Noc w Acapulco - ebook
Noc w Acapulco - ebook
Aspen Carmichael chce kupić stadninę i dom, w którym się wychowała. Ma tylko pięć dni na zgromadzenie funduszy. Brakującą kwotę proponuje jej milioner Cruz Rodriguez. W zamian oczekuje, że Aspen pojedzie z nim do Acapulco i spędzą razem noc. Aspen jest gotowa zrobić wszystko, by zachować dom. Nie podejrzewa, że Cruz jest jej konkurencją i ma swoje plany wobec tej posiadłości…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2277-8 |
Rozmiar pliku: | 896 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Osiem do trzech. Ja serwuję.
Cruz Rodriguez Sanchez, dawniej jeden z najlepszych zawodników w dziejach polo, a obecnie biznesmen i milioner, który tylko i wyłącznie samemu sobie zawdzięczał całą swoją fortunę, opuścił rakietę do squasha i popatrzył z niedowierzaniem na przeciwnika.
– Przecież to był let! Przeszkodziłeś mi w odbiciu piłki.
– Nic z tych rzeczy, compadre. Punkt dla mnie – odpowiedział Ricardo, jego brat.
Cruz zacisnął mocniej dłoń na uchwycie rakiety. Rozgrywali jedynie towarzyskie spotkanie, ale to nie oznaczało, że panowała rozluźniona atmosfera. Przeciwnie, grali z takim zacięciem, jakby walczyli o jakieś cenne trofeum.
– Prędzej czy późnej ręka sprawiedliwości dosięga każdego oszusta – rzekł Cruz, przechodząc na drugą stronę kortu. – Mam nadzieję, że gdy dosięgnie ciebie, będzie zaciśnięta w pięść.
Ricardo parsknął śmiechem.
– Nie możesz wygrywać za każdym razem, mi amigo – powiedział, szykując się do serwisu.
Może nie, pomyślał Cruz, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz przegrał. Chyba że w takich kategoriach miałby traktować to, co wydarzyło się osiem lat temu. Tak, to była jego największa życiowa porażka. Miał jednak zamiar wreszcie się odegrać. Jeśli tylko wszystko ułoży się po jego myśli…
Znowu skupił się na meczu. Przewidział „zabójczy strzał” Ricarda, odbił piłkę i posłał mu petardę, której tamten nie miał szansy dosięgnąć.
– Chingada madre! – jęknął Ricardo, prawie wbiegając w ścianę.
– Dziewięć do trzech. Mój serwis.
– Popisujesz się – mruknął Ricardo, ocierając opaską na ręku krople potu z czoła. – Tylko przed kim?
Cruz pokręcił głową.
– Jest takie przysłowie: nie porywaj się z motyką na…
– Za dużo gadasz, la figura. Serwuj wreszcie, bo zasnę.
– Już się robi, dzieciaku.
Ricardo przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem, ale Cruz już znowu wszedł w trans: całkowita koncentracja, wyostrzone zmysły, adrenalina pulsująca w całym ciele. Dobrze znał ten stan. Zaserwował. Piłka z impetem odbiła się od ściany. Uderzali ją na zmianę, biegając po korcie, piszcząc podeszwami. Walka była zażarta. Ricardo z poświęceniem rzucił się w stronę szybującej piłki, ale jej nie dosięgnął i upadł na ziemię. Nie miał nawet siły się podnieść. Tylko ciężko westchnął.
– To niesprawiedliwe. Squash nie jest twoją ulubioną dyscypliną.
Cruz pokiwał głową. Jego ulubionym sportem było polo. Dawno, dawno temu… Otarł pot z twarzy i wyjął z torby butelkę wody, którą rzucił bratu. Ricardo usiadł i wypił ją do połowy.
– Pozwalam ci wygrywać tylko dlatego, że jesteś nie do zniesienia, kiedy przegrywasz. Wiesz o tym?
Cruz uśmiechnął się pod nosem. To był znany fakt, że zawodowi sportowcy nie umieją przegrywać. Choć nie grał w polo od ośmiu lat, nie umarł w nim duch rywalizacji. Poza tym dzisiaj był w wyjątkowo dobrym humorze, co sprawiało, że pokonanie go było czymś prawie niemożliwym. Wyjął z torby telefon komórkowy, żeby sprawdzić, czy dostał wiadomość, na którą czekał. Zmarszczył czoło, zawiedziony i nieco zmartwiony.
– Dlaczego ciągle sprawdzasz komórkę? – zapytał Ricardo. – Jakaś chica udaje trudną do zdobycia?
– Nie, interesy.
– Nie załamuj się. Pewnego dnia znajdziesz kobietę swojego życia.
– W przeciwieństwie do ciebie nie szukam nikogo takiego.
– No to pewnie pierwszy ją spotkasz – westchnął Ricardo.
Cruz się zaśmiał.
– Nie czekaj na to z zapartym tchem. Bo się udusisz…
Podrzucił piłkę, w zamyśleniu wodząc za nią wzrokiem. Tak, istniała pewna kobieta, która zbyt często zaprzątała jego umysł. Kobieta, której od bardzo dawna nie widział – i miał nadzieję, że tak pozostanie. Kiedyś zniszczyła mu życie, ale zaczął od nowa. Po przerwaniu kariery sportowej zainwestował w ryzykowne interesy i obligacje, od których inni biznesmeni trzymali się z daleka. To było w czasach globalnego kryzysu. Nie miał wtedy nic do stracenia. To, na czym najbardziej mu zależało, zostało mu perfidnie i brutalnie odebrane. Po tych doświadczeniach inwestowanie na przekór trendom giełdowym wydawało mu się błahostką.
Ludzie twierdzili, że nie ma żadnych szans na odniesienie sukcesu w biznesie. Miało go dyskwalifikować latynoskie pochodzenie i brak wykształcenia. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że lata spędzone na grze w polo doskonale przygotowały go do funkcjonowania w świecie biznesu. Drapieżność, wytrwałość, pracowitość oraz umiejętność podejmowania błyskawicznych decyzji były absolutną podstawą zarówno w polo, jak i w robieniu interesów. On wszystkie te niezbędne cechy już posiadał.
Od rana czekał na wiadomość od swojej prawniczki. Chciał wreszcie usłyszeć, że został właścicielem Ocean Haven, jednej z najbardziej prestiżowych stadnin w East Hampton.
Niecierpliwie zaczął przechadzać się po korcie, wycierając koszulką pot, który skapywał z jego twarzy.
– Niezły kaloryferek – rozbrzmiał zza szyby kobiecy głos.
Odwrócił się i ujrzał Lauren Burnside, prawniczkę z Bostonu, z usług której korzystał, gdy zależało mu na wyjątkowej dyskrecji. Stała z rękami na biodrach, emanując jednocześnie profesjonalizmem i seksapilem.
– Zawsze się domyślałam, że pod tymi eleganckimi garniturami ukrywasz imponującą muskulaturę, señor Rodriguez.
– Witaj, Lauren. – Opuścił koszulkę i poczekał, aż kobieta spojrzy mu w oczy. Była elegancka, wyrafinowana, miała zgrabne ciało i prawie się z nią przespał jakieś pół roku temu, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Nie miał pojęcia, jak mu się to udało. – Pokonałaś taki kawał drogi specjalnie dla mnie? Mogłaś po prostu przysłać wiadomość.
– Nie do końca. Wyniknęły pewne… komplikacje. A skoro byłam akurat w Kalifornii, pomyślałam, że do Acapulco mam rzut beretem. Chciałam przekazać ci informacje mano-a-mano – zakończyła z uwodzicielskim uśmiechem.
Cruz miał świadomość, że podoba się kobietom. Był wysokim, wysportowanym brunetem z oliwkową karnacją, na dodatek bogatym i niezainteresowanym miłością. Idealna kombinacja. Fakt, że był – jak to ujęła kiedyś jedna z jego kochanek – „niemożliwy do poskromienia”, tylko podsycał apetyt kobiet, ponieważ, jak zdążył zauważyć, one zawsze najmocniej pragną tego, czego nie mogą mieć.
– Ta sprawa miała być zakończona bez żadnych problemów już dwie godziny temu – oznajmił chłodnym tonem.
– Pozwól, że do ciebie zejdę.
– To twoja nowa dziewczyna? – zapytał szeptem Ricardo.
– Nie.
– Widać, że chętnie by nią została…
Cruz skrzyżował ręce, gdy Lauren weszła na kort. Choć miała na sobie elegancki kostium biznesowy, nie było wątpliwości, że ciało, które skrywa pod spodem, jest najwyższej jakości. Ricardo już pożerał ją wzrokiem. Wciągnęła nosem powietrze przesycone zapachem potu.
– Hmm. – Na jej usta wpłynął wyzywający uśmiech. – Widzę, chłopcy, że lubicie się ostro spocić.
– Co to za komplikacje? – zapytał Cruz zniecierpliwionym tonem.
Prawniczka uniosła lekko brew, robiąc zdziwioną minę.
– Nie wolałbyś porozmawiać w bardziej… intymnym miejscu?
– To jest Ricardo, mój brat, a także wiceprezes Rodriguez Polo Club. Co to za komplikacje? – powtórzył.
– Chodzi o wnuczkę. Aspen Carmichael.
To podziałało na niego jak kopniak w brzuch. Przez chwilę nie był w stanie oddychać. Aspen Carmichael… kobieta, o której starał się zapomnieć. Gdy widział ją ostatni raz, miała siedemnaście lat, była ubrana w cieniutką koszulkę nocną i odgrywała rolę godną Marilyn Monroe. Przez podstęp, który wymyśliła razem ze swoim gogusiowatym narzeczonym, w jednej sekundzie zawaliło się całe jego życie.
– Mów – mruknął do prawniczki.
– Wnuczka chce zatrzymać Ocean Haven dla siebie. Jej wujek zgodził się odsprzedać jej stadninę po obniżonej cenie. Jeśli w ciągu pięciu dni Aspen uzbiera wymaganą kwotę, stanie się właścicielką nieruchomości.
– Ile wynosi ta kwota?
Lauren podała sumę o połowę mniejszą od tej, jaką on zaoferował.
– Joe Carmichael nie jest zbyt rozgarnięty, ale dlaczego, do diabła, zrobił coś tak głupiego? – zapytał z wściekłością, którą ledwo był w stanie opanować.
– Rodzina to rodzina – odparła Lauren, wzruszając ramionami.
Przeczesał dłonią wilgotne włosy, pryskając wkoło kropelkami potu. Prawniczka odruchowo odskoczyła do tyłu, jakby to były krople żrącego kwasu, który mógłby zniszczyć jej elegancki strój. Spojrzała zakłopotana na Ricarda, który wciąż z zadumaną miną podziwiał jej wdzięki. Cruz odwrócił się od nich i wbił wzrok w białą ścianę poznaczoną ciemnymi śladami po gumowej piłeczce. Kiedyś Ocean Haven było jego domem. Przez jedenaście lat mieszkał nad główną stajnią i ciężko pracował – najpierw jako stajenny, potem jako trener i ujeżdżacz koni, a wreszcie jako menedżer i kapitan drużyny polo należącej do Charlesa Carmichaela. Dzieciństwo spędził w małej meksykańskiej mieścinie. Po nagłej i bezsensownej śmierci ojca próbował utrzymać swoją rodziną. Carmichael wypatrzył go na hacjendzie, na której Cruz był zatrudniony. Zamożny Amerykanin zauważył u chłopaka – wówczas trzynastoletniego – nieprzeciętne umiejętności jeździeckie. Dostrzegł w nim potencjał, w który postanowił zainwestować.
Charles Carmichael miał ambitny plan, żeby pewnego dnia stworzyć „drużynę marzeń” polo – najlepszą, jaka kiedykolwiek istniała. Widział w niej miejsce dla Cruza, który miał dość talentu, by wyrosnąć na doskonałego zawodnika. Matka Cruza namawiała go, by skorzystał z tej propozycji. Z przekonaniem twierdziła, że wysłanie go do Ameryki będzie dla niego najlepszym wyjściem. Wiedział, dlaczego tak mówiła – Carmichael chciał go „kupić” za sporą sumę, która pomogłaby przetrwać jego rodzinie. Dla Cruza rodzina zawsze była najważniejsza. Tylko z tego powodu zgodził się na wyjazd.
Okazało się, że była to słuszna decyzja. Już w wieku siedemnastu lat został najmłodszym zawodnikiem, który zdobył dziesiąty handicap – najwyższą ocenę, jaką może otrzymać gracz w polo. Jako dwudziestolatek cieszył się opinią prawdopodobnie najlepszego zawodnika w dziejach tego sportu.
Trzy lata później wszystko się skończyło. Jego kariera legła w gruzach. Stał się pośmiewiskiem w środowisku, w którym wcześniej był gwiazdą i autorytetem. A to wszystko przez tę przeklętą, przebiegłą Aspen Carmichael! Zastawiła na niego pułapkę, w którą wpadł bez mrugnięcia okiem, a potem poczuł się jak największy głupiec na świecie.
Zjawiła się w Ocean Haven jako samotna, spokojna dziesięciolatka, która właśnie straciła matkę w okropnym wypadku; niektórzy po cichu mówili, że było to samobójstwo. W tamtych czasach bardzo rzadko ją widywał, ponieważ została wysłana do szkoły z internatem, a on skupiał się na treningach i meczach. Choć mijały lata, dla niego ciągle była nieśmiałym, niezdarnym dzieciakiem z burzą blond włosów, które domagały się wizyty u fryzjera. Pewnego dnia doznał kontuzji ramienia i musiał spędzić parę miesięcy w Ocean Haven. Aspen miała wtedy jakieś szesnaście lat i wróciła do domu na wakacje. Ze zdumieniem wtedy zauważył, że ta mała dziewczynka zdążyła się przeobrazić w prawdziwą piękność.
Wszyscy chłopcy szaleli na jej punkcie. On też się w niej podkochiwał, ale starannie ukrywał to uczucie. Rozpalała jednak jego wyobraźnię, zwłaszcza kiedy rzucała mu te powłóczyste spojrzenia spod długich rzęs, gdy akurat myślała, że na nią nie patrzy. Pamiętał, że parę razy mu się śniła. To jednak były tylko fantazje. W rzeczywistości nigdy by jej nawet nie tknął, gdyby pierwsza się do niego nie zbliżyła. Była zbyt młoda, zbyt piękna, zbyt niewinna.
Odruchowo oblizał wargi, przypominając sobie smak jej ust. Niewinna? Cóż, tamtej nocy wcale się taka nie wydawała…
Zacisnął zęby i zaklął w myślach.
– Wszystko w porządku, hermano?
Obrócił się i spojrzał na brata niewidzącym wzrokiem. Lubił o sobie myśleć jako o sprawiedliwym człowieku, który potrafi wybaczać. Po tym, jak Charles Carmichael wyrzucił go z Ocean Haven, trzymał się z dala od tego miejsca. Teraz stadnina była na sprzedaż. Cruz patrzył na nią obiektywnie, bez emocji, jak na pierwszorzędną nieruchomość. Fakt, że chciał zrównać ją z ziemią, żeby postawić hotel, był tylko logiczną, biznesową decyzją.
Oczywiście Ricardo nie zrozumiałby tego wszystkiego. Cruz wyjechał z Meksyku, gdy jego brat był małym chłopcem. Kiedy osiem lat temu wrócił do domu z podwiniętym ogonem, odnowili swoje relacje, jakby w międzyczasie nic się nie wydarzyło. Od tamtej pory Ricardo był mu najbliższą osobą na świecie.
– Wszystko gra – odpowiedział wreszcie, po czym zwrócił się do Lauren: – Nie przejmuję się Aspen Carmichael. Podobno Charles pod koniec życia narobił sobie długów. Dopadł go światowy kryzys ekonomiczny. Dlatego nie wierzę, żeby Aspen zdołała wytrzasnąć taką kwotę.
– To prawda, nie ma pieniędzy – zgodziła się prawniczka. – Ale je pożyczy.
Cruz milczał przez chwilę.
– To nierealne.
– Moi informatorzy donoszą, że jest całkiem bliska uzbierania tej sumy.
– Jak bliska?
– Uzbierała już dwie trzecie.
– Jaki głupiec w obecnej sytuacji ekonomicznej pożyczył jej dwadzieścia milionów dolarów? A przede wszystkim: co ona oferuje w zamian?
Lauren wzruszyła ramionami.
– Cholera jasna! – wybuchnął.
Nie spodziewał się takich problemów.
– Chcesz, żebym zaczęła z nią negocjować? – zapytała prawniczka.
– Nie. – Gorączkowo szukał jakiegoś wyjścia z sytuacji, ale jego umysł wypełnił tylko pewien obraz: prześliczna nastolatka w obcisłych bryczesach i koszuli w kratę, oparta o biały płotek, śmiejąca się w słońcu, które pozłacało jej jasne jak pszenica loki… Po tylu latach samo wspomnienie o tej dziewczynie potrafiło go momentalnie rozpalić. Z irytacją przegarnął dłonią włosy. – Skup się na Josephie. Ja zajmę się Aspen.
– Oczywiście.
– Dowiedz się tylko, od kogo Aspen chce pożyczyć pieniądze i co oferuje w zamian. Za godzinę widzimy się w moim gabinecie.
Gdy Lauren odeszła, Ricardo podrzucił piłkę i powiedział:
– Nie wspominałeś, że chcesz kupić stadninę Carmichaela.
– Dlaczego miałem o tym mówić? To tylko interesy.
Ricardo uniósł brew.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że „zajmiesz się” Aspen Carmichael?
Cruz rzucił mu chłodne spojrzenie, które zmroziłoby każdą żyjącą osobę, ale nie jego brata, który zupełnie się tym nie przejął.
– Przysięgałeś, że twoja noga już nigdy nie postanie w Ocean Haven. Co się zmieniło?
– Nie mam czasu, żeby teraz o tym gadać. Muszę zorganizować sobie lot.
– Lecisz do East Hampton?
– A nie mogę? – burknął.
Ricardo uniósł dłonie, jakby próbował uspokoić rozjuszonego niedźwiedzia.
– Pojutrze jest przyjęcie urodzinowe mamy.
Cruz ruszył w stronę szatni. Przez ramię rzucił:
– Nie licz na moją obecność.
– Już dawno przestałem liczyć na takie rzeczy – westchnął Ricardo. – Ale mama ciągle ma nadzieję, że zacznie cię częściej widywać.
Cruz zatrzymał się w pół kroku. Słowa brata ugodziły go prosto w serce. Rodzina była dla niego najważniejsza na świecie, ale wszystko nie wyglądało już tak jak dawniej. Coś się zmieniło. Traktowali go z drażniącą ostrożnością. Matka bez przerwy posyłała mu zbolałe spojrzenia, przez które znowu zaczynał myśleć o tym, co się zdarzyło. A nienawidził tego robić.
– Będziesz mi wiercił dziurę w brzuchu z powodu tego przyjęcia, prawda?
– Powiedzmy, że będę uparty – odparł Ricardo.
Cruz dał za wygraną i poklepał go po plecach.
– Wiesz, braciszku, ty nie potrzebujesz żony. Ty sam jesteś jak żona.
Aspen pomyślała, że osoby pracujące w telemarketingu zasługują na ogromny szacunek. To była ciężka i niewdzięczna praca: nikt nie chciał z tobą rozmawiać, a ty nie mogłeś się poddawać. W tej chwili sama czuła się jak pracownica call center. Musiała jednak wziąć się w garść i myśleć pozytywnie. Zwłaszcza że była tak bliska celu. Gdyby teraz się poddała, straciłaby wszelkie szanse na zatrzymanie ukochanej stadniny.
Uśmiechnęła się do swojego rozmówcy i wygładziła dłonią jedwabną sukienkę. Założyła ją specjalnie, żeby zrobić dobre wrażenie na gościach, którzy przybyli dzisiaj do stadniny ze względu na towarzyskie mecze polo, jakie latem odbywały się co tydzień w Ocean Haven. Słuchała, jak Billy Smyth III, syn jednego z największych adwersarzy jej zmarłego dziadka, rozpływa się nad spotkaniem, w którym brał udział parę minut temu.
– Och, tak. Słyszałam, że strzeliłeś najlepszą bramkę w całym meczu. – Pewnie dostał idealne podanie. Nic dziwnego, skoro to on finansuje tę drużynę, pomyślała Aspen. Zawodnicy wiedzieli, że warto przypodobać się swoim sponsorom.
Billy Smyth był bogatym próżniakiem, który korzystał z pieniędzy ojca, właściciela firmy produkującej tekturowe opakowania. Uwielbiał taki styl życia. Nie widział w nim niczego złego. W tym środowisku roiło się od tego typu osób. Jej eksmąż wciąż bezwstydnie pasożytował na swoich zamożnych rodzicach, ale na szczęście Aspen już dawno się z nim rozstała, a teraz nie miała zamiaru o nim rozmyślać choćby przez ułamek sekundy. Ten dzień i bez tego był ciężki. Skupiła się więc na rozmowie z Billym. Miał na sobie wypolerowane oficerki, wykrochmalone białe dżinsy do gry w polo i obcisłą koszulę, którą prawie rozsadzał opasły brzuch. Wiele lat temu próbowała zapałać go niego sympatią, ale Billy był jednym z tych mężczyzn, którzy uważają, że kobieta powinna milczeć i ładnie wyglądać. Fakt, że karmiła jego rozdymane ego, świadczył o tym, jak bardzo była zdesperowana.
Kiedy poprosił ją o spotkanie po meczu, wykorzystała okazję. Żeby zdobyć te ostatnie dziesięć milionów, zrobiłaby wszystko! A raczej prawie wszystko. Na pewno nie poszłaby z nikim do łóżka. Przynajmniej na razie… Nie, nigdy! – poprawiła się w myślach.
Z pewnym siebie uśmiechem streszczała więc swój plan biznesowy, żeby namówić Smytha do zainwestowania pieniędzy. Jak na razie dwóch starych przyjaciół dziadka zgodziło się wejść w ten interes, ale brakowało jej ostatniego inwestora. Dla Billy’ego dziesięć milionów dolarów to były drobne pieniądze. Wydawał się zaciekawiony jej pomysłem, choć jednocześnie wpatrywał się w nią tak lubieżnym wzrokiem, że przechodziły ją ciarki.
– Twój dziadek przewróciłby się w grobie, gdyby usłyszał, że Smythowie mają zainwestować w jego stadninę.
To prawda, odparła w duchu. Jej dziadek był nieubłaganym, twardogłowym tradycjonalistą, który wojował ze swoimi wrogami do ostatniej kropli krwi.
– Ale on już nie żyje. A bez pieniędzy wujek Joe sprzeda posiadłość temu, kto zaoferuje najwięcej.
– Podobno jest już jakiś chętny.
– Tak. Jakieś bogate konsorcjum, które pewnie będzie chciało postawić tutaj hotel. Ale ja zrobię wszystko, żeby stadnina została w naszych rękach. Na pewno rozumiesz, jak ważna jest rodzina, skoro ze swoją jesteś tak blisko związany. – Jak pasożyt, dodała w myślach.
Billy uśmiechnął się obłudnie.
– Och, naturalnie, rozumiem.
Nachylił się do niej. Przeszedł ją dreszcz odrazy. Znowu sobie uzmysłowiła, że gdyby nie dziadek i jego przeklęte zasady, nie byłaby teraz w takiej sytuacji.
Charles Carmichael wierzył w trzy rzeczy: testosteron, władzę i tradycję. Innymi słowy, żył w przekonaniu, że świat należy do mężczyzn, a kobiety powinny być wdzięczne za to, co mają. Uprawiał rządy żelaznej ręki i nie tolerował sprzeciwu. Kiedy tuż przed dziesiątymi urodzinami Aspen zmarła jej matka, zamieszkała razem z dziadkiem i wujkiem. Od razu polubiła wujka Josepha, ale nie znajdywała w nim sojusznika, gdy próbowała sprzeciwiać się dziadkowi, który usiłował nią sterować tak jak wszystkimi innymi ludźmi z jego otoczenia.
– Przykro mi, Aspen – powiedział wujek miesiąc temu. – Mój ojciec zostawił mi stadninę, żebym zrobił z nią to, co uważam za stosowne.
– Tak, ale nie zakładał, że będziesz chciał ją sprzedać!
– Nie mógł oczekiwać, że Joe upora się z problemami finansowymi, które po sobie zostawił – wtrąciła żona wujka, Tammy.
– W ostatnich latach dziadek był w kiepskim stanie – przypomniała jej Aspen. Ten argument jednak nie podziałał. Odwróciła się więc z powrotem do wujka i poprosiła: – Błagam, nie sprzedawaj Ocean Haven! Stadnina należy do naszej rodziny od stu pięćdziesięciu lat. W tej ziemi płynie nasza krew.
Joe pokręcił głową.
– Przykro mi, Aspen. Potrzebuję pieniędzy. – Rozłożył ręce i westchnął. – Ale w przeciwieństwie do ojca nie jestem pazernym człowiekiem. Jeśli uda ci się zgromadzić na czas odpowiednią kwotę – wyjaśnił, że chodzi o sumę, która starczyłaby na jego planowaną inwestycję oraz zakup domu w Knightsbridge, gdzie przeprowadziłby się z żoną – wtedy Ocean Haven trafi w twoje ręce.
– To absurdalne! – wykrzyknęła Tammy. Najwyraźniej liczyła na większy zysk ze sprzedaży stadniny.
Joe rzadko sprzeciwiał się żonie, ale tym razem zdobył się na odwagę, by to właśnie zrobić.
– Podjąłem taką decyzję i jej nie zmienię – oświadczył stanowczo. – Sądzę jednak, Aspen, że postradałaś zmysły, skoro chcesz uratować stadninę.
W tamtej chwili przysięgła sobie, że stanie na głowie, żeby zdobyć tę kwotę w terminie i zatrzymać Ocean Haven. Właśnie dlatego dzisiaj tak się wystroiła i wysilała, żeby namówić kogoś – nawet takiego typa jak Billy Smyth – do pożyczenia jej pieniędzy.
Rozległ się sygnał oznaczający koniec meczu.
– Posłuchaj, Billy. To świetny interes – powiedziała z przekonaniem, wiedząc, że ich rozmowa zaraz zostanie przerwana.
– Aspen, mamy wystarczająco roboty w Oaks Place. Dobrze ci idzie ukrywanie tego faktu, ale w Ocean Haven trzeba włożyć dużo pracy i forsy.
– Wiem o tym – przyznała z pozornym spokojem maskującym rosnącą desperację. – Ale to wszystko zostało uwzględnione w moich planach – skłamała.
– Zanim wspomnę tacie o tym pomyśle, potrzebuję jakiegoś bardziej przekonującego argumentu – oznajmił z uśmiechem, który mógł oznaczać tylko jedno.
– Na przykład? – udawała, że niczego się nie domyśla.
– Do diabła, Aspen, nie jesteś aż tak naiwna. Miałaś przecież męża.
Owszem, miała. Dzięki niemu – a była to jego jedyna „zasługa” – przysięgła sobie, że już nigdy więcej nie będzie zależna od żadnego mężczyzny.
– Miałabym spotykać się tylko z tobą, Billy? Czy też z twoim tatusiem?
Zrobił groźną minę i burknął:
– Nie jestem alfonsem.
– Jesteś za to ohydną, obleśną świnią. Już wiem, dlaczego dziadek Charles zawsze powtarzał, że ludzie twojego pokroju to kanalie.
Billy Smyth, zamiast wpaść w gniew, odrzucił w tył głowę i ryknął śmiechem.
– Nigdy nie wierzyłem w plotki, że w łóżku jesteś zimna jak ryba. – Wyciągnął rękę i przebiegł palcami po jej policzku. Uśmiechnął się tylko, gdy lekko pacnęła jego dłoń. – Daj mi znać, kiedy zmienisz zdanie. Lubię babki z charakterkiem.
Chciała powiedzieć, że podzieli się tą informacją z jego żoną, ale nie zdążyła tego zrobić. Billy Smyth dołączył już go grupki oblanych potem zawodników z jego drużyny. Zaklęła brzydko pod nosem i odwróciła się na pięcie. Podmuch ciepłego wiatru rozwiał jej włosy, które zasłoniły oczy. Była zbyt wściekła, żeby je odgarnąć. Zrobiła parę kroków i weszłaby prosto w ścianę, gdyby ktoś w porę nie złapał jej za ramię. Podniosła głowę i otworzyła usta, żeby podziękować temu, kto uchronił ją od kompromitującej kolizji. Słowa jednak nie wydobyły się z jej gardła, ponieważ ujrzała przed sobą oczy mężczyzny, którego miała już nigdy w życiu nie zobaczyć.
Cruz Rodriguez.
W jednej chwili osiem lat, które dzieliło ich od ostatniego spotkania, jakby przestało mieć znaczenie. Aspen poczuła, jak nagle jej wnętrze wypełnia się wstydem, winą i innymi emocjami, które wtedy ją dręczyły.
– Ja… – urwała, nie mając pojęcia, co powinna powiedzieć.
– Witaj, Aspen. Miło cię znowu widzieć.
Ton jego głosu przeczył jego słowom. Równie dobrze mógłby powiedzieć: „Wciąż cię nienawidzę”.