Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Noc śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noc śmierci - ebook

Aidan jest najstarszym z  braci Flynn, którzy odziedziczyli stary dom i rozległą plantację w Luizjanie. Jak przystało na prywatnego detektywa, polega jedynie na faktach, dlatego śmieszą go plotki głoszące, że rodzinna rezydencja Flynnów jest nawiedzona. Jednak gdy odnajduje na terenie posiadłości ludzkie szczątki, zwraca się o pomoc do znawczyni tarota Kendall, która już wcześniej ostrzegała go przed niebezpieczeństwem. Aidan i Kendall próbują wspólnymi siłami dociec prawdy. W miarę prowadzonego śledztwa odkrywają coraz więcej mrocznych tajemnic, a narastająca atmosfera grozy i wspólna walka ze złem wzmacniają łączącą ich więź....

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9652-4
Rozmiar pliku: 751 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Plantacja Flynnów

okolice Nowego Orleanu

1863

Był na wyciągnięcie ręki…

Dom.

Wszystko, co znał i kochał, było tak blisko.

Sloan Flynn siedział na grzebiecie Pegaza, wierzchowca, który niósł go przez tyle pól bitewnych – Sharpsburg, Williamsburg, Shiloh i wiele innych… Jeszcze raz spojrzał w stronę południa, gdzie, jak okiem sięgnąć, rozciągała się urodzajna, żyzna ziemia, a potem odwrócił się i spojrzał ku północy.

Namioty. Równe rzędy wojskowych namiotów, płonące ogniska, szczęk czyszczonej broni. Znajdował się pomiędzy dwiema rzeczywistościami, jedna była piękna i spokojna, druga niosła zapowiedź wojny, krwi i spalonej ziemi.

Niektórzy gloryfikowali wojnę, lecz on nie miał co do niej żadnych złudzeń, była ohydna, brutalna i zła. Wojna to nie tylko śmierć. Wojna to ranni, okaleczeni ludzie, wyjący z bólu na pobojowisku. To człowiek idący po omacku i wołający o ratunek, bo po wybuchu stracił wzrok. To ziemia usłana urwanymi lub odciętymi rękami i nogami, ciałami bez głów, zabitymi i umierającymi. A czasem, co było najgorsze ze wszystkiego, nad poległymi rozpaczali ich bliscy.

Ci wszyscy, którzy uważali, że wojna cokolwiek rozwiązuje, nie znali jej prawdziwego oblicza. Nie walczyli pod Sharpsburgiem w stanie Maryland, nie widzieli wód Antietam Creek tak czerwonych od krwi, że Morze Czerwone nie zasługiwało przy nich na swoją nazwę.

Na początku wojny Sloan służył jako kapitan kawalerii, obecnie zaś należał do oddziału milicji luizjańskiej, wspomagającej generała Jeba Stuarta i Armię Północnej Wirginii. Wysłano ich na zwiady na tereny Missisipi, a tego ranka odwołano ich z powrotem na północ.

Miał tak blisko do domu… Tak łatwo byłoby tam pójść.

Ale kiedy trwa wojna, mężczyzna nie może po prostu wrócić do domu, dlatego Sloan nie powiedział tego ranka ani swojemu dowódcy, ani swoim ludziom, że wojna jest ohydna, więc on odchodzi. Musiał walczyć dalej. Mógłby wrócić, ale tylko wtedy, gdyby mogli wrócić wszyscy. A najlepiej, gdyby mogli wrócić, dopaść tych wszystkich polityków i kongresmenów i zaciągnąć ich na pola bitwy, i kazać im patrzeć na zmaltretowane, okaleczone, zalane krwią ciała najlepszych synów tego kraju…

Ale to było niemożliwe, więc wojna trwała dalej i szykowała się kolejna konfrontacja. Nie, nie zamierzali odbijać Nowego Orleanu, to znaczy jeszcze nie teraz. Na razie szykowali się do marszu na północ, generał Lee zbierał wszystkie siły z Południa, żeby wedrzeć się na teren Unii, zanieść wojnę do ich miast i wsi, skoro jego ukochana Wirginia została boleśnie okaleczona i spustoszona przez działania wojenne.

Sloan po raz ostatni spojrzał z tęsknotą w stronę domu.

Plantacja Flynnów nie należała ani do największych, ani do najbogatszych – za to należała do niego. I była tam Fiona MacFarlane, „Piękna Fiona”, jak ją nazywali. I mało kto wiedział, że od jakiegoś czasu była Fioną MacFarlane Flynn. Już od tak dawna jej nie widział…

Jej własny dom w Oakland został zniszczony na samym początku wojny, więc przyjechała na plantację Flynnów, gdzie nikt nie odmówiłby jej gościny, chociaż tak naprawdę w czasie wojny nie starczało środków na goszczenie kogokolwiek. Ale dla niej miejsce znalazłoby się zawsze.

Sloan wiedział, że sytuacja w domu jest coraz trudniejsza, gdyż wymieniał listy ze swoim kuzynem Brendanem, porucznikiem wojsk Unii. Odkąd Jankesi zdobyli Nowy Orlean i panoszyli się w okolicy, Brendan spędzał dużo czasu na rodzinnej plantacji, więc wiedział, jak się sprawy mają i uczciwie informował o nich kuzyna. Owszem, na polu walki byli wrogami, lecz prywatnie pozostawali rodziną i w sekrecie utrzymywali kontakt, co zresztą stanowiło poważne zagrożenie dla nich obu.

Brendan między innymi pisał Sloanowi o panoszącym się w hrabstwie jankeskim dowódcy Butlerze, znanym jako „Bestia”, i o tym, że przestrzegł całą rodzinę przed jakimkolwiek kontaktem z jego ludźmi. Jeśli takie ostrzeżenie wychodziło od oficera wojsk Unii… Sloan wolał nie myśleć, co to może oznaczać.

Zawahał się. Powinien jechać ze swoim oddziałem na północ, żeby nie ryzykować, zanadto zapuszczając się na teren hrabstwa. Ale był tak blisko…

Tak blisko domu.

I Fiony.

Mógłby wykraść dla siebie godzinę. Jedną jedyną godzinę. Gdyby pojechał sam, mógłby prześlizgnąć się niezauważony.

Nie. Trwała wojna, a on miał wyraźne rozkazy.

Ścisnął konia kolanami i posłuszny rozkazowi – rozkazowi serca – skierował się na południe, chociaż słyszał w głowie ostrzegawczy głos. Wkrótce dotarł do długiej, wysadzanej dębami alei, skąd miał piękny widok na swój dom, piętrowy, elegancki, zbudowany w stylu klasycystycznym, częściowo obrośnięty dzikim winem. Poczuł, jak ogarnia go uczucie nostalgii, słodkie i bolesne zarazem.

Oczywiście nie podjechał do domu od frontu, wybrał okrężną drogę przez zagajnik i zaniedbane pola. Przywiązał Pegaza do drzewa i zakradł się do stajni, gdzie Henry akurat naprawiał siodło. Henry, kolorowy mieszaniec, mający wśród swoich przodków Haitańczyków oraz Indian Czoktawa, a do tego lekką domieszkę niemieckiej krwi, był wolnym człowiekiem oraz zarządcą plantacji Flynnów, odkąd Sloan pamiętał.

– Henry? – zawołał cicho.

Tamten poderwał głowę, na jego twarzy malował się uśmiech. Czym prędzej odłożył siodło i dratwę.

– Sloan?

Uściskali się, ale zaraz Henry spochmurniał.

– W domu jest dwóch jankeskich żołnierzy – ostrzegł. – Przyjechali niedawno.

Sloan ściągnął brwi.

– Żołnierzy? Jakim prawem?

– Takim, że rządzą się tu jak u siebie, odkąd zdobyli Nowy Orlean – odparł z goryczą Henry.

Zaniepokojony Sloan starał się odsunąć od siebie wspomnienie o „Bestii” Butlerze.

– Gdzie są pozostali? Czy ktoś tu jeszcze został? Wiem o mamie, Brendan napisał mi o jej śmierci zeszłego lata. – Nawet gdyby został odpowiednio wcześnie uprzedzony o pogrzebie, nie zdołałby przyjechać, bo akurat wtedy wojska gromadziły się na bitwę pod Sharpsburgiem. A raczej na rzeź. – Ale co z Fioną, co z Missy i George’em? – Missy i George pracowali u Flynnów równie długo jak sam Henry.

– Wszyscy nadal tu mieszkają. Mnie na razie panna Fiona kazała siedzieć w stajni i nie pokazywać się nikomu, dopóki sama mnie nie wezwie.

Sloan oczywiście domyślał się powodów, dla których to zrobiła. Zapewne wiedziała, że do domu nie zawitał kwiat wojsk federalnych, że nie miała do czynienia z dżentelmenami. Gdyby zachowywali się zbyt obcesowo, Henry zapewne stanąłby w jej obronie i mógłby zginąć.

Zauważył dziwny wyraz twarzy zarządcy.

– Henry, o co chodzi?

– O nic. Tylko że… Tylko że byłeś z dala od domu bardzo długo. Będzie już prawie rok.

– Ale co to ma do rzeczy?

– Brendana też od jakiegoś czasu tu nie ma. Kiedy jest na miejscu, Jankesi zostawiają nas w spokoju.

– Do czego zmierzasz? – ponaglił go Sloan.

– Jak mówię, nie ma go tutaj już jakiś czas. To niedobrze, to bardzo niedobrze. Jankesi to jedna rzecz, jedni porządni, inni nie, jak to ludzie. Ale są też źli ludzie stąd. Kiedy mogę, jeżdżę do miasta i słucham, co się mówi, żeby wiedzieć jak najwięcej. Jest tutaj taki jeden człowiek, szuka młodych panien dla jednego oficera. I te panny… Już nikt ich potem więcej nie widzi. Jak tylko mogę, staram się mu przeszkodzić, ostrzegam, kiedy wiem, na kogo tym razem zwrócił oczy. Parę razy mi się udało. Ale są ludzie, którzy chętnie zdradzą, gdzie jest jakaś panna i kiedy jest bez opiekuna. Panna Fiona nie chciała mi wierzyć, ale jak nie będzie ostrożna, to wpadnie w tarapaty.

Sloanowi serce podskoczyło do gardła. Fiona uznała, że poradzi sobie z wrogami sama i odesłała Henry’ego do stajni. Wielkie nieba! Wybiegł na zewnątrz, a Henry za nim, próbując go powstrzymać. Sloan obrócił się na pięcie i wymierzył mu cios prosto w szczękę. Kiedy zarządca z jękiem osunął się na ziemię, Sloan poczuł lekkie wyrzuty sumienia, ale wiedział, że postąpił słusznie. Nie chciał wciągać w to Henry’ego, to była jego prywatna sprawa.

Wyciągnął broń, nowoczesną samopowtarzalną strzelbę, którą znalazł przy zabitym na polu bitwy pod Sharpsburgiem i w tym momencie usłyszał krzyk, i zobaczył, jak Fiona wybiega przez drzwi głównej sypialni na długi balkon otaczający całe piętro.

Na jej twarzy malowało się przerażenie, piękne rude włosy rozwiewały się wokół ramion, gdy uciekała przed goniącym ją mężczyzną, który śmiał się, jakby jej strach sprawiał mu radość.

Sloan zaczął biec, jednocześnie podrzucając strzelbę do ramienia.

Plantacja Flynnów

Chwila obecna

To było ekscytujące, to było zakazane, to była największa przygoda jej życia.

Sheila Anderson przemykała się wśród ciemności, oświetlając sobie drogę latarką. W kieszeni miała list, który znała na pamięć.

„Spotkajmy się o północy na starej plantacji Flynnów. Zdobyłem dowody, że legenda jest faktem historycznym.”

Nie wiedziała, kto przysłał jej ten list, lecz zakładała, że był to ktoś z Towarzystwa Historycznego, może nawet jakiś jej cichy wielbiciel, skoro chciał podzielić się odkryciem właśnie z nią. Teraz, kiedy Amelia nie żyła, a w mieście mogli lada chwila zjawić się Flynnowie z roszczeniami co do plantacji, Towarzystwo musiało działać szybko. W okolicy wciąż znajdowały się historyczne domy, lecz ani rząd, ani władze lokalne nie interesowały się ich losem i nie pomagały w dbaniu o zachowanie historycznego dziedzictwa. Kolejne piękne plantacje trafiały w ręce bogaczy lub korporacji, które kupowały je wyłącznie ze względu na dobrą cenę ziemi. Nowi właściciele zabudowywali kupione tereny po swojemu, bezpowrotnie niszcząc ślady przeszłości. Żeby uratować podobny zabytek, Towarzystwo Historyczne potrzebowało zdobyć jakiś dowód, że dana posiadłość posiada wartość historyczną, na przykład zaszło tam jakieś szczególne zdarzenie – wtedy taka posiadłość nie mogła iść pod młotek, a Towarzystwo zyskiwało czas na uzbieranie funduszy, dzięki którym mogło ją wykupić.

Dlatego też Sheila przemykała się właśnie w ciemnościach przez stary rodzinny cmentarz na terenie plantacji, ostrożnie osłaniając latarkę dłonią, żeby promień światła był jak najwęższy i nie zwrócił niczyjej uwagi. Jeśli zdobędzie dowody na to, że legenda o kuzynach jest prawdą historyczną, plantacja zostanie zachowana w obecnym kształcie.

Ta wyprawa była trochę straszna, ale jaka podniecająca! Dostarczała więcej emocji niż horror albo kolejka górska. Wszyscy twierdzili od dawna, że to miejsce jest nawiedzone, powtarzano legendę o tym, jak członkowie rodziny pozabijali się nawzajem i ród omal nie wygasł. Dwóch kuzynów podczas wojny secesyjnej walczyło po przeciwnych stronach, któregoś dnia podczas wojny spotkali się na plantacji i pojedynkowali się z powodu kobiety, o którą rywalizowali. Zginęli obaj, a ona rzuciła się z balkonu, chociaż nie było pewne, czy uczyniła to z rozpaczy, czy z powodu wyrzutów sumienia. Powiadano, że dotąd można usłyszeć jej krzyk i zobaczyć na balkonie biegnącą postać w bieli. A teraz miało się okazać, że istnieją dowody na prawdziwość tej romantycznej i tragicznej historii.

Sheila przystanęła, żeby chłonąć atmosferę tego miejsca i poczuć jeszcze większe podekscytowanie. Znajdowała się tutaj sama, w domu nie było już nikogo, ponieważ jej przyjaciółka Kendall Montgomery, która opiekowała się umierającą właścicielką, po śmierci Amelii przestała nocować na plantacji. Było zupełnie cicho, teren spowijała mgła, gdyż znajdował się on tuż przy rzece, a po upalnym dniu ochłodziło się gwałtownie. Wśród mgieł majaczyły grobowce, na marmurze połyskiwało światło księżyca.

Co prawda nie widziała żadnych duchów, ale i tak serce zaczęło bić jej szybciej.

– Sheila, tutaj!

Aż drgnęła, kiedy usłyszała ten głos, ale ochłonęła szybko, kiedy uświadomiła sobie, że głos nie mógł należeć do żadnego ducha, tylko do mężczyzny z krwi i kości. Czyli lada chwila odkryje, kto chciał podzielić się historycznym odkryciem właśnie z nią. Poczuła jeszcze większe podekscytowanie niż poprzednio.

– Gdzie? – zawołała, pospiesznie przedzierając się przez krzaki.

Potknęła się o ukrytą w trawie odłamaną płytę, latarka wyleciała jej z ręki i z brzękiem rozbiła się na kamieniu, więc teraz Sheila miała do pomocy jedynie słabą księżycową poświatę, która z trudem przedzierała się przez gęstą mgłę. Sheila leżała na ziemi, czując, jak mocno wali jej serce i myśląc o kobiecie w bieli, którą podobno można było zobaczyć biegnącą wzdłuż balkonu na piętrze.

– Sheila!

Podniosła się. Teren cmentarza znała dobrze, gdyż kilka razy oglądała go za dnia, lecz teraz, po upadku i po utracie latarki, czuła się zdezorientowana. Ruszyła w kierunku, z którego zdawał się dobiegać głos, potknęła się ponownie, lecz tym razem nie upadła, zdążyła przytrzymać się kruszejącego muru jednego z grobowców. Przepływająca chmura zasłoniła księżyc i zrobiło się zupełnie ciemno.

– Sheila? – Tym razem nie było to wołanie, lecz szept, dobiegał gdzieś z bliska.

– Pomóż mi, zgubiłam latarkę – zawołała drżącym głosem i naraz odkryła, że się boi.

Zrozumiała, jaką była idiotką, przyjeżdżając po nocy na zupełne odludzie tylko dlatego, że ktoś ją o to poprosił w anonimowym liście. Chyba upadła na głowę! Musi jak najprędzej wracać do samochodu i jechać do domu, gdzie naleje sobie lampkę wina na uspokojenie i powie sobie samej parę słów do słuchu.

– Chodź, jestem tuż obok – odezwał się niecierpliwie ów głos.

– Odwal się – mruknęła pod nosem.

Zaczęła odwracać się plecami do tego głosu, a wtedy coś jak wielki czarny cień skoczyło za nią i popchnęło ją mocno. Instynktownie wyciągnęła ręce, żeby złapać się czegoś i nie upaść, jej dłonie trafiły na jakiś zardzewiały metal. Usłyszała przeciągły zgrzyt, gdy to coś metalowego ustąpiło pod jej rękami. Zachwiała się i znowu poczuła mocne pchnięcie.

Krzyknęła, ponieważ zaczęła spadać.

Plantacja Flynnów

1863

Brendan Flynn miał za zadanie odeskortować jeńca do kwatery „Bestii” Butlera, ale samego generała nie zobaczył, ponieważ najpierw natknął się na Billa Harveya, który odpoczywał sobie w cieniu na werandzie plantacji, w której Butler urządził swoją kwaterę. Bill świetnie nadawał się do armii – o ile bycie wredną małą gnidą o sadystycznych skłonnościach czyniło z kogoś dobrego żołnierza.

– O, Flynn… Znasz zasady, prawda? – Bill uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją, a to zawsze był zły znak.

– O czym ty mówisz?

Bill uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe.

– Wiesz, co generał Butler powtarza o tych kobietach, które są niemiłe dla żołnierzy. Jeśli jest niegrzeczna, jeśli spluwa na nasz widok, to nie jest damą, tylko dziwką, więc mamy prawo traktować ją jak dziwkę. A ta dziewczyna, która mieszka w domu twojego kuzynka, to najgorsza suka ze wszystkich.

– Fiona? – zdumiał się.

Fiona została wychowana na prawdziwą damę i w każdej sytuacji zachowywała się uprzejmie, nie potrafiłaby nikogo obrazić. W dodatku ostrzegał ją wiele razy, żeby unikała żołnierzy i w ogóle z nimi nie rozmawiała. Plantacja nie została skonfiskowana i nie stacjonowali tam żołnierze, ponieważ Brendan oznajmił wszem i wobec, że on ją dziedziczy w przypadku śmierci Sloana, więc to już jest prawie jego dom.

– Ano. W zeszłym tygodniu kilku z nas przejechało się wzdłuż rzeki, grzecznie prosząc o trochę jedzenia, a ta mała suka była wredna jak diabli.

Brendan postąpił krok bliżej, chwycił Billa za gardło i przydusił do kolumny, o którą ten się nonszalancko opierał. Łajdak wił się, ale nie miał szans, Brendan trzymał go w żelaznym uścisku.

– Co robisz? Staniesz za to przed sądem wojskowym! – wycharczał Bill.

– Co jej zrobiliście?

– Nic! Nic! Przysięgam!

Twarz Billa zaczęła robić się purpurowa, na czoło wystąpiły mu żyły. Dookoła zebrała się grupka żołnierzy, ale tylko przyglądali się, żaden nie zamierzał przyjść mu z pomocą, gdyż był powszechnie nielubiany. Wielu żołnierzy Unii potępiało okrucieństwa, jakich niektórzy dopuszczali się na pokonanych Południowcach – i na mężczyznach, i na kobietach.

– Ja nic nie… To Victor Grebbe… Pojechał tam dzisiaj po południu… z Artem Binionem.

Brendan puścił go.

– Jak dawno temu?

Bill zaczął rozcierać gardło, wciąż był czerwony na twarzy od przyduszenia.

– Niech cię diabli, Flynn… – zaczął.

W następnej chwili znowu był przyciśnięty do kolumny, a dłoń Brendana zaciskała się na jego krtani jak imadło.

– Pół… godziny… temu.

Brendan zaklął. Mógł zadziałać zgodnie z procedurami, by zwrócić uwagę najwyższego dowództwa na karygodne praktyki, jakich dopuszczano się w Luizjanie za zgodą Butlera. Tylko że to nie uratowałoby Fiony.

Ani malutkiego synka jego kuzyna.

Zapominając o jeńcu, wskoczył na konia. Jego wierny Mercury, podobnie jak Pegaz Sloana, pochodził ze stajni na plantacji Flynnów. Zwierzę było zmęczone, należał mu się odpoczynek, lecz Brendan mocno ścisnął konia kolanami i poderwał go do galopu. Drogi były w złym stanie, zniszczone przez maszerujące oddziały, zniszczone przez wojnę.

Przeklęta wojna. Tyle ofiar, tyle okrucieństw, raj dla tych, którzy woleli zapomnieć o różnicy między dobrem a złem, o litości i o człowieczeństwie.

Z determinacją poganiał konia, gdyż słyszał różne rzeczy o Victorze Grebbe’em, o jego upodobaniu do kobiet, niebezpiecznym upodobaniu, gdyż niektóre z tych, które zwróciły jego uwagę, znikły bez śladu. Brendan gnał na złamanie karku, mając nadzieję, że zdoła dogonić łajdaków, którzy chcieli sycić się przemocą, gwałcić i prawdopodobnie mordować. Tamci jednak mieli pół godziny przewagi, a do tego zapewne także świeże konie.

To była długa droga, lecz wreszcie dotarł na miejsce. Zmusił konia do ostatniego zrywu i pomknął przez dębową aleję jak błyskawica, cały czas myśląc o Fionie, modląc się, żeby zdążył.

I zdążył.

Zdążył zobaczyć, jak rzuciła się z balkonu, usłyszał jej krzyk. I zobaczył przed domem żołnierza Konfederatów ze strzelbą u ramienia. Rebeliant wystrzelił, wydając z siebie tak straszliwy okrzyk, że Brendan jeszcze nigdy nie słyszał czegoś podobnego.

Wyrwał broń z kabury i strzelił do wroga. Tamten okręcił się, śmiertelnie ranny i ostatkiem sił zdołał wypalić.

Brendan jednocześnie poczuł palący ból w piersi i rozpoznał twarz wroga. Zabił własnego kuzyna, a Sloan zabił jego. Na Boga, obaj przelali bratnią krew! Co za przekleństwo! Najgorszy koniec, jaki mógł ich spotkać.

Osunął się na ziemię, podniósł wzrok i ujrzał, jak Victor Grebbe stoi na balkonie, trzymając się za postrzelone ramię. Złorzeczył, między jego palcami sączyła się krew. Brendan nie miał już sił, umierał, ale wiedział, że musi dokończyć to, co chciał zrobić Sloan, więc nadludzkim wysiłkiem wycelował i wypalił, zabijając Victora Grebbe’a, który był wcielonym diabłem i który ściągnął na nich potępienie w oczach Boga i potomnych.

Umierając, słyszał dobiegający z domu płacz dziecka, dziecka, o którego istnieniu Sloan nigdy się nie dowiedział, gdyż Brendan nie pisał o tym w listach, uznając, że kuzyn powinien usłyszeć tę wiadomość od Fiony. Pomodlił się w duchu, by dziecko przeżyło i w jakiś sposób zadośćuczyniło temu przekleństwu, jakie spadło na rodzinę – ono samo lub jego potomkowie.

Wiedział, że współcześni i potomni ich osądzą i potępią. A Bóg?

Już za chwilę się tego dowie.

Mógł tylko mieć nadzieję, że Bóg im wybaczy, a ludzie z czasem zapomną.

Plantacja Flynnów

Chwila obecna

Sheila ocknęła się. Nie miała pojęcia, gdzie może się znajdować, miała wrażenie, że w pobliżu jest jakaś woda. Czuła odór zgnilizny. Zamrugała kilka razy, lecz to nic nie pomogło, otaczała ją kompletna ciemność.

Usiadła. Naraz pojawiło się jakieś światło, wiązka światła, skierowana prosto na nią, boleśnie rażąca ją w oczy, osłoniła je więc dłonią, odwróciła spojrzenie w bok i naraz gwałtownie wciągnęła powietrze.

Ujrzała w ciemności głowę z pustymi oczodołami, zapadniętymi policzkami, toczoną przez zgniliznę. Głowa unosiła się na wodzie tuż obok niej.

Halloween, pomyślała. Zbliżało się Halloween i ktoś postanowił zrobić makabryczny dowcip.

Tak to sobie tłumaczyła, lecz wiedziała w duchu, że to nie jest żaden żart, że ma przed sobą nie atrapę, lecz prawdziwą ludzką głowę, odciętą od ciała. Śmiertelnie przerażona, otworzyła usta do krzyku, lecz powstrzymał ją czyjś głos.

– Sheila… – szepnął łagodnie, niemal pieszczotliwie.

I wtedy zrozumiała, że już nigdy więcej nie krzyknie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

– To kość – oświadczył Jon Abel.

– Niewątpliwie – skomentował cierpko Aidan Flynn.

Doktor łypnął na niego.

– Kość udowa.

– Człowieka – doprecyzował Aidan.

– Tak, kość udowa człowieka – zgodził się doktor Abel, ekspert medycyny sądowej. Popatrzył po twarzach otaczających go ludzi i wzruszył ramionami.

Stali na błotnistym brzegu Missisipi. Zbliżał się wieczór, lecz nadal było gorąco i parno, jedynie lekki wiatr znad rzeki niósł zapowiedź wyczekiwanego przez wszystkich nocnego chłodu. Woda miała nieprzyjemny brązowy kolor. Zabrzęczał komar, ekspert z niezadowoloną miną klepnął się po ramieniu, próbując go zabić. Nie cierpiał pracować na powietrzu.

Wezwano go tutaj, gdyż nalegał na to Aidan Flynn, prywatny detektyw z Florydy, który niedawno wraz z dwoma braćmi odziedziczył w Luizjanie starą rodzinną plantację. Sprawą zainteresował się Jonas Burningham z lokalnego biura FBI, ponieważ nie dało się wykluczyć, że mają do czynienia z mordercą, korzystającym z chaosu i rozprzężenia panującego po przejściu huraganu Katrina.

– Proszę zrozumieć – rzekł Abel – że spowodowana huraganem powódź w wielu miejscach poruszyła ziemię i teraz przez lata będzie się tutaj znajdować ludzkie szczątki. Nie zawsze w Luizjanie chowano zmarłych w murowanych grobowcach stojących na powierzchni, były też pochówki w ziemi, zwłaszcza na plantacjach wzdłuż rzeki, gdzie członków rodziny chowano na terenie posiadłości. W Sidell mieszka kobieta, której powódź zostawiła na podwórku trzy stare trumny. Nikt nie wiedział, skąd pochodziły, nikt nie chciał ich zabrać, więc przez kilka miesięcy stały u niej przed domem. W końcu przyzwyczaiła się, nazwała je Tom, Dick i Harry i codziennie mówiła im „cześć” jak starym znajomym.

Jon Abel zapatrzył się na mętną wodę i westchnął. Był wysokim, chudym, wiecznie potarganym czterdziestopięcioletnim okularnikiem o wyglądzie szalonego naukowca. Cieszył się opinią najlepszego eksperta medycyny sądowej w całym stanie, uchodził ze geniusza w swojej dziedzinie.

– Ta rzeka widziała więcej trupów niż pan czy ja jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Rozwiązanie wszystkich takich przypadków zajęłoby kilkaset lat pracy.

– I to wszystko, co ma pan do powiedzenia? – spytał Aidan. – Nie będzie żadnego śledztwa? Po prostu wzruszy pan ramionami i już? – Wskazał na kość. – Na moje oko są na niej szczątki tkanek, więc to świeża sprawa. Gdybym natknął się na starą kość, wezwałbym antropologa – dodał z lekką ironią.

Ściemniło się, gdyż zaczęły napływać ołowiane chmury. Już od jakiegoś czasu zanosiło się na burzę.

Jon Abel westchnął ponownie.

– Jasne. Za mało mam przypadków ludzi podziurawionych kulami, poszatkowanych prawie na kawałki, zmiażdżonych w wypadkach samochodowych lub znalezionych gdzieś pod mostem. Mam to wszystko zostawić, wziąć tę kość, na której być może znajdują się jakieś fragmenty tkanki i poświęcić czas tej sprawie, która pewnie nie jest żadną sprawą.

W tym momencie do rozmowy włączył się Hal Vincent, oficer z wydziału zabójstw.

– Jon, po prostu zrób, co możesz – poprosił. – To naprawdę może być jakaś świeża sprawa.

– Pańskim zdaniem ofiara była mężczyzną czy kobietą? – spytał Aidan.

– Na razie mamy tylko kość.

– Ale męską czy kobiecą?

Ekspert posłał mu kolejne niechętne spojrzenie.

– Kobiecą – orzekł. Miał za sobą ponad dwadzieścia lat nieustannej praktyki i znał się na rzeczy. Poprawił okulary i przyjrzał się kości. – Młoda kobieta, prawdopodobnie między dwudziestką a trzydziestką. Wzrost do metra siedemdziesięciu. Nic więcej nie da się w tej chwili powiedzieć. – Ekspert bezradnie wzruszył ramionami.

– Oprócz tego, że jest martwa.

– Jon, naprawdę będziemy bardzo wdzięczni za twoją pomoc – wtrącił szybko Jonas Burningham, starając się załagodzić sytuację. Czterdziestoletni agent FBI był przystojny, wysoki, świetnie zbudowany, miał gładko zaczesane ciemnoblond włosy i nawet na tym bagnistym brzegu wyglądał jak spod igły. – Wiem, że masz ogromnie dużo roboty, ale wiem też, że jesteś najlepszy ze wszystkich.

Ekspert wydał z siebie jakiś nieokreślony pomruk, przyjmując komplement, a potem z irytacją spojrzał na Flynna. Facet był obcy, a Jon Abel niespecjalnie przepadał za obcymi, miał dość pracy i kłopotów z mieszkańcami Luizjany. Co prawda Flynn często przyjeżdżał do Nowego Orleanu i znał tu sporo ludzi, lecz mimo to dla Jona nadal był kimś z zewnątrz.

Tym razem prywatny detektyw nie przyjechał odwiedzić przyjaciół, tylko prowadził śledztwo w sprawie zaginięcia nastolatki. Dzieciaki, które uciekły z domu, często koczowały na bagnistych terenach nad Missisipi, więc tam rozpoczął poszukiwania w pierwszej kolejności. Odnalazł dziewczynę, która była już tak brudna, głodna, zmęczona i zdesperowana, że ucieszyła się na wiadomość, że rodzice chcą ją odzyskać i może wracać do domu. Aidan z kolei ucieszył się, że znalazł uciekinierkę żywą, ponieważ niektórzy mieli znacznie mniej szczęścia. Na przykład ta kobieta, na której kość natknął się na bagnach.

Sprawą zainteresował Jonasa, z którym przyjaźnił się od dawna, gdyż kiedyś razem studiowali na akademii FBI i razem pracowali jako agenci. Po kilku latach Aidan odszedł z tej pracy.

– Zobaczę, co da się zrobić. – Jon Abel skinął na asystenta.

Kość została fachowo zapakowana i oznaczona, potem ekspert ruszył do samochodu, z niezadowoleniem gderając pod nosem sam do siebie.

– Wyślę paru ludzi, żeby przeszukali teren – obiecał Hal Vincent.

Aidan spojrzał na niego z wdzięcznością. Jeśli Hal coś powiedział, można było na tym polegać, facet był porządny i solidny. Znał całą okolicę jak własną kieszeń, urodził się po drugiej stronie rzeki. Z trudem dałoby się określić jego wiek, miał białe, po żołniersku przystrzyżone włosy, śniadą skórę, zielone oczy, trzymał się prosto, jego ruchy zdradzały dużą tężyznę fizyczną. Aidan podejrzewał, że w wieku stu lat Hal będzie wyglądał tak samo jak teraz.

– Dzięki, Hal – rzekł Jonas, a potem spojrzał na Aidana. – Wiesz, stary… to faktycznie może być jakaś kość sprzed stu lat.

– Może. A może nie.

– Dam ci znać, czy moi ludzie cokolwiek znaleźli. – Hal spojrzał na zegarek. – Jestem już po służbie, chętnie skoczyłbym na piwo. Idziecie?

– Ja chętnie – odparł Jonas. – A ty, Aidan?

– Ja niestety nie mogę, umówiłem się z braćmi i już jestem spóźniony.

– Słyszałem, że odziedziczyliście plantację.

Aidan aż się skrzywił.

– Tak, świetny spadek.

– Nigdy nic nie wiadomo… To miejsce ma ciekawą historię, ba, nawet własną legendę i własne duchy. Jest w ruinie, ale zachowały się oryginalne stajnie, wędzarnia, a nawet baraki niewolników. Jeśli chcecie coś z tym zrobić, musicie się pospieszyć, bo za chwilę będziecie mieli na głowie ludzi z ochrony dziedzictwa i innych takich zapaleńców.

– Jeszcze nie wiem, co zamierzamy zrobić, właśnie po to się spotykamy, żeby obgadać sprawę.

– Słyszałem też, że we trzech założyliście agencję detektywistyczną – wtrącił Jonas. – Jak wam idzie?

– Nieźle.

– No dobra, Jonas, chodźmy na to piwo – wtrącił Hal. – Aidan, powiadomię cię, jeśli da się coś ustalić w sprawie tej kości.

Poszli razem w stronę szosy, każdy wsiadł do swojego samochodu, tamci dwaj zawrócili do miasta, zaś Aidan pojechał dalej wzdłuż rzeki.

Dwadzieścia minut później spotkał się z braćmi. Stali we trzech, bez słowa patrząc na dom posadowiony na niewielkim wzniesieniu. Właściwie to już nie był dom, tylko ruina. Brakowało dachówek, farba odchodziła płatami ze ścian i okiennic, kolumny ganku były uszkodzone. Przypominało to scenografię do filmu grozy, a efekt jeszcze potęgowała nadciągająca burza. Niebo przybrało dziwny kolor, gdzieś za chmurami przetaczały się pomruki grzmotów. Zrobiło się chłodniej, ciemniej, przy czym ta ciemność wydawała się sączyć skądś jak mgła, skradać się pod drzewami, słać po ziemi, wydając z siebie woń rozkładu i zgnilizny.

Aidan był najstarszy z braci, najwyższy i zwracał największą uwagę swoją powierzchownością. Miał skórę spaloną od wiatru i słońca, niebieskie oczy, kruczoczarne włosy, muskularną posturę, gibkie ruchy, lecz chociaż wyglądał atrakcyjnie, coś w nim kazało ludziom trzymać się na dystans. Za czasów Sereny nie był aż tak zamknięty w sobie, aż tak chłodny, nieufny, podejrzliwy. Kiedy ona żyła, świat wydawał mu się inny, a teraz… Dobrze, że miał pracę, dużo pracy, tylko to chroniło go przed poczuciem kompletnej pustki. Musiał odejść z FBI, ponieważ okazało się, że nie potrafił już dłużej pracować w zespole z obcymi ludźmi.

Ale mógł pracować z braćmi, którym ufał. To średni z nich, Jeremy, wystąpił z propozycją założenia wspólnej agencji detektywistycznej, gdyż sam dojrzał do odejścia z policji, w której przez kilka lat pracował jako płetwonurek. On też miał za sobą traumatyczne przeżycie, które go odmieniło, mianowicie odnalazł w rzece utopioną furgonetkę z dziećmi z sierocińca. Kierowca stracił panowanie nad samochodem i wjechał z drogi prosto do rzeki.

Jeremy niejedno już widział w swojej pracy, ale tamten widok zaczął go prześladować, na jakiś czas zmieniając jego życie w koszmar. Potem Jeremy wpadł na pomysł założenia fundacji na rzecz sierot. Ponieważ nieźle grał na gitarze, zaczął występować, by zebrać fundusze, zainteresował też swoim projektem popularnego radiowego didżeja, zaczął występować w jego audycjach, aż wreszcie razem przystąpili do organizowania wielkiej gali w Nowym Orleanie, w tak zwanym „akwarium”, z której dochód miał pomóc dzieciom osieroconym podczas ataku huraganu Katrina.

Jeremy był nieźle wygadany, a przecież tak samo jak pozostałym braciom odebrało mu mowę na widok ich spadku.

I to niby jest plantacja, pomyślał Aidan.

To słowo przywodziło na myśl wizję długich rzędów drzew, żyznych pól, zielonych pastwisk oraz klasycystycznego domu lśniącego śnieżną bielą, na którego werandzie piękne kobiety w długich sukniach popijały miętowy likier. Nikt jednak nie miałby ochoty popijać czegokolwiek na terenie widniejącej przed nimi ruiny, chyba tylko jacyś żule, którzy przynieśli ze sobą tanie piwko.

Najmłodszy z nich, Zachary, bardziej powściągliwy od Jeremy’ego, lecz bardziej otwarty od Aidana, gwizdnął cicho.

– No, jeśli ktoś lubi przeprowadzać remonty generalne…

Aidan zerknął na brata. Miało się wrażenie, jakby wszyscy trzej zostali odlani z tej samej formy – wysocy, barczyści, robiący wrażenie – lecz każdemu matka natura nadała inny koloryt. Aidana obdarzyła błękitnymi oczami i kruczoczarnymi włosami, Jeremy miał oczy niebieskoszare i ciemnobrązowe włosy z leciuteńkim miedzianym odcieniem, zaś oczy Zachary’ego były zielononiebieskie, a włosy… No cóż, jako dziecko miał złotorude kręcone loki. Starsi bracia nabijali się z niego bezlitośnie, więc musiał nieźle wywijać pięściami, żeby udowodnić, że jest twardym chłopakiem, a nie lalusiem i maminsynkiem. Z biegiem lat jego włosy ściemniały, lecz nadal wyraźnie było po nim widać irlandzkie pochodzenie. Podobnie jak Jeremy kochał muzykę i nazywał ją osłodą dla duszy.

Tak samo jak Jeremy pracował w policji, w wydziale zabójstw w Miami. Niezależnie od tego w ciągu kilku lat kupił udziały w kilku niewielkich, niezależnych wytwórniach płytowych, gdyż zamierzał iść właśnie w tym kierunku, ponieważ on również przeżył doświadczenie, które zniechęciło go do dalszej pracy w policji, mianowicie wykrył, że pewien narkoman upiekł w piekarniku swojego nowonarodzonego synka. Ale kiedy bracia zaczęli rozważać pomysł wspólnego założenie agencji detektywistycznej, od razu przyłączył się do nich.

Zachary miał trzydzieści trzy lata, Jeremy trzydzieści pięć, zaś Aidan trzydzieści sześć.

– Najlepiej będzie to po prostu sprzedać – oświadczył Aidan.

– Chyba nie zarobimy zbyt wiele – zauważył Zach.

– Jak to sprzedać? – sprzeciwił się Jeremy. – Przecież to nasze dziedzictwo.

Pozostali dwaj bracia odwrócili się ku niemu ze zdumieniem.

– Dziedzictwo? Przecież nawet nie wiedzieliśmy o istnieniu tego miejsca, dopóki nie mieliśmy telefonu w tej sprawie – przypomniał mu Aidan.

Jeremy wzruszył ramionami.

– No to co? Mieszkały tu całe pokolenia Flynnów, a teraz to miejsce należy do nas. Czy to was nie rusza? Do licha, ilu ludzi budzi się rano i dowiaduje się, że są właścicielami plantacji sprzed wojny secesyjnej?

Bracia jeszcze raz obejrzeli sobie dom, a potem wymownie popatrzyli na Jeremy’ego, lecz on się nie poddawał.

– Słuchajcie, sama ta ziemia musi być coś warta.

– To fakt – zgodził się Aidan. – Dlatego proponuję sprzedać posiadłość w cenie ziemi.

Jeremy potrząsnął głową.

– Nie, powinniśmy coś z nią zrobić. Właściwie czemu nie moglibyśmy się przeprowadzić do Nowego Orleanu?

Aidan już miał oświadczyć, że to wykluczone, lecz nic nie powiedział. Bo właściwie czemu nie? Po śmierci Amelii Flynn, o której istnieniu nawet nie wiedzieli, stali się jedynymi dziedzicami starej rodzinnej plantacji. Wszyscy trzej lubili Nowy Orlean, mieli tu przyjaciół, każdy z nich mógł się tutaj bez problemu osiedlić.

On sam przyjechał do Luizjany szukać zaginionej nastolatki, a skoro ją odnalazł, zamierzał wrócić do Orlando na Florydzie, które od jakiegoś czasu nazywał swoim domem, ale skoro nie było tam Sereny, to cóż to był za dom?

– Możemy trochę podreperować budynek, a potem sprzedać posiadłość – ciągnął Jeremy. – Jeśli dom przestanie wyglądać jak ruina, i to nawiedzona przez duchy, na pewno znajdą się chętni na kupno.

– Nawiedzona? – zdziwił się Zach.

– Tak mówią. Jest jakaś legenda o dwóch kuzynach, którzy w czasie wojny secesyjnej walczyli po przeciwnych stronach i zabili się nawzajem na trawniku przed domem.

– Ciekawa historia. Wiesz, ty masz rację, powinniśmy odrestaurować dom.

– Przywrócić plantację do dawnej świetności – dopowiedział Jeremy.

Aidan popatrzył na nich ze zdziwieniem.

– Zwariowaliście?

– Co z tobą? Boisz się duchów? – zażartował Zach. – Nie obawiaj się, dom na pewno nie jest nawiedzony.

– Jesteśmy detektywami, nie znamy się na remontach starych domów. I dlaczego ma nie być nawiedzony, wszystkie stare domy są – rzekł z dziwną irytacją, której sam nie pojmował. – A jeśli rzeczywiście z tym miejscem wiąże się jakaś legenda, to w kółko będą się tu zjawiali jacyś poszukiwacze duchów czy inni idioci. Same kłopoty.

Jeremy uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Ale to ekscytujące być właścicielem miejsca, które ma taką historię. I nie tylko ten dom należy do nas, ale i my do niego. To jest plantacja Flynnów, a my jesteśmy ostatni z rodu. To zobowiązuje.

Aidan jęknął. Wyglądało na to, że został przegłosowany, tymczasem miał głębokie przekonanie, że nie chce mieć nic wspólnego z tym domem. Ten spadek był jak podrzucone kukułcze jajo.

– Słuchajcie, nawet nie wiemy, czy tu w ogóle jest co remontować, bo może budynek jest w takim stanie, że trzeba go po prostu zburzyć.

Spojrzał w stronę domu, a wtedy na chwilę oślepiło go słońce. Kiedy odzyskał wzrok…

Na balkonie domu zobaczył kobietę – wysoką, rudowłosą, ubraną w coś białego i powłóczystego. Zarówno jej włosy, jak i suknia zdawały się falować w powietrzu, jakby biegła. Wyglądała zjawiskowo, lecz jak najbardziej realnie.

Kiedy zamrugał, kobieta znikła.

– Widzieliście kogoś? – spytał.

– Nie, ale możemy tu spotkać kobietę, która opiekowała się Amelią. Prawnik mówił, że ona przyjdzie zabrać swoje rzeczy.

– Wydawało mi się, że widziałem… Nieważne.

Ruszyli w stronę domu.

– Sądzę, że nie będzie żadnych problemów administracyjnych, kiedy zaczniemy odbudowę – rzekł Zach.

– Nie wiem, czy obejdzie się bez problemów. Jeśli to jest miejsce o jakimkolwiek znaczeniu historycznym, to na pewno będziemy mieli kogoś na głowie – ostrzegł Aidan.

– Na pewno ma jakieś znaczenie historyczne. A takie miejsca są ważne – stwierdził Zach. – Dla wszystkich. Nie wiem, co ty właściwie o tym myślisz, ale mnie się wydaje, że przynajmniej powinniśmy spróbować zrobić coś dobrego.

Aidan aż się zatrzymał i popatrzył na brata.

– O czym ty mówisz?

Zach wzruszył ramionami.

– Wiesz, widziałem już tyle złych rzeczy… Do diabła, wszyscy trzej widzieliśmy. No więc mam wrażenie… może to głupio zabrzmi, ale czuję, że uratowanie tego domu ma znaczenie. I że to my powinniśmy to zrobić.

– A jeśli jakieś stowarzyszenie dziedzictwa historycznego lub jakaś inna tego typu organizacja będzie chciała kupić plantację?

– Nie teraz. Już kilka lat minęło od przejścia huraganu Katrina, ale potrzeba jeszcze mniej więcej dekady, żeby wszystko tutaj zaczęło normalnie funkcjonować i żeby z powrotem były tu pieniądze na różne rzeczy. Jestem pewien, że na razie tego typu stowarzyszenia skupiają się na utrzymaniu w dobrym stanie tego, co już kupiły, raczej nie szukają kolejnych nabytków, zwłaszcza wymagających dużych nakładów. To my musimy coś zrobić, przywrócić to miejsce do życia. Można tu będzie organizować wykłady i koncerty albo nawet rekonstrukcje wydarzeń z wojny secesyjnej, żeby przypominać zwiedzającym, jaką cenę trzeba było zapłacić za ostateczne ukształtowanie się naszego państwa. – Zach aż się zarumienił, sam zaskoczony swoim nieco patetycznym wywodem.

Kiedy Jeremy go poparł, Aidan bez słów uniósł dłonie w geście poddania.

– Mam jeszcze jeden pomysł – dodał Jeremy. – Wyznaczajmy sobie bardzo konkretne cele. Na przykład moglibyśmy urządzić tutaj Halloween, a zyski przeznaczyć na fundację dla osieroconych dzieci.

Jeremy miał niemal obsesję na punkcie pomagania dzieciom, lecz Aidan nie mógł go krytykować, ponieważ sam potrafił w maniacki sposób uprzeć się przy czymś, na przykład zaledwie godzinę wcześniej stał nad rzeką w błocie prawie po kostki i upierał się do upadłego, że koniecznie trzeba zbadać sprawę odnalezionej kości, chociaż według innych to była jakaś zadawniona sprawa, kość ze starego grobu, rozmytego podczas wielkiej powodzi sprzed kilku lat.

Uświadomił sobie także, że chociaż Zach od początku popierał pomysł z fundacją i wysiłki brata, to on, Aidan, nigdy się tym nie interesował, ponieważ pozwolił, żeby coś w nim umarło. Tym czymś było jego własne serce.

Ale dosyć tego biernego stania z boku. Powinien wesprzeć tę inicjatywę, chociażby dlatego, żeby byli braćmi, a to do czegoś zobowiązywało.

– Urządzić Halloween? To znaczy?

– To znaczy urządzić zabawę. Wystarczy powiesić odpowiednie dekoracje i wynająć parę osób, żeby się przebrały i straszyły gości.

Aidan tylko jęknął.

– Słuchaj, dostaliśmy to miejsce. Za darmo. No więc my też dajmy coś od siebie – przekonywał Zach. – Czemu nie zrobić czegoś dobrego dla innych?

Oczywiście nie potrzebowali jego zgody, gdyż byli w większości, ale woleliby, żeby był po ich stronie.

– Najpierw przekonajmy się, czy ta ruina wytrzyma dzisiejszą burzę, a potem… Cóż, jestem otwarty na wszystkie propozycje – powiedział Aidan.

Zach spojrzał na Jeremy’ego.

– Słyszałeś? On jest otwarty na wszystkie propozycje.

– Chyba za długo przebywał dzisiaj na słońcu – zawyrokował Jeremy.

Aidan znowu ruszył w stronę domu, a bracia podążyli w niewielkiej odległości za nim, wiedząc, że czasem potrzebował być sam i chodzić własnymi drogami.

W dzieciństwie nieustannie się bili, doprowadzając tym rodziców do rozpaczy. On, jako najstarszy, miał być tym najrozsądniejszym – i rzeczywiście starał się postępować rozsądnie, nie dopuszczając, żeby te ich walki stały się naprawdę niebezpieczne. Z kolei kiedy ktoś zaczepił któregoś z nich, bracia Flynn natychmiast stawali ramię w ramię, tworząc jednolity front.

Potem Aidan zaciągnął się do marynarki, żeby zarobić na dalsze kształcenie, służył za granicą, więc jego kontakt z rodziną siłą rzeczy uległ rozluźnieniu. Zach i Jeremy nawet po wyprowadzeniu się z domu mieszkali w tym samym stanie, a do tego łączyła ich pasja do muzyki. Później Aidan wrócił i niemal od razu poszedł do FBI, nauka i praca pochłonęły go całkowicie. Z czasem odszedł, ale ponieważ nie pozostawał z nikim w konflikcie i nie spalił za sobą mostów, FBI nie miało do niego urazy, nawet parę razy otrzymał dyskretną pomoc w prowadzonych przez siebie prywatnych śledztwach, gdy już zawiodły wszelkie inne sposoby.

No i był jeszcze jeden czynnik, który pochłaniał jego uwagę i trochę odciągał go od braci, czynnik najbardziej istotny ze wszystkich. Serena. To ona stanowiła centrum jego życia. Była przy nim od czasów liceum, pomagała mu w podejmowaniu wszystkich najważniejszych życiowych decyzji.

A potem w ułamku sekundy wszystko się zmieniło, wszystko legło w gruzach, a on poniewczasie żałował, że nie spędzali więcej czasu ze sobą, że nie odsunęli na bok jej kariery politycznej i jego pracy. Ale na takie myśli było już za późno. Jakiś kretyn naszprycował się czymś i, będąc na haju, urządzał sobie wyścigi na szosie. Zjechał na przeciwny pas i zabił Serenę.

Od tamtej chwili dla Aidana wszystko straciło sens.

To było pięć lat temu. Mimo upływu czasu, mimo faktu, że wykonywał pracę, z której mógł być dumny, gdyż robił wiele dobrego dla innych ludzi, nadal nie widział w swoim życiu ani celu, ani sensu. Dni mijały jeden po drugim, a on w pewnym sensie trwał w zawieszeniu.

Odwrócił się i poczekał na braci.

– Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, na co się porywamy. Góra papierków do zdobycia, licencje, zezwolenia, ubezpieczenie, a to dopiero początek…

– Spoko, stary. – Zachary otoczył ich obu ramionami. – Czy braciom Flynn może się coś nie udać?

Znów coś kazało Aidanowi zerknąć w stronę domu. Miał jakieś dziwne przeczucie, właściwie aż bał się tam wchodzić, a to było zupełnie nie w jego stylu. Do diabła, co się z nim działo? Wziął się w garść.

– Nie. Braciom Flynn musi się udać – przytaknął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: