Nocny Powrót - ebook
Nocny Powrót - ebook
Książka Roku 2020 „SPIEGLA"!
Rekord na 1 miejscu list bestsellerów – 11 tygodni!
Mistrz thrillera psychologicznego przekracza granice wyobraźni i wciąga nas w otchłań rozpaczy.
Gdy ktoś poznaje datę swojej śmierci, to tak jakby już zaczął umierać...
Nocny Powrót – specjalna linia stworzona dla kobiet, które wracają nocą do domu. I boją się. Głos w telefonie ma im towarzyszyć, uspokajać, a w razie najgorszego wezwać pomoc. Do tej pory najgorsze nigdy się jeszcze nie zdarzyło...
Sobota, godzina 22, Nocny Powrót.
Jules Tannberg odbiera swoje pierwsze zgłoszenie. Dzwoni młoda kobieta. Jest przerażona. Twierdzi, że idzie za nią mężczyzna, który już kiedyś ją zaatakował. Mężczyzna, który po spędzeniu z nią upojnej nocy nabazgrał na ścianie sypialni jej własną krwią pewną datę. Datę jej śmierci.
Ten dzień ma nadejść już za niecałe dwie godziny...
Najbardziej przerażający i zaskakujący thriller mistrza psychologicznej gry, uznany przez autora za jego najlepszą powieść.
SEBASTIAN FITZEK – autor numer 1 w Niemczech, mistrz thrillerów psychologicznych wydawanych w 33 krajach.
Każda powieść Fitzka – PREZENT, PACJENT, ŁAMACZ DUSZ, ODPRYSK, LOT 7A, TERAPIA, PASAŻER 23, PRZESYŁKA, OSTATNIE DZIECKO, NOC ÓSMA, ODCIĘCI – zajmuje przez wiele miesięcy 1. miejsce na listach bestsellerów i osiąga milionowe nakłady.
W samych Niemczech sprzedano je w 12 milionach egzemplarzy.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-8034-9 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Informacja Federalnego Ministerstwa do spraw Rodziny,_
_Osób Starszych, Kobiet i Młodzieży_
_z 2 lutego 2020 roku_
Badanie przeprowadzone przez Federalne Ministerstwo do spraw Rodziny wykazało, że kobiety, które w dzieciństwie były świadkami przemocy pomiędzy rodzicami, ponad dwukrotnie częściej stają się same ofiarami przemocy domowej. Kobiety, które kiedyś były ofiarami przemocy rodziców, jako osoby dorosłe stają się trzy razy częściej ofiarami przemocy partnerów.
_Astrid-Maria Bock, „BILD” z 27 czerwca 2017 roku_
Widzisz tam, w górze, księżyc
błyszczy jak talerz srebrny,
choć kulą przecież jest.
Bywa, że szydzisz z czegoś,
co nie da się dosięgnąć,
zobaczyć – nie chcesz wierzyć w sens.
_Matthias Claudius_
(1740_–_1815)OD AUTORA
_Wszystkie wydarzenia opisane w tej książce zrodziły się oczywiście (i na szczęście) tylko w mojej wyobraźni. Jednak serwis telefoniczny towarzyszący ludziom, którzy wracając nocą do domu, czują się nieswojo, istnieje naprawdę. Pomysł ten narodził się w Sztokholmie. Tam usługa ta jest świadczona bezpośrednio przez policję, podczas gdy w Niemczech najwyraźniej nie ma na to pieniędzy i zadanie to musieli wziąć na siebie wolontariusze. Z tego też względu ta ważna instytucja (www.heimwegtelefon.net) często musi niestety walczyć o przetrwanie._WAŻNA INFORMACJA
Historia ta opowiada o przemocy domowej, masowo występującym przestępstwie, o którym w naszym społeczeństwie mówi się o wiele za mało. Przedstawione w niej opisy mogą wywołać silne reakcje emocjonalne u osób, które były lub są dotknięte przemocą domową. Osoby potrzebujące pomocy mogą ją uzyskać dzwoniąc pod numery:
22 828 11 12 – Telefon Zaufania dla Ofiar i Sprawców Przemocy Seksualnej
801 120 002 – Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”
600 070 717 – Całodobowy interwencyjny telefon Centrum Praw Kobiet
888 88 33 88 – Telefon Przeciwprzemocowy dla Kobiet Feminoteki
22 635 93 92 – Telefon Zaufania Federacji na rzecz Kobiet i Planowania RodzinyPROLOG
Po tych wszystkich obrażeniach, których doznała w najbardziej wrażliwych miejscach jej pokrytego krwiakami ciała, po tych wszystkich ciosach w twarz, plecy, nerki i podbrzusze, po których jej mocz przez wiele dni miał kolor czerwonego barszczu, po tym całym bólu, zadanym ogrodowym wężem i żelazkiem, nigdy by się nie spodziewała, że kiedyś zdarzy jej się przeżyć _coś takiego_.
_Seks był obłędny_, pomyślała, leżąc w półmroku na łóżku, z którego właśnie wstał, żeby pójść do łazienki on –mężczyzna, w którym zakochała się na zabój.
Co prawda niewiele miała możliwości porównania. Przed mężem miała tylko dwóch kochanków, a wszystko to wydawało jej się strasznie odległe. Negatywne doświadczenia z teraźniejszości dawno już przyćmiły pozytywną przeszłość.
Już od lat wszystko, co działo się w sypialni, łączyło się dla niej tylko z bólem i upokorzeniem.
_A teraz leżę tu, oddycham i czuję zapach nowego mężczyzny w moim życiu, marząc o tym, żeby ta miłosna noc zaczęła się jeszcze raz od początku._
Sama się sobie dziwiła, jak szybko mu zaufała i opowiedziała o przemocy, której doznawała w małżeństwie. Ale już od pierwszej chwili poczuła, że coś ją do niego przyciąga, gdy usłyszała jego głęboki głos i zobaczyła jego ciepłe, ciemne oczy, które spoglądały na nią tak, jak jej mąż jeszcze nigdy na nią nie patrzył. Otwarcie, szczerze, czule.
Niewiele brakowało, a opowiedziałaby mu o filmie wideo. O wieczorze, do którego zmusił ją mąż.
Z mężczyznami.
Wieloma mężczyznami, którzy ją wykorzystali i upokorzyli.
_Aż trudno uwierzyć, że jeszcze raz w życiu byłam w stanie oddać się dobrowolnie jakiemuś przedstawicielowi „silnej płci”_, pomyślała, nasłuchując szumu prysznica, pod którym zniknął mężczyzna jej marzeń.
Zwykle to ona była osobą, która po „użyciu” jej przez „małżonka” całymi godzinami próbowała zmyć obrzydzenie z ciała. Teraz jednak rozkoszowała się cierpkim zapachem romansu na swojej skórze, zapachem, który najchętniej zachowałaby już na zawsze.
Odgłos prysznica ucichł.
– Miałabyś ochotę na coś jeszcze? – usłyszała jego zadowolony głos, dobiegający z łazienki po tym, jak chyba wyszedł spod prysznica.
– Straszną ochotę – odpowiedziała, choć nie miała pojęcia, jak wytłumaczy się mężowi z jeszcze późniejszego powrotu.
Przecież było już…
Spojrzała na zegarek na ręce, ale było za mało światła, by mogła coś dojrzeć. Poza wąskim promieniem, wpadającym do sypialni przez szparę w przymkniętych drzwiach łazienki, jedynym źródłem delikatnego światła był lekko wygięty sztylet samurajski z zielono połyskującą rękojeścią z macicy perłowej. Wisiał na ścianie sypialni, oświetlony przez dwa ledowe reflektorki, których przytłumione światło jeszcze bardziej potęgowało atmosferę nocy.
Sięgnęła po telefon komórkowy, a wtedy jej wzrok padł na listwę z przełącznikami, osadzoną bezpośrednio w stoliku nocnym.
– Na przykład na jakiś koktajl?
Nacisnęła pierwszy przycisk i zachichotała, bo jego funkcja była najwyraźniej inna, niż się spodziewała. Pod odrzuconym prześcieradłem ujrzała materac, który teraz rozświetlił się neonowoniebieskim blaskiem, co wyglądało, jakby leżała na dmuchanym materacu unoszącym się na wodzie w basenie.
Usiadła po turecku. Woda wypełniająca materac świeciła teraz tak jasno jak fluoroscencyjne wnętrze pałeczki świetlnej. W dodatku zaczęła jeszcze zmieniać kolory: z lazurowego na fluorescencyjny żółty, na oślepiający biały, na…
– A to co? – spytała.
Po cichu. Kierując pytanie bardziej do siebie, bo w pierwszej chwili była szczerze zdumiona. Pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć poprzez romb utworzony przez skrzyżowane podudzia i krok.
_O Boże…_
Przerażona zakryła ręką usta i zaczęła gapić się na materac, na którym przed kilkoma minutami kochała się z mężczyzną.
_Mam chyba halucynacje. Przecież to niemożliwe, żeby…_
– A więc odkryłaś to – odezwał się jakiś obcy głos z lewej strony. Jakby nieznajomy, który właśnie pojawił się w drzwiach łazienki, trzymał w rękach pilota, którym można sterować natężenie grozy, łóżko pod nią rozbłysło krwistoczerwoną barwą. Widok, jaki się pod nią roztoczył, był tak przerażający, że najchętniej wydłubałaby sobie oczy.
Tak, odkryła to, choć nie miało to żadnego sensu. Jej rozum nie chciał zaakceptować tego okropieństwa choćby dlatego, że to, co ukazało się jej oczom, przekraczało wszelkie ludzkie pojęcie.
– Gdzie on jest?! Co z nim zrobiłeś?! – wykrzyknęła w kierunku obcego, głośniej niż kiedykolwiek wcześniej, podczas gdy potwór w ludzkiej skórze podszedł do łóżka ze strzykawką w ręku i uśmiechając się wyniośle, powiedział:
– Zapomnij teraz o swoim kochanku. Sądzę, że nadszedł już czas, żebyś poznała _mnie_.1
Jules Tannberg
Jules siedział przy biurku, myśląc o tym, że szum w jego uchu idealnie harmonizuje z krwią na ścianie.
Nie umiałby jednak wyjaśnić, skąd wzięło się to makabryczne skojarzenie. Być może stąd, że odgłos docierający przez słuchawki, które miał na uszach, przywodził na myśl płyn przepływający przez jakieś przewężenie.
_Jak krew, która wypływa z tętnic konającego człowieka._
Krew, którą można wysmarować ściany sypialni, żeby zostawić światu wiadomość.
Jules odwrócił wzrok od telewizora, na którym w zbliżeniu pokazywane były czerwone, groteskowo duże cyfry, namazane na ścianie nad łóżkiem w sypialni ofiary zabójstwa. Podpis Kalendarzowego Mordercy. Pozdrowienie w stylu: „Byłem tu i możesz się tylko cieszyć, że się nie spotkaliśmy”.
_Bo inaczej i ty leżałbyś na tym łóżku. Z zaskoczonym wyrazem twarzy i podciętym gardłem._
Obrócił się na krześle o mniej więcej dziewięćdziesiąt stopni w stronę biurka i telewizor zniknął z jego pola widzenia, co pomogło mu skoncentrować się na rozmowie telefonicznej.
– Halo, jest tam kto? – spytał już po raz trzeci, lecz ktokolwiek tam był, po drugiej stronie zakłócanego szumami połączenia, nadal nie odezwał się ani słowem.
Zamiast tego Jules usłyszał za plecami głos mężczyzny, który wydawał mu się znajomy, choć nie spotkał go jeszcze nigdy w życiu.
– _Do tej pory znaleziono trzy kobiety zamordowane w swoich mieszkaniach_ – powiedział znany z widzenia obcy, który w regularnych odstępach troszczył się o to, żeby do ludzi zamkniętych w swoich czterech ścianach docierały najstraszniejsze przestępstwa z całych Niemiec.
_Magazyn policyjny „Sprawy nierozwiązane”. Najstarszy program kryminalny w telewizji._
Jules zezłościł się, że nie może znaleźć pilota, żeby wyłączyć telewizor, na którym prawdopodobne wciąż było widać ostatnie miejsce zbrodni Kalendarzowego Mordercy.
Pokazywano właśnie powtórkę audycji z godziny 20.15, uzupełnioną o najnowsze wskazówki nadesłane przez telewidzów od czasu emisji w najlepszym czasie antenowym.
Gabinet w starym budynku w dzielnicy Charlottenburg był pokojem przejściowym pomiędzy jadalnią a salonem i podobnie jak reszta mieszkania miała imponująco wysokie ściany oraz pokryty sztukaterią sufit, na którym pierwsi mieszkańcy sto lat temu z pewnością mieli ciężkie żyrandole. Jules preferował przytłumione światło i dla niego nawet blask ekranu telewizora był zbyt jasny.
Bezprzewodowy zestaw, składający się z dwóch słuchawek połączonych drutem z tyłu głowy i mikrofonu przy ustach, umożliwiał mu swobodne przetrząsanie zawalonego gazetami i dokumentami biurka w poszukiwaniu pilota do telewizora.
Przypomniał sobie, że jeszcze niedawno trzymał go w ręku, a więc teraz pewnie leżał gdzieś tu, zagrzebany pod papierami.
– _I na każdym z miejsc zbrodni ten sam przerażający widok. Data śmierci wypisana na ścianie krwią ofiary._
30.11
08.03
01.07
– Modus operandi_, któremu Kalendarzowy Morderca zawdzięcza swoje przezwisko._
Pierwsza zbrodnia, od której za parę godzin miał upłynąć równo rok, już w listopadzie ubiegłego roku zagościła we wszystkich mediach.
Jules przerwał poszukiwania pilota, by wyjrzeć na ulicę przez duże, lekko łukowate okno ze szprosami, które opierało się śnieżnej zawiei. Po raz kolejny zdziwił się swoim brakiem pamięci do pogody. Potrafił zapamiętać najbardziej dziwaczne rzeczy, które słyszał tylko raz, jak na przykład legendy, że Hitchcock nie miał pępka albo że keczup w latach trzydziestych XIX wieku był sprzedawany jako lekarstwo. Nie był jednak w stanie przypomnieć sobie, jaka pogoda była zeszłej zimy.
Czy w pierwszym tygodniu adwentu w zeszłym roku padał już śnieg, tak jak teraz w przeważającej części Niemiec? Rekordowe lato z temperaturami sięgającymi prawie czterdziestu stopni przeszło niemal niezauważenie w okres chłodnej chlapy. Nie było wprawdzie bardzo zimno, przynajmniej w porównaniu z Grenlandią albo Moskwą, ale deszcz na zmianę ze śniegiem, miotany na wszystkie strony przez silny wschodni wiatr, sprawiał, że po pracy ludzie zmierzali najkrótszą drogą do domów. Albo do gabinetów laryngologów. A jednak wyjrzenie na zewnątrz miało w sobie coś uspokajającego, i to nie tylko w porównaniu do malunków pozostawionych przez Kalendarzowego Mordercę.
Świat za wysokim oknem wyglądał tak, jakby jakaś ekipa filmowa wystrzeliwała konfetti w światło latarni ulicznych dzielnicy Charlottenburg, żeby z dużym wyprzedzeniem zapewnić mieszkańcom cieszących się wielkim powodzeniem domów z końca XIX wieku, stojących wokół jeziora Lietzensee bożonarodzeniową atmosferę. Niezliczone płatki tańczyły w ciepłym stożku światła jak rój robaczków świętojańskich, by potem ulecieć ponad zamarzniętą powierzchnią jeziora w kierunku wieży telewizyjnej.
– Czy ktoś nie pozwala ze mną rozmawiać? – spytał Jules domniemanego rozmówcę. – Jeśli tak, to proszę zakasłać.
Jules nie był pewien, ale wydawało mu się, że usłyszał ciche sapnięcie – jak u biegacza, który zakrztusił się własnym oddechem.
_Czy ten ktoś zakasłał?_
Podkręcił jeszcze głośność na laptopie, przez który przechodziło połączenie. Mimo to wciąż docierał do niego głos prezentera. Jeśli nie znajdzie pilota, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko wyciągnąć kabel telewizora z gniazdka.
– _Długo się spieraliśmy, czy powinniśmy jeszcze raz tak wyraźnie pokazać państwu oryginalne ujęcia z miejsca zbrodni. Jednak nagrania te są jak na razie jedynym śladem, jakim dysponują śledczy w sprawie tak zwanego Kalendarzowego Mordercy. Jak państwo widzą…_
Kątem oka Jules zauważył, że kamera robi najazd i krwawy napis na ścianie pojawia się w zbliżeniu. Tak dużym, że gruboziarnisty tynk wyglądał teraz jak krajobraz księżycowy, który seryjny morderca wykorzystał jako płótno.
– _…cyfra 1 ma w górnej części zawijas, przez co liczba, którą sprawca pozostawił na ścianie w miejscu pierwszego morderstwa, przy odrobinie wyobraźni przypomina konika morskiego. Stąd też nasze pytanie: Czy rozpoznają państwo ten charakter pisma? Czy już się państwo kiedyś z nim zetknęli? Za wszelkie pomocne wskazówki…_
Jules drgnął. Teraz było to wyraźne. Usłyszał coś na linii.
Chrząknięcie. Oddech. Nagle szum się urwał.
Przekazywane przez słuchawki tło dźwiękowe zmieniło się, jakby rozmówca przeszedł z tunelu aerodynamicznego w jakieś osłonięte miejsce.
– Nic nie zrozumiałem, więc zakładam, że coś pani lub panu grozi – powiedział Jules i w tym momencie znalazł na biurku pilota, schowanego pod prospektem kliniki zdrowia psychicznego _Berger Hof – zdrowie w zgodzie z naturą_.
– Cokolwiek się dzieje, proszę koniecznie pozostać na linii. Nie wolno się pani lub panu rozłączać. Pod żadnym pozorem!
Wyłączył telewizor i ujrzał własne odbicie w czerni płaskiego ekranu, który stał się teraz mrocznym zwierciadłem. Jules potrząsnął głową, niezadowolony ze swojej twarzy, nawet jeśli musiał przyznać, że wyglądał o wiele lepiej, niż się czuł. Bardziej na zdrowego niż chorego.
Było to zresztą od zawsze jego przekleństwem. Nawet cierpiąc na grypę żołądkową czy mając złamane serce, Jules sprawiał wrażenie kwitnącego okazu zdrowia. Jedynie Dajana nauczyła się w trakcie ich związku, jak go prawidłowo „czytać”. Przez długi czas pracowała jako dziennikarka freelancerka i dzięki swojej wyostrzonej empatii potrafiła skłonić osoby, z którymi przeprowadzała wywiady, by zdradzały jej od dawna tajone sekrety. To, czego potrafiła dokonać u obcych, udawało jej się oczywiście też u najbliższych.
Rozpoznawała u Julesa oznaki skrajnego wyczerpania, gdy po dwóch zmianach spędzonych w centrali alarmowej jego brązowe oczy lśniły o ton ciemniej lub jego wydatne wargi były nieco bardziej suche niż zwykle, ponieważ nie udało mu się tak pokierować przez telefon jakąś matką, żeby skutecznie reanimowała swoje dziecko. Wtedy Dajana bez słowa brała go w ramiona i masowała jego zesztywniały kark. Gdy leżeli na sofie i zanurzała twarz w jego gęstych, niesfornych włosach, potrafiła wręcz po zapachu wyczuć u niego ból żołądka, przemęczenie i jego często nawracającą głęboką melancholię. Być może analizowała go nawet, gdy spał, jego nerwowe drgawki, jego pomruki, Przytrzymywała go delikatnie za ramię i uspokajała, gdy krzyczał przez sen. _Być może._ Nie zdążył jej o to zapytać i nigdy już nie będzie miał okazji tego zrobić.
_Teraz!_
Tym razem był pewien. Rozmówca jęknął. Nie można było jeszcze rozpoznać, czy to mężczyzna, czy kobieta, ale nie ulegało wątpliwości, że ta osoba cierpiała z bólu, który starała się przetrzymać.
– Kto… kto mówi?
Wreszcie. Pierwsze pełne zdanie. I nie brzmiało tak, jakby ktoś przykładał rozmówczyni broń do głowy, chociaż nigdy nie wiadomo.
– Nazywam się Jules Tannberg – odpowiedział. Skoncentrował się i chwilę potem rozpoczął jedną z najbardziej intensywnych i brzemiennych w skutki rozmów w swoim życiu. – Połączyła się pani z Nocnym Powrotem. Jak mogę pani pomóc?
Odpowiedź o mało co nie rozerwała mu bębenków w uszach.
To był jeden, przeraźliwie rozpaczliwy krzyk.2
Halo? Kto mówi? Proszę mi powiedzieć, jak mogę pani pomóc!
Krzyk zamarł.
Jules odruchowo sięgnął po długopis i blok papieru, żeby zanotować godzinę połączenia.
_22.09._
_–_ Jest pani tam jeszcze?
– Co… jak… yyy, nie, ja…
Odgłosy ciężkiego oddechu. Szybkiego, zrozpaczonego.
– Bardzo mi przykro, ale…
Bez wątpienia głos kobiety.
Połączenia od mężczyzn były wyjątkiem. Nocny Powrót był usługą, z której korzystały głównie kobiety, kiedy wracając nocą do domu, musiały przemierzać puste parkingi piętrowe, bezludne ulice, a nawet ciemny las. Bo albo do późna pracowały, albo uciekały z jakiejś okropnej randki, czy też nie miały już dłużej ochoty brać udziału w imprezie, na której zostały jeszcze ich przyjaciółki.
Nagle pozostawione same sobie, w porze, kiedy niezręcznie byłoby budzić śpiących już smacznie krewnych, niekiedy zaczynały odczuwać w ciemnościach wielki strach: przy przechodzeniu przez puste parkingi, w słabo oświetlonych przejściach podziemnych, idąc pochopnie wybranymi skrótami wiodącymi przez opuszczone okolice. Odczuwały wówczas potrzebę, żeby był przy nich jakiś towarzysz drogi, ktoś, kto poprowadziłby je bezpiecznie przez noc, ktoś, kto w razie czego będzie znał ich dokładną lokalizację i będzie mógł szybko wezwać pomoc, co prawdę mówiąc, w całej historii Nocnego Powrotu zdarzyło się zaledwie kilk razy.
– Muszę… już kończyć… – powiedziała, a Jules zaczął się obawiać, że przestraszył ją jego głęboki głos. Dlatego jeśli nie chciał jej stracić, musiał działać szybko.
– Czy wolałaby pani połączyć się z osobą płci żeńskiej, z kobietą? – spytał, dobrze wiedząc, że „płci żeńskiej” i „kobietą” to całkowicie bezsensowne masło maślane. Wyczuwał jednak, że rozmówczyni (zanotował sobie: _nieco po trzydziestce_) ma duże problemy z koncentracją, i dlatego starał się wyrażać tak prosto i jednoznacznie, jak to tylko możliwe. – Doskonale rozumiem, że może pani nie chcieć rozmawiać z mężczyzną.
Jak z reguły większość ludzkich obaw, strach odczuwany przez osoby szukające pomocy w Nocnym Powrocie był często bezpodstawny. Zarówno jednak strach wywołany konkretnym zdarzeniem (jak głupie zaczepki jakiegoś pijaka na stacji metra), jak i ten zrodzony z czystego urojenia – zwykle wiązał się z osobnikami płci męskiej. Dlatego dla Julesa było całkowicie zrozumiałe, gdy jakaś kobieta nie miała ochoty rozmawiać z przedstawicielem akurat tej płci, która była w sumie powodem jej strachu, choćby był to strach najbardziej nawet nieracjonalny.
– Mam panią przełączyć? – spytał raz jeszcze i wreszcie uzyskał odpowiedź, choć była ona raczej mało zrozumiała:
– Nie, nie, nie o to chodzi. Ja… po prostu nie zauważyłam.
Sprawiała wrażenie przestraszonej, ale nie spanikowanej. Tak jakby już kiedyś odczuwała o wiele silniejszy strach.
– Czego pani nie zauważyła?
– Że zadzwoniłam do pana. Musiało się to stać podczas wspinaczki.
_Wspinaczki?_
Szum na linii, który niewątpliwie był efektem wiatru, znów przybrał na sile, ale na szczęście nie był już tak intensywny jak na początku. Rozmówczyni bez wątpienia znajdowała się na zewnątrz.
Papier Julesa zapełnił się pytaniami:
_Jaka przestraszona kobieta wspina się w środku nocy? W zadymce śnieżnej?_
– Jak pani na imię? – spytał.
– Klara – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał tak, jakby wystraszyła się, że nieopatrznie wymsknęło się jej imię.
– Okej. Klaro, czy chce pani przez to powiedzieć, że zadzwoniła pani do nas przez pomyłkę?
Użył słowa „nas”, ponieważ wyobrażenie, że reprezentuje on cały zespół, budziło w dzwoniących zaufanie, a poza tym rzeczywiście w Nocnym Powrocie pracowało wielu ochotników. Akurat dzisiejszej nocy, w sobotę, w godzinach szczytu na linii, w Berlinie siedziało przy laptopach czterech wolontariuszy, którzy czekali na połączenia przychodzące z całego kraju od godziny dwudziestej drugiej do czwartej nad ranem. Z tym że nie siedzieli oni w jednym pomieszczeniu biurowym, jak to miało miejsce w centrali alarmowej straży pożarnej, dawnym miejscu pracy Julesa.
Dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu, przekierowującemu połączenia przychodzące do któregoś z wolnych akurat wolontariuszy, każdy z nich mógł zająć się przestraszonymi, samotnymi, a często również zdezorientowanymi kobietami, siedząc wygodnie we własnym domu. Odkąd informacja o tej nowej, finansowanej z dobrowolnych datków usłudze rozeszła się jak wirus po mediach społecznościowych, liczba przychodzących połączeń stale rosła, chociaż nie było tak, żeby telefony Nocnego Powrotu dzwoniły bez ustanku.
Ochotnicy mogli w międzyczasie zajmować się również swoimi własnymi sprawami, jak oglądanie Netflixa, słuchanie muzyki czy czytanie. A dzięki bezprzewodowym zestawom słuchawkowym nawet po odebraniu połączenia można się było swobodnie poruszać po mieszkaniu. Wielu leżało w łóżku, niektórzy nawet w wannie. Przypuszczalnie tylko nieliczni siedzieli tak jak Jules przy biurku, ale stanowiło to jego przyzwyczajenie, które pozostało mu ze starej pracy. Chociaż rozmawiając już potem przez telefon, lubił się przechadzać, na początku rozmowy potrzebował stałej procedury.
Najchętniej wpisałby wszystkie informacje przekazywane przez rozmówczynię w odpowiednie pola formularza komputerowego, ale to nie miało wiele sensu. Inaczej niż wcześniej, kiedy pracował w telefonie alarmowym 112, nie musiał teraz wysyłać wozów interwencyjnych z odpowiednim dla danego wypadku wyposażeniem. Nie widział też na monitorze przed sobą cyfrowego planu miasta, ukazującego przybliżone miejsce pobytu osoby wzywającej pomocy. Mimo to siedząc przy biurku, Jules czuł, że jest lepiej zorganizowany. Dawało mu ono jakieś oparcie, gdy odbierał telefon.
– Tak. Musiałam niechcący wyłączyć blokadę ekranu – wyjaśniła Klara. – Moja komórka sama się połączyła. Przepraszam za kłopot, nie chciałam do pana dzwonić.
_Numer z listy_ – zanotował Jules. To nie był pierwszy raz, gdy Klara się bała. Ani też drugi czy trzeci. Musiała wcześniej całkiem często odczuwać strach, skoro numer Nocnego Powrotu zapisała w ulubionych.
– Jeszcze raz przepraszam, wybrałam nie ten numer. Najlepiej, jeśli teraz… – Klara najwyraźniej chciała zakończyć rozmowę, a do tego Jules nie mógł dopuścić.
Wstał od biurka. Stary parkiet, porysowany przez niezliczone buty, przesuwane meble i upadające na ziemię przedmioty, zaskrzypiał zmęczony pod jego sneakersami.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale ma pani taki głos, jakby potrzebowała pani pomocy.
– Nie – odpowiedziała Klara, o ułamek sekundy za szybko. – Na to jest już za późno.
– Co ma pani na myśli?
Usłyszał jęk, tak wyraźny w słuchawkach, że przez chwilę miał wrażenie, jakby dochodził z korytarza obok.
– Na co jest za późno?
– Mam już kogoś, kto mi towarzyszy i nie potrzebuję nikogo więcej.
– A więc nie jest pani sama?
Wiatr po drugiej stronie linii znów przybrał na sile, ale nie był w stanie zagłuszyć głosu Klary.
– Przez ostatnie tygodnie nie byłam ani przez chwilę sama.
– Kto był z panią?
Klara odetchnęła ciężko i powiedziała:
– Nie zna go pan. Co najwyżej uczucie, które wywołuje. – Głos jej się załamał. – Strach przed śmiercią.
_Czy ona płacze?_
– Boże, tak mi przykro – stwierdziła, ze wszystkich sił starając się opanować, i dodała szybko, żeby Jules nie zdążył zapytać, co ma na myśli: – Musimy kończyć. On nie uwierzy, że to była pomyłka. Że źle wybrałam numer. Cholera. Jeśli się dowie, że tu zadzwoniłam, przyjdzie i do pana.
– Po co?
– Żeby i pana zabić – stwierdziła Klara i tym makabrycznym proroctwem wywołała u Julesa poczucie _déjà vu_.
_Koniec wersji demonstracyjnej._