Noc nad jeziorem - ebook
Noc nad jeziorem - ebook
Artystka Maria Rohan de Luen była przekonana, że ślub ukochanego mężczyzny z inną kobietą uczyni ją nieszczęśliwą przez resztę życia. Gdy siedzi nocą nad jeziorem, topiąc swój smutek w szampanie, zjawia się Matthieu Montcour. Milioner, który ma w życiu wszystko, dobrze wie, jak łatwo też wszystko można stracić. Współczuje Marii i próbuje ją pocieszyć. Nie podejrzewa, że ta noc odmieni życie ich obojga…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6761-8 |
Rozmiar pliku: | 588 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Głupia, głupia, głupia!
Co ona, do diabła, zrobiła?
Przebiegła wzburzona przez salę balową hotelu La Sereine, zła na samą siebie jak nigdy. Powiedziała Sofii, narzeczonej Thea, że ten zamierza zostawić ją przed ołtarzem przed samym ślubem. Theo Tersi, mężczyzna, o którym myślała, że go kocha, i to przez niemal sześć lat.
Tak naprawdę jednak to nie była miłość. Nie mogła porównać tego, co do niego czuła, z uczuciem, jakie żywiła do niego Sofia. Zobaczyła to w jej oczach, kiedy wyjawiła sekret Thea.
Maria Rohan de Luen głęboko nabrała powietrza w płuca. Po policzkach popłynęły jej łzy. Płakała nad nimi i nad sobą. Wiedziała, że zniszczyła to, co między nimi było. To, czego ona sama tak bardzo wyczekiwała. To, co czuła do Thea, nie było miłością, a jedynie rozpaczliwą potrzebą bycia kochaną.
Zniechęcona opadła na zieloną murawę porastającą brzegi jeziora, nad którym położony był hotel. Palce miała zaciśnięte na butelce z szampanem, którą trzymała przez cały czas, nawet kiedy rujnowała życie ludziom, którzy najwyraźniej się kochali. Uznała, że jeśli kiedykolwiek ma się upić, to właśnie teraz.
Theo, najlepszy przyjaciel jej starszego brata, był obecny w jej życiu niemal od zawsze. Sebastian i Theo prowadzili wspólne interesy i szybko się zaprzyjaźnili. Żadna rodzinna uroczystość nie mogła się odbyć bez jego obecności. Choć w jej przypadku trudno mówić o rodzinie. Swojego ojca i macochy nie widziała od prawie półtora roku. Zajęta swoim życiem, specjalnie się tym nie przejmowała i tylko sporadycznie przypominała sobie o ich istnieniu.
Maria nie pamiętała matki. Valeria, jej macocha, zadbała o to, by nie było po niej żadnych pamiątek. Pozostał jej jedynie naszyjnik, który należał do zmarłej przy porodzie matki. Nigdy go nie zdejmowała i to była jedyna więź, jaka łączyła ją z kobietą, która dała jej życie.
Valeria nigdy nie mogła wybaczyć Sebastianowi drastycznych kroków, jakie musiał podjąć, żeby ratować rodzinę przed rozpadem. Kiedy miała osiem lat, Eduardo zainwestował znaczną część majątku w ryzykowne przedsięwzięcie na Bliskim Wschodzie, tracąc nie tylko własne pieniądze, ale także pieniądze wielu hiszpańskich inwestorów. Został wygnany z Hiszpanii, choć pozwolono mu zachować tytuł szlachecki.
To właśnie Sebastian uchronił ich przed bankructwem. Mając zaledwie osiemnaście lat, przejął kontrolę nad firmą i poczynił odpowiednie kroki, które uratowały ich przed ruiną. Musieli sprzedać niemal wszystkie nieruchomości i wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Valeria, która wyszła za Eduarda tylko dla pieniędzy, nie zniosła tego dobrze.
A Maria? Dla niej oznaczało to konieczność porzucenia wszystkiego, co kochała, i przeprowadzenia się do Włoch. Musiała zaczynać wszystko od nowa. To, co do tej pory uznawała w swoim życiu za pewnik, okazało się również ulotne. Zerwała kontakty z przyjaciółmi, przerwała studia i zamknęła się w swoim świcie sztuki.
Odżyła dopiero w Londynie, gdzie dostała stypendium w Camberwell College of Arts. Z dala od rodziny, zakochała się w Londynie i w ludziach, których tam poznała. Siedząc teraz nad brzegiem jeziora, marzyła jedynie o tym, by móc się tam znaleźć z powrotem.
Zacisnęła dłonie w pięści i wcisnęła je w zamknięte oczy.
Boże, co ona takiego zrobiła?
– Czy miejsce obok pani jest wolne?
Od pierwszej chwili, w której Matthieu dostrzegł siedzącą nad jeziorem Peridot samotną kobietę, instynkt podpowiadał mu, żeby jak najszybciej stamtąd uciekać. Kobieta miała długie, sięgające niemal pasa ciemne włosy i była ubrana w białą koronkową suknię, która lśniła w blasku księżyca.
Matthieu Montcour doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien się zbliżać do tej pogrążonej we własnych myślach kobiety, ale nie mógł się powstrzymać. Było w niej coś tragicznie pięknego. A on doskonale wiedział, co to znaczy przeżyć tragedię. Wiedział, jak gwałtownie może się odmienić ludzkie życie.
Już miał posłuchać głosu rozsądku i odejść, kiedy ujrzał, jak nieznajoma pociąga spory łyk szampana prosto z trzymanej w ręku butelki. Zrobiła to tak gwałtownie, że spieniony alkohol wylał się na trawę obok niej. Widząc to, prawie się uśmiechnął, a nie należał do ludzi, którzy często to robią.
Kobieta wytarła usta wierzchem dłoni i postawiła butelkę na ziemi, między nogami. Przeniosła wzrok na jezioro i zaczęła się wpatrywać w jego wody. Zupełnie nie przejmowała się tym, że może sobie zniszczyć sukienkę, co dowodziło, w jakim jest stanie. Były w niej niewinność i prostota, które nakazywały mu, by trzymać się z daleka. Z drugiej strony coś wyraźnie go przyciągało. Matthieu nie był typem rycerza na białym koniu. Należał raczej do tych mężczyzn, przed którymi matki ostrzegają swoje nastoletnie córki.
Po raz pierwszy od lat nie mógł się oprzeć pokusie przyjrzenia się kobiecie, która zwróciła jego uwagę. Zszedł z werandy i wolno ruszył w stronę siedzącej na trawie nieznajomej.
– Czy miejsce obok pani jest wolne?
Podniosła na niego wzrok, w którym dało się dostrzec zaskoczenie.
Matthieu wybrał angielski, zakładając, że jest mało prawdopodobne, żeby mówiła szwajcarskim francuskim.
– Obawiam się, że są tylko stojące.
Jej odpowiedź zaskoczyła go, podobnie jak lekki europejski akcent, który usłyszał. Czyżby hiszpański? A może włoski?
– Proszę usiąść, zapraszam.
Matthieu zdecydował się skomentować jej zaproszenie.
– To bardzo brytyjskie wyrażenie jak na taki kontynentalny akcent.
– To bardzo okrężny sposób spytania mnie, skąd pochodzę.
Matthieu spodobał się sposób, w jaki z nim rozmawiała. Zgoła odmienny od tego, w jaki rozmawiały z nim kobiety, które wiedziały, kim jest. Ona najwyraźniej go nie rozpoznała. Kiedy obrzuciła go spojrzeniem, chodziło jej tylko o to, by zobaczyć, jak wygląda. Zupełnie jakby patrzyła na rozpościerające się przed nimi jezioro.
Z uczuciem ulgi usiadł obok niej na trawniku. Był zadowolony, że nie jest teraz na sali balowej. Nienawidził tego typu obowiązków, które musiał pełnić, będąc prezesem Montcour Mining Industries. Dla niego była to strata czasu, ale wiedział, że nie powinien się sprzeciwiać Malcolmowi, który był jego wieloletnim przyjacielem, a zarazem głównym dyrektorem przedsiębiorstwa. Jondorrański minister handlu uznał, że ta gala dobroczynna będzie doskonałym miejscem, żeby wysondować, jakie są potencjalne możliwości połączenia małych europejskich przedsiębiorstw górniczych w jedno duże. Sam Matthieu nie był co do tego przekonany. Nie był pewien, czy Jondorra posiada odpowiednią finansową infrastrukturę, żeby zaangażować się w tak ambitne przedsięwzięcie. Wciąż się zastanawiał i wciąż nie podjął ostatecznej decyzji.
Kobieta siedząca obok niego była bardzo młoda. Dostrzegł na jej policzku smugę – kropla szampana? A może pojedyncza łza?
Doszedł go zapach jej perfum. Miał w sobie nutę cedrowego drzewa i coś jeszcze, jakby morskiego… zapach soli. Jego ciało natychmiast zareagowało na tę mieszankę.
– Masz ochotę się napić?
Pokręcił przecząco głową. Matthieu rzadko pijał alkohol, nie lubił bowiem tracić kontroli nad sytuacją. Tym razem jednak czuł się trochę, jakby już wypił.
Siedzieli obok siebie w milczeniu, jakby żadne z nich nie miało ochoty na prowadzenie konwersacji. Po kilkugodzinnych rozmowach była to dla niego wielka ulga. Zawsze te same, niemile widziane pytania dotyczące jego małego kraju. Przyjechał na te rozmowy specjalnie ze Szwajcarii i miał zamiar wyjechać jak najszybciej. Na szczęście nie musiał się tym wszystkim nadmiernie przejmować. Był jednym z najbogatszych ludzi w Europie i to raczej do niego przychodzono.
Wszyscy z wyjątkiem tej kobiety.
– Myślisz, że są w życiu takie rzeczy, których nie można wybaczyć? – spytała niespodziewanie, nie patrząc w jego stronę.
Nie bardzo potrafił sobie wyobrazić, co takiego niewybaczalnego mogła zrobić ta młoda dziewczyna, która nie potrafiła nawet pić szampana z butelki. Wiedział jednak na pewno, że nie wszystko w życiu można wybaczyć. Odpowiedział, ostrożnie dobierając słowa.
– Myślę, że każdy medal ma dwie strony.
– Chciałam dzisiaj doprowadzić do zerwania czyichś zaręczyny.
– Naprawdę? – Nie potrafił ukryć zaskoczenia. – Cóż, albo on nie był jej wart, albo ona nie była dostatecznie pewna swoich uczuć.
– Takie proste?
– Zazwyczaj tak jest, jeśli nie kierujesz się uczuciami. – On sam był w tym dobry. Musiał być. – Kochałaś go?
– Myślałam, że go kocham.
To uczucie też nie było mu obce.
– W takim razie okłamał ciebie albo tę drugą.
– To nie tak, jak myślisz. Miał swoje powody.
– Zawsze tak mówią.
– Nie… On nigdy… Ja nigdy…
Zmarszczył brwi, nie będąc pewnym, co chce mu powiedzieć.
Zwróciła ku niemu twarz i dopiero teraz zobaczył, jaka jest piękna.
– Jak to jest, kiedy cię ktoś całuje?
Zaskoczony wypuścił z płuc powietrze, które mimowolnie przetrzymywał.
– Chcesz powiedzieć, że uważałaś, że go kochasz, i nigdy się nie całowaliście?
Może nie mam pojęcia, czym jest miłość?
Nie powiedziała tego na głos, ale wyraźnie widział po jej minie, że to właśnie pomyślała. Mógł czytać w jej tworzy jak w otwartej księdze.
Koronkowa sukienka lśniła w blasku księżyca, podobnie jak jej skóra. Miała mocno zarysowaną szczękę, pełne usta pociągnięte jakimś błyszczykiem, ciemne wyraźne brwi zdecydowaną kreską rysujące się nad czarnymi oczami, które teraz patrzyły na niego z nadzieją. Był niemal pewien, że dziewczyna nie zdaje sobie sprawy z tego, co wyrażają jej oczy.
Jak to jest, kiedy cię ktoś całuje?
Maria czuła zakłopotanie. Nie powinna była zadawać tego pytania. Zwłaszcza takiemu mężczyźnie jak ten. Nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek, ale z całą pewnością doskonale wiedział, jak to jest całować kobietę, dotykać jej… robić inne rzeczy…
Zarumieniła się gwałtownie, mając nadzieję, że nieznajomy nie dostrzeże tego w panujących ciemnościach. Czuła się przy nim taka naiwna i niedoświadczona. I taka mała. On był potężnie zbudowany, miał szerokie barki i umięśnione ramiona. Nie była pewna, czy zdołałaby objąć jego biceps obiema dłońmi. To, co odczuwała, siedząc obok niego, w żaden sposób nie dało się porównać z tym, co wzbudzał w niej Theo.
Odwróciła twarz, ale i tak jego rysy wyryły się w jej mózgu.
Wysokie kości policzkowe, krótka broda, ostro wykrojone usta, nadające jego twarzy surowy, niemal okrutny rys. Jednak najbardziej urzekły ją jego oczy. Zielone z miodowym błyskiem, tak jasne, że mogłaby zatracić się w ich spojrzeniu na zawsze.
Sądziła, że już jej nie odpowie, ale w końcu się odezwał.
– Jest wiele rodzajów pocałunków. Takie, dzięki którym chcesz osiągnąć zamierzony cel. Okrutne, żeby kogoś ukarać. Delikatne, czułe, jakimi matka obdarza swoje dziecko – ciągnął tonem, z którego nie była w stanie nic wywnioskować. – I wreszcie pełne pasji, obezwładniające, a przy tym samolubne i zupełnie nieprzemyślane.
Popatrzyła na niego. Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby chciał coś wyczytać z jej twarzy. Jakby… Nie, nie mógł pomyśleć o tym, żeby ją pocałować.
– Jaki był twój pierwszy pocałunek? Pewnie byłaś bardzo zmieszana.
Maria odczuła smutek. Zupełnie jakby odebrano jej coś, co mogło być wspaniałym doświadczeniem.
– Chyba taki, że nie chcę go pamiętać.
Roześmiał się cicho. Nie z niej, ale z nią, a to była różnica.
– Rozumiem.
– Mógłbyś w takim razie wyświadczyć mi przysługę? Mógłbyś mnie pocałować?
Spojrzał na nią w taki sposób, że miała wrażenie, że sięga tym spojrzeniem w najgłębsze zakamarki jej duszy. I że ją rozumie. Zdała sobie sprawę z tego, że tego właśnie pragnie. Żeby ktoś ją zrozumiał. I żeby, zrozumiawszy, został z nią.
Przestraszyła się. Nie jego, ale tego, co się z nią działo. Niczego w życiu nie pragnęła tak bardzo, jak tego pocałunku.
Nieznajomy zmarszczył brwi, jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Wyciągnął rękę i uniósł jej brodę, przyglądając jej się badawczo.
– Jesteś pewna?
Skinęła głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Zastanawiała się, co zrobi. Odejdzie czy raczej pozwoli się wciągnąć w jej grę?
Poruszył się wolno, jakby chciał jej dać szansę, żeby się wycofała. Patrzyła zafascynowana, jak pochyla głowę w jej stronę i, zamiast pocałować ją w usta, przyciska policzek do jej policzka. Poczuła rozgrzewające ciepło jego skóry. Wciągnął powietrze, jakby chciał ją wchłonąć w siebie, po czym lekko musnął ustami jej wargi. A potem jeszcze raz.
Ten lekki pocałunek rozłożył ją na łopatki. Chciała poczuć więcej, mocniej, dłużej.
Przerażona tym, że może się odsunąć, dotknęła dłonią jego twarzy. Poczuła pod placami miękką brodę. Przycisnęła lekko jego twarz do swojej, jakby w obawie, że się odwróci.
Czuła na ustach jego oddech. Wdychała go, zupełnie nie wiedząc, co zrobić dalej. Serce waliło jej jak oszalałe, a w głowie kłębiło się tysiąc myśli. I wtedy, w jednej chwili zbliżyli się, a ich usta się zetknęły. Wpuściła jego język, pozwalając, by splótł się z jej własnym. Zatraciła się w tym pocałunku, całkowicie poddała się oszałamiającemu uczuciu, które nią zawładnęło.
Poczuła we włosach jego palce. Lekko za nie pociągnął, sprawiając, nie wiedzieć czemu, że poczuła się bezpieczna i pożądana. Jednym pocałunkiem rozbudził w niej pragnienie, jakiego nigdy nie doświadczyła.
Nie potrafiła powstrzymać jęku rozkoszy, który wydobył się z jej gardła. Kiedy się od siebie oderwali, oparli się o siebie czołami, dysząc ciężko.
– Zawsze jest tak? – odważyła się spytać.
– Nigdy.
Ujął ją za rękę, która wciąż spoczywała na jego twarzy. Zaczął gładzić kciukiem wnętrze jej dłoni, aż trafił na ciągnącą się aż do nadgarstka bliznę. Wyrwała dłoń, rozcierając bliznę.
Zaśmiała się krótko, jakby chciała ukryć to, jak bardzo podobał jej się ten pocałunek.
– Moja macocha ich nienawidzi.
– Czego? – spytał skonsternowany.
Rzuciła w jego stronę spojrzenie. Niemożliwe, żeby nie dostrzegł drobnych blizn, które pokrywały jej dłoń u nasady palców i jednej dużej, ciągnącej się przez całą rękę.
– Moich dłoni. Blizn. Jej zdaniem prawdziwa dama powinna mieć drobne białe dłonie i kąpać je codziennie w mleku.
– I zapewne spać na posłaniu z płatków róż.
– A także owijać je najszlachetniejszą wełną.
– A ty co myślisz? – spytał cicho.
Maria uważnie przyjrzała się swoim dłoniom. Widziała w nich nie tylko część swojego ciała, ale przede wszystkim narzędzie pracy, za pomocą którego robiła te wszystkie piękne rzeczy z kamieni i drogocennych metali.
– Moim zdaniem świadczą o tym, jak ciężko pracuję i jak się poświęcam. Jestem z nich dumna.
Dziwne było usłyszeć, jak mówi z dumą i zapalczywością o czymś, co wyrządziło tyle szkody w jego własnym życiu. Kobiety udawały, że nie dostrzegają blizn, które pokrywały jego pierś. Dla nich ważne było tylko to, co mogły od niego dostać. Zazwyczaj chodziło im o jego pieniądze albo czysto fizyczną przyjemność.
– Nie zrozumiesz tego – powiedziała, machając lekceważąco ręką.
W odpowiedzi głośno się roześmiał. Popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
Mężczyzna skinął głową. Rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik koszuli. Wiedział, że dziewczyna dostrzeże końce jego blizn, które sięgały szyi. Potem rozpiął mankiety i odsunął koszulę, żeby pokazać jej blizny, które ciągnęły się aż do jego nadgarstków.
– Och, przepraszam.
Tyle razy słyszał już te słowa. Z ust lekarzy, pielęgniarek, nawet od Malcolma. A, co gorsza, od kobiet, które nie mogły przemóc fizycznej niechęci, żeby nie powiedzieć wstrętu. I wszyscy mówili to takim przepraszającym tonem, w którym wcale nierzadko dało się słyszeć nutkę obrzydzenia. Ta kobieta jednak powiedziała to zupełnie inaczej.
– Ale za co?
– Za to, że czujesz, że musisz je ukrywać.
Nikt nigdy nie powiedział mu czegoś podobnego. Dla innych te blizny zawsze były czymś wstrząsającym. Ona przyjęła fakt ich istnienia zupełnie normalnie. Ta kobieta go zadziwiała.
– Nabyłam się ich podczas pracy nad palnikiem – odezwała się, przerywając tok jego myśli. – To taki…
– Wiem, co to jest palnik – powiedział głosem bardziej szorstkim, niż zamierzał. – Jestem z branży. Zajmuję się górnictwem.
Skinęła głową, jakby to wyjaśniało wszystko.
– Ale nie lubisz tego – stwierdziła.
– Nie lubię ognia.
– Ja nie mogę pracować bez ognia – odparła, potrząsając srebrnymi bransoletkami, które zdobiły jej nadgarstek.
Biżuteria. Na pewno robi biżuterię.
Żałował, że to powiedziała. Bez trudu mógł wyobrazić ją sobie przelewającą ciekłe srebro, pracującą z ogniem, który był jego największym wrogiem.
– Sama je zrobiłaś? – spytał, wskazując głową na bransoletki.
– To jedna z moich pierwszych prac – powiedziała, uśmiechając się.
Bransoletki nie były gładkie, miały chropowatą powierzchnię i były doskonale niedoskonałe.
Matthieu spojrzał na zegarek. Dochodziła druga. Przyjęcie dawno się skończyło i personel właśnie gasił światła w sali balowej.
– Co zamierzasz teraz robić?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Nie mogę wrócić do mieszkania, bo będzie tam mój brat, a nie jestem jeszcze gotowa… – urwała nagle.
– Nie możesz zostać tu całą noc.
Może był draniem, ale nie aż takim. Zrobiło się chłodno. Zdjął marynarkę i zarzucił ją na ramiona Marii. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. W jej oczach było tyle niewinności, że niemal zaklął. Gdyby tylko…
– Hotel jest pełen. Nocują w nim goście z tej gali. Możesz się przespać w moim apartamencie.
Po raz pierwszy tej nocy jego słowa na nią zadziałały. Zawahała się, jakby nie będąc pewną jego zamiarów. Nic dziwnego. Gdyby znała jego reputację, na pewno nie przyszłoby jej do głowy, żeby skorzystać z propozycji. Ale nie musiała się go obawiać. Nigdy nie dotknąłby takiej niewinnej dziewczyny jak ona.
– Będziesz tam sama, zapewniam cię.
– A ty?
– Ja sobie poradzę – powiedział, wstając i wyciągając w jej stronę rękę. – Chodź.