Nocny rejs - ebook
Nocny rejs - ebook
Opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o zaginięciu producenta telewizyjnego, syna miliardera – właściciela medialnego imperium (stacji telewizyjnych, radiowych i gazet). Po kilku dniach jego ciało zostaje wyłowione z jeziora, a sekcja zwłok wykazuje śmierć w wyniku rozległego urazu czaszkowo-mózgowego zadanego narzędziem ostrokrawędziowym. Biegli uznają, że była to śruba napędowa motorówki, którą płynął nocą z kobietą. Sprawa zostaje zamieciona pod dywan, co w przypadku układów ojca ofiary jest kwestią paru telefonów, a przebieg zdarzeń ustalony. Ale… jest kilka osób, które wiedzą, co tamtej nocy wydarzyło się naprawdę, między innymi, że nie był to wypadek, lecz dobrze zaplanowane morderstwo. Motyw miały przynajmniej trzy osoby – szef jednego z najgroźniejszych gangów, kochanek żony i przyrodnia siostra zmarłego – czarna owca rodziny.
W tej historii biznes przeplata się z namiętnościami, a pieniądze są cenniejsze od życia – i nikt nie ma wątpliwości, że tak właśnie jest.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-84-123-2301-6 |
Rozmiar pliku: | 883 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od kwadransa leżał w półśnie, z przymkniętymi oczami. Bał się je otworzyć. Bał się, bo aż za dobrze znał ten stan. Niemal na pewno pobudka będzie oznaczała ból – pulsujący, świdrujący, odbierający chęć życia. Ale ta chwila zbliżała się nieuchronnie, zwłaszcza że słońce bezczelnie nieproszone wdarło się już na poduszkę i zaczęło się skradać w kierunku jego twarzy. Zaraz zacznie palić, a jego głowa… eks-plo-du-je. Może i tak byłoby lepiej – pomyślał. – Ułamek sekundy i cię nie ma. Nie ma bólu, nie ma tego cyrku…
Wiedział, że jeśli nawet będzie uciekał przed słońcem, ono i tak go dogoni, a on i tak się wybudzi. To nieuchronne… Jak wyrok.
Usiadł, spuścił nogi na podłogę, oparł łokcie o kolana, wsunął dłonie we włosy. Długie, kędzierzawe, czarne. Lubił je. Były trochę jak zasłona – przed światem, przed ludźmi.
Głowa bolała, ale nie tak bardzo, jak się spodziewał. _Good_! – pomyślał i spojrzał na łóżko… Było wielkie. Spokojnie mogłyby się na nim wyspać cztery osoby. Matka kazała je wyrzeźbić w drewnie jakiemuś miejscowemu artyście. Na bank przepłaciła, ale w jej mazurskim pałacu wszystko musiało być wyjątkowe i na „specjalne zamówienie”. Zagłówek wykonany był z powyginanych, wygładzonych i pomalowanych na wysoki połysk gałęzi. Czasami się przydawał… Jednak teraz to pretensjonalne łoże było puste. Tylko para poduszek – jego wygnieciona i przepocona po ciężkiej nocy, Anki gładziutka, nietknięta, jakby dopiero co wyprasowana. Kołdra zmierzwiona, ale nie od namiętnych uniesień, tylko jego samotnych wysiłków podczas tych ostatnich godzin.
Nie chciał myśleć, gdzie ona jest. Wyobrażenia były nieznośne. To była kolejna impreza, a te rządzą się swoimi prawami…
Anka lubiła imprezy, on w sumie też, ale z innego powodu. Po alkoholu i kresce białego proszku nabierał śmiałości. Nigdy nie brakowało mu poczucia humoru, choć jego żarty bywały zbyt elokwentne dla niektórych. Nie był przebojowy… Ona tak. Nie był piękny. Trochę za niski, figura Polańskiego. Za to Anka jak Sharon Tate – wyższa od niego, zgrabna, choć nie za chuda (nie lubił szczap), z kształtnym cyckiem, a nawet dwoma. Zapłacił za nie dwadzieścia tysięcy, po dziesięć za każdy, choć te naturalne podobały mu się. Może nawet bardziej. No, ale chciała…
Kiedy kilka dni temu byli w kinie na _Pewnego razu w Hollywood_, ze trzy razy powtórzyła, że są jak Roman i Sharon. „Lepiej się do niej nie porównuj” – odpowiedział ponuro, gdy wracali jego zabytkowym porsche do domu. – Źle skończyła… Inaczej niż w filmie”.
Wstał. Nie było źle, chociaż obraz wydawał się szybszy od myśli. Trochę kręciło mu się w głowie, ale przeżył.
Włożył szlafrok. Ha! Nawet o ten kawałek szmaty się z nią kiedyś pokłócił. Anka wolała go w jedwabnym. Czuł się w nim jak pedał. Kurde! Wyglądał w nim jak pedał. Ale dla niej sprawa była prosta – jedwab jest bardziej wytworny od czesanej bawełny czy włókna bambusowego.
Postawił na swoim, a ona, ilekroć widziała go w bambusie, nadąsana nadymała swoje coraz większe usteczka. Bo jest takie nowe prawo w przyrodzie – wargi puchną wprost proporcjonalnie do przybywających lat.
Dość o niej!
Podchodząc do wielkich rozsuwanych szklanych drzwi do ogrodu, poczuł przyjemne orzeźwienie. Poranne chłodne powietrze zdradzało rychły koniec lata, ale można było jeszcze wyjść boso na trawę. Jednym ruchem rozsunął białe muślinowe firany. Dwa kroki i poczuł zimną rosę na stopach. Ach… Dobrze. Spojrzał w stronę jeziora. Dzieliło go od niego jakieś pięćdziesiąt metrów. Ochroniarze kręcili się przy jego motorówce i na molo. Widział z daleka, jak jeden z nich sprząta ją po wczorajszych ekscesach. Na dziś też musi być gotowa. Ogarnie się trochę i pomyśli, jak wykorzystać kolejny dzień urlopu. To były pracowite miesiące, ale było warto… Teraz trzeba odpocząć.
– Cześć, szefie! – Najpotężniejszy z ochroniarzy dostrzegł go i zamachał na powitanie. Kumple mówili na niego Hulk. Faktycznie, gdyby miał zieloną skórę, byłby wypisz, wymaluj jak z komiksów Marvela.
– Cześć! Pamiętasz, o której wczoraj wróciliśmy?
– Ha, ha! Film się szefowi urwał, co? – Hulk najwyraźniej dobrze się bawił.
– Tylko bez takich!
– No, skoro szef pyta, to odpowiadam. Osobiście położyłem szefa do łóżka około trzeciej w nocy. I kołderką przykryłem. Ha, ha! Dobrze, że pani Ani nie było, bobyśmy ją obudzili…
Ostatnie zdanie wskazywało, że wszyscy wiedzą, że między nim a Anką nie jest najlepiej. Naigrawają się. Pewnie się cieszą. Wiadomo, ludzie nienawidzą bogaczy. Do czasu… Do czasu, kiedy potrzebują pieniędzy. Wtedy nagle bogacz jest dobry i wyciąga się do niego rękę.
Wszyscy ochroniarze są do wymiany. Czuł to już od dawna, ale nie miał kiedy się tym zająć. Produkcja najnowszego programu zajmowała ostatnio większość jego myśli. Ale wiedział, że zrobił hit. Takiego show jeszcze w Polsce nie widzieli. Jesienią wszyscy będą o tym mówić…
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk esemesa. Sięgnął do kieszeni szlafroka. Zanim jeszcze spojrzał na ekran, poczuł dreszcz podniecenia, bo ten dźwięk zarezerwowany był dla niej. Nie dla Anki.
Karczma Biały Szkwał: „Obudziłam się i pomyślałam o Tobie…”.
Karczma Biały Szkwał. Pracowała tam jako kelnerka, więc tak ją zapisał. Zmyłka, na wypadek gdyby Anka
miała mu kiedyś grzebać w telefonie. Nie robiła tego nigdy, ale…
„Co sobie pomyślałaś, piękna?” – odpisał szybko.
Karczma Biały Szkwał: „Coś takiego, że mi się zrobiło ciepło… Tam, niżej”.
„Nie pytaj, co u mnie się dzieje teraz tam, niżej”.
Karczma Biały Szkwał: „Pytam”.
„Nie pytaj, tylko bierz!”
Karczma Biały Szkwał: „Do ust?”.
„Do gardła”.
Karczma Biały Szkwał: „Dziś?”.
„Dziś! Muszę Cię w końcu mieć… Swoją drogą jak mnie zapisałaś w telefonie?”
Karczma Biały Szkwał: „No wiadomo! Książę. He, he. Wszyscy tak na Ciebie mówią”.
„To może skoro wszyscy tak mówią, to nie jest to najlepszy pomysł? Zmień na jakiegoś Adama. Bez odbioru. I skasuj tę konwersację. Od razu”.
„Książę”. Kurde! Słyszał, że ludzie tak o nim mówią, i strasznie go to wkurzało. Zawsze wszyscy będą go mieć za synalka bogatego tatusia. W sumie „bogatego” to mało powiedziane. Jego ojciec trząsł mediami w tym kraju. Stacje telewizyjne, radiowe, internet, gazety. Czwarta władza.
Czwarta? Ojciec od lat był drugi lub trzeci na liście najbogatszych Polaków. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Nie potrafił jednego – sprawić, żeby o jego synu nie mówili, że wszystko kupił, załatwił, ułatwił mu tatuś.
Ten program, który teraz zrobił, zamknie wszystkim usta. Sam go wymyślił, wyprodukował, wyreżyserował. Za dużo ludzi przy tym pracowało i widziało, jak harował po dwadzieścia godzin na dobę, żeby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości. Jeżeli ktoś tu komuś coś załatwił, to jedynie on Ance…
Kiedy się poznali, była aktorką. Wziętą. Niezłą, ale nie taką, którą angażuje się do poważnych filmów. Serialową. Dużo pracowała. Nawet na randki trudno było się z nią umawiać. Kiedy się jej oświadczył, zastrzegł, że jako jego żona ma mniej pracować. Spodziewał się awantury, wrzasków, że zrujnuje jej karierę. Tymczasem… Anka z uśmiechem powiedziała: „Kochanie, dla ciebie wszystko”. Następnego dnia oświadczyła producentom, że odchodzi z serialu. Wynegocjowali z nią, że scenarzyści wyślą jej bohaterkę za granicę. I tak Malwina z _Prawdziwej miłości_ wyjechała do Ameryki Południowej w poszukiwaniu swojego biologicznego ojca, a Anka wreszcie miała czas… Na masaże, treningi, ostrzykiwanie twarzy i zakupy w najlepszych sklepach na świecie.
– Może chciałabyś trochę popracować, pokazać się znowu ludziom? Zapomną w końcu o tobie. Poprowadzisz mój program. To będzie mocny powrót – zaproponował jej któregoś dnia.
– W sumie… – odpowiedziała bez przekonania. – Ale pozwolisz mi potem pojechać ze znajomymi na trzy miesiące na Seszele. I wszystko opłacisz. Okej? – Usiadła mu na kolanach i zaczęła czule całować jego twarz i bawić się jego włosami.
– Dobrze. Może też do was dojadę? – odpowiedział. – Najważniejsze, że mam już z głowy sprawę prowadzącej. Bo stale wciskają mi różne dziunie. A jak powiem, że ty prowadzisz, zamknę temat. No bo kto zrobi to lepiej od ciebie? Jesteś _the best, babe_.
– To przy okazji promocji programu postaraj się dla mnie o okładkę w „Playboyu”. Dobrze? Pochwaliłabym się nowymi cyckami. – Ujęła swoje dwa atuty w dłonie i podsunęła mu pod usta. Zanurzył się w nich z rozkoszą. Chwycił ją mocno za biodra, wstał i rzucił na łóżko…
Gdy miała dobry humor, potrafiła być dla niego bardzo miła.Marek
– Czterdzieści jeden, czterdzieści dwa, czterdzieści trzy… – Pompował jak zawzięty. Ramiona już go paliły, ale nie odpuszczał. Nie żeby był jakimś kulturystą, po prostu trener personalny musi wyglądać. Jednak teraz przede wszystkim chciał wyglądać dla niej. Wiedział, że gdy się ma trzydzieści trzy lata na karku, to figura łatwo może
się posypać. On postanowił sobie wyglądać zawsze jak Adonis. Najwyżej nie będzie żarł, ale brzuszyska nie zapuści!
Pot spływał mu po twarzy, zalewał oczy. Wpatrywał się w powiększającą się pod nim kałużę na wysokości jego głowy. Powoli zaczął w niej widzieć swoją twarz…
– Sześćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt sześć… – Lubił liczyć na głos. Łatwiej było mu wtedy kontrolować oddech.
Ona spała jeszcze głębokim snem. Trudno się dziwić. Wymęczył ją dzisiejszej nocy… Ta dziewczyna ma możliwości fizyczne. Zresztą od roku sam o to dbał.
Trzy razy w tygodniu spotykali się na sali treningowej. Prywatnej. Wielkie okna z widokiem na ogród… Nie, nie ogród. Podwarszawską rezydencję otaczał park. Najlepszy, kompletnie niewykorzystany sprzęt, o jakim mogliby pomarzyć zawodowi sportowcy. No i intymność. Pozorna. Nie mieli dużo swobody. Już podczas pierwszego treningu Anka mrugnęła do niego i niby zażartowała, ale tak naprawdę to było ostrzeżenie: „Gratuluję, właśnie dostałeś się, Marku, do domu Wielkiego Brata. Pamiętaj, to pomieszczenie naszpikowane jest kamerami, które zarejestrują każdy twój ruch i każde twoje słowo”.
Doskonale pamięta tamten dzień. Miała na sobie pomarańczowe legginsy i czarny stanik, który opinał kształtny, choć wtedy jeszcze niewielki biust. Podobała mu się, nawet bardzo, ale od razu wiedział, co trzeba poprawić w jej figurze. Ujędrnić tyłek i brzuch, popracować nad plecami. Cycki mogłaby mieć większe… – pomyślał.
Miał ochotę jej dotknąć. Po raz pierwszy zrobił to, gdy walczyła z hantelkami – korekta toru ruchu. Lekko się wzdrygnęła. Jednak w końcu to naturalne, że trener pilnuje, by prawidłowo wykonywać ćwiczenie. Nie wszystko da się wytłumaczyć słowami…
Bardziej intymnie zrobiło się, kiedy doszli do rozciągania.
– Połóż się na plecach, jedną nogę zegnij w kolanie, drugą unieś wyprostowaną. Podociskam cię trochę.
Nie oponowała. Najpierw trochę się śmiała, ale w końcu zorientowała się, że Marek ma poważną minę i napierając torsem na jej udo, ze skupieniem patrzy jej prosto w oczy.
– Dlaczego tak patrzysz?
– Patrzę, jak reagujesz. Muszę kontrolować swoje ruchy. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy…
Bariera bliskości fizycznej została przełamana. Potem wymyślił treningi outdoorowe i od tej pory jedyną barierą, której oboje nie mogli lekceważyć, było to, ile trwały te ich spotkania. Anka zawsze punktualnie wracała do domu. Pilnowała tego…
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk budzika. Wyłączył go szybko. Chciał ją obudzić łagodnie. Tak jak lubiła – pocałunkami.
Wiedział, że nie mają już dużo czasu. Zaraz będzie trzeba się zbierać. Nienawidził jej oddawać. Nienawidził, kiedy wracała do swojego prawdziwego świata. Problem w tym, że ten jej prawdziwy świat był jak bajka i że nigdy nie zrezygnuje z tego, co udało jej się zdobyć. Noc czy dwie w drewnianym domku na campingu potrafiła wytrzymać, ale gdyby miała zamieszkać z nim na pięćdziesięciu metrach przy ruchliwej ulicy w Warszawie, to sielanka szybko by się skończyła.
Jak to jest żyć bez trosk? To znaczy bez zmartwień o kasę, o to, że trzeba iść do pracy, o to, że frank podskoczył i trzeba jakoś na ratę uzbierać. On miał tego typu zmartwienia. Ona za to miała męża.
Księciunio pieprzony! – Na samą myśl o tym gościu wzbierała w nim agresja. Gość nic mu nie zrobił, w sumie nawet go dobrze nie znał, ale miał Ankę tak, jak on nigdy jej mieć nie będzie. Wiedział, jaka jest. Kocha kasę, kocha wygodę. Tymczasem intercyza mówiła jasno: jeśli rozwód będzie z jej inicjatywy lub winy, nie dostanie NIC. Chcesz odejść? Pakujesz to, z czym przyszłaś, i do widzenia.
Nie zdążył jej obudzić. Kiedy wszedł do sypialni, była już ubrana. Stała przy oknie, robiąc szybki makijaż. Wyglądała pięknie, choć jej strój zupełnie nie pasował do tej pory dnia. Czarne skórzane spodnie i srebrna brokatowa bluzka na cienkich ramiączkach. Taką ją porwał wczoraj z imprezy, którą urządził Księciunio.
Nie próbowała ukryć, że nie jest już siksą. Była od niego starsza. Kręciło go to. Trudno było jej zaimponować, czymś ją zaskoczyć, a on lubił wyzwania. To dodawało pieprzu ich relacji. Solą zaś było to, jak reagowały na siebie ich ciała. Nie potrzebowali słów.
– Mareczku, podwieziesz mnie do Gośki i razem z nią wrócę do siebie. Powiem, że spałam u niej.
– I on w to uwierzy? – zapytał. W jego głosie wyczuwało się kpinę. Zawsze szokowało go, jak Anka umie kłamać, kombinować, kręcić. Była naprawdę niezłą aktorką.
– Wiesz, w końcu to była impreza. Znasz nasz układ. Romanse to coś innego niż imprezowe, jednorazowe incydenty pod wpływem. Ja też nie wnikam, z kim on spędził dzisiejszą noc.
– Jestem więc „incydentem”?
– Ty jesteś romansem. W tym problem. – Spoważniała i popatrzyła na niego w milczeniu. – Dużo ryzykuję – dodała po chwili.
– Chcę ciebie. Ale nie tak jak teraz. Chcę ciebie codziennie. Kocham cię, Anka. – Podszedł do niej, nachylił się do jej szyi, ale ona zrobiła unik.
– Przecież wiesz, że straciłabym wszystko.
– A gdyby on chciał rozwodu?
– Dostaję naszą rezydencję w Podkowie i dożywotnie comiesięczne alimenty.
– Ile by tego było? – Nigdy wcześniej o to nie pytał. Bał się poruszać ten temat. Wiedział, że usłyszy kwoty, przy których poczuje się malutki.
– Dwadzieścia tysięcy! Wyobrażasz sobie? Przecież za to nawet bym tej chałupy nie utrzymała.
– Myślałem, że majątek dzieli się na połowę.
– Tylko w przypadku śmierci innej niż samobójstwo… – Anka, wypowiadając te słowa, malowała usta. Nie towarzyszyły jej żadne emocje. Dla niej to była tylko teoria, jakieś punkty z intercyzy, które wykuła na pamięć. Skoncentrowana była jedynie na tym, by równo nałożyć szminkę.
Dla Marka słowo „śmierć” było tak samo naturalne jak „życie”. Jeszcze pięć lat temu służył w wojsku. Misja w Afganistanie. Pokojowa. Brzmi to tak gładko i pięknie, ale widział tam różne rzeczy. Złe. Straszne. Nigdy z nikim się tym nie dzielił. Ale jedno wiedział na pewno: człowieka zabija się łatwiej niż krowę. Jest lżejszy, słabszy. A uczucia? Jakie uczucia? Zabijanie to kwestia rutyny.Czarna owca
Trudno było sobie wyobrazić lepszy moment. Ten był wprost idealny. W tym przypadku liczył się każdy szczegół, każdy pieprzony szczegół, na który zapracowała. Czekała na to latami. Jednak było warto…
Siedziała w salonie swojego własnego apartamentu w Monte Carlo. Dwieście pięćdziesiąt metrów, ostatnie piętro z widokiem na port. Ten port, do którego swoimi luksusowymi jachtami przypływają najbogatsi ludzie świata, politycy, gwiazdy showbiznesu. A potem zapuszczają się wieczorami w uliczki miasta, w którym ona mieszkała. Przegrywali w kasynie pieniądze, a dla otarcia łez wstępowali do salonu Prady, który ona odwiedzała niemal codziennie – wystarczyło, że zjechała windą na parter. I kto tu ma lepsze życie? Stojąc przy portefenêtre ozdobionym rzeźbioną balustradą, wzięła głęboki oddech… Zapach kwiatów. To ją wprost urzekło. Nie znała drugiego takiego miejsca na świecie, gdzie powietrze pachniałoby jak w perfumerii. Bliskość słynnego ogrodu botanicznego znacznie podnosiła cenę apartamentów. Tu nawet gdyby polizać ścianę, poczułoby się smak luksusu. Ale ona była już przyzwyczajona do luksusu. Nie on wprawiał ją tego dnia w tak dobry humor.
Tak, to był idealny moment. Ile lat na to czekała? Kiedy uciekła z domu, miała siedemnaście. Przed tygodniem zmieniła „system operacyjny” na 4.0. No to ładny prezent zrobił jej Księciunio… Choć nie bardzo się śpieszył.
Uśmiechnęła się do siebie, wzięła łyk szampana i jeszcze raz spojrzała na ekran iPada. Tytuł artykułu przyprawiał ją o dreszcze: „Syn znanego miliardera wyprodukował nowy program. To będzie rewolucja w telewizji”.
– Ha, ha! – Choć była sama i nikt jej nie słyszał, śmiała się głośno i powtarzała: – „Syn znanego miliardera, syn znanego miliardera”… – Dawało jej to satysfakcję. – Tym właśnie jesteś, braciszku, „synem znanego miliardera”. I tylko nim pozostaniesz na zawsze. Bez imienia, nazwiska…
Wiedziała oczywiście, że w Polsce zrobiło się głośno o produkcji jej przyrodniego brata. W tym grajdołku podniecą się byle gównem, byle tylko śmierdziało pieniędzmi. I właśnie takie gówno zrobił jej brat. Była o tym przekonana. Ale dobrze, niech mówią, niech piszą. Przecież czekała na właśnie taki idealny moment, kiedy w końcu będzie mogła odegrać się za te wszystkie lata upokorzeń, jakie jej zgotowali – on i ich wspólna mamusia.
Od lat nie myślała o niej jak o matce. To nawet nie był już jej świat. Jednak do pełni szczęścia potrzebowała smaku zemsty.
I właśnie wybiła godzina zero.
Wszystko to miało wydarzyć się znacznie wcześniej – jakieś dziesięć lat temu. Jednak jak na złość „syn znanego miliardera” został kopnięty w dupę przez poprzednią narzeczoną. Śliczna Ola była piosenkarką, również córeczką bogatych rodziców. Oczywiście nie ma co porównywać tych dwóch fortun, ale sroce spod ogona nie wypadła.
Kochali się, za rączki trzymali. Ona tak w niego zapatrzona… Do momentu, gdy „Życie na Szczycie” nie opublikowało trzech ciekawych zdjęć:
1. Śliczna Ola na zapleczu sceny, na której chwilę wcześniej występowała, w namiętnym pocałunku z gitarzystą ze swojego zespołu.
2. Czyżby Ola lewą ręką chwyciła za krocze swojego kolegę?
3. Resztę wieczoru oboje spędzili na tylnym siedzeniu hummera gitarzysty.
Ciacho było z niego, że palce lizać: długie dredy, ręce w tatuażach i twarz Chrystusa. Taki święty diabeł. No i wodził jak diabeł Oleńkę na pokuszenie. A w całej tej historii najzabawniejsze było to, że to nie Książę ją kopnął w dupsko, tylko ona jego. Zupełnie jakby ucieszyły ją te zdjęcia. Najwyraźniej były tej małej kurewce na rękę.
„Syn znanego miliardera” leczył się z tej traumy kilka lat. Z nikim się nie wiązał, przynajmniej oficjalnie. Tymczasem by zemsta była naprawdę słodka, potrzebna była kobieta. Jednak nie jakiś przelotny romansik. Żona. Żeby bardziej bolało. I żeby wstyd był większy.
Wszystko byłoby dobrze, tylko ta Anka trochę nie pasowała do profilu wybranki serca Księcia. Zastanawiała się nawet, jak to się stało, że padło akurat na nią. Była ładna, to fakt. Była znana. Być może o to właśnie chodziło? Może jej braciszek dodaje sobie w ten sposób kilka centymetrów… wzrostu. Nawet z charakterów jacyś tacy niepodobni… Czasem zastanawiała się, czy to możliwe, żeby Anka naprawdę go kochała.
Wpatrując się w zbierające się nad portem chmury, pomyślała, że jest ostatnią osobą, która cokolwiek wie o miłości i może kogokolwiek oceniać. Apartament, pieniądze na koncie – wszystko, co miała, zarobiła, udając może nie wielką miłość, ale przywiązanie i oddanie. Być może nawet nie do końca było to udawanie, bo kiedy myślała o Filipie, robiło jej się ciepło na sercu. Jednak trochę razem przeżyli, mają synka.
Starał się być szarmancki. To jednak był układ, a nie prawdziwy związek. Musiała się zgadzać na wiele rzeczy, na które nie miała ochoty. Kiedyś przyprowadził do domu jakiegoś faceta – nigdy wcześniej ani nigdy później go nie widziała. Podali jej narkotyki. Wzięła dobrowolnie. Po przebudzeniu niczego nie pamiętała. Filip leżał obok niej, był w dobrym nastroju. Gdy spojrzała na niego pytająco, powiedział tylko, że spisała się na medal. Nie rozwijał tematu, a ona nie pytała.
Kiedy go poznała, miała osiemnaście lat… Nie uczyła się, pracowała w McDonaldzie. Mieszkała kątem u swojego chłopaka – studenta polonistyki, który wynajmował pokój w obskurnym mieszkaniu w starej kamienicy na Pradze. Wracała po pracy do domu, śmierdząc frytkami. Nawet po kąpieli czuła ich zapach we włosach. Nie chciała tak żyć. Wiedziała, że nie potrafi dziadować. Musiała jak najszybciej dostać się do kasty, z której się wywodziła, w której żyła przez kilka ostatnich lat. Zawsze zastanawiała się, jak jej mamie – górniczej wdowie – udało się zdobyć jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. Najważniejsze, że zabrał je ze śląskiego familoka wprost do swojego wiejskiego pałacu na Mazurach…
W ciasnym pokoju, w którym mieszkali z Mikołajem, nie mieli nawet łóżka. Stary, wygnieciony dwuosobowy materac wciśnięty był w kąt przy kaloryferze. Trzeba było uważać, żeby się nie uderzyć. Nie liczyła już, ile guzów sobie o niego nabiła.
Któregoś poranka, gdy Mikołaj wyszedł, wpadła w rozpacz. Miała dość tego całego syfu, kajzerek z najtańszym pasztetem na śniadanie i kłótni o to, kto w tym miesiącu płaci za czynsz. Potrzebowała choć odrobiny luksusu…
Wykąpała się. Włożyła sukienkę od Chanel, którą dostała na poprzednie urodziny, i szpilki. Mikołaj nie lubił jej w tym stroju. Mówił, że wygląda w nim jak stara ciotka. Rzeczywiście, patrząc w lustro, widziała dwudziestotrzylatkę. I na tyle się czuła. W tym wydaniu było jej lepiej niż w wojskowej kurtce i glanach… Zajrzała do portfela. Dwadzieścia złotych musiało jej wystarczyć na przyjemności. Ma być miło!
Tramwajem dojechała do centrum i poszła na spacer Nowym Światem, a potem Krakowskim Przedmieściem do hotelu Bristol. Plan był prosty: zamówić herbatę i posiedzieć z książką, porozkoszować się zapachem belgijskiej czekolady, pysznych ciast, na które nie było jej stać, i poudawać kogoś, kim już nie jest…
Żeby nie zwariować, fundowała sobie odtąd taką przyjemność raz w tygodniu. Któregoś dnia zobaczyła, że przy stoliku obok siedzi Filip. Znała go z telewizji. Wszyscy go znali. Były piłkarz, teraz deweloper. W _Wiadomościach_ mówili, że buduje najdroższy apartamentowiec w Polsce… Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech. Podczas kolejnego spotkania zapłacił za jej kawę, zaproponował obiad i ciastko na deser. Tak to się zaczęło. Czuła się przy nim trochę jak córka, ale odpowiadało jej to. Swojego taty prawie nie pamiętała. Zginął w kopalni. Wybuch metanu. Po czterech tygodniach ratownicy dotarli do miejsca zawału. Mamie powiedzieli, że to była szybka śmierć. Wierzyły w to, że nie cierpiał.
A ojczym milioner? Nigdy nie zapomni ich pierwszego spotkania. Ani razu nie spojrzał jej w oczy. I później też nigdy tego nie robił. Chyba nie zdarzyło jej się z nim porozmawiać tak po prostu – o szkole, o chłopakach, o czymkolwiek. Akceptował ją, tolerował to, że jego żona ma taką „broszkę”. Jednak w kwestii listów nie zrobił nic…
Listy przychodziły raz w tygodniu, od kiedy skończyła szesnaście lat. Błękitna papeteria, adres napisany na starej maszynie do pisania. Wysyłane były z poczty w Węgorzewie, a pokojówka – zgodnie z zasadami panującymi w domu – kładła je na biurku w jej pokoju. Co zawierały? Wyznania…
„Drogi Kopciuchu,
podoba ci się to przezwisko? Doskonale pasuje do córki górnika, prawda? Wydaje ci się, że jesteś teraz księżniczką, ale nic z tego, z czego teraz korzystasz, ci się nie należy. I osobiście dopilnuję, żebyś zwróciła każdą pieprzoną złotówkę, którą przejadasz w tym pałacu. Obiecuję ci, że nadejdzie dzień, kiedy wszystko sobie odbiorę. Głupia pokrako, szukaj już sobie bogatego gacha. Nie mogę się doczekać dnia, w którym znikniesz…
Pełen uczuć
Twój Brat
PS Jeśli komukolwiek pokażesz ten list, wszystkiego się wyprę. Zresztą chyba wszyscy doskonale wiedzą, kto w tej rodzinie jest czarną jak węgiel owcą”.
To był pierwszy list. Każdy kolejny był gorszy. Czuła coraz większy niepokój. Miała wrażenie, że jest obserwowana. Przestała ufać znajomym. A on non stop jej groził, naśmiewał się z jej kompleksów, których jak większość nastolatek miała wiele. Brzydził się biedą. Ona najwyraźniej uświadamiała mu, skąd wywodzi się ich matka. Tak to sobie tłumaczyła. Nikt nie wiedział, jaki Książę jest naprawdę. Miał przecież zaledwie dwanaście lat, gdy zaczął ją dręczyć, zamieniając jej życie w piekło.
Po roku postanowiła powiedzieć o wszystkim mamie. Dostała w twarz za oczernianie brata. Ojczym też jej nie uwierzył. Zarzucili jej, że spreparowała te listy.
Do torby treningowej, którą dostała na urodziny wraz z pakietem lekcji tenisa, zapakowała trochę ubrań i kosmetyków. Z portfela mamy ukradła trzysta złotych. Na swoim biurku zostawiła całą korespondencję od Księcia i karteczkę: „Dłużej nie wytrzymam. Nie chcę Was znać”. Mikołaj czekał na nią pod bramą rezydencji. Kiedy biegli razem w kierunku PKSu, śmiała się, nareszcie wolna…
Uciekła z domu i rzeczywiście stała się czarną owcą rodziny. Kiedy znajomi o nią pytali, matka i ojczym mówili, że wyjechała do szkoły za granicę. I odebrała szkołę… Życia.Hulk
„Dziś wieczorem” – Hulk odczytał wiadomość, która przyszła na szyfrowany komunikator, i zgodnie z zasadami dyskrecji od razu ją skasował. Był podekscytowany, ostatecznie od kilku tygodni był częścią jakiegoś spisku, którego jednak do końca nie rozumiał. Ale gdy Generał wydaje rozkazy, żołnierz nie pyta, tylko je wykonuje.
Bywają takie sytuacje, które potrafią zmienić całe twoje życie. I są tacy ludzie, dla których jesteś w stanie zrobić wszystko. On dla Generała – gdyby trzeba było – zdradziłby nawet rodzonego brata. Tak. Od lat był on dla Hulka najważniejszą osobą. Tym bardziej że zawdzięczał mu życie…
Siedział na pomoście. Delektował się słońcem i świeżo wyciśniętym sokiem z marchwi. Zdrowa dieta to był jego priorytet. Bo ciało to nasz jedyny stały adres. Z dupiatego mieszkania czy kraju możesz się wyprowadzić. Ciało masz dane raz na zawsze. Musi być silne i niezawodne. Taką miał filozofię. I choć może na to nie wyglądał, wiedział, że ma łeb na karku. Każdego dnia z tego korzystał i… kombinował. A cel miał jasny: pracować do czterdziestki. Potem zamierzał się wylegiwać na Jamajce i mieć wszystko w głębokim poważaniu. Dzisiejsza noc miała go przybliżyć do tego celu. Kolejny krok, który zaowocuje zerami na jego koncie…
Wszyscy jeszcze spali. Kto w pałacu wstawałby przed południem, zwłaszcza że dla jego mieszkańców wieczór kończy się zazwyczaj tuż przed wschodem słońca.
W dzień różnie bywa, zależy od pory roku. Senior rodu przeważnie siedzi godzinami w swoim gabinecie i pracuje – klepie coś na komputerze, rozmawia przez telefon. Mówi się więc, że pracuje. Szczerze? Chuj wie, co tam robi – myślał Hulk. – Może po prostu zamyka się tam przed żonką. Kto by wytrzymał to jej ciągłe trajkotanie?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki