- W empik go
Noc strachów - ebook
Noc strachów - ebook
Była sobie czarna, czarna droga, która prowadziła przez czarną, czarną noc. A na końcu tej czarnej, czarnej drogi rosła wielka stara grusza. A przy tej wielkiej starej gruszy stał koślawy domek z desek. A przed tym koślawym domkiem płonęło małe ognisko. A wokół tego małego ogniska siedziało kilkoro przyjaciół. A każdy z tych przyjaciół miał do opowiedzenia niesamowitą historię. Aha, ktoś czai się w krzakach…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-838-0 |
Rozmiar pliku: | 8,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeżeli tuż za opuszczoną piekarnią Milczarków skręcimy z głównej szosy w prawo, to wejdziemy na tę szutrową, zupełnie dziurawą ulicę. Ulica nazywa się Słoneczna, co brzmi jak drwina.
Nie jest to przesadnie przyjemny zakątek, nie czarujmy się – jest tu ponuro nawet w pełnym słońcu. W dodatku teraz za naszymi plecami cicho pojękuje blaszany szyld piekarni. Nie oglądajcie się, żeby nie widzieć, jak błyszczy sino w ciemnościach, jakby wessał całe trupioblade światło z jedynej działającej latarni we wsi.
Przed nami droga, wyboista i kręta. Musicie uwierzyć mi na słowo, bo jest tak mrocznie, że widać tylko czerń, a jak się spojrzy w górę, to czerń upstrzoną jakąś nieskończonością gwiazd, które niestety nie wnoszą wiele w kwestii widoczności.
Nie wiem, w jakim miejscu i czasie czytacie te słowa, ale warto zauważyć, że tu, gdzie się razem znaleźliśmy, jest właśnie rześka sierpniowa noc. I lepiej ruszajmy, bo nie jest ona z gumy, trwa, ile trwa, a wiele jest do usłyszenia.
Szlak biegnie wśród nocnych dźwięków: pohukiwań, pisków, wycia, szczekania, szelestów i mlasków. Cały pluton świerszczy wygrywa tusz, jakby anonsując cyrkowy skok śmierci. Maszerujemy przy tym akompaniamencie i dociera do nas, że jedynym niepasującym do otoczenia odgłosem jest chrzęst żwiru pod naszymi podeszwami.
Ta wycieczka przestaje być miła, zaczynamy zazdrościć dzieciakom, które leżą rozkosznie zagrzebane we własnych łóżkach i kombinują, jak załatwić wszystkich w Fortnite, sprawdzają, czy mleczak pod poduszką zmienił się już w ciężką monetę albo śnią o nowych vansach. I kiedy już jesteśmy zdecydowani zawrócić i pędzić z powrotem do mamusi, w mroku rysuje się kształt jeszcze czarniejszy, a pośrodku tej czarniejszej czerni coś połyskuje.
Światełko migocze, ale nie znika, przyciąga nas jak magnes, z każdym krokiem robi się większe. Już widzimy, że to potrącana wiatrem lampa, rzucająca słaby blask na frontowe drzwi niedużego, murowanego domu.
Wchodzimy na brukowany podjazd, próbujemy zajrzeć w ciemne okna, ale wygląda na to, że poza ćmą, obijającą się o wiszącą nad wejściem lampę, nie znajdziemy tu większych przejawów życia.
Ruszamy na tyły domu i stajemy jak wryci. Tu, w jasno oświetlonym kuchennym oknie, stoi nieruchomo kobieta.
Okno jest uchylone i zabezpieczone siatką przed owadami, ale nam to nie przeszkadza. Przeciskamy się przez oczka siatki i stajemy obok kobiety. Teraz widzimy, że marszczy brwi, próbując przebić się wzrokiem przez ciemną taflę okna i własne odbicie. Wypatruje czegoś w nocy ogrodu, widzimy w szybie, jak jej jasną twarz ściąga lęk, jak zagryza usta w ciasną kreskę. Za chwilę otworzy je w okrzyku, ale na razie pochyla się w kierunku okna, bo zdało jej się, że dostrzegła błysk.
Lecz to tylko odbił się w szybie duży kuchenny nóż w jej ręku. Opuszcza go bezwiednie, żeby wrócić do krojenia cebuli, i wtedy właśnie krzyczy:
– Psiakrrrew, cholerrrajasna!
Unosi lewą dłoń, a krople krwi wsiąkają w białą jak śnieg cebulę cukrówkę. Doceńmy, że nie używa brzydszych wyrazów, choć na pewno je zna i nie spodziewa się, że mogą ją słyszeć jakieś dzieci.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_