Noc, która zmieni wszystko - ebook
Noc, która zmieni wszystko - ebook
Właściciel banku w Nowym Jorku, książę Logan de Silva, właśnie ma sfinalizować ważny projekt, gdy dostaje zaskakującą wiadomość: jego brat zamierza abdykować. To by oznaczało, że Logan musiałby przejąć władzę. Ponieważ nie ma takiego zamiaru, natychmiast wyrusza do swojego kraju, by odwieść brata od tej decyzji. Zabiera ze sobą asystentkę Cassidy Ryan. Sądzi, że szybko załatwi sprawę i wróci do pracy. Nie bierze pod uwagę, że Cassidy zamiast pomóc, pokrzyżuje jego plany…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7434-0 |
Rozmiar pliku: | 599 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cassidy porównała stronę tytułową prospektu, który trzymała w ręku, ze stroną tytułową wyświetloną na ekranie komputera, i ugięły się pod nią kolana.
Dała mu zły egzemplarz.
A więc sama skazała się na śmierć.
Zostanie zwolniona.
I to tyle.
Wierzchołek góry lodowej, sądząc po tym, jak źle zaczął się ten dzień i jak potoczył się dalej.
Nie przypominała sobie tak złego dnia, od pamiętnego czasu sprzed wielu lat, kiedy pod osłoną nocy ojciec wywiózł je wraz z siostrą z małej miejscowości, w której urodziły się i wychowały, jakby wszyscy troje byli pospolitymi przestępcami. A przecież wcale nie byli, tylko przez pewien czas tak ich tam traktowano. Co nie znaczy, że i ona sama choć odrobinę się do tego nie przyłożyła.
Lecz samobiczowanie się za błędy z przeszłości nic jej teraz nie pomoże. Jeśli natomiast nie naprawi tego błędu, który właśnie odkryła, jej zawsze stuprocentowo skrupulatny szef pojedzie na ważne spotkanie do Bostonu w sprawie finansowania ich aktualnie najważniejszego projektu ze złymi informacjami, co będzie równoznaczne ze zmarnowaniem ciężkiej pracy z ostatnich ośmiu miesięcy. To przeleje czarę goryczy, powoli zapełniającą się od rana tego piekielnego dnia, kiedy to siostra zaserwowała jej nieoczekiwaną nowinę.
I nie ma kogo winić! Wyłącznie samą siebie. Bo nie powinna była pozwolić, by sensacje Pety aż tak wybiły ją z rytmu. Skoro jednak do tego dopuściła, teraz ma prosty wybór: usiąść i płakać nad swoim losem albo ruszyć się natychmiast i odkręcić chociażby pomyłkę z prospektami.
Bez wahania wybrała to drugie i upewniwszy się po raz setny, że tym razem widzi poprawne cyfry, włączyła drukowanie. To, że po chwili skończył się papier w drukarce, nie stanowiło już dla niej żadnego zaskoczenia. Nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami. Prawa Murphy’ego zdecydowanie powinny głosić, że jeśli twój dzień zaczął się tragicznie, powinieneś niezwłocznie wrócić do łóżka i nakryć się kołdrą.
To przypomniało jej poranną scenę, od której wszystko się zaczęło: ledwie zdążyła otworzyć oczy, gdy do jej sypialni wpadła jedna z jedenastoletnich bliźniaczek, siostrzenic, oznajmiając na cały głos, że mama wychodzi za mąż! „Mama”, czyli siostra Cassidy. Ta sama, która wprowadziła się do niej po tym, jak po raz kolejny sięgnęła dna. Ta sama, która przysięgała już wcześniej nie mieć nic wspólnego z mężczyznami. Ta sama, która została samotną nastoletnią matką po tym, jak ojciec bliźniaczek porzucił ją jeszcze przed ich urodzeniem.
Następnie do sypialni weszła główna zainteresowana z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy, eksponując diamentowy pierścionek zaręczynowy.
– Nie wiedziałam, jak ci mam powiedzieć… – zaczęła niepewnie. – Dan całkowicie mnie zaskoczył swoimi oświadczynami. Poza tym chce, żebym się do niego natychmiast przeprowadziła. Oczywiście z dziewczynkami. Czego nie zrobimy… dopóki nie znajdziesz sobie innego mieszkania albo jakiegoś współlokatora. Wiem przecież, że nie stać cię samej na taki wynajem.
Cassidy wpatrywała się w nią kompletnie zaszokowana.
– A więc jesteś zaręczona?
– Sama nie mogę w to uwierzyć, Cass. On jest taki… wyjątkowy. Chce nawet zaadoptować bliźniaczki.
Cassidy wydawało się, że zaraz się rozpłacze. Przecież bliźniaczki były… jej! Asystowała przy ich narodzinach, pomagała siostrze dzień po dniu w ich wychowaniu. Kiedy Amber złamała rękę, to ona zawiozła małą na ostry dyżur, a potem siedziała pod salą operacyjną w oczekiwaniu na siostrę. Dan był… był miłym facetem, ale żeby zaraz ślub?!
Patrząc realnie, powinna się czuć na to przygotowana. Jej siostra należała do tych wyjątkowych, urodziwych ludzi, którzy zawsze zwracali na siebie uwagę. Podobnie jak jej szef. Książę Logan z Arrantino. Tacy ludzie szli przez życie inaczej niż przeciętni śmiertelnicy jak ona. Tak jakby poruszali się na jakimś innym poziomie. A wszędzie, gdzie się znaleźli, łamali serca i wszystkim zapadali w pamięć.
Tak zawsze było z nią i z siostrą. Jeśli w szkole chłopcy interesowali się Cassidy, to tylko dlatego, żeby przedstawiła ich siostrze. Z czasem przywykła do takiej sytuacji i odruchowo w każdym zaproszeniu na kolację ze strony mężczyzny doszukiwała się ukrytego celu. Inna rzecz, że nie dostawała wielu takich zaproszeń, a ostatni facet, z którym umawiała się na poważnie, tak naprawdę potrzebował wyłącznie jej pomocy w szkole. Po tym tragicznym epizodzie, o którym starała się nie myśleć, powinna była już trochę zmądrzeć.
Ale chciałabym choć raz poznać chłopaka zainteresowanego mną i moim ciałem, pomyślała. Czy to naprawdę takie wygórowane oczekiwania?
Oczami duszy natychmiast zobaczyła swojego legendarnego szefa. Niestety jeżeli on miałby się jakimś cudem zainteresować nią i jej ciałem, to chyba tylko po to, by ją zamordować, a następnie pochować, a wszystko przez niewybaczalne błędy, które popełniała dziś od rana. Dla przykładu, pomyliła nazwiska i połączyła go z płaczliwą byłą kochanką, błagającą o drugą szansę, będąc przekonana, że łączy rozmowę z szefową ich kancelarii prawnej. Trochę później pomyliła restaurację, w której umówiła go z klientem na lunch, z klubem, do którego miał się udać następnego dnia na kolację. W rezultacie klient czekał na niego pół godziny.
No a teraz porażka z niewłaściwymi egzemplarzami prospektu. W opustoszałym już biurze banku, usiłowała go dobrze wydrukować i zbindować, tonąc w wyrzutach sumienia. Ale samotność odpowiadała jej w tej chwili jak najbardziej. Nie miała ochoty ani zagadywać kolegów z pracy, ani też wracać do domu i sztucznie uśmiechać się do siostry i dziewczynek. Nie żeby była nieszczęśliwa z powodu nieoczekiwanej odmiany ich losu. Ależ była naprawdę szczęśliwa! Tylko bała się, co to może oznaczać dla niej.
Bała się myśleć o przyszłości, jeśli miałaby już nie widzieć codziennie swojej rodziny i nie mieć odtąd w życiu nikogo specjalnego. Prześladowała ją wizja siebie w charakterze starej panny, owiniętej niemodnym szalem, w otoczeniu dzikich kotów, bijących się o dostęp do porozstawianych wszędzie wokół misek z kocim jedzeniem… Przecież od małego stanowiły z Petą nierozłączny zespół! A już zwłaszcza, kiedy na świat przyszły bliźniaczki, tuż po siedemnastych urodzinach Pety, a jej Cass osiemnastych. Biorąc pod uwagę, że dwa lata wcześniej porzuciła ich matka i ojciec każdego dnia samotnie walczył o przetrwanie finansowe, Cassidy stała się w pewnym sensie opoką rodziny, co zupełnie jej nie przeszkadzało.
Nareszcie drukowanie się zakończyło i mogła już zadzwonić po kuriera, by naprawić chociaż jeden z ostatnich błędów. Zawahała się jednak. W takim dniu jak ten kurier z pewnością nie zjawi się na czas albo po drodze będzie miał wypadek, co spowoduje, że bezcenny prospekt w pięknej, plastikowej obwolucie wyląduje na dnie rzeki Hudson, stanowiąc odtąd nieodwracalne zagrożenie dla środowiska, a ona sama i tak straci pracę przez własną głupotę!
I to jaką pracę! Kiedy dwa lata temu została zupełnym przypadkiem przyjęta do banku na stanowisko asystentki księcia Logana, zaledwie parę miesięcy po skończeniu college’u, długo szczypała się w rękę dla uwiarygodnienia, że tak lukratywna posada nie jest wyłącznie snem.
Dobrze wiedziała, że dostała tę pracę tylko i wyłącznie dlatego, że raz w życiu znalazła się we właściwym miejscu o właściwej porze, a kierownik kadr był akurat w sytuacji bez wyjścia. Cass uwielbiała to, co robiła, a dodatkowo mogła pracować dla człowieka, który był – przez absolutnie wszystkich liczących się tego świata – nazywany geniuszem biznesu. Początkowo ją to poraziło, lecz doradzono jej, by niczego po sobie nie pokazywała.
– Wszystkie jego poprzednie asystentki musiały odejść, bo nie wytrzymywały nawału pracy albo przerażał je fakt, że jest księciem i pretendentem do autentycznego tronu, albo natychmiast się w nim zakochiwały – poinformował ją wtedy bezlitośnie kierownik kadr, prowadząc na szybkie interview – a każda z tych trzech rzeczy od razu cię eliminuje.
Pamiętając, że na koncie zostało jej ostatnie dwadzieścia dolarów, zapewniła wymuskanego kierownika, że miłość dla niej w ogóle nie istnieje, a college skończyła z wyróżnieniem, choć jednocześnie dorabiała w dwóch miejscach na pół etatu, więc w zasadzie jej życie składało się dotychczas wyłącznie z nawału pracy…
Cassidy zerknęła jeszcze raz na błyszczący prospekt. Apartament szefa znajdował się blisko biura. Kwadrans szybkim krokiem. Przecież zdarzało jej się już nosić tam różne rzeczy. Czemu by nie zrobić tego i dziś? Po drodze mogłaby się zastanowić, co powiedzieć po powrocie do domu siostrze. A jeśli dopisałoby jej szczęście, może apartament byłby pusty i udałoby jej się zamienić prospekty, nie wtajemniczając nikogo w swoją kolejną pomyłkę?
Poczuwszy się raźniej, złapała torebkę, żakiet i zjechała windą na dół.
W połowie lipca przez sławną nowojorską Piątą Aleję trudno się było przecisnąć pośród opalonych turystów, obładowanych zakupami w popularnych torbach „I Heart New York”. Cassidy skupiła się tak mocno na sprawnym lawirowaniu pomiędzy nimi, że w ogóle nie zauważyła nadciągającej ulewy. Zorientowała się dopiero, gdy na pechowy prospekt spadły pierwsze krople deszczu.
Pogodzona z losem – „to dziś po prostu nie mój dzień” – wskoczyła natychmiast pod ozdobne zadaszenie najbliższego sklepu, zatrzymując się koło dwóch elegancko ubranych kobiet, dokładnie w chwili, gdy kompletnie lunęło. Nie zdziwiło jej już wcale, że nadal czuła kapiące na nią krople. Zerknęła tylko w górę, by się upewnić. Oczywiście stanęła pod jedyną dziurą w całym zadaszeniu. Teraz mogła się spodziewać jeszcze tylko, że nadjedzie ciężarówka i dokończy dzieła, ochlapując ją brudną wodą z błyskawicznie tworzących się kałuż.
– Przepraszam – zapytała jedna z kobiet – przestała mi działać aplikacja. Czy na Broadway to w lewo czy w prawo? Jesteśmy spóźnione na spektakl.
– W lewo – odparła Cassidy, marząc o tym, by tego rodzaju problemy znalazły się kiedyś na jej liście spraw do załatwienia. Punkt pierwszy: zdążyć na czas na Times Square do teatru... Niestety w rzeczywistości nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, kiedy po raz ostatni zrobiła coś dla przyjemności lub dla zabawy. Kto normalny miał czas na takie błahostki?
Niewiele myśląc, ściągnęła żakiet i owinęła nim prospekt, jednocześnie próbując wypatrzyć gdziekolwiek taksówkę. Rzecz jasna wzdłuż całej zalanej deszczem i zakorkowanej alei nie widać było ani jednego żółtego pojazdu.
Ostatecznie, zdając się na los, ruszyła przed siebie pieszo, mając nadzieję, że szef doceni jej postawę, kiedy nadejdzie czas wypłacania premii. Gdy ostatecznie dotarła do charakterystycznego wieżowca, w którym zajmował apartament, wyglądała jak żałosna zmokła kura. Portier sprawdził dwa razy, zanim otworzył jej drzwi.
– Och… dobry wieczór, panno Ryan.
– Dobry wieczór, Michael – wysapała zadyszana. – Szef jest?
– Tak. Wrócił przed godziną.
– Świetnie…
A więc nie ma nadziei na ukrycie kolejnego potknięcia.
Ponieważ nie odpisał na esemesa, weszła do jego prywatnej windy, posługując się własną kartą magnetyczną. Zaczęła się denerwować dopiero, gdy winda zatrzymała się na ostatnim piętrze. Poprzednio, za każdym razem, kiedy musiała tu przyjść, szefa nie było w domu. Czuła się stremowana na myśl o zastaniu go w domowych pieleszach. Ale może po prostu po całym tym pechowym dniu, o którym marzyła, by dobiegł już do końca, powoli zaczynał wychodzić z niej stres.
Apartament był supernowoczesny i niesamowity. Aby stworzyć wrażenie nieskończoności pomieszczenia użyto przynajmniej tony jasnego drewna i szkła. Efekt okazał się oszałamiający, z mieszkania naprawdę rozpościerał się trzystusześćdziesięciostopniowy widok na Manhattan.
Cassidy, świadoma stanu swego przemoknięcia, uplasowała się nieruchomo na skraju salonu i zawołała szefa po imieniu. Ponieważ nie odpowiedział od razu, wyjrzała przez okno, oczarowana widokiem zachodzącego słońca tuż za drapaczami chmur. Z tej wysokości i w absolutnej ciszy korek uliczny, kłębiące się tłumy przechodniów i szalone tempo miasta, które nigdy nie śpi, sprawiały wrażenie czystej abstrakcji. Cóż za miła odmiana.
Niestety chwilowe uczucie ulgi opuściło ją natychmiast, gdy w końcu ujrzała nadchodzącego szefa: spoconego, w słuchawkach, z których dobiegała głośna muzyka, i w kusym stroju wprost z siłowni. Kwintesencja męskich walorów. Przez moment czuła się jak sparaliżowana. Oczywiście domyślała się, widząc go na co dzień w luksusowych, szytych na zamówienie garniturach, że musi być doskonale zbudowany, lecz rzeczywistość przewyższała o niebo wszelkie wyobrażenia.
Logan również przypatrywał jej się uważnie, co tylko pogarszało sytuację. Przerażała ją własna reakcja na niego, bo wykraczała całkowicie poza zwyczajne relacje między pracodawcą a pracownicą. Tak samo czuła się, widząc go pierwszego dnia za jego wielkim biurkiem. Pamiętała, że także ani razu się do niej nie uśmiechnął. Tak jakby już wtedy testował jej siłę charakteru. Tyle że na początku potrafiła całkowicie ukryć wszelkie emocje. Uważała to za jeden ze swych największych atutów, wyniesiony z pełnego wstrząsów dzieciństwa. Dzięki niemu udało jej się przede wszystkim nigdy nie okazać, jak wielkie wrażenie robił na niej Logan. Zamiast tego skupiła się wyłącznie na tym, że mogła wykazać się w tak prestiżowej pracy i pracować za tak przyzwoite pieniądze. Inna rzecz, że człowiek o jego pozycji, który w zasadzie miał w życiu już wszystko, co można mieć, nie zainteresowałby się nigdy kobietą w jej położeniu.
Nagle rozważania Cassidy przerwała zabłąkana pojedyncza kropla deszczu, która spłynęła z jej czoła po nosie na górną wargę. Odruchowo oblizała wtedy usta, co wywołało jeszcze dziwniejsze spojrzenie szefa. Wydawało jej się przez chwilę, że jest bezbronną antylopą, stojącą na wprost wygłodniałego lwa. Pomyślała też niespodziewanie, że zaczyna rozumieć kobiety wydzwaniające często do biura, rozpaczliwie mające nadzieję na „drugą szansę” u boku Logana. Bo gdyby kiedykolwiek, choć raz, sama znalazła się w jego wielkich ramionach, także chyba chciałaby zostać w nich na zawsze.
Na szczęście grymas, który pojawił się na jego twarzy natychmiast po tamtym dziwnym spojrzeniu, przywołał ją do porządku. Zaraz potem szef wyłączył muzykę i ściągnął słuchawki.
– Co tu robisz, Cassidy, i czemu brudzisz mi podłogę? – zapytał ostatecznie.
Zaczęli się do siebie zwracać po imieniu po pół roku współpracy. Wynikło to z jego inicjatywy. Jak jej wyjaśnił, kiedy mówiła do niego „panie de Silva”, zawsze miał wrażenie, że za chwilę obwieści mu jakąś złą wiadomość i nie mógł już tego dłużej znieść.
– Ja… muszę dać ci prospekt na jutrzejsze spotkanie.
Szybko rozłożyła wygnieciony żakiet i wyciągnęła dokument, ale Logan nie wykonał żadnego ruchu, by go wziąć.
– Przecież już jeden mam.
– Nie masz. To znaczy… masz zły.
– Zły? – Mierzył ją coraz intensywniej od stóp do głów. – Jesteś kompletnie przemoczona.
– Przepraszam... – wyszeptała, uświadamiając sobie, że bluzka oblepiła dokładnie jej piersi, więc w zasadzie równie dobrze mogłaby stać przed nim nago.
Tymczasem Logan wyrwał z jej rąk mokry żakiet i prospekt, a następnie z grymasem oddalił się bez słowa, by powrócić po chwili z ręcznikiem.
– Wiesz, gdzie jest łazienka… – burknął.
Zrobiło jej się zimno. Albo od klimatyzacji, albo od… jego obecności.
– W zasadzie to nie. Przedtem tylko przynosiłam tu jakieś rzeczy i zostawiałam. Nie wchodziłam do środka.
W każdym jego geście dostrzec można było zniecierpliwienie. Szybko ruszył korytarzem.
– Tutaj – rzucił, zostawiając otwarte drzwi.
– Dziękuję – syknęła, znikając natychmiast we wskazanym pomieszczeniu.
Kobieta, którą ujrzała w lustrze, w niczym nie przypominała nienagannej Cassidy, jaką starała się być od wyjazdu z Ohio. Rozmazany makijaż, plamy z tuszu do rzęs, zmierzwione kosmyki włosów przylepione do uszu i szyi… naprawdę powinna była dziś rano zostać na cały dzień w łóżku.
Bez namysłu umyła twarz i szyję, a potem rozpuściła włosy, dopiero wtedy przypomniawszy sobie, że rano mała Amber pożyczyła od niej szczotkę. Przeklinając w duchu ukochaną siostrzenicę spróbowała przeczesać włosy palcami, lecz deszcz zdążył już poukładać je wszędzie w loczki. Musiała też ściągnąć z siebie całkiem mokrą bluzkę i stanik. Postanowiła więc, że wyjdzie z łazienki, jakby nigdy nic, zawinięta w ręcznik, szybko wyjmie z torby zmięty płaszcz przeciwdeszczowy, powie Loganowi dobranoc i wymknie się. Najprawdopodobniej na spotkanie z kolejną idiotyczną katastrofą.
W salonie zobaczyła nieskazitelnie piękną sylwetkę Logana obserwującego przez okno ostatnie promienie słoneczne, połyskujące na dachach okolicznych drapaczy chmur. Bardzo wysoki, smukły, o szerokich ramionach i długich nogach, dość długich, kręconych ciemnoblond włosach, być może i był typowym pracoholikiem, ale naprawdę z przyjemnością się na niego patrzyło. Wbrew woli poczuła, że znów serce bije jej jak szalone i natychmiast cichutko zaczęła szukać płaszcza.
Gdy Logan się odwrócił, zastał Cassidy buszującą bezszelestnie po wielkim salonie niczym kot. Zupełnie nie przypominała jego normalnej asystentki. Zresztą od rana nie zachowywała się normalnie, a teraz doszedł jeszcze dziwaczny wygląd: bez makijażu, z rozpuszczonymi włosami, w ręczniku… Jedyne, co pozostało bez zmian, to jej okulary!
Jego biuro od dwóch lat dzięki niej funkcjonowało jak szwajcarski zegarek. Ale kobieta, na którą obecnie patrzył, wyglądała bardziej na striptizerkę, zmierzającą prosto do jego sypialni. Zastanawiając się, jakim cudem kręci go dziewczyna zawinięta w ręcznik, wyszedł z salonu i za moment wrócił, niosąc jedną ze swych bluz.
– Jeśli prosto stąd nie jedziesz na Konkurs Mokrego Podkoszulka, to lepiej się ubierz!
Bluza była o kilka rozmiarów za duża, ale natychmiast spełniła swoje zadanie, ukrywając dokładnie ponętne kształty Cassidy.
Logan do końca nie wiedział, co się dziś wydarzyło, ale był świadom, że od samego początku dzień wyglądał inaczej. Kiedy zjawił się w biurze… nie zastał tam Cassidy ani jak zwykle czekającej na niego kawy. Mało, że musiał ją sobie zaparzyć sam, to jeszcze próbował odpowiadać na pytania personelu, na które odpowiedzi tak naprawdę nie znał. Później ktoś usiłował znaleźć wolny termin spotkania z nim… wtedy nareszcie zjawiła się ona, za spóźnienie winiąc awarię metra. W pierwszej chwili nie zauważył, że wygląda na wykończoną, bo miała na sobie idealnie to samo co zawsze, czarny kostium i białą bluzkę, a gęste kasztanowe włosy zwinięte we francuski kok. Do pracy codziennie nosiła identyczny zestaw odzieży i fryzurę, co początkowo bardzo go irytowało, lecz z czasem nauczył się doceniać jej konsekwencję. Nie wspominając o sumienności i efektywności.
Ale dziś nie była ani sumienna, ani efektywna. Popełniała błąd za błędem, aż chciał ją w końcu zapytać, co się z nią dzieje. Ostatecznie tego nie zrobił, bo bał się jak ognia osobistych klimatów w pracy. W przeszłości stracił już przez nie niejedną asystentkę. Z jego doświadczenia niezmiennie wynikało, że ludzie rzadko są tacy, jacy wydają się na pozór. Jednak ona chyba właśnie taka była. Bardzo inteligentna, spokojna, rozsądna. O niewiarygodnie ponętnych ustach i bystrych zielonych oczach. Co zauważył od razu i prawie jej przez to nie zatrudnił. Tak się mu spodobała. Dopiero kierownik kadr przekonał go, że jest doskonała.
I była.
Aż do dziś.
– Wiem, że jesteś zajęty… – powiedziała, znów charakterystycznym gestem poprawiając okulary. – Jak znajdę płaszcz, od razu zniknę ci z oczu.
– Dopiero kiedy mi wyjaśnisz, dlaczego wyszedłem z biura z niewłaściwym prospektem.
– A już miałam nadzieję, że nie zapytasz.
Logan po raz kolejny pomyślał, że stojąca przed nim kobieta nie może być prawdziwą Cassidy. Cassidy nigdy nie udzielała wymijających odpowiedzi!
– Poleganie na nadziei jest oczywistą stratą czasu. Ale ponieważ nie zawsze dostajemy od razu to, czego chcemy, zapytam jeszcze raz.
– To ja dałam ci zły prospekt. Przedostatni. Nie ostateczny. Nie wiem, jak to się stało. Wysłałam ci esemesa, że przyniosę właściwą kopię. Ale chyba go nie przeczytałeś.
– Chyba nie. – Starał się nie irytować jej jednodniową niekompetencją, ale nie potrafił. – Ale przecież sam mogłem wziąć nowy prospekt z biura. Rano.
– Rano lecisz do Bostonu. Nie chciałam ci już zawracać głowy. Zresztą… dziś był koszmarny dzień. Przepraszam, że wszystko zawaliłam. Nie jestem dzisiaj sobą.
Witaj w klubie – pomyślał zażenowany, przeżywając wciąż swoją przedziwną reakcję na jej odmienny wygląd i zachowanie. Dlatego marzył teraz o jednym: by wysłać ją natychmiast do domu. Niestety w tym momencie zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się imię jego brata. Biorąc pod uwagę fakt, że w Arrantino był dokładnie środek nocy, nie mógł się spodziewać niczego dobrego.
– Tak?!
Jego dość bezceremonialne przywitanie spotkało się z odrobiną humoru ze strony brata.
– Czyżbym cię zaskoczył w nieodpowiednim momencie, braciszku? Jesteś z kobietą?
– Tak… – odparł odruchowo, po czym zobaczył, jak Cassidy niewinnym ruchem poprawia poskręcane włosy, i poczuł się jeszcze bardziej podniecony. Wtedy odwrócił się od niej na pięcie i gniewnym głosem poprawił się:
– Nie!
– To dobrze. Bo mam ci coś do powiedzenia.
Słysząc wahanie w głosie brata, poczuł nagle zimne dreszcze…
– Co takiego? Byłeś u lekarza i…? – Zawsze bał się tylko jednego: że odezwie się białaczka Lea z jego okresu dojrzewania i powróci uczucie całkowitej bezsilności i braku kontroli.
– Nie. Nic z tych rzeczy. To znaczy… – Kolejne parę sekund ciszy po drugiej stronie linii niewątpliwie skróciło życie Logana o parę ładnych lat. – Zdecydowałem się abdykować. Co czyni cię królem Arrantino.