Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Nocturna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nocturna - ebook

Witamy w świecie, w którym każdy ma nadnaturalny talent… tylko nie każdy powinien z niego korzystać.


Alfie, młodziutki następca tronu królestwa Catallan, wraca do domu z imperium Englass, gdzie poświęcił się studiom nad czarną magią. Jest ogarnięty obsesją uratowania starszego brata – ofiary zakazanych praktyk. Nikt już nie wierzy, że królewicza Deza da się przywrócić do żywych z otchłani, i tylko Alfie obiecuje sobie nie spocząć, póki nie odnajdzie sposobu na odwrócenie klątwy.

Zmuszony przez rodziców do powrotu i przyjęcia królewskich obowiązków, chłopak może liczyć na wsparcie dawnej nauczycielki, Palomy, oraz ekscentrycznego przyjaciela, Luki. Mimo to pierwsze przyjęcie w nowej roli kończy się tragicznie, a Alfie zmuszony jest ratować Lukę przed śmiercią, wypuszczając na świat potężną magię ciemności. Co gorsza, mimowolnym świadkiem tej sytuacji staje się Finn, złodziejka dysponująca naturalnym talentem do zmiennokształtności. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy złodziejka odkrywa, że władzę nad wypuszczoną ciemnością przejął Kol – jej przybrany ojciec i zarazem największy koszmar jej życia. Teraz jednak zagraża nie tylko Finn, ale całej stolicy, a może i całemu Catallan.

Związani świadomością nadciągającej katastrofy, Alfie i Finn muszą wyruszyć w pełną niebezpieczeństw podróż, by na nowo zapieczętować zło, a przy okazji nie dopuścić do tego, by o jego uwolnieniu dowiedzieli się dorośli.


„Nocturna”, debiutancka powieść Mayi Motayne, to napisany z rozmachem pierwszy tom cyklu osadzonego w świecie inspirowanym kulturami Ameryki Łacińskiej. Barwni bohaterowie, gwałtowne zwroty akcji i doskonale znana opowieść w zupełnie nowej odsłonie gwarantują książkę trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Znakomicie napisane fantasy, wyróżniające się językiem i realiami świata przedstawionego. Z pewnością stanowi jedną z lepszych pozycji z tego gatunku, jakie ukazały się w ostatniej dekadzie.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-878-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Książę bez przyszłości

Książęta zawsze wracają do domu.

Matka to właśnie powiedziała Alfiemu, gdy przed trzema miesiącami wsiadał na pokład statku odpływającego z San Cristobal. Alfie patrzył wówczas, jak miasto znika powoli za horyzontem, jakby połykane przez żarłoczną bestię.

Dziś ten sam statek wpływał leniwie do tego samego portu, Alfie zaś stał na pokładzie, zamyślony. Cień kulił się nerwowo u jego stóp.

Książę powrócił.

Spojrzał w dal. Kolejne kręgi, z których ukształtowana była stolica, wynurzały się z fal, rozkwitając jeden po drugim ponad linią horyzontu, począwszy od Szczypty z rzędem przygarbionych tawern dzielnie stawiających czoło porywistym wiatrom, po majestatyczne hacjendy ze spadzistymi ceglastymi dachami i witrażami w oknach, porastające Kokardę, w głębi lądu. Dalej, na tle błękitu, majaczyły łagodne górskie stoki, a gdyby zmrużył oczy, zapewne dostrzegłby na nich pola trzciny cukrowej kołyszące się na wietrze i czekające na rychłe żniwa. Na koniec zaś, niczym słońce o brzasku, wyłonił się pałac królewski.

Alfie mocniej zacisnął palce na relingu. Łopot szkarłatnych żagli ucichł, załoga przygotowywała się do wejścia do portu. Portowe sklepiki i tawerny były obwieszone lampionami, które miały płonąć przez całą noc, wabiąc swym czarem przybywających żeglarzy.

Pomimo wszystkiego, co się stało, miasto właściwie się nie zmieniło. W tym właśnie tkwi sens pojęcia dom, pomyślał Alfie. Dom pozostaje niezmienny, nawet gdy ty zmienisz się nie do poznania.

Alfie poczuł w sercu nagły łomot. Zapragnął znaleźć się z powrotem na otwartym morzu i nigdy więcej nie dotknąć stopą tej ziemi.

– Wasza Wysokość – rzekł kapitan, wyrywając Alfiego z zadumy. – Powóz czeka.

Alfie westchnął ciężko, nie odrywając wzroku od morskiej toni. Ławice kolorowych ryb przepływały spokojnie, nie zwracając większej uwagi na sunący po powierzchni statek.

Im bardziej Alfie oddalał się od oceanu, im bliżej był Głębi, swych rodzinnych wód, tym większy odczuwał niepokój. Mocny, wręcz fizyczny, gdzieś wewnątrz trzewi. Był zbyt blisko domu… I nie dało się już tego odwrócić.

Jak każdy, tak i on urodził się ze skłonnością ku jednemu z czterech żywiołów. W jego przypadku była to woda. Nie znał się zbyt dobrze na wodnych zaklęciach; jak większość przedstawicieli wyższych warstw nie przykładał się zanadto do nauki o żywiołach. Tym niemniej teraz zapragnął wyrzucić ręce w powietrze i tak pokierować falami, by statek popłynął jak najdalej stąd.

Zamiast tego jednak oznajmił:

– Dziękuję, Bastienie. Dobrze się spisałeś. – Gdy zaś kapitan ukłonił się i odwrócił, Alfie dodał: – Espérate.

– Tak, Wasza Wysokość?

– Czy wyglądam… – zerknął ukradkiem na kapitana – …czy wyglądam odpowiednio?

Bastien spojrzał na księcia ze zrozumieniem.

– Wyglądasz dobrze, Wasza Wysokość. A nawet gdybyś nie wyglądał, rodzina i tak ucieszy się na twój widok. Niezależnie od tego, jak wyglądasz.

Alfie skinął uprzejmie głową, a kapitan odszedł, zostawiając go sam na sam z jego myślami.

Przez cały ostatni tydzień nie pił, przestał też zarywać noce, rezygnując z czytania każdego dotyczącego nielegalnej magii tekstu, jaki tylko wpadł mu w ręce. A wszystko po to, by pozbyć się sińców pod oczami.

Picie pozwoliło mu zapomnieć o tym, że zamiast bólu po stracie, czuł jedynie wściekłość. Załoga statku doskonale o wszystkim wiedziała i przed nią Alfie nie musiał niczego udawać, ale teraz, przed spotkaniem z matką, postanowił zatuszować skutki złego prowadzenia się przez ostatnie miesiące. Nie potrafił jednak pozbyć się nieodłącznej butelki tequili, wciąż miał ją przypasaną do biodra, swoją kotwicę ściągającą go w otchłań otępienia.

Zszedł do doku po rozkołysanym trapie. Zaskoczył go przerażająco nieruchomy grunt pod stopami, jakby z ziemi wynurzyły się dłonie, próbujące złapać go i przytrzymać w miejscu przepełnionym wspomnieniami, których bardzo nie chciał pamiętać. Zacisnął zęby, wbił stopy mocniej w ziemię, by cień przestał się wyciągać w stronę statku. Wrócił do domu. Musiał zachować pozory.

Z wysoko uniesioną głową ruszył w stronę oczekującego powozu, wokół którego zbierali się już ludzie pracujący w dokach, obywatele królestwa, którego dziedzicem miał nieszczęście właśnie zostać. Szeptali:

– To naprawdę on?

– Dziedzic, książę Alfehr, powrócił!

Słowa, które słyszał, przygniotły go jak głaz. Tytuł następcy tronu należał się jego bratu, Dezminowi. Nie jemu.

Alfie przyspieszył kroku. Strażnicy w czerwonych pelerynach z herbem Kastalanii otoczyli powóz kordonem.

Jakiś człowiek wziął dziecko na barana, by mogło lepiej widzieć księcia.

– Mira, Mijo, patrzcie! Oto książę we własnej osobie!

Alfie poczuł się fatalnie. W oczach tych ludzi było tyle nadziei...

W końcu dotarł do pojazdu. Serce waliło mu jak młotem. Zanim jednak wsiadł do powozu, usłyszał okrzyk, który smagnął go niczym bat:

– Cierpimy wraz z tobą, książę Alfehrze! Niech książę Dezmin spoczywa w pokoju!

Uśmiech Alfiego zgasł. W tych słowach kryło się ziarno prawdy: lud cierpiał z powodu zniknięcia Deza. Poddani stracili prawdziwego przywódcę, jego miejsce miał zająć, no cóż… Alfie…

W jednej kwestii ten, który krzyknął, się mylił. Dez nie umarł. Alfie wrócił do domu, by go odnaleźć. Wrócił tu w istocie właśnie dla tych ludzi, ludzi, którzy potrzebowali prawdziwego króla. Wrócił, by wszystko naprawić.

Z całych sił starał się nie okazywać emocji. Spojrzał na tłum i rzekł:

– Dziękuję.

Jego głos był pusty i beznamiętny. Lepsze to niż złamane nuty, pomyślał.

W miarę jak powóz oddalał się od portu, a lśniąca pałacowa brama malowała się coraz wyraźniej ponad horyzontem, żołądek Alfiego zaciskał się w supeł z coraz większego przerażenia. Podróż do domu trwała zbyt krótko. Powiadają, że przy dobrej zabawie czas szybko mija – ale gdy nadciąga coś, czego bardzo nie chcemy, po prostu pędzi.

Srebrne wrota otwarły się i powóz wjechał na królewskie ziemie. Na środku jeziora pysznił się bijący przepychem gmach pałacu. Kopuły, każda zdobiona różnobarwnymi kawałkami szkła, odbijały blask księżyca, mieniąc się szkarłatem, lazurem, jadeitem.

Pałac otaczały wody jeziora. Gdy powóz zbliżył się do brzegu, stojący nad wodą Rzeźbiarze unieśli równocześnie ręce i z toni wynurzyła się kamienna ścieżka. Alfie, jako dziecko, wyglądał zawsze przez okno i obserwował, jak kamienie za powozem na powrót nikną w głębi jeziora. Teraz jednak książę spoglądał prosto przed siebie.

Woźnica zatrzymał konie na pałacowym dziedzińcu, a Alfie, wysiadłszy z powozu, poczuł się śmiesznie mały wobec monumentalnego gmachu.

Gdy podszedł do kamiennych schodów, stojący przy nich sługa zgiął się w głębokim ukłonie.

– Witamy w domu, Wasza Książęca Mość. Król i królowa pragną, aby…

– …abym zaczekał na nich w bibliotece – dokończył Alfie. Jego rodzice prowadzili tam wszystkie poważne rozmowy. Sługa przytaknął. – Już tam idę. Dziękuję.

Wspiął się po schodach, a poły jego płaszcza łopotały na wietrze niczym żagle. Drzwi uchyliły się i Alfie poczuł znajomy zapach domu: cynamonowe kadzidło, które uwielbiała palić matka, i świeżo uprana pościel. Podeszwy jego butów stukały na ręcznie malowanych płytkach pałacowej posadzki, dźwięk niósł się echem po korytarzach.

Podwieszone pod sufitem pasy wielobarwnego materiału dodawały ciepła pustym, zbyt przestronnym korytarzom. Ściany pokryte były tymi samymi co posadzka kafelkami, które tworzyły jaskrawą mozaikę wzorów o barwie sjeny palonej, różanej czerwieni, słonecznej żółci. Mijani słudzy kłaniali się Alfiemu, a on kiwał im lekko głową, z każdym okazanym honorem czując, jak narasta w nim niepokój.

Zmierzając ku bibliotece, przyspieszył kroku. Jeżeli rodzice chcieli z nim porozmawiać, powinni załatwić to szybko. Miał dziś partię do rozegrania. Partię do wygrania.

Skręcił w jeden z korytarzy, gdzie co najwyżej dwunastoletni sługa pieczołowicie odkurzał portrety dawnych królów i królowych, wiszące rzędem na ścianie w pozłacanych ramach. Chłopiec wymówił magiczne słowo i miotełka z piór uniosła się, by oczyścić ogromną podobiznę pradziadka Alfiego. Służących uczono prostych form mówionej magii, potrzebnych w ich pracy – krótkich zaklęć wykorzystywanych podczas porządkowania wnętrz. Alfie nie znał tego chłopca; musiał być tu nowy. W prawym uchu sługi błysnął srebrny kolczyk. Tak, musiał być nowy, skoro przełożony jeszcze nie zakazał mu nosić biżuterii.

Alfie próbował przejść obok chłopca niezauważony, lecz ten dostrzegł go, a jego oczy rozszerzyły się w nagłym zdumieniu. Otworzył usta i zamknął je bez jednego dźwięku, niczym złapana na haczyk ryba. W końcu jednak przemówił:

– Książę Alfehr! – Po czym odwrócił się i rozpłynął w reweransie. Przestał się koncentrować na zmiotce, co sprawiło, że ta poczęła pikować ku ziemi.

Alfie wystawił rękę.

– Parar!

Zaklęcie sprawiło, że zmiotka zamarła, zawisłszy tuż nad głową chłopca. Rumieniec wstąpił na policzki młodego sługi, który pospiesznie chwycił swoje narzędzie pracy.

Alfie ruszył dalej, jeszcze przez jakiś czas czując na plecach wzrok chłopca. Sługa patrzył na niego ze zbyt wielką nadzieją, zupełnie jak tamci ludzie w porcie.

Szybkim krokiem przemierzył hol i stanął przed drzwiami biblioteki. Wykonane z ciemnego drewna, zdobione kunsztownymi płaskorzeźbami, tkwiły na swym miejscu, majestatyczne jak zawsze. Alfie pozwolił, by otuliła go cisza tego pomieszczenia. Poczuł się niczym w olbrzymiej jaskini. Kopulaste sklepienie z barwionych szkieł ledwie przepuszczało nastrojową poświatę. Zaopatrzone w kółka drabiny opierały się o pnące się od podłogi po sufit półki. Pluszowe fotele jakby zapraszały, by w nich zatonąć z jakąś ciekawą lekturą.

Alfie czuł się tu naprawdę dobrze, chociaż to właśnie tutaj miały miejsce wszystkie te rozmowy o odpowiedzialności, o ciążącym mu dziedzictwie.

Podszedł do najbliższego regału, o który opierała się drabina niewiele wyższa od niego. Zadarł głowę i zapatrzył się w sięgające sufitu rzędy książek. Ponad nimi, na witrażu na kopule górowała skomponowana z jaskrawych fragmentów szkła historia Królestwa Kastalanii.

Alfie wspiął się na pierwszy stopień.

– Alargar! – rzekł. Drabina wyciągnęła się i sięgnęła górnych półek. Cień księcia również się rozciągnął. Musiał mieć teraz wysokość ze dwudziestu ludzi. Ale Alfie się nie bał. Każdy bruxo na jego poziomie znał zaklęcia spowalniające upadek i zapewniające miękkie lądowanie. Wolał pobuszować po górnych półkach z książkami, niż czekać bezczynnie na nieuchronne kazanie o obowiązkach, które zaniedbał przez ostatnie trzy miesiące.

Przebiegając palcami po grzbietach oprawnych w skórę ksiąg, na chwilę zapomniał o problemach. Otaczały go woluminy przepełnione różnorodną magią. Książki o magii żywiołów, czyli o tym, jak wykorzystać wrodzone zdolności do kontrolowania jednego z żywiołów ruchem i intuicją; książki o zaklęciach mówionych i pisanych, wymagających pilnej nauki języka magii; a nawet książki o najrzadszym rodzaju magii, propio – osobistych zdolnościach specyficznych dla każdego bruxo z osobna. Bruxos, którzy urodzili się z propio, uważano za obdarzonych najsilniejszą więzią ze sztuką magiczną. Propio karmiło się wewnętrzną energią dysponującego nim bruxo; mag i magia pozostawali we wzajemnej równowadze: bruxo oddawał swoje ciało i energię jako schronienie i pożywkę dla magii, ta zaś w zamian oddawała magowi swoją moc.

Niezależnie jednak od tego, ile Alfie czytał na ten temat, w żadnej książce nie znalazł opisu tego, jakie uczucie budziło w bruxo używanie magii, jak wyglądała interakcja z żywą siłą tak potężną, że człowiek czuł się wobec niej maleńki. Magia nie umiała mówić, lecz połączenie z nią było jak rozmowa, jak taniec, jak historia opowiedziana przyjacielowi, historia, której zakończenie mógł wymyślić sam. Alfie uważał, że magia przypomina bezpańskiego psa. Jeśli podejdziesz do niego z wrogim nastawieniem, zacznie warczeć. Jeśli będziesz zbyt niespokojny, ucieknie. Ale jeżeli zwrócisz się do magii z szacunkiem i sercem na dłoni, pozwoli ci się pogłaskać po grzbiecie i podrapać za uszami.

Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na sufit. Skupił się, oczyścił umysł, aż zlał się w jedno z magią przenikającą świat, przenikającą jego samego. Opanowanie tej medytacyjnej sztuczki kosztowało go lata starań. Gdy osiągnął stan jedności z magią, czuł ją niczym puls czy bicie serca, czuł, jak wibruje w powietrzu, czasem wolniej, czasem znów szybciej, dostosowując się do jego rytmu.

Gdy już pochłonął go prąd magicznego strumienia, Alfie znalazł potrzebne słowo:

– Contar!

Na ten rozkaz obrazy zbudziły się do życia i mieniąc się kolorami, poczęły wirować nad jego głową. Magia ożywiła martwe kompozycje, ukazując ludzi odzianych w barwne szaty, szczęśliwych i wolnych w swej magii.

Nagle, gdy na wybrzeżu pojawili się anglezyjscy najeźdźcy, obrazy pociemniały. Obcy zniewolili jego lud, dosłownie zakuli go w kajdany. Alfie obserwował, jak zaklęte łańcuchy połyskują magią odbieraną wolnym ludziom i przekazywaną mistrzom z Anglezji. Anglezyjski reżim zniszczył wszystkie woluminy w ojczystym języku Kastalańczyków, zmuszając ich, by zapomnieli język, dzięki któremu komunikowali się ze swym dziedzictwem – z magią.

Później wybuchła rebelia i zniewolony lud uwolnił się z kajdan, powstał przeciwko najeźdźcy i na nowo odnalazł swój język. Wizualizacja kończyła się obrazem wielkiego ptaka, rozrywającego okowy i triumfalnie rozprostowującego skrzydła. Ptak stał się symbolem do dziś zdobiącym flagę Kastalanii. Na fladze, tuż pod ptakiem widnieją słowa w języku kastalańskim: Magia Para Todos.

Magia dla wszystkich.

Alfie opuścił dłoń i witraże ponownie zamarły. Próbował użyć tego zaklęcia na długo przed opuszczeniem domu, ale nie udawało mu się. Teraz nie mógł powstrzymać się od okrzyku Wépa!, który poniósł się echem po całej bibliotece. To samotne, odbijające się od ścian echo sprawiło, że uśmiech zniknął z twarzy Alfiego.

Kiedy byli mali, zakradali się wspólnie z Dezem do biblioteki, by odgrywać epickie pojedynki na swoje treningowe miecze. Kiedyś zapytał brata, dlaczego zawsze walczą w bibliotece, ten wzruszył ramionami i stwierdził:

– Biblioteka jest wielka i robi dramatyczne wrażenie. W książkach zawsze walczy się w miejscach, które są wielkie i robią dramatyczne wrażenie. A na dodatek, gdy krzykniesz, cały pokój ci odpowiada.

To powiedziawszy, Dez ryknął, a jego głos echem odbił się od stropu. Alfie poszedł w ślady brata, choć w porównaniu z rykiem Deza jego głos brzmiał co najwyżej jak lichy pisk.

– No widzisz. – Dez uśmiechnął się triumfalnie. – Dobre echo zawsze się przyda.

Alfie przycisnął czoło do stopnia drabiny. W całym pałacu mówiło się o Dezie. Nie było komnaty, w której mógłby zapomnieć o strachu, że nie go odnajdzie. Że jego brat jest martwy, jak wszyscy sądzili.

– Alfehrze. – Głos z dołu rozerwał ciszę. Był to głos grzmotu poprzedzającego błyskawicę. Był to głos króla.

Alfie spłoszył się i złapał drabinę obiema rękami. Król Bolivar i królowa Amada stali u jej stóp, spoglądając w górę, ale z tej wysokości Alfie nie mógł dostrzec wyrazu ich twarzy. W przeciwieństwie do niego, wysokiego i szczupłego, ojciec był raczej krępej budowy. W tym względzie podobny był do niego Dez. Alfie najwyraźniej odziedziczył wiotką sylwetkę matki.

– Zejdź. – Głos matki drżał od emocji, choć Alfie nie potrafił ustalić, czy była to ulga, czy gniew.

– Tak, matko! – zawołał. Wziąwszy głęboki oddech, szepnął: – Acortar.

Drabina powoli zjechała w dół, aż chłopak znalazł się tuż nad posadzką. Zszedł na ziemię i zwrócił się do rodziców. Ręce matki skrywały się w fałdach pogniecionej purpurowej sukni. Jej ciemne oczy były rozszerzone jak gdyby w zdumieniu, jakby nie dowierzała, kto przed nią stoi.

Opuścił wzrok, unikając ich spojrzeń.

– Wybaczcie, że tak długo…

Nim zdołał dokończyć, królowa zrobiła krok do przodu i zamknęła go w gwałtownym uścisku. Król zaś objął ich oboje z delikatnością, której Alfie tak rzadko doświadczał ze strony ojca.

– Synu – rzekł król miękkim tonem.

Alfiego zapiekły oczy.

– Wróciłem do królestwa.

Królowa Amada odsunęła się od syna, jakby chciała go lepiej sobie obejrzeć. Położyła dłoń na jego policzku.

– Do domu, synu. Wróciłeś do domu. Tęskniliśmy za tobą.

Wyrzuty sumienia przeniknęły go na wskroś. Nie pojawiłby się tu, gdyby nie czekająca go rozgrywka. A oni czekali na niego, odkąd wyjechał. Teraz patrzyli w jego oczy z tak ogromną wiarą, wiarą, na którą niewątpliwie nie zasługiwał.

Jeżeli istniał choć cień szansy, że podczas nocnej rozgrywki znajdzie coś, co pomoże mu odszukać Deza, warto było wrócić, mimo wszystko.

– Nie powinienem był wyjeżdżać na tak długo – zaczął nieswoim głosem.

– Rozumiemy cię, synu – rzekł król, robiąc krok w stronę pluszowych foteli. Usadowił się w jednym z nich i wskazał Alfiemu oraz królowej sąsiednie siedziska. – Każdy przeżywa żałobę po swojemu. Najważniejsze, że wróciłeś do domu.

Podczas swojej podróży Alfie obawiał się, że po zniknięciu Deza, jedynego pomostu między ojcem a nim, ich relacja nieuchronnie przekształci się w czysto formalną. Mylił się jednak. Miłość, którą czuł zamknięty w ojcowskich objęciach, była tak samo prawdziwa, jak ta, którą pamiętał – i bolała o wiele bardziej, ponieważ nie mógł jej dzielić z Dezem.

Kiedy usiedli, królowa spojrzała ponad ramieniem syna w kierunku drzwi. Jej twarz miała błagalny wyraz.

– Luko, proszę. Nie chcesz się nawet przywitać?

Na wspomnienie przyjaciela Alfie zerwał się na równe nogi. Razem wychowywali się w pałacu i chociaż formalnie byli kuzynami, nie nazywali się inaczej niż braćmi. Dzieciństwo Alfiego upłynęło pod znakiem całodziennych szaleństw z Luką i Dezem w pałacowych korytarzach.

Początkowo nie zauważył przyjaciela stojącego w progu biblioteki. Teraz jego obecność wydała mu się mocno namacalna… i dziwnie chłodna. Luka opierał się o drzwi z rękoma skrzyżowanymi na piersi i spoglądał na niego złowrogo. Alfiego ścisnęło w żołądku. Rzadko kiedy widywał Lukę bez uśmiechu na twarzy, wściekłość była czymś absolutnie nowym.

– Witaj, Alfie – powiedział krótko Luka, po czym zwrócił się do królowej: – Przywitałem się. Czy mogę już odejść?

Królowa wyciągnęła do niego rękę.

– Luka…

Zmrużył oczy.

– Dlaczego muszę się z nim witać, skoro on nie zadał sobie trudu, by się ze mną pożegnać?

Alfie drgnął i zrobił krok do przodu, lecz Luka zadarł podbródek, rzucając mu nieme: „Nie waż się podejść bliżej”.

Król wstał i ujął Alfiego za ramiona, patrząc na niego, jakby chciał powiedzieć: Daj mu czas.

– Możesz odejść, Luko.

– Dziękuję – odparł przyjaciel i spojrzał nie na Alfiego, ale jakby przez niego. Skinął głową parze królewskiej, odwrócił się i zniknął za drzwiami.

Alfie chciał ruszyć za przyjacielem, jednak ojciec go powstrzymał.

– Daj mu ochłonąć – rzekł. – Ciężko przeżył twój wyjazd. – Spojrzał znacząco na Alfiego. – Tę sytuację jeszcze rozwiążesz. Najpierw musimy porozmawiać o czymś innym.

Matka skinęła głową, potwierdzając w ten sposób, że zgadza się z królem. Alfie usiadł, lecz wzrok wciąż miał utkwiony w drzwi. Wiedząc, że Luka będzie próbował go zatrzymać, zachował się jak tchórz i wsiadł na statek bez słowa pożegnania. Rozumiał, że w pełni zasłużył na złość przyjaciela, ale uraza w jego wzroku wciąż piekła jak policzek.

Głos króla wyrwał go z otępienia.

– Musimy ci powiedzieć o wielu sprawach i dużo musimy zrobić, by przygotować cię do objęcia tronu.

Alfie zjeżył się. Rodzice wciąż naciskali. I za każdym razem, gdy sugerowali, że ma zastąpić Deza, w jego sercu otwierała się nowa rana, świeża i krwawiąca. Właśnie dlatego uciekł na statek. By być jak najdalej od domu.

– Nie zapomnieliśmy o Dezminie. Nigdy o nim nie zapomnimy. – Królowa odwróciła się do syna tyłem. Jej głos łamał się, a Alfiego zakłuło w sercu. Matka jednak powstrzymała emocje, spojrzała na Alfiego płonącym wzrokiem i powiedziała stanowczo: – Nasi poddani są jednak ważniejsi od żałoby. Spędziłeś trochę czasu sam, odpocząłeś, ale teraz musisz się przygotować. Jesteś następcą tronu, czy ci się to podoba, czy nie. Zaakceptuj to, jeżeli nie dla brata, to własnych poddanych. Rozumiesz?

Alfie zacisnął zęby i zmusił się do odpowiedzi:

– Tak, rozumiem.

– Historia tworzy się na naszych oczach. Za kilka miesięcy spotkamy się po raz pierwszy od kilku pokoleń z naszym największym wrogiem, by zawrzeć z nim pokój. – Król wskazał na witraże. – Zakopanie topora wojennego między Anglezją a Kastalanią i nasz przyszły sojusz dowiodą, że powstaliśmy z popiołów, że z dawnego niewolnika zmieniliśmy się w prawdziwe imperium. Lecz śmierć Deza – oczy króla zabłysnęły – osłabiła naszą pozycję, na zewnątrz wydajemy się niestabilni i niezdolni do obrony własnego interesu. Jego śmierć podaje w wątpliwość nasz polityczny status i nasze możliwości jako sojusznika. Musimy więc odpowiednio cię przygotować, po czym zaprezentować cię światu i poddanym jako księcia gotowego do objęcia władzy. Najpierw nad Kastalanią, a potem nad całym światem. Zaczniemy za dwa dni od przyjęcia z przedstawicielami najwyższej szlachty, które wydajemy na cześć twojego powrotu. Święto Równonocy wypada za cztery dni i tradycyjnie urządzimy bal właśnie wtedy. Będzie to najlepsza okazja, by zaprezentować cię całemu królestwu jako przyszłego władcę.

Alfie zesztywniał na myśl, że tak szybko ma być przedstawiony poddanym jako następca Deza. Nawet gdyby jego brat faktycznie nie żył, wszyscy pewnie śmialiby się z księcia bez przyszłości, który miałby zapewnić przyszłość całemu królestwu. Czy rodzice tego nie dostrzegali?

– Ale ojcze… – odezwał się w końcu, zaciskając dłonie w pięści – nie zmieniłem zdania. Wciąż wierzę, że Dez może żyć. Nie wiemy przecież na pewno, czy…

– Alfehrze! – ryknął ojciec. Alfie wyprostował się jak struna. Królowa położyła dłoń na ramieniu męża, oddychała płytko i nierówno. – Nie pozwolę, byś dalej snuł swoje niedorzeczne teoryjki. Nie wolno ci ignorować prawdy i swoich obowiązków z powodu mrzonek.

– Ale… – próbował protestować Alfie, lecz ojciec zgromił go wzrokiem.

– Osoby zdemaskowane jako członkowie szajki, która odebrała nam Deza, zostały pojmane i zamknięte w celach w Wieży Zegarowej do końca swych marnych żywotów. Rodziny trojga prowodyrów – Marco Zelasa, Alonso Marqueza oraz Marii Villanuevy – poprzysięgły koronie lojalność i wyrzekły się swych zdradzieckich krewnych. Nie ma powodu, żeby to dalej roztrząsać. Por favor – rzekł, a jego głos przepełniał błagalny ton – pozwól bratu spoczywać w pokoju.

Alfie wbił wzrok w ziemię i zacisnął zęby. Palce wyciągały się machinalnie w kierunku butelki z tequilą wciąż przytroczonej do pasa. Tak bardzo chciałby zapomnieć znów o bólu. On jeden był z Dezem tamtej nocy, gdy ten zniknął. Siedzieli w Błękitnej Komnacie, bawialni położonej we wschodnim skrzydle pałacu, i naradzali się, jak przekonać rodziców, by pozwolili im wyjechać za granicę z okazji dwudziestych trzecich urodzin Deza wraz z Luką. Chcieli pobyć razem, tak beztrosko, nim Deza pochłoną bez reszty przygotowania do egzaminu na króla.

Pamiętał, jak nagle drzwi Błękitnej Komnaty rozwarły się z impetem i do środka wpadła dziewczyna, na pierwszy rzut oka niewiele starsza od Alfiego.

Nazywała się Xiomara Santoro, jak dowiedział się później. Nigdy nie zapomni tego imienia.

Dostrzegł za plecami dziewczyny dwóch strażników leżących bez ruchu na podłodze. Z ich poderżniętych gardeł sączyła się krew.

Dez zasłonił Alfiego własnym ciałem. Chronił brata aż do końca.

W chwili krótkiej jak oddech dziewczyna uniosła dłoń i rozcapierzyła palce. Posadzka pod stopami Deza otworzyła się w ciemną przerażającą czeluść. Alfie, osłupiały z trwogi, patrzył, jak Dez spada w otchłań. Oczy brata przepełnione były potwornym strachem i niemym błaganiem o ratunek. Dez wyciągał w jego kierunku ręce. Alfie już miał skoczyć za Dezem, lecz posadzka zasklepiła się; po czeluści, w której zniknął Dez, nie pozostał ślad.

W tym czasie do komnaty zbiegli się nowi strażnicy. Przygwoździli dziewczynę do podłogi. Alfie padł na kolana, wykrzykując jedno po drugim wszystkie znane sobie zaklęcia, byle tylko rozewrzeć posadzkę, odkryć na powrót mroczną otchłań, którą dziewczyna stworzyła swoim potwornym propio. Nadaremnie.

Podczas przesłuchania napastniczka wyjawiła nazwiska wszystkich, którzy zlecili jej unicestwienie rodziny królewskiej. Niewielka to była pociecha. Żałoba, niczym czarny welon, spowiła królestwo. Rynek wypełniały malowidła z wizerunkiem zmarłego księcia Dezmina. Szlachcice z wszystkich stron kraju ustawiali się w kolejce, by złożyć hołd rodzinie królewskiej i przysiąc jej wierność, przerażeni, że i oni trafią do Wieży Zegarowej wraz z odpowiedzialnymi za zdradę. Kastalania drżała niczym obnażony, wrażliwy nerw, podrygujący od najlżejszego dotyku i wysyłający impulsy do mózgu na każdy zwiastujący zagrożenie sygnał.

Alfie jednak nie chciał tracić nadziei. Jakaś jego część wierzyła, że Dez nadal żyje i czeka gdzieś, by ktoś go odnalazł.

– Wybaczcie – oznajmił Alfie, czując na języku kwaśny posmak kłamstwa. – Więcej o tym nie wspomnę.

Królowa ujęła dłonie Alfiego w swoje i spojrzawszy znacząco na króla, rzekła:

– Jesteś zmęczony. Chcesz nieco odpocząć i porozmawiać o tym jutro?

Alfie podniósł się z fotela. W ustach miał posmak goryczy.

– Tak, stanowczo.

– Pamiętaj tylko, synu – zaczął król, nim Alfie opuścił bibliotekę – mój pradziadek był pierwszym wolnym królem Kastalanii. Kiedy nastanie czas, ty będziesz piątym. Jesteś potomkiem ludzi żyjących w okowach, ludzi, którym odebrano język magii. Nie zawiedź ich.

Cień Alfiego nerwowo kulił się u jego stóp.

– Nie zawiodę. Postąpię właściwie. Obiecuję.

Królowa Amada skinęła głową. Wciąż miała mokre oczy.

– Wiemy, że tak będzie.

On też wiedział. Tylko jego „właściwie” nie oznaczało tego, na co liczyli rodzice.Złodziejka bez grosza przy duszy

Finn nigdy nie przepadała za przedstawieniami kukiełkowymi. Już sama myśl o nich sprawiała, że jej cień kulił się nerwowo u jej stóp.

Tym razem jednak w hałaśliwym labiryncie rynku było coś, co przyciągnęło jej uwagę. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami stała za tłumem gapiących się na kukiełki dzieciaków. To przedstawienie niewiele się różniło od tych, które często oglądała w dzieciństwie: był czarny charakter spowity w czerń, przemawiający głębokim, tubalnym głosem, księżniczka w brokatowej sukni, z zasłoną gęstych rzęs otaczającą zbyt wielkie oczy, dzielny książę, który przybył, by ją uratować…

Gdy była dzieckiem, nieraz nawiedzała ją przerażająca wizja igieł przewlekających sznurki przez stawy lalczynych kończyn, horror namalowanych uśmiechów, nieruchomych oczu, które nigdy nie mrugały i na koniec ukrytego za kurtyną uśmiechającego się niepokojąco lalkarza, który miał nad wszystkim władzę. Często marzyła o tym, by wbiec na scenę i poprzecinać sznurki, a potem patrzeć, jak lalki opadają na podłogę i zamierają w bezruchu. Lepiej nie ruszać się wcale, niż czuć, że każdy twój ruch jest przez kogoś sterowany. Może już wtedy przeczuwała, co ją spotka, może już wtedy wiedziała, że za kurtyną skrywa się ten okropny człowiek, który tylko czeka na odpowiednią chwilę, by zniewolić ją swoimi sznurkami.

Ale przecież ty za tym tęsknisz, prawda, Finny?, odezwał się niski głos w jej głowie. Nie tęsknisz za tatusiem? Nie radzisz sobie beze mnie zbyt dobrze, prawda? Może lepiej by ci było na sznurkach…

Finn potrząsnęła głową, by uciszyć nieznośny głos. Każda głoska wbijała się jej w skórę niczym igła. Nie mogła się pozbyć wspomnień. Ignacia już tu nie było, nie mógł owinąć jej sobie wokół palca, aż przestawała rozróżniać, co jest jego życzeniem, a co jej własną myślą. Nie było go tutaj i nie mógł przykazać jej, jak grzecznej córeczce, posłuszeństwa, wdzięczności za opiekę, gdy nie miała nikogo. Życie należało teraz już tylko do niej.

– Z drogi!

Tuż przed jej twarzą chłopiec odepchnął znajdującą się przed nim małą dziewczynkę, która stała na palcach i próbowała zobaczyć coś z przedstawienia. Dziewczynka upadła, jej kościste kolanka huknęły o ziemię. Nie rozpłakała się jednak, nie wstała i nie oddała chłopcu, jak spodziewała się Finn. Nie, przez jakiś czas leżała cichutko na ziemi, a potem wreszcie podniosła się i przesunęła na bok. Skuliła się przy tym, obejmując się ramionami, jakby chciała stać się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Jak gdyby ktoś przewrócił ją już tyle razy, że uznała, że jej miejsce jest właśnie na ziemi.

Finn aż za dobrze znała to uczucie.

Za nim też nie przepadała.

Przecisnęła się przez tłum i ukucnęła przed chłopcem, zasłaniając mu widok na scenę.

– Chcesz sobie zobaczyć przedstawienie z bliska? – syknęła, uśmiechając się złowieszczo. Otworzył usta, by zaprotestować, pokazując przy okazji dwa rzędy niekompletnych, umazanych czekoladą zębów. Ale Finn była szybsza. Przeciągnęła dłońmi po twarzy i zmieniła się w czarny charakter z przedstawienia: potwornego mężczyznę z czerwonymi ustami, zbyt szerokimi jak na jego twarz, oraz oczami czarnymi jak popiół. – Tak lepiej? – zapytała, przechylając głowę.

Chłopiec krzyknął z przerażenia i rzucił się do ucieczki. Gdy się odwrócił, Finn wyciągnęła z tylnej kieszeni jego spodni mieszek pełen pesos. Zazwyczaj nie okradała dzieci – nawet ona miała swoje zasady – ale patrząc na lśniące podeszwy butów wyrostka i wyprasowane w kant ubrania, stwierdziła, że rodzice oddadzą mu brakującą kwotę bez mrugnięcia okiem.

Znów przeciągnęła dłońmi po twarzy i powróciła do swej naturalnej postaci. Dziewczynka patrzyła na nią z szeroko otwartymi ustami. W przeciwieństwie do chłopca nie zaczęła krzyczeć na widok przemiany.

– Cóż, jesteś odważniejsza, niż sądziłam – rzekła Finn.

Przyjrzała się podartym ubraniom małej, jej chudym rękom i brudowi za paznokciami. To dziecko widziało już pewnie w swym krótkim życiu wiele potworności. Finn to rozumiała. Mrugnęła do dziewczynki, a potem podniosła się i położyła dłonie na jej wąskich ramionach, po czym delikatnie przesunęła ją na to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał chłopiec.

– Z przodu, w środku. Właśnie tu jest twoje miejsce.

Już miała odejść, ale zatrzymała się, postanowiwszy coś w życiu małej zmienić. Chociaż jej pusty żołądek zwinął się w proteście, wzięła dziewczynkę za rękę i wcisnęła jej w dłoń ukradziony mieszek.

– Kup sobie coś słodkiego.

Gdy dziewczynka gapiła się na monety jak na cud, Finn wycofała się i wmieszała w tłum zapełniający rynek Ronda.

Szczypta i Płatek – najbiedniejsze kręgi na obrzeżach miasta – nie miały starannie wytyczonych granic, a podział między nimi był raczej umowny. Biedota nie potrzebowała raczej rozróżnienia między jednym a drugim poziomem ubóstwa. Rondo stanowiło trzeci pierścień, pomost między biedą i bogactwem. Tutaj spotykali się i wydawali swoje pieniądze przedstawiciele wszystkich warstw, od spacerujących dostojnym krokiem szlachcianek w długich drapowanych spódnicach i barwnych jedwabnych bluzkach po brudnych chłopów w połatanych spodniach.

Kolejny krąg, zwany Kokardą, stanowił siedzibę szlachty. Znajdował się tuż za Rondem. Skośna ceglana bariera była naszpikowana posterunkami, przy których czuwali strażnicy, nie dopuszczając hołoty do wyższej warstwy. Dalej zaś znajdował się ostatni pierścień miasta – Korona. Za monumentalnymi murami rozpościerały się zielone tereny pałacowe, kokonem roślinności otaczające pałac z barwnego szkła, gdzie rodzina królewska wiodła swój zazwyczaj beztroski żywot.

Finn zacisnęła zęby na myśl o zmanierowanych władcach z jedwabnymi parasolkami. Ona wolała być w Rondzie, gdzie toczyło się prawdziwe życie.

Ruszyła dalej, mijając stoisko z wyszywanymi klejnotami sukniami i spódnicami. Zauważyła, jak kobieta zakłada na ubrania suknię, która zmieniła kolor z krwistej czerwieni w lazurowy błękit, gdy tylko potencjalna właścicielka się obróciła.

– Za tę cenę trzy kolory. Chce więcej – da dwa razy tyle! – oznajmił przekupień.

Finn krzywiła się, gdy potrącali ją rozweseleni ludzie, którzy utrudniali jej przejście przez rynek. Dziś było zbyt tłoczno i radośnie, a w powietrzu unosiła się atmosfera święta. Wcześniej widziała nawet trupę magów wody tańczących na ulicy. Manewrowali wstęgami kolorowej wody w powietrzu, jakby to były pasy barwionego jedwabiu.

Coś się tu działo.

Kiedy zauważyła przekupnia rozdającego darmowe kwiaty wszystkim przechodniom, miała już dosyć zagadek. Jaki idiota dawałby za darmo to, co może sprzedać za pieniądze?

– Co tu się dziś dzieje, u licha? Dlaczego rozdajesz te kwiaty, nie żądając zapłaty? – zapytała, zatrzymując się przed jego stoiskiem.

Staruszek uśmiechnął się, po czym wsunął jej do ręki biały księżycowy kwiat. Gdy pąk wychynął spod ochronnego materiału, płatki rozchyliły się w stronę księżyca.

– Czyżbyś nie słyszała? – zapytał, a oczy mu błyszczały.

Finn ścisnęła w dłoni bezużyteczną roślinę, lecz ekscytacja przekupnia sprawiła, że powstrzymała się od rzucenia jej na ziemię.

– Nie. Absolutnie nic.

– Książę! Książę nareszcie powrócił!

Finn prychnęła.

– Ten martwy?

Oczy przekupnia rozszerzyły się. Zamrugał dwukrotnie, a potem odpowiedział:

– Nie…

– W takim razie to chyba nic interesującego, prawda? Zajmij się swoimi kwiatkami i swoim zdrowiem, staruszku.

Gdy próbowała oddać mężczyźnie kwiat, ten pomachał jej z uśmiechem. Zirytowało ją, że nadal pozostał taki radosny. Z kwieciem w dłoni odwróciła się na pięcie i podążyła za tłumem. To właśnie denerwowało ją w stolicy najbardziej: wszyscy tu mieli obsesję na punkcie rodziny królewskiej. Powrót księcia do domu nie napełni niczyjego brzucha i nie da nikomu ciepłego kąta do spania, a i tak żyło tym całe miasto. I co z tego, że jakiś lalusiowaty chłopczyk wrócił do domu? Przecież takie książątko nie przetrwałoby dnia w prawdziwym świecie. Szybciutko wróciłoby z płaczem do mamusi.

Czyż to nie był ten słynny książę bez przyszłości? Ten, który, gdy skończył pięć lat, nie usłyszał zwyczajowego: „Wyrocznia przemówiła. Będziesz wielkim przywódcą, bla bla bla” ani innych bredni w tym stylu. Wyrocznia nie zobaczyła w tym chłopcu kompletnie nic.

Głupcy, którzy uważali, że powrót takiego książątka zasługuje na świętowanie, doprawdy mieli nierówno pod sufitem.

Idąc przez rynek, bezustannie słyszała burczenie w brzuchu. Za tę garść pesos, którą oddała dziewczynce, z pewnością mogłaby sobie kupić jakiś posiłek, jeśli nie dwa.

– Ciszej! – warknęła do burczącego żołądka, jakby sam fakt, że zdała sobie sprawę ze swojego błędu, mógł go napełnić. Brzuch bolał coraz bardziej. – Wiem, że to było głupie.

Z drugiej strony, wolała iść do pracy z pustym żołądkiem. To wyostrzało jej zmysły. Ostatnio wydawała zbyt dużo pesos. Ale kiedy już zakończy robotę na dzisiaj i sprzeda ukradzione rzeczy, będzie ustawiona na miesiąc lub dwa.

Oczywiście, jeśli zakończy ją pomyślnie.

Odsunęła niepokojące myśli na bok, do tej szufladki, w której trzymała swoje lęki i obawy, i wszystkie te rzeczy, których nie mogła odczuwać, jeżeli chciała przeżyć.

– Skup się – mruknęła sama do siebie. Martwienie się było dobre dla ludzi, którzy mieli mniej umiejętności niż ona. Pójdzie jej dziś znakomicie, jak zwykle.

Umysł zaburczał powątpiewająco. Dała się rozproszyć dwójce dzieciaków, Połykaczom Ognia, próbującym ustalić, który potrafi dłużej wypluwać z ust ogniste języki. Po dłuższej chwili wyższy z nich pochylił się, z trudem łapiąc oddech, a pot lał mu się po twarzy. Finn nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc, jak debatują, który z nich był lepszy. Przegrany upierał się, że nie miał sił na poważne starcie, ponieważ nie zjadł obiadu.

Nad jej głową, na wieży zegar o dwóch tarczach wygrywał kuranty, dźwięczne przypomnienie dla każdego dziecka, że czas najwyższy iść spać. Finn podniosła wzrok na olbrzymią tarczę ze wskazówkami, bezustannie odmierzającymi stracony czas i czas, który można było zyskać. Na kamiennej wieży widniały dwa zegary, jeden nad drugim. Ten o szkarłatnej tarczy rozumiał czas jako godziny i minuty, a jego wskazówki lśniły złotem. Ten zabarwiony na niebiesko wskazywał zaś ruch słońca i księżyca, a jego srebrne wskazówki coraz bardziej zbliżały się do nadchodzącej równonocy, gdy dzień i noc podzielą się po równo, tak jak niektórzy kochankowie dzielą się deserem.

Święto Równonocy było najważniejszym wydarzeniem każdego roku. Finn nie mogła się go doczekać. Odkąd była dzieckiem, pragnęła poczuć magię tego dnia w stolicy. Słyszała o fajerwerkach, które w postaci wielkich ptaków o ognistych skrzydłach przecinały nocne niebo, fajerwerkach, których każda iskra była starannie kontrolowana przez najznamienitszych magów ognia w całym królestwie. Słyszała o muzyce grzmiącej dźwiękiem obręczy, bachat i merengue, która sprawiała, że nogi same rwały się do tańca. Piekarnie oferowały wtedy wszelkie rodzaje słodyczy, jakie mogła sobie wyobrazić. Właśnie dlatego miesiąc temu postanowiła zostać w stolicy, zamiast wyjechać, jak to miała w zwyczaju. Chciała choć raz być świadkiem tego niezwykłego spektaklu.

Równonoc oznaczała świętowanie, świętowanie oznaczało tequilę, a tequila oznaczała bardzo wielu ludzi, których da się z łatwością okraść. Kiedy skończy się Równonoc, czas zacznie się nieubłaganie zbliżać ku zimie, z jej krótkimi dniami i długimi, zimnymi nocami. Musiała mieć możliwość wskoczenia na statek płynący do ciepłych krajów, nim to nastąpi.

Może tak na wyspy za wschodnim wybrzeżem? Nigdy wcześniej tam nie była. Słyszała, że smaku tamtejszej paelli nie da się opisać, a owoce morza są tak świeże, że gdy wgryziesz się w smażoną kałamarnicę, ta opryska cię atramentem.

Zaledwie o tym pomyślała, żołądek po raz kolejny głośno zaprotestował. Może faktycznie popełniła błąd, poświęcając pesos na pokój w zajeździe zamiast na jedzenie.

Gdy jej żołądek trawił już sam siebie, Finn minęła stoisko, na którym młody sprzedawca piekł szaszłyki wieprzowe w paprykowej marynacie. Wziął głęboki oddech i dmuchnął strumieniem płomieni, by delikatne mięso stało się bardziej chrupiące. Żołądek Finn zaburczał jeszcze głośniej, a kąciki jej ust uniosły się w uśmieszku.

Mimo wszystko łatwiej było improwizować w kwestii szybkiego posiłku niż w sprawie znalezienia kąta do spania.

Finn przybliżyła się do sprzedawcy i wsunęła kwiat do kieszeni jego koszuli. Podniósł na nią wzrok, a jego śniade policzki poczerwieniały.

– Dzisiejsza noc jest szczególna. Powinieneś wyglądać najlepiej, jak się da, czyż nie? – zapytała, mrugając porozumiewawczo.

– Och – odparł, a jego usta uformowały idealny okrąg. – D-dziękuję.

Spojrzał na kołyszący się kwiat, poszukujący księżycowego światła.

Gdy ponownie podniósł głowę, na stoisku brakowało dwóch szaszłyków, a po złodziejce ślad zaginął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: