- nowość
- promocja
-
W empik go
Nocna przestroga. Tom 2 - ebook
Nocna przestroga. Tom 2 - ebook
Anglia, 1655 rok. Ailea przybywa do klasztoru, w którym będzie zgłębiać mistyczną wiedzę, dostępną tylko dla wybranych. Inne nowicjuszki podchodzą do niej z nieufnością i szepczą o niej za jej plecami. Ailea jeszcze przed swoimi narodzinami została przeznaczona sycylijskiemu księciu Aaronowi, z którym, według przepowiedni, ma mieć dziecko.
Roderic uczęszcza do szkoły wojskowej w Bolonii. Szybko zdobywa sławę po zabiciu legendarnego dowódcy, lecz jego rozgłos budzi zazdrość i niechęć. Po pojedynku z wpływowym hrabią zyskuje potężnego i mściwego wroga.
Ailea i Roderic od dawna spotykają się ze sobą w snach oraz wizjach, tworzy się między nimi niezwykła, nadprzyrodzona więź. Być może ich ścieżki wkrótce się skrzyżują i spotkają się w realnym świecie?
„Nocna przestroga” Ann-Catrin Mattsson to druga część cyklu powieści historycznych z elementami mitologii celtyckiej. Autorka zabiera nas w ekscytującą podróż przez wojny, miłość i pradawne tajemnice.
Ann-Catrin studiowała literaturoznawstwo, historię oraz kreatywne pisanie. Wraz z mężem i córką mieszka w domu na archipelagu Bohuslän, położonym na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Jej powieści historyczne wymykają się sztywnym podziałom gatunkowym.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8076-212-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SZKOCJA, GRUDZIEŃ 1643
– Podobno przepowiadacie przyszłość zapisaną w gwiazdach, mistrzu.
Kobieta, elegancko ubrana w haftowany płaszcz obszyty futrem z gronostaja, ściąga rękawiczki tak cienkie, że prześwituje przez nie skóra. Jej spojrzenie wędruje po drewnianej podłodze zastawionej moździerzami i drewnianymi miskami, a potem na sufit, gdzie na starych hakach wiszą ostrokrzew, jemioła oraz inne święte rośliny. Urghe odsuwa na bok niedbałe notatki i wskazuje na podłogę.
Kobieta siada na dywanie, wśród owczych skór i poduszek. Powietrze, już ciężkie od opium, miesza się ze słodkim zapachem jaśminu i czymś nieokreślonym, co przywodzi mu na myśl duszne letnie noce w Indiach. Kiedy kaptur się zsuwa, ukazuje się jedwabna, rubinowoczerwona tkanina i kaskada ciemnych loków. Na szyi wisi złoty łańcuszek, a drobne kamienie wisiorka lśnią tym samym szafirowym blaskiem, co kamienie bransoletki na jej nadgarstku. Jednak to oczy zaskakują najbardziej, bystre i inteligentne. Dłonie dotykają zawiniątka na kolanach. Jeśli dziecko jest jej, to ona jest bardzo młodą matką.
Kobieta przekręca obrączkę na palcu. Jej barki są spięte, jakby czuła się tutaj nieswojo. Urghe podaje jej parującą filiżankę ziołowej herbaty i siada po turecku na skórze naprzeciwko niej. Trwają w milczeniu, przy dźwiękach deszczu bębniącego w okiennice, aż cisza w końcu skłania ją do dalszej rozmowy.
– Chodzi o mojego syna. – Kobieta opuszcza głowę, szukając odpowiednich słów. – Jest... inny, różni się od swojego rodzeństwa.
– W jaki sposób?
– Jest niejadkiem. – Kobieta upija łyk herbaty, myśli. – Mogę go zostawić na długie godziny, a on nie płacze. Czasami wygląda, jakby odpływał. Wpatruje się w rzeczy, których nie ma.
– Pokażcie mi go.
Kobieta podaje mu zawiniątko. Urghe ostrożnie odkrywa kolejne warstwy tkaniny, wszystkie kosztowne i bogato zdobione. Spod materiału wyłaniają się włosy czarne jak niebo w bezksiężycową noc.
Urghe spogląda w oczy dziecka, już teraz pełne mądrości przekraczającej granice tego świata. Robi mu się ciepło na sercu. Uśmiecha się. To gwiezdne dziecko. Przymyka powieki, wdychając magię palących się ziół. Wizja migocze. Urghe widzi tkaninę przeznaczenia, przeszłość i przyszłość. Widzi to dziecko, już starsze, i rolę, jaką odegra. Następnie dostrzega własną śmierć i dziecko, które go zastąpi.
– To wyjątkowy chłopiec. – Urghe otwiera oczy. – Musi przeżyć. Jego przeznaczeniem jest być głosem niebios.
– Jak wy? – W pytaniu kobiety pobrzmiewa zarówno strach, jak i duma.
– To dziecko zajmie moje miejsce, gdy nadejdzie czas. Ludzie będą go szukać, słuchać jego słów.
Kobieta kiwa głową z lekkim westchnieniem ulgi.
– Więc będzie miał tytuł i poczucie bezpieczeństwa?
– Tak, ale to ma swoją cenę. Wasze dziecko ma do wypełnienia trudne zadanie. Pozwólcie mu studiować starożytną wiedzę, niech nauczy się czytać z gwiazd i opanuje tajemnice niebios.
– Rozumiem. Otrzyma najlepsze wykształcenie.
Kobieta kręci filiżanką i omiata pomieszczenie przenikliwym wzrokiem. Przez chwilę dał się zwieść jej słodkiemu, delikatnemu wyglądowi. W jej oczach rodzą się teraz precyzyjne plany, jakby była generałem. Dziecko pokasłuje. Urghe nie podoba się ten dźwięk, brzmi to, jakby ktoś przeciągał zardzewiałą piłę przez grubą kłodę.
– Jest wątłego zdrowia – stwierdza. – Równowaga płynów w jego ciele jest zaburzona i dlatego uchodzi z niego dusza. Prosiliście lekarza, by na niego spojrzał?
Kobieta wydycha powietrze z prychnięciem.
– Ci niekompetentni szarlatani tylko pogorszyli sprawę.
W piersi dziecka bulgocze śluz. Oddech chłopca jest świszczący, malec z trudem łapie powietrze. Urghe marszczy czoło.
– Lada chwila i będzie miał suchoty.
– Możecie mu pomóc?
Nie odpowiadając, Urghe sięga po moździerz i pęczek liści szałwii, podpala go nad jedną ze świec i omiata nim chłopca od dołu do góry, mamrocząc przy tym zaklęcie w prastarym języku. Kobieta czuje w nosie szczypanie, gdy Urghe wkłada palce w mieszankę ziół pachnącą miętą połączoną ze smalcem i naciera nią klatkę piersiową oraz ramionka chłopca. Potem nalewa sobie filiżankę herbaty, pozwalając leczniczym ziołom oczyścić płyny chłopca i wypędzić chorobę z jego ciała.
– Nacierajcie go tym, dwa razy dziennie. – Urghe podaje kobiecie słoiczek wypełniony maścią. – I dawajcie mu ciepłe kozie mleko.
– Nie wiem, jak wam dziękować. – Kobieta wypija łyk herbaty i spogląda na Urghego zza opuszczonych rzęs. – Miałam nadzieję, że zgodzicie się również przyjąć mojego drugiego syna.
– Oczywiście.
Kobieta woła coś po hiszpańsku i kotara w drzwiach się odchyla. Do pokoju wchodzi chłopiec o szerokich ramionach i pełnych ustach matki, wyraźnie niezadowolony z długiego oczekiwania. Matka rzuca mu surowe spojrzenie.
– Wyprostuj się, Rodericu.
Chłopiec prostuje plecy. Spoglądając w jego szarozielone oczy, Urghe niemal wypowiada na głos przekleństwo. Przez jego ciało przebiega dreszcz. Włosy na jego rękach stają dęba jak u rozjuszonego kota. Ma złe przeczucie. Mruga, zaskoczony reakcją, jaką wywołuje w nim chłopiec. Kim on jest? Przez kilka chwil przyglądają się sobie jak dwaj szermierze. Potrzeba całej jego siły, wszystkich lat ćwiczeń, by ciało nie zdradziło emocji, które w nim buzują. Wreszcie Urghe pyta zachrypniętym głosem:
– Kim jest twój ojciec, chłopcze?
Przez długą, napiętą chwilę patrzą sobie w oczy.
– Nie mam ojca.
Słowa wibrują. Odsłaniają wspomnienie, uczucie, że powtarzają spotkanie, które przeżyli już wcześniej. Na moment rysy chłopca się zmieniają. Urghe wpatruje się w inne oczy. Wspomnienia pojawiają się bez zaproszenia, tak samo melancholijne jak zawsze. Odległy rytm bębnów. Płonące obrazy walk pod różowym i krwistoczerwonym niebem. Ciemnowłosy mężczyzna o oczach Roderica, zmierzający konno na pole walki z symbolem Bogini na tarczy. Dziewczyna, wyprostowana i jasna jak płomień u jego boku. Niosąca pochodnię. Dusza, z którą chłopiec jest nierozerwalnie związany. Świadomość tego spada na Urghego jak sokół na ofiarę, wbijając swoje szpony prosto w jego serce.
Urghe otacza dłońmi kubek, gdyż drżą tak mocno, że natychmiast by go zdradziły. Spojrzenie wędruje między chłopcem, kobietą i niemowlęciem w jej ramionach. To decydujący moment, w którym krzyżuje się kilka ścieżek. Matka chłopca, która wydaje się błędnie odczytywać surową minę Urghego, uśmiecha się przepraszająco.
– Jego ojciec pochodzi z Rodu Niedźwiedzia.
Chłopiec spogląda gniewnie z założonymi rękami.
– On nie jest moim ojcem.
Matka ma taką minę, jakby chciała mu wymierzyć siarczysty policzek, lecz zamiast tego bierze głęboki wdech:
– Rodericu, zabierz Gabriela i poczekaj przed namiotem.
Cała surowość znika z twarzy chłopca, gdy bierze na ręce zawiniątko, jakby był gotów zrobić wszystko, by chronić młodszego brata, który teraz spokojnie drzemie w jego ramionach. Usta są zaciśnięte, a oczy poważne, gdy szukają spojrzenia Urghego.
– Czy mój brat wyzdrowieje?
– Śmierć nie zawsze jest zła. Ale tak, jestem pewien, że twój brat przeżyje.
Chłopiec kiwa głową.
– Będę go chronił.
Urghe nie może powstrzymać uśmiechu. Odprowadza chłopca wzrokiem, gdy ten, wyprostowany, opuszcza namiot.
– Więc chłopak ma rosyjskie korzenie?
Kobieta wypija łyk herbaty i odstawia filiżankę.
– Nie lubi o tym mówić, jak pewnie zauważyliście.
Urghe pociera dłonią podbródek. Waży słowa.
– Niektórzy ludzie przychodzą na świat, by stać się wojownikami. Nie rodzą się nadzwyczaj odważni ani silni, ale z ogniem we krwi. Może to nie jest życie, które by sami wybrali, ale to jest to, co potrafią, co robią najlepiej. Do czego zostali stworzeni. Ten chłopiec ma ogień we krwi.
– Nie da się tego nie zauważyć. – Kobieta wygładza suknię z czułym uśmiechem. – Bywają dni, że doprowadza mnie do szaleństwa. Ale tych, których kocha, kocha z tym ogniem i dla nich byłby gotów umrzeć.
Kobieta mówi to bez zastanowienia, nieświadoma prawdy w swoich słowach.
– Co go czeka, mistrzu?
Co ma jej odpowiedzieć? Że tragedia jest wpisana w ich życie? Że ich losy są splecione jak nitki w tkaninie? Że wszyscy są związani tym samym łańcuchem?
– Chłopca czeka wyjątkowe życie. Zdobędzie władzę i szacunek, odniesie sukces.
Oczy kobiety błyszczą.
Urghe waha się, niepewny, ile może jej powiedzieć, nie niszcząc tkaniny przeznaczenia.
– Ale zawsze będzie podążał za pewną niewiastą, a gdy upadnie, to z jej imieniem na ustach.
W twarzy i ciele kobiety zachodzi zauważalna zmiana. Usta stają się napięte i poważne.
– Co to znaczy?
– Tego nie mogę wam powiedzieć. O odpowiednim czasie wszystko stanie się jasne.
Kobieta kiwa głową z dziwnym spokojem. Coś mu mówi, że nie będzie przebierała w środkach, by trzymać chłopaka z dala od tego dziewczęcia.
***
Cienka smuga dymu wiruje w górę, gdy Urghe ściska płomień między kciukiem a palcem wskazującym. Śmierć wielokrotnie prowadziła ich w to miejsce. Wspomnienia przepływają przez ciało, rozdrapując ranę dawnego bólu, zapomnianego już dawno temu. Bólu wynikający ze świadomości, że wszystko zacznie się od nowa. Każdą wielką zmianę poprzedza chaos.
Za oknem zaczyna się chmurzyć. Urghe, posiadający wyższy stopień świadomości, wie, że gdzieś tam właśnie narodziła się dziewczynka ze znakiem ziemi.
W kolejnych życiach los chłopca był związany z losem dziewczynki, a w ostatnim życiu podążył za nią aż do śmierci. Spotkają się ponownie i świat jeszcze raz zapłonie pod ich stopami.
Część 1Ailea
PÓŁNOCNA ANGLIA, LUTY 1655
Klasztor góruje nad okolicą niczym złowrogi olbrzym. Spowita zimnym blaskiem księżyca budowla wygląda na uśpioną, skrywającą tajemnice. Ailea mocniej otula głowę szalem. Mgła zamieniła się w zacinający deszcz i lodowaty wiatr, który zrywa z dębów ostatnie liście. Te dwie mile ją wycieńczyły; droga miejscami była przeorana koleinami i pokryta na wpół zamarzniętym błotem, które wypływało z ziemi jak płyn z wrzodów u chorych na dżumę.
Skóra szczypie od zimna, lodowate powietrze rozdziera płuca. Przenika przez ubrania. Przez moment, gdy patrzy na kamienne mury, wydaje jej się, że jakieś oczy spoglądają na nią przez szybki połączone ołowianymi ramkami.
W wysokich drzwiach klasztoru pojawiają się dwie kobiety w koszulach nocnych. Ailea czuje, że uda zdrętwiały jej z zimna, gdy idzie za Ashą po schodach. Kiedy podchodzą do tych kobiet, zauważa, że młodsza ma delikatną twarz, śmietankową cerę i włosy w kolorze kurkumy.
Ta druga przypomina starą jabłoń. Obwisła, przesuszona i ciemna skóra na twarzy wygląda jak stara skórzana sakiewka pozostawiona zbyt długo na słońcu. Kobieta kojarzy się z ropuchami żyjącymi na bagnach. Asha nie opowiadała jej za wiele o szkole, ale wystarczająco dużo, by Ailea mogła zgadnąć, że ta staruszka to sroga siostra Judeth, podprzeorysza. Jej grube brwi się zbiegają, gdy unosi kaganek i wbija wzrok w Aileę.
– Nie stój tak i nie gap się, dziewczyno. – Głos podprzeoryszy trzeszczy niczym młyńskie koło. – Wejdź do środka, zanim sprowadzisz na nas suchoty. – Wolną ręką Judeth przepycha Aileę przez próg, jednocześnie mrucząc podziękowanie do najświętszej Marii Dziewicy, Matki Bożej i opiekunki kobiet, za to, że przysłała im Ashę po tych wszystkich nieszczęściach. Na twarzy Ashy pogłębiają się zmarszczki.
– Kto nas opuścił? – pyta.
– Siostra Frances i dwie nowicjuszki, a także ta piegowata pomoc kuchenna z zadartym nosem.
– Cecil?
Judeth kiwa głową. Do umysłu Ailei wdziera się obraz świeżo wykopanych na skraju lasu błękitnawych grobów, obok których przejeżdżały.
– Na co zmarły? – pyta ostrożnie.
– Tylko ptaki to wiedzą, ale to musiało być dzieło szatana. – Twarz siostry Judeth wykrzywia brzydki grymas. – Dostały krwawiącej wysypki, skóra im pękała, a gorączkę miały tak wysoką, że na ich czołach można było gotować. Leżały i dyszały przez tydzień, aż w końcu się poddały.
Judeth mówi, że niektóre z młodszych nowicjuszek wciąż są chore, mają rzężący kaszel i tak duszą się w nocy, że trzeba zamykać za nimi drzwi.
Słabo oświetlony hol wejściowy jest tak duży, że mógłby się w nim zmieścić mały dom. Kamienna posadzka lśni. Naprzeciwko znajdują się ciemne, drewniane schody prowadzące na wyższe piętra.
Palce Ailei są czerwone od zimna, a gdy próbuje je zgiąć, czuje w nich nieprzyjemne mrowienie. Zdejmując płaszcz, mokry i ciężki od deszczu, wzdycha z ulgą. Młodsza, rudowłosa kobieta bierze od nich mokre okrycia i szuka wzroku Ashy.
– Mogę je powiesić w kuchni, żeby wyschły do rana. – Głos ma miękki, niemal śpiewny.
– Dziękuję, Roese. Przyszły jakieś listy do mnie?
– Leżą w waszym pokoju.
Asha kiwa głową i zwraca się do Ailei:
– Muszę załatwić kilka spraw. Siostra Judeth pokaże ci twój pokój. Zobaczymy się jutro na śniadaniu.
Nie odchodź – myśli Ailea, lecz nim zdążyła to wypowiedzieć, Asha i Roese już się odwracają i odchodzą, pozostawiając ją samą z ropuchą. Judeth mruży oczy.
– Podejdź bliżej, żebym mogła ci się przyjrzeć, dziecko. Bliżej! Musisz stać w świetle, rozumiesz? – Intensywny zapach piołunu drażni nos Ailei, gdy staruszka unosi kaganek blisko jej twarzy, jakby chciała oświetlić najgłębsze zakamarki jej duszy. Ma przy ustach znamię, które się porusza, gdy mówi. Znamiona mogą być piękne i wyjątkowe, jak plamki na pawich piórach. Inne zaś są owłosione i kosmate jak gąsienice, i znamię Judeth takie właśnie jest.
Kobieta marszczy nos i mruczy coś o tym, że Ailea jest koścista jak czapla i nieprzyzwoicie wysoka.
Prowadzi ją po kamiennej posadzce, a potem schodami na górę. Kropla deszczu spływa wzdłuż linii włosów dziewczyny i zatrzymuje się na czubku nosa, po czym spada. Ailea wie o tej szkole tylko tyle, że na początku dwunastego wieku jakiś bogaty lord podarował siostrom zakonnym ziemię i przylegający do szkoły kościół, po tym, jak objawił mu się Archanioł Michał, dowódca armii niebieskiej. I że po kilku pożarach siostry odbudowały większą część klasztoru. Kiedy nastała reformacja i likwidowano klasztory, ostatnia przeorysza uzyskała pozwolenie na wykupienie klasztoru i podzielenie ziemi na dwie szkoły, jedną dla dziewcząt, drugą dla chłopców.
Docierają na piętro, ale Judeth prowadzi ją dalej, trzymając kaganek wyżej niż na schodach, aby oświetlić długi korytarz. Światło migocze, rzucając upiorne cienie na kamienne ściany. Śmierdzi piwnicą i zbutwiałymi liśćmi. Wilgoć wnika w ciało, kości i buty. Mijają salon z masywnymi meblami i kominkiem, w którym zgasł ogień. Ailea niemal słyszy mamrotanie tych setek głosów, które były tutaj przed nią.
Jest tu nieskończenie wiele drzwi i każde są inne. Wydają się wpatrywać w nią błyszczącymi, żelaznymi okuciami i wielkimi sękami wyglądającymi jak oczy. Czy kiedykolwiek uda jej się tu odnaleźć?
Siostra Judeth zatrzymuje się przy masywnych dębowych drzwiach. Wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje pęk około trzydziestu czarnych kluczy. Brzęczy nimi, zanim w końcu znajduje ten właściwy i otwiera drzwi.
Pokój jest podłużny, ale wysoki. Są tam stolik nocny bez serwety, rzeźbiona skrzynia, toaletka z tapicerowaną ławką i szafa, w której można powiesić ubrania. Prosto i bezosobowo, lecz przynajmniej nie czuć stęchlizny.
Ailea podchodzi do wąskiego łóżka w rogu i ostrożnie przegląda stos starannie złożonych ubrań. Trzy pary wełnianych brązowych pończoch oraz giezło i koszula nocna. Spódnica z błękitnej wełny i pasujące do niej kaftan, fartuch oraz czepiec z białego lnu. Siostra Judeth wyjaśnia, że taki strój noszą wszystkie starsze nowicjuszki i że dormitoria znajdują się w północno-wschodnim skrzydle klasztoru, na końcu korytarza. I że Ailea może umieścić swoje rzeczy w skrzyni.
Potem bąka, że każe opieszałej pomocy kuchennej podgrzać dla Ailei zupę, która została z wieczerzy. Kiedy Ailea dziękuje i pyta, czy to nie kłopot, staruszka syczy, że nie jest wyjątkowa i że tutaj każdemu gościowi oferuje się jedzenie, czy ona niczego nie rozumie?
Dygocząc z zimna, Ailea staje przy oknie i patrzy na smagany wiatrem krajobraz. Klasztor jest otoczony niskim kamiennym murem, a na rabatach leżą zeszłoroczne kwiaty. Ailea żałuje, że nie ma tutaj Gabriela. Miesiące spędzone na morzu sprawiły, że zostali dobrymi przyjaciółmi. W niektóre jasne noce wymykali się na pokład. Głaskany przez bryzę morską, z twardymi deskami pokładu zamiast poduszki, Gabriel pokazywał jej gwiazdozbiory i opowiadał o tym, że życie człowieka jest w nich zapisane. Ailea pociesza się myślą, że Gabriel uczęszcza do szkoły dla chłopców znajdującej się zaledwie niecałą godzinę stąd. Zanim się rozstali, Gabriel narysował szkic okolicy i obiecał spotkać się z nią przy jabłoni w połowie drogi między szkołami.
– Czy to prawda, że istnieje przepowiednia o tobie?
Jasny głos sprawia, że Ailea się odwraca i widzi drobną dziewczynkę w koszuli nocnej, o włosach w kolorze lnu w nieładzie opadających na ramiona, wpatrującą się w nią wielkimi oczami. Ailea unosi brwi i się uśmiecha.
– O mnie?
– Isabel! Co to za maniery?!
Starsza dziewczyna o długich nogach i kasztanowych włosach zebranych w gruby warkocz wchodzi do pomieszczenia i chwyta dziewczynkę za ramię. Ailea zgaduje, że dziewczyna z warkoczem ma jakieś trzynaście, czternaście lat, więc jest trochę od niej starsza.
– Czy tak witamy naszych gości?
– Ale wszyscy o tym mówią! – broni się dziewczynka.
– Zamilcz! – Duże, ciemnoniebieskie oczy zerkają na Aileę. – Nie widzisz, że czuje się nieswojo?
Dziewczyna szybko siada na łóżku obok Ailei, zarzucając przy tym kasztanowym warkoczem.
– Mam na imię Elizabeth. Ale możesz mówić na mnie Liz, jak wszyscy. – Z uśmiechniętymi oczami i śmiejącą się twarzą, Liz odwraca się do dziewczynki o włosach w kolorze lnu. – A ta mała szczebiotka to Isabel.
– A ja mam na imię Ailea.
Liz rozgląda się po pokoju, wciąż z szerokim uśmiechem.
– Oprócz sióstr jesteś jedyną dziewczyną, która ma własny pokój.
Gdyby to od niej zależało, Ailea wolałaby spać w dormitorium razem z innymi dziewczętami. Możliwe, że myśli Ailei są wypisane na jej twarzy, ponieważ Liz przechyla głowę i pyta, skąd pochodzi, jak długo trwała jej podróż i czy słyszała już coś na temat tej szkoły.
– Niewiele – przyznaje Ailea.
Liz gestykuluje, opisując rytm dni, które rozpoczynają się od ubrania się, pościelenia łóżka i modlitwy o świcie; dzwony zwiastują, że pora na śniadanie, potem są lekcje, następnie praca, wszystko odbywa się w ciszy i skupieniu, a na końcu jest sen. Ailea stara się zapamiętać każde słowo Liz. Wkrótce wokół wąskiego łóżka gromadzą się kolejne dziewczęta, młodsze i starsze.
– Najstarsze nowicjuszki, te, które ukończyły szesnaście lat i wkrótce zostaną wyświęcone na siostry, nie muszą uczęszczać na lekcje – kontynuuje Liz. – Uczą się, wykonując różne prace. Każda z sióstr robi coś innego, ale wszystkie odpowiadają przed Ashą. Wieczorem pójdziesz z nami do Białej Świątyni na modlitwę dziękczynną.
Ailea przygryza wargę i stara się wszystko zapamiętać.
– Nie martw się – śmieje się Liz. – Pokażę ci wszystko, co musisz wiedzieć. Z czasem się nauczysz.
– Nie powinno was tu być. – W drzwiach staje dziewczyna o miodowozłotych lokach, rumianych policzkach i mlecznobiałej szyi. Jej usta są mocno zaciśnięte, gdy odrzuca włosy na plecy. – Nie miejcie do mnie pretensji, jeśli zostaniecie ukarane.
Liz przysuwa się do Ailei.
– To jest Sarah.
Ailea nie może nie zauważyć miny Liz, gdy ta wypowiada imię dziewczyny i mówi, że Sarah pochodzi z jednej z najznamienitszych rodzin w Anglii. Coś w wyglądzie Sarah przywodzi jej na myśl te jasnożółte kwiaty rosnące na bagnach, piękne, ale z oślizgłymi korzeniami, oplatające nogi, by wciągnąć swoją ofiarę w trzęsawisko.
Rozmyślania Ailei przerywa stukot drewniaków, a potem rozlega się ten charakterystyczny, chrapliwy głos siostry Judeth.
– Kto wam pozwolił opuścić łóżka?
Podprzeorysza z taką furią stawia miseczkę na toaletce, że gorąca zupa rozpryskuje się na lustro. Dziewczęta pochylają głowy. Judeth zakłada na piersi silne ramiona i oświadcza, że skoro wszystkie dziewczęta są już na nogach, mogą równie dobrze umyć kamienną posadzkę w holu. I że tym razem Ailea jest usprawiedliwiona, lecz od jutra nie może oczekiwać specjalnego traktowania. Dziewczęta siedzące na łóżku wokół Ailei wstają bez szemrania i pod czujnym okiem siostry Judeth powoli opuszczają pokój. Kiedy Sarah rusza w kierunku dormitorium, Judeth bierze się pod boki.
– A ty dokąd się wybierasz, młoda damo? – Głos trafia Sarah w plecy i dziewczyna gwałtownie się odwraca.
– Ja nic nie zrobiłam. – Dziewczyna dumnie podnosi głowę i patrzy staruszce prosto w oczy. – Wstałam tylko, żeby im powiedzieć, że mają wracać do łóżek.
– Opuściłaś łóżko tak jak one, zasady są takie same dla wszystkich, więc teraz idziesz z nimi.
– Na dole jest strasznie zimno!
– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. – Judeth popycha dziewczynę przed sobą, jednocześnie mamrocząc pod nosem, że cierpienie uszlachetnia. Ponieważ nie dostrzega pracowitości w leniwym sercu Sarah, dochodzi do wniosku, że będzie musiała zaszczepić ją w nim siłą, aby dziewczyna nie popadła w grzech. Sarah się odwraca. Jej twarz emanuje gniewem ukrytym pod pozorną łagodnością, gdy wbija wzrok w Aileę. Liz, która wciąż siedzi na łóżku, przysuwa się do Ailei.
– Nie przejmuj się Sarą. Myśli, że wszyscy jej zazdroszczą.
– Elizabeth! – Głos Judeth niesie ze sobą ostrzeżenie.
– Już idę!
***
Ailea obejmuje się ramionami. Ciągnie od okna, a ona nie może się doczekać, by wreszcie wślizgnąć się do łóżka, pod owcze skóry. Zupa, w której pływają kawałki warzyw i mięsa, paruje. Wbrew zdrowemu rozsądkowi wypija ją zbyt szybko i parzy sobie język. Skromny posiłek ledwo zaspokaja głód, a żołądek domaga się czegoś więcej.
Rękami drżącymi ze zmęczenia i zimna rozbiera się, wkłada koszulę nocną przez głowę, unosi koc i wślizguje się do łóżka pachnącego lawendą i czystą pościelą, która okazuje się sztywna w dotyku. Po chwili uzmysławia sobie, że pachnie czymś jeszcze. To intensywna korzenna woń, nie nieprzyjemna, ale niespotykana i nie pochodzi od jednego z tych ziół, które zazwyczaj wkłada się do łóżka, by odstraszać mole i larwy. Ailea wyślizguje się z łóżka i przeszukuje pościel.
Kiedy podnosi poduszkę, znajduje pęczek zwiędłych roślin, wyrwanych z korzeniami i związanych sztywną, brunatnoczerwoną tasiemką przypominającą papier. Wśród roślin nie ma ani jednego kwiatka, za to są grube łodygi z kolczastymi kapsułami, których zwiędłe liście wydzielają ostry zapach. Co to jest?
Ostrożnie podnosi bukiecik, obraca go i szybko wypuszcza z ręki. Wstążka nie jest zrobiona z papieru, jak początkowo myślała, lecz jest sztywna od starej, zakrzepłej krwi. To złowrogi bukiet, wypełniony klątwami, sprowadzający nocne koszmary i przynoszący pecha. Na chwilę zamiera, wpatrując się w niego, ale szybko otrząsa się z szoku, podnosi wiązankę i wrzuca ją do kufra, który zamyka z hukiem. Będąc już w łóżku, otrzepuje dłonie z ziemi do miski po zupie, po czym znowu układa się do snu.
Naciąga koc na ramiona. Kto podrzucił jej ten bukiecik? Czy to głupi żart? Pająk tka swoją sieć nad oknem w blasku księżyca. Na zewnątrz wiatr wyje i zawodzi, słychać szuranie i trzaskanie, jęki i lamenty, jakby wszystkie dźwięki piekła połączyły się w jedną melodię. Gałęzie niczym szpony wyginają się i drapią szybę swoimi pazurami. Cienie zdają się poruszać, wypełzając z zakamarków i kryjówek niczym stado wygłodniałych zwierząt. Ailea ma wrażenie, jakby wilgoć i ciemność wnikały w jej skórę, a ściany na nią napierały. Wciska ręce pod pachy. Tęsknota rozdziera jej serce. Tęsknota za czułością matki, jej śpiewem, zapachem werbeny na jej szyi. Tęsknota za ojcowską szorstką dłonią, która uspokajała ją, gdy nie mogła zasnąć. Matka i ojciec nie żyją od kilku lat. Ból powraca. Jego korzenie wniknęły głęboko w jej serce i tak się rozrosły, że nigdy nie uda jej się ich wyrwać, nie ryzykując, że wykrwawi się na śmierć. W półśnie wsłuchuje się w dziką, rozszalałą wichurę. Jest po północy, gdy drzwi się otwierają. Liz odrzuca koce i wślizguje się do łóżka obok Ailei. Jej włosy pachną mydłem i lnem wyblakłym na słońcu. Ciepły oddech muska policzek Ailei, gdy Liz szepcze: – Pierwszej nocy byłam przerażona. Ale polubisz to miejsce, gdy już się do niego przyzwyczaisz.
Pokój powoli wypełnia się ciepłem Liz. Sen przychodzi natychmiast. Spokojny i bez koszmarów.Muccio
BOLONIA, MAJ 1655
– Do wszystkich diabłów! Nie tknąłem jej! – Roderic obraca się tak gwałtownie, że z zagajnika wyfruwa stado przerażonych gołębi.
Muccio robi krok do tyłu i podnosi ręce w obronnym geście.
– Tylko zapytałem.
Tchnienie świtu powoli rozprasza mgłę między drzewami. Wschodzące słońce przenika przez liście, barwiąc niebo na różowo i złoto. Kilkuset mężczyzn spotkało się ze śmiercią na tej polanie. Muccio nie wie, co Roderic zrobił, aby ściągnąć na siebie gniew hrabiego Friedricha, ale awanturnicy lgną do niego jak ćmy do ognia.
– Nie rozumiem, dlaczego musiałeś rozjuszyć akurat hrabiego. – Muccio szuka wzroku Roderica. – Wierz mi, lepiej sypiać z wdowami. Bez wątpienia są mniej kłopotliwe.
– Nie tknąłem jej, przecież mówię! Co ci powiedział?
– Kto?
Roderic krzyżuje ramiona. Kiwa głową w kierunku sekundanta hrabiego, chudego, elegancko ubranego mężczyzny, sztywnego, jakby ktoś wsadził mu kij w zadek. Obok niego stoi Stefano, niski i barczysty, w brudnych materiałowych spodniach do połowy łydki, je jabłko, mlaszcząc. Sznur na pasie odgrywa rolę paska. Na brodzie Stefana widać źdźbła słomy, jakby właśnie spędził noc w stajni po pijackiej libacji, i pewnie tak właśnie było. Za to jego sekundant przynajmniej włożył na tę okazję czystą koszulę pozbawioną większych dziur.
Niepisana zasada mówi, że każdy uczestnik pojedynku powinien wybrać jednego lub najlepiej dwóch sekundantów asystujących podczas walki i pilnujących, czy wszystko przebiega zgodnie z zasadami. Stefano wyciąga nóż z pochwy wprawnym ruchem, odkrawa kawałek jabłka i z szerokim uśmiechem podaje go sekundantowi hrabiego. Mężczyzna spogląda na niego z pogardą, jakby ten był pierdem, który się mu wymsknął. Muccio bierze głęboki oddech, przygotowując się na nadchodzący wybuch.
– Możecie to załatwić bez broni… jeśli jesteś gotowy cofnąć swoje zniewagi… – Roderic prycha. – Albo jeśli publicznie uklękniesz i poprosisz hrabinę von Haugwitz o wybaczenie – informuje Muccio.
Oczy Roderica się zwężają. Otwiera usta, ale Muccio go uprzedza:
– Powiedziałem, że prędzej piekło zamarznie.
Zerka przez ramię, na hrabiego, który rozgrzewa mięśnie serią energicznych ruchów. Z masywnymi nogami, szerokimi barkami i mocno zarysowaną linią żuchwy, sprawia wrażenie potężnego. Muccio szybko ocenia sytuację. Nie podoba mu się to, co widzi. Hrabia nie jest nowicjuszem. Sposób, w jaki się porusza, zdradza, że ma za sobą lata treningów, być może w szkole francuskiej.
Hrabia najwyraźniej lubi publiczność, bo na polanie zgromadziło się zaskakująco wielu gapiów. Jedyną rzeczą, którą Muccio o nim wie, jest to, że hrabia pochodzi z Niemiec i jest znany z tego, że pod byle pretekstem chce używać broni do obrony swojego honoru. Złośliwi plotkują też o tym, że popadł w ogromne długi i nie radzi sobie z ich spłatą.
W oczach hrabiego Roderic jest tylko dzieciakiem. Młokosem, któremu trzeba pokazać, gdzie jest jego miejsce. Z dnia na dzień chłopak stał się obiektem plotek. Tym słynnym zabójcą legendarnego dowódcy Francji, Jeana François de Fosse. Wszyscy, z Mucciem włącznie, wiedzą, że awans Roderica to tylko kwestia czasu. Ale ta sława kłuje ludzi w oczy. Każdy sukces prowadzi do zawiści i przysparza mu wrogów na dworze. Jedni go podziwiają, inni nienawidzą. Damy dworu zrobiły sobie z niego swoją nową maskotkę. Muccio kieruje swoją uwagę na Stefana, który właśnie do niego podchodzi.
– Jakie są warunki? – pyta Muccio.
Stefano rzuca ogryzkiem przez ramię.
– Ten człowiek ma taką minę, jakby nie mógł się wysrać, więc zastanawiam się, czy nie zaproponować mu śliwki. – Wyciera ręce w spodnie. – Sugerowałem pojedynek do pierwszej krwi, ale wygląda na to, że chcą cię zabić, chłopcze. – Jego twarz rozjaśnia uśmiech, gdy spogląda na Roderica. – Walczycie do ostatniej kropli krwi lub dopóki któryś z was się nie podda!
Roderic patrzy na niego gniewnie.
– Cieszy mnie, że moja sytuacja cię bawi.
Stefano odpowiada mu mocnym klepnięciem w plecy, a następnie kładzie rękę na ramieniu chłopaka.
– Tylko nie daj się zabić, bo postawiłem na ciebie osiem guldenów.
– Zrobię, co w mojej mocy. Nie chcę, żebyś stracił tyle pieniędzy.
– Dzięki, chłopcze, doceniam to.
Roderic kręci głową. Przechodzą go ciarki. Muccio wypuszcza z siebie niepokój, głośno wzdychając. Odchrząkuje, szukając odpowiednich słów.
– Hrabia jest od ciebie wyższy. Dłuższe ręce dają mu przewagę – mówi Muccio, chociaż wie, że Roderic już sam wyciągnął wnioski. – Postaraj się go zmęczyć i zbliż się do niego.
– Tak, wiem. – Roderic ciężko oddycha przez nos. Jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Niech to diabli! Miejmy to już za sobą!
Tak gwałtownie zrywa z siebie kurtę, że słychać trzask szwów, rzuca ją w stronę Miguela, który natychmiast ją łapie. Plecy i ramiona ma wyraźnie umięśnione. Łopatki sterczą mu jak skrzydła pod jasnym materiałem koszuli. Ani grama tłuszczu. Po chłopcu, który kiedyś ledwo sięgał Mucciowi do klatki piersiowej, nie ma ani śladu. Są tylko niezłomność i siła. Kontrast, który jeszcze bardziej rzuca się w oczy, gdy Roderic stoi obok swojego rówieśnika Miguela, o ciele szczupłym i wiotkim jak winorośl i rzadkim zaroście rozsianym na delikatnym podbródku.
Roderic wyciąga rękę w kierunku Miguela.
– Podasz mi szpadę?
– Ma się rozumieć.
Na policzkach chłopaka pojawia się lekki rumieniec, który dociera aż do jasnej linii włosów. Oddanie Miguela jest tak służalcze, że wywołuje u Roderica odrazę. To, jak rzuca mu czułe spojrzenia i łapie każde jego słowo oraz uśmiech niczym kochanek, co Stefano oczywiście chętnie głośno komentuje, wiedząc, że wprawia tym Roderica w zakłopotanie. Miguel podaje Rodericowi pas mieczowy z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami.
– Powodzenia.
Roderic mamrocze coś odpowiedzi. Jednym ruchem wyjmuje szpadę z pochwy i rusza przed siebie, wzniecając tumany kurzu.
Kościół już dawno zakazał pojedynków. Kary dla łamiących ten zakaz są surowe. Na osobę, która pierwszy raz uczestniczy w pojedynku, nakładana jest wysoka grzywna, natomiast osobie, która robi to kolejny raz, grozi wygnanie. Jednak zawsze można znaleźć sposób na obejście przepisów i chociaż pojedynki są nielegalne, monarcha i wojsko przymykają na nie oko. A jeśli ktoś ma do tego szpadę pobłogosławioną przez samego papieża, jak hrabia, może z czystym sumieniem wbić ją w brzuch rywala.
Hrabia, elegancko ubrany zgodnie z najnowszą modą flamandzką, w czarnym stroju i wysokich butach z czerwonymi obcasami oraz złotymi klamrami, uśmiecha się, gdy Roderic do niego podchodzi.
– Jak szczury, wychodzą, gdy się je wypłoszy. – Hrabia usuwa plamę błota z rękawa płaszcza. – Ktoś powinien był cię przywołać do porządku już dawno temu, szczeniaku. Uklęknij i przeproś, a może cię oszczędzę.
Roderic odpowiada z lekko znudzonym wyrazem twarzy:
– To nie moja wina, że wasza żona krąży po dworze jak suka z cieczką.
W tłumie słychać szmer. Jakaś dama zdusza krzyk. Hrabia robi krok do przodu, jego szczęki się zaciskają w próbie powstrzymania gniewu.
– Ty mały zarozumiały… – Dłoń hrabiego tak mocno zaciska się na rękojeści miecza, że aż bieleją mu knykcie. – Przynieście wino – syczy do sekundanta, nie odrywając wzroku od Roderica. – Zanim wrócicie, szczeniak straci oko.
Zwiesza głowę jak rozsierdzony byk gotowy do ataku. Sekundę później słychać dźwięk stali uderzającej o stal. Hrabia wykonuje gwałtowny wypad. Czerwony pył wiruje wokół jego butów. Cios mężczyzny zmusza Roderica do wycofania się. Hrabia wkłada całą swoją siłę w kolejny atak. Roderic zręcznie unika ciosu. Wykorzystuje lekkie zachwianie hrabiego i przecina skórę na grzbiecie jego dłoni. Rana jest powierzchowna, ale zadana z taką swobodą, że można to odczytać jako arogancję.
– Ty przeklęta łachudro. Ścierwo, szumowino, złodzieju. – Hrabia wyrzuca z siebie błyskotliwe obelgi, nie tak dobre jak te Muccia, lecz całkiem pomysłowe. – Gdy z tobą skończę, własna matka cię nie pozna.
Roderic blokuje cios hrabiego tylną stroną miecza.
– Gdybyście władali mieczem tak dobrze jak władacie słowem, już byłbym martwy.
W tłumie rozlega się cichy chichot. Ta uwaga odnosi zamierzony skutek. Hrabia ponownie przechodzi do ataku, tym razem bardziej agresywnie. Po kilku ciosach ciężko oddycha z wysiłku. Jego twarz jest czerwona, a jasne włosy przyklejają się do czoła. Roderic porusza się lekko i z niemal prowokującą nonszalancją.
Hrabia walczy o odzyskanie kontroli nad oddechem. Musi być zirytowany, że młokos ma nad nim przewagę. W końcu decyduje się na ostateczne rozwiązanie sprawy i rzuca się na Roderica we wściekłym ataku. Stal iskrzy. Ruchy Roderica są tak szybkie, że Muccio na początku nie rozumie, co się stało.
Czerwona plama rozprzestrzenia się na ozdobionym koronką rękawie koszuli jak atrament na papierze. Hrabia z dzikim wrzaskiem rzuca się na Roderica, który robi unik i wymierza cios w kolano mężczyzny, powalając go na ziemię. Żołnierze stosują tę taktykę podczas bitwy. To prosty sposób na unieruchomienie koni. Przecięta noga sprawia, że zwierzę staje się bezużyteczne, nie nadaje się do pracy ani do służby w wojsku. Hrabia nie będzie mógł kontynuować pojedynku.
Roderic kieruje ostrze miecza w stronę piersi hrabiego. Łączy ich wibrujący gniew. Hrabia dyszy przez zaciśnięte zęby. Jego oczy są szeroko otwarte, a mięśnie szyi napięte.
– Nie tknąłem waszej małżonki. – Słowa zawisają w powietrzu jak odłamki pękniętego lodu. Roderic zaciska zęby. Jego wzrok staje się bezwzględny i Muccio przez krótką chwilę zastanawia się, czy chłopak dokończy dzieła, mając świadomość, że hrabia bez wątpienia by to zrobił. Ale Roderic opuszcza miecz.
– O tak wczesnej porze nie zabija się hrabiów. Proponuję, żebyście pozbierali to, co z was zostało, i nas opuścili.
Publiczność tłumi śmiech. Z pianą na pysku hrabia wygląda jak pies, trzęsie się z wściekłości, jakby tylko ostatnia resztka godności powstrzymywała go przed rzuceniem się na chłopaka. Muccio staje między nimi.
– Panowie, pojedynek był uczciwy, Bóg mi świadkiem – zwraca się do sekundanta hrabiego. – Pomóżcie waszemu przyjacielowi się oddalić.
Sekundant podbiega do hrabiego, bierze go pod ramię i niemal stamtąd odciąga. Hrabia nic nie mówi, lecz piorunuje Roderica wzrokiem. Po plecach Muccia przebiega dreszcz. Nie wie, czy chłopak zdaje sobie sprawę, że właśnie zyskał potężnego wroga.
***
Mężczyzna kładzie sakiewkę na wyciągniętej dłoni Stefana z grymasem niezadowolenia na twarzy. Przyjaciel cicho gwiżdże, ważąc ją w dłoni, a potem kieruje swoje kroki prosto do karczmy.
Roderic bierze od Miguela kurtę i ją wkłada.
– Możemy iść? Nosi mnie.
– Poranny trening?
Roderic nie odpowiada, a Muccio o nic już więcej nie pyta. Jego wzrok przyciągają żółtozielone ślady na szyi chłopaka. Nie umknęło mu, że Roderic codziennie rano znika z Andrésem i często przychodzi na treningi ze świeżymi siniakami i krwawiącymi ranami. Trochę go to niepokoi.
– Do zobaczenia wieczorem. A, Rodericu…– Muccio czeka, aż cisza zmusi chłopaka do odwrócenia się. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeśli mógłbyś się postarać i nie prowokować żadnego księcia ani nikogo podobnego przez najbliższe godziny, byłbym dozgonnie wdzięczny. – Muccio wkłada kapelusz. – Planuję odwiedzić Elenę dziś wieczorem.Roderic
BOLONIA, MAJ 1655
Mięśnie się kurczą. Głowa jest coraz bardziej wciskana pod powierzchnię wody. Ucisk wokół szyi nie ustępuje. Spokój. Roderic próbuje w myślach nakazać ciału, by się rozluźniło. Stara się zapanować nad odruchem zaczerpnięcia powietrza. Płuca płoną. Ma mroczki przed oczami. Jasne, ząbkowane plamki rozchodzą się na zewnątrz. Czy tak się właśnie czuje umierający człowiek?
Zostaje wyszarpany z wody. Pada na ziemię, na kolana. Dysząc, z trudem łapie powietrze. Mięśnie nie chcą go słuchać, jak gdyby ich jedynym celem było utrzymanie go przy życiu. Ciało jest całkowicie wyczerpane. Ciężkie, jakby walczyli od kilku dni.
Oddycha zachłannie, napełniając płuca życiem. Powoli wyłania się otoczenie, rozmazane obrazy dziko rosnących krzewów i zdziczałych winorośli pnących się po spękanych kamiennych ścianach. Podpierając się ręką, Roderic próbuje uspokoić oddech. To był twój wybór, przypomina mu głos w głowie. To prawda. Pobicie. Wielogodzinny ból. To był jego wybór. Poświęcił wszystko, aby już nigdy nie doświadczyć tego uczucia. Aby, gdy nadejdzie ta chwila, zachować zimną krew i stawić czoła śmierci z podniesioną głową, bez strachu. I tylko jeden człowiek może mu w tym pomóc.
Andrés stoi z założonymi rękami i obojętną miną, obserwując jego zmagania. Miesiące treningu nie sprawiły, że zaczęli się lubić, ale to im pasuje. Trudno torturować kogoś, kogo się lubi.
Oddech powoli się uspokaja. Roderic opiera głowę o beczkę. Boli go każdy mięsień, lecz na tym etapie jest już tak przyzwyczajony do bólu, że go akceptuje. Czuje się tak, jakby przeszedł dwunastogodzinny trening w piekle.
Delikatny wiatr niesie ze sobą zapach mięty i kiełkującego życia. Cienka warstwa mchu pokrywa posągi kupidynów i bogów. Kiedyś z ich pełnych ust wypływała woda. Dziedziniec zamienił się w gąszcz dziko rosnących ziół i kłujących krzewów róż, na których gdzieniegdzie są jeszcze kwiaty. Mimo słońca posiadłość jest w cieniu.
Mieszkańcy wioski nazywają to miejsce Ogrodem Śmierci. Chodzą słuchy, że zostało przeklęte po tym, jak członkowie rodziny, która tam mieszkała, zostali zamordowani we własnych łóżkach. Nawet zwierzęta domowe i dzieci. Ślady krwi po treningach Roderica i Andrésa nie uciszyły tych plotek.
– Dlaczego go nie zabiłeś?
Głos sprowadza Roderica na ziemię. Andrés wciąż stoi w tej samej usztywnionej pozycji z uniesionymi rękami i mruży oczy. Jasna blizna biegnie od linii jasnych włosów przy prawym uchu aż do policzka.
– Kogo?
– Hrabiego. On by się nie zawahał.
Roderic przeczesuje włosy palcami. Zimne krople wody spływają po jego torsie.
– O tak wczesnej porze nie zabija się hrabiów. – Powtarza te idiotyczne słowa, ponieważ wie, że Andrés nigdy tego nie zrozumie. Prawda jest taka, że się boi. Boi się, co by to z nim zrobiło. Żołnierze radzą sobie z tym w ten sposób, że na wojnie stają się kimś innym, by móc podrzynać gardła swoim wrogom, lecz po powrocie do domu wracają do roli kochającego ojca, który kołysze córkę do snu. Ale to zostawia blizny na duszy. Roderic wyznaczył sobie granicę. W dniu, gdy stanie przed Bogiem, przynajmniej nie będzie miał krwi hrabiego na rękach.
Andrés wciąż patrzy na niego zza jasnych rzęs. Jego posągowa twarz nie wyraża żadnych emocji.
– Ja bym go zabił – oświadcza.
Taktowne chrząknięcie sprawia, że obaj się odwracają. Miguel wodzi niepewnym wzrokiem pomiędzy Roderikiem a Andrésem, jakby się bał, że przerwał im ważną rozmowę. Jego policzki jak zawsze płoną, gdy znajduje się w centrum uwagi.
– Kazano mi przekazać, że Ambrogio wrócił i może cię teraz przyjąć. – Miguel wsadza rękę pod koszulę. – I przyszedł list.
Miguel podaje mu złożoną kartkę. Roderic natychmiast rozpoznaje pochyłe pismo. Z tyłu znajduje się czerwona pieczęć woskowa z motywem ryby o dwóch szyjach, zwróconych ku sobie tak, że tworzą okrąg.
Łosoś symbolizuje wiedzę i mądrość, dwie głowy – siłę, a okrąg – wieczności. Wiedza, którą wpajano mu od dzieciństwa. To ich znak. Gabriel sumiennie do niego pisze. Kiedy zdarza się, że list nie przychodzi na czas, Roderic grozi bratu, że wsiądzie na statek i do niego przypłynie.
– Trzymaj. – Roderic wstaje i podaje list Miguelowi. – Przechowaj go, dopóki nie skończymy. – Głośno wzdychając, naciąga przez głowę mokrą koszulę i rzuca spojrzenie Andrésowi. – Jeszcze raz.Roderic
POMIĘDZY ŚWIATAMI
Zimny morski wiatr smaga twarz. Niesie ze sobą zapach soli i smutną pieśń. Daleko na północy błyskawice przebijają się przez ciemne chmury. Zapowiedź tego, co nadejdzie.
Ona stoi odwrócona, mocno obejmując się ramionami, zapatrzona w dal. Wiatr szarpie jej spódnicą, a jasne włosy wirują wokół twarzy jak niesforna aureola. Bezkresne morze poniżej unosi się i opada. Rytmicznie, jak serce kolosa, uderza o skały i syczy białą pianą. Stoją w milczeniu, a błyskawice rozrywają niebo.
– Wiesz, dlaczego kocham sztormy? – pyta ona, wciąż wpatrzona w wodę. On nie odpowiada, chcąc, żeby mówiła dalej. – Bo pokazują, że nawet przyroda musi się czasem wykrzyczeć.
Morze odpowiada tysiącami języków.
– Jaki to ma właściwie sens? – Odwraca się do niego. – Dlaczego się na to narażamy? Na ten cały ból i smutek, raz za razem.
– To, o co walczymy, jest większe od nas – odpowiada on. – A na tym świecie jest też dobro.
– Co na przykład?
– Przyjaźń. Lojalność. Miłość. – Delikatnie zakłada kosmyk jasnych włosów za jej ucho. – Opuszczając ten świat, tracimy wspomnienia. Miłość to jedyne, co ze sobą zabieramy. To wszystko, co bierzemy z jednego życia do drugiego.
– Więc to nasza nagroda? – pyta rozemocjonowana. – Życie w zapomnieniu? Że wszystko zostaje wymazane.
– Przypuszczam, że to cena, którą płacimy za to, żeby być razem.
– Nawet cię tutaj nie ma. Nie jesteś tu naprawdę. – Trudno jej opanować emocje.
– Chodź tu. – Przyciąga ją do siebie, przyciskając usta do jej czoła. – Znajdę cię. W tym życiu i we wszystkich kolejnych. Nawet śmierć nas nie rozdzieli.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,59 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyChirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie od niepamiętnuch czasów. Skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Oszust, młoda kobieta, skrywajaca za płaszczem z kłamstw ...EBOOK
43,05 zł 55,35
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
33,90 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,90 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...EBOOK
33,59 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.