Noc w Monte Carlo - ebook
Noc w Monte Carlo - ebook
Arystokratka Sophie Carmichael-Jones jest wychowana w przekonaniu, że jej jedynym zadaniem w życiu jest zachowywać się nienagannie i spełniać obowiązki wobec rodziny. Teraz przyszedł czas na małżeństwo. Musi poślubić hrabiego, którego nie kocha i który traktuje ją jak trofeum. Podczas wieczoru panieńskiego Sophie poznaje hipnotyzującego Sycylijczyka Renza Crisantiego i spędza z nim noc. W dniu jej ślubu Renzo dowiaduje się, że Sophie nosi jego dziecko. Nie zamierza pozwolić, by wychowywał je inny mężczyzna…
Druga część miniserii
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4717-7 |
Rozmiar pliku: | 906 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Renzo Crisanti nie znosił Anglii.
Nie podzielał zachwytu nad zatłoczoną, hałaśliwą londyńską metropolią. Jeszcze bardziej nie lubił wiecznie zachmurzonej brytyjskiej wsi, jakże różnej od jego rodzinnej Sycylii. Anglia była zbyt ponura dla człowieka, który z zalanych słońcem uliczek włoskiego miasteczka przeszedł do kariery kierowcy rajdowego, ścigającego się jednymi z najszybszych samochodów na świecie.
O tej porze roku zdecydowanie wolałby znaleźć się w swoim rodzinnym miasteczku, położonym w górach w okolicach Taoriny. Zamiast zasłony deszczu miałby przed sobą ciepłe morze i skąpany w słońcu szczyt Etny.
Niestety, obecnie znajdował się w Winchester. Nad pocztówkową starówką wznosiła się imponująca katedra, ale Renzo i tak wolałby surowy, dziki krajobraz Sycylii. Walcząc z uczuciem osaczenia, przejechał przez centrum i skierował się ku przedmieściom.
Żałował, że kilka tygodni temu nie zrobił tego, co podpowiadał mu instynkt. „Trzymaj się od niej z daleka”, szepnął cichy głos w jego głowie na widok Sophie Carmichael-Jones.
Znalazł się w Monako ze względu na coroczne wyścigi samochodowe, w których niegdyś regularnie brał udział. Wprawdzie zakończył karierę kilka lat temu, ale uznał, że warto się na nich pokazać; choćby po to, by pozyskać nowych klientów dla swojej sieci luksusowych hoteli.
Właśnie siedział w kasynie z grupą przyjaciół, kiedy zobaczył ją.
Renzo znał wiele pięknych kobiet, ale ta natychmiast zwróciła jego uwagę. Miała krwistoczerwone usta i ostro zarysowane brwi, a jej ciemne włosy były ściągnięte w luźny kok. Jej uszy ozdabiały duże srebrne kolczyki. Wyglądała elegancko. Seksownie. Długie nogi sprawiały, że wydawała się krucha i delikatna, a arystokratyczne rysy potęgowały to wrażenie.
W jej złotobrązowych oczach widniał bezbrzeżny smutek.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Renzo zapomniał, co właśnie chciał powiedzieć. Nieczęsto przydarzało się to komuś, kto zawdzięczał karierę skupieniu i pewnej ręce. Bez zastanowienia wstał od stolika, przemierzył parkiet i stanął przed piękną nieznajomą. Na jego widok wyraźnie wstrzymała oddech, a jej policzki zaróżowiły się lekko.
– Musisz mi powiedzieć dwie rzeczy – odezwał się, niepomny otaczającego ich tłumu. – Po pierwsze, twoje imię. Po drugie, dlaczego jesteś smutna. Jesteśmy w Monte Carlo, cara. Tutaj dozwolona jest wyłącznie radość.
– Nie jestem smutna – odparła po włosku, z wyraźnym brytyjskim akcentem. – To sugerowałoby, że w grę wchodzą emocje. „Zrezygnowana” pasuje dużo lepiej.
– Jesteś zbyt młoda i zbyt piękna, żeby być zrezygnowana.
Uśmiechnęła się lekko i na ten widok Renzo natychmiast zapragnął ją pocałować.
– Natomiast ty wydajesz się zbyt wyrafinowany na czcze pochlebstwa.
Renzo musiał być w gorączce. To jedyne wytłumaczenie. Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.
– Pozwól, że będę z tobą szczery – powiedział, porzucając zwyczajowy flirt. – Pragnę cię, cara. Nie obchodzi mnie, kim jesteś ani jakie masz plany na wieczór. Pożądam cię. Pragnę smakować twoje ciało raz po raz, tak długo, aż będę mógł je rozpoznać w najgłębszych ciemnościach. Chcę zrobić z tobą wszystko, a potem zrobić to jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż nic z nas nie zostanie.
– Nie wierzę w taką namiętność.
– Uwierzysz.
Nieznajoma zadrżała. Obejrzała się za siebie, a potem z powrotem skupiła na nim uwagę. Renzo wyczuł jej milczącą zgodę.
Nie marnował czasu. Pociągnął ją w stronę bocznego wyjścia, którym mogli opuścić kasyno, nie zwracając na siebie uwagi fotoreporterów. Kilka minut później pędzili w stronę jego willi, położonej na wzgórzu nad miastem, skąd rozciągał się wspaniały widok na Lazurowe Wybrzeże.
– Nazywam się Renzo Crisanti – powiedział, ponieważ z jakiegoś powodu zależało mu, żeby znała jego imię. – A ty, bellissima, wciąż nie zdradziłaś mi swojego imienia.
Nieznajoma obróciła się do niego. Smukłe kształty jej ciała przywodziły mu na myśl samochody, które kochał i z którymi obcował tak samo, jak zamierzał obcować z nią. Umiejętnie. W skupieniu. Z tą samą pasją, która wyniosła go na szczyt.
– Możesz mi mówić Elizabeth – powiedziała.
Teraz Renzo pomyślał, że to było jej pierwsze kłamstwo.
Zaparkował na poboczu i wysiadł z samochodu, starając się opanować gniew. Deszcz ustał, ale noc wciąż była chłodna. Renzo postawił kołnierz swojej skórzanej kurtki i niecierpliwie spojrzał na zegarek. Miał do pomówienia z kobietą, z którą miał się tu spotkać. Tu, w środku nocy, w obcym kraju. Jak gdyby go wezwano. Jak gdyby on, Renzo Crisanti, był tak miękki i podatny na wpływy, że przejechał pół Europy dla kobiety, z którą już się przespał.
Kątem oka zauważył ruch. Od strony stojącej w oddali rezydencji zbliżała się do niego ciemna postać.
Sophie.
Sophie, która bez ostrzeżenia oddała mu swoją niewinność.
Sophie, która tamtej gorącej nocy w Monako przedstawiła mu się jako Elizabeth.
Sophie, która go okłamała i wymknęła się przed świtem. Nie znał nawet jej prawdziwego imienia. Dowiedział się dopiero później, gdy otworzył list i przeczytał przesłany anonimowo wycinek z gazety. Krótki artykuł informował o zbliżającym się ślubie Sophie Carmichael-Jones i hrabiego Langston.
Jego Sophie nazajutrz miała zostać żoną innego mężczyzny.
Renzo zmusił się, by rozluźnić zaciśnięte pięści. Pogodna, leniwa beztroska była jego znakiem rozpoznawczym. Nikt nie wiedział, że to tylko maska, pod którą skrywał się Sycylijczyk z krwi i kości; żywiołowy, wybuchowy temperament, który nauczył się trzymać pod ścisłą kontrolą.
Przez tę kobietę nie poznawał sam siebie.
Sophie poślizgnęła się lekko na mokrej trawie, ale udało jej się utrzymać równowagę. Dźwięk jej przyspieszonego oddechu sprawił, że Renzowi szybciej zabiło serce. Mimo ciemności był pewien, że to ona. To, co powiedział w Monte Carlo, było prawdą.
Rozpoznałby ją wszędzie.
Jej charakterystyczny chód. Jej zapach. Charakterystyczne, ciche skomlenie w chwili, gdy…
Nie. To nie był dobry moment. Powinien się skupić na tym, co muszą ustalić, zanim rano weźmie ślub.
Miała na sobie proste spodnie, wysokie skórzane buty i koszulę z długim rękawem. Ubrania przylegały do jej smukłego ciała, a ciemnobrązowe włosy opadały na ramiona. Zatrzymała się przed Renzem, któremu stanęła przed oczami tamta noc. To, jak siedziała nago na łóżku i śmiała się z jego żartu, upinając włosy w koczek na czubku głowy.
Działo się to w chwili, kiedy posiadł ją już trzy razy.
Jego żądza była niepowstrzymana. Minęły całe tygodnie, a ona nie zmalała ani na jotę. Dręczyła go nawet bardzej, ponieważ teraz dokładnie wiedział, co go omija.
– Renzo… – Sophie uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Jak miło znów cię widzieć, Sophie – odparł po angielsku, w języku, w którym nie rozmawiali nigdy wcześniej.
Sophie zadrżała. Renzo zignorował to. Musiał pamiętać, po co tu przyszedł.
Po to, by zapłaciła za to, co zrobiła.
– Moje gratulacje – warknął, nie ukrywając gniewu. – Przeczytałem o ślubie w gazecie. To już jutro, prawda?
Sophie zrobiło się niedobrze.
Mogłaby to złożyć na karb szokujących wieści, jakie dostała od lekarza dwa dni wcześniej. Uznać to za jeden z objawów rozwijającego się w niej życia. Wypadku jednego na milion, który dowodził, że to, co się stało w Monako, nie było snem; że wszystko, co robiła z przystojnym nieznajomym, zdarzyło się naprawdę.
Ale nie to sprawiało, że ściskał jej się żołądek. Chodziło o sposób, w jaki patrzył na nią Renzo.
Jakby jej nienawidził. Nie mogła tego znieść.
Jej nieobecny ojciec, bardziej przypominający komputer niż człowieka, to jedno. To samo jej chłodny, zdystansowany narzeczony. Ale Renzo był jedyną rzeczą w jej życiu, która nie stanowiła części ponurego marszu ku wypełnieniu świętego obowiązku. Od dzieciństwa wiedziała, że jedynym celem jej życia jest wyjście za mąż. Wysłuchała setek historii o czcigodnych przodkach, którzy będą się przewracać w grobach, jeśli ich ród dotknie najlżejszy cień skandalu.
Nie było w tym światła, ciepła ani nadziei. Sophie była zimna, zamarznięta na kość. Od dzieciństwa uczono ją, że rzeczy, które rozgrzewają ciało, jak mocny alkohol, pożądanie i skąpe stroje, są niedozwolone dla córy rodu Carmichael-Jones.
Dokładnie pamiętała każdy szczegół tamtej nocy. Każdy łyk mocnego alkoholu, którego nigdy dotąd nie odważyła się spróbować. Każdy deser, którego odmówiła, by idealnie prezentować się w białej ślubnej sukni. Każdą rzecz, jaką robiła z Renzem, bardziej nieokiełznaną i szokującą od poprzedniej…
– Dlaczego tu jestem?
Wydawał się zniecierpliwiony. Znudzony. Sophie przejął nagły chłód. Dobrze znała ten ton, tak chętnie używany przez jej ojca i narzeczonego. Byli poważnymi, zajętymi ludźmi, których nie obchodziły sprawy kobiet. Ten głos mówił jej, że nie jest osobą. Jej życie nie było życiem, ale listą zasad i potencjalnych konsekwencji.
Dawna Sophie uciekłaby, skarcona i zawstydzona. Ale dawnej Sophie już nie było. Została zrujnowana, w każdym znaczeniu tego słowa.
Wyprostowała się.
– To ty chciałeś się spotkać.
– Chcesz ze mną pogrywać, cara? – Renzo uniósł brwi. – Wysłałaś mi wycinek z gazety informujący o twoim rychłym zamążpójściu. Moje gratulacje.
– Wycinek z gazety…? – powtórzyła Sophie. Ale w chwili, gdy zadawała to pytanie, już wiedziała.
Poppy.
Kochana Poppy, jej najlepsza przyjaciółka. Romantyczka, która ponad wszystko pragnęła jej szczęścia. Która nie rozumiała, że szczęście nie jest jej przeznaczone.
– Chciałaś, żebyśmy się tu spotkali – mówił gniewnie Renzo. – Dlatego przyjechałem. Przybiegłem do ciebie jak wierny pies.
Rozejrzał się teatralnie, ale w promieniu mil nie było niczego prócz pól i żywopłotów. Żadnych oczu. Żadnych zmartwionych krewnych, którzy zapieraliby się do grobowej deski, że zależy im wyłącznie na szczęściu Sophie.
Stateczna rezydencja, gdzie miało się odbyć wesele, kryła się za najbliższym wzgórzem. Sophie, która nigdy dotąd nie wymknęła się z domu, czuła mieszankę strachu i ekscytacji. To było naprawdę godne pożałowania. Jak to możliwe, że przez dwadzieścia sześć lat nie uświadomiła sobie, jak smutne jest jej życie?
Tymczasem Renzo mówił dalej.
– A teraz, skoro złapaliśmy się nawzajem na gorącym uczynku, może mi powiesz, dlaczego mnie wezwałaś, żebym wziął udział w najnowszym epizodzie twojego chaotycznego i melodramatycznego życia?
Sophie przełknęła ślinę. Słowa „melodramatyczne” i „chaotyczne” nigdy dotąd nie pasowały do jej życia. Nigdy, aż do spotkania z nim. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Usta Renza wygięły się w czymś, czego nie można było nazwać uśmiechem. A potem wyciągnął rękę i chwycił jej podbródek dłonią odzianą w skórzaną rękawiczkę.
Wbrew jej woli natychmiast zrobiło jej się gorąco.
– Jakie kłamstwa zamierzasz mi dzisiaj opowiedzieć? – szepnął.
– Odnalazłeś mnie – powiedziała Sophie. Ledwo trzymała się na nogach. – Nie chciałam…
Nie wiedziała, co powiedzieć. Dotąd sądziła, że Renzo zdobył skądś jej numer. Pewnego dnia po prostu dostała esemes o następującej treści:
„Tu Renzo. Rozumiem, że chcesz się spotkać?”
Co ona sobie właściwie wmawiała? Że próbuje ją szantażować? Dlatego przyszła?
Nigdy dotąd nikogo nie okłamała. Po co miałaby to robić? Ludzie za dużo o niej wiedzieli, więc po prostu robiła to, czego od niej oczekiwano. Po ukończeniu szkoły zajmowała się wyłącznie starannie wybraną działalnością charytatywną, by nie dostarczać swojemu ojcu ani przyszłemu mężowi powodów do niepokoju. Żadnych imprez. Żanych skandali. Zgodziła się nawet poślubić człowieka ciepłego i wrażliwego niczym ceglany mur.
Tak naprawdę nikt nie zapytał jej o zgodę. Hrabia Randall Grant, zwany Dalem, po prostu wręczył jej pierścionek po krótkiej przemowie na temat połączenia ich rodzin. Cały jej opór ograniczył się do milczenia, które trwało kilka sekund dłużej, niż powinno. Patrząc na wyciągniętą dłoń Dala, na moment wyobraziła sobie, że mu odmawia…
Nie. Nie mogła się sprzeciwić woli rodziców. Dlatego powiedziała „tak”, jak gdyby zadano jej pytanie.
Schowała rodowy pierścionek w sejfie ojca, tłumacząc, że nie chce się z nim obnosić, dopóki nie zostanie żoną Dala. Chciała żyć tak, jakby nic się nie zmieniło, ale od tej pory tylko odliczała czas.
Aż poznała Renza.