Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Noc, w której zniknęła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noc, w której zniknęła - ebook

Wszystko zaczęło się już pierwszego dnia, kiedy znalazłam kartonowy znak przybity do płotu. Ktoś napisał na nim: „Kop tutaj”.

Tak właśnie zrobiła.

W ten sposób pisarka kryminałów, Sophie, trafiła na sprawę zaginięcia nastolatki z Upfield Common. Kobieta przeprowadziła się w te okolice ze swoim partnerem, który w lokalnej szkole objął posadę dyrektora. Jednak tęsknota za Londynem sprawia, że nie potrafi odnaleźć się w nowym otoczeniu. Za sprawą tajemniczej wiadomości miejsce to staje się dla niej zdecydowanie bardziej intrygujące.

Dwa lata wcześniej 19-letnia Tallulah wyszła na randkę, zostawiając synka pod opieką swojej matki.  Wtedy Kim widziała córkę po raz ostatni. Poszukiwania zaginionej doprowadziły kobietę do Mrocznego Domu, w którym feralnego wieczoru dziewczyna była na imprezie. Wszystko wskazywało na to, że wyszła stamtąd w towarzystwie partnera. Nie udało się ustalić, jakie były dalsze losy tej dwójki.

Tajemnicze zaginięcie, opuszczona rezydencja, rodzinne sekrety i niewyleczone traumy składają się na opowieść przyprawiającą o dreszcze. Lisa Jewell z wyczuciem opowiada o niszczącej sile obsesji i tych, którzy stają się jej ofiarami.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67324-14-4
Rozmiar pliku: 747 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

CZERWIEC 2017

Dziecko zaczyna marudzić. Kim nie podnosi się z fotela i wstrzymuje oddech. Cały wieczór minął jej na usypianiu małego. Jest piątek, taką parną letnią noc spędzałaby z przyjaciółmi. Godzinę przed północą zamawiałaby w barze ostatnią kolejkę przed wyjściem. A jednak dzisiaj siedzi w joggerach i podkoszulku, z ciemnymi włosami związanymi w koczek, w okularach zamiast soczewek i z kieliszkiem ciepłego wina na stoliku, którego nalała sobie wcześniej i nie miała jeszcze możliwości się napić.

Ścisza telewizor za pomocą pilota i znowu nasłuchuje.

I proszę bardzo, oto pierwsze dźwięki dziecięcego płaczu, jeszcze w fazie takiego suchego, złowróżbnego kwilenia.

Kim nigdy nie przepadała za niemowlętami. Swoje dzieci lubiła, ale pierwsze lata były dla niej męczące, wystawiały jej delikatne nerwy na próbę. Od pierwszej nocy przespanej przez oboje jej potomków Kim bardzo ceniła nieprzerwany sen, być może nawet za bardzo. Swoje dzieci urodziła młodo i mogła bez problemu znaleźć czas i miejsce w sercu na kolejne, może nawet dwójkę. Jednak nie potrafiła zmierzyć się z wizją nieprzespanych nocy. Przez lata walecznie broniła swojego snu za pomocą opasek na oczy i zatyczek do uszu, i sprejów do poduszek, i wielkich pudełek melatoniny, które koleżanka przywozi jej ze Stanów.

A potem, trochę ponad dwanaście miesięcy temu, jej nastoletnia córka Tallulah urodziła dziecko. I w taki sposób Kim w wieku trzydziestu dziewięciu lat została babcią, a w jej domu ponownie pojawiło się płaczące dziecko. Szybko, tak strasznie szybko po tym, jak jej własne przestały płakać.

Chociaż stało się to o dziesięć lat wcześniej, niż byłaby na to gotowa, pojawienie się wnuczka w jej życiu okazało się w głównej mierze wielkim szczęściem. Nazywa się Noah i ma takie same ciemne włosy jak Kim, jak wszystkie jej dzieci (Kim zawsze podobały się wyłącznie noworodki z ciemnymi włosami; te z jasnymi budzą w niej lęk). Do tego oczy, które w zależności od światła wydają się brązowe albo bursztynowe, a także grubiutkie nóżki i rączki z fałdkami na przegubach. Łatwo przychodzi mu śmiech, potrafi też zająć się sam sobą, czasami nawet na pół godziny ciągiem. Kim opiekuje się Noahem, kiedy Tallulah ma zajęcia w college’u, i od czasu do czasu panika ściska jej żołądek, gdy przez kilka minut nie słychać żadnych odgłosów. Biegnie do wysokiego krzesełka dziecięcego albo huśtawki, albo rogu kanapy, by się upewnić, że mały wciąż żyje. Znajduje go wtedy pogrążonego w myślach przy przewracaniu stron materiałowej książeczki.

Noah to dziecko jak marzenie. Ale nie lubi spać i dla Kim to źródło strasznego stresu.

W tej chwili Tallulah i Noah mieszkają u Kim, razem z Zachem, ojcem małego. Noah śpi na łóżku między nimi w pokoju dziewczyny, a Kim wkłada zatyczki do uszu, włącza jakiś szum na smartfonie i generalnie ratuje się w ten sposób przed kakofonią bezsenności dziecka.

Jednak dzisiaj Zach zabrał Tallulah na coś, co nazywają „wychodnym” i co bardziej pasowałoby do małżeństwa w średnim wieku, a nie pary dziewiętnastolatków. Poszli do tego samego pubu, w którym normalnie siedziałaby teraz Kim. Dyskretnie wręczyła Zachowi dwadzieścia dolarów, kiedy wychodzili, i życzyła im dobrej zabawy. To ich pierwsza randka, odkąd urodził się Noah. Rozeszli się, gdy Tallulah była w ciąży, ale wrócili do siebie jakieś pół roku temu, kiedy Zach zarzekał się, że będzie najlepszym tatą na świecie. I na razie dotrzymywał słowa.

Noah na dobre się rozpłakał, więc Kim wzdycha i wstaje z kanapy.

W tej samej chwili jej telefon wibruje, sygnalizując nadejście wiadomości. Kim stuka w ekran i odczytuje esemesa.

Mamo, wpadliśmy na paru znajomych z college’u, zaprosili nas do siebie. Na godzinkę czy coś. Okej? :)

A gdy Kim wpisuje odpowiedź, nadchodzi kolejny.

A z Noah wszystko spoko?

Noah spoko, pisze Kim. Złoty chłopak. Idźcie i bawcie się dobrze. Wracajcie, kiedy chcecie. Buziaki.

Kim z ciężkim sercem idzie na górę, do łóżeczka Noaha, gdzie spodziewa się spędzić kolejną godzinę na kołysaniu, uspokajaniu i śpiewaniu kołysanek, i szeptaniu w ciemności, rozpraszanej jedynie łagodnym blaskiem księżyca na nocnym niebie, które wciąż nosi ślady dziennego świat­ła, a dom skrzypi pustką, podczas gdy inni ludzie siedzą w pubach. Ale gdy podchodzi do małego, blask księżyca odbija się od jego zaokrąglonego policzka, w oczach pojawia się błysk na widok babci, oddech minimalnie zwalnia z ulgi, że ktoś przyszedł, a rączki same wyciągają się w jej stronę.

Kim wyjmuje go z łóżeczka, przytula do piersi i mówi:

– I po co ten płacz, mój malutki, po co ten płacz?

Nagle jej serce rośnie i ściska się na myśl, że ten chłopiec to część jej samej, że ten chłopiec ją kocha, że wcale nie czekał na matkę, że wystarczy mu, jeśli babcia przyjdzie ukoić go w ciemności nocy.

Zabiera Noaha do salonu, sadza go sobie na kolanach. Daje mu pilota do zabawy; uwielbia naciskać guziki, lecz Kim widzi, że mały już nie ma na to siły, chce mu się spać. I robi się cięższy, więc trzeba go znowu zanieść do łóżeczka, bo wiadomo, higiena snu i dobre nawyki, ale teraz i Kim nie ma już siły, powieki jej ciążą, więc zarzuca sobie koc na kolana, poprawia poduszkę pod głową i razem z Noahem zasypiają w ciszy i spokoju.

Kim budzi się nagle kilka godzin później. Krótka letnia noc już prawie się skończyła i niebo widoczne w oknie salonu skrzy się od pierwszych promieni gorącego porannego słońca. Kim prostuje się i czuje, jak wszystkie jej mięśnie protestują. Noah nadal jest pogrążony we śnie i trzeba go delikatnie przesunąć, żeby mogła sięgnąć po telefon. Jest czwarta dwadzieścia nad ranem.

Czuje ukłucie irytacji. Pamięta, że pozwoliła Tallulah wrócić, kiedy będą mieli ochotę, ale to jest jakiś obłęd. Wybiera jej numer i dzwoni. Od razu włącza się poczta głosowa, więc wybiera numer Zacha. Efekt jest ten sam.

Może, myśli sobie, może przyszli w nocy i zobaczyli śpiącego na niej Noaha, dlatego postanowili wykorzystać sposobność i mieć łóżko dla siebie. Wyobraża sobie, jak zaglądają do salonu i zdejmują buty, żeby na paluszkach wspiąć się na górę, wskoczyć do pustego łóżka w plątaninie rąk i nóg, w ferworze radosnych, zakrapianych alkoholem pocałunków.

Powoli i ostrożnie przytula Noaha do siebie i wstaje z kanapy. Idzie z nim na górę i podchodzi pod drzwi pokoju Tallulah. Są szeroko otwarte, tak samo jak o dwudziestej trzeciej poprzedniego dnia, kiedy zabrała Noaha. Odkłada go delikatnie do łóżeczka, a on cudem się nie budzi. Potem Kim przysiada na łóżku Tallulah i raz jeszcze do niej dzwoni.

I ponownie od razu uruchamia się poczta głosowa. Kim dzwoni do Zacha. Poczta. Kontynuuje ten ping-pong przez następną godzinę. Słońce zdążyło już wspiąć się na horyzont; nastał ranek, ale jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby zadzwonić do kogoś innego. Dlatego Kim zaparza kawę, kroi sobie kromkę chleba wiejskiego, który zawsze kupuje córce na weekend, i zjada ją z masłem i miodem od pszczelarza z tej samej ulicy, który sprzedaje go przed swoim domem. I tak czeka, aż zacznie się dzień.2

SIERPIEŃ 2018

– Panie Gray! Witam!

Sophie widzi siwego mężczyznę, który maszeruje w ich stronę korytarzem z drewnianymi panelami na ścianach. Już wyciąga rękę, chociaż zostały mu do pokonania jeszcze trzy metry.

Podchodzi do Shauna i ściska mu dłoń w ciepłym geście, chwytając ją obiema swoimi, jakby Shaun był małym dzieckiem z zimnymi rączkami, które należy ogrzać.

Potem zwraca się do Sophie:

– Pani Gray! Jak miło panią w końcu poznać!

– Właściwie to panno Beck.

– Ach, tak, oczywiście. Głupek ze mnie. Przecież wiedziałem o tym. Panna Beck. Miło mi, jestem Peter Doody, zastępca dyrektora. – Uśmiecha się do niej promiennie. Jego zęby są nienaturalnie białe jak na mężczyznę po sześćdziesiątce. – Słyszałem, że pisze pani powieści?

Sophie kiwa głową na potwierdzenie.

– A jakie to powieści?

– Detektywistyczne.

– Detektywistyczne! No proszę, proszę! Jestem pewien, że w Maypole House znajdzie pani mnóstwo inspiracji. Nie mamy tu ani dnia nudy. Tylko niech pani koniecznie pamięta o zmianie nazwisk! – Śmieje się głośno z własnego dowcipu. – Gdzie pan zaparkował? – pyta Shauna, wskazując na podjazd za szerokim wejściem.

– Och, bardzo blisko, zaraz obok ciebie – mówi Shaun. – Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem?

– Idealnie, naprawdę idealnie. – Zerka przez ramię Shauna. – A maluszki?

– Zostały z matką. W Londynie.

– Ach, tak, oczywiście.

Sophie i Shaun idą za Peterem Doodym, ciągnąc za sobą walizki przez jeden z trzech długich korytarzy, które odchodzą od głównego holu. Przekraczają podwójne drzwi, za którymi znajduje się szklany tunel łączący stary budynek z nowym, a potem taszczą bagaże przez drzwi na tyłach nowego skrzydła i w dół zakrzywionej ścieżki do małej wiktoriańskiej chaty. Wokół niej rosną kwitnące o tej porze roku krzaki róż, dalej już zaczyna się las.

Peter wyciąga klucze z kieszeni i odpina od nich dwa, połączone mosiężnym kółkiem. Sophie widziała już kiedyś chatę, ale jedynie jako dom poprzedniej dyrektorki szkoły, wypełniony jej meblami i rzeczami osobistymi, psami i fotografiami. Peter otwiera drzwi i wchodzą za nim do wyłożonego kamiennymi płytami korytarza. Zniknęły kalosze, nieprzemakalne kurtki i smycze na wieszakach. Został zapach benzyny i dymu, a do tego chłodny przeciąg ciągnący spomiędzy desek podłogi, przez co chatka nawet w ciepły letni dzień przywodziła na myśl zimę.

Maypole House znajduje się w malowniczej wiosce Upfield Common w Surrey Hills. Niegdyś była to rezydencja ziemska, jednak dwadzieścia lat temu została zakupiona przez firmę Magenta, która prowadzi szkoły i college’e na całym świecie i przerobiła ją na szkołę z internatem. Uczęszczają tu uczniowie w wieku od szesnastu do dziewiętnastu lat, którym nie powiodło się na egzaminach GCSE i A-levels. Szkoła dla nieudaczników, można powiedzieć. A Shaun, chłopak Sophie, został nowym dyrektorem.

– Proszę. – Peter przekazuje mu klucze. – Chata jest do państwa dyspozycji. Kiedy dotrze reszta rzeczy?

– O piętnastej – odpowiada Shaun.

Peter sprawdza godzinę na swoim zegarku Apple’a i mówi:

– Cóż, w takim razie zostało mnóstwo czasu na obiad w pubie. Ja stawiam!

– Och. – Shaun spogląda na Sophie. – Tak się składa, że zabraliśmy obiad ze sobą. – Wskazuje płócienną torbę stojącą tuż obok. – Ale dziękujemy.

Peter wydaje się niespeszony.

– W takim razie, tak na przyszłość, lokalny pub jest wspaniały. Swan & Ducks, po drugiej stronie błoni. Mają takie menu śródziemnomorskie, z meze, tapas i tak dalej. Podają niesamowitą potrawkę z kalmarów. A w piwniczce trzymają wyborne wina. Menedżer da wam zniżkę, jeśli powiecie, kim jesteście. – Jeszcze raz spogląda na zegarek i dodaje: – No dobrze, dam państwu czas na rozgoszczenie się. Wszystkie kody są tutaj. Będą potrzebne do wpuszczenia vana, kiedy już przyjedzie, a ten jest do drzwi frontowych. Karta otwiera wszystkie drzwi wewnętrzne. – Podaje im dwie smycze. – A ja wrócę jutro z samego rana, przed naszym pierwszym dniem pracy. Tak przy okazji, można tu spotkać dziwnie ubranych ludzi; cały tydzień trwa u nas kurs zewnętrzny, coś w rodzaju Glee. Dzisiaj ostatni dzień, jutro wyjeżdżają, a Kerryanne Mulligan, kierowniczka internatu… poznaliście ją w zeszłym tygodniu, zgadza się?

Shaun kiwa głową.

– Kerryanne opiekuje się tą grupą, więc pan nie musi się tym martwić. I to już chyba wszystko. No, jeszcze jedno… – Rusza pewnym krokiem do lodówki i otwiera ją. – Małe co nieco od Magenty. – W pustym wnętrzu stoi samotna butelka taniego szampana. Peter zamyka drzwi, wkłada ręce do kieszeni swoich niebieskich chinosów, a potem raz jeszcze je wyjmuje, żeby uścisnąć im obojgu dłonie.

Wreszcie znika i Shaun z Sophie po raz pierwszy zostają sami w swoim nowym domu. Patrzą najpierw na siebie, później dookoła, później znowu na siebie. Sophie schyla się po płócienną torbę i wyjmuje dwa kieliszki do wina, które spakowała tego ranka, gdy szykowali się do wyjścia z domu Shauna w Lewisham. Zdejmuje z nich papier, stawia je na blacie, otwiera lodówkę i sięga po szampana.

Następnie chwyta wyciągniętą dłoń Shauna i podąża za nim do ogrodu. Jest usytuowany po wschodniej stronie i o tej porze dnia znajduje się w cieniu, jednak jest wystarczająco ciepło, by usiąść tam z odsłoniętymi ramionami.

Podczas gdy Shaun otwiera szampana i rozlewa do kieliszków, Sophie rozgląda się wokół: drewniana furtka między krzewami róży, które tworzą zewnętrzną granicę ogrodu, prowadzi do aksamitnie zielonego terenu leśnego, miejscami poprzecinanego trawnikami, teraz skąpanymi w złocistym blasku słońca. Słychać ćwierkanie ptaków w koronach drzew. Słychać szum bąbelków szampana w kieliszkach do wina. Sophie słyszy nawet własny oddech, tętnienie krwi płynącej w żyłach na jej skroniach.

Shaun spogląda na nią i mówi:

– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję.

– Za co?

– Przecież wiesz. – Chwyta jej dłoń. – Tak wiele poświęcasz, żeby być tutaj ze mną. Nie zasługuję na ciebie. Naprawdę.

– Ależ zasługujesz. Przecież jestem „z odzysku”, pamiętasz?

Uśmiechają się cierpko. To jedna z wielu nieprzyjemnych rzeczy, które była żona Shauna, Pippa, miała do powiedzenia na temat Sophie, gdy się o niej dowiedziała. Oprócz tego jeszcze: „wygląda na więcej niż trzydzieści cztery lata” oraz „ma dziwnie płaski tyłek”.

– Tak czy inaczej, jesteś najlepsza. I kocham cię. – Całuje ją mocno w knykcie, a potem puszcza jej dłonie, żeby mogła sięgnąć po kieliszek.

– Ładnie tu, nie? – rzuca marzycielsko Sophie, patrząc przez furtkę na las. – Dokąd można tędy dojść?

– Nie mam pojęcia – odpowiada Shaun. – Może powinnaś przejść się po obiedzie na spacer?

– Tak, to chyba dobry pomysł.

Shaun i Sophie spotykają się dopiero od sześciu miesięcy. Poznali się, kiedy Sophie przyszła do szkoły Shauna, żeby opowiedzieć grupie uczniów z profilu humanistycznego o wydawaniu i pisaniu książek. W ramach podziękowań zabrał ją na obiad i z początku była speszona, jakby robiła coś niewłaściwego; miała głęboko wdrukowane przekonanie, że przebywanie sam na sam ze starszym nauczycielem jest niestosowne, i nie potrafiła się przemóc. Potem jednak zauważyła, że Shaun ma bardzo, bardzo ciemne brązowe oczy, niemal czarne, a do tego szerokie ramiona i taki cudownie ciepły, serdeczny śmiech i miękkie usta, i brak obrączki na palcu. Później dotarło do niej, że on z nią flirtuje, a następnego dnia w jej skrzynce pojawiła się wiadomość z jego prywatnego adresu e-mailowego, z podziękowaniami za przybycie i pytaniem, czy nie miałaby ochoty odwiedzić tej nowej koreańskiej knajpy, o której wspominali przy obiedzie, może w piątek wieczorem? Sophie pomyślała, że nigdy wcześniej nie była na randce z mężczyzną po czterdziestce, nigdy nie była na randce z mężczyzną, który nosi krawat do pracy, a właściwie to nie była na żadnej randce od całych pięciu lat i naprawdę chciałaby odwiedzić tę nową koreańską knajpę, więc dlaczego nie?

To w trakcie pierwszej randki Shaun powiedział jej, że na koniec semestru opuszcza wielką szkołę średnią w Lewisham, gdzie pracował jako dyrektor dwuletniej szkoły przygotowującej do egzaminów A-levels, żeby objąć takie samo stanowisko w placówce w Surrey Hills. Nie dlatego, że chciał pracować w sektorze prywatnym, w wykończonym mahoniem biurze, lecz ze względu na to, że jego była żona, Pippa, przenosi ich bliźniaki z zupełnie przyzwoitej szkoły państwowej, do której chodziły przez ostatnie trzy lata, do drogiej prywatnej i zażądała, by pokrył połowę czesnego.

Na początku Sophie nie zwróciła większej uwagi na konsekwencje tych wieści. Jednak marzec zmienił się w kwiecień, kwiecień w maj, maj w czerwiec, a Shaun stawał się coraz bliższy i bliższy, ich życia splatały się ze sobą coraz mocniej i wtedy Sophie poznała bliźniaki Shauna, które pozwalały się kłaść do łóżek i czytać sobie bajki, i czesać sobie włosy, a potem już przyszły wakacje, ona z Shaunem spędzali jeszcze więcej czasu razem i pewnej nocy, gdy popijali koktajle na tarasie z widokiem na Tamizę, Shaun powiedział:

– Jedź ze mną. Jedź ze mną do Maypole House.

Sophie w pierwszej chwili chciała powiedzieć „nie”. Nie, nie, nie, nie. Przecież jej miasto to Londyn. Przecież jest niezależną kobietą. Ma własną karierę. Życie towarzyskie. Jej rodzina mieszkała w Londynie. Jednak lipiec zmienił się w sierpień, dzień wyjazdu Shauna zbliżał się wielkimi krokami, a tkanina ich życia wydawała się rozciągać, zniekształcać. Wtedy Sophie zmieniła zdanie. Może, pomyślała, miło będzie się mieszkało na wsi. Może tam mogłaby bardziej skupić się na pracy, bez tych wszystkich rozpraszaczy miejskiego życia. Może spodoba jej się rola partnerki dyrektora szkoły, status pierwszej damy tak ekskluzywnego miejsca. Wybrała się razem z Shaunem na wizytę w szkole i przeszła się po chacie, poczuła ciepłą trwałość terakotowych płytek pod stopami, poczuła działające na zmysły zapachy dzikich róż, świeżo skoszonej trawy i rozgrzanego słońcem jaśminu, które wkradały się przez tylne drzwi. Zobaczyła miejsce pod oknem w korytarzu, które miało idealne wymiary na jej biurko, z widokiem na teren szkoły. Pomyślała sobie: mam trzydzieści cztery lata. Wkrótce trzydzieści pięć. Byłam sama przez bardzo, bardzo długi czas. Może powinnam zdecydować się na to szaleństwo.

I w ten oto sposób powiedziała „tak”.

Razem z Shaunem wykorzystali każdą minutę reszty ich pobytu w Londynie. Siedzieli w każdym kawiarnianym ogródku na południu miasta, spróbowali każdej egzotycznej kuchni, oglądali filmy w salach kinowych na wielopoziomowych parkingach, kręcili się po ulicznych targach z jedzeniem, urządzali sobie pikniki w parku, słuchając muzyki grime, syren i silników diesla. Spędzili dziesięć dni na Majorce, w chłodnym Airbnb w centrum Palmy, z balkonem wychodzącym na marinę. Spędzili kilka weekendów z dziećmi Shauna, zabierając je na South Bank, żeby biegały po fontannach, na lunche al fresco w Giraffe i Wahaca, do Tate Modern, na place zabaw w Kensington Gardens.

A potem wynajęła swoją kawalerkę w New Cross znajomej, zrezygnowała z karnetu na siłownię, z wtorkowej grupy pisarskiej, spakowała kilka pudeł i dołączyła do Shauna tutaj, pośrodku niczego.

Teraz, kiedy słońce przesącza się przez korony drzew, malując jasne cętki na ciemnym materiale jej sukienki i ziemi pod stopami, Sophie zaczyna czuć zaczątki szczęścia, zaczątki wrażenia, że ta decyzja zrodzona z pragmatyzmu może się okazać jakimś magicznym aktem przeznaczenia, że obecność tutaj była pisana im obojgu, że to będzie dobre dla niej, dobre dla nich obojga.

Shaun zabiera naczynia po obiedzie do kuchni. Słychać szum wody i stukanie talerzy wstawianych do farmerskiego zlewozmywaka.

– Idę się przejść – woła do niego Sophie przez otwarte okno.

Wychodzi z ogrodu i odwraca się, żeby zamknąć za sobą furtkę. W tej samej chwili jej wzrok przyciąga coś przybitego do drewnianego ogrodzenia.

Kawałek kartonu, jakby oderwane wieko z pudełka.

Ktoś skreślił na nich kilka liter i narysował strzałkę skierowaną w dół. Litery układają się w słowa: „Kop tutaj”.

Sophie przez chwilę przygląda się temu z zaciekawieniem. Może, myśli sobie, to pozostałości jakiegoś poszukiwania skarbów, jakiejś gry towarzyskiej albo ćwiczenia integracyjnego z tego całego kursu zewnętrznego, który ma się dzisiaj skończyć. Może, myśli sobie, to kapsuła czasu.

Wtedy jednak coś jej się przypomina. Dopada ją déjà vu. Nie ma wątpliwości, że widziała już coś takiego wcześ­niej: znak z kawałka kartonu przybity gwoździem do ogrodzenia. I słowa „Kop tutaj” zapisane czarnym markerem. Strzałka skierowana w dół. Widziała już to wszystko.

Ale za nic w świecie nie może sobie przypomnieć gdzie.3

CZERWIEC 2017

Mama Zacha jest starsza od Kim. Zach to jej najmłodsze dziecko; ma ich jeszcze czwórkę, same dziewczyny, znacznie starsze od niego. Nazywa się Megs. Otwiera drzwi, ubrana w spodenki wojskowe i obszerną zieloną bluzkę z lnu, z okularami przeciwsłonecznymi na głowie i czerwoną plamą oparzenia słonecznego na nosie.

– Kim – mówi i od razu odwraca się do Noaha z promiennym uśmiechem. – Cześć, bąbelku. – Głaszcze go pod brodą, a następnie podnosi wzrok na Kim. – Wszystko w porządku?

– Widziałaś dzieciaki? – pyta Kim, przerzucając sobie małego na drugie biodro. Przyszła tutaj bez wózka, jest gorąco, a Noah jej ciąży.

– Masz na myśli Tallulah? I Zacha?

– Tak. – Znowu przekłada Noaha.

– Nie. To znaczy, że nie ma ich u ciebie?

– Nie ma, wyszli zeszłego wieczoru do pubu i zapadli się pod ziemię, nie odbierają telefonów. Myślałam, że może wrócili do ciebie, żeby się przespać.

– Nie, kochana, nie wrócili. Jesteśmy tu tylko z Simonem. Chcesz wejść? Siedzimy w ogrodzie. Może jeszcze raz spróbujemy się do nich dodzwonić?

W ogrodzie Megs Kim sadza Noaha na trawę obok plastikowej zabawki do popychania, na którą mały próbuje się wspiąć. Megs wyjmuje telefon i wybiera numer swojego syna. Jej mąż, Simon, kiwa szorstko Kim na powitanie i wraca do lektury gazety. Kim zawsze miała nieprzyjemne uczucie, że podoba się Simonowi i jego chłodne podejście jest sposobem na poradzenie sobie z niekomfortową sytuacją.

Megs krzywi się i rozłącza.

– Od razu odzywa się poczta – rzuca. – Zadzwonię do Nicka.

Kim patrzy na nią z niemym pytaniem w oczach.

– No wiesz, barmana z Ducks. Poczekaj. – Stuka w ekran komórki niebieskimi akrylowymi paznokciami. – Nick, kochany, z tej strony Megs. Co słychać? Jak u mamy? Dobrze. Dobrze. Wiesz co, sprawę mam. Pracowałeś wczoraj? Nie widziałeś może Zacha u siebie?

Kim patrzy, jak Megs kiwa głową i potakuje zdawkowo, słuchając Nicka. W ostatniej chwili nie pozwala Noahowi włożyć do buzi garstki piachu, a potem czeka cierpliwie.

Wreszcie Megs kończy rozmowę.

– Zdaje się, że Zach i Tallulah po kolacji w pubie poszli do znajomych, jakichś przyjaciół Tallulah z college’u.

– Tak, wiem o tym. Ale czy wiadomo do kogo?

– Jakiejś Scarlett Cośtam. Było jeszcze kilka osób. Nick odniósł wrażenie, że jadą gdzieś poza wioskę. Samo­chodem.

– Scarlett?

– Tak. Nick powiedział, że to jedna z tych bogatych damulek z Maypole.

Kim kiwa głową. Nigdy wcześniej nie słyszała o Scarlett. Ale Tallulah nie mówi zbyt wiele o szkole. Gdy już wróci z zajęć, Noah jest właściwie jedynym tematem rozmów w domu.

– Coś jeszcze? – pyta, biorąc Noaha na kolana.

– Obawiam się, że nic więcej nie wie. – Megs uśmiecha się do małego i wyciąga do niego ręce, ale on odsuwa się i uśmiech drugiej babci tężeje. – Myślisz, że jest się o co martwić?

Kim wzrusza ramionami.

– Naprawdę nie wiem.

– Dzwoniłaś już do znajomych Tallulah?

– Nie znam żadnych numerów. Wszystkie są zapisane w jej komórce.

Megs wzdycha i odchyla się na krześle.

– To dziwne – stwierdza. – Gdyby nie dziecko, założyłabym, że gdzieś właśnie odsypiają imprezę, no wiesz, są tacy młodzi, a Bóg wie, co ja wyprawiałam w ich wieku. Ale przecież są tacy oddani opiece nad Noahem, no nie? To trochę…

– Dziwne. – Kim kiwa głową. – Wiem.

Żałuje, że nie są z Megs bardziej sobie bliskie, jednak matka Zacha nigdy nie wierzyła, że związek jego syna z Tallulah przetrwa, a kiedy urodził się Noah, na jakiś czas zupełnie się wycofała, prawie nie odwiedzała wnuka i nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi. A teraz przegapiła swój moment z małym, który owszem, rozpoznaje drugą babcię, lecz nie wie, że jest kimś ważnym.

– Tak czy inaczej – rzuca Kim – pójdę poszukać jakichś informacji o tej całej Scarlett. Zobaczymy, co uda mi się znaleźć. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała. Mam nadzieję, że kiedy wrócę, oni już będą czekali w domu, paląc się ze wstydu.

Megs się uśmiecha.

– Wiesz co – mówi radośnie, tonem głosu sugerującym, że tak naprawdę chce tylko wrócić do relaksowania się na słońcu w ogrodzie, że nie ma nastroju do zamartwiania się. – Założę się, że właśnie tak będzie.

Kim wchodzi do pokoju Tallulah i przegląda zawartość jej szkolnej torby. Dziewczyna zamierza zostać pracownicą socjalną. Do większości przedmiotów uczy się w domu, a w college’u musi pojawiać się tylko trzy razy w tygodniu. Kim czasami wygląda przez okno frontowe, jak jej córka wsiada do autobusu, w szkolnym ubraniu, z młodziutką twarzą, włosami spiętymi w kucyk, przyciskając do piersi teczkę. Nikt by się nie domyślił, że urodziła dziecko; wygląda tak młodo.

Kim znajduje w torbie planer i przekartkowuje go. Jest wypełniony gęstym, nieco nieeleganckim pismem Tallulah – zaczęła lewą ręką, lecz zmusiła się do pisania prawą, by dopasować się do pozostałych uczniów w szkole podstawowej. Nie ma sensu szukać tutaj numerów telefonów – nikt ich nie zapisuje w dzisiejszych czasach – ale może imię Scarlett pojawi się na jakiejś liście czy coś.

I oto widzi taką listę kontaktów, przyklejoną do wewnętrznej strony okładki planera. Kim przebiega po niej wzrokiem, zatrzymuje się przy pozycji „Scarlett Jacques: Uczniowski Komitet Planowania Wydarzeń”.

Jest też adres e-mailowy.

Kim od razu bierze się do pisania wiadomości:

Scarlett, z tej strony mama Tallulah Murray, Kim. Moja córka nie wróciła wczoraj do domu i nie odbiera telefonu. Wiesz może, gdzie się podziewa? Znajomy powiedział, że była z kimś o imieniu Scarlett. Proszę, zadzwoń na ten numer, gdy tylko będziesz mogła. Bardzo dziękuję.

Wysyła, a potem wypuszcza powietrze z płuc i kładzie telefon na kolanach.

Na dole słychać ciche stuknięcie zamykanych drzwi. Jest godzina czternasta i niedługo jej syn Ryan wróci z pracy. W każdą sobotę dorabia sobie w sklepie w wiosce, zbierając fundusze na wakacyjny wyjazd do Rhodes w sierpniu, jego pierwszy bez mamy, z samymi przyjaciółmi.

– Wrócili? – woła z podnóża schodów.

– Nie – odpowiada Kim.

Słychać, jak chłopak rzuca gdzieś klucze, a później tenisówki na stertę obuwia przy drzwiach wejściowych i rusza na górę.

– Poważnie? A dzwonili? – dopytuje.

– Nie. Ani słowa.

Opowiada mu o tym, jak Megs zadzwoniła do Nicka z pubu, a także o dziewczynie imieniem Scarlett, a kiedy jeszcze mówi, ktoś dzwoni do niej z nieznanego numeru.

– Halo?

– Eee, dzień dobry, czy to mama Luli?

– Tak, dzień dobry, jestem Kim.

– Z tej strony Scarlett. Dostałam pani e-maila.

Serce Kim zaczyna boleśnie szybko bić, a potem staje.

– Och, Scarlett. Dziękuję. Zastanawiałam się tylko…

Dziewczyna nie pozwala jej dokończyć.

– Byli w moim domu – odzywa się. – Wyszli koło trzeciej. To wszystko, co mogę powiedzieć.

Kim mruga; głowa zatacza jej się nieco do tyłu.

– A czy… czy oni… czy wspominali, gdzie się wybierają?

– Mówili, że wracają do domu taksówką.

Kim nie podoba się ton głosu Scarlett. Ten chłodny ton i lapidarne odpowiedzi od razu przywodzą na myśl łóżka ze słupkami, drogie prywatne szkoły i wysypany żwirem podjazd. A jednocześnie dziewczyna wydaje się podchodzić do rozmowy z Kim beznamiętnie, jakby to uwłaczało jej godności.

– A czy wydawali się okej? To znaczy, czy dużo wypili?

– No, chyba tak. Luli zrobiło się niedobrze. Dlatego wyszli.

– Wymiotowała?

– No.

Kim wyobraża sobie swoją szczupłą, miłą córeczkę, zgiętą wpół nad kobiercem w ogrodzie, i czuje ból w sercu.

– Widziałaś, jak wsiadali do taksówki?

– Nie, po prostu wyszli. I tyle.

– A czy… przepraszam… gdzie ty właściwie mieszkasz, Scarlett? Chciałabym popytać lokalne firmy taksówkarskie.

– W Mrocznym Domu – odpowiada. – Niedaleko Upley Fold.

– A jaki to numer?

– Nie ma żadnego numeru. Niech pani poda po prostu Mroczny Dom. Niedaleko Upley Fold.

– Aha – odpowiada Kim, rysując dwa okręgi wokół tych słów na kartce. – Okej. Dziękuję. I proszę, gdyby któreś z nich się odezwało, daj mi znać, dobrze? Nie wiem, jak dobrze znasz Tallulah…

– Niezbyt dobrze – wtrąca Scarlett.

– Tak, cóż, nie należy do ludzi, którzy mogliby tak po prostu zniknąć, nie wrócić do domu. No i ma dziecko, wiesz?

Po drugiej stronie zapada na moment cisza, a potem:

– Nie. Nie wiedziałam o tym.

Kim potrząsa lekko głową, próbuje wyobrazić sobie, jak Zach i Tallulah mogli spędzić z tą dziewczyną cały wieczór i ani razu nie wspomnieć o Noahu.

– Cóż, tak, są z Zachem rodzicami. Mają rocznego syna. Dlatego fakt, że nie wrócili do domu, to poważna sprawa.

Raz jeszcze u Scarlett zapada cisza, po czym słychać:

– Aha, rozumiem, spoko.

– Zadzwoń, jeśli coś usłyszysz, dobrze?

– Tak, jasne. Do widzenia.

Po tych słowach się rozłącza.

Kim przez chwilę gapi się na swój telefon. W końcu podnosi wzrok na Ryana, który przez całą rozmowę przyglądał jej się z ciekawością.

– Dziwne – stwierdza Kim i przekazuje mu szczegóły.

– A może pojedziemy tam? – sugeruje. – Do jej domu?

– Do domu Scarlett?

– Tak, jedźmy do Mrocznego Domu.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: