Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Noralie. Tom I. Uskrzydlona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noralie. Tom I. Uskrzydlona - ebook

Nastoletnia Olivia ma serdecznie dość swojego życia w Oksfordzie. Wiecznie zajęci pracą rodzice, brak przyjaciół i niekończące się kłótnie z bratem sprawiają, że dziewczyna czuje się coraz bardziej przygnębiona i wyobcowana. Pewnego dnia w tajemniczych okolicznościach trafia do krainy, w której wszystko przypomina kolorową bajkę, zaś ona sama zamienia się w piękną i obdarzoną wyjątkowymi mocami dziewczynę. Jednak wkrótce okaże się, że również ta bajka ma swoje mroczne strony, a Olivia jest jedną z niewielu osób, które są w stanie ją uratować…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-028-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1 Porzucenie

Palec wskazujący poprawił opadające z nieco zgarbionego nosa granatowe oprawki, lecz niewiele to dało, gdyż po chwili znowu zaczęły się zsuwać. W odległości metra dało się słyszeć westchnięcie świadczące o zniecierpliwieniu, ale nikogo nie było obok. Postać z przeciętnej długości nogami odzianymi w jasne dżinsy zmierzała dalej przed siebie, mimo że wokół zaczęło się już ściemniać. Powietrze było chłodne i wilgotne, a stopy zmęczone jak nigdy. Dziewczyna nieświadomie zapatrzyła się w obiekt, który wyłonił się właśnie zza pagórka. Zrozumiała to, kiedy poczuła łzy na swoich policzkach. Ocierając je rękawem z najmniejszą możliwą starannością, zatrzymała się na moment, a z kieszeni swojej zielonej parki wyciągnęła smartfon. Ustawiła go poziomo i sfotografowała stojący w świetle zachodzącego słońca dom o białych, lekko już brudnych i rozpadających się deskach. Ciemny, spadzisty dach wydawał się porośnięty mchem, a wszystkie podłużne okna zwieńczone trójkątem zostały zabite deskami. Budynek miał jedną część wyższą od pozostałych, jakby wieżyczkę, która właściwie nią nie była. Znajdował się w niej po prostu jeden dobudowany pokój. Wieńczący go dach położony był płasko – w każdym innym przypadku wyraźnie zahaczyłby o komin. Dom miał w sobie coś przerażającego, a jednocześnie magicznego, co skradło serce dziewczyny – nie żałowała, że nogi zaprowadziły ją właśnie tutaj.

– Kto porzuciłby takie cudo? – Pokręciła głową, wyraźnie nie potrafiąc zrozumieć byłych właścicieli budynku.

Na oko mogła powiedzieć, że nikt nie przebywał w tym domu przynajmniej od piętnastu lat. Dlaczego więc nie mogłaby sprawdzić, co jest w środku, a raczej czy w ogóle da się tam wejść? Raczej nie było nikogo, kto mógłby się na nią obrazić. Odblokowała swój telefon raz jeszcze, a ujrzawszy tapetę z Remusem Lupinem – swoim ulubionym bohaterem sagi o Harrym Potterze – zwróciła uwagę na godzinę. Była dziewiętnasta. W domu powinna być o osiemnastej, ale jej spacer nieco się wydłużył. Chciała zatelefonować do domu i powiadomić, że nie wie, o której wróci, ale nie miała zasięgu. Cisnęła komórkę głęboko do plecaka.

I tak nikogo to nie obchodzi – pomyślała.

Czarne glany deptały już chwasty, którymi zarosła droga do domu. Po drodze dziewczyna minęła resztki drewnianego płotu, który przypominał swoim kształtem jakieś pastwisko albo ewentualnie sad – było tam sporo drzew. Przeraziła się, gdy od wejścia dzielił ją tylko tunel z roślinek. Nie on ją wystraszył i nie ciemność, ale cień, który zauważyła. Odruchowo w jej dłoni pojawił się gaz pieprzowy – pamiętała przecież o słowach swojego ojca. Od małego powtarzał swojej jedynej córce: „Nigdzie nie wychodź bez gazu lub pałki”. Przełknęła ślinę i wykonała kolejne dwa kroki. Odetchnęła z ulgą. Obiekt był zbyt duży, by mógł być człowiekiem. To był zarośnięty samochód. Przypominał jej swoim wyglądem wóz, który kiedyś widziała w telewizji – jeździł takim Jaś Fasola.

Nie zatrzymywała się więcej, dopóki nie dotarła do schodków. Wspięła się po nich ostrożnie, a dotarłszy wreszcie do klamki, nie zawahała się ani chwili. Szczerze mówiąc, i tak była przekonana, że nie dostanie się do środka tym wejściem. Jakie było jej zdziwienie, gdy zauważyła, że drzwi były otwarte! Coś kazało jej zawrócić, a jednocześnie wejść do opuszczonego budynku. Miała zwyczaj ożywiać w głowie przedmioty. Zrobiła tak również tym razem. Wydawało jej się, że leżący nieopodal kawałek drewna krzyczał: „Wejdź, wejdź, zostań tutaj na zawsze!”.

I weszła.

Nie zebrała w sobie takiej odwagi, by przedostać się na piętro (pewnie z powodu niezbyt stabilnych schodów), dlatego do zbadania pozostał jej i tak sporych rozmiarów parter. W przedsionku znalazła lustro. O dziwo – po wytarciu go chusteczką w tafli dało się coś zobaczyć. Dziewczyna zbliżyła się niechętnie do szklanej powierzchni. Przejechała palcami swoje napuszone jak zawsze kasztanowe włosy, które nigdy nie chciały się ułożyć w żadną przyjemną dla oka kombinację. Policzki i nos zaczerwieniły się od zimna, a gdy położyła na nich dłonie, zrozumiała, że jej palce także są zupełnie sztywne. Pociągnęła nosem – o tak, ten jesienny spacer z pewnością skończy się długim pobytem w łóżku. Nie żeby jej to przeszkadzało.

Nawet nie zauważyła, kiedy przekroczyła próg i znalazła się w następnym pomieszczeniu. Było ono pozbawione drzwi, tapet i mebli. Poza jednym – czerwoną, pikowaną sofą, którą pokryła gruba warstwa kurzu. Wyglądała na tak miękką i przyjemną, że dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie skusiła się na moment przerwy w wędrówce po tym obdartym miejscu. Nie zdawała sobie sprawy, że była tak bardzo zmęczona, dopóki jej powieki nie zaczęły przyklejać się do siebie jak dwa magnesiki.

Przebudziła się, dygocząc z zimna, w niemal zupełnie obcym dla siebie miejscu. Przez myśl przeszło jej, że tak naprawdę nie wie jeszcze, czym jest życie. Miała siedemnaście lat, a nie doświadczyła większości rzeczy, które – wydawało jej się – ma za sobą każda osoba w jej wieku. Czuła jednak, że gdyby dowiedziała się, czym tak naprawdę jest życie, chętnie porzuciłaby to, które było jej doczesnym. Potraktowałaby je tak samo jak dawny właściciel tych wszystkich rzeczy, które tutaj obejrzała.

Każde życie jest inne, wyróżnia się od pozostałych czymś więcej niż malutkim szczegółem. To od nas zależy, jak je przeżyjemy, w którą stronę pójdziemy i jakie podejmiemy decyzje. Ale jest coś, na co nie mamy wpływu. Tym czymś jest los. Nie można go zaplanować i ustalić, nie wszystkiego można się też spodziewać. Niektórzy ludzie żyją, jakby wygrali na loterii: są uśmiechnięci, mają masę znajomych i spełniają marzenia. Inni mają nieco gorzej.

Jako społeczeństwo dzielimy się również na tych, którzy wierzą w przeznaczenie lub nie.

Olivia Anderson w nie wierzyła, ale nie była przekonana, czy pisane jest jej szczęście – jak w każdym romansidle, które przeczytała. Jedynym przeznaczeniem, które dostrzegała w tej chwili, był wieczny pech, za którego lubiła obwiniać swoich rodziców. Każdego dnia osobom, które mijała na szkolnym korytarzu, zazdrościła ich życia – niekoniecznie imprez, ale przyjaciół, pasji i braku stagnacji. Sama bardzo się nudziła. Trwało to od momentu, w którym jej najmłodszy brat Martin przyszedł na świat, a wszystko obróciło się do góry nogami. Chętnie zmieniłaby niektóre aspekty swojego życia – byłoby wspaniale uczyć się z łatwością i przestać dostawać ciągle złe stopnie z historii, której nienawidziła. Albo żeby mieć chociaż odwagę do ściągania! Bez zawahania oddałaby swojego brata bliźniaka i nawet nie poprosiłaby o nic w zamian. I tak potrafił tylko ją denerwować i zrzucać na nią swoje obowiązki. Rodziców zmieniłaby w pierwszej kolejności – od kilku lat marzyła o tym, by zaczęli ją zauważać i znowu poświęcać jej czas tak jak kiedyś. Teraz umieli myśleć tylko o pracy. Nie narzekałaby także, gdyby obdarzono ją urodą, podarowano jej popularność, masę znajomych, wysoką pozycję w szkole i chłopaka.

Wtedy z pewnością wspominałaby lepiej lata spędzone w liceum – nie byłby to najgorszy czas w jej życiu, na którego zakończenie czekała z niecierpliwością.

– Mogłabym tu zamieszkać, gdyby w środku nie było tak upiornie, a w moim portfelu znalazłyby się środki na remont… No i gdybym nie musiała chodzić jeszcze do szkoły – przemówiła sama do siebie ochrypniętym już głosem.

– Cholerka… – mruknęła po chwili, zauważywszy pierwsze promienie słońca przebijające się do środka przez zabite okna.

Było już rano, a więc nie wróciła na noc do domu. Jej rodzice zorganizowali zapewne akcję poszukiwawczą i zaangażowali w nią sąsiadów oraz ludzi ze szkoły – takie były uroki posiadania rodziców policjantów.

Pociągnęła swój przyciężki plecak, zarzuciła jedną rączkę na ramię i wybiegła z zimnego wnętrza, by zderzyć się z wietrzną, deszczową pogodą. Nie przejmowała się tym. Nabrała takiego tempa, jakiego nigdy wcześniej nie osiągnęła – a już na pewno nie na lekcjach wychowania fizycznego. Przystanęła tylko na moment, by popatrzeć jeszcze raz na dom, który znalazła.

Gdyby tylko mogła, porzuciłaby swoje doczesne życie, tak jak właściciele zostawili tę ruderę.

Lecz coś ją powstrzymywało. Nie, nie szkoła, do której prawdopodobnie już by nie chodziła, gdyby nie wymagający tego od niej rodzice – bo w ogóle się z nimi nie zgadzała. Nie powstrzymywały jej też ani plany na przyszłość – bo takowych nawet nie miała, ani przyjaciele – bo nie znała żadnej osoby, która by się nią zainteresowała.

Przed tym radykalnym krokiem powstrzymywał ją jej braciszek. Teraz, kiedy biegła do domu, też o nim myślała. Musiał być naprawdę przestraszony – Olivia była dla niego praktycznie jak mama. Poza nim nie obchodziło jej nic – ani krzywe spojrzenia sąsiadów, ani plotki w szkole, ani nawet kazanie od rodziców.

– Przepraszam! – zasapana wykrzyknęła to słowo, gdy tylko dotarła do domu na obrzeżach Oksfordu.

Obiegła wzrokiem mały przedsionek, a po chwili ujrzała w nim przerażonego Martina. Chłopiec o jasnych włosach przylgnął do niej i nie miał zamiaru jej puścić. Tego się spodziewała, nic dziwnego. Ale coś jej nie pasowało.

Gdzie byli jej zmartwieni rodzice, którzy teraz mieli ją wyściskać, w końcu wróciła, ale i skarcić za jej wybryk?

Lekko nachyliła się do siedmioletniego chłopca. Miał podkrążone, sine oczy – najwyraźniej płakał. Nigdy nie miała w sobie tak silnych wyrzutów sumienia jak teraz, kiedy zobaczyła, że wyrządziła bratu tak wielką krzywdę.

Stwierdziła, że musi przestać myśleć o tym, jak sama się czuje, i być egoistką. Powinna zająć się osobą, która naprawdę jej potrzebowała, ufała jej najmocniej ze wszystkich ludzi i polegała na niej. Nie mogła zawodzić Martina.

– Hej, mały, przepraszam, że mnie nie było. Wiem, że obiecałam ci, że zrobimy babeczki, więc jeśli chcesz, możemy je zrobić z małym opóźnieniem.

– Gdzie byłaś? Lucas mówił, że pewnie źle się czujesz i śpisz, więc ci nie przeszkadzałem, ale potem miałem okropny sen. Poszedłem do twojego pokoju, a ciebie nie było. – Chłopiec zdawał się mieć w sobie wiele żalu, ale jakby nie kierował go do siostry.

Nie rozumiał, że mogłaby cokolwiek zrobić źle.

– Zostałam na noc u koleżanki, robiłyśmy projekt do szkoły – skłamała bez mrugnięcia okiem. Nie żeby często znajdowała się w takiej sytuacji, ale czasami już zdarzyło jej się okłamywać rodziców, że była u koleżanek. Szkoda, że nigdy nie zauważyli, że te same koleżanki nie odwiedzały jej w domu. Nie miała ich, a jednak dała radę używać tej wymówki przez całe miesiące.

– Mogłaś zadzwonić do mnie i powiedzieć – mruknął pod nosem. – A, pewnie padł ci telefon – dopowiedział takim tonem, jakby właśnie przypomniał sobie coś oczywistego.

Jakie inteligentne z niego dziecko – nie dowierzała w myślach.

– Następnym razem się poprawię. – Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Zrobię popcorn i pooglądamy razem jakieś bajki. Co ty na to?

– Mama mówi, że to przekupstwo. – Zmrużył podejrzliwie oczy, ale widząc niewinną minę siostry, przystał na jej propozycję. – Okej, ale to ja wybieram film.

– Nie śmiałabym się sprzeciwić. – Zmierzwiła jego obcięte na krótko włoski i kiwnęła głową na stojak z płytami, by się tam udał. – Skoczę tylko na chwilę do Lucasa, a potem całą uwagę poświęcę tobie.

Zmartwionym wzrokiem odprowadziła braciszka do salonu. Jeszcze raz przyjrzała się dokładnie wyrazowi jego twarzy, ale wydawał się zupełnie spokojny. Wiedziała więc, że może go zostawić. Niedbale rzuciła kurtkę na szafkę w przedpokoju, a ściągnięte właśnie buty zostawiła na środku pomieszczenia. Wbiegła po schodach na górę, a stając przed pokojem bliźniaka, w ogóle nie zastanawiała się, czy wejść do środka. Pozwoliła sobie tylko na westchnięcie, po czym nacisnęła wreszcie klamkę.

Małe pomieszczenie o trzech szarych ścianach (czwarta była oklejona tapetą z Gry o Tron) było zastawione śmieciami jak większość pokojów nastoletnich chłopaków. Lucas siedział na samym końcu na pufie przy oknie. W uszach miał słuchawki, ale najwidoczniej nie słuchał muzyki tak głośno, by nie usłyszeć czyjejś obecności. Jego twarz wyrażała satysfakcję i rozbawienie, gdy uważnie lustrował siostrę. Poza tym, że miał męskie rysy twarzy, krótsze włosy i nieco inny kształt oczu, od Olivii różnił go tylko zawadiacki uśmiech.

– No, Liv, tak myślałem, że wylądowałaś wczoraj na niezłej imprezie. Widać, że jesteś wczorajsza – zakpił, nie przejmując się tym, że siostra wyraźnie nie ma ochoty dołączyć do tej karuzeli śmiechu. – Przynajmniej nie wymiotowałaś pół nocy, to już progres.

– Nawet nie zauważyłeś, tak? – Na końcu nosa miała łzy, ale doskonale wiedziała, że przy bracie nie pozwoli im wypłynąć. Skrzywił się, nic nie rozumiejąc. – Nie wróciłam na noc, bo zabłądziłam. Myślałam, że jak przyjdę, wszyscy będą się o mnie martwić, a ty nawet nie miałeś pojęcia, co się ze mną dzieje. A rodzice? Gdzie oni właściwie są?

– Mieli nockę, jeszcze nie wrócili. Wiesz dobrze, że im się to zdarza.

– Dobra, trudno – syknęła.

Brat wywrócił oczami. Nie rozumiał, dlaczego zawsze brała wszystko do siebie. Osobiście by się ucieszył, gdyby wymknął się na noc z domu i nikt by się go o to nie czepiał. – Jest prawie dziesiąta. Zrobiłeś chociaż Martinowi śniadanie?

– Tak, jedliśmy. – Miał szczęście, że udzielił właśnie takiej odpowiedzi, bo w przeciwnym razie Olivia mogłaby już stracić cierpliwość i urządzić mu taką awanturę, której nie zapomniałby do następnego weekendu.

Wyszła na korytarz, przystanęła przy schodach i wzięła kilka głębokich wdechów. Próbowała się uspokoić i przestać przejmować. Wiedziała, że powinna zająć się Martinem, tak jak obiecała, a nie znowu użalać nad sobą. Z niewiadomych przyczyn Olivia poczuła gniew na brata bliźniaka – za wszystko. Dosłownie za wszystko: za to, że kiedyś dla żartu przebił jej kółko do pływania; zabrał jej ulubioną lalkę i wszczął panikę; urządził imprezę w domu, gdy była chora; że zalał jej nowy egzemplarz miesięcznika dla nastolatek, i wreszcie za to, że nie mogła mieć wymarzonego kota ze względu na jego uczulenie.

– Jak tam, Martin? Wybrałeś coś? – zagaiła, wchodząc do salonu.

Doskonale wiedziała, nad którymi płytami zastanawia się jej brat – bo zawsze miał ten sam dylemat. Jego palec wskazujący przeskakiwał od Pięknej i Bestii do Zakochanego kundla, a momentami do Mojego brata niedźwiedzia, Piotrusia Pana albo Kubusia i Hefalumpów.

– Dobra, już mam! – wykrzyknął z podekscytowaniem, łapiąc w rączkę opakowanie z księżniczką w żółtej sukni. Olivia pokręciła głową.

– Znowu to samo?

– Obiecałaś!

– Dobrze, zaraz obejrzymy, nie krzycz. Pójdę tylko po popcorn. – Uniosła ręce w obronnym geście, bo nie dało się ukryć, że chłopiec miał taki wyraz twarzy, jakby co najmniej chciał wydłubać jej oczy.

Nie wychodziła spod koca, pod którym było jej najwygodniej i najcieplej, brała masę leków na przeziębienie i piła herbatki z miodem przez cały weekend, mając świadomość, że w poniedziałek musi wrócić do szkoły. Nie mogła pozwolić sobie na chorobę oraz opuszczanie zajęć już w październiku. Rodzice wpajali jej, że dopóki nie pali się dom, a ziemia jest na miejscu, nie powinna robić sobie niepotrzebnych zaległości.

Przetrwała kilka godzin w szkole, praktycznie w ogóle nie otwierając ust, skoro nie było to konieczne. To była kolejna rzecz, która różniła ją od brata. On był popularny, wygadany i charyzmatyczny, ale też zbyt chciwy i samolubny, by chociaż zaproponować wprowadzenie jej do towarzystwa. Doskonale wiedział, że Olivii przydałoby się czasem wyjść ze znajomymi. Uważał jednak, że sama powinna ich sobie znaleźć.

Kolejną rzeczą, którą szatynka robiła zupełnie wbrew sobie, były lekcje w szkole muzycznej – odkąd pamiętała, grała na skrzypcach. Występowała w miejscowych jasełkach, a rodzice z dumą oglądali przedstawienia. Może dlatego nie przestała chodzić na zajęcia – chciała, by nadal byli z niej dumni.

Wyszła na ulicę z zamiarem pójścia prosto do domu, lecz zaskoczył ją deszcz, który sprawił, że wróciła pod szkolny dach. Rozejrzała się wokół, ale nie widziała żadnej znajomej twarzy z parasolem. Przekalkulowała więc w głowie, jak daleko ma do przystanku autobusowego. Spacerkiem zajęłoby jej to mniej więcej dziesięć minut, a truchtem znalazłaby się na miejscu o wiele szybciej. Wsunęła w uszy słuchawki i wybrała album Permanent Vacation swojego ulubionego zespołu Aerosmith. Naciągnęła kaptur kurtki na czoło, a zamek przesunęła w górę tak wysoko, jak tylko się dało. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, Olivia wpadła w deszcz i ruszyła przed siebie. Nagle usłyszała za sobą znajomy klakson, ale zanim się odwróciła, pomyślała: Nie ma takiej opcji. Cóż, była taka opcja. Lucas po nią przyjechał. Od razu wsiadła do auta, w którym nastała nieprzyjemna i niezręczna cisza, bo żadne z bliźniąt nie wiedziało, jak zacząć ze sobą rozmowę. Zwykle chłopak rzuciłby od razu jakiś niezbyt przychylny żart, ale teraz męczyły go wyrzuty sumienia, więc się powstrzymał. Olivia natomiast nadal była zła, więc nie naciskała na hamulce.

– O proszę, jednak mam brata. – Uśmiechnęła się z udawanym zdziwieniem, zapinając pas. Jeśli chciała mu tym dopiec, udało się jej.

Auto ruszyło, a chłopak pogłośnił nieco radio i zaczął nucić pod nosem tę samą piosenkę, którą akurat słyszał. Co chwilę nerwowo spoglądał na siostrę. Nienawidził takiej ciszy, może niekoniecznie między nim a nią, ale ogólnie. Musiał z kimś rozmawiać, gdy nie był sam. Taka była jego natura. Postanowił więc się odezwać.

– Więc… – Niemożliwie przeciągał ten wyraz. Okularnica spojrzała na niego bez cienia zainteresowania. – To nasz ostatni rok w szkole. Myślałaś, co dalej?

– Gdybyś mnie słuchał, wiedziałbyś, że jeszcze nie wiem. Prawdopodobnie zrobię sobie rok przerwy, a później będę studiować genetykę.

– Nuda – skwitował. – Chciałbym zostać reżyserem.

Tak, Lucas, wiem o tym od piątego roku życia – ten komentarz zostawiła jednak dla siebie.

– Ostatnio pomyślałem sobie, że moglibyśmy stworzyć team. Czytasz dużo książek, rozwijasz wyobraźnię. Na pewno byłabyś w stanie wymyślić coś, co ja mógłbym wyreżyserować. A Martin wreszcie obejrzałby coś więcej niż bestię żyjącą na zamku albo fioletowe słonie.

– Chcesz mnie wykorzystać do własnych potrzeb. – Perfekcyjnie udała zirytowanie, ale gdy tylko otrzymała to, co chciała, czyli zobaczyła przerażoną minę brata, wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Nie oszukujmy się, mówisz mi to tylko dlatego, że jestem na ciebie zła, a ty czujesz się winny. Nie dam się wplątać w interesy z tobą, bo nie dostałabym z tego nawet pięciu procent – zażartowała, sama nie wiedząc, kiedy nabrała takiego poczucia humoru.

– Od kiedy nie jesteś sztywniarą? – zapytał z uśmiechem.

Na to pytanie nie otrzymał już odpowiedzi.

Gdy cała rodzina była po obiedzie, a spoglądając za okno, można było zobaczyć masę kałuż, które już nie poruszały się i nie powiększały, Olivia pomyślała sobie, że ma ochotę trochę pospacerować. Uwielbiała zapach powietrza po deszczu i nie znała nikogo, kto nie podzielałby tego zdania. Zerknęła tylko do szafki z butami i sprawdziła, czy ma jeszcze swoje różowe kalosze, których nie miała na nogach prawdopodobnie od dwóch lat. Były na miejscu, dlatego wróciła do kuchni ze słowami:

– Idę się przejść.

– O, pójdę z tobą, żebyś się znowu nie zgubiła – dogryzł Lucas.

Mimo szczerych nadziei szatynki, niestety nie żartował. Oczywiste było więc to, że pójdzie z nimi również Martin. Nici więc z samotnego, spokojnego i spędzonego w ciszy popołudnia.

Trafili do najbliższego parku w swojej dzielnicy. Najmłodszy z rodzeństwa Andersonów od razu rzucił się sprintem w stronę stojących w błocie huśtawek, co w ogóle mu nie przeszkadzało. Został pod opieką brata, a siostra zniknęła dwadzieścia metrów dalej wśród drzew. W miejscu, gdzie było przerzedzenie, a ona mogła zauważyć niebo, poczuła dziwny dreszcz na karku. Rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. Przełknęła więc ślinę i popatrzyła w górę. Spodziewała się dosłownie wszystkiego, nawet żywej małpy. Zdjęła pospiesznie okulary, przetarła oczy i zdążyła zauważyć coś dziwnego. Na niebie przelatywał biały obiekt, który równie dobrze mógł być ogromnym ptakiem, a nie od razu czymś dziwnym. Tej wersji starała się trzymać.

By odgonić myśli, poszła dalej przed siebie, nieustannie depcząc po pękających gałęziach. Silny powiew wiatru porwał jej włosy w tył. Ledwie zdążyła mrugnąć, a wokół niej pojawiło się całe stado kruków. Początkowo przestraszyła się, ale one przeleciały tylko obok niej, tworząc jeszcze mocniejszą falę wiatru. Nie wiedziała, co się dzieje, ale poczuła się spokojna i wyciszona. Przymknęła oczy, wyciągnęła ręce i pozwoliła sobie poczuć wiatr, o niczym nie myśląc, a jedynie oddychając.

– Widzieliście to? Niesamowite – nie kryła zachwytu, gdy powróciła do swoich braci.

Obaj popatrzyli na nią, prosząc o wyjaśnienia. Czyli tylko ona to widziała? To dobrze czy źle? Czy to jakaś pozytywna wizja, czy już traci głowę?

– Ale… O czym dokładniej mówisz?

– Już o niczym. – Machnęła ręką. – Żartowałam.

Nagle pomyślała, że w tym opuszczonym domu musiały kryć się jakieś niezwykłe moce, skoro udzielił jej się taki dziwny, melancholijny nastrój, a potem wydawało jej się, że widzi coś, czego nikt nie widział. Może w tym budynku schowano szafę z przejściem do Narnii, a może mieszkał w nim Harry Potter?

Coś musiało być nie tak.

Wiedziała natomiast dwie rzeczy – wciąż czuła się lekka, jakby leciała razem z krukami, i było to bardzo pozytywne uczucie. Po drugie miała mętlik w głowie co do tego, co się stało, ale teraz była już pewna, że bez zwątpienia porzuciłaby całe swoje życie, by poczuć się tak raz jeszcze.ROZDZIAŁ 2 (Nie)swoje urodziny

Wtorek nie miał szans na tytuł najlepszego dnia tygodnia w rankingu Olivii – nie tylko przez to, że po nim były jeszcze trzy dni szkolne, ale również dlatego, że miała dwie lekcje historii z rzędu. Poważnie rozważała ucieczkę, ale powstrzymywał ją jeden fakt – i tak będzie musiała się tego uczyć. Jak bardzo by nie uciekła, historia będzie ją gonić prawdopodobnie przez całe życie. Powodem jej jawnej niechęci do przedmiotu nie była nauczycielka (chociaż i jej nie darzyła przesadną sympatią), ale niedostrzegany przez nią sens. Andersonowie już przyzwyczaili się do tego, że słyszą te słowa dwa razy w tygodniu – w poniedziałki przed historią i we wtorki tuż po niej. „Wszyscy w historii postępowali idiotycznie, to jakby fabuła, którą wymyśliło dziecko w wieku Martina. Ja na ich miejscu postąpiłabym inaczej”.

– Wiem, Liv – odparł znudzony Lucas, gdy podszedł do swojej siostry w stołówce, a ona przelała na niego cały swój stres.

Chciał tylko spytać, czy ma na dzisiaj jakieś plany i spodziewał się, że przejmie jego obowiązki.

– Skoro tak ci nie pasuje historia, to zbuduj wehikuł czasu i zmień wszystko za tych ludzi, którzy tak bardzo cię zawiedli.

– A może napiszemy taki scenariusz do twojego przyszłego filmu? – burknęła.

Zawsze odpowiadała takim tonem, gdy czuła się niedoceniana i niewysłuchana.

– Możesz już iść do swoich znajomych, dzisiaj ty robisz kolację. Nie obchodzi mnie żadna impreza, nie kolejny raz z rzędu – wyprzedziła jego pytanie stanowczym głosem.

Wysapał coś pod nosem, ale nie zwróciła na to większej uwagi, a później nie była w stanie stwierdzić, o co mu chodziło. Mogła się tylko domyślać, a przez swoje wizje nie mogła powstrzymać śmiechu.

– No proszę cię, Liv, co ci szkodzi? – Chłopak nie tracił jeszcze nadziei na przekonanie siostry.

– To, że nigdy nie bierzesz moich obowiązków, by jakoś mi się zrewanżować. Po prostu robię to za ciebie. A dzisiaj mam wolny wieczór, chciałabym wreszcie nadrobić zaległości w serialach i książkach, a nie znowu odrabiać lekcje z Martinem i zajmować się domem. Proszę o tak wiele?

– I tak nie masz znajomych, pewnie pójdziesz na kolejny spacer. Ja przynajmniej wykorzystam ten czas w taki sposób, że będę o tym pamiętał – wypalił, nim zdążył to przemyśleć.

– Dyskutowałabym co do tego pamiętania. – Opuściła głowę.

Poczuła się urażona słowami brata. Czy naprawdę nie mogli być zżyci jak bliźniaki w filmach?

– To jak? – dopytywał z niecierpliwością, a okularnica jedynie pokiwała głową. Przecież miał rację: nie miała nic ciekawszego do roboty.

– Dzięki, siostra, jesteś najlepsza. – Poklepał ją po ramieniu, wstając od stolika, a potem pokazał uniesiony kciuk swojej paczce, która patrzyła na niego w oczekiwaniu na werdykt.

Po ostatniej lekcji planowała wsiąść do autobusu i zapomnieć o tym, co usłyszała podczas dwóch jakże cudownych godzin historii. Była więc w niemałym szoku, gdy zamiast tego trafiła do klasy biologicznej na rozmowę ze swoją wychowawczynią. Spodziewała się, że usłyszy kolejną skargę na swojego brata, dostanie karteczkę dla rodziców i będzie mogła wyjść – nie pierwszy już raz. Poprawiła guziki mundurka, wszystkie włosy spięła w kucyk, po czym wreszcie weszła. Przywitała się dosyć przyjaznym tonem z kobietą siedzącą za biurkiem, ale nie odpowiedziała jej uśmiechem. Coś było ewidentnie nie tak. Zasiadła w okropnie niewygodnym, pozdzieranym, niegdyś skórzanym fotelu. Wzdrygnęła się, gdy starsza kobieta zdjęła swoje okulary i rzuciła je na blat biurka. Czyli nie chodziło o Lucasa.

– Wiesz, o co chodzi, prawda?

– Przypuszczam, że o moje stopnie z historii? – odrzekła bardziej pytająco niż twierdząco.

– Nie tylko. Także o twój stosunek do pani profesor. Jestem zmuszona w przyszłym tygodniu wezwać twoich rodziców, bo jak tak dalej pójdzie, nie zdasz przedmiotu i wystawię ci naganę z zachowania. – Nauczycielka miała nadzieję zobaczyć jakieś przejęcie na twarzy uczennicy, ale ona jedynie wzruszyła ramionami.

– Obiecuję się poprawić, przepraszam – wydukała, przekonana, że bez podobnych słów nie zostanie wypuszczona z klasy.

– Obyś brała te słowa na serio, Anderson. Szkoda, żeby osoba z takimi stopniami z innych przedmiotów i ambicjami nie ukończyła szkoły przez swoje dziwne przekonania.

– Oczywiście, rozumiem – zgodziła się, mimo że w tym momencie miała ochotę krzyknąć coś kobiecie w twarz i wyjść, ale spokojnie czekała, aż usłyszy pozwolenie na opuszczenie pomieszczenia.

Od powrotu do domu dzieliło ją bardzo niewiele i pocieszała się tym faktem. Już była na siebie zła, że zgodziła się zastąpić brata w obowiązkach – to nie był jej najlepszy dzień. Wolałaby posiedzieć w samotności i przerobić emocje, których ostatnio trochę się nazbierało. A może to i lepiej, im mniej będę myśleć, tym mniej będę się przejmować – pomyślała, kierując się do swojej szafki po podręczniki, które mogły jej się dzisiaj przydać. Z przyzwyczajenia ominęła dziewczynę o ciemnej karnacji i długich sprężynkach na głowie, myśląc, że stała na jej drodze przez przypadek. Ale tak nie było – czekała na nią.

– Hej – nieśmiało odezwała się do niej.

Olivia zatrzymała się w miejscu, odwróciła i uważnie zlustrowała każdy kąt korytarza. Nikogo poza kędzierzawą tutaj nie było.

– Do ciebie mówiłam – dodała ta sama dziewczyna, uśmiechając się.

– Pomyliłaś mnie z kimś?

– Nie, chciałam spytać, czy wszystko w porządku. Chodzimy razem na historię, widziałam, że nieźle oberwałaś… – Wydawała się uważnie obserwować zachowanie Olivii, jakby doszukując się czegoś niepokojącego. – A tak w ogóle, jestem Antoinette, ale możesz się do mnie zwracać Toni. – Wyciągnęła rękę w stronę szatynki.

– Olivia. – Uścisnęła dłoń i chwilę zastanawiała się, co powiedzieć.

Czy powinna przyznać, że się spieszy, kiedy po raz pierwszy od dawna ma szansę się z kimś zaprzyjaźnić?

– Chyba niezbyt przejmujesz się tym, co mówi pani profesor? Sprawiałaś wrażenie, jakbyś spała z otwartymi oczami i nawet nie słyszała, co do ciebie mówi. – Na szczęście Toni ją wyprzedziła. Być może zauważyła, że jej rozmówczyni jest zakłopotana.

– Czasami zdarza mi się tak wyłączyć, kiedy się zamyślę…

– A fajnie było tam, gdzie byłaś?

– Nie rozumiem.

– Gdzieś byłaś myślami. – Toni wyjaśniła chyba najkrócej, jak mogła, po czym nie czekając na odpowiedź, powiedziała: – Nie znamy się za bardzo, ale jakbyś potrzebowała z kimś porozmawiać, to zgłaszam się na ochotnika – zaoferowała się z szerokim uśmiechem, którego Olivia nigdy nie posłała obcej osobie.

– Czemu jesteś dla mnie taka miła? I czemu uważasz, że potrzebuję pomocy?

– Tak mnie wychowano – Wzruszyła ramionami. – Nie uważam, ale każdy potrzebuje rozmowy. Wydaje mi się, że gryzie cię coś poważnego. Pamiętaj, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być lepiej. Ja postaram się sprawić, żeby było lepiej. – Po tych słowach zrobiła krok w tył, lekko się obracając, po czym łatwo było poznać, że chce już odejść.

– Wiesz, jak przenieść się do jakiegoś magicznego świata? Podziel się tą wiedzą ze mną – prychnęła Olivia.

Od razu poczuła wyrzuty sumienia, ale Toni wydawała się niewzruszona. Nie odebrała jej zachowania w negatywny sposób.

– Ktoś tu lubi fantasy – ucieszyła się. – Ja też. Proponuję spotkać się jakoś w przyszłym tygodniu, przyniosę swoje książki i filmy! – wykrzyknęła z podekscytowaniem, po czym z zawstydzeniem zasłoniła usta. Nadal trwały lekcje. – Proponuję przyszły tydzień, bo teraz mam masę prac domowych, nie wyrobiłabym się – wytłumaczyła się, jakby Olivia miała jej cokolwiek za złe.

W jej uszach ponownie zabrzmiała muzyka Aerosmith. Tym razem była to piosenka Magic Touch. Stawiała kolejne kroki w rytm melodii słyszanej przez słuchawki. Cieszyła się, że wreszcie może wrócić do domu po tak męczącym dniu, ale w ogóle nie pokazywała tego po sobie z jednego powodu – by dotrzeć do autobusu, musiała przedostać się przez teren boiska, gdzie kręciło się teraz tyle ludzi, że nie była w stanie objąć ich wzrokiem. Skupiła się na drzewach, ich pożółkłych liściach i licznych krukach, których widok od wczoraj ją niepokoił. Mimo swojej miłości do jesieni marzyła już o zimie. Zima wiązała się z mniejszymi tłumami na drodze. Teraz przeszkadzał jej pisk dzieci bawiących się na placu zabaw, który przedzierał się do jej uszu nawet przez muzykę pogłośnioną na maksimum. Przewróciła oczami, ujrzawszy drużynę piłkarzy rozgrzewających się przed treningiem i całe stado dziewczyn, które im kibicowały. Wśród nich z daleka rozpoznała Grace – swoją dawną przyjaciółkę, z którą rozdzieliła ją popularność i poglądy na temat cichych osób. Teraz tamta była w szkolnej hierarchii ponad Olivią i śmiała się z nieśmiałych osób. Z tamtej Grace, którą poznała Olivia, nie zostało już zbyt wiele. Nic w tym dziwnego – w końcu ludzie potrafią zmienić się w pół roku, a co dopiero od przedszkola.

Zauważyła chłopaka, który zmierzał w jej stronę. Zareagowała od razu. Opuściła głowę, poprawiwszy okulary na nosie. Przeszła obok niego, modląc się, by nie powiedział żadnego głupiego żartu na jej temat albo nie zauważył, że spaliła buraka. Nie dlatego, że jej się podobał, ale ze wstydu. Nie mogła zapomnieć, jak w pierwszej klasie liceum umówiła się z nim na randkę. Pożyczyła ulubiony sweterek mamy, ale okazało się, że nie wygląda w nim tak dobrze jak pani Anderson; zakręciła za mocno swoje włosy i musiała je związać, by jakkolwiek uratować tę fryzurę; niemal wydłubała sobie oko maskarą; odbiła sobie pomadkę na zębach i spociła się podczas biegu na autobus, zanim jeszcze dotarła na miejsce. Ostatecznie i tak ją wystawił, ale z perspektywy czasu wiedziała, że tak było lepiej.

Udało się – ominęła dawnego znajomego, nawet nie wymieniając z nim spojrzenia.

Przekręcając w zamku klucz, myślała tylko o jednym – dzisiaj to ona wybierała film na wieczór z rodzicami i Martinem. Urządzali sobie taki co tydzień, a teraz była jej kolej. Nawet fakt, że przejęła obowiązki brata i musiała przygotować kolację oraz po niej posprzątać, nie psuł jej humoru. Z rzadko spotykaną u niej radością zrzuciła z siebie kurtkę, pozbyła się butów, a torbę szkolną odłożyła na szafkę. Nikogo nie było jeszcze w domu. Zajrzała do kuchni. Miała zamiar zrobić sobie herbatę.

Jak zawsze coś musiało pójść nie po jej myśli – na blacie leżała karteczka z pismem mamy i od razu wiedziała, co to oznacza.

Martin wróci chwilę po tobie, odgrzejcie sobie obiad. Będziemy późnym wieczorem, jest nowa sprawa, którą musimy się zająć.

Całuję – mama

Zgniotła w dłoniach wiadomość i cisnęła kartkę do kosza. Zamknęła się w łazience, mimo że nie było żadnych szans, by ktoś do niej wszedł. Usiadła na rogu wanny, oparła łokcie na kolanach, a twarz na otwartych dłoniach i oddychała ciężko. Zastanawiała się, co powie Martinowi, żeby po raz kolejny wytłumaczyć rodziców, by nie pomyślał, że go nie kochają. Po upływie kilku minut doprowadziła się do porządku, wyszła z pomieszczenia i ze spokojem poczekała na brata. Właśnie nalewała do miseczek zupę warzywną, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwiami i jego radosny, donośny głos:

– Liv, Liv, zobacz, co mam! – Nie dbając o zdjęcie ubłoconych butów, wpadł do kuchni z kartką w ręce. Gdyby w porę nie zauważył, co trzyma siostra, mógłby doprowadzić do poparzenia siebie lub jej.

– No pokaż. – Uśmiechnęła się szeroko, gdy bezpiecznie odłożyła na blat naczynie z gorącą zawartością.

Na rysunku braciszka rozpoznała jezioro, mostek i dwie osoby trzymające kije, które zapewne miały być wędkami. Słońce świeciło i się uśmiechało.

– Pięknie, zdolniacha z ciebie – pochwaliła, w tym samym momencie przyczepiając jego pracę do lodówki. – A kto to jest?

– Ja i tata! Obiecał mi wyjazd na ryby w wakacje!

– Martin… – szepnęła tylko, nie do końca wiedząc, jak się zachować.

Nie chciała ranić jego uczuć, ale wiedziała, że robienie sobie nadziei na podobny wyjazd zrobi mu większą krzywdę.

– Co? – skrzywił się. – No co? – dopytywał.

– Nic, chodźmy oglądać film, zaczniemy dzisiaj bez rodziców.

Zasnął na kanapie tuż po dziewiętnastej, więc przykryła go kocem, a sama udała się do kuchni, by wreszcie zrobić sobie wymarzoną malinową herbatę. Ledwo zdążyła wsypać cukier, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Można by pomyśleć, że to Lucas wrócił z imprezy, ale ten zawsze zakradał się jak myszka. Państwo Anderson nie należeli do osób, które wracają z pracy zmęczone – wręcz przeciwnie, zachowywali się, jakby mieli nowe siły.

– Och, nie uwierzysz, jaką mieliśmy akcję! – zaczął rozemocjonowany ojciec, nie zaszczycając córki nawet krótkim „cześć”.

– A wy na pewno nie uwierzycie, że Martin śpi – syknęła, a założywszy ręce przybrała na twarz minę godną mordercy.

Opanowała się dopiero, gdy wspomniany przez nią chłopiec zjawił się tuż obok i przecierając oczy, spytał, co się dzieje.

– Nic, Martin, po prostu rodzice czasami zachowują się, jakby byli młodsi od ciebie.

Wzruszył ramionami i popędził do swojego pokoju, a ona jeszcze jeden raz okazała rodzicom, jak bardzo się na nich zawiodła, zanim wróciła po swój kubek.

– Oj, nie gniewaj się, córcia. Nie wiedzieliśmy, że młody zasnął. – Usprawiedliwienie kobiety w ogóle nie interesowało córki, bardziej ją zdenerwowało.

– Tak samo nie wiedzieliście, że dzisiaj był nasz wspólny seans filmowy? – dogryzła, naprawdę musząc się powstrzymywać, by nie płakać. – Bo przecież tak trudno jest coś sobie zapisać, wyjść z pracy o normalnej godzinie i spędzić trochę czasu z dziećmi! To ty jesteś jego matką, nie ja! – zwróciła się bezpośrednio do matki.

– Olivia, przesadzasz – przerwała jej z wyrzutem.

– Nie pamiętasz nawet, że nienawidzę swojego imienia i wszyscy mówią do mnie Liv!

– A to niby od kiedy?

– No nie wiem… Od kilku lat?!

– Mhm, bzdura. – Machnęła ręką. – Kiedy się urodziłaś, daliśmy ci na imię Olivia, kropka.

– Zostaw ten kubek, tato, to była moja herbata! – ignorując już słowa matki, zwróciła uwagę mężczyźnie, który sięgnął po kubek w pandy. Niemal wyrwała mu go z rąk, a potem pobiegła do swojego pokoju. Nie mogła nie trzasnąć drzwiami.

Nie odzywała się do rodziców aż do weekendu, więc postanowili coś z tym zrobić. Niestety pomysł, na który wpadli, nie był najlepszy. Może przez poczucie winy, a może dla złagodzenia sytuacji w domu kupili dwa torty i postanowili świętować siedemnaste urodziny bliźniąt w rodzinnym gronie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ich urodziny były dwa miesiące temu, ale wtedy ich nie świętowali – oczywiście przez pracę rodziców.

Udawała, że nie krępuje jej fakt, że dostaje spóźnione prezenty, zdecydowanie po zbyt długim czasie. Wychwyciła moment, w którym Lucas z niezręcznością podrapał się po głowie. Jemu też nie uśmiechała się zorganizowana naprędce impreza. Olivia zamierzała zjeść kawałek tortu i spędzić resztę dnia samotnie. Gdy doszło do momentu, w którym miała zdmuchnąć świeczkę, zadała sobie jednak bardzo ważne pytanie. Czego ja właściwie chcę? Nie znała na nie odpowiedzi, dlatego przez chwilę wisiała nad tortem i rozmyślała aż do momentu, kiedy Martin ją pospieszył, tłumacząc, że tort się zaraz roztopi albo rozleje się na niego wosk. Czegoś nowego – pomyślała wreszcie i wypuściła z ust powietrze, gasząc płomienie świeczek.

Właśnie wyszła spod prysznica. Wciąż wycierając mokre włosy ręcznikiem, wkroczyła do swojego pokoju, który – jak się okazało – nie był pusty. Odskoczyła w tył, a prawą dłoń położyła na klatce piersiowej ku łatwo zauważalnemu rozbawieniu Lucasa.

– Jeśli mam wytrzymać w tym domu do końca szkoły, to chyba zwariuję – burknęła właściwie sama do siebie, a przynajmniej na tyle cicho, że szatyn nie był w stanie jej zrozumieć. – Co cię tak bawi? Nagle zapomniałeś języka w gębie czy może nie wiesz, gdzie są drzwi?

– Od razu jestem najgorszy. – Zrobił minę zbitego psa, ale nawet osoba, która by go nie znała, wiedziałaby, że nie jest ona szczera. – Wiesz, chciałem życzyć ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – wytłumaczył sarkastycznym tonem, którego używa naprawdę mało ludzi. Ale on to uwielbiał, a Olivia, o dziwo, przepadała za tym jego nawykiem.

Bardzo liczyła, że wreszcie usiądą jak brat z siostrą i porozmawiają szczerze o tym, co ich boli, co się dzieje domu, co ich denerwuje w zachowaniu rodziców, ale i ich względem siebie. Tylko że Lucas jeszcze nie do końca dojrzał do poważnych rozmów, potrafił się tylko śmiać, gdy ktoś inny się produkował. Olivia go nie winiła, bo wiedziała, że nie miał kiedy nauczyć się tego od ojca, no i wiedziała, że jak każdy chłopak wyrośnie z tego za jakiś czas.

Nie zdawała sobie sprawy, że będzie musiał zrobić to w najbliższym czasie, a on nie był jeszcze na to gotowy.

– Jakie życzenie pomyślałaś?

– Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełni.

– Nigdy nie chciałaś mi powiedzieć. Nadal w to wierzysz? – zakpił. – Ja zażyczyłem sobie dziewczyny.

– Przecież kręci się ich wokół ciebie przynajmniej tyle, ile mogę zliczyć na palcach obu rąk. – Uniosła wysoko brwi, bo wyraźnie nie rozumiała, o co chodzi.

– Chodzi mi o taką, która mnie wesprze w pasji, zrozumie i doradzi.

– Łał, pierwszy raz od naprawdę dawna powiedziałeś coś mądrego, Lucas, brawo. – Z nieco udawaną ekscytacją położyła mu rękę na ramieniu. – Jakbyś taką miał, to już w ogóle uciekałbyś od obowiązków w domu, co?

– Liv, mogę cię o coś spytać? – przerwał nagle, zmieniając ton na poważny.

Zupełnie zbił swoją siostrę z tropu.

– O co?

– Czy gdybyś mogła, to byś mnie zamieniła? Chyba nie jestem aż tak złym bratem, co nie? To tylko takie nasze żarciki i droczenie się?

– Dlaczego mnie o to pytasz? – Nie spodziewała się, że obchodzi go, co o nim myśli.

Zaczął przejawiać w stosunku do niej jakąś wrażliwość czy to żart?

– Bo tak dziwnie na mnie popatrzyłaś, zanim zdmuchnęłaś świeczki. No i pomyślałem sobie, że właśnie tego sobie życzyłaś – wyjaśnił, w ogóle nie utrzymując kontaktu wzrokowego.

– Nie, nie tego – zaprzeczyła niezachwianym głosem.

– W takim razie pewnie odejścia? – odzyskał werwę i zapał do żartowania.

– A żebyś wiedział, że kiedyś odejdę – zapewniła go.

– Ta, a ja będę drugim Quentinem Tarantino – prychnął na zakończenie i po prostu opuścił jej pokój.

Nie spodziewał się, że naprawdę odejdzie.

Spała, śniąc najpiękniejsze sny o jesiennych parkach, dalmatyńczykach i melodii granej na pianinie. Przekręciła się właśnie na prawy bok, na twarzy mając zadowolony półuśmiech. Nagle odskoczyła, po czym uderzyła głową o ścianę. Wszystko zawirowało, jej serce przyspieszyło, a oddech był tak niespokojny jak matka martwiąca się o swoje dziecko, gdy pierwszy raz idzie do szkoły. Ktoś ją obudził. W samym środku nocy. W jej pokoju. Nie wydawało jej się, chociaż bardzo by tego chciała. To nie był brat robiący kolejny kawał. Obok jej łóżka stało dwóch obcych mężczyzn. W ciemności nie widziała twarzy, a jedynie nieznane postury, więc poważnie się przeraziła. To mordercy czy złodzieje? Co mam robić?! – wykrzykiwała w myślach kolejne nowe pytania. W końcu doszła do wniosku, że siedząc bez ruchu na łóżku, niczego nie zdziała. Zeskoczyła więc z niego, ominęła mężczyzn i najszybciej jak umiała pobiegła do kuchni.

Popatrzyli na siebie porozumiewawczo, zanim spokojnym krokiem poszli za nią. Olivia była już gotowa do ataku i wszczęcia alarmu w domu. Ustawiła się za rogiem. Czekała. Jeszcze chwila. I jeszcze moment. I już – wyskoczyła z kryjówki, a nadchodzącego człowieka uderzyła w głowę patelnią. Nie upadł ogłuszony, więc powinna zacząć krzyczeć. Jednak jedyne, co umiała teraz zrobić, to zadawać w głowie pytania, jak to się mogło stać i kim jest ten człowiek. Dotknęła najbliższego włącznika światła i wreszcie mogła przyjrzeć się niechcianym gościom. Mieli wielkie, czarne oczy, twarze lekko fioletowe, a głowy wielkości dwóch normalnych głów. Na sobie mieli coś w rodzaju kosmicznych skafandrów. Ze względu na białą barwę nieco przypominały te, w których ludzie polecieli na księżyc, ale na piersi miały plakietkę przypominającą Ziemię, a oprócz wody widoczny był tylko jeden kontynent – Ameryka Północna (a przynajmniej tak jej się wydawało). Po jego prawej stronie była o wiele mniejsza wyspa. Cholera, czy oni są z przyszłości? Czy tak będzie wyglądać kiedyś nasza planeta? A może ja oszalałam? Kosmici! Kosmici w mojej kuchni!

– Chcesz uderzyć mnie jeszcze raz, uszczypnąć się albo nas dotknąć? – przemówił jeden z nich, ale jego głos brzmiał zupełnie normalnie.

Drugi jedynie się zaśmiał.

– Zawsze reagują tak samo.

– Kto reaguje tak samo? Skąd wzięliście się w moim domu?

– Jesteśmy posłańcami z Tanorbisu, naszą pracą jest bezpieczne przewożenie wybranych. Zabierzemy cię stąd, jeśli tylko podpiszesz umowę w tym miejscu… – Ledwo wyciągnął kartkę z kieszeni, a ona bez przeczytania rzuciła się po długopis i podpisała w wyznaczonym miejscu (mimo że doskonale zdawała sobie sprawę, że tak się nie robi).

– Zabierajcie mnie gdziekolwiek, byle daleko stąd. Mam dość Anglii – powiedziała z dziwną odwagą.

Miała zamiar iść do pokoju, by się spakować, ale usłyszała, że nic nie będzie jej potrzebne. Powinna usiąść i zastanowić się na spokojnie. Przecież nawet nie wiedziała, czym jest ten Tanorbis. Może to jakaś sekta? Niesiona przez emocje po prostu wyszła z domu z dwoma dziwnymi mężczyznami, w samej pidżamie. Na jej podwórku stało… ufo.

– Więc to to widziałam ostatnio na niebie…?

– Tak, chwilę cię obserwowaliśmy – przytaknął ten sam, który dostał od niej w głowę.

Zdecydowanie bardziej go polubiła.

– To trochę straszne – stwierdziła, mrużąc podejrzliwie oczy.

Obejrzała się na swój dom, omijając okno pokoju Martina. Wystawiła natomiast środkowe palce w kierunku pokoju Lucasa i sypialni rodziców, po czym zaśmiała się krótko i pewnym krokiem weszła przez właz do statku kosmicznego.

Ale ze mnie wariatka – pomyślała sobie w chwili wątpliwości, ale zaraz tę myśl zastąpiła nowa. Chrzanić to.

Spanikowała dopiero, gdy poczuła mdłości, kiedy statek się uniósł. Nie śniło jej się. Wstała z wygodnego fotela, który w normalnych warunkach chciałaby zabrać ze sobą. Przylgnęła do włazu i zaczęła uderzać w niego pięściami.

– Czemu właśnie mnie porywacie?! – wrzasnęła, na końcu nosa mając już łzy.

– Nie szarp się, jeszcze nam za to podziękujesz. – Już sama nie wiedziała, który z nich odezwał się i pokręcił głową.

Po chwili poczuła tylko ukłucie w rękę. Zaczęło jej się robić ciemno przed oczami i chciała tylko spać.

A gdy znowu je otwarła, była już dawno w innej części kosmosu. Znowu zaczęła krzyczeć – tym razem wręcz błagając o wypuszczenie jej i zostawienie w spokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: