- W empik go
Noc na rozdrożu - ebook
Noc na rozdrożu - ebook
Po siedemnastu godzinach przesłuchania Carl Andersen uparcie powtarzał, że to nie on zabił handlarza diamentami Goldberga. A że dowody były zbyt słabe, Maigret musiał wypuścić podejrzanego. Choć to nie znaczy, że nie pojedzie za nim na prowincję. Bo Andersen mieszka godzinę drogi od Paryża na słynnym Rozdrożu Trzech Wdów. Mieszka tam z siostrą, Else. A dwa pozostałe domy zajmują: agent ubezpieczeniowy Emile Michonnet i pan Oskar, właściciel stacji benzynowej i warsztatu samochodowego. I to w jednym z tych trzech domów mieszka morderca...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-262-6193-6 |
Rozmiar pliku: | 277 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZARNY MONOKL
Maigret z westchnieniem odsunął krzesło od biurka. Dobiegała siedemnasta godzina przesłuchania Carla Andersena. Spoglądając niekiedy przez okno, obserwował w południe tłum midinetek i urzędników szturmujących kawiarenki na placu Saint-Michel. Potem ruch uliczny osłabł, by o szóstej przekształcić się w run na metro i dworce kolejowe, a następnie wygasać w leniwych spacerkach pory aperitifu.
Sekwanę spowiły opary. Ostatni holownik z zielonymi światłami sunął rzeką, ciągnąc za sobą trzy barki. Ostatni autobus. Ostatnie metro. W kinach zapuszczano kraty nad wejściem, przesłaniając witryny reklamowe.
Piec w gabinecie Maigreta zdawał się grzać zbyt silnie, Na stole stały puste szklanki po piwie i resztki kanapek.
Gdzieś widocznie wybuchł pożar, bo słychać było przejeżdżające wozy strażackie. Gdzieś urządzano obławę. Karetki policyjne wyjechały z Prefektury koło drugiej, a potem wróciły na podwórze aresztu, wysypując swoją zawartość.
Przesłuchanie wciąż trwało. Godzina za godziną, z których każdą — według zmęczenia Maigreta — należałoby liczyć podwójnie. Komisarz nacisnął guzik. Zjawił się brygadier Lucas, odświeżony drzemką w sąsiednim pokoju. Rzucił okiem na notatki szefa i podjął badanie od nowa. Z kolei Maigret poszedł wyciągnąć się na polowym łóżku, aby odzyskać nieco energii — nie na długo jednak.
Gmach opustoszał. Czasem przechodził ktoś z obyczajówki. Koło czwartej nad ranem jeden z inspektorów przyprowadził handlarzy, narkotyków i natychmiast zaczął ich maglować.
Tymczasem mleczna mgła zajaśniała nad Sekwaną białawo, blask wschodzącego dnia rozświetlił puste wybrzeże. W korytarzach odezwały się kroki. Dzwoniły telefony. Wołania. Trzaskanie drzwiami. Sprzątaczki szurgotały miotłami.
Maigret podniósł się z krzesła i odłożył rozgrzaną fajkę na stół. Zmierzył więźnia spojrzeniem z niechęcią nie pozbawioną podziwu. Wytrzymał siedemnaście godzin przesłuchania! Przedtem zaś odebrano mu sznurówki od butów, kołnierzyk, krawat i opróżniono kieszenie. W ciągu pierwszych czterech godzin musiał stać pośrodku gabinetu, a pytania padały nań tak szybko, jak kule z karabinu maszynowego.
— Masz pragnienie?
Maigret był już po czwartym piwie. Na wargach więźnia zarysował się blady uśmiech. Wypił łapczywie.
— Jesteś głodny?
Polecano mu siadać, wstawać. Przez siedem godzin pozostawiano go bez jedzenia, a następnie wyśmiewano, gdy pochłaniał łakomie kanapkę. Ich było dwóch, mogli na zmianę zadawać pytania. W przerwach mogli się wyciągnąć, zdrzemnąć nawet, wyzwolić z ogłupiającej monotonii tego przesłuchania. Lecz to właśnie im opadały już ręce.
Maigret wzruszył ramionami. Wyszukał w szufladzie świeżą fajkę i otarł spocone czoło. Uderzała go nie tyle fizyczna i psychiczna odporność zatrzymanego, ile pewien zadziwiający rodzaj dystynkcji, jaką przesłuchiwany zachował przez cały czas. Człowiek, który wyszedł z kabiny rewizji osobistej bez szelek i krawata, który całą godzinę spędził nago, narażony na setki przykrości w lokalu kartoteki policyjnej, ciągany po pokojach, obmierzany, ważony, fotografowany na wszystkie strony, potrącany, popychany wśród złośliwych żartów przygodnych towarzyszy niedoli — rzadko zdoła zachować tę pewność siebie, jaka w prywatnym życiu jest częścią jego osobowości. A kiedy jeszcze poddany zostanie kilkugodzinnemu przesłuchaniu, cud, jeśli można go odróżnić od pierwszego lepszego włóczęgi.
Carl Andersen nie zmieniał się. Mimo kompletnego wyczerpania nie tracił nic z naturalnej elegancji, jaką ludzie policji kryminalnej rzadko mają okazję oceniać.
Był wyższy od Maigreta, szeroki w ramionach, lecz smukły i wąski w biodrach. Twarz miał bladą i bezbarwne wargi. Na lewym oku nosił czarny monokl.
„Niech pan to zdejmie” — rozkazano mu.
Posłuchał z cieniem uśmiechu, odsłaniając szklane, nieprzyjemnie znieruchomiałe oko.
— Wypadek?
— Tak, lotniczy.
— A więc na wojnie?
— Jestem Duńczykiem. Nie brałem udziału w wojnie. Ale miałem turystyczną awionetkę i właśnie...
To sztuczne oko w twarzy młodej, o regularnych rysach, było tak szokujące, że Maigret mruknął:
— Może pan założyć swój monokl.
Andersen nie poskarżył się ani razu, gdy kazano mu stać godzinami, zapominano podać coś do picia i jedzenia. Ze swego miejsca mógł patrzeć na ruchliwą ulicę, na tramwaje i autobusy przemierzające most. Widział blask słońca, różowy przed zachodem, a teraz przejrzystą poświatę jasnego kwietniowego poranka.
Wciąż trzymał się prosto, bez żadnej pozy i jedyną oznaką zmęczenia był głęboki cień rysujący się wokół prawego oka.
— Podtrzymuje pan swoje zeznania?
— Podtrzymuję.
— Zdaje pan sobie sprawę, że są niewiarygodne?
— Tak, lecz nie mogę przecież kłamać.
— Liczy pan na zwolnienie z braku formalnych dowodów?
— Na nic nie liczę...
Żadnego akcentu, nic, co by świadczyło o znużeniu.
— Życzy pan sobie, abym odczytał protokół z przesłuchania, zanim pan go podpisze?
Nieokreślony gest światowca odmawiającego filiżanki herbaty.
— Streszczę główne ustalenia. Przybył pan do Francji przed trzema laty, w towarzystwie siostry Else. Mieszkaliście przez miesiąc w Paryżu. Następnie wynajął pan dom na wsi, przy szosie z Paryża do Etampes, trzy kilometry od Arpajon, w miejscu nazywanym Rozdrożem Trzech Wdów.
Carl Andersen przytaknął lekkim skinieniem głowy.
— Trzy lata już żyjecie tam, w tak kompletnym odosobnieniu, że miejscowi ludzie widzieli pańską siostrę najwyżej pięć razy. Żadnych stosunków z sąsiadami. Kupił pan samochód model CV 5, już przestarzały, który służy panu do przywożenia żywności z targu w Arpajon. Każdego miesiąca przyjeżdża pan tym samochodem do Paryża...
— Złożyć moje prace w firmiė Dumas i Syn, przy ulicy Czwartego Września, zgadza się.
— Praca polega na wykonywaniu wzorów na tkaniny meblowe. Za każdy wzór otrzymuje pan 500 franków. Dostarcza pan średnio cztery wzory miesięcznie, co daje dwa tysiące franków.
Znów potakujące skinienie głową.
— Nie ma pan przyjaciół. Pańska siostra nie ma przyjaciółek. W sobotni wieczór poszli państwo spać, jak zwykle. Zamknął pan siostrę w jej pokoju, sąsiadującym z pańskim. Tłumaczy pan to lękiem tej młodej osoby... Zostawmy! W niedzielę o siódmej rano pan Emile Michonnet, agent ubezpieczeniowy, który mieszka w willi o sto metrów od państwa, wszedł do swego garażu i stwierdził, że jego samochód, nowiutki sześciocylindrowiec znanej marki zniknął, a w to miejsce pojawił się pański gruchot...
Andersen nie poruszył się i tylko machinalnie sięgnął do pustej kieszeni, gdzie zazwyczaj chował papierosy.
— Pan Michonnet od wielu dni rozgłaszał w całej okolicy o swym nowym wozie, sądził więc, że to głupi kawał. Udał się do pańskiego domu, furtkę zastał zamkniętą, dzwonił na próżno. W pół godziny później zgłosił więc swą przykrą przygodę żandarmerii, która przybyła do pańskiego domu. I pan, i siostra byliście nieobecni... W garażu natomiast znajdował się samochód pana Michonnet. Na przednim siedzeniu, oparty o kierownicę siedział martwy mężczyzna, trafiony z bliska w pierś z broni palnej. Nie ukradziono mu dokumentów... Nazywa się Izaak Goldberg, handlarz diamentami z Antwerpii...
Maigret wyłączył piecyk elektryczny, nie przestając mówić.
— Żandarmi zwrócili się spiesznie do pracowników dworca w Arpajon. Widziano, jak pan wsiadał do pierwszego pociągu paryskiego w towarzystwie siostry. Zgarnięto was oboje z dworca Orsay. Pan wszystkiemu zaprzecza...
— Zaprzeczam, że zabiłem kogokolwiek...
— Zaprzecza pan też, że znał się z Izaakiem Goldbergiem.
— Zobaczyłem go po raz pierwszy martwego, w wozie, który do mnie nie należał, w moim własnym garażu.
— I zamiast zatelefonować na policję, uciekł pan razem z siostrą?
— Przeraziłem się.
— Nie ma pan nic do dodania?
— Nie.
— I podtrzymuje pan oświadczenie, że niczego pan nie słyszał w nocy z soboty na niedzielę?
— Mam bardzo mocny sen.
Po raz pięćdziesiąty powtarzał to samo zdanie. Komisarz zniechęcony nacisnął dzwonek. Zjawił się brygadier Lucas.
— Wrócę za chwilę.
Rozmowa Maigreta z sędzią śledczym Comeliau, który został już powiadomiony o sprawie, trwała piętnaście minut. Urzędnik z góry dawał za wygraną.
— Zobaczy pan, że to jedna z tych spraw, jakich na szczęście nie mieliśmy od dziesięciu lat, które nigdy nie dają się wyjaśnić do końca!... I właśnie na mnie to spadło!... Wszystkie szczegóły są bez związku... Po co to podstawione auto?... I dlaczego Andersen nie uciekał własnym wozem, zamiast piechotą maszerować na dworzec w Arpajon? Co robił ten handlarz diamentów na Rozdrożu Trzech Wdów?... Niech mi pan wierzy, Maigret! Dla pana i dla mnie zaczyna się cała seria kłopotów... Niech go pan zwolni, jeśli pan chce... Być może nie myli się pan, sądząc, że skoro wyszedł obronną ręką z siedemnastogodzinnego przesłuchania, to nic się już z niego nie wyciągnie...
Policzki komisarza pobladły z niewyspania.
— Widział pan jego siostrę?
— Nie. Przyprowadzono mi tylko Andersena. Dziewczynę odwiozła do domu żandarmeria, gdyż woleli ją przesłuchać na miejscu. Została tam pod obserwacją.
Uścisnęli sobie ręce. Maigret wrócił do swego gabinetu, gdzie Lucas bacznie obserwował więźnia, który oparł czoło o szybę okna i czekał cierpliwie.
— Jest pan wolny — powiedział wtedy komisarz, stając w drzwiach.
Andersen nie poruszył się. Dotknął tylko obnażonej szyi i spojrzał na obuwie pozbawione sznurowadeł.
— Rzeczy oddadzą panu w kancelarii. Oczywiście, pozostanie pan do dyspozycji wymiaru sprawiedliwości. Przy najmniejszej próbie ucieczki każę pana osadzić w więzieniu.
— A moja siostra?
— Zastanie ją pan w domu.
Duńczyk musiał jednak odczuwać pewne emocje, przekraczając teraz próg gabinetu komisarza, gdyż zdjął monokl i przetarł oczy.
— Dziękuję panu.
— Nie ma za co.
— Daję panu słowo, że jestem niewinny...
— Nie żądam tego.
Andersen skłonił się w oczekiwaniu, że Lucas zechce go odprowadzić do kancelarii.
W poczekalni ktoś poderwał się z miejsca i w osłupieniu spoglądał na tę scenę. Rzucił się ku Maigretowi:
— Jak to?... Pan go zwalnia?... To niemożliwe, komisarzu!...
Był to agent ubezpieczeniowy, Michonnet, posiadacz nowych sześciu cylindrów. Wtargnął teraz energicznie do gabinetu, kapelusz położył na stole.
— Przyszedłem tu przede wszystkim z powodu mego samochodu.
Niewysoki, siwiejący człowieczek, pretensjonalnie ubrany przygładzał bezustannie swoje wypomadowane wąsiki. Mówił, rozciągając szeroko wargi, pomagając sobie gestami, które miały podkreślać kategoryczność słów.
Że to on jest oskarżycielem! Że prawiedliwość powinna go protegować, wziąć w obronę! Czyż nie zachował się po bohatersku? On tak tego nie zostawi, o nie! Cała policja jest tu po to, by go wysłuchać!
— Miałem tej nocy długą rozmowę z moją panią Michonnet, z którą, mam nadzieję zawrze pan wkrótce znajomość... Ona podziela moje zdanie... Proszę wziąć pod uwagę, że jej ojciec jest profesorem liceum w Montpellier, a matka daje lekcje muzyki... Krótko!...
To było jego ulubione słówko. Wymawiał je stanowczo i z naciskiem.
— Krótko, jest rzeczą niezbędną, aby decyzja została powzięta w najbliższym terminie... Jak każdy, nawet zamożny człowiek, chociażby hrabia d’Arainville, kupiłem nowy samochód na raty... Podpisałem osiemnaście weksli. Proszę przyjąć do wiadomości, że mogłem zapłacić gotówką, lecz trzeba byłoby naruszyć kapitał... Hrabia d’Arainville, o którym właśnie wspomniałem, postąpił tak samo ze swoim „hispano” ... Krótko!
Maigret trwał w milczeniu, oddychając z wysiłkiem.
— Nie mogę obejść się bez wozu. Jest mi dosłownie niezbędny dla wykonywania zawodu... Proszę pamiętać, że mój rejon ciągnie się na trzydzieści kilometrów wokół Arpajon... Również moja pani Michonnet jest tego zdania... Nie chcemy samochodu, w którym ktoś został zabity... Organa sprawiedliwości winny nakazać, żeby nam zwrócono nowy wóz, tego samego typu... z drobną tylko różnicą, gdyż wybrałbym teraz kolor rozbielonego wina, co w niczym nie zmieni ceny... Proszę zwrócić uwagę, że mój samochód został zadrapany i że będę zmuszony do...
— To wszystko, co pan miał do powiedzenia?
— Przepraszam!...
Jeszcze jedno słowo, którego lubił używać.
— Przepraszam, komisarzu! Oczywiście, jestem gotów panu służyć całą moją wiedzą i doświadczeniem w sprawach naszej okolicy... Najpilniejsze jest jednak, żeby auto...
Maigret przetarł ręką czoło.
— Więc dobrze, przyjdę niebawem zobaczyć się z panem...
— W sprawie samochodu?...
— Gdy postępowanie dowodowe zostanie zakończone, otrzyma go pan z powrotem.
— Przecież panu mówię, że pani Michonnet i ja...
— Niech pan przekaże ode mnie ukłony pani Michonnet!
Do widzenia!
Nastąpiło to tak nagle, że agent nie zdążył zaprotestować. Znalazł się w korytarzu z kapeluszem, który ściskał w ręce, a woźny wskazywał mu drogę:
— Tędy proszę... Pierwsze na lewo... Wyjście naprzeciw...
Maigret zamknął się na dwa spusty i nastawił na swym piecyku wodę, żeby przyrządzić sobie mocnej kawy.
Koledzy sądzili, że pracuje, ale trzeba go było długo budzić, gdy w godzinę później nadeszły informacje z Antwerpii:
„Izaak Goldberg, czterdzieści pięć lat, pośrednik w handlu diamentami, dość znany na miejscu. Dobra opinia wśród bankierów. Każdego tygodnia podróżuje do Amsterdamu, Londynu lub Paryża pociągiem czy samolotem. W Borgehout przy ul. Campine posiada luksusową willę. Żonaty. Dwoje dzieci w wieku osiem i dwanaście lat. Pani Goldberg zawiadomiona, wyjechała pociągiem do Paryża” .
O jedenastej rozdzwonił się telefon. Mówił Lucas:
— Halo! Jestem na Rozdrożu Trzech Wdów, w garażu, który stoi o dwieście metrów od domu Andersenów... Duńczyk wrócił do siebie... Furtka zamknięta... Nic podejrzanego...
— A co z siostrą?
— Musi być w domu, ale ja jej nie widziałem.
— A ciało Goldberga?
— Zabrano do Arpajon.
Maigret zaszedł do siebie, na bulwar Richard-Lenoir.
— Wydajesz się zmęczony! — powiedziała ostrożnie żona.
— Przygotuj mi walizkę z garniturem i obuwiem na zmianę.
— Na długo wyjeżdżasz?...
Potrawka odgrzewała się już w piecyku. W sypialni okno było otwarte, dla przewietrzenia pościeli. Pani Maigret nie zdążyła tylko rozwinąć papilotów, zakręconych na włosach w ciasne ruloniki.
— Do zobaczenia...
Pocałował ją. Gdy wychodził, zauważyła:
— Otwierasz drzwi prawą ręką?
Wbrew nawykowi. Zawsze sięgał do klamki lewą ręką, a pani Maigret nie ukrywała, że jest przesądna.
— Co to jest?... Jakaś banda?...
— Nie wiem.
— Daleko jedziesz?
— Jeszcze nie wiadomo.
— Powiedz, będziesz uważał?...
Ale komisarz schodził już ze schodów i tylko odwrócił się, by skinąć żonie ręką. Na bulwarze przywołał taksówkę.
— Na dworzec Orsay!... Albo może... Ile kosztowałby kurs do Arpajon?... Trzysta franków tam i z powrotem? To w drogę!
Rzadko mu się to zdarzało, ale był zmordowany. Tak bardzo chciało mu się spać, że musiał szczypać się w policzki.
Czyżby miał też jakieś przeczucie? Nie z powodu tych drzwi, które otworzył prawą ręką... Tym bardziej nie z przyczyny ukradzionego Michonnetowi samochodu, który odnalazł się z trupem wewnątrz, w garażu Andersenów. To dotyczyło raczej niepokojącej osobowości tego Duńczyka.
— Siedemnaście godzin _maglowania!_
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.