Nocna propozycja - ebook
Nocna propozycja - ebook
Milioner Curtis Hamilton ma być drużbą na ślubie przyjaciół. Chce pojawić się tam z partnerką, bo obawia się, że w przeciwnym razie kobiety nie dadzą mu spokoju. Prosi o tę przysługę przyjaciółkę z dzieciństwa, Jess Carr. Ona nie będzie się starała go uwieść ani nie będzie sobie od razu wyobrażać wspólnej przyszłości. Curtis nie przewidział jednak, że gdy zobaczy Jess w seksownej sukience, to on ulegnie jej urokowi. Teraz myśli już tylko o tym, by spędzić z nią noc, ale Jess nie zamierza wypaść ze swojej roli...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9340-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Kwiaty? Dla mnie? Nie dość, że sporo przed czasem, to jeszcze z kwiatami, Curtisie? Wrzosy… narcyzy… i bazie! Nie wiedziałem, że tak doskonale orientujesz się w angielskich ogrodach zimowych!
Curtis Hamilton spojrzał na swojego znacznie drobniejszego ojca chrzestnego i wyszczerzył w uśmiechu zęby.
– Nie mam o nich bladego pojęcia – powiedział przeciągle, zamykając drzwi. Przez kilka sekund wciągał do płuc znajomy zapach wypełniający dom, świadczący o zamiłowaniu jego właściciela do książek i wykwintnej kuchni.
Zdjął kaszmirowy płaszcz i zsunął ze stóp włoskie mokasyny, które wprost absurdalnie wyglądały na tle zaśnieżonych pól Cambridgeshire. Gdy wyjeżdżał, w Londynie nie leżał najmniejszy nawet płatek śniegu.
– Zdobyła je dla mnie Julia, moja asystentka. Niestety, Williamie, te kwiaty nie są dla ciebie.
– Tak podejrzewałem, mój chłopcze. Zechcesz zdradzić coś więcej?
– We właściwym czasie. Cóż to za zapachy? – Pociągnął nosem, lustrując uważnie postać starszego pana w poszukiwaniu jakichkolwiek niepokojących oznak.
Od pierwszego dnia, w którym William przekroczył próg sierocińca, gdzie umieszczono ośmioletniego Curtisa, kupił sobie dozgonną miłość chłopca.
Osiemnaście miesięcy temu dotknęły go problemy zdrowotne, które zbiegły się dodatkowo z planowym przejściem na emeryturę i porzuceniem funkcji wykładowcy literatury klasycznej na uniwersytecie w Cambridge. To był podwójny cios.
Na szczęście teraz wyglądał dobrze. Prowadził Curtisa do kuchni, opowiadając w najdrobniejszych szczegółach o tym, co przygotował na kolację.
Zawsze elegancki William, chcąc podkreślić wagę dzisiejszego wieczoru, do błękitnej koszuli i prostych, luźnych spodni „slacks” założył krwistoczerwoną muszkę. Nie był to wprawdzie czysto formalny strój, jednak niewiele osób ubierałoby się w ten sposób do kolacji przy kuchennym stole.
Był jedynym człowiekiem w życiu Curtisa, który mógł liczyć zawsze na bezwarunkową miłość. To on wyciągnął go z połamanej przeszłości. Dziecko narkomanki, która przedawkowała.
– Nie widziałem cię od ponad trzech miesięcy – powiedział William, niosąc wazę.
Siedzący przy stole Curtis wciągnął do nozdrzy wspaniały aromat pasztetu z ostryg i wołowiny. Poczuł lekkie ukłucie winy.
– Mogę cię za to tylko przeprosić. Uwierz mi, że chciałbym przyjeżdżać częściej.
– Wierzę – odparł cierpko William i postawił wazę na stole. – Zbyt ciężko pracujesz, Curtisie.
– To przyjemność i zarazem przekleństwo – mruknął, czując, że rozmowa wkrótce wejdzie na doskonale znane mu tory.
Przyjechał z kwiatami, musiał przyznać, że nieco zmaltretowanymi, gdyż w ferworze pakowania rzucił na nie torbę na laptop, ale jednak ich stan był wciąż do zaakceptowania.
A jej nie było. O szóstej godzinie, w czwartkowy śnieżny wieczór, na peryferiach Cambridge. Co mogła robić o tej porze w miejscu takim jak to?
Jeszcze bardziej zdziwiło go, że tak długo stał przed drzwiami, wciskając dzwonek i czekając, by wreszcie się otworzyły. Jednak tak się nie stało. Wsiadł więc do swojego range rovera i ruszył w drogę do uroczej, wiejskiej chatki swojego ojca chrzestnego, oddalonej zaledwie o dwadzieścia minut jazdy.
Wysłuchał niekończącej się tyrady Williama na temat zbyt wysokiego ciśnienia krwi, stresu i wielu innych przypadłości, które dotykały ludzi pracujących zbyt dużo. Później starszy pan z zaciekawieniem słuchał o najnowszych projektach Curtisa, w tym o supernowoczesnym budynku, którego konstrukcja niemalże zaprzeczała prawom fizyki. Był kolejnym niezwykłym punktem w jego portfolio, wartym wiele milionów funtów.
Po posiłku nastąpiła tura niewygodnych pytań.
O przyszłość.
Żona… dzieci… Wszystko to ominęło Williama Farrowa. Z jakiegoś powodu naciskał jednak na Curtisa w tej kwestii. Zadziwiający był zapał, z jakim go do tego namawiał.
To nie miało sensu.
Zwłaszcza że Curtis nie potrzebował żadnej miłości, żadnego „…i żyli długo i szczęśliwie”.
Nie był już porzuconym dzieckiem pragnącym ciepła i miłości od matki, niemającej dla niego ani czasu, ani serca. Nie musiał czekać głodny w oknie, aż wróci i być może przyniesie ze sobą coś do zjedzenia. To doświadczenie pomogło mu pozbyć się iluzji. A potem jeszcze ta koszmarna porażka z Caitlin…
Wyparł z siebie to wspomnienie.
William natomiast nie odpuszczał.
– Więc dla kogo są te kwiaty, mój chłopcze?
– Dla Jessiki. Chyba z pół godziny dzwoniłem do jej drzwi! Bez odpowiedzi. Gdzie ona może być, do diaska?
– Kwiaty… dla Jess?
Curtis zarumienił się. Spojrzał nerwowo na zegarek. William nie spuszczał z niego swoich bystrych niebieskich oczu.
– Dlaczego?
– To chyba nie przestępstwo, kupić komuś kwiaty? – powiedział, jakby chciał się przed czymś bronić.
On, miliarder i szef wielkiej firmy, poczuł się niezręcznie po kilku dociekliwych pytaniach ze strony sześćdziesięcioośmioletniego ojca chrzestnego?
– Ja… hm… Nie widziałem jej już od jakiegoś czasu. Oczywiście, kilkukrotnie pisałem do niej mejle… Zawsze lepiej wiedzieć co… dzieje się w okolicy…
– Czyli sprawdzić, czy u mnie wszystko w porządku? – Głos Williama nabrał chytrego wyrazu. – Upewnić się, że staruszek nie popadł jeszcze w desperację tylko dlatego, że jego serce nie bije już z taką siłą jak kiedyś? Dziękuję za troskę, mój chłopcze, świetnie sobie radzę! Ale… – uniósł palec wskazujący i lekko nim pokiwał – pytałeś o Jess. Dziewczyna wreszcie robi to, co radziłem jej od dwóch lat. Zaczęła się umawiać!
Rzucił okiem na bukiet przywieziony przez Curtisa.
– Myślę, że żaden szanujący się zalotnik nie będzie zadowolony z tego, że jakiś inny kawaler przychodzi z bukietem kwiatów do jego wybranki.
Curtis nigdy nie słyszał, by ktoś oprócz Williama używał tak wielu staromodnych słów w jednym zdaniu. „Zalotnik”? „Kawaler”? „Wybranka”?
Poza tym te wyrazy w najmniejszym stopniu nie mogły się odnosić do niego!
– W takim razie… – oparł dłoń na blacie stołu i podniósł się z gracją – …przyniosę pączki.
Jess obudził natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Półprzytomna wstała z łóżka i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Było kilka minut po ósmej. Trwała przerwa semestralna i nie musiała się spieszyć do szkoły, jednak i tak zganiła się za to, że zaspała. Nie mogło stanowić usprawiedliwienia to, że poprzedni wieczór był bardzo długi i bardzo nudny.
Udała się na randkę ze znajomym znajomych. Ukończył filozofię na Oxfordzie, co powinno wskazywać na ciekawy i dynamiczny umysł. W dodatku uczył wychowania fizycznego w szkole w Yorku, więc „na papierze” wyglądało to wszystko idealnie. No ale…
Potrząsnęła głową, porwała z wieszaka szlafrok, założyła go i pospieszyła do drzwi wejściowych.
Mieszkała w malutkim domku, w szeregowej zabudowie i za każdym razem, kiedy listonosz z lubością znęcał się nad dzwonkiem do jej drzwi, martwiła się, że hałas ten uprzykrzy życie jednemu z jej uroczych, lecz bardzo już leciwych sąsiadów.
Nacisnęła klamkę. Po chwili zaćmienia umysłowego, kiedy z otwartymi ze zdumienia ustami związywała pasek szlafroka, uświadomiła sobie, że to nie był listonosz.
Curtis Hamilton… ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów oszałamiającej męskości. Tak bardzo seksownej, że każda normalna dziewczyna, której poświęcał uwagę, dostawała małpiego rozumu i zaczynała robić głupie rzeczy.
Jess znała go od bardzo dawna i powinna być już odporna na jego wygląd, urok osobisty i poczucie humoru. Ale nie była.
Miała siedem lat, a on dziesięć, kiedy pojawił się w szkole. Oczywiście uwaga wszystkich uczniów od razu skupiła się na „nowym”.
Widywała go tu i ówdzie, ale dopiero kiedy jej mama podjęła pracę jako gospodyni w domu Williama Farrowa, ojca chrzestnego Curtisa, stali się prawdziwymi przyjaciółmi.
Całe dnie spędzała z nim podczas letnich wakacji. Był starszy, lecz cierpliwy. Nigdy nie miał nic przeciwko temu, by zabrać ją na ryby lub dołączyć do grupki swoich przyjaciół. Najwyraźniej wyczuwał jej brak pewności siebie i wstydliwość, którą nauczyła się ukrywać dopiero po osiągnięciu dojrzałości.
Później, gdy Jess miała trzynaście lat, opowiadał jej o swoich ambitnych planach i śmiał się, kiedy wypytywała go o dziewczyny. Przewracając oczami, mówił, że nie ma chyba w sobie wystarczającej siły, by angażować się w długotrwałe związki…
Pilnie strzegła tego miejsca w jego życiu. Dziewczyny pojawiały się i odchodziły, a ona zawsze była przy nim. Uzależniła się od pewności siebie, którą jej dawał i od akceptacji, jakiej tak bardzo potrzebują młodzi ludzie.
Nastoletnie zadurzenie zwykle ulatuje, kiedy zaczyna się prawdziwe życie. Lecz nie w przypadku Jess. U niej te uczucia się pogłębiły.
Marzyła o tym, by stać się dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Ale pojęła, że jej wyjątkowa pozycja nie miała szansy na rozwinięcie się w kierunku, którego tak pragnęła.
Przeraziło ją, że gdyby nie zaręczył się z Caitlin Smyth, czekałaby na coś, co nie mogło zaistnieć, zadowalała okruszkami, które spadały z jego stołu, na przekór wyraźnym znakom, jakie dawał od samego początku.
Okres narzeczeństwa nie trwał co prawda zbyt długo i zakończył się półtora roku temu z inicjatywy Caitlin, jednak ten splot wydarzeń sprawił, że Jess zrozumiała jedno: musiała się wyrwać spod uroku Curtisa.
Przez ostatnich kilka miesięcy unikała go. Odpisywała na mejle oraz okazjonalnie rozmawiała z nim przez telefon. Starała się także być bardzo zajęta za każdym razem, kiedy przyjeżdżał w odwiedziny do Williama.
W rzadkich momentach, kiedy przebywali gdzieś wspólnie, dbała o to, by obecność innych ludzi zabezpieczała ją przed tą słabością.
Aż do teraz.
Stał przed jej drzwiami z pudełeczkiem w rękach i z uśmiechem na twarzy. Był tak samo cholernie seksowny, jak wtedy, kiedy widziała go ostatni raz. Jego rozpięty kaszmirowy płaszcz, podobnie jak trzewiki, były czymś szalonym o tej porze roku. Pod płaszczem dostrzegła wytarte dżinsy i jego starą bluzę do rugby.
Był okazem piękna i perfekcji w każdym calu. Grube, brązowe włosy z jaśniejszymi pasemkami, zielone oczy w kolorze morza, małe dołeczki na policzkach i ciemne brwi, za które mogłaby umrzeć.
– Pozwolisz mi wejść czy mam zadzwonić po karetkę, by zabrała mnie z objawami hipotermii?
– Curtis!
– Ach, czyli pamiętasz jeszcze, kim jestem? Przesuń się, Jess. Jest straszny ziąb. Ani mój płaszcz, ani buty nie nadają się na taką pogodę.
Przecisnął się obok niej. Położył pudełeczko na małym stoliku przy ścianie, by zdjąć płaszcz.
– Nie mów mi tylko, że to było szaleństwo, by przyjeżdżać tu w takim stroju. Nie przypuszczałem, że spadnie śnieg. Myślałem, że w szopie zostawiłem mój stary nieprzemakalny płaszcz, ale najwyraźniej się pomyliłem.
Spojrzał na nią. Spróbowała się nie zaczerwienić.
Po jego zaręczynach ocknęła się ze swojego sennego marzenia. Zrozumiała, że nie stanie się nagle drobną, uroczą małą blondynką, którymi on zawsze się interesował. Miała prawie sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i bujne kobiece kształty.
– Gdzie się podziały twoje okulary? – Zmarszczył brwi.
– Wykonałam laserową korekcję wzroku.
Zebrała się w sobie i zaprowadziła go do kuchni. Dopiero gdy usiadł przy stole, zapytała o powód przybycia.
– Pączki – odparł, wskazując głową pudełko, które położył wcześniej na stoliku. – Nie wiedziałem, że w ogóle rozważałaś korektę.
– Przyjechałeś, żeby dać mi… pączki?
– Dlaczego nie? – Wzruszył ramionami. – Czy nie od tego są przyjaciele?
– Kiedy dzwoniłeś do drzwi, jeszcze spałam.
– Wyglądasz na półprzytomną. Burzliwa noc? – Uśmiechnął się chytrze.
– Muszę się ubrać.
– Zrobiłaś coś z włosami – zauważył.
– Wrócę za kilka sekund, ale naprawdę… dzisiaj mam bardzo mało czasu…
– A cóż takiego będziesz robić? Jest przerwa semestralna. Przecież nie pójdziesz do szkoły?
– Nauczyciele nie pracują tylko w trakcie zajęć. Mam teraz mnóstwo rzeczy na głowie.
– Nie musisz się dla mnie przebierać. Przyzwyczaiłem się do ciebie takiej… rozczochranej.
Zignorowała go.
Szybko wskoczyła w stare spodnie dresowe i ekstremalnie obszerną, zakrywającą jej obfite piersi bluzę z kapturem.
Spojrzała w lustro. Była może zbyt wysoka, lecz nowa fryzura całkiem ładnie podkreślała jej twarz. Brak okularów również działał bardzo korzystnie. Wyraźnie widziała głęboki granatowy kolor swoich oczu.
Wzięła głęboki oddech i wróciła do kuchni. Jadł pączka i odsunął się na krześle, prostując długie nogi.
– Poczęstujesz się? – Skinął głową w stronę otwartego pudełka.
Potrząsnęła głową.
– Może później.
Mieszała łyżeczką gorącą kawę, czując na sobie ciężar zielonych oczu Curtisa. Przeszły ją dreszcze.
Wcześniej czerwieniła się na każdy jego znak. Teraz, gdy był dla niej „zakazanym owocem”, musiała się nauczyć panować nad swoimi reakcjami. Postanowiła, że po wypiciu kawy delikatnie go wyprosi.
Curtis upił łyk kawy.
– Jessico Carr, czy ty mnie unikasz? – Spojrzał na nią znad parującego kubka.
– Nie żartuj. Niby dlaczego miałabym to robić?
– Chętnie się dowiem…
– Byłam bardzo zajęta. Zbieraliśmy fundusze na budowę nowego skrzydła szkoły i wyposażenie pracowni komputerowej. Miałam mnóstwo na głowie…
– Wygląda na to, że masz mnóstwo na głowie za każdym razem, kiedy próbuję się z tobą spotkać… Ale czekaj… Dotarły do mnie informacje, że nie tylko praca tak bardzo cię ostatnio absorbuje…
– O czym mówisz?
– Wpadłem tu wczoraj po południu, po drodze do Williama. Nie było cię. Gorąca randka, jak przypuszczam? – Uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z Jess.
– Nie bądź taki ciekawski. – Przewróciła oczami. – Moje prywatne sprawy nie powinny cię obchodzić.
– Jeśli nie mnie, to kogo? Jak poszło? I gdzie go poznałaś?
– Przez wspólnych znajomych. I poszło całkiem dobrze. Jest nauczycielem, więc mamy sporo wspólnego.
– Brzmi nudno. Nie jest tak czasem, że to przeciwieństwa się przyciągają?
– A co sądzisz o stanie Williama? – zmieniła temat. – Widziałam go w zeszłym tygodniu i wydawał się trochę przygaszony.
– Przygaszony? Jak to? Zawsze kiedy z nim rozmawiam, jest w doskonałym nastroju.
– On nie chce cię martwić, Curtisie.
– I dlatego nie może być ze mną szczery?
Wypowiedział to chrapliwie, z urokiem, który rozpalał jej zmysły. Rozmowa z Curtisem Hamiltonem była dla Jess niczym ruletka. Umiał słuchać i natychmiast wyłapywał najważniejsze punkty rozmowy, prowadząc ją w kierunku, który uważał za najważniejszy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że znali się już tak długo i tak dobrze. Znalazła się w miejscu, z którego musiała uciec.
Zakochała się w mężczyźnie, który widział w niej tylko przyjaciółkę. Dziewczynę z sąsiedztwa.
– On cię podziwia, Curtisie – powiedziała otwarcie.
Od bożonarodzeniowej wizyty minęło wiele tygodni. W tym czasie dostrzegła u starszego pana kilka objawów depresji, jakie widziała wcześniej u matki po śmierci ojca.
– Nie żartuj sobie.
– Czasem potrafisz być taki… ślepy. Naprawdę! On nie chce sprawiać ci kłopotów. Jesteś jego złotym chłopcem, który podbija świat… Jego dumą i radością. Najlepszym na roku w Cambridge. Twórcą aplikacji, o którą zabijają się wszyscy najlepsi architekci na świecie. Nie mówiąc już o tym, jak łatwo później zacząłeś przejmować kolejne spółki i zarabiać jeszcze większe pieniądze…
– Przestań, proszę. – Uniósł dłonie w geście poddania.
W jego głowie rozkręcił się potężny wir. Depresja Williama? Już sama myśl o tym sprawiała mu ból.
– On pewnie myśli, że uznasz go za nudziarza, kiedy zacznie opowiadać o tym, co go martwi. Od ładnych paru tygodni… nie byłeś zbytnio obecny. A kiedy przyjeżdżasz, William chce tylko cieszyć się twoim towarzystwem.
– Zdajesz sobie sprawę, że jesteś jedyną osobą, która potrafi powiedzieć mi takie rzeczy?
Jego głos był jakby nieobecny. W głowie szukał już rozwiązania problemu, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy.
Spojrzała na niego. Był jej tak dobrze znany. Tak drogi. I tak nieświadomy tego, co czuła…
Nie wiedziała, czy akurat się z kimś spotykał. Bulwarowa prasa z nieustającą regularnością publikowała zdjęcia Curtisa w towarzystwie kobiet. Nic dziwnego, był inteligentny, bogaty, a do tego cholernie przystojny. Nigdy się nie nudził paparazzim. Jednak od jakiegoś czasu było o nim cicho.
– Jest tak, ponieważ te wszystkie biedne kobiety, z którymi się spotykasz, tak bardzo chcą z tobą być, że tylko ci przytakują. Jeśli chcesz znać moje zdanie, nie jest to zbyt zdrowe podejście…
Parsknął śmiechem i spojrzał na nią ciepło, z wdzięcznością.
– Dzięki Bogu, mam przy sobie zrzędę, która nie pozwala, by moje ego wystrzeliło zbyt wysoko.
– Dziękuję za komplement, Curtisie.
Zdawała sobie sprawę, że to rzeczywiście był w jego ustach komplement, jednak mimo wszystko coś w jej wnętrzu boleśnie się wykręciło.
– Będę miał na niego oko podczas pobytu. Zamknąłem właśnie kilka pilnych interesów, więc mój grafik nie jest już aż tak napięty. Planowałem zostać na weekend, lecz w tej sytuacji chyba to wydłużę. Powiedzmy do tygodnia.
Wyprostował się i uderzył dłońmi o uda. Spojrzał na Jess z nagłą powagą.
– Nie przyszedłem tu z podarunkiem bez konkretnego powodu.
– Nie wiedziałam, że pączki miały być podarunkiem – odparła uprzejmie. – Urodziny mam dopiero za trzy miesiące, ale dziękuję za pamięć.
Uśmiechnął się szeroko, wstał i podszedł do lodówki. Otworzył drzwi i spojrzał do środka.
– Mogłabyś zrobić mi śniadanie? Pączki niezbyt nadają się do tego celu. Co masz? – Wyciągnął ze środka pojemnik i obejrzał go dokładnie. – Oprócz greckiego jogurtu, którego data przydatności do spożycia minęła trzy dni temu?
Jess bezsilnie patrzyła na ten kolejny przejaw bycia „dobrą przyjaciółką”. Mężczyzna bez najmniejszej żenady przeprowadzający inspekcję jej lodówki, zamiast mężczyzny przychodzącego do niej z bukietem róż i biletami na operę.
– Usiądź. Chyba mogę przyrządzić ci jajka.
– Albo, nawet lepiej, zabiorę cię na śniadanie…
– Nie – przerwała mu pospiesznie. – Czeka mnie naprawdę intensywny dzień.
– Tak mówiłaś, chociaż nie pracujesz w tym tygodniu. Co będziesz robić?
– Spotkam się z moimi współpracownikami – odparła wymijająco. – Zastanowimy się, jak zdobyć pieniądze. Istnieje spore ryzyko, że szkoła zostanie połączona z inną, bardzo dużą i oddaloną o jakieś pięć mil. Co byłoby katastrofą.
– Potrzebujecie hojnej dotacji – mruknął Curtis w zamyśleniu.
Jess odwróciła się, wyjęła z lodówki jajka i zaczęła przygotowywać śniadanie. Po krótkiej chwili postawiła na stole dwa talerze z jajecznicą i grzankami.
– A więc… O co chciałeś mnie zapytać?
– Potrzebuję… przysługi…
– Jakiej? – Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Czując, że się czerwieni, spuściła wzrok na swój talerz.
Zawsze go czuła, lecz jeszcze nigdy tak mocno jak teraz. Tak bardzo, że przekroczenie granicy między przyjaźnią a zakazanym pożądaniem jeszcze nigdy nie było aż tak bliskie.
– Za dwa tygodnie mam być drużbą na ślubie młodego lorda Johna Jonesa. Słyszałaś może o nim?
– Może przejdziesz do rzeczy?
Uśmiechnął się szeroko.
– Co ja bym bez ciebie zrobił?
Wyciągnął przed siebie rękę i ujął jej nadgarstek. Ścisnął go kciukiem.
Ten niewinny, mechaniczny gest kompletnie ją rozbroił. Poczuła nagły, potężny przypływ podniecenia. Próbowała sobie przypomnieć, czy Curtis dotykał jej już wcześniej. Oczywiście, że tak! Objęcie na urodzinach. Cmoknięcie w policzek podczas świąt Bożego Narodzenia. Był jeszcze pocałunek w usta, kiedy zostali przyłapani pod jemiołą. Wspomnienie tego wydarzenia rozpalało w niej żar. Miała dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia dwa. Po pocałunku roześmiał się, a wszyscy wokół wesoło klaskali, ale Jess czuła ciepło jego ust jeszcze bardzo długo.
Delikatnie cofnęła dłoń. Zauważyła, że nie zwrócił na to uwagi.
– Więc? – zachęciła go. Jej ton był spokojny, choć serce waliło w niej jak kowalski młot, a ciało ogłaszało najwyższy poziom gotowości.
– Zaproszenie jest z osobą towarzyszącą – wyjaśnił. – Chcę, żebyś ty nią była.
Spojrzał gdzieś poza nią, lecz po chwili znów skupił całą swoją uwagę na Jess.
– Dlaczego?
– Sądzę, że będzie ci miło – odparł gładko i uśmiechnął się tak kusząco, że musiała policzyć do dziesięciu, by się uspokoić.
– Będzie mi miło… – powtórzyła za nim bezmyślnie, chcąc powiedzieć cokolwiek mądrzejszego.
– Jak mi już to powiedziałaś wiele razy w przeciągu… – ostentacyjnie spojrzał na swój luksusowy zegarek – …nieco ponad godziny, jesteś zagoniona, ledwo mając czas na życie.
– Chyba nie do końca tych słów użyłam – stwierdziła nieco oszołomiona.
– Można nabrać zniechęcenia, kiedy się okazuje, że nie mamy czasu dla samych siebie. Wiem, że teraz mi powiesz, że przecież chodziłaś ostatnio na randki… – zawiesił głos, czekając na to, czy Jess podejmie temat, lecz zignorowała go. Westchnął więc i kontynuował: – …ale ostatnio nie masz chwili przerwy. Wiem, bo William wspomniał, że nie przychodziłaś ostatnio tak często, by mu pomagać z jego książką…
– Przyznaję, że byłam zajęta, ale…
– Żadne „ale”, Jess. Potrzebujesz przerwy, a ja mogę ci właśnie coś takiego zapewnić. Weekend w miejscu, które z pewnością pokochasz…
– Curtis, po prostu nie mogę…
– Courchevel – wygłosił z emfazą, niczym magik wyciągający królika z kapelusza. – Zasłużony weekend w luksusowym, pięciogwiazdkowym hotelu, z opłaconymi wszystkimi wygodami, jakie tylko możesz sobie wymarzyć. Pod nosem wyśmienite stoki narciarskie. Poza tym wyświadczysz mi wielką przysługę, Jess. Wiesz, co myślę na temat ślubów.
– Wiem – odparła z sarkazmem. – Myślisz, że staniesz się celem numer jeden dla kobiet, które wizja małżeńskiego szczęścia wprowadzi w amok.
– Dokładnie. Chcę, żebyś tam była, dzięki czemu całe to przeklęte doświadczenie, stanie się łatwiejsze do zniesienia. Wytrzymałbym kilka godzin, ale cztery dni to już nie lada wyzwanie.
– Jednym słowem potrzebujesz przyzwoitki.
Przyzwoitki, o której wiesz, że nie przyjdą jej do głowy żadne głupie pomysły – dopowiedziała sobie w duchu. – Dobrej kumpeli, która nie liczy na żadne szczęśliwe zakończenia.
– Mimo tego, jak bardzo kusząco to przedstawiasz, moja odpowiedź brzmi: zdecydowanie nie!