się do porządku i przeniosła surowy wzrok na kobietę.
– Coś jeszcze?
Służąca spojrzała na drzwi szafy, a następnie na Jess. Zaczerwieniła się.
– Pani Irene poprosiła, abym dopilnowała, żeby panienka włożyła białą sukienkę. Tę wiszącą o tu.
Jess niechętnie skierowała wzrok na biały pokrowiec, który skrywał równie białą suknię z tiulem i ptasimi piórami. „Bardziej do tej okazji pasowałaby długa czarna sukienka. Najlepiej od razu z woalką” – pomyślała, ale posłusznie podeszła do pokrowca. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Tak jak myślała, służąca dalej tkwiła we framudze.
– Potrzebujesz specjalnego polecenia, aby opuścić mój pokój?
– Przyszła paczka do panienki. – Kobieta wyciągnęła w jej kierunku szare pudełko z nadrukiem informującym, że przesyłka pochodzi z jednej z największych sieci aptek w Stanach. – Prosiła panienka, aby takie paczki dostarczać bezpośrednio do niej…
Oczy Jess rozbłysły. Dziarskim krokiem ruszyła do drzwi i niemal wyrwała pakunek z ręki służącej. Kobieta spojrzała na nią smutnym, pełnym troski wzrokiem. Może zapytałaby ją dlaczego, gdyby nie kolejna emocja, która przyćmiła wszystkie inne i zaczęła się teraz malować na twarzy pokojówki. Współczucie.
Okropne mrowienie wpełzło pod skórę Jess i ogarnęło całe ramiona oraz dekolt.
– Przekaż im, że zaraz będę – rozkazała i wypchnęła kobietę za drzwi.
Zamknęła je, czując narastający lęk i ekscytację.
Złapała za wysadzany masą perłową nóż do korespondencji i szybko otworzyła paczkę. W środku znajdowały się trzy buteleczki syropu.
Wypuściła wstrzymywane powietrze i od razu odkręciła pierwszą z nich. Upiła dwa solidne łyki. Już sama świadomość, że zbawienny płyn krąży w jej żyłach, wpłynęła na to, jak błogo zaczęła się czuć.
Nie mogła uwierzyć, że jej terapeuta odmówił wystawienia kolejnej recepty na lek uspokajający. „Jestem pewien, że poradzisz sobie bez tego” – usłyszała na pocieszenie.
Prychnęła.
Ten partacz – pomimo licznych sesji, które odbyli – widocznie dalej nie miał pojęcia, jak ciężkie było jej życie.
Wzrok Jess uciekł z butelki z lekiem do pokrowca, a potem padł na lustro, w którym odbijała się jej zgarbiona sylwetka. Czerwone plamy pokrywały dekolt i szyję jak wysypka. Przesunęła palcami wzdłuż ramienia. Ostatnimi czasy coraz trudniej było jej zapanować nad stresem. Przygryzła usta i zaraz je puściła, przypominając sobie o szmince zdobiącej wargi.
„Dobrze, że inni lekarze nie mieli oporów przed wystawieniem odpowiedniej recepty” – pomyślała i jednym ruchem zrzuciła granatową sukienkę. Sięgnęła po białą.
Chwilę później stała już przed lustrem i poprawiała ostatnie kosmyki. Czerwone plamy wreszcie zniknęły, jej oddech się unormował, a całe ciało wydało się lekkie niczym pióra pokrywające delikatny materiał sukni. Przywdziała na twarz najbardziej czarujący, niewinny uśmiech i wyszła z pokoju.
Schodząc po schodach, czuła się tak, jakby płynęła. Jakby zupełnie wyrzuciła z pamięci, że zaraz szkolne, niewinne kłamstwo przemieni się w okrutne oszustwo, które miało zmienić całe jej realne życie.
W salonie byli już wszyscy. Jej dziadkowie od strony ojca zabawiali gości. Zajęli strategiczne miejsce tuż przy choince, żeby służba mogła bez przeszkód przemieszczać się między kuchnią a salonem z tacami pełnymi jedzenia. Jess stała na beżowych kafelkach i czuła, że zaraz się w nich zapadnie. Surowy wzrok Irene padł na nią. Na ułamek sekundy dziewczyna była w stanie zobaczyć w oczach matki iskierkę akceptacji, ale ta znikła, kiedy tylko babka od strony ojca zadała synowej jakieś pytanie.
Oczy Jess zaczęły szczypać. Poczuła, jak oddech grzęźnie jej w gardle. Nie da rady. Nie zrobi tego. Nie posunie się aż tak daleko…
– Pięknie wyglądasz.
Ciepła, męska dłoń przykryła jej rękę. Spojrzała na Matta uśmiechającego się do niej delikatnie.
– Dziękuję – wydukała i odchrząknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak żałośnie zabrzmiała. – Masz go?
Chłopak kiwnął głową. Sięgnął do kieszeni. Wyjął pierścionek z ogromnym diamentem, który błyszczał teraz w blasku kolorowych światełek na choince. Oczy Jess na chwilę stały się większe.
Rodowy pierścień Crusów. Nie spodziewała się, że zdecyduje się podejść do tego aż tak poważnie. Już otwierała usta, aby ostatni raz zapytać go, czy jest pewien. Czy naprawdę zamierzają brnąć w to dalej? Matt wsunął pierścionek na palec dziewczyny, zanim powietrze zdążyło opuścić jej płuca z cichym sykiem.
– Nie mów, że nagle obleciał cię strach? – zaśmiał się.
Udawanie przed chłopakiem, że wszystko jest okej, wyraźnie przestało Jess wychodzić.
– Ogłosimy tę parodię oficjalnie i pouśmiechamy się na obiedzie – powiedziała cierpko. – A potem do końca roku szkolnego możemy się do siebie nie odzywać.
Matt zmrużył lekko oczy.
– Matka ci nie powiedziała?
– Czego? – zapytała bez entuzjazmu. Jej uwagę skutecznie odciągnął wibrujący w torebce komunikator sparowany z telefonem. Otworzyła kopertówkę i zaczęła grzebać w środku w poszukiwaniu sprzętu. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że nawet w najmniejszej torebce świata znalezienie czegokolwiek zawsze graniczyło z cudem.
– Zostajemy u was aż do rozdania prezentów.
– Czyli co, do dwunastej w nocy? – Wreszcie wyciągnęła mały prostokąt.
Zmarszczyła brwi. Ostatnią rzeczą, której się spodziewała na dzień przed świętami, była wiadomość od syna rosyjskiego oligarchy.
Vladimir Ripaska: Będę mieć do ciebie sprawę. Ufam, że mnie nie zawiedziesz.
Zacisnęła zęby. Trzeba było mieć tupet, aby pisać do niej w taki sposób. Jednak pomimo złości, która początkowo ją ogarnęła, poczuła też strach czający się gdzieś tuż pod jej skórą.
Dobrze wiedziała, że Vladimirowi odważyli się odmawiać tylko głupcy lub… martwi.
– Jess, słuchasz mnie? – Dziewczyna potrząsnęła głową i spojrzała nieprzytomnie na Matta. – Mówiłem, że zostajemy u was na noc.
Kiara
Kiara: Jak się trzymasz, chica1?
1 dziewczyno (hiszp.)
Smętnie wisząca wiadomość była trzynastą, którą napisała do Jess. Wszystkie pozostawały bez odpowiedzi. Schowała telefon do czarnego plecaka.
Jej przyjaciółka była po prostu zajęta. W końcu święta w gronie rodziny potrafią przytłoczyć, a co dopiero gdy dołącza do nich twój udawany narzeczony ze swoją familią. Powstrzymała się przed ponownym wyciągnięciem telefonu.
„Tak. Jess na pewno przestała się odzywać tylko dlatego, że jest zajęta. Dalej jesteśmy przyjaciółkami” – powtórzyła po raz setny to zdanie w głowie.
– Pomóc ci z rzeczami, Summer?
Głos Angeli sprawił, że Kiara przestała z uporem maniaka wpatrywać się w plecak. Jej ruda współlokatorka próbowała właśnie zarzucić na ramię dużą płócienną torbę, wyszywaną w kolorowe kwiaty. Drugą ręką starała się manewrować ogromną walizką tak, aby małe kółeczka nie utknęły w miękkim dywanie. Ich wspólna sypialnia była nie do poznania. Większość rzeczy dziewczyn zniknęła. Jedynie część należąca do Angeli dalej wyglądała jak co dzień. Ona jedyna nie miała gdzie się podziać na święta.
Kiara poczuła lekkie ukłucie w okolicy serca.
– Dziękuję, Angie, poradzę sobie. – Pierwotne ciepło, którym Summer obdarzała je od pierwszego dnia pobytu w Drumford, zniknęło, zastąpione przejmującym zimnem.
– Daj spokój, Summer, przecież widzę, że nie dajesz sobie rady…
Dziewczyna rzuciła jej gniewne spojrzenie. Jednym szarpnięciem uwolniła kółka z włosia dywanu i podeszła do drzwi. Zatrzymała się w progu.
– Wesołych świąt – rzuciła cierpko i już jej nie było.
Atmosfera w pokoju wreszcie zrobiła się lżejsza. Kiara z przyjemnością wciągnęła powietrze pozbawione ciężkiego odoru donosicielstwa i puszczalstwa.
– Myślisz, że już jej nie zobaczymy po świętach? Ja na jej miejscu bym nie wracała. Te ciągłe docinki i zaczepki uczniów…
– A czyja to wina?
Angela zmierzyła ją wzrokiem z drugiego końca pokoju. Kiara usiadła na swoim łóżku i uśmiechnęła się szeroko.
– No co? Wszyscy są źli, że upubliczniała informacje o nas za pomocą „Regen Magazine”. Nie moja wina, że zdecydowała się na taki krok.
– Obie wiemy, że to nie ona jest kretem.
Dziewczyna wydęła wargi.
– Psujesz całą zabawę.
– To nie jest śmieszne, Kiara! Summer naprawdę mocno przeżywa to, co się dzieje. Nie widzisz tego?
– Nawet jeśli, to co mnie to obchodzi?
– Naprawdę mogłabyś już odpuścić. Powinnaś odwołać wszystko to, co powiedziałaś na balu.
– Ej, ej! Większość z tych rzeczy była prawdą! – Kiara wyprostowała się gwałtownie.
– Prawda jest subiektywna. A twoja ocieka w dodatku nienawiścią. – Współlokatorka jednym szarpnięciem zabrała torbę sportową ze swojego łóżka i również opuściła pokój.
Kiara opadła na posłanie. Jej relacja z Angelą daleka była od tej sprzed balu. Dziewczyna niby zapewniała, że nie ma do niej pretensji o to, że znów zaczęła się przyjaźnić z Jess, ale czuła, że nie do końca było to prawdą. Problem polegał na tym, że nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji, co zamierza z tym faktem zrobić.
Jej telefon zawibrował.
Kovu: Zamierzasz ze mną lecieć czy jednak ogarnęłaś jakąś miotłę?
Kiara gwałtownie zerwała się z łóżka. Rozejrzała się w popłochu po pokoju.
– Puta mierda2 – zaklęła pod nosem i zaczęła na chybił trafił wciskać rzeczy do walizki.
2 Przekleństwo (hiszp.)
Summer
Trzymała głowę nisko. Najniżej, jak to możliwe, byle tylko z nikim nie nawiązać kontaktu wzrokowego. Tak było łatwiej. Ludzie mniej chętnie zaczepiali ją i wyzywali, kiedy przemykała obok nich jak duch. Zapadający pomału zmierzch tylko ułatwiał jej pozostanie niewidzialną. Nie mogła się doczekać, aż opuści mury tej szkoły raz na zawsze. Odkąd tu przyjechała, nie spotkało jej nic dobrego.
– Summer!
Przyspieszyła, gdy usłyszała za sobą uniesiony dziewczęcy głos. Przez chwilę rozważała w głowie, czy szybki chód wystarczy, czy powinna zacząć już biec, ale Alex dopadła ją tuż za ogromnymi drzwiami wyjściowymi Drumford.
– Cieszę się, że dałam radę cię złapać, zanim odjechałaś.
Summer była zupełnie innego zdania.
– Chciałam złożyć ci najlepsze życzenia. – Koleżanka zbliżyła się do niej, rozkładając ręce.
Dziewczyna cofnęła się gwałtownie i rozejrzała panicznie na boki. Uczniowie, którzy je mijali, zmierzali do czekających na nich samochodów. Na szczęście nie wykazywali zbytniego zainteresowania dwoma uczennicami.
– Summer, naprawdę. Zachowujesz się tak, jakbym chciała zrobić ci krzywdę.
Na twarzy Alex malował się prawdziwy ból. MacAulay poczuła, jak załomotało jej serce, i szybko odwróciła wzrok.
– Wiem, że chcesz dobrze – wymamrotała.
Usłyszała, jak koleżanka powoli wypuszcza powietrze przez usta.
– Może porozmawiałybyśmy po świętach? Na spokojnie?
– Nie… – Summer przełknęła ślinę. – Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł.
– Proszę cię. Wiem, że te ostatnie dwa tygodnie po balu były dla ciebie ciężkie, ale nie odcinaj się ode mnie. – Zbolały głos Alex kazał dziewczynie wreszcie na nią spojrzeć.
Od razu pożałowała tej decyzji. Oczy koleżanki lśniły tak samo jak tamtego dnia, kiedy jej dłoń swobodnie błądziła po karku Summer. Tak samo jak wtedy miała zaczerwienione policzki i przyspieszony oddech. Nagle Alex złapała ją za rękę i ścisnęła mocno.
– Dalej jesteśmy przyjaciółkami, pamiętaj. To się nie zmieni.
„Tylko że już się zmieniło” – pomyślała Summer.
– Alex, ja… – zaczęła, kiedy zobaczyła zbliżającego się Kovu. Początkowo nie była pewna, czy chłopak w ogóle ją widzi, ale kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, miała już zupełną jasność: szedł do niej.
– Wesołych świąt – rzuciła i biegiem ruszyła do granatowego rolls-royce’a. Zostawiła kierowcy walizkę i jednym susem wpakowała się na tylne siedzenie. Pociągnęła za sobą drzwi, zamykając je szczelnie. Kovu dochodził właśnie do miejsca, w którym dalej stała oszołomiona Alex.
„Błagam, tylko nie każ mi teraz z nim rozmawiać” – zaskomlała w myślach, zwracając się do Najwyższego.
Kierowca wreszcie uporał się z walizką. Niespiesznie usiadł na swoim miejscu i wsadził kluczyki do stacyjki. Summer przeskakiwała wzrokiem z Kovu na kierowcę i z powrotem. Była już w stanie dojrzeć równo przyciętą brodę chłopaka i jego zawziętą minę.
„Jedź, jedź…” – błagała w duchu przekonana, że jeśli choć na chwilę przestanie, Krauze dopadnie ją w samochodzie. Tak długo udawało jej się go unikać. Jeszcze tylko te kilka sekund i nigdy więcej go nie zobaczy.
Chłopak był jednak tak blisko… Już wyciągał rękę w kierunku klamki.
Summer usłyszała zbawienny dźwięk silnika, a potem własny głos:
– Jedź!
Kierowca ruszył jak pod wpływem zaklęcia. Klamka uciekła spod dłoni Kovu, a dziewczyna odetchnęła głęboko i opadła na siedzenie. To był koniec, nareszcie koniec.
Jej komórka zawibrowała i na ekranie pojawiła się wiadomość.
Kovu: Musimy porozmawiać po świętach. Proszę. Chcę ci wszystko wyjaśnić.
Ale Summer nie zamierzała słuchać wyjaśnień. W zasadzie nie zamierzała już nigdy więcej postawić nogi w Drumford.
Kovu
Z bólem patrzył za odjeżdżającym samochodem. Miał nadzieję, że tym razem zdołają porozmawiać. Nie wiedział, jakim cudem Summer zawsze udawało się go ubiec. Nie pomagało czekanie pod drzwiami sali malarskiej ani zaglądanie do oranżerii w każdej wolnej chwili. Przynajmniej do czasu, aż pani Sprout dała mu dożywotni zakaz wchodzenia do tego pomieszczenia, kiedy niechcący stłukł jakąś doniczkę z egzotyczną rośliną.
Z oczywistych względów w pokoju numer trzydzieści dwa nie mógł się z nią zobaczyć.
Telefon zawibrował i Kovu automatycznie spojrzał na ekran.
Wydaje się wam, że bogaci spędzają święta tak jak wy? Nic bardziej mylnego! Jonah Fidgerald wraz z ojcem pojechali na nielegalne polowanie. Wiedzieliście, że w niektórych miejscach dalej można strzelać do ludzi? Nie wierzycie? W artykule znajdziecie zdjęcia z tego „wydarzenia”.
Wzdrygnął się już po przeczytaniu nagłówka. Znał Jonaha. Chodzili razem na nauki ścisłe. Nie sądził, że chłopak i jego ojciec robią tak okropne rzeczy…
– Już się zbierasz, Kovu? – Kiki podeszła do niego wesołym, skocznym krokiem. Duże, wypełnione kwasem hialuronowym albo inną dziwną substancją usta rozchylały się w zalotnym uśmiechu. Myśli Kovu na chwilę zboczyły w niebezpiecznym kierunku, kiedy dziewczyna oblizała delikatnie wargi.
– Na to wychodzi – powiedział, mrugając do niej. – Czekam jeszcze tylko na Kiarę. Nie widziałaś jej przypadkiem?
Potrząsnęła głową, a spiralki jej włosów podskoczyły przy tym ruchu.
– Hm… powinna już tu być – zamyślił się i rozejrzał na boki.
Zapatrzył się na otwarte drzwi wejściowe, w których sporadycznie pojawiali się uczniowie. Szkoła wyraźnie opustoszała. Kiki weszła mu w pole widzenia i stanęła na palcach, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę.
– Może już odjechała? – zaświergotała.
Zmarszczył brwi. Ustalili, że lecą razem. Było mało prawdopodobne, że Kiara coś pomyliła i już pojechała na lotnisko, ale faktycznie wypadało się upewnić.
Kovu: Gdzie jesteś?
Wiadomość wysłał dokładnie w momencie, gdy podszedł do nich szofer i znacząco odchrząknął.
– Panie Krauze, musimy już jechać – powiedział oficjalnym tonem.
Kovu zacisnął dłoń na telefonie. Pogoń za Summer i oczekiwanie na Kiarę skracały niemiłosiernie bufor czasowy, jaki sobie założył. Na szczęście lecąc prywatnym samolotem, unikali żmudnej odprawy. Niemniej matka urwie mu głowę, jeśli się spóźni na rodzinną kolację.
– Wiesz, jeśli nie przyszła, to ja mogę ją zastąpić. Jestem bardzo dobra w pożegnania – zamruczała Kiki.
– Panie Krauze…
Niebezpieczny ton szofera zbliżał się brzmieniem do besztania pani dyrektor.
Kovu westchnął i uśmiechnął się do dziewczyny. Rozłożył ręce. Wpadła w jego ramiona, wyduszając z płuc chłopaka resztki powietrza.
– Wesołych świąt, Kovu – szepnęła i przycisnęła policzek do jego obojczyka.
– Wesołych, Kiki. Uściskaj siostrę i… – zawahał się, a potem jeszcze raz zerknął na drzwi szkoły. Właśnie przechodziła przez nie Kiara, ciągnąc za sobą dwie wielkie walizki.
Wyplątał się z ramion Kiki na chwilę przed tym, jak wzrok jego dziewczyny padł na niego.
Kiara wskazała na walizki i podparła się pod boki.
– Zabierz bagaż panienki Deraqua – rzucił Kovu do kierowcy i sam już zamierzał ruszyć w jej kierunku, kiedy zorientował się, że dalej jest obserwowany. I to z rosnącym niezadowoleniem.
– Ekhm… Dzięki, Kikiś, widzimy się na balu i… Może lepiej nie wspominajmy Kiarze o przytulaniu. Jest ostatnio przewrażliwiona na tym punkcie.
Na jej twarzy pojawił się ogromny, promienny uśmiech. Kovu odetchnął. Na szczęście jego słowa nie uraziły dziewczyny.
– Oczywiście! Nie powiem o niczym związanym z nami – mruknęła zalotnie i w podskokach wróciła do szkoły.
Głośno przełknął ślinę. Miał nadzieję, że Kiki faktycznie potrafiła dochować tajemnic. Wszystkich.
Kiara
Starała się nie otwierać ust w zachwycie. Metalowe schodki podstawione specjalnie dla nich prowadziły do przepięknej czarnej maszyny, odcinającej się kolorem od szarej płyty lotniska.
Jej rodzice byli dziani, ale ojciec zawsze wychodził z założenia, że nie ma potrzeby wydawania pieniędzy na takie głupoty jak prywatny odrzutowiec. Jeśli potrzebował się gdzieś szybciej dostać, jego klienci zawsze służyli mu swoimi zabawkami.
Zupełnie inne podejście musieli mieć rodzice Kovu. Marmurowe blaty, pokryte prawdziwym srebrem wykończenia i ciemne, aksamitne fotele. Znała przepych aż za dobrze, ale to wnętrze wręcz tonęło w luksusie.
– Życzą sobie państwo kieliszek szampana? – Stewardesa ubrana w zdecydowanie za krótką spódniczkę i wysokie szpilki prowokowała dwuznaczne myśli. W dodatku pochłaniała Kovu wzrokiem, który bez wątpienia wykraczał poza tak zwaną wzorową obsługę.
– Może potem. A na razie, Ingrid, nie przeszkadzaj nam, proszę, o ile nie zostaniesz zawołana.
„Damn…” Kiara poczuła ciepło biegnące z okolic podbrzusza aż do czubka głowy. Ten władczy ton i wyprostowana postawa sprawiły, że chłopak jakby zmężniał. Mogła sobie jedynie wyobrazić, jak ukryte za lustrzanymi okularami oczy patrzą na kobietę z wyższością. A obraz ten był niezmiernie kuszący.
Założyła nogę na nogę i zacisnęła mocno uda. Jess miała rację, gdy mówiła, że nie ma nic bardziej podniecającego niż władza i pieniądze.
– Te fotele się rozkładają? – szepnęła wprost do ucha Kovu, muskając je delikatnie językiem. Z satysfakcją zobaczyła, jak oczy stewardesy zwężają się z zazdrości. Kiara w pełni rozumiała, co czuje, i to tylko jeszcze bardziej ją nakręcało. Ten chłopak był cholernie atrakcyjny. I należał do niej.
– Chciałam tylko dodać…
– Ingrid, powiedziałem. Nie przeszkadzaj.
Kobieta niechętnie skinęła głową. Przeszła na przód samolotu i zaciągnęła za sobą zasłony oddzielające część dla załogi od tej dla pasażerów. Chłopak objął Kiarę w pasie i przyciągnął do siebie.
– Tam dalej jest bardzo wygodna kanapa – mruknął prosto w jej szyję, na której zostawił zmysłowy pocałunek.
Dziewczyna zadrżała, czując narastające napięcie. Fizyczna bliskość to było coś, co zawsze przyciągało ich do siebie. A ona dzisiaj nie zamierzała zwiększać dystansu nawet o cal. Zbyt długo na to czekała.
Złapała Kovu za dłoń i pociągnęła za sobą, żeby poprowadzić go w stronę kanapy. Wstrzymała oddech, gdy zobaczyła błyszczącą skórę oraz futrzany koc. Jej mózg już zdążył podsunąć kilkanaście scenariuszy na temat tego, w jaki sposób mogą przez trzy godziny lotu wykorzystać to miejsce.
„Po wszystkim przyda się solidne mycie mebli i podłogi. Nie mówiąc już o praniu” – zaśmiała się w myślach, a na głos powiedziała:
– To jak chcesz się za to zabrać?
Usiadła uwodzicielsko na kanapie, założyła nogę na nogę i oparła obie ręce o wezgłowie. Wyprężyła się, eksponując wszystkie swoje atuty.
Wzrok Kovu zabłądził na jej dekolt. Dobrze, że zdecydowała się na koronkową czarną bluzkę. Stanik typu push-up robił robotę. Gdyby nie to, że chłopak właśnie przełknął ślinę, zapewne ta ściekłaby mu na brodę.
– Tak, jak na to zasługujesz – powiedział gardłowym głosem.
Aż zadrżała. Miała ochotę westchnąć, ale powstrzymała dźwięk, zanim zdążył opuścić usta. Uwielbiała, kiedy zwracał się do niej w ten sposób.
Zbliżył się i pocałował ją w usta. Powoli, zmysłowo.
Pozwoliła się poprowadzić, zupełnie jak na parkiecie. On wskazywał kierunek, a ona podążała za nim.
Zarzucił obie jej ręce na swoją szyję. Kiara od razu zatopiła palce we włosach chłopaka, rozkoszując się tym dotykiem. Kovu wsunął dłoń pod jej plecy i jednym szybkim ruchem ustawił ją wzdłuż kanapy. Poczuła miękkie futro pod głową. Przymknęła oczy i pozwoliła, aby zniewalająca woń męskich perfum pieściła jej zmysły.
Całe ciało momentalnie stało się dużo bardziej wrażliwe. Oddech cięższy. Serce przyspieszyło. Mózg przełączył się na wyższe obroty i rejestrował każdy krótki ruch Kovu, jakby chłopak wygrywał staccato* na jej skórze.
* To taki sposób gry na instrumencie, który polega na odrywaniu dźwięków. Są one krótkie, ostro oddzielone od siebie.
Całując szyję i dekolt, powoli uwalniał ją ze skórzanej kurtki. Kiara uniosła klatkę piersiową, aby pomóc mu w tej czynności. Opadła na futro w tym samym momencie, w którym kurtka z cichym szmerem wylądowała na ziemi.
Pocałunki Kovu przyspieszyły, tak samo jak ich oddechy.
Sięgnęła dłonią do paska spodni chłopaka.
– Witaj, synu.
Kiara gwałtownie otworzyła oczy.
Zaraz za rozchyloną czerwoną zasłoną stał ojciec Kovu. Powoli sączył alkohol ze szklanki z rżniętego kryształu. Uśmiechał się przy tym tak, jakby oglądał zabawną scenę w filmie, a nie swojego syna i jego dziewczynę w dość… niezręcznej sytuacji.
Poczuła, jak cała krew, która do tej pory buzowała w jej trzewiach, momentalnie przenosi się do rąk i nóg. Poruszyła się niespokojnie, ale chłopak widocznie jeszcze nie do końca zorientował się w sytuacji, bo dalej przygniatał ją swoim ciałem.
Fuknęła niezadowolona i popchnęła ramię Kovu, starając się zrzucić go z siebie. Nie sądziła jednak, że zrobiła to tak mocno. Choć w sumie bardziej prawdopodobne było, że tym razem po prostu nie zgrali swoich ruchów. Bez względu na to, jaki był powód, chłopak – próbując się ratować – pociągnął ją za sobą. Rąbnęła o ziemię obok niego, aż zadzwoniły jej zęby.
– Au! – wysyczała bardziej z wściekłości niż z bólu.
– To chyba twoje. – Spojrzała w górę i ujrzała ojca Kovu. Stał tuż nad nimi. W ręku zaś dzierżył jej skórzaną kurtkę.
– Dziękuję – powiedziała cicho, po czym zabrała ubranie. Niezgrabnie podniosła się z podłogi i szybko włożyła je na siebie. Zapięła suwak aż pod szyję. Policzki dosłownie paliły ją od rumieńców, które pokryły zapewne również jej uszy.
Kovu wreszcie zdołał wstać z podłogi. Nerwowo otrzepał ubranie. Jego okulary gdzieś się zawieruszyły, dzięki czemu Kiara zorientowała się, że nie tylko ona czuła zakłopotanie. Spojrzenie chłopaka upewniło ją, że nie była to jakaś zaplanowana, chora akcja.
– Co tu robisz, tato?
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i ponownie otaksował dziewczynę wzrokiem. Kiara skrzyżowała dłonie na piersi, próbując jeszcze bardziej się zakryć. Jego spojrzenie sprawiało, że czuła się goła, mimo iż miała na sobie kilka warstw ubrań.
– Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę i po lądowaniu złożymy od razu zamówienie na twój wygrany motor. Trzeba było powiedzieć, że zamierzasz sobie przygruchać towarzystwo na czas lotu. Wiesz, że nie mam z tym problemu.
– Tato, to… Ja…
– Jestem Kiara Deraqua, miło pana poznać. – Dziewczyna weszła Kovu w słowo i wyciągnęła rękę do mężczyzny. Uścisnął ją delikatnie, zbyt długo utrzymując kontakt wzrokowy. Tym razem nie dała się jednak speszyć. Zwęziła oczy i wytrzymała ten mało przyjemny pokaz sił.
– Chyba już gdzieś słyszałem to imię?
– Spotykaliśmy się w zeszłym roku…
– Ach tak! To ty jesteś tą dziewczyną, która zaklinała się, że nigdy więcej nie będzie z Kovu. – Mężczyzna zaśmiał się i mrugnął do syna porozumiewawczo. W żyłach Kiary zawrzała krew. Poczuła się jak trofeum i to takie, które nie było specjalnie trudne do zdobycia. – Dobrze, że poszłaś po rozum do głowy, tak jak inne koleżanki mojego syna. Widzę, że przeszliście też na bardziej dorosłą formę relacji.
– Tato, może jednak polecisz komercyjnymi liniami? – jęknął Kovu.
Kiara zmełła w ustach przekleństwo, gdy usłyszała ton jego głosu. Widocznie nie tylko ona uznała, że chłopak się nie popisał. Uśmiech jego ojca stał się jeszcze szerszy, jakby wygrał jakąś nieoficjalną batalię. Dziewczyna pragnęła z całych sił, aby ta rozmowa jak najszybciej się zakończyła. W zasadzie to chciała być teraz jak najdalej od wszystkich członków rodziny Krauze.
– Albo ja mogę wysiąść. Nie ma problemu – zaproponowała pospiesznie.
– Nie wygłupiajcie się. – Ojciec Kovu parsknął kpiąco i zajął jeden z foteli. – Siadajcie, zaraz startujemy. Obiecuję, że w trakcie lotu nie będę wam przeszkadzać. Będziecie mogli spokojnie kontynuować to, co zaczęliście.
Kiara opuściła głowę, próbując zakryć twarz włosami. Takiego upokorzenia nie czuła jeszcze nigdy w życiu. Szybko zajęła miejsce przy oknie, byle być jak najdalej od pana Krauze.
– Sorry, nie miałem pojęcia, że będzie leciał z nami – szepnął chłopak, siadając obok niej.
– Państwa szampan. – Stewardesa nachyliła się do nich z tacą. Wyraźnie widziała pełen satysfakcji uśmiech na twarzy kobiety, co tylko jeszcze bardziej popsuło jej humor.
Kiara sięgnęła po kieliszek, ale zanim taca pomknęła w stronę ojca chłopaka, wypiła całą jego zawartość. Uniosła do góry brew i ostentacyjnie wskazała na puste szkło.
Większego wstydu już i tak nie mogła sobie narobić, więc równie dobrze mogła się upić podczas tego lotu. W końcu, z tego, co usłyszała, była jedynie kolejną dziewczyną, którą Kovu zapraszał na pokład samolotu.
– Odbijemy to sobie, zobaczysz. Może spotkamy się w trakcie przerwy zimowej? Mogę do ciebie przylecieć albo ty do mnie.
Jeszcze chwilę temu potraktowałaby to jako kuszącą propozycję, ale słowa ojca Kovu nie dawały jej spokoju. Nie była pierwszą dziewczyną… Mało zaskakujący fakt. A jednak nie była w stanie przełknąć tej zniewagi.
Stewardesa uzupełniła jej kieliszek, ale Kiara nie pozwoliła zabrać butelki. Niemal wyrwała ją kobiecie z dłoni i umieściła obok siebie.
– Jak często latałeś w ten sposób z dziewczynami?
– Kilka razy? – Bardziej zapytał, niż odpowiedział. – A ma to jakieś znaczenie?
Ponownie wypiła cały trunek ze swojego kieliszka i uzupełniła go po brzegi.
Chciałaby, aby nie miało.