- nowość
- promocja
Noc Smoka - ebook
Noc Smoka - ebook
Ostatni fragment Zwoju Tysiąca Modlitw został utracony.
Gdy mrok spowija Imperium Iwagoto, nadchodzi moment, który przesądzi o losie świata. Kitsune Yumeko, zmiennokształtna mistrzyni iluzji, musi stanąć do ostatecznej walki, ryzykując wszystko, co kocha, by ocalić świat przed zagładą. Poświęciła wiele, ale przed nią najtrudniejsze starcie – z Mistrzem Demonów, który pragnie przebudzić Wielkiego Smoka Kami.
Tatsumi, zabójca klanu Kage, związał się z pradawnym demonem, by przeciwstawić się nadciągającemu chaosowi. Ich niezwykła drużyna, zjednoczona w obliczu przerażającego niebezpieczeństwa, staje przed wyzwaniem, które może przerosnąć nawet ich połączone moce. W tej rozgrywce nie wszyscy są tymi, za których się podają, a bez sprzymierzeńców nie mają żadnych szans. Jest jednak ktoś, kto do tej pory stał w cieniu. Obserwował. Pociągał za nici losu.
Czas, by się ujawnił, albo wszyscy zamilkną na wieki.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8375-004-0 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciągu długich lat istnienia przyzywano go z Jigoku stosunkowo rzadko. Byłby to w stanie zliczyć na pazurach jednej łapy.
Owszem, zdarzało się, że przywoływano inne potężne demony. Yaburamę. Akumu. Generałowie oni dysponowali olbrzymią mocą, więc w oczywisty sposób od czasu do czasu próbowali nawiązać z nimi kontakt co bardziej przedsiębiorczy magowie krwi, mimo że rytuały takie często kończyły się fatalnie dla aroganckich ludzi, fałszywie przekonanych, że są w stanie ujarzmić najsilniejszych nawet mieszkańców Jigoku. Wszyscy czterej demoniczni generałowie byli istotami niezwykle dumnymi i niezbyt przychylnie traktowali nędznych śmiertelników, usiłujących poddać ich swej woli. Cierpliwości zwykle wystarczało im na tyle, by wysłuchać propozycji danego czarownika, lecz jeśli oferta okazywała się mało pasjonująca bądź jeżeli mag niemądrze dążył do przejęcia kontroli nad wezwanym, po prostu rozszarpywali go na strzępy, po czym grasowali po ludzkim świecie swobodnie do chwili, gdy ktoś odesłał ich z powrotem do Jigoku.
Za każdym razem, kiedy jakiś człowiek próbował go przyzwać, Hakaimono ogarniała nieodparta wesołość. Bawiły go zwłaszcza momenty, gdy delikwent po raz pierwszy oglądał sprowadzonego demona w pełnej krasie i uświadamiał sobie, co tak naprawdę uczynił.
Poirytowany przymrużył oczy, rozejrzał się wśród kłębów dymu i zwalczył przelotne mdłości, które zawsze towarzyszyły raptownym przenosinom z Jigoku do dziedziny śmiertelnych. W gardzieli wezbrał mu morderczy pomruk. Ostatnio nie był w najlepszym nastroju. Akumu znowu spiskował. Starał się potajemnie osłabić wpływy Hakaimono, który dziś właśnie szykował się do rozprawy z podstępnym trzecim generałem, kiedy nagle skórę oblały mu języki czarnego ognia, w głowie rozległy się zaklęcia magii krwi, po czym niespodziewanie znalazł się w wymiarze ludzi. W tej chwili stał wewnątrz jakiejś ruiny. Otaczały go niszczejące mury i potrzaskane kolumny, a w powietrzu unosiła się ciężka woń śmierci. Przemknęło mu przez myśl, że właściwie powinien od razu, nie pytając o nic, chwycić przyzywającego go maga za głowę i ścisnąć tak mocno, by czaszka pękła mu pod pazurami niczym skorupka kurzego jaja.
Kamienne płyty pod jego nogami były dziwnie kleiste i bił od nich słodkawy, metaliczny zapach. Rozpoznał aromat natychmiast. Wokół niego wilgotne smugi krwi układały się na posadzce w znajomy kształt kręgu, opisanego słowami mocy i magicznymi symbolami. Krąg wiązania, w dodatku bardzo silny. Kimkolwiek był przyzywający go czarownik, przygotował się do rytuału sumiennie. Choć nawet to nie mogło go uratować.
– Hakaimono.
Pierwszy Oni spojrzał w dół. Na skraju szkarłatnego koła stała kobieta. Jej czarna szata i długie włosy stapiały się z wszechobecnymi cieniami. W smukłych palcach ściskała sztylet, krew pokrywała jej blade ramię aż po łokieć.
– Cóż, przyznaję, że czuję się doceniony – zachichotał i przyklęknął, by lepiej przyjrzeć się wiedźmie. Odpowiedziała chłodnym spojrzeniem. – Jak widzę, przyzywa mnie sama nieśmiertelna pani cienia. Co swoją drogą budzi we mnie ciekawość. – Uniósł łapę i popatrzył na śmiertelniczkę ponad długim jak jej ręka, czarnym, zakrzywionym pazurem. – Jak sądzisz, czy gdybym oderwał głowę nieśmiertelnej, umarłaby jak każdy, czy może żyła dalej?
– Nie zabijesz mnie, Pierwszy Oni. – Głos kobiety nie zdradzał ani wesołości, ani strachu. Pobrzmiewająca w nim pewność siebie wywołała na ustach demona uśmieszek politowania. – Nie jestem na tyle głupia, by próbować wiązania. Nie zamierzam także prosić o zbyt wiele. Chcę tylko jednego, a kiedy to zrobisz, będziesz wolny jak ptak.
– Ach tak? – Hakaimono ponownie zachichotał, lecz w głębi ducha poczuł się szczerze zaintrygowany.
Generałów oni ważyli się przyzywać jedynie najbardziej zdesperowani, durni lub najpotężniejsi spośród ludzi. I czynili to wyłącznie wtedy, gdy pragnęli się do nich zwrócić z bardzo ambitnymi projektami. Mogło na przykład chodzić o zniszczenie jakiegoś zamku bądź wyplenienie całego pokolenia wojowników wrogiego klanu. O drobniejsze przysługi nie prosił nikt. Ryzyko było stanowczo zbyt duże.
– Mów więc, wysłucham cię, śmiertelniczko – zachęcił. – Jakież to zadanie miałbym dla ciebie wykonać?
– Chcę, byś mi przyniósł smoczy pergamin.
Hakaimono wyrwało się westchnienie. No tak, oczywiście. Zapomniał, że w świecie ludzi nastał już ten moment. Zbliżała się chwila, gdy żyjąca w morskich głębinach wielka, pokryta łuskami istota miała się wynurzyć i spełnić życzenie nędznego, obdarzonego śmiesznie krótkim żywotem śmiertelnika.
– Rozczarowujesz mnie – warknął. – Nie jestem psem i nie mam zwyczaju aportować na rozkaz. Jeśli rzeczywiście chcesz zdobyć ten pergamin, mogłaś się zwrócić do amanjaku albo któregoś ze swoich pupilków samurajów. Mnie wzywano, bym wyrzynał w pień całe armie i obracał w pył niewzruszone twierdze. Uganianie się za smoczą modlitwą nie jest warte mojego czasu.
– Mój problem jest innej natury – odpowiedziała z niezmąconym spokojem kobieta. Jeżeli nawet zdawała sobie sprawę, że grozi jej rozdarcie na strzępy i pożarcie przez rozgniewanego Pierwszego Oni, to nijak tego nie okazywała. – Posłałam już po ten pergamin najsprawniejszego ze swoich wojowników, lecz obawiam się, że zostałam zdradzona. Zapragnął mocy zwoju dla siebie, a nie mogę dopuścić, by Życzenie mi umknęło. Musisz tego człowieka odszukać i odebrać mu modlitwę.
– Mówimy o jednym jedynym śmiertelniku? – Hakaimono wydął wargę. – Mało wymagające zadanie.
– Nie wiesz, kim jest Kage Hirotaka – stwierdziła półgłosem wiedźma. – To największy wojownik, jakiego Iwagoto widziało od tysiąca lat. Jest dotknięty przez kami, a przy tym posiada wszystkie umiejętności, jakich oczekuje się od samurajów. Magią i mieczem posługuje się z takim znawstwem i talentem, że sławi go sam cesarz. Z jego ręki padli niezliczeni ludzie i yokai. Z tak potężnym przeciwnikiem nie mierzyłeś się jeszcze nigdy, Hakaimono.
– Szczerze wątpię. – Pierwszy Oni rozciągnął wargi w drwiącym uśmieszku i głęboko zaciągnął się pachnącym krwią powietrzem. – Niemniej zdołałaś mnie zaciekawić. Chętnie sprawdzę, czy ów mistrz wśród wojowników cienia jest równie dobry, jak opowiadasz. Gdzie mogę znaleźć tego nieustraszonego zabójcę demonów?
– Rodowa posiadłość Hirotaki leży w pobliżu wioski Koyama, dziesięć mil od wschodniej granicy ziem klanu Kage – powiedziała kobieta. – Nietrudno ją znaleźć, choć to odludzie. Poza wojownikami i sługami nikt nie powinien stanąć na twojej drodze. Odszukaj Hirotakę, zabij go i przynieś mi zwój. Ach, jeszcze jedno. – Uniosła sztylet i przyjrzała się uważnie połyskującemu szkarłatem ostrzu. – Nie mogę dopuścić, by ktokolwiek zaczął mnie podejrzewać o posługiwanie się magią krwi. Nie teraz, gdy Noc Życzenia jest tak blisko. – Podniosła ku demonowi czarne oczy i zmrużyła powieki. – Hakaimono, nie możesz zostawić przy życiu ani jednego świadka. Zabij wszystkich.
– Z rozkoszą. – Twarz oni rozświetlił z wolna szeroki uśmiech, w spojrzeniu błysnęła krwiożercza iskra. – Zawsze jestem skory do zabaw, a ta zapowiada się przednio.
I mimo że istniał już długo, bardzo długo, tych kilku słów miał ostatecznie pożałować bardziej gorzko niż jakichkolwiek innych.Tatsumi
Tengu przegnali nas ze swej góry.
Kroplą, która przelała czarę, okazał się chyba fakt, że pozostałem przy życiu. Ich dom uległ zniszczeniu, daitengu zginął, a fragmenty smoczego zwoju wpadły w ręce nieprzyjaciela. Z obecnością demona na ich świętym szczycie po prostu nie mogli się pogodzić, kiedy więc Yumeko nie zgodziła się mnie zgładzić, poinformowali nas – w dość jednoznacznych słowach – że nie jesteśmy już mile widziani w progach Świątyni Stalowego Pióra. Dowiedzieliśmy się też, że wrota tego przybytku zostaną ukryte przed nami na zawsze oraz że jeśli jego gospodarze i strażnicy kiedykolwiek jeszcze zobaczą w okolicy powiernika Kamigoroshi, zgładzą go bez chwili wahania. Czas dostaliśmy do rana.
Tak więc ledwie zdążyliśmy opatrzyć rany, opuściliśmy świątynię i zbiegliśmy z góry, byle dalej od pałających żądzą zemsty tengu. Sprzyjało nam szczęście. Do podnóża łańcucha Smoczego Grzbietu dotarliśmy bezpiecznie, a kiedy z nieba lunął zimny deszcz, udało się nam znaleźć jaskinię. Pieczara okazała się ciasna – pięcioro ludzi i pies mieścili się w niej z wielkim trudem – lecz było tam również sucho, a lepszego schronienia nie mieliśmy. Gdy ronin rozpalił ognisko, a świątynna dziewica zajęła się oczyszczaniem ran i zakładaniem świeżych opatrunków, usunąłem się w ciemny zakątek, z dala od towarzyszy, i spróbowałem uporządkować w głowie wszystko, co ostatnio zaszło. Zastanowiłem się także nad pytaniem, które nurtowało mnie, odkąd zatrzasnęła się za nami świątynna brama.
Kim jestem?
Czy jestem Kage Tatsumim, czy Hakaimono? Nie czułem się w pełni nikim z tej dwójki, aczkolwiek pewne było, że zaszła we mnie jakaś głęboka, nieodwracalna zmiana. Kiedy tym ciałem kierował jeszcze Hakaimono, jego duch bezwzględnie i całkowicie przytłaczał ludzką duszę. Zamknął ją w potrzasku i pozbawił wszelkiej mocy. Ten stan utrzymywał się do dnia, w którym pojawiła się Yumeko i za pomocą lisiej magii opętała zabójcę demonów, po czym stoczyła w jego umyśle walkę z oni. Dziewczyna odnalazła duszę Tatsumiego, wyzwoliła ją i wspólnie spróbowali przegnać Hakaimono z powrotem do miecza. Niestety, Pierwszy Oni okazał się przeciwnikiem znacznie silniejszym, niż się spodziewali.
Zanim jednak którakolwiek ze stron zdążyła zwyciężyć, nadciągnął Genno, prowadząc ze sobą armię demonów, której zadaniem było zdobycie zwoju. Czarownik zdradził Hakaimono, przeszył go ostrzem Kamigoroshi i porzucił na pewną śmierć na pobojowisku. Wówczas, by ocalić nas obu, połączyliśmy dusze Kage Tatsumiego i demona, co pozwoliło Hakaimono wykorzystać pełnię mocy do utrzymania ciała przy życiu. Choć to niewiarygodne, plan się powiódł i zdołałem zabić większość potworów z armii Genno, nie dając im wymordować obrońców świątyni co do jednego. Niemniej, ponieważ byłem osłabiony, siedziba tengu została zniszczona, a mag zbiegł, unosząc ze sobą wszystkie trzy fragmenty smoczego pergaminu.
Władca Demonów miał w ręku wszystko, czego potrzebował, by przyzwać Smoka i wypowiedzieć przy nim Życzenie, które miało położyć kres cesarstwu. Musieliśmy więc wytropić Genno i powstrzymać go, co jednak wymagało odbycia długiej, zdradliwej i niebezpiecznej podróży, która mogła kosztować życie niejednego z nas. I wcale nie tylko dlatego, że w dowolnej chwili mogła zbudzić się demoniczna, śmiertelnie groźna połowa mej duszy.
– Tatsumi?
Podniosłem wzrok. Yumeko odłączyła się od pozostałych i stanęła przede mną. Blask pełgających z tyłu płomieni okalał jej sylwetkę pomarańczową aureolą. Dziewczyna wciąż miała na sobie elegancką, czerwono-białą szatę onmyoji, którą założyła w pamiętną noc występu przed obliczem cesarza. Dziś jednak powłóczyste rękawy zwisały w strzępach, długie włosy miała w nieładzie, a na twarzy i dłoniach ciemniały plamy brudu. Nie wyglądała jak czcigodna wróżka. Przypominała raczej przebraną w cudzy kostium chłopkę, czemu kłam zadawały jedynie spiczaste, zakończone czarnymi pędzelkami uszy i kołysząca się za nią puszysta kita. Wiedziałem, że lisie cechy dziewczyny są dla większości ludzi niewidoczne, lecz od momentu, kiedy wdarła się do mojej duszy, ja widziałem je stale. Bezustannie przypominały, że Yumeko jest kitsune, że jest yokai. Nie była w pełni człowiekiem.
Ale cóż, ja też nim nie byłem.
– Mogę z tobą posiedzieć, Tatsumi? – spytała cicho, a jej oczy zalśniły złociście w półmroku.
Skinąłem głową, na co podeszła bliżej i usiadła obok pod ścianą jaskini, tak blisko, że jej gęsty ogon otarł się o moją nogę. Zaskakujące, dawniej w reakcji na taki dotyk natychmiast bym się odsunął. Dzisiaj poczułem coś zupełnie odmiennego.
– Jak się trzymasz? – spytała.
– Żyję – odpowiedziałem szeptem. – Właściwie tylko tego jestem pewien. – Umilkłem, a ona zmierzyła mnie pytającym spojrzeniem. Poczułem, że moje usta składają się w nikły, gorzki uśmiech. – Rozumiem, o co pytasz, Yumeko. Ale nie potrafię ci tego wyjaśnić. Czuję się... inaczej. Dziwnie. Jakby... – Spróbowałem znaleźć słowa, które zdołałyby oddać nieopisane. – Jakby płonął we mnie ukryty gniew... Niepohamowana dzikość, czekająca tylko na powód, by się wyzwolić i ujawnić.
– Tak jak wtedy, gdy Hakaimono mieszkał w twoim umyśle? – dopytała Yumeko z namysłem. – Wiem, że przez cały czas walczyłeś z nim o kontrolę nad ciałem. Czy teraz jest podobnie?
– Nie. – Pokręciłem głową. – Przedtem zawsze byliśmy oddzielni. Byliśmy dwiema indywidualnymi duszami, toczącymi nieustanną walkę o panowanie. Jeśli... jeśli wciąż jestem Tatsumim, to Hakaimono stał się teraz nierozerwalną częścią mnie samego. I ta agresywna, złakniona krwi część naprawdę może się uwolnić w dowolnym momencie. A jeśli jestem Hakaimono, to Tatsumi skaził moją świadomość ludzkimi wątpliwościami, lękami i emocjami. – Podniosłem rękę i uważnie ją obejrzałem. Wyglądała jak zwyczajna, ludzka dłoń, lecz wyraźnie pamiętałem przecież zabójcze pazury, które wyrosły z mych palców, kiedy rozszarpywałem bestie Genno. – Być może najlepiej będzie, jeżeli odejdę – mruknąłem. – Skoro noszę w sobie demona, żadne z was nie jest przy mnie bezpieczne. – Urwałem i zerknąłem na Yumeko z ukosa. Chciałem się przekonać, czy zdołałem ją przestraszyć, ale w złotych, lisich oczach jaśniało wyłącznie współczucie.
– Nie – rzuciła tak zwięźle i zdecydowanie, że aż drgnąłem. – Nie odchodź, Tatsumi... Hakaimono... Kimkolwiek jesteś. Obiecałeś nam pomóc znaleźć Władcę Demonów. Potrzebujemy cię.
– A jeśli naprawdę nie jestem Tatsumim? – Spojrzałem prosto na dziewczynę. – Co, jeżeli jestem Hakaimono? Skąd wiesz, czyja dusza okaże się silniejsza? Skąd wiesz, że Kage Tatsumi w ogóle przetrwał połączenie dusz? Nawet ja sam nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.
Wciąż spoglądała na mnie bez cienia strachu. Wtem drgnąłem ponownie, bo delikatne palce przyjaciółki spoczęły mi na ramieniu, a po całym moim ciele rozpłynęła się fala gorąca. Yumeko uśmiechnęła się blado, choć na jej twarzy odmalował się smutek, przebłysk tęsknoty, której nie potrafiłem zrozumieć i która wywołała nieznaczne drżenie mego serca.
– Ufam ci – wyszeptała ledwie słyszalnie. – Nawet jeżeli jesteś inny, to tamtej nocy zobaczyłam przecież twoją duszę. Wiem, że nas nie zdradzisz.
– Yumeko – zawołał ktoś, zanim zdążyłem stłumić kłębiące się we mnie emocje. Stojąca przy ogniu świątynna dziewica obserwowała nas z poważną miną. Siedzący przy niej mały, pomarańczowy pies obrzucił mnie lodowatym jak kamień spojrzeniem. – Kage-san – podjęła miko, a jej ciemne, nieufne oczy skupiły się na mnie. – Może zechcecie do nas dołączyć? Zeszliśmy z góry i zemsta tengu już nam nie grozi. Musimy zdecydować, co dalej.
– Hai, Reika-san. – Yumeko wstała i podeszła do ogniska, kołysząc powoli lisią kitą. Podniosłem się i ruszyłem za nią, w pełni świadomy mrocznych, podejrzliwych spojrzeń pozostałych obecnych. Świątynna dziewica i jej pies patrzyli z ledwie skrywaną wrogością, jakby czuli, że lada moment przeobrażę się w demona i skoczę na nich z pazurami. Taiyo Daisuke, arystokrata z Klanu Słońca, siedział ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi skrytymi w rękawach. Jego myśli nie dało się odczytać, maskowała je spokojna jak zwykle, dostojna mina. Obok niego leżał oparty wygodnie o torbę Okame. Ronin był rozchełstany i nieuczesany, kosmyki rdzawobrązowych włosów wymykały mu się z kucyka. Zauważyłem, że jak na mężczyzn, których dzieli tak znaczna różnica pozycji, siedzą bardzo blisko siebie. Znałem samurajów, którzy nie zechcieliby nawet przebywać w jednym pokoju z roninem, co dopiero grzać się u boku kogoś takiego przy jednym ogniu.
Kiedy kucnąłem w cieple, ronin podniósł głowę. Pozdrowił mnie smętnym uśmiechem i skinieniem, po czym zapatrzył się w moją skroń.
– Kage-san, coś... coś ci wyrosło. – Skinął palcem na własne czoło. Zacisnąłem zęby i zignorowałem komentarz. Okame odnosił się do niewielkich, lecz wyraźnych rogów, które sterczały mi nad brwiami. Wszystko poza nimi – szpony, kły, żarzące się oczy – zniknęło, przynajmniej tymczasowo, ale rogi pozostały. I niemo przypominały, że stałem się demonem. Gdyby ujrzał mnie w tym stanie dowolny normalny człowiek, zabiłby mnie bez zastanowienia.
– Baka. – Świątynna dziewica stanęła za roninem i zdzieliła go w głowę, aż się skrzywił. – Nie ma czasu na wygłupy. Genno zdobył wszystkie trzy części Zwoju Tysiąca Modlitw i jest o włos od przyzwania Smoka. Musimy go powstrzymać, a żeby tego dokonać, potrzebujemy planu. Kage... san... – zająknęła się, wypowiadając me imię. – Wspominałeś, że wiesz, dokąd udał się Władca Demonów?
Potwierdziłem skinieniem głowy.
– Na ziemie Tsuki – odrzekłem. – Smok został przyzwany po raz pierwszy cztery tysiące lat temu, na jednej z wysp archipelagu należącego do Klanu Księżyca. Rytuał odbędzie się na wyspie Ushima, a dokładniej na klifach Ryugake.
– Kiedy? – zainteresował się Taiyo-san. – Ile czasu pozostało do Nocy Życzenia?
– Mniej, niż myślicie – odpowiedziałem ponuro. Nagle przypomniał mi się cytat, choć nie miałem pojęcia, skąd go znam. Pamięć Hakaimono sięgała bardzo daleko wstecz; demon był świadkiem narodzin i kresu wielu epok. – „W noc tysięcznego roku” – wyrecytowałem półgłosem – „zanim smocze gwiazdy zgasną na niebie i przekażą je czerwonemu ptakowi jesieni, Zwiastun Zmiany zostanie przyzwany przez człowieka o czystym sercu”. – Urwałem na moment, po czym prychnąłem pod nosem. – Podobnie jak w przypadku większości legend, tak i ta nie jest w pełni prawdziwa. Kage Hirotaka i lady Hanshou nie byli przecież ludźmi o wybitnie czystych sercach. Ten warunek dopisano zapewne z nadzieją na zniechęcenie do poszukiwań zwoju osób chciwych i złych.
Siedząca obok mnie Yumeko zmarszczyła czoło.
– A czym są „smocze gwiazdy” i ten cały „czerwony ptak jesieni”? – zapytała.
– To nazwy gwiazdozbiorów, Yumeko-san – odparł dziewczynie arystokrata. – Każda pora roku powiązana jest z jednym z czterech świętych stworzeń. Kirin symbolizuje wiosnę i nowe życie. Smok reprezentuje lato, gdyż przynosi ulewne deszcze, rzecz najważniejszą dla pomyślnych zbiorów. Czerwony ptak jesieni to z kolei Feniks, gotów umrzeć i odrodzić się następnej wiosny. A Biały Tygrys to zima, bo jest cierpliwy i zabójczy niczym pokryte śniegiem równiny.
– Zatem jeżeli Kage-san się nie myli – wtrąciła z nutą niecierpliwości świątynna dziewica – i noc Przyzwania wypada w ostatni dzień lata... – Wzdrygnęła się i otworzyła szeroko oczy. – To oznacza ostatni dzień tego miesiąca!
– Rzeczywiście, mamy mniej czasu, niż sądziliśmy – zafrasował się arystokrata, a jego spojrzenie przesłonił cień. – Co gorsza, Genno znacznie nas wyprzedza.
– W jaki sposób dotrzemy na wyspy Klanu Księżyca? – zastanowiła się na głos Yumeko.
– Cóż, mam nadzieję, że nie wpław – rzucił ronin. – Więc o ile któreś z was nie potrafi przyzwać z morza gigantycznego żółwia, zakładam, że będziemy się musieli wystarać o jakąś łódź.
– Statek znajdziemy w Umi Sabishi Mura. Często pływają stamtąd na wyspy Tsuki – poinformował Taiyo. – To jedna z miejscowości na wybrzeżu. Bardzo skromna, niemniej tamtejszy port stanowi jej wielką chlubę i rzeczywiście robi wrażenie. Większość handlu z archipelagiem przechodzi właśnie przez Umi Sabishi. Nie przewiduję kłopotów ze znalezieniem chętnego nas przewieźć kapitana. Gorzej z tym, co zrobić, kiedy dotrzemy już na miejsce.
– A to dlaczego, Daisuke-san? – Yumeko ciekawie przechyliła głowę na bok.
– Dlatego że członkowie Klanu Księżyca są szeroko znanymi samotnikami – wyjaśnił arystokrata. – Niezbyt chętnie goszczą na swoich wyspach przybyszy z zewnątrz. Każdy gość musi posiadać specjalną zgodę ich daimyo. Bez niej nie można się swobodnie przemieszczać. A my nie dysponujemy ani czasem, ani środkami pozwalającymi zdobyć odpowiednie dokumenty. Tsuki bardzo pilnie strzegą swej ziemi i poddanych, a wszystkich nielegalnych wędrowców spotyka błyskawiczna i surowa kara. Tak przynajmniej opowiadają kapitanowie. – Wzruszył smukłym ramieniem.
– Zaczniemy się tym martwić, kiedy zajdzie taka potrzeba – oświadczyła świątynna dziewica. – Naszym nadrzędnym i jedynym celem jest powstrzymać Genno przed przyzwaniem Smoka. Musimy to zrobić, nawet gdybyśmy mieli zrazić do siebie wszystkie klany i ich daimyo.
Perspektywa zrażania wszystkich daimyo cesarstwa sprawiła, że w oczach Taiyo zagościło niejakie przerażenie. Ostrożnie jednak nie skomentował. Siedzący obok przyjaciela ronin westchnął i nieznacznie zmienił pozycję.
– Droga na wybrzeże zajmie nam dwa dni – obliczył. – Niestety, nie mamy koni, wozów, kago ani żadnego innego środka lokomocji, który pozwoliłby skrócić ten czas. Myślę, że powinniśmy po prostu wyruszyć jutro i iść jak najszybciej, z nadzieją, że nie natkniemy się w podróży na żadne demony, magów krwi ani poszukujących zwoju zabójców z klanu Kage. Jeden zamach przeżyłem i więcej mi nie trzeba.
Drgnąłem i rzuciłem okiem na Yumeko.
– Ścigali was Kage?
– Ano... – odpowiedziała z lekkim zakłopotaniem. – Lady Hanshou osobiście poprosiła, byśmy cię odnaleźli – dodała, na co poczułem silny skręt kiszek. – Przysłała po nas Naganori-sana i przeszliśmy Ścieżką Cienia na ziemie Kage. Hanshou-sama chciała, żebyśmy uwolnili cię od Hakaimono i zamknęli go z powrotem w mieczu, abyś mógł ponownie służyć jako zabójca demonów. – Zastrzygła jednym uchem. – Chyba nie do końca o taki efekt jej chodziło.
Poczułem, że na twarz wypływa mi gorzki uśmiech. Relacja łącząca Hanshou z zabójcami demonów zawsze stanowiła punkt zapalny wśród członków klanu Kage. To Hanshou osobiście postanowiła, że należy szkolić młodych wojowników w posługiwaniu się Kamigoroshi; to ona zdecydowała, że przeklęty miecz nie zostanie zamknięty w rodowym skarbcu, gdzie nie kusiłby nikogo. Oficjalnie zrobiła to po to, by Kage mogli sprawować należytą pieczę nad Hakaimono, twierdziła, że lepsze to, niż gdyby magiczne ostrze wpadło w niepowołane ręce. Wszyscy jednak podejrzewali – aczkolwiek nikt nie ważył się wypowiedzieć podobnej sugestii na głos – że Hanshou zachowała instytucję zabójcy demonów ze względu na budzony przez tych wojowników strach. Trening czynił z nich szalenie skuteczne, wyzute z uczuć i fanatycznie oddane daimyo narzędzia. Zabójca demonów był mordercą doskonałym, co więcej, dzielącym swą duszę z demonem. W łonie Klanu Cienia szeptano, że Hanshou utrzymuje się przy władzy tak długo, ponieważ nikt nie ma odwagi jawnie przeciwko niej wystąpić, w główniej mierze dlatego, że daimyo ma do dyspozycji własnego oni, którego hoduje niczym łańcuchowego psa.
Nawet to jednak było prawdą zaledwie częściowo. Prawdziwa historia Kage Hanshou i Hakaimono sięgała znacznie głębiej i była bardziej ponura, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
– Nie. – Spojrzałem Yumeko w oczy. – Rzeczywiście nie to chciała osiągnąć Hanshou. A teraz, kiedy nie udało się wam zdobyć dla niej zwoju, a w dodatku nie uwięziłaś Hakaimono, prawdopodobnie wyśle kogoś, by zabił was wszystkich.
– Wybacz, Kage-san, lecz obawiam się, że muszę zapytać. – Arystokrata zwrócił na mnie posępny wzrok. – Teoretycznie wciąż pozostajesz członkiem klanu Kage. Czy daimyo również ciebie nie wysłała po smoczą modlitwę? Co zrobisz, jeśli dojdziesz do wniosku, że jej rozkaz pozostaje w mocy? Lub jeśli lady Hanshou poleci, byś zlikwidował wszystkich świadków? Czy zabijesz nas wszystkich, byle tylko przechwycić zwój?
Wyczułem, że siedząca obok mnie Yumeko sztywnieje.
– Ja... opuściłem Klan Cienia w chwili, w której opętał mnie Hakaimono – odpowiedziałem.
Słowa te mocno mnie uderzyły. Byłem Kage od urodzenia. Od zarania cesarstwa od wszystkich jego mieszkańców oczekiwano niezachwianej, wiernej służby klanowi i rodzinie. Służby bez chwili zwątpienia, trwającej od kołyski po grób. Byłem winien Kage lojalność, posłuszeństwo, swoje istnienie. W przeszłości, nawet gdyby rozkazali mi rzucić się w pojedynkę na tysiąc demonów, posłuchałbym – i zginął – bez wahania, jak każdy inny samuraj. Teraz jednak byłem po prostu sierotą. Nie miałem klanu, rodziny ani pana. Przypominałem wędrujących po Iwagoto roninów, wojowników bez honoru i przyszłości, z tym że moje położenie było znacznie gorsze.
– Moja lojalność wobec Kage nie stanie się problemem – zapewniłem Taiyo, który wciąż przyglądał mi się z niepokojem. – Lady Hanshou nie zaryzykuje konszachtów z oni, w każdym razie nie zrobi tego otwarcie. A ja nie mam zamiaru wracać do klanu. Najpierw muszę odnaleźć Władcę Demonów i ukarać go za zdradę.
Ostatnie moje słowa naznaczył ochrypły warkot. Poczułem budzący się we mnie gwałtownie gniew. Byłem istotną nienaturalną, demoniczną. Byłem pozbawionym klanu wyrzutkiem, którego życie miało się skończyć za sprawą mieczy Kage lub rozkazu, bym zabił się sam. Przed opuszczeniem tego świata musiałem jednak zgładzić Genno. Władca Demonów nie ucieknie przed moją zemstą, wytropię go, znajdę i rozszarpię. Umrze, błagając o zmiłowanie, a ja odeślę jego duszę do Jigoku, tam gdzie jej miejsce.
– Tatsumi – doleciał mnie ściszony głos Yumeko, wszyscy przy ogniu zamarli. – Oczy ci świecą.
Zamrugałem gwałtownie i otrząsnąłem się, po czym powiodłem spojrzeniem po towarzyszach. Mieli bardzo poważne miny. Taiyo zacisnął dłoń na rękojeści miecza, ronin usiadł tak, by móc w każdej chwili zerwać się z miejsca i chwycić za łuk. Miko sięgnęła do rękawa haori, a jej zjeżony pies szczerzył na mnie zęby. Odetchnąłem głębiej i po chwili poczułem, że gorejąca we mnie furia powoli słabnie, a napięcie wśród przyjaciół opada, choć wciąż unosiło się w powietrzu, krępujące i nieprzyjemne.
– No dobra, to ja już dzisiaj nie zasnę – oznajmił z wymuszoną wesołością Okame. Pogrzebał w torbie i wyciągnął z niej kubek, z którego wytrząsnął sobie na rękę kości do gry. – Ma ktoś ochotę zagrać w cho-han? Łatwiej będzie zabić czas. Zasady nie są skomplikowane...
– Czy ty przypadkiem nie proponujesz nam hazardu? – obruszyła się świątynna dziewica.
– Nikt ci nie każe obstawiać.
Wstałem, przez co wszyscy ponownie wbili we mnie ostre spojrzenia.
– Stanę na straży – powiedziałem. Czekał nas długi marsz na wybrzeże, a Genno był w drodze już od dawna. Jeśli, usuwając się na bok, mogłem pomóc towarzyszom zasnąć, choćby na kilka godzin, tym lepiej. – Wy róbcie, co chcecie. Będę przed jaskinią.
– Tatsumi, zaczekaj. – Yumeko zaczęła się podnosić. – Pójdę z tobą.
– Nie – warknąłem, na co dziewczyna zamrugała i położyła uszy po sobie. – Zostań – dodałem. – Nie chodź za mną, Yumeko. Nie... – Nie chcę, żebyś znalazła się sam na sam z demonem. Nie wiem, czy mogę ufać sam sobie, nie chcę cię skrzywdzić. – Nie potrzebuję twojej pomocy – dokończyłem lodowatym tonem, widząc majaczącą w jej oczach konsternację. Zrobiła tak wiele, tak wiele przeszła... lepiej jednak, jeśli nauczy się mnie nienawidzić. Wciąż czułem w sobie mrok i ciemność, skłębione masy dzikiej wściekłości, czekającej tylko na okazję, by się wyzwolić. A za nic nie chciałem w chwili słabości zaatakować dziewczyny, która ocaliła mą duszę.
Kiedy wyszedłem z pieczary na ciepłą, letnią noc, dostrzegłem w ciemności nieznaczny ruch, coś przypominającego delikatną falę. Włoski na karku stanęły mi dęba. Wiedziony czystym instynktem, gwałtownie się odwróciłem. Coś świsnęło mi tuż przed twarzą i z głuchym stukotem wbiło się w rosnące obok drzewo. Nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, co to takiego. Kunai, sztylet do rzucania. Nóż czarny niczym atrament i ostry na tyle, by uciąć skrzydło frunącej ważce. Poczułem krew cieknącą mi z cienkiego jak włos rozcięcia na policzku. Rozdrażnienie raptownie przeszło w rozpaloną do białości furię.
Zerknąłem na korony drzew i ponownie wyłowiłem w mroku ruch, bezkształtna plama na powrót wtopiła się w ciemność. Zmrużyłem powieki. Shinobi z klanu Kage. Wydawało mu się, że może mnie zabić z ukrycia. Chyba że chciał wciągnąć mnie w pułapkę. Znałem zwyczaje członków swojego klanu. Rozumiałem, że jeżeli nie rozprawię się z zabójcą teraz, wkrótce pojawią się kolejni, zbiegną niczym mrówki do martwej cykady, a każdą noc naszej wędrówki zmącą ich mordercze cienie.
Wykrzywiłem usta w nieprzyjemnym grymasie i pognałem w noc, ścigając swojego byłego towarzysza broni.
Pościg zajął mi dłużej, niż przypuszczałem. Tropiłem wojownika, kierując się zapachem jego ciała, szelestem trącanych przez niego liści. Poruszał się sprawnie i szybko, skakał z gałęzi na gałąź z małpim wdziękiem, przemieszczał się między drzewami praktycznie bezgłośnie. Biegnąc dołem, miałem znacznie trudniej, więc po kilku minutach wymijania krzewów i przedzierania się przez gęste zarośla wybiłem się z powalonego pnia i również wdrapałem na drzewo.
Ku mojej twarzy wystrzeliły trzy kunai, trzy rozbłyski ledwie widoczne na czarnym tle nocy. Uchyliłem się, jeden sztylet z sykiem drasnął mnie w ramię i spadł między liście. Warknąłem, zadarłem głowę i dostrzegłem czekającego na sąsiednim konarze człowieka w czerni. W jego dłoni wirowała kusarigama – łańcuch z przytwierdzonym na końcu sierpem kama.
Dobyłem Kamigoroshi i zwróciłem się do shinobi. Błysnęło fioletowe światło. Przez moment czułem w duchu specyficzny opór, być może żal, wywołany koniecznością zgładzenia wojownika klanu, do którego sam kiedyś należałem. Kage jednak byli nieustępliwi, a ja przyrzekłem, że nie pozwolę Władcy Demonów wezwać Smoka. Nie mogłem dać się zabić już teraz.
Shinobi czekał na mój ruch. Kusarigama, którą posługiwał z wyraźnym znawstwem, raz po raz migotała w powietrzu. Była to niesłychanie groźna broń, najbardziej niebezpieczna z dystansu. Łańcuchem można było opleść i rozbroić przeciwnika, sierp służył do zadania rozstrzygającego ciosu. Widywałem już kusarigama w akcji, lecz nigdy jeszcze nie walczyłem przeciwko niej osobiście. Łańcuchy te otaczała niezbyt pochlebna opinia broni wieśniaków, dobrej dla chłopów, mnichów i skrytobójców, a nie dla szlachetnych samurajów. Shinobi z klanu Kage, co oczywiste, żadnych tego rodzaju zastrzeżeń nie żywili.
– Jesteś tu sam? – spytałem, mrużąc oczy. Coś było nie tak. Zabójcy Kage często działali samotnie, cichcem przedostawali się do zamkniętych na cztery spusty rezydencji bądź w głąb obozów wrogich wojsk, gdzie kryła się ich ofiara lub dokumenty zawierające bezcenne informacje. Niemniej misje nadzwyczaj ryzykowne wykonywały wspólnie drużyny świetnie wyszkolonych szpiegów i morderców, gdyż tylko zespołowe działanie gwarantowało realizację zadania. Wytropienie najsłynniejszego zabójcy demonów w dziejach Klanu Cienia z pewnością musiało zostać uznane za rzecz ryzykowną. Nikt nie zleciłby jej samotnemu Kage...
Zawirowałem na gałęzi i zatoczyłem przed sobą szeroki łuk mieczem. Zabrzęczał metal. Ostrze zbiło w powietrzu dwa frunące kunai. Drugi shinobi pojawił się tuż za mną. W rękach trzymał dwa sierpy kama. W tym samym momencie poczułem zimne ukąszenie stali. Łańcuch owinął się wokół ramienia, w którym trzymałem Kamigoroshi. Pierwszy shinobi szarpnął, odciągając moją rękę do tyłu, a jego partner skoczył ku mnie, podrywając do ciosu jednocześnie oba sierpy.
Skrzywiłem się i gwałtownie pociągnąłem za łańcuch. Trzymający go shinobi przeleciał w powietrzu między drzewami i wpadł na mojego drugiego przeciwnika. Obaj runęli w dół, choć pierwszy zdołał przytrzymać się kusarigama i zawisł niczym ogłuszona ryba. Jego towarzysz nie miał tyle szczęścia. Zderzył się z ziemią pod najgorszym możliwym kątem, w nocnym powietrzu poniósł się chrobot pękających kości. Drgnął, zamachał kończynami i znieruchomiał.
Podciągnąłem pierwszego wojownika za łańcuch, chwyciłem go za gardło i trzasnąłem nim o pień. Zakrztusił się. Był to pierwszy dźwięk, jaki wydał od początku walki. Zamarłem. Ten głos zdecydowanie nie należał do mężczyzny.
Zerwałem jej z głowy kaptur wraz z maską i odsłoniłem twarz. Spojrzałem prosto w ciemne, znajome oczy.
– Ayame? – spytałem, czując silny skurcz żołądka.
Kunoichi wpatrywała się we mnie intensywnie, z wypisaną na twarzy butą.
– Aż dziw, że mnie poznałeś, Tatsumi-kun – syknęła kąśliwie i rzuciła mi drwiący uśmieszek. – Czy może powinnam raczej nazywać cię Hakaimono?
Pokręciłem głową. Ayame należała do najlepszych shinobi klanu i dawno, dawno temu była moją przyjaciółką. Niewykluczone, że najbliższą, jaką kiedykolwiek miałem. A gdy wybrano mnie na następnego zabójcę demonów, zabrali mnie majutsushi i szkoliłem się w izolacji, z dala od innych młodych wojowników cienia i wszystkich pozostałych rówieśników. Z upływem lat więzy łączące mnie i Ayame, jak to często bywa u dzieci, mocno się rozluźniły i nawet kiedy ukończyłem już trening, spotykaliśmy się najwyżej przelotnie. Zachowałem jednak kilka wspomnień z tego krótkiego dawniejszego okresu, kilka chwil, których nie odebrało mi nawet okrutne szkolenie. Ayame zawsze była dziewczyną energiczną, buńczuczną i do przesady nieustraszoną. Na myśl, że stała się teraz moim wrogiem, poczułem w piersi bolesne ukłucie. Zrozumiałem, że prawdopodobnie będę musiał ją zabić.
– Posłali cię po mnie – stwierdziłem. – Czy to był osobisty rozkaz lady Hanshou?
Jej czarne oczy rozbłysły, kącik ust uniósł się wysoko.
– Powinieneś być mądrzejszy, Tatsumi-kun – rzuciła półgłosem. – Shinobi nie zdradzają swoich tajemnic, nawet demonom. Zwłaszcza demonom. – Przez mgnienie na jej twarzy znać było współczucie, ślad żalu, który wyżerał mnie od wewnątrz. – Kami miłościwe, ty naprawdę zmieniłeś się w potwora... – wyszeptała. – To dlatego wszyscy lordowie Kage tak panicznie boją się Kamigoroshi. A ja myślałam, że ty, właśnie ty, jesteś zbyt silny, by ulec mocy Hakaimono.
Te słowa nie powinny mnie były zaboleć, lecz poczułem się, jakby Ayame wbiła mi pod skórę tanto. Jednocześnie jednak w mej duszy wezbrała ciemność. Wezbrała i namawiała, bym zabił tę dziewczynę, zmiażdżył jej krtań. W ciemnych oczach Ayame widziałem własne odbicie, czerwone węgielki swoich oczu. Z palców wyrosły mi zakrzywione, czarne szpony, wgryzły się w jej ciało.
– Nie chcę cię zabić – szepnąłem przepraszającym tonem. Oboje wiedzieliśmy, że śmierć jest jedynym możliwym zwieńczeniem tego spotkania. Shinobi nie rezygnuje, jeśli nie wykona misji. Gdybym ją uwolnił, wróciłaby po prostu z posiłkami, zagrażając życiu Yumeko i pozostałych towarzyszy.
– Nie zabijesz – powiedziała Ayame, a przez jej twarz przemknął smutny, triumfalny uśmiech. – Nie martw się, Tatsumi. Swoje zadanie już wypełniłam.
Poruszyła żuchwą, jakby coś rozgryzała. Wychwyciłem delikatną nutę słodkawej woni, od której zrobiło mi się niedobrze.
– Nie! – Ścisnąłem jej przełyk, przycisnąłem ją do pnia, próbując nie pozwolić przełknąć choć kropli, ale było za późno. Głowa dziewczyny opadła do tyłu. Cała zaczęła konwulsyjnie dygotać, jej ramionami targały chaotyczne spazmy. Rozchyliła wargi, spomiędzy których popłynęła biała piana. Pociekła na podbródek i dalej na kołnierz. Przyglądałem się temu bezradnie, żal i gniew dławiły mnie w gardle. Wreszcie drgawki ustały i Ayame zawisła bezwładnie w moich objęciach, ofiara łez krwawego lotosu, jednej z najsilniejszych trucizn, jakimi dysponował Klan Cienia. Kilka jej kropel zabijało człowieka w okamgnieniu, a wszyscy shinobi nosili przy sobie małą fiolkę, dostępną nawet po skrępowaniu rąk. Łzy krwawego lotosu dawały gwarancję, że zabójcy klanu Kage nigdy nie zdradzą żadnej ze swoich tajemnic.
Otępiały ułożyłem kunoichi na gałęzi. Oparłem jej plecy o pień, a ręce skrzyżowałem na kolanach. Niewidzące oczy Ayame zapatrzyły się nieruchomo w dal, twarz zwiotczała. Biała strużka nadal spływała z kącika jej ust. Otarłem ją szmatką i zamknąłem jej powieki, by wyglądała jak pogrążona we śnie. I nagle przyszło do mnie wspomnienie: obraz młodej dziewczyny drzemiącej w gałęziach drzewa, gdzie skryła się przed instruktorami. Kiedy jej powiedziałem, że musimy wracać, strasznie się wściekła i zagroziła, że jeśli zdradzę naszemu sensei, gdzie była, wpuści mi do łóżka stonogi.
– Przepraszam – rzekłem półgłosem. – Wybacz mi, Ayame. Żałuję, że do tego doszło.
„Ty naprawdę zmieniłeś się w potwora...”
Zwiesiłem głowę. Moja dawna klanowa siostra miała rację. Stałem się demonem. Mordowanie i niszczenie leżało teraz w mojej naturze. Nie było już dla mnie miejsca nigdzie w cesarstwie, w żadnym z klanów, a z pewnością nie u boku pięknej, naiwnej lisicy, która zdawała się głupio ignorować fakt, że w dowolnym momencie mogę rozedrzeć jej ciało jak kawałek zetlałego pergaminu.
W liściach zaszemrał wiatr. Westchnąłem i przetarłem dłonią twarz. Dlaczego lady Hanshou posłała przeciwko mnie tylko Ayame i jej partnera? Ayame należała do najlepszych wojowników klanu i podlegała bezpośrednio mistrzowi Ichiro, naczelnemu instruktorowi shinobi. Taką misję mogła zlecić dziewczynie jedynie daimyo, a Hanshou lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała przecież, że dwoje zabójców nie ma w starciu z demonem żadnej szansy. Tymczasem Ayame powiedziała, że swą misję wykonała...
Zdjęty nagłym niepokojem wyprostowałem się. Hanshou zdawała sobie sprawę, że dwójka shinobi mnie nie pokona, nie na tym polegało ich zadanie. Dziewczyna nie miała mnie zabić, miała jedynie odwrócić moją uwagę. Odciągnąć mnie od Yumeko i towarzyszy, by zostali sami w ciemnej jaskini...
Warknąłem, odwróciłem się i pomknąłem między drzewami, przeklinając swoją głupotę i kurczowo trzymając się nadziei, iż nie jest za późno.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.