- promocja
Nocny ogień - ebook
Nocny ogień - ebook
Harry Bosch i detektyw Renée Ballard z policji Los Angeles ponownie łączą siły. Tym razem chodzi o sprawę morderstwa, na punkcie której obsesję miał dawny mentor Boscha, John Jack Thompson.
Kiedy Harry był początkującym detektywem z wydziału zabójstw, Thompson udzielał mu inspirujących rad, nauczył go traktować pracę osobiście i nie odpuszczać w żadnej sprawie. Teraz mężczyzna nie żyje, ale po pogrzebie jego żona wręcza Boschowi akta sprawy, które John Jack zabrał ze sobą, gdy opuszczał policję 20 lat wcześniej — nierozwiązane zabójstwo młodego mężczyzny borykającego się z problemami, do którego doszło w uliczce, gdzie handlowano narkotykami.
Bosch przynosi Renée Ballard akta zabójstwa i prosi, aby pomogła mu dowiedzieć się, co stało się ze sprawą, która tak zaintrygowała Thompsona lata wcześniej. Więź między śledczymi zacieśnia się, gdy zaczynają współpracować. Już wkrótce zadają sobie niepokojące pytanie: czy Thompson ukradł akta morderstwa, aby pracować nad sprawą na emeryturze, czy jednak by upewnić się, że nigdy nie zostanie rozwiązana?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-804-4 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bosch przybył późno i musiał zaparkować przy alei cmentarnej, z dala od miejsca pochówku. Uważając, aby nie nadepnąć na żaden grób, kuśtykał przez dwie sekcje kwater, a jego laska grzęzła w miękkiej ziemi. W końcu zobaczył grupę żegnającą Johna Jacka Thompsona. Obok grobu starego detektywa można było jedynie stać, a Harry wiedział, że to nie dla niego i jego zoperowanego sześć tygodni temu kolana. Wycofał się do pobliskiej sekcji w pobliżu Ogrodu Legend i usiadł na betonowej ławce, stanowiącej część grobowca Tyrone’a Powera. Założył, że to w porządku, ponieważ było to wyraźnie siedzisko. Przypomniał sobie, jak w dzieciństwie matka zabierała go do kina na filmy z Powerem. To były stare tytuły, które puszczano w kinach na Beverly grających powtórki. Pamiętał tego przystojnego aktora jako Zorro i jako Amerykanina w Świadku oskarżenia. Zmarł on podczas pracy, doznając ataku serca podczas kręcenia sceny pojedynku w Hiszpanii. Bosch zawsze uważał, że nie jest to zły sposób na zejście z tego świata – robiąc to, co się kocha.
Ceremonia pogrzebowa Thompsona trwała pół godziny. Harry znajdował się zbyt daleko, aby usłyszeć, co mówiono, ale domyślał się tego. John Jack – zawsze tak go nazywano – był dobrym człowiekiem, który poświęcił czterdzieści lat życia policji Los Angeles, pracując jako mundurowy i jako detektyw. Wsadził za kratki wielu złych ludzi i uczył całe pokolenia swoich następców, jak robić to samo.
Do nich należał Bosch – partner legendy jako świeży nabytek wydziału zabójstw z Hollywood ponad trzy dekady wcześniej. John Jack nauczył Harry’ego, jak w pokoju przesłuchań rozpoznawać kłamców. Zawsze wiedział, gdy ktoś nie mówił prawdy. Kiedyś wyznał Boschowi, że tylko kłamca rozpozna kłamcę, ale nigdy nie wyjaśnił, jak zdobył tę mądrość.
Pracowali razem tylko dwa lata, ponieważ Harry szybko się uczył, a John Jack musiał przygotować kolejnego człowieka do pracy w wydziale zabójstw, ale pozostawali w kontakcie przez lata. Bosch przemówił na przyjęciu z okazji odejścia Thompsona na emeryturę. Opowiedział o sprawie morderstwa, nad którą pracowali – John Jack zatrzymał ciężarówkę rozwożącą chleb, gdy zobaczył, że skręca w prawo na czerwonym świetle i że wcześniej się nie zatrzymała. Harry zapytał, dlaczego przerwali poszukiwania podejrzanego o morderstwo, żeby zająć się drobnym wykroczeniem drogowym, a John Jack wyjaśnił, że on i jego żona, Margaret, spodziewają się gości na kolację, więc musi załatwić coś słodkiego. Wysiadł z radiowozu, podszedł do ciężarówki i machnął kierowcy swoją odznaką. Poinformował go, że ten właśnie popełnił wykroczenie drogowe karane dwoma ciastami. Ale ponieważ odznaczał się poczuciem sprawiedliwości, zgodził się na jeden placek wiśniowy i wrócił do policyjnego wozu z deserem na wieczór.
Legenda Johna Jacka Thompsona przygasła w ciągu dwudziestu lat, odkąd przeszedł na emeryturę, ale wokół jego grobu zgromadziło się wielu ludzi. Bosch rozpoznał tych, z którymi pracował w policji Los Angeles. Podejrzewał, że na przyjęciu po nabożeństwie żałobnym pojawi się równie dużo osób i że potrwa ono do późna.
Harry był na zbyt wielu pogrzebach emerytowanych detektywów, aby je zliczyć. Jego pokolenie się wykruszało. Ale to pochówek z wyższej półki. Uświetnił go występ straży honorowej policji Los Angeles oraz dudziarze. Stanowiło to ukłon w stronę dawnej pozycji Johna Jacka w wydziale. Amazing Grace rozchodziła się żałobnym echem po cmentarzu i za murem, który oddzielał go od Paramount Studios.
Po tym, jak trumna została opuszczona do grobu, a ludzie zaczęli wracać do swoich samochodów, Bosch pokonał trawnik, aby podejść do Margaret, która siedziała ze złożoną flagą na kolanach. Uśmiechnęła się do niego.
– Harry, dostałeś moją wiadomość – przywitała go. – Cieszę się, że przyszedłeś.
– Nie przegapiłbym tego – powiedział Bosch.
Pochylił się, pocałował ją w policzek i uścisnął jej dłoń.
– To był dobry człowiek, Margaret. Wiele się od niego nauczyłem.
– To prawda – przytaknęła. – A ty byłeś jednym z jego ulubieńców. Był bardzo dumny ze wszystkich spraw, które zamknąłeś.
Harry odwrócił się i spojrzał w dół do grobu. Trumna Johna Jacka wyglądała na wykonaną ze stali nierdzewnej.
– Sam ją wybrał – wyjaśniła Margaret. – Uznał, że wygląda jak pocisk.
Bosch się uśmiechnął.
– Przepraszam, że nie udało mi się z nim zobaczyć – powiedział. – Zanim odszedł.
– W porządku, Harry – odparła. – Byłeś zajęty swoim kolanem. Co z nim?
– Z każdym dniem lepiej. Niedługo już nie będę potrzebował tej laski.
– Kiedy Johnowi Jackowi zoperowano kolana, powiedział, że czuje się tak, jakby dostał nowe życie. To było piętnaście lat temu.
Bosch tylko skinął głową. Uważał, że „nowe życie” brzmi przesadnie optymistycznie.
– Wybierasz się do nas do domu? – spytała Margaret. – Jest tam coś dla ciebie. Od niego.
Harry spojrzał na nią.
– Od Johna Jacka?
– Sam zobaczysz. Coś, co miałam przekazać właśnie tobie.
Bosch zobaczył członków rodziny zgromadzonych przy kilku długich limuzynach na pasie parkingowym. Wyglądało to na dwa pokolenia potomków.
– Mogę odprowadzić cię do limuzyny? – spytał.
– Byłoby miło, Harry – odparła Margaret.2
Tego ranka Bosch odebrał placek wiśniowy u Gelsona i to właśnie spowodowało, że spóźnił się na pogrzeb. Zaniósł go do bungalowu na Orange Grove, gdzie John Jack i Margaret Thompson mieszkali przez ponad pięćdziesiąt lat. Położył go na stole w jadalni z innymi talerzami i tacami z jedzeniem.
W domu było tłoczno. Bosch przywitał się i wymienił kilka uścisków dłoni, przechodząc wśród zgromadzonych w poszukiwaniu Margaret. Znalazł ją w kuchni, gdzie uzbrojona w rękawice kuchenne wyciągała gorącą patelnię z piekarnika. Starała się ciągle być czymś zajęta.
– Przyniosłeś ciasto, Harry?
– Owszem – odpowiedział. – Położyłem je na stole.
Otworzyła szufladę i dała Boschowi łopatkę oraz nóż.
– Co zamierzałaś mi dać? – spytał.
– Cierpliwości – powiedziała. – Najpierw pokrój ciasto, a potem idź do gabinetu Johna Jacka. Na końcu korytarza, po lewej stronie. To leży na jego biurku, więc nie da się tego nie zauważyć.
Harry poszedł do jadalni z nożem, który mu dała, i pokroił ciasto na osiem kawałków. Następnie ponownie przedarł się przez tłum ludzi w salonie i skierował na korytarz prowadzący do domowego biura Johna Jacka. Już kiedyś tam był. Lata wcześniej, kiedy pracowali razem nad sprawami, po długiej zmianie często trafiał do domu Thompsona na późny posiłek przygotowany przez Margaret i sesję strategiczną z Johnem Jackiem. Czasami zajmował kanapę w biurze swojego partnera i spał kilka godzin, zanim ponownie zabrał się za bieżącą sprawę. Trzymał tam nawet w szafie ubrania na zmianę. Margaret zawsze zostawiała mu świeży ręcznik w łazience dla gości.
Drzwi były zamknięte. Z jakiegoś powodu zapukał, chociaż wiedział, że nikogo tam nie ma.
Otworzył i wszedł do małego, zagraconego gabinetu z półkami na dwóch ścianach i biurkiem przyciśniętym do trzeciej, stojącym pod oknem, pod którym wciąż była też kanapa. Na zielonej podkładce na biurku spoczywał gruby niebieski plastikowy segregator wypchany dokumentami.
To były akta śledztwa w sprawie zabójstwa.3
Ballard uważnie przyglądała się szczątkom. Zapach nafty mieszał się z wonią spalonego ciała, co z tak bliskiej odległości dosłownie powalało, ale ona nie ustępowała. Odpowiadała za miejsce zdarzenia, dopóki nie przybyli eksperci od pożarów. Nylonowy namiot się stopił i zawalił na ofiarę. Ciasno otaczał ją w miejscach, w których ogień nie przepalił go na wylot. Zwłoki leżały w pozycji wskazującej na wypoczynek. Renée się zastanawiała, jak ten mężczyzna mógł to przespać. Zdawała sobie sprawę, że testy toksykologiczne określą poziom alkoholu i narkotyków w krwi. Może ofiara niczego nie poczuła.
Ballard wiedziała, że to nie będzie jej sprawa, ale wyciągnęła telefon i zrobiła zdjęcia ciała oraz miejsca zdarzenia, w tym zbliżenia przewróconego grzejnika kempingowego, przypuszczalnego źródła pożaru. Następnie otworzyła w telefonie aplikację do pomiaru temperatury i zobaczyła, że aktualna w Hollywood wynosi 11 stopni Celsjusza. Umieści to w swoim raporcie i przekaże jednostce straży pożarnej zajmującej się podpaleniami.
Cofnęła się i rozejrzała wokoło. Była 3:15. Cole Avenue w dużej mierze opustoszała, z wyjątkiem bezdomnych, którzy wyszli z namiotów i kartonowych schronień, ciągnących się wzdłuż chodnika obok Centrum Rekreacji w Hollywood. Oszołomieni przyglądali się szeroko otwartymi oczami, jak policja prowadzi czynności śledcze w sprawie śmierci członka ich społeczności.
– Jak to trafiło do nas? – spytała Renée.
Stan Dvorek, sierżant patrolu, który ją wezwał, podszedł do niej. Pracował na nocnej służbie ponad dziesięć lat – dłużej niż ktokolwiek w komendzie Hollywood. Inni na zmianie nazywali go Reliktem, ale nie prosto w twarz.
– Zadzwoniła do nas straż pożarna – wyjaśnił. – Przekazał im to wydział łączności. Ktoś przejeżdżający obok zobaczył płomienie i zgłosił to jako pożar.
– Zapisali dane zgłaszającego? – spytała Ballard.
– Nie podał żadnych. Zgłosił to i pojechał dalej.
– Świetnie.
Dwa wozy strażackie nadal były na miejscu. Przejechały jedynie trzy przecznice z posterunku numer 27, by ugasić płonący namiot. Załogi czekały, żeby je przesłuchano.
– Zajmę się strażakami – oznajmiła Renée. – Może wyślesz swoją ekipę, żeby porozmawiała z niektórymi z tych ludzi i sprawdziła, czy ktoś coś widział.
– A to nie należy do zadań grupy od podpaleń? – spytał Dvorek. – I tak będą musieli ponownie przesłuchać tych, którzy według nas będą mieli coś ciekawego do powiedzenia.
– Przybyliśmy jako pierwsi na miejsce zdarzenia, Devo. Musimy to zrobić dobrze.
Ballard odeszła, kończąc tym samym rozmowę. Dvorek może sobie być szefem patrolu, ale to ona odpowiada za miejsce zdarzenia. Do chwili, kiedy ten śmiertelny w skutkach pożar nie zostanie uznany za wypadek, będzie traktowała ten teren jako miejsce przestępstwa.
Podeszła do czekających strażaków i zapytała, która z dwóch załóg jako pierwsza się tam pojawiła. Następnie zapytała sześciu mężczyzn z pierwszego wozu, co tam zobaczyli. Niewiele się od nich dowiedziała. Pożar namiotu prawie sam dogasł, zanim przybyli. Nikt nie widział nikogo w pobliżu ognia ani w okolicznym parku. Zero świadków, zero podejrzanych. Do gaszenia pozostałych płomieni użyto gaśnicy z wozu strażackiego, a ofiarę uznano za martwą i dlatego nie przewieziono jej do szpitala.
Ballard obeszła najbliższą okolicę w poszukiwaniu kamer. Obozowisko bezdomnych ciągnęło się wzdłuż boisk do koszykówki w parku miejskim, którego nie obejmował monitoring. Po zachodniej stronie Cole Avenue stały parterowe magazyny, mieszczące rekwizyty i sprzęt wypożyczany na potrzeby branży telewizyjnej i filmowej. Ballard dostrzegła kilka kamer, ale podejrzewała, że albo są to atrapy, albo ustawiono je pod takim kątem, że nie będą pomocne w śledztwie.
Kiedy wróciła na miejsce zdarzenia, zobaczyła Dvorka naradzającego się ze swoimi funkcjonariuszami patrolowymi. Renée rozpoznała ich z porannej odprawy na posterunku Hollywood.
– Macie coś? – spytała.
– Żadnych niespodzianek – odparł Dvorek. – „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie wiem”. Strata czasu.
Ballard skinęła głową.
– Takie procedury – odparła.
– To gdzie, do cholery, jest ekipa od podpaleń? – niecierpliwił się Dvorek. – Muszę wysłać moich ludzi w teren.
– Podobno są już w drodze. Nie pracują przez całą dobę, więc musieli zgarnąć ludzi z ich domów.
– Jezu, będziemy tu czekać całą noc. Wezwałaś koronera?
– Już tu jedzie. Chyba możesz odesłać stąd połowę swoich ludzi i sam też się zmyć. Zostaw tu tylko jeden wóz.
– Nie ma sprawy.
Dvorek ruszył wydać nowe rozkazy swoim podwładnym. Ballard wróciła na miejsce zdarzenia i spojrzała na namiot, który stopił się nad martwym mężczyzną niczym całun. Wpatrywała się w niego, kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Podniosła wzrok i zobaczyła kobietę z dziewczyną wyłaniające się ze schronienia, za które służyła im niebieska plastikowa plandeka przywiązana do ogrodzenia otaczającego boisko do koszykówki. Renée szybko ruszyła w ich stronę, by skierować je dalej od ciała ofiary.
– Lepiej tam nie idźcie – przestrzegła. – Chodźcie tutaj.
Przeszła z nimi chodnikiem na koniec obozowiska.
– Co się stało? – spytała kobieta.
Przyglądając się dziewczynie, Ballard odpowiedziała.
– Ktoś spłonął – wyjaśniła. – Widziałyście coś? To wydarzyło się jakąś godzinę temu.
– Spałyśmy – odparła kobieta. – Ona rano idzie do szkoły.
Dziewczyna nadal się nie odezwała.
– Dlaczego nie jesteście w schronisku? – spytała Renée. – Tu jest niebezpiecznie. Ogień mógł się rozprzestrzenić.
Przeniosła spojrzenie z matki na córkę.
– Ile masz lat?
Dziewczyna miała duże brązowe oczy, ciemne włosy i lekką nadwagę. Kobieta stanęła przed nią i odpowiedziała Ballard:
– Proszę, nie odbieraj mi jej.
Renée dostrzegła błagalne spojrzenie w równie brązowych oczach kobiety.
– Nie po to tu jestem. Chcę się tylko upewnić, że jesteście bezpieczne. Jesteś jej matką?
– Tak, to moja córka.
– Jak ma na imię?
– Amanda. Mandy.
– Ile ma lat?
– Czternaście.
Ballard pochyliła się, by porozmawiać z dziewczyną. Tamta miała spuszczony wzrok.
– Mandy, wszystko w porządku?
Mała skinęła głową.
– Chciałabyś, żebym spróbowała umieścić ciebie i twoją mamę w schronisku dla kobiet i dzieci? To może się okazać lepsze niż bycie tutaj.
Mandy spojrzała na matkę i odpowiedziała:
– Nie. Chcę zostać tutaj z mamą.
– Nie rozdzielę was. Jeśli chcesz, zabiorę tam was obie.
Dziewczyna ponownie popatrzyła na matkę w poszukiwaniu wskazówek.
– Wsadzisz nas tam, a oni ją zabiorą – martwiła się matka. – Wiem, że tak będzie.
– Nie, zostanę tutaj – powiedziała szybko Mandy.
– Okej – zgodziła się Renée. – Nic nie zrobię, ale nie sądzę, że powinnyście tu być. Tu nie jest bezpiecznie dla żadnej z was.
– W schroniskach też nie jest bezpiecznie – stwierdziła kobieta. – Ludzie kradną wszystkie twoje rzeczy.
Ballard wręczyła jej swoją wizytówkę.
– W razie czego zadzwoń do mnie – zaproponowała. – Pracuję na nocnej zmianie. Będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała.
Matka wzięła wizytówkę i skinęła głową. Renée powróciła myślami do sprawy.
Odwróciła się i wskazała w stronę miejsca zdarzenia.
– Znałyście go? – spytała.
– Trochę – odpowiedziała matka. – Pilnował własnego nosa.
– Wiesz, jak się nazywał?
– Chyba… Ed. Przedstawiał się jako Eddie.
– Rozumiem. Od dawna tu był?
– Od kilku miesięcy. Powiedział, że wcześniej mieszkał w kościele pod wezwaniem Najświętszego Sakramentu, ale zrobiło się tam dla niego zbyt tłoczno.
Ballard wiedziała, że księża z tamtego kościoła na Sunset Boulevard pozwalali bezdomnym rozbijać namioty w przednim portyku budynku. Często przejeżdżała obok niego. Nocą panował tam ogromny tłok, ale namioty i prowizoryczne schronienia znikały za dnia jeszcze przed rozpoczęciem nabożeństw.
Hollywood stawało się zupełnie innym miejscem po zmroku, kiedy przygasał blichtr i blask neonów. Ballard widziała tę zmianę każdej nocy. Na tym obszarze wszyscy byli albo drapieżnikami, albo ofiarami. Zamożni żyli sobie tam wygodnie i bezpiecznie za zamkniętymi drzwiami swoich rezydencji, a biedacy swobodnie wałęsali się wszędzie wokoło. Renée zawsze przypominała sobie słowa pracującego na nocnej zmianie „poety”. Nazwał ich „roślinami bez korzeni, poruszającymi się z wiatrami losu”.
– Miał tu z kimkolwiek kłopoty? – spytała.
– Nic takiego nie zauważyłam – odparła matka.
– Widziałyście go zeszłej nocy?
– Nie. Nie było go w pobliżu, kiedy szłyśmy spać.
Ballard spojrzała na Amandę, by sprawdzić, czy ta coś powie, ale zza pleców dobiegł ją jakiś głos.
– Pani detektyw?
Renée się odwróciła. Podszedł jeden z ludzi Dvorka. Nazywał się Rollins. Był nowy w wydziale i dlatego jeszcze zwracał się do niej tak formalnie.
– O co chodzi?
– Przyjechała ekipa od podpaleń. Oni…
– W porządku. Zaraz tam przyjdę.
Odwróciła się do kobiety i córki.
– Dziękuję – powiedziała. – I pamiętaj, możesz do mnie zadzwonić w każdej chwili.
Kiedy Ballard kierowała się z powrotem w stronę ciała i ekipy od podpaleń, nie przestawała myśleć o ludziach bez korzeni. Słowa te na karcie wywiadu terenowego zapisał policjant, który – jak się później dowiedziała – był świadkiem zbyt wielu przygnębiających i mrocznych wydarzeń w Hollywood i odebrał sobie życie.4
Funkcjonariusze z zespołu zajmującego się pożarami nazywali się Nuccio i Spellman. Zgodnie z wymogami nosili niebieskie kombinezony z plakietką straży pożarnej Los Angeles na kieszeni na piersi i słowem „Podpalenie” na plecach. Obaj mężczyźni uścisnęli dłoń Ballard. Nuccio był starszym śledczym i powiedział, że to on będzie dowodził działaniami na miejscu zdarzenia. Renée wyjaśniła, że pobieżne przeszukanie obozowiska bezdomnych nie przyniosło rezultatów z powodu braku jakichkolwiek świadków, a po przejściu się po Cole Avenue odkryła, że nie ma tam żadnych kamer monitoringu, które mogły uchwycić zdarzenie. Powiedziała też, że biuro koronera już wysłało swoją jednostkę na miejsce oraz że technik kryminalistyczny z policji Los Angeles również jest w drodze.
Nuccio sprawiał wrażenie, jakby te informacje w ogóle go nie zainteresowały. Wręczył Ballard wizytówkę ze swoim adresem mejlowym i polecił, by przesłała raport na temat śmierci ofiary, który ma spisać po powrocie na komendę w Hollywood.
– To wszystko? – spytała Renée. – Nie potrzebujecie niczego więcej?
Wiedziała, że eksperci do spraw podpaleń ze straży Los Angeles przeszli szkolenie w zakresie egzekwowania prawa oraz czynności śledczych. Oczekiwano, że przeprowadzą dokładne dochodzenie w sprawie każdego pożaru związanego ze śmiercią. Miała też świadomość, że rywalizują z gliniarzami z Los Angeles niczym młodszy brat ze starszym rodzeństwem. Ekipa od podpaleń nie lubiła pozostawać w cieniu policji.
– To wszystko – potwierdził Nuccio. – Wyślij mi raport, to będę miał twój mejl. Dam ci znać, jak wszystko się potoczy.
– Dostaniesz go do rana – zapewniła go Ballard. – Chcesz zatrzymać mundurowych, jak będziecie tu pracować?
– Jasne. Jeden lub dwaj by się przydali. Po prostu niech nas osłaniają.
Ballard zostawiła ich i ruszyła w stronę Rollinsa i jego partnera Randolpha, którzy czekali przy samochodzie na instrukcje. Powiedziała im, że mają być w pogotowiu i pilnować miejsca zdarzenia, podczas gdy śledztwo będzie kontynuowane.
Ze swojej komórki zadzwoniła do biura oficera dyżurnego komendy Hollywood i zgłosiła, że ma zamiar opuścić swoją lokalizację. Funkcję tę pełnił teraz porucznik Washington. Niedawno przeniesiono go z komendy Wilshire. Chociaż pracował już wcześniej na trzecim patrolu, jak oficjalnie nazywano rozpoczynającą się o północy zmianę, nadal przyzwyczajał się do tego, jak funkcjonuje komenda. Na obszarach pod inną jurysdykcją zwykle było spokojnie po północy, ale w Hollywood rzadko tak się działo. Dlatego tę zmianę nazwali cmentarną.
– Straż pożarna mnie tam nie potrzebuje, panie poruczniku – oznajmiła Renée.
– Na co to wygląda? – spytał Washington.
– Facet chyba kopnął w grzejnik naftowy, gdy spał. Ale nie mamy żadnych świadków ani kamer w okolicy. Przynajmniej my ich nie znaleźliśmy. I nie sądzę, żeby ekipa od podpaleń zamierzała jakoś szczególnie się przyłożyć do dalszych poszukiwań.
Washington milczał przez chwilę, zanim podjął decyzję.
– W porządku, w takim razie wracaj na komendę i spisz raport – polecił jej w końcu. – Jeśli sami chcą się tym zająć, niech tak będzie.
– Przyjęłam – powiedziała Ballard.
Rozłączyła się i podeszła do Rollinsa oraz Randolpha, aby ich poinformować, że jedzie do biura. Powiedziała też, by do niej zadzwonili, jeśli pojawi się coś nowego.
Dotarcie na komendę o czwartej nad ranem zajęło jej tylko pięć minut. Na tylnym parkingu panował spokój. Skierowała się do drzwi i za pomocą karty magnetycznej otworzyła je, po czym weszła do środka. Udała się dłuższą drogą do sali śledczych, aby przejść przez biuro oficera dyżurnego i zobaczyć się z Washingtonem. To była dopiero druga tura jego służby, więc nadal się uczył i próbował się tam odnaleźć. Renée celowo zahaczała o jego biuro ze dwa, trzy razy podczas swojej zmiany, żeby się do niej przyzwyczaił. Swojego oficjalnego szefa, Terry’ego McAdamsa, detektywa w stopniu porucznika, prawie nigdy nie widywała, ponieważ pracował na dziennej zmianie. W rzeczywistości więc to Washington był jej szefem na miejscu, dlatego chciała nawiązać z nim dobrą relację.
Mężczyzna siedział za biurkiem, wpatrzony w monitor dowodzenia, na którym widniała lokalizacja GPS wszystkich jednostek policji na obszarze jurysdykcji ich komendy. Był wysokim Afroamerykaninem z ogoloną głową.
– Jak sytuacja? – zagadnęła Ballard.
– Na froncie zachodnim panuje spokój – odparł.
Zmrużył oczy i skupił wzrok na jednym punkcie na ekranie. Renée obeszła jego biurko, żeby również to zobaczyć.
– O co chodzi? – spytała.
– Mam trzy patrole w Seward i Santa Monica – wyjaśnił Washington. – Nie miałem żadnego wezwania w tamten rejon.
Ballard wskazała miejsce na ekranie. Teren przypisany do ich komendy podzielono na trzydzieści pięć stref geograficznych zwanych dzielnicami raportującymi, a te z kolei na siedem obszarów patrolowych. O każdej porze na każdym z nich znajdował się wóz patrolowy i inne samochody podlegające przełożonym, takim jak sierżant Dvorek, którego służbowe obowiązki obejmowały cały obszar jurysdykcji ich komendy.
– Tu mamy trzy obszary patrolowe, które sąsiadują ze sobą – wyjaśniła. – Tam stoi otwarta całą noc budka sprzedająca owoce morza. Te zespoły mogą tam coś zjeść, nie opuszczając swoich stref.
– Łapię – powiedział Washington. – Dzięki, Ballard. Dobrze wiedzieć.
– Nie ma sprawy. Idę zaparzyć świeży dzbanek w pokoju socjalnym. Chcesz filiżankę?
– Ballard, może i nie wiem nic o tej ciężarówce z owocami morza, ale wiem co nieco na twój temat. Nie musisz przynosić mi kawy. Sam mogę sobie po nią pójść.
Renée zaskoczyła jego odpowiedź. Chciała spytać, co dokładnie Washington o niej słyszał, ale nie zrobiła tego.
– Rozumiem – odparła.
Poszła z powrotem głównym korytarzem, a następnie skręciła w lewo w stronę sali detektywów. Tak jak przypuszczała, nikogo tam nie było. Spojrzała na zegar ścienny i zobaczyła, że zostały jej dwie godziny do końca zmiany. To dawało jej mnóstwo czasu na napisanie raportu o zgonie w wyniku pożaru. Skierowała się w tylny róg, do boksu, z którego korzystała. Z tego miejsca miała widok na całe pomieszczenie i każdego, kto do niego wchodził.
Kiedy dostała wezwanie do pożaru namiotu, na biurku zostawiła otwarty laptop. Stała przez chwilę, zanim usiadła. Ktoś zmienił ustawienia w małym radiu, na którym zwykle słuchała ulubionej stacji, z podającej wiadomości KNX 1070 na KJAZ 88.1. Przesunął też jej komputer na bok i na samym środku blatu położył wyblakły niebieski segregator – akta śledztwa. Otworzyła go i na spisie treści zobaczyła karteczkę samoprzylepną.
Nie mów, że nigdy nic ci nie dałem.
B
PS: Jazz jest dla ciebie lepszy niż wiadomości.
Ballard zdjęła ją, ponieważ zakrywała imię ofiary.
John Hilton – data urodzenia 17.01.66 – data śmierci 03.08.90
Nie potrzebowała spisu treści, aby znaleźć fragment ze zdjęciami. Przewróciła kilka części raportów na metalowych kółkach i znalazła fotografie zabezpieczone foliowymi koszulkami. Pokazywały rozwalone na przednim siedzeniu samochodu ciało młodego mężczyzny z dziurą po kuli za prawym uchem.
Przez chwilę przyglądała się im, po czym zamknęła segregator. Wyciągnęła telefon, odnalazła potrzebny numer, wybrała go i czekając na połączenie, zerkała na zegarek. Mężczyzna odebrał szybko i według Renée raczej nie wyrwała go ze snu.
– Ballard – przywitała się. – Byłeś dziś wieczorem tu na komendzie?
– Tak, wpadłem jakąś godzinę temu – odpowiedział Bosch. – Nie było cię tam.
– Miałam wezwanie. Skąd się wzięły te akta sprawy?
– Chyba można powiedzieć, że się zawieruszyły. Wczoraj wybrałem się na pogrzeb mojego pierwszego partnera z wydziału zabójstw z dawnych czasów. Facet był moim mentorem. Odszedł. Po pogrzebie poszedłem do jego domu i to jego żona, to znaczy wdowa po nim, dała mi te akta. Chciała, żebym je zwrócił. I tak właśnie zrobiłem. Zwróciłem je tobie.
Ballard ponownie otworzyła segregator i przeczytała podstawowe informacje o sprawie nad spisem treści.
– George Hunter był twoim partnerem? – zapytała.
– Nie – odparł Bosch. – Moim partnerem był John Jack Thompson. Nie prowadził tej sprawy.
– Nie, ale kiedy przeszedł na emeryturę, ukradł te akta.
– Cóż, nie wiem, czy użyłbym takiego określenia.
– A jak inaczej byś to nazwał?
– Powiedziałbym, że przejął śledztwo, którym nikt się nie zajmował. Zerknij na chronologię zdarzeń. Zobaczysz, że popadło w zapomnienie. Detektyw, który jako pierwszy pracował nad tą sprawą, przeszedł prawdopodobnie na emeryturę i nikt już z tym nic nie robił.
– Kiedy Thompson przeszedł na emeryturę?
– W styczniu dwutysięcznego roku.
– Jasna cholera. I miał to przez cały czas? Prawie dwadzieścia lat?
– Na to wygląda.
– To jest popaprane.
– Słuchaj, nie próbuję bronić Johna Jacka, ale on pewnie poświęcił temu śledztwu więcej uwagi, niż kiedykolwiek miałoby na to szansę w Sekcji Spraw Otwartych i Niewyjaśnionych. Oni tam głównie prowadzą śledztwa, w których można zbadać DNA, a w tym przypadku nie wchodzi to w rachubę. Nikt by już o tym nie pamiętał, gdyby John Jack nie zabrał tych akt ze sobą.
– A skąd wiesz, że nie ma tu żadnego DNA do zbadania? Przejrzałeś chronologię zdarzeń?
– Owszem. Przeczytałem to wszystko. Zacząłem, kiedy wróciłem do domu z pogrzebu, a jak tylko skończyłem, zostawiłem papiery dla ciebie.
– A dlaczego przyniosłeś je tutaj?
– Bo zawarliśmy umowę, pamiętasz? Mieliśmy pracować razem nad różnymi sprawami.
– Więc chcesz, żebyśmy pracowali nad tym razem?
– W pewnym sensie.
– Co to znaczy?
– Muszę się teraz czymś zająć. Problemy medyczne. I nie wiem, jak długo…
– Co to za medyczne problemy?
– Miałem operację kolana i chodzę na rehabilitację. Jeśli pojawią się jakieś komplikacje, nie wiem, na ile będę mógł się zaangażować.
– Czyli zrzucasz mi to na głowę. Zmieniłeś moją stację radiową i wciskasz mi jakieś zadanie.
– Nie, chcę pomóc i zrobię to. John Jack był moim mentorem. Wpoił mi pewną zasadę.
– Jaką?
– Żeby każdą sprawę traktować osobiście.
– Co?
– Każdą sprawę musisz traktować osobiście i masz się wkurzyć. To cię nakręca i pobudza do działania. To daje ci energię, której potrzebujesz, żeby doprowadzić śledztwo do końca.
Ballard zastanowiła się nad tym. Rozumiała, o co mu chodzi, ale wiedziała, że to niebezpieczny sposób na życie i pracę.
– Powiedział „każdą” sprawę? – upewniła się.
– Zgadza się – potwierdził Bosch.
– I ty to przeczytałeś od deski do deski?
– Tak. Zajęło mi to jakieś sześć godzin. Miałem kilka przerw. Muszę dużo chodzić, żeby rozruszać kolano.
– Co w tej historii sprawiło, że stała się ona czymś osobistym dla Johna Jacka?
– Nie mam pojęcia. Niczego takiego się tam nie dopatrzyłem. Ale wiem, że znalazł sposób, aby każde śledztwo stało się takie dla niego. Jeśli i ty to odnajdziesz, może będziesz w stanie zamknąć dochodzenie.
– Jeśli ja to znajdę?
– No dobra, my. Ale jak już powiedziałem, przejrzałem wszystko.
Ballard przerzucała kolejne części akt, aż po raz kolejny dotarła do zdjęć w foliowych koszulkach.
– Nie wiem – zawahała się. – To wydaje się mało prawdopodobne. Jeśli George Hunter nie mógł tego wyjaśnić, a potem John Jack Thompson też nie, dlaczego nam miałoby się to udać?
– Bo masz w sobie to coś – wyjaśnił Bosch. – Ten żar. Możemy to zrobić i sprawić, że zabójcę chłopaka spotka sprawiedliwość.
– Nie wyjeżdżaj mi tu ze sprawiedliwością. Nie wciskaj mi kitu, Bosch.
– Dobra, nie będę. Ale przejrzysz chociaż chronologię zdarzeń i akta, zanim podejmiesz decyzję? Jeśli to zrobisz i nie zechcesz kontynuować, nie ma problemu. Możesz odłożyć dokumenty na półkę albo oddać je mnie. Popracuję nad tym sam. Kiedy znajdę na to chwilę.
Ballard nie zareagowała od razu. Musiała się nad tym zastanowić. Wiedziała, że powinna zwrócić te akta do Sekcji Spraw Otwartych i Niewyjaśnionych, wytłumaczyć, jak się znalazły po śmierci Thompsona, i zapomnieć o temacie. Ale jak powiedział Bosch, wtedy sprawa zostałaby odłożona na półkę i zapomniana.
Ponownie spojrzała na zdjęcia. Przy pierwszym czytaniu wydawało jej się, że może chodzić o transakcję narkotykową, która poszła źle. Ofiara podjeżdża, oferuje gotówkę, dostaje kulkę zamiast balonika z heroiną, albo czym tam się szprycowała.
– Jest jedna rzecz – odezwał się Harry.
– Co takiego? – spytała Ballard.
– Pocisk. Nadal znajduje się w zbiorze dowodów. Musisz go przepuścić przez Krajową Zintegrowaną Sieć Informacji Balistycznych i zobaczyć, co się pojawi. Ta baza danych nie istniała w dziewięćdziesiątym roku.
– Ale co nam to daje? Jaką mamy szansę? Jeden do dziesięciu?
Wiedziała, że krajowa baza zawiera szczegółowe informacje balistyczne pocisków i łusek znalezionych na miejscach zbrodni, ale z pewnością nie stanowi kompletnego archiwum. Dane pocisku musiały zostać wprowadzone, aby można było go wykorzystać w jakiejś analizie porównawczej, a większość wydziałów policji, włączając tę z Los Angeles, miała zaległości w tym zakresie. Mimo to archiwum istniało od początku stulecia, a z roku na rok się powiększało.
– To lepsze niż brak szansy – stwierdził Harry.
Renée nie odpowiedziała. Spojrzała na akta sprawy i przebiegła paznokciem po boku grubego pliku z dokumentami, co sprawiło, że rozległ się dźwięk przypominający rozdzieranie papieru.
– Okej – odezwała się w końcu. – Przeczytam to.
– Świetnie – ucieszył się Bosch. – Daj mi znać, co o tym sądzisz.5
Bosch po cichu wślizgnął się do tylnego rzędu sali sądowej Wydziału 106, przyciągając uwagę tylko sędziego, który powitał go lekkim skinieniem głowy. Minęły lata, ale Harry miał w przeszłości kilka spraw przed sędzią Paulem Falcone’em. Zdarzało mu się też czasami budzić go w środku nocy i prosić o wydanie nakazu rewizji.
Przy pulpicie znajdującym się przy stołach obrony i oskarżenia Bosch zobaczył swojego przyrodniego brata, Mickeya Hallera, który przesłuchiwał własnego świadka. Harry wiedział o tym, ponieważ śledził tę historię online i w gazetach. Ten dzień był początkiem sprawy pozornie niemożliwej do wygrania dla obrony. Haller bronił mężczyzny oskarżonego o zamordowanie sędziego sądu wyższej instancji, Waltera Montgomery’ego, w parku miejskim położonym niecałą przecznicę od budynku sądu, w którym obecnie odbywał się proces. Oskarżony Jeffrey Herstadt był nie tylko powiązany z przestępstwem za sprawą śladów DNA, ale także przyznał się do morderstwa na nagraniu wideo.
– Wyjaśnijmy coś, panie doktorze – zwrócił się Haller do świadka siedzącego po lewej stronie sędziego. – Twierdzi pan, że problemy psychiczne Jeffreya doprowadziły go do stanu paranoi, w którym bał się, że może doznać krzywdy fizycznej, jeśli nie przyzna się do tej zbrodni?
Mężczyzna zajmujący miejsce dla świadka był po sześćdziesiątce i miał białe włosy oraz pełną brodę, dziwnie ciemniejszą. Bosch przegapił zaprzysiężenie i nie znał jego imienia. Ze względu na wygląd i profesjonalizm przypominał Harry’emu Freuda.
– Tak właśnie się dzieje w przypadku osób z zaburzeniami schizoafektywnymi – odparł Freud. – Taka osoba doświadcza objawów schizofrenii, takich jak halucynacje, a także zaburzeń nastroju, takich jak mania, depresja i paranoja, które prowadzą do tego, że psychika próbuje się bronić. Stąd mamy kiwanie głową i zgodę, które widzimy na nagraniu.
– Kiedy więc Jeffrey kiwał głową i potakiwał detektywowi Gustafsonowi podczas tego przesłuchania, co dokładnie robił? Usiłował jedynie uniknąć zranienia? – dociekał Haller.
Bosch zauważył, że wielokrotnie używa imienia oskarżonego, co ma go uczłowieczyć przed ławą przysięgłych.
– Dokładnie tak – potwierdził Freud. – Chciał przetrwać przesłuchanie bez szwanku. Detektyw Gustafson był autorytetem i dobro Jeffreya spoczywało właśnie w jego rękach. Jeffrey o tym wiedział i na nagraniu widać jego strach. Był przekonany, że znalazł się w niebezpieczeństwie, i po prostu chciał przetrwać.
– A to skłoniłoby go do powiedzenia tego, co detektyw Gustafson chciał, żeby powiedział? – zapytał Haller, chociaż brzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
– Zgadza się – odparł Freud. – Zaczęło się od pozornie mało istotnych pytań: „Znałeś ten park?”, „Byłeś w tym parku?”. A potem oczywiście pojawiły się pytania o poważniejszym charakterze: „Czy zabiłeś sędziego Montgomery’ego?”. Jeffrey dał się już w tym momencie wciągnąć w grę i ochoczo powiedział: „Tak, zrobiłem to”. Nie jest to jednak coś, co można zakwalifikować jako dobrowolne wyznanie. Ze względu na zaistniałą sytuację, do przyznania się nie doszło swobodnie. To nie była przemyślana decyzja. Zostało ono wymuszone.
Haller, udając, że przegląda swoje notatki, pozwolił, by te słowa zawisły na chwilę w powietrzu. Następnie obrał inny kierunek pytań.
– Co to jest schizofrenia katatoniczna, panie doktorze? – spytał.
– Jest to podtyp schizofrenii, w przypadku którego osoba dotknięta tą chorobą w sytuacjach stresujących może dostać ataku albo może u niej wystąpić tak zwany negatywizm lub sztywność – wyjaśnił Freud. – Charakteryzuje się to niechęcią do wypełniania instrukcji lub bycia przemieszczanym w inne miejsce.
– Kiedy do tego dochodzi, panie doktorze?
– W okresach silnego stresu.
– Czy właśnie to zaobserwował pan w końcówce przesłuchania przeprowadzanego przez detektywa Gustafsona?
– Tak, w mojej profesjonalnej opinii detektyw nie od razu zauważył, że przesłuchiwany dostał ataku.
Haller zapytał sędziego Falconego, czy mógłby ponownie odtworzyć tę część przesłuchania Herstadta. Bosch widział już nagranie w całości, ponieważ stało się ono publicznie dostępne po tym, jak oskarżenie przedstawiło je w sądzie. Wówczas pojawiło się w internecie.
Haller pokazał fragment zaczynający się w dwudziestej minucie, czyli w chwili, kiedy wydawało się, że Herstadt zamknął się fizycznie i psychicznie. Siedział nieruchomo, w stanie katatonii, i wpatrywał się w stół. Nie odpowiedział na liczne pytania Gustafsona i detektyw wkrótce zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.
Wezwane przez śledczego pogotowie szybko przybyło na miejsce. Sprawdzono tętno, ciśnienie krwi i poziom tlenu we krwi Herstadta, po czym stwierdzono, że ma atak. Przewieziono go do szpitala USC Medical Center, gdzie był leczony i trzymany na oddziale więziennym. Przesłuchania nigdy nie dokończono. Gustafson miał już to, czego potrzebował, czyli Herstadta mówiącego na nagraniu: „Zrobiłem to”. Przyznanie się zostało potwierdzone tydzień później, gdy DNA Herstadta dopasowano do materiału genetycznego wyskrobanego spod jednego z paznokci sędziego Montgomery’ego.
Po tym, jak nagranie dobiegło końca, Haller kontynuował odpytywanie swojego eksperta z zakresu psychiatrii.
– Co pan tam zobaczył, panie doktorze?
– Widziałem mężczyznę, który wpadł w katatonię.
– Co wywołało ten atak?
– Wyraźnie widać, że stres. Człowiek ten był przesłuchiwany w sprawie morderstwa, do którego się przyznał, a którego moim zdaniem nie popełnił. To wywołałoby stres u każdego, a zwłaszcza u schizofrenika paranoidalnego.
– Panie doktorze, czy podczas przeglądania akt sprawy dowiedział się pan, że Jeffrey dostał ataku zaledwie kilka godzin przed tym, jak sędzia Montgomery został zamordowany?
– Tak. Przeglądałem raporty z incydentu, który miał miejsce około dziewięćdziesięciu minut przed morderstwem, czyli z ataku, którego Jeffrey dostał w kawiarni, i udzielonej mu tam pomocy medycznej.
– Czy zna pan szczegóły tego incydentu, doktorze?
– Tak. Jeffrey podobno wszedł do Starbucksa i zamówił kawę, ale okazało się, że nie ma pieniędzy. Zostawił portfel w domu opieki. Kiedy kasjer zaczął się domagać zapłaty, Jeffrey poczuł się zagrożony. Przyjechali sanitariusze i stwierdzili, że ma atak.
– Zabrano go do szpitala?
– Nie. Po tym, jak się uspokoił, odmówił dalszej pomocy lekarskiej. Wyszedł z lokalu.
– Mamy więc atak zarówno przed morderstwem, jak i po nim. Dziewięćdziesiąt minut przed i około dwóch godzin po. I obie te sytuacje zostały wywołane przez stres. Zgadza się?
– Tak.
– Panie doktorze, czy pana zdaniem popełnienie morderstwa, w którym używa się noża do trzykrotnego dźgnięcia ofiary w górną część ciała, byłoby stresującym wydarzeniem?
– Bardzo stresującym.
– Bardziej niż próba kupienia kawy bez pieniędzy w kieszeni?
– Tak, o wiele bardziej.
– Czy pana zdaniem popełnienie brutalnego morderstwa jest bardziej stresujące niż przesłuchanie w sprawie brutalnego morderstwa?
Prokuratorka zgłosiła sprzeciw, argumentując, że Haller swymi daleko idącymi hipotezami kieruje lekarza poza obszar jego wiedzy.
Sędzia zgodził się z nim i odrzucił pytanie, ale Haller zdołał już przedstawić swój punkt widzenia.
– W porządku, panie doktorze, przejdziemy dalej – oznajmił Haller. – Pozwoli pan, że zadam następujące pytanie: czy w jakimkolwiek momencie, kiedy pan zajmował się tą sprawą, widział pan raport wskazujący na to, że Jeffrey Herstadt miał atak podczas popełniania tego brutalnego morderstwa?
– Nie, nie widziałem.
– Czy według pana, kiedy został on zatrzymany przez policję w Grand Parku w pobliżu miejsca zbrodni i zabrany na przesłuchanie, przechodził właśnie atak?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Dziękuję, doktorze.
Haller poinformował sędziego, że zastrzegł sobie prawo do ponownego powołania lekarza, po czym przekazał świadka prokuraturze. Sędzia Falcone zamierzał udać się na przerwę, zanim strona przeciwna rozpocznie przesłuchanie, ale prokuratorka – Bosch rozpoznał w niej zastępczynię prokuratora okręgowego, Susan Saldano – obiecała, że wystarczy jej dziesięć minut na odpytywanie lekarza. Sędzia pozwolił jej kontynuować.
– Dzień dobry, doktorze Stein – przywitała się, dzięki czemu Harry poznał przynajmniej nazwisko psychiatry.
– Dzień dobry – odpowiedział ostrożnie Stein.
– Porozmawiajmy teraz o czymś innym, co dotyczy oskarżonego. Czy po jego aresztowaniu i późniejszym leczeniu w szpitalu pobrano od niego próbkę krwi i przebadano ją pod kątem obecności narkotyków i alkoholu?
– Tak, zrobiono to. To standardowe postępowanie.
– A kiedy analizował pan tę sprawę na potrzeby obrony, sprawdził pan wyniki tych badań?
– Tak, sprawdziłem.
– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, co, o ile cokolwiek, ujawniło to badanie?
– Wykazało niski poziom leku o nazwie paliperydon.
– Czy zna pan paliperydon?
– Tak, przepisałem go panu Herstadtowi.
– Co to jest paliperydon?
– Jest to antagonista dopaminy. Lek psychotropowy stosowany w leczeniu schizofrenii i zaburzeń schizoafektywnych. W wielu przypadkach, jeśli jest podawany prawidłowo, pozwala osobom dotkniętym zaburzeniem prowadzić normalne życie.
– A czy przyjmowanie go wiąże się ze skutkami ubocznymi?
– Może wystąpić wiele skutków ubocznych. Każdy przypadek jest inny, dlatego opracowujemy terapie lekowe dostosowane do poszczególnych pacjentów, z uwzględnieniem wszelkich występujących u nich działań niepożądanych.
– Czy wie pan, że producent paliperydonu ostrzega użytkowników, że skutki uboczne mogą obejmować pobudzenie i agresję?
– Cóż, tak, ale w przypadku Jeffreya…
– Proszę o konkretną odpowiedź, panie doktorze. Czy jest pan świadomy tych skutków ubocznych? Tak czy nie?
– Tak.
– Dziękuję, panie doktorze. Przed chwilą, kiedy opisywał pan działanie leku paliperydon, użył pan wyrażenia: „jeśli jest podawany prawidłowo”. Pamięta to pan?
– Tak.
– Czy wie pan, gdzie mieszkał Jeffrey Herstadt w czasie, kiedy doszło do tej zbrodni?
– Tak, w domu opieki w Angelino Heights.
– I miał od pana receptę na paliperydon, prawda?
– Tak.
– A kto był odpowiedzialny za prawidłowe podawanie mu leku w domu opieki?
– Do tego domu przypisany jest pracownik socjalny, który zajmuje się podawaniem leków na receptę.
– Czy wie pan z pierwszej ręki, że lek ten został prawidłowo podany panu Herstadtowi?
– Nie do końca rozumiem to pytanie. Widziałem wyniki badań krwi, które mu zrobiono zaraz po jego aresztowaniu. Wykazały one odpowiedni poziom paliperydonu, więc można założyć, że lek mu podawano i że on przyjmował zalecone mu dawki.
– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, że na pewno nie przyjął dawki po morderstwie, ale zrobił to przed pobraniem krwi w szpitalu?
– No nie, ale…
– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, że nie chomikował swoich tabletek i że nie wziął ich kilka naraz przed morderstwem?
– Znowu nie, ale idzie pani w…
– Nie mam więcej pytań.
Saldano podeszła do stołu prokuratorskiego i usiadła. Bosch patrzył, jak Haller wstaje natychmiast i mówi sędziemu, że pytania uzupełniające nie zajmą mu wiele czasu. Sędzia skinął głową z aprobatą.
– Panie doktorze, czy zechciałby pan dokończyć swoją odpowiedź na ostatnie pytanie zadane przez panią Saldano? – poprosił Haller.
– Owszem – odparł Stein. – Zamierzałem tylko powiedzieć, że badanie krwi ze szpitala wykazało prawidłowy poziom leku w krwiobiegu Jeffreya Herstadta. Nie wchodzi więc w grę nic innego niż to, że lek był podawany prawidłowo. Gdyby chomikował lek i potem zażywał zbyt wysoką dawkę albo nie przyjmował go, a potem zażył pigułkę po zdarzeniu, badanie krwi by to wykazało.
– Dziękuję, panie doktorze. Jak długo leczył pan Jeffreya, zanim doszło do tego incydentu?
– Cztery lata.
– Kiedy przepisał mu pan paliperydon?
– Cztery lata temu.
– Czy kiedykolwiek widział pan, by Jeffrey zachowywał się agresywnie w stosunku do kogokolwiek?
– Nie, nie widziałem.
– Czy kiedykolwiek słyszał pan, by zachowywał się agresywnie w stosunku do kogokolwiek?
– Przed tym… zdarzeniem, nie, nie słyszałem niczego takiego.
– Czy otrzymywał pan regularne raporty na temat jego zachowania z domu opieki, w którym mieszkał?
– Tak, otrzymywałem.
– Czy którykolwiek z tych raportów informował o tym, że Jeffrey wykazywał zachowanie agresywne?
– Nie, nigdy.
– Czy kiedykolwiek obawiał się pan, że może być agresywny wobec pana lub kogokolwiek innego?
– Nie. Gdyby tak było, zastosowałbym inną terapię lekową.
– Jako psychiatra jest pan również lekarzem medycyny, prawda?
– Tak.
– Czy gdy analizował pan tę sprawę, przeglądał pan również zapisy z sekcji zwłok sędziego Montgomery’ego?