Noce z królem - ebook
Noce z królem - ebook
Zara przyjeżdża do pustynnego miasta, by zebrać materiał na wystawę fotograficzną. To dla niej również powrót do przeszłości, bo tutaj zginęli jej rodzice. Pewnego dnia zaczepia ją uzbrojony mężczyzna. Prowadzi do namiotu, w którym czeka kolejny nieznajomy. Ten tajemniczy Beduin oferuje Zarze gościnę i przestrzega przed zbliżającą się burzą piaskową. Zara nie wie, że to potężny szejk, który wkrótce obejmie tron po zmarłym ojcu. Nie wie też, że ta jedna noc może zaważyć na jej dalszym życiu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1000-3 |
Rozmiar pliku: | 643 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zara miała ochotę zrobić jeszcze kilka zdjęć, ale od niewygodnej pozycji czuła już mrowienie w kręgosłupie. Ponadto deprymowało ją, że mężczyźnie, na którego kierowała obiektyw, towarzyszy osobnik ze strzelbą przewieszoną przez ramię.
Przypuszczała, że obiekt jej zawodowego zainteresowania jest jednym z lokalnych wodzów plemiennych, który objeżdża granice swych ziem. Kimkolwiek był, wyglądał wspaniale. Specjalizowała się w robieniu efektownych zdjęć portretowych, choć tutaj nad uedi przyjechała, by sfotografować zwierzęta ginących gatunków – pustynne gazele i arabskie oryksy. Myśliwi tak zawzięcie polowali na te piękne stworzenia, że niemal doszczętnie je wytępili. Jednakże we wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku sprowadzono je ponownie do Zaddary. Podobno o świcie przychodzą tu do wodopoju.
Ujrzała, że nieznajomy zaczął się rozbierać, i poczuła nieodpartą pokusę, by uwiecznić to przy pomocy teleobiektywu. Mężczyzna miał mocny opalony tors, a gdy zgiął ramię, uwydatniły się sprężyste muskuły. Westchnęła zaskoczona, gdy zrzuciwszy tunikę, zdjął też spodnie i stanął zupełnie nagi. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie zrobiła mu jeszcze żadnego zdjęcia, więc szybko kilkakrotnie nacisnęła migawkę.
Uśmiechnęła się cierpko na myśl, że zamiast fotografować dziką przyrodę, pstryka z ukrycia gorące fotki. W istocie wcale nie zamierzała przekwalifikować się w tym kierunku, choć niewykluczone, że wykorzysta te zdjęcia na wystawie, którą planowała urządzić po powrocie do kraju. Ta wystawa nie tylko miała prezentować tutejszą faunę i florę. Zara liczyła, że dzięki pracy nad nią zdoła lepiej poznać i zrozumieć swych zmarłych rodziców.
Kryjąc się w piaszczystym zagłębieniu, szybko robiła zdjęcia w nadziei, że nie zdradzi jej odbicie słońca w soczewce aparatu. Przyjechała do Zaddary nie tylko, żeby zarobić, lecz również aby uporać się z przeszłością.
Jej rodzice zginęli w katastrofie na polu naftowym. Byli geologami i pracowali dla nieżyjącego już szejka Abdullaha, który pragnął odkryć złoża ropy naftowej i w ten sposób wspomóc swój ubogi kraj. Rodzice Zary umożliwili mu zrealizowanie tego celu, lecz przypłacili to życiem. Królestwo Zaddary należało obecnie do grona największych na świecie dostawców ropy naftowej, a władał nim syn Abdullaha, szejk Szahin – ponoć o wiele bardziej bezwzględny niż jego ojciec. Zmarli dziadkowie często powtarzali Zarze, że właśnie on odpowiada za wypadek, który uśmiercił jej rodziców.
Wzdrygnęła się na myśl o splamionych krwią pieniądzach, które co miesiąc wpływały na jej konto. Nie wydawała z nich ani pensa na siebie. Gdy tylko osiągnęła pełnoletność, utworzyła fundusz powierniczy finansujący rozmaite bliskie jej sercu przedsięwzięcia. Ostatnio przeznaczyła sporą sumę na wsparcie projektu ponownego osiedlania rzadkich gatunków zwierząt w ich naturalnych środowiskach. Znajdowała niejaką pociechę w fakcie, że te pochodzące z Zaddary pieniądze służą dobrym celom.
Nagle z dreszczem niepokoju spostrzegła, że uzbrojony w strzelbę ochroniarz zniknął jej z oczu. Nie mogła pozwolić, by ją odkryto. Zasłoniła obiektyw i zaczęła powoli schodzić zboczem wydmy do swojego dżipa.
Szahin stał na brzegu uedi i już miał zanurkować, gdy usłyszał ostrzegawczy okrzyk Abana. Gniewnie zacisnął szczęki. Od prawie miesiąca czekał na tę chwilę, gdy zanurzy się z rozkoszą w chłodnej wodzie, i nie mógł uwierzyć, że w samym sercu pustyni ktoś śmiał zakłócić jego spokój.
Przecież starannie wybrał to ustronne miejsce, oddalone o przeszło siedemdziesiąt kilometrów od najbliższych zamieszkanych terenów. Wiodły tu jedynie szlaki wędrówek jego przodków Beduinów, niedostrzegalne dla osób nieobznajomionych z pustynią. Nie powinien się tu natknąć na żadną istotę ludzką. A jednak…
Zmrużył oczy, osłonił je dłonią przed pierwszymi ukośnymi promieniami porannego słońca i wpatrzył się w odległe wydmy. Na tle groźnej czerwieni nieba dostrzegł nie jedną, lecz dwie ciemne sylwetki. Postąpił lekkomyślnie, nie sprawdziwszy osobiście okolicy. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne pomyłki.
Po chwili uspokoił się, widząc, że jego ochroniarz Aban już opanował sytuację i pojmał intruza. Ten stary człowiek ochoczo udał się ze swoim księciem w nieprzyjazną dzicz, by dzielić z nim surową egzystencję w prymitywnych warunkach. Z księciem, który przez całe życie troszczył się tylko o siebie, a teraz został królem i ojcem swego narodu. Jedynie Aban wiedział, że wielodniowy post ma nie tylko przygotować Szahina do objęcia władzy, lecz również pomóc mu zaleczyć długoletnią duchową ranę, która wciąż jeszcze sprawiała, iż krzyczał przez sen i walił pięściami w piasek w bezsilnej frustracji, bolejąc nad tym, że nie może zmienić przeszłości. Lecz jeśli nie potrafię cofnąć tego, co uczyniłem, przynajmniej wyciągnę naukę z popełnionych błędów – pomyślał Szahin. Zanurkował w lodowatej wodzie i popłynął przez uedi. Wiedział, że po powrocie do stolicy zostanie oficjalnie przedstawiony swojemu ludowi jako panujący szejk Zaddary i będzie musiał przejąć po zmarłym ojcu wszystkie obowiązki, nawet najtrudniejsze. Obecnie był już na to gotowy.
Szahin wyskoczył na brzeg i ubrał się w czysty długi do kostek tawb oraz powłóczysty płaszcz, które zostawił dla niego Aban. Potem wprawnie owinął głowę kefiją, chroniącą twarz i szyję przed ostrym powietrzem. Spostrzegł, że jeńcem Abana jest młoda kobieta. Strażnik trzymał ją za ramię i sprowadzał z wydmy, a ona nie wyglądała na zbytnio zachwyconą. Przestał o niej myśleć, odwrócił się i ogarnął spojrzeniem piasek pustyni, oblany ciemnoczerwonym blaskiem świtu, oraz widniejący na horyzoncie ostry czarny zarys gór na tle szkarłatnego nieba. To był jego surowy i okrutny kraj, który ukochał i nie zamierzał pozwolić, by cokolwiek odwiodło go od wybranej życiowej drogi.
Jego kontemplację zakłócił ostry gniewny głos nieznajomej. Zirytowało go to najście. Zawiązał pas płaszcza i przyglądał się, jak brnęła niezgrabnie przez piasek. Kim ona jest i czego szuka samotnie na tym pustkowiu?
Spochmurniał, ujrzawszy jej godny pożałowania strój turystyczny, kupiony niewątpliwie w jakimś modnym sklepie dla amatorów aktywnego wypoczynku. Ale gdzie jest jej ekwipunek umożliwiający przetrwanie w ekstremalnych warunkach? Gdzie kanister z wodą, nóż, lina, nadajnik radiowy, race? Czy ona nie wie niczego o pustyni i nie zdaje sobie sprawy, że burza piaskowa może w ciągu kilku sekund odciąć ją od jej pojazdu? Czy sądzi, że wyjdzie z wszelkich opresji przy pomocy tego kosztownego aparatu fotograficznego, który tak kurczowo ściska w dłoni?
Podszedł do niej energicznie, lecz zastygł w pół kroku, gdy dziewczyna obronnym gestem zasłoniła ręką twarz. Czyżby pomyślała, że zamierzał ją uderzyć? Widocznie przestraszyła ją jego gniewna mina.
Powiew wiatru szarpnął jego czarnym płaszczem, więc przycisnął szorstki materiał do ud, których mięśnie wciąż jeszcze paliły go po porannych forsownych ćwiczeniach. Zauważył, że to przykuło spojrzenie nieznajomej, i przeniknął go zmysłowy dreszcz.
– Puść ją – polecił cicho Abanowi w gardłowym dialekcie zaddariańskim.
Instynktownie zrozumiała i sama wyrwała się strażnikowi. Chciał ją znowu złapać za ramię, lecz Szahin powstrzymał go władczym gestem, choć wolałby nie demonstrować swej władzy. Musiał zachować wobec tej kobiety anonimowość.
– Ona nigdzie nie ucieknie – rzekł tym razem po angielsku. – Zaprowadź ją do mojego namiotu…
– Co takiego?! – wykrzyknęła.
Już odchodząc, zaśmiał się lekko z jej oburzenia.
– Wracaj! – wrzasnęła. – Jak śmiesz mi rozkazywać?
Musiał się zatrzymać i uspokoić Abana, rozsierdzonego jej wybuchem. Spiorunowała go wzrokiem, w którym ujrzał wściekłość, determinację i odwagę. To go zaintrygowało, jednak strażnik znów zaczął zrzędzić, więc aby załagodzić sytuację, zwrócił mu uwagę, że ta kobieta jest uzbrojona jedynie w aparat fotograficzny.
– Chodź ze mną – rzekł do niej, wskazując na pawilon.
Płynąca w jego żyłach krew Beduinów zobowiązywała go do gościnności, nawet gdyby nie było mu to na rękę. Poprzysiągł hołdować wszystkim wartościom wyznawanym przez ojca, a nie dobierać je według swego widzimisię.
Tym razem dziewczyna nie zaprotestowała. Gdy szła obok niego, podziwiał jej opanowanie, choć zauważył, że Aban jest zgorszony takim swobodnym zachowaniem nieznajomej wobec jego pana i władcy.
Tradycja nakazywała Szahinowi podejmować w swoim namiocie każdego gościa przez trzy dni i noce, co w tym przypadku całkiem mu odpowiadało. Ta młoda kobieta najwyraźniej szukała na pustyni przygody, a on nie zamierzał jej rozczarować.
Gdy zbliżali się do beduińskiego namiotu, chciała go sfotografować.
– Żadnych zdjęć – powiedział stanowczo Szahin.
Zawahała się, lecz po chwili pojęła, że mówił serio, i usłuchała.
Dopiero teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć i stwierdził, że pod powłoką kurzu i brudu jest całkiem ładna. Miała długie włosy w kolorze karmelu ze złocistym połyskiem, które związała w luźny koński ogon.
Zauważył z niepokojem, że wokoło podmuchy wiatru zaczęły wzbijać kłęby pyłu. Wpatrzył się w odległy horyzont i zmarszczył brwi. Czerwony brzask zapowiadał nadejście burzy.
– Przestaw dżipa na wyżej położony teren i zostań przy nim – polecił strażnikowi. – Namioty są bezpieczne, ale na wszelki wypadek jeszcze raz je sprawdzę, zanim pogoda się popsuje.
Mniejszy namiot Abana stał w odległości dwudziestu metrów od jego własnego, również pod osłoną skał. Na platformie terenowej furgonetki znajdował się trzeci namiot, który może posłużyć starcowi do czasu, aż będzie mógł bezpiecznie wrócić.
Szahin przeniósł wzrok z powrotem na kobietę i widząc, że nerwowo przełknęła ślinę, postanowił ją uspokoić.
– Pogoda robi się paskudna, ale przy mnie nic ci nie grozi. Nie sprzeczaj się ze mną – dorzucił, widząc, że chciała zaprotestować. – Aban mówi, że burza rozpęta się za jakąś godzinę – co oznacza, że mamy szczęście.
– Droga z miasta zajęła mi tylko dwie godziny… – zaoponowała, lecz wyczuł w jej głosie lęk.
– Ale nie w takich warunkach. Nie prześcigniesz pustynnego wiatru.
Nie tracąc dłużej czasu na perswazje, ruszył w kierunku namiotu, który przez ostatnich kilkanaście dni służył mu za tymczasowy dom. Chciał obejrzeć wszystkie wsporniki i upewnić się, czy wytrzymają uderzenie wichru. Jednak ku jego zaskoczeniu dziewczyna wyprzedziła go i zastąpiła mu drogę.
– Skoro twój człowiek odjeżdża, chcę pojechać za nim swoim wozem – rzekła wyzywająco. – Ty też mógłbyś się z nami zabrać. Dlaczego chcesz zostać tutaj i narazić się na niebezpieczeństwo?
Ponieważ w namiocie było zbyt wiele pamiątek po rodzicach, by zaryzykował ich utratę. Ten namiot należał do jego ojca, zanim objął we władanie królestwo Zaddary. Szahin nie zdążyłby wszystkich przenieść, więc musiał tu zostać. Ale nie zamierzał wtajemniczać jej w to, co nim kierowało.
– Nie odejdę stąd – rzekł tylko chłodno. – A Aban nie może ryzykować opóźnienia, sprowadzając twojego dżipa. Musi wyruszyć natychmiast.
Odwrócił się i poszedł dalej. Dziewczyna pobiegła za nim.
– Ale dlaczego ja nie mogę pojechać razem z nim?
– Ponieważ Aban nie będzie na ciebie czekał – odparł Szahin.
I ponieważ ten stary człowiek wyznawał tradycyjne zasady i byłby zaszokowany, gdyby go poproszono o zaopiekowanie się przez całą noc młodą kobietą. Szahin nie zamierzał narażać życia ich obydwojga, aby spełnić jej zachciankę. Jeżeli wyobrażała sobie pustynię jako rodzaj wielkiej plaży, to niebawem okrutnie się rozczaruje. Pustynia to potężny uśpiony potwór, który obudziwszy się, może zniszczyć wszystko, co stanie mu na drodze.
Jedynym powodem, dla którego jego beduińscy przodkowie osiedli w tych stronach, była obecność wody oraz skał, które zapewniały niejaką ochronę. Jednak chwilowo nie chciał jej opisywać powagi sytuacji, w jakiej się znaleźli, gdyż obawiał się, że mogłaby wpaść w panikę. Przystanął i zapytał:
– Zostawiłaś swój pojazd za tą wydmą?
– Tak – odparła z nadzieją, że zmienił zdanie i pozwoli jej odjechać. – Tuż za tym wzgórzem, u stóp diuny – dodała z nutą lekkiego zniecierpliwienia.
– Nisko w dole?
– Oczywiście, przecież już mówiłam – rzekła z rosnącą irytacją. – Zaparkowałam go pod osłoną wydmy.
– Pod osłoną wydmy? – powtórzył z nikłym uśmiechem. Ona nie ma pojęcia, że nadchodząca burza nie oszczędzi piaszczystych wzgórz. – Zostaw go – polecił Abanowi, widząc, że starzec zerka w tamtym kierunku. – Nie ma czasu na sprowadzenie jej wozu. Musisz przestawić naszego dżipa w bezpieczne miejsce, żeby go uratować.
Zara żałowała, że nie rozumie twardego gardłowego języka, którym mówili między sobą obydwaj mężczyźni. Czuła się kompletnie zagubiona. Pragnęła za wszelką cenę stąd odjechać, ale młodszy z nich, niewątpliwie zwierzchnik drugiego, kategorycznie się temu sprzeciwił. Nie miała wielkiego wyboru. Obaj z łatwością poruszali się po piasku, podczas gdy ona w butach kupionych w Londynie ślizgała się po piaszczystej powierzchni, równie zdradliwej jak lód. Dogoniliby ją, zanim dotarłaby do podnóża wydmy. A zresztą, nawet gdyby zdołała im uciec, dokąd by pojechała? Jeśli ten człowiek miał rację co do nadciągającej burzy, musiałaby znaleźć jakąś kryjówkę. Rozejrzała się i wyobraziła sobie rozciągające się wokoło dziesiątki kilometrów obcej nieprzyjaznej ziemi. Nie miała wyjścia i musiała mu się podporządkować.
Popatrzyła na jego namiot wielkości małego namiotu cyrkowego, o ścianach z grubo tkanego ciemnoczerwonego materiału i bogato zdobionym frędzlami dachu, wspierającym się na centralnie umieszczonym maszcie. Pomyślała, że gdyby dodać jeszcze barwne proporce, wyglądałby jak średniowieczny płócienny pawilon. To jeszcze bardziej spotęgowało jej wrażenie, że cofnęła się w czasie i napotkała mężczyznę, który może okazać się niebezpieczny. W dodatku nadzwyczaj przystojnego mężczyznę… Serce zabiło jej mocno, lecz bynajmniej nie ze strachu. Powtarzała sobie, że po prostu nadarzyła się jej niepowtarzalna okazja zrobienia fantastycznych zdjęć.
Lecz gdy uniósł ciężką kotarę zasłaniającą wejście, zawahała się lękliwie.
– Wejdź – rzucił ponuro ze zniecierpliwieniem. – Nie zamierzam cię skrzywdzić. W moim kraju bezpieczeństwo gościa jest rzeczą świętą.
Ponaglił ją ruchem głowy. Zirytowana pojęła, że przywykł, by natychmiast spełniano jego każde polecenie.
– Jeśli wolisz, możesz tu zostać – powiedział obojętnie, widząc, że dziewczyna wciąż się ociąga. – Ale uprzedzam, że kiedy wejdę, już nie dostaniesz się do środka.
Zacisnęła usta i omijając go, wkroczyła do namiotu. Spostrzegła, że popatrzył na jej aparat fotograficzny, więc chwyciła go mocniej. Za nic nie pozwoli go sobie odebrać, chyba że odciąłby jej rękę.
Wewnątrz owionął ją świeży zapach czystości. Rozejrzawszy się, dostrzegła panujący wszędzie porządek. Przeniosła wzrok z powrotem na nieznajomego mężczyznę i zauważyła, że ma za pasem długi zakrzywiony nóż z pięknie rzeźbioną złotą rękojeścią. Broń wyglądała groźnie, ale Zara przypuszczała, że stanowi raczej element ceremonialnego stroju, a nie służy żadnym złowrogim celom.
– Jak się nazywa ten sztylet? – zapytała.
– Kandżar. Tradycja wymaga, abym go nosił – wyjaśnił, potwierdzając jej domysł. – Symbolizuje honor Beduina, lecz jest też niezbędną częścią ekwipunku na pustyni.
– Mogę go sfotografować?
– Tak, ale nic więcej – zastrzegł.
Sprawiło mu przyjemność, że dziewczyna zauważyła ten piękny sztylet. Wcześniej należał do jego ojca i ilekroć Szahin go nosił, czuł przy sobie obecność szejka Abdullaha. Czerpał z tego pociechę, ale przypominało mu to też boleśnie, że pracując poza granicami kraju, nie miał szansy lepiej poznać ojca. A teraz jest już za późno… – pomyślał.
– Dosyć tych zdjęć – rzekł ostro, nie chcąc zdradzić się ze swym cierpieniem przed tą nieznajomą.
Wzdrygnęła się, ale posłusznie schowała aparat.
– To mój zawód – wyjaśniła, wzruszając ramionami. – Fotografuję dziką przyrodę, tubylców, niezwykłe formacje skalne…
Wciąż nie była pewna, czy nic jej z jego strony nie zagraża. W stolicy Zaddary kobiety miały takie same prawa jak mężczyźni, ale tutaj, na pustyni, rządziły inne reguły. Gdyby ten człowiek postanowił ją zniewolić…
Przyglądała się, jak zabezpieczył wejście do namiotu.
Złościło ją, że wpakowała się w taką idiotyczną sytuację. Starannie obmyśliła tę wyprawę. Przeczytała wszystkie dostępne materiały dotyczące Zaddary, lecz nic nie przygotowało jej na zetknięcie z groźnym bezmiarem pustyni. Kompas, apteczka, pled i przenośna lodówka pełna zapasów wydawały się teraz żałośnie nieprzydatne. Ale przecież w Zaddarze miało być całkowicie bezpiecznie. Skąd mogła przewidzieć, że ten mężczyzna każe swemu gorylowi ją pojmać? Zareagował przesadnie i postanowiła mu to wytknąć.
– Czy naprawdę musiałeś wysyłać za mną uzbrojonego ochroniarza?
– Podczas gdy pływałem w uedi, Aban z własnej inicjatywy postanowił przeczesać okoliczne wydmy. Nie mogę mieć mu za złe, że dobrze wykonuje swoje obowiązki.
– Strzelba nie była konieczna!
– Zapewne nie wiesz, że na pustyni można napotkać jadowite węże.
Oczywiście, że o tym wiedziała. Czyżby uważał ją za niedoświadczoną amatorkę? Jednak świadomie zdecydowała, że aparat fotograficzny i wykonywane nim zdjęcia będą jej jedyną bronią w walce przeciwko ludziom zabijającym zwierzęta, które przez całe życie starała się chronić.
Spojrzała nieznajomemu w oczy i serce zabiło jej mocniej. Nigdy dotąd nie doświadczyła tego na widok żadnego mężczyzny. Lecz ten Beduin nie był podobny do innych. Zazwyczaj potrafiła ocenić ludzi po wyglądzie, jednak on był dla niej zagadką. Wysoki, mocno zbudowany i opalony na brąz, o czujnym stalowym spojrzeniu… Wyczuwała, że ogromnie ceni swoją prywatność i jedynie z konieczności toleruje jej towarzystwo.
– Postąpiłaś lekkomyślnie, zapuszczając się samotnie tak daleko na pustynię – zauważył.
– Nie miałam się z kim wybrać… – wyznała nieopatrznie i urwała. Nie powinna go informować, że przyjechała do Zaddary sama. – Naturalnie moi znajomi wiedzą, że tu jestem.
– Naturalnie – przytaknął tonem świadczącym, że nie wierzy jej ani na jotę.
Podążyła za nim w głąb namiotu, rozglądając się wokoło. Jej pierwsze wrażenie się potwierdziło. Wszędzie było nieskazitelnie czysto, a sterty misternie haftowanych poduszek oraz pięknie tkane dywany zapewniały komfort. Na prostym mosiężnym palenisku stał smukły srebrny dzbanek do kawy. Jej rozkoszny aromat sprawił, że Zara odruchowo przełknęła ślinę.
– Napijesz się?
Uświadomiła sobie, że nieznajomy mówi niemal bez obcego akcentu, a jego dźwięczny baryton poruszył w niej jakąś głęboko ukrytą strunę. Przy kawie łatwiej jej będzie nawiązać rozmowę i dowiedzieć się więcej o jego kraju i tutejszych obyczajach.
– Z rozkoszą – odrzekła.
Usiadła na wskazanej przez niego stercie poduszek. Pomyślała, że trafiła się jej rzadka okazja odwiedzenia prawdziwego namiotu Beduina i poznania życia jego mieszkańca. Poza tym surowa męska uroda nieznajomego wywarła na niej niezaprzeczalne wrażenie, któremu nawet nie starała się zbytnio opierać.
Latarnie wiszące na głównym maszcie namiotu oświetlały wnętrze łagodnym blaskiem, a kolejna stała w kącie przy posłaniu. Zara z przyjemnością wciągnęła w nozdrza zapach drewna sandałowego. W środku było ciepło i przytulnie, zwłaszcza w porównaniu z lodowatym zimnem na dworze.
Przyjęła od mężczyzny maleńką filiżankę parującego ciemnego napoju, uważając, by nie dotknąć jego dłoni, i ostrożnie upiła łyk. Kawa była pyszna i przypominała, w smaku aromatyczną czekoladę, więc dziewczyna wypiła wszystko do dna.
– Chcesz jeszcze? – zaproponował.
Odwinął z głowy kefiję i Zara ujrzała jego gęste lśniące kruczoczarne włosy, spadające mu na kark. Mimo woli pomyślała, że z przyjemnością zanurzyłaby w nich palce. Był bez wątpienia nadzwyczaj przystojnym mężczyzną, a wyraz jego oczu wydał się jej fascynujący, choć także groźny. Gdy ponownie nalewał jej kawę, ich spojrzenia się spotkały. Jego wzrok wyrażał siłę i doświadczenie. Zarę podniecał kontrast pomiędzy surowymi rysami twarzy a zmysłowym wykrojem ust mężczyzny. Był od niej znacznie starszy, miał zapewne około trzydziestu pięciu lat, lecz to czyniło go tylko jeszcze bardziej pociągającym. W swoim rodzinnym kraju już by się zaczerwieniła i odwróciła wzrok, ale tutaj sytuacja wydawała się jej tak nierealna, że wyzbyła się wszelkich zahamowań i śmiało wpatrywała się w mężczyznę.
Czytała, że mieszkający w Zaddarze Beduini żyją w bliskim kontakcie z naturą i swoją ziemią. Nigdy nie podróżują bez celu, lecz każdego roku wracają do tych samych miejsc, kierując się gwiazdami oraz znakami z kamieni, które pozostawili na szlaku podczas wcześniejszych wędrówek. Wystarczy im rzut oka na kępę pustynnych krzaków, by ocenić datę i wielkość ostatniego opadu deszczu. Potrafią bez trudu odszukać wodę i poznać z jej wyglądu i zapachu, czy nie jest zatruta albo słona i czy nadaje się do picia. Zara zastanowiła się, co ten mężczyzna o niej myśli. Sącząc z filiżanki gorący napój, oddała się niebezpiecznym marzeniom o tym, że nieznajomy bierze ją w ramiona, a jego zmysłowe usta…
– Napijesz się jeszcze kawy?
– Tak, poproszę… – odrzekła, z ulgą porzucając te niestosowne fantazje.
To nie żaden baśniowy romans, napomniała się w duchu. Przypadkiem znalazła się w towarzystwie starszego od niej mężczyzny, należącego do zupełnie innej kultury, którego, na szczęście dla niej, stulecia tradycji zobowiązują do tego, by traktował ją przyzwoicie. Jedynie dlatego trafiła do jego namiotu – i opuści go przy pierwszej nadarzającej się okazji.
– Chciałabyś wziąć kąpiel?
– Kąpiel? – powtórzyła zdumiona.
– To kolejny obyczaj… Woda jest największym luksusem, jaki możemy zaoferować na pustyni naszym gościom. – Przymknął oczy. – Aban zawczasu przygotował dla mnie gorącą kąpiel. Za tą zasłoną będziesz mogła się swobodnie umyć, a potem znajdę dla ciebie czysty szlafrok.
Popatrzyła po sobie i się zawahała. Była okropnie zapiaszczona, brudna i przemarznięta po długiej jeździe i czekaniu zimnym świtem na szansę sfotografowania zwierząt przy wodopoju. Jednak nie powinna postępować lekkomyślnie.
– To bardzo uprzejme z twojej strony, ale nie mogę…
– Czemu nie?
– No, przecież… – Zaplątała się na chwilę. – Nie wiem nawet, jak się nazywasz.
Wykonał tradycyjny arabski gest pozdrowienia, dotykając dłonią najpierw czoła, a potem piersi, choć Zara podejrzewała, że uczynił to nieco kpiąco.
– Jestem prostym Beduinem – powiedział i zdał sobie sprawę, że to prawda. Zgodnie z tradycją wszyscy Beduini są sobie równi, a wodzów wybiera się ze względu na ich mądrość, rozwagę i zdolności przywódcze. – A odmowę skorzystania z propozycji kąpieli zwyczajowo poczytuje się gościowi za zniewagę – dodał, świadomy, że to może lekko naciągnięta interpretacja.
– Naprawdę? – spytała. Była pewna, że w swoich lekturach nie natrafiła na żadną wzmiankę na ten temat. Lecz być może ten mężczyzna jako wódz plemienny ustanawia własne reguły. – Masz na myśli zwyczaj obowiązujący w twoim plemieniu?
– W moim plemieniu? – powtórzył i pochylił się do przodu, aby ukryć w cieniu zaskoczoną minę.
– Potrafię to zrozumieć. Ale wasza tradycja z pewnością nie zabrania, żebyś mi się przedstawił.
Była młoda, lecz najwyraźniej bystra, i musiał mieć się przed nią na baczności.
– Moje nazwisko nie ma znaczenia – rzekł z lekceważącym gestem.
– Dla mnie ma. Muszę jakoś się do ciebie zwracać.
– Możesz mówić mi Abbas – wyrwało się mu. Tak nazywała go matka. – To znaczy lew – wyjaśnił.
– Lew pustyni? – rzuciła lekkim tonem.
Najwyraźniej wcale się go nie bała. W każdym razie nie jako przywódcy kraju – a co najwyżej jako mężczyzny, który chciałby wziąć ją do łóżka.
– Woda wystygnie – rzucił szorstko.