- W empik go
Nosowska. Piosenka musi posiadać tekst - ebook
Nosowska. Piosenka musi posiadać tekst - ebook
Katarzyna Nosowska jest bez wątpienia jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek. Należy do nurtu współczesnej kultury popularnej (w tym głównie: kultury rocka, kultury literackiej oraz kultury określanej mianem „kobieca”), ale też jako artystka przemawia indywidualnym głosem, przedstawiając się jako obserwatora rzeczywistości i kreatora własnego, niepowtarzalnego świata, budowanego – z perspektywy pomysłodawców książki – przede wszystkim na słowie, które znacznie wyrasta ponad przeciętny poziom oferty popkultury. Twórczość Nosowskiej jest dowodem na to, że także w dziedzinie piosenki możliwe jest osiągnięcie statusu sztuki wysokiej.
Spis treści
Wstęp
Piotr Pławuszewski
A – jak Alfabet solowej twórczości Katarzyny Nosowskiej
Tomasz Czaboćko
Bez retuszu – o wizji świata przedstawianej w piosenkach Katarzyny Nosowskiej
Natalia Drozdalska
W poszukiwaniu prawdy absolutnej? Katalog pojęć i wartości w felietonistyce Katarzyny Nosowskiej
Agnieszka Markowska
Tekściarka czy poetka?
Krystyna Ziętek
Wizualizacja słów? O okładkach płyt Music.Music i Echosystem
Michał Traczyk
puk.puk – Kto tam? – Nosowska
Marta Turowska
O cielesności śmierci. Rozważania na marginesie płyty UniSexBlues
Józefa Kurpisz
O „niechcianych formach” (na podstawie piosenki W imieniu dam)
Wojciech Konieczny
Z rejestru strasznych słów, czyli o damsko-męskich napięciach językowych (na podstawie piosenki W imieniu dam)
Joanna Maleszyńska
Córka piekarza
Izolda Kiec
Nosowska i Osiecka. Cudzoziemki w raju kobiet?
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-106-6 |
Rozmiar pliku: | 477 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mówi się, że „piosenka obroni się sama” i jest w tym dużo prawdy – nie wymaga ona instrukcji obsługi, a jej byt niezależny jest od oficjalnych i fachowych opinii, zezwoleń i wytycznych. Prawdą jest też jednak, że pomijanie jej w naukowej refleksji i obojętność wobec niej nie pozwala wybrzmieć jej w pełni, odmawia głębi i metaforyczności, odcina od różnorodnych kontekstów, które przecież nieobce są jej słuchaczom.
W obrębie piosenki jako gatunku zdarzają się utwory słabe, ale także wybitne. Wybór twórczości Katarzyny Nosowskiej na temat przewodni tej książki nie jest przypadkowy i wiąże się z przekonaniem o wysokiej wartości składających się na ten dorobek utworów. Wartości zarówno artystycznej, lub wręcz literackiej, jak i społecznej czy etycznej.
Niniejsza książka stanowi więc próbę naukowej refleksji nad wybranymi utworami piosenkowymi (ale też publicystyką) autorstwa Katarzyny Nosowskiej, a także ich sposobem funkcjonowania w świecie kultury popularnej. Jest też przy okazji próbą udowodnienia, że można mówić w sposób naukowy o zjawiskach kultury popularnej, nie deprecjonując ich, ale nie poprzestając też na poziomie emocjonalnego ich odbioru.
„Obowiązek obowiązkiem jest – piosenka musi posiadać tekst” – śpiewa Nosowska w utworze Teksański z płyty Fire. Rozpatrywanie uzupełnienia muzyki odpowiednimi słowami jako przykrej konieczności sugeruje, iż tekstowy przekaz piosenki jest mało ważny. Tymczasem Nosowska w swoich utworach zawsze ma coś do powiedzenia i liczy na to, że odbiorca choć po części zrozumie jej przekaz („jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”). Każda z piosenek ma zapewne swoją genezę, związaną z osobistymi przeżyciami i przemyśleniami artystki, która przy okazji przygotowywania niniejszej publikacji powiedziała: „Staram się opowiadać o sobie, szczerze. Unikam udzielania rad. Nie jestem typem przewodnika, raczej proponuję obserwowanie mojej wędrówki z bezpiecznego miejsca”. Analiza filologiczna, literaturoznawcza, kulturoznawcza wymaga jednak skupienia się głównie na treściach, jakie posiada w sobie gotowy tekst, przy ograniczonym i krytycznym sięganiu do autotematycznych wypowiedzi Nosowskiej.
Interpretacja utworów nie ogranicza się tylko do ich warstwy tekstowej. Równoważny kod muzyczny bowiem przynosi trudne do pominięcia konsekwencje interpretacyjne dla tekstu, niekiedy nawet nadaje mu zupełnie nowe znaczenie, niedostrzegalne przy samej „lekturze” piosenki. Jest to szczególnie ważne, kiedy, tak jak w przypadku Nosowskiej, teksty wykonuje ich autor – jest to poniekąd spełnienie antycznego ideału włączenia twórcy w kontekst wypowiedzi literackiej.
Podejmowanie tak bieżącego i ciągle jeszcze nie domkniętego tematu, jakim jest twórczość Nosowskiej, łączy się z pewnym zagrożeniem. Wszelkie pisanie o zjawiskach współczesnej popkultury niesie z sobą ryzyko szybkiej dezaktualizacji. Płyta, która teraz określana jest jako „najnowsza” czy „ostatnia”, za jakiś czas stanie się tylko którąś z kolejnych wypowiedzi, stanowiącą punkt dojścia do następnych. Ponieważ jednak opracowanie to nie rości sobie pretensji do bycia wyczerpującą monografią, zakłada też, że wiele kwestii z czasem może zostać dopowiedziane i dopisane. Pozostaje mieć nadzieję, że choć część sądów zawartych w tej publikacji przetrwa próbę czasu.
* *
*
Katarzyna Nosowska urodziła się w 1971 roku w Szczecinie. Działalność artystyczną rozpoczynała w takich zespołach, jak Szklane Pomarańcze, Kafel, Dum-Dum, No Way Out i Vivid. Znana jest przede wszystkim jako wokalistka zespołu Hey, który powstał w 1992 roku i w tym samym roku otrzymał na festiwalu w Jarocinie drugą nagrodę w plebiscycie dziennikarzy, co otworzyło jego muzykom drogę do kariery i pozwoliło nagrać pierwszą płytę, Fire (1993). Najważniejsze albumy zespołu to kolejno Ho! (1994), Live! (1994), Heledore (1995), ? (1995), Karma (1997), Hey (1999), (2001), Koncertowy (2003), Music.Music (2003), Echosystem (2005) i MTV Unplugged (2007). Poza działalnością w zespole Nosowska wydała dotychczas także cztery płyty solowe: puk. puk (1996), Milena (1998), Sushi (2000) i UniSexBlues (2007). Razem z zespołem, jak też indywidualnie, była honorowana licznymi prestiżowymi nagrodami.
Występowała z wieloma znanymi wykonawcami, m. in. zespołami Świetliki, Dezerter, Pogodno oraz z Renatą Przemyk, Korą i innymi kobietami polskiej sceny. Brała udział w powstawaniu projektu Yugoton (2001), zawierającego covery jugosłowiańskich piosenek, oraz składanki Projekt SI 031 (2003).
Jako wykonawczyni Nosowska wyrasta z klimatów muzyki rockowej, nie gardzi jednak elektroniką, sięga też w stronę klimatów poezji śpiewanej, o czym świadczą utwory nagrane wspólnie z Żebrowskim do słów Zegadłowicza, Tetmajera i Asnyka (album Lubię, Kiedy Kobieta…, 1999) oraz wykonywane przez nią piosenki Agnieszki Osieckiej. Spośród tych ostatnich wymienić należy utwór Zielono mi, zamieszczony na płycie Ladies (2003) i cały szereg tytułów z niedawnego koncertu finałowego konkursu Pamiętajmy o Osieckiej (15.09.2008).
Bohaterka tej książki dała się też poznać jako felietonistka miesięczników „Filipinka”, „Muza” i „Zwierciadło”. Najciekawszym polem działalności artystki jest jednak jej własna twórczość tekstowa, doceniana również poza kręgiem fanów artystki i zespołu Hey i wykorzystywana także przez innych wykonawców (wiele jej utworów trafiło na płytę Kocham Maryli Rodowicz i album Pistolet Zalefa). Mimo znacznych zmian, jakie zaszły w wizerunku Nosowskiej od początku jej kariery, nie zmienia się zasadniczo jej postrzeganie świata, które znajduje swoje odzwierciedlenie w piosenkach i które, obok umiejętności językowych, decyduje o wysokim poziomie jej twórczości.Piotr Pławuszewski
A – JAK ALFABET SOLOWEJ TWÓRCZOŚCI KATARZYNY NOSOWSKIEJ
Opisać zwykłego, szarego zjadacza chleba przy pomocy haseł zaczynających się kolejnymi literami alfabetu jest łatwo, ale i… niepotrzebnie. Opisać w ten sam sposób artystę – rzecz niepodobna. Zbyt wiele niuansów, niejednoznaczności i pułapek, w które wpada się przy pierwszej lepszej próbie generalizowania na jakikolwiek temat. Nie znaczy to jednak, że sytuacja jest beznadziejna. Uczciwym krokiem (wobec siebie, a przede wszystkim wobec artysty) wydaje się po prostu redukcja. Czyli – nie o drzewie pisać, a o jego liściach, nie o jeżu, lecz o trzech wybranych z niego kolcach. Tak czy inaczej, gdy sam doszedłem do punktu, w którym ogarnięcie wszystkich tekstowych dokonań Katarzyny Nosowskiej – bo to one znajdą się w centrum moich zainteresowań – okazało się zadaniem daleko przekraczającym granice jednego artykułu, postanowiłem użyć nożyczek. Na początku odciąłem obszar zdecydowanie przodujący w wielkości, czyli ten związany z zespołem Hey. Drugi etap redukcji był już mniej drastyczny, a dotyczył tekstów pisanych dla innych wykonawców (nie wspominając o felietonistyce, która z natury rzeczy należy do zupełnie innego obszaru literackiej działalności). Jak łatwo zauważyć, efekt podwójnego cięcia pozostawił w polu widzenia tylko solową twórczość Katarzyny Nosowskiej. Pora się z takiej decyzji choć w pewnym stopniu wytłumaczyć. Po pierwsze, twórczość solowa muzyków będących na co dzień członkami zespołów ma sens tylko wtedy, gdy wynika z czegoś więcej niż zwykła fanaberia. Nie podejrzewam Nosowskiej o poddawanie się tej ostatniej, zatem również jej płytom autorskim należy się pełna uwaga i odbiorcza czujność. Po drugie, cztery albumy (dla przypomnienia – puk.puk – 1996, Milena – 1998, Sushi – 2000 i UniSexBlues – 2007) to w sensie ilościowym całkiem spory katalog do przekartkowania i przemyślenia. Ile wniosków da się z niego wyciągnąć? Ile wątpliwości pozostanie bez żadnego przekonującego wytłumaczenia? Pytania można mnożyć, a to też przecież znaczący sygnał dla lubiących szukać. Po trzecie wreszcie (i najważniejsze), solowa działalność Katarzyny Nosowskiej to na polskim rynku muzycznym zjawisko pod wieloma względami wyjątkowe. Liczba kobiet śpiewających własnym głosem i świadomie kierujących swoimi artystycznymi poczynaniami jest u nas zatrważająco niska. Łatwo konstruować wytłumaczenia – że business tłamsi, przygniata, zamyka usta i zatyka uszy, że „z czegoś trzeba przecież żyć”, a awangardowość nigdy nie była w cenie, że, przede wszystkim jednak, z publicznością należy komunikować się tak, jak sobie tego ona życzy. Twórcze odwrócenie tego szatańskiego mechanizmu przez Katarzynę Nosowską ostatecznie przekonało mnie, że idea alfabetu jej solowej twórczości ma rzeczywiste podstawy. Z małym jednakże zastrzeżeniem.
Kończąc bowiem fragment dotyczący kwestii bardziej formalnych, zmuszony jestem wyjaśnić coś jeszcze. Nie jest moją ambicją, by w ramy alfabetu wtłoczyć dokładnie każde słowo pojawiające się na solowych płytach Katarzyny Nosowskiej. Byłoby to, moim zdaniem, zadanie nie tyle może karkołomne, co przede wszystkim fałszujące całościowy obraz. Pisząc ten tekst, nadal pozostaję słuchaczem – z wszystkimi osobistymi wrażeniami i preferencjami. Skoro tak, to pewnie niczym więcej jak nieprawym nadużyciem i rzemieślniczym w istocie działaniem wydawać się może sama idea alfabetu czyjejkolwiek twórczości. Niekoniecznie jednak. Wystarczy dosłownie potraktować założenie czyjegoś alfabetu – więc niekoniecznie przypominającego ten z elementarza. Pewne litery mogą uciec teraz, by z powodzeniem odegrać jeszcze swoją rolę w przyszłości. Tu rysuje się zresztą najciekawsza myśl przyświecająca niepełnemu alfabetowi. Streszcza się ona w szczerym przekonaniu, że sporo jeszcze czasu upłynie, zanim Katarzynę Nosowską da się podsumować kompletem liter i umieszczonych pod nimi wniosków. Na szczęście – dla słuchaczy. Na nieszczęście – dla wszelkiej maści ignorantów, którym wolność w sztuce kojarzy się co najwyżej z powiększonym biustem.
B – JAK BOŻA PODSZEWKA
Co za artysta z Bogiem by się nie wadził? Powodów mnóstwo, jednym okiem wystarczy wyjrzeć za okno, by w tym samym czasie drugie zmusić do przeczytania pierwszego z brzegu artykułu w gazecie zajmującej się „ludzkimi historiami”. „Ale że Bóg mógł do tego dopuścić, to już naprawdę chamstwo!”, „Czy Bóg nie widzi, na Boga, co się ze światem dzieje?!”, „Mówię panu, same nieszczęścia… Bóg to o mnie pewnikiem zapomniał. Na amen!”. Jakkolwiek różne są motywacje ludzkich lamentów, pewien element nieodmiennie odgrywa rolę wspólnego mianownika – chodzi oczywiście o kierunek, w którym biegnie strzałka wskazująca winowajcę, i zarazem o przyczynę większości naszych prywatnych katastrof. Zaskakujące, jak trudno zmusić się do zamiany ról w tym schemacie. „On jest niewinny, to wszystko przeze mnie” – pisze Nosowska w Słuchaj (M)^( ), by za chwilę dodać: „Ja jestem łajza i kiepsko radzę sobie z życiem/ Bez przerwy wydzwaniam pod jego prywatny numer/ Błagając o zdrowie, bogactwo, miłość i sławę/ Jakby był moją prywatną złotą rybką”. Otwarcie i bez usprawiedliwień. Szczerze? Szczerość nie ma żadnego związku z jakością tekstu. Jak zanotował w swoim dzienniku węgierski pisarz, Sandor Marai, każdy piszący jest kłamcą nie w opisie rzeczywistości, ale kłamcą z całej swej istoty. Przypuszczam zresztą, że wrażenie różnorodności, jakie rodzi się po lekturze tekstów Katarzyny Nosowskiej, wynika właśnie ze słuszności tej myśli.
Nieprzypadkową decyzją było też zapewne wykorzystanie na płycie UniSexBlues wiersza Emily Dickinson o znamiennym tytule My Faith Is Stronger Than The Hills (Moja wiara jest mocniejsza niż góry). Ciekawie, szczególnie w kontekście przywołanej już piosenki Słuchaj, brzmi wypowiedziany pod własnym adresem zarzut: „How dare I stint a faith/ On which so vast depends” („Jak śmiem skąpić wiary/ Od której tak wiele zależy”). Powraca więc, odmalowany tym razem słowami amerykańskiej poetki, obraz człowieka, który winę tropi przede wszystkim w sobie samym. O tym, że dla tematu poszukiwania kosmicznej (nie)sprawiedliwości nie jest to ujęcie typowe, przekonywać chyba nie trzeba.
E – JAK EWOLUCJA SOLOWEJ TWÓRCZOŚCI KATARZYNY NOSOWSKIEJ
Katarzyna Nosowska to z pewnością jedna z niewielu polskich artystek, na których nowe płyty rzeczywiście się czeka. Obietnice muzyczne to jedno, nigdy jednak w tyle nie pozostają nadzieje związane z tekstami. Powoli jak frazes zaczyna brzmieć opinia o reprezentowanej przez Nosowską w tej dziedzinie oryginalności, a więc i wyraźnie odczuwanej rozpoznawalności. Nie ogranicza to wszak mojej chęci, by zadać następujące pytanie – czy przywołany przed momentem, szeroko przecież rozpowszechniony pogląd odnieść można w jednakowym stopniu do każdego kolejnego etapu solowych poczynań wokalistki? I tak, i nie, brzmi jedyna, w moim odczuciu, rozsądna odpowiedź. Tak, bo samodzielnym głosem Nosowska przemówiła już na puk.puk. Nie, bo później było jeszcze ciekawiej, a i ów głos poruszał się w ramach coraz bardziej rozbudowanych skal.
Początki, oglądane zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, uderzają bezpośredniością przekazu, choć nie bez intrygujących wyłomów od tej tendencji. puk.puk – zastukała niewinnie Katarzyna Nosowska, by o kilku sprawach powiedzieć (zaśpiewać) już jednak bez zbędnych grzeczności. Dostaje się więc w Zofii mężczyznom głuchym na ofiarne starania oddanych im kobiet, co prowadzi zresztą do tragicznego finału („Gdybyś jutro zastanawiał się kim jest kobieta wisząca w łazience/ To ja Zofia/ Twoja od 25 lat żona”); w równie jaskrawym świetle przedstawiona zostaje w O tobie? kwestia wytwornych, ale tylko z pozoru, kobiet, których życiowy potencjał podsumowany zostaje wszystko mówiącym zdaniem: „Kto rodzi się prostakiem, prostakiem przemija/ Choćby słoma w butach ze złota była”; śpiewa wreszcie Nosowska w utworze tytułowym o sytuacjach naznaczonych uczuciem paraliżującego strachu, co zresztą dodatkowo podkreślone zostaje szczerą autocharakterystyką: „Nie jestem z tych co bez lęku patrzą w ciemność/ co słysząc szmer jak w filmach schodzą do piwnicy/ Ja jestem z tych co nakrywają głowy kołdrą/ z tych którym strach uniemożliwia oddychanie”. Chyba najmocniej wybija się na tle tych, właściwie wprost podanych, przemyśleń utwór rozpoczynający debiut Nosowskiej, czyli Jeśli wiesz co chcę powiedzieć, bo choć można w nim widzieć po prostu przestrogę przed uleganiem złudnej nadziei, to powtarzane w równych odstępach słowa z tytułu wprowadzają odpowiednią dawkę niepewności czy wręcz niepokoju. I co najistotniejsze z artystycznego punktu widzenia – każą zwątpić w wartość jednej tylko drogi interpretacji. Ten efekt cenimy najbardziej.
Nie wystrzegając się z pewnością grzechu uproszczenia, zaryzykuję tezę, że podział, sformułowany na przykładzie płyty puk. puk, między dosadnością a wycieniowaniem, mówieniem wprost a uciekaniem w przekaz bardziej zakamuflowany, określa w jakiś sposób właściwie cały tekstowy dorobek z autorskich projektów Nosowskiej. Kto wie, czy nie najjaskrawszym tego przykładem jest jej druga solowa płyta, Milena. To właśnie na niej sąsiadują ze sobą utwory tak krańcowo różne, jak choćby napastliwy Zoil (z pamiętną ofensywą na krytyka muzycznego, „kurdupla nadętego/ miernotę przeklętego/ z rybą w nazwisku”) i subtelnie szkicujący portret samotnych, przesiadujących w parku staruszek Chciałoby się („Jest taka ławka w samym sercu parku/ Gdzie przesiadują niedziele/ Dwie panny suszone śliwki”). Podobnych par można zestawić więcej: xxx (trzy krzyżyki), czyli częsty u Nosowskiej bezpardonowy atak na kobiecą obłudę (jak w sytuacji, gdy mimo deklarowanego wegetarianizmu „po kryjomu/ wylizują galaretkę z puszki po mielonce”) obok lapidarnego, operującego raczej spokojnym tonem osobistej refleksji wo (tekstu o miej scach, w których autorka szczęśliwie „nie czuje się/ Ścigana przez napisy na murach”); nie mów (bardzo ekspresywny sprzeciw wobec tradycyjnych formuł usprawiedliwiających nadużywanie napojów wyskokowych, wyrażony choćby zdaniem: „Nie mów mi do cholery/ Że piwo to nie alkohol”) i ani mru mru (na pewno o miłości, ale tradycyjnie u Nosowskiej – jakby na opak, z dużym udziałem wyobraźni, tu wykorzystanej do stworzenia choćby takich linijek: „Udawaj że mnie kochasz/ Choćby przez zaciśnięte zęby/ Chojnie obsypuj mnie kłamstwami/ I broń Boże nie mów prawdy”). O dziwo, tego rodzaju kontrastowania nie dały przykrego wrażenia bałaganu czy rozmiękczenia przekazu. Pozwoliły za to Nosowskiej skutecznie uniknąć zawsze niebezpiecznej etykiety „twórcy (muzyki) środka” – niebezpiecznej dla artystycznego progresu, rzecz jasna, a nie dla wyników sprzedaży. W większym stopniu niż pierwsza płyta Milena udowodniła zdolność wokalistki do przekonującego wyrażania się dwoma głosami – głośnym i cichym, ofensywnym i chowającym się za plecami metafor. W każdym przypadku była to jednak przede wszystkim autonomiczna wypowiedź Katarzyny Nosowskiej.
Sushi, trzecia solowa produkcja artystki, przyniosła ze sobą kilka niespodzianek: aż (w porównaniu z innymi albumami) cztery utwory instrumentalne, jednozdaniowy tekst-pytanie piosenki Rosz! („A co jeżeli kocham inaczej?”), a także anglojęzyczny, obcego autorstwa (A. Neale) Electrified. Poza tym, nie opuściła Nosowskiej ochota, by z satyrycznym zacięciem odmalować w Przebijśniegu kolejny kobiecy portret, tym razem zepsutej „damy modnej” (nieświadomie demaskującej się każdym kolejnym zdaniem: „Z zainteresowań ja wymienić mogę:/ przyrodę, urodę, modę, wygodę/ Jezu, mówię wam/ ja bez wyjazdu do Indii/ dłużej rady nie dam”). Z pewnością wyróżnia się Tfu, poetycka próba zespolenia w jednym tekście dwóch motywów o niezaprzeczalnie pierwszorzędnym znaczeniu: miłości i śmierci (czy może bardziej ogólnie – końca). Próba, od razu dodam, owocująca całkiem ciekawym wynikiem. „Naucz więc palców swych/kształtów mych na pamięć, / abyś gdy przyjdzie czas/ bez trudu mógł rozpoznać je” – prosi kochająca kobieta, bez histerii, bo zna logikę czasu i jej niepodlegający wątpieniu charakter, o czym wspomina chwilę później słowami: „Noc została wymyślona/ po to żebyś mógł/ bez trudu oswajać się z ciemnością, / która wkrótce już nadejdzie”.
Jest też na Sushi tekst, który z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się jakby zwiastunem poetyki, w jakiej utrzymana została kolejna płyta, czyli UniSexBlues. Konkretnie chodzi o słowa do utworu Przez S – podarowany przez doświadczonego i zaprawionego w scenicznych bojach artystę krótki poradnik, jak radzić sobie z karierą, publicznością, krytyką itp. Mnóstwo w tych wskazówkach przewrotności, nie brakuje sformułowań dosadnych, wiele przecież mówiących o nastawieniu nadawcy przekazu do omawianych kwestii. Gorzka mądrość? Może nawet coś na kształt pogardy? „Musisz wiedzieć, że/ Sztuka jest jak sex./ Publiczność uwierz mi/ «robiona» lubi być” – zaczyna się właściwie „niewinnie”, ale to tylko wstęp do wniosków naszkicowanych już znacznie grubszą kreską – „Publiczność uwierz mi/ Tak jak kobieta chce/ Byś odkrył jej punkt G/ I stymulował go”, bo w przeciwnym razie „z innym pójdzie w tan…” Głos wybrzmiewa jeszcze głośniej, gdy porada ma dotyczyć dręczącej szerokie masy artystów kwestii – jak radzić sobie z krytyką? Żaden to problem, jak się okazuje: „Krytyka nie bój się/ bo impotentem jest” (co w prosty sposób streszcza mechanizm obrzucania błotem za to, czego się samemu nie umie). Wspomniałem zaś o powinowactwie z UniSexBlues, bo wyczuwam w Przez S odpowiadający wielu momentom tej płyty nastrój rozczarowania obserwowaną rzeczywistością i reagowania na nią językiem daleko posuniętym w swej ciętości. Publiczność, która lubi być „robiona”, szybko staje się bezwolnym, biernym przedmiotem, dającym sobie wszystko wmówić i dającym się łatwo sterować. Podobnym wynaturzeniom musi ulegać krytyka wpisująca się swym działaniem we wspomniany już scenariusz (nie potrafię – zazdroszczę – niszczę).
Być może twierdzenie, że najciekawsze z dotychczasowo wspomnianych wątków, idei czy pomysłów składających się na solowy dorobek Nosowskiej kulminują się na płycie UniSexBlues, brzmi jak obietnica niemożliwego, ale cóż począć, jeśli to prawda? Jest na tym albumie coś niewątpliwie przyciągającego (i pociągającego) tekstowo – wieloznaczność? bezkompromisowość? oryginalność? Tego wszystkiego zapewne nie brakuje, ale kto wie, czy tajemniczego składnika, który w największym stopniu pozwala nieomylnie odróżniać teksty Nosowskiej od zmagań innych osób, szukać nie trzeba zupełnie gdzie indziej.
Podsumowując fragment dotyczący płyty puk.puk, zasugerowałem, że przemieszczanie się między „mówieniem wprost a uciekaniem w przekaz bardziej zakamuflowany” określać może cały solowy dorobek Nosowskiej. To jednak oczywiste, iż na przestrzeni lat zmieniały się proporcje w tej lirycznej mieszance, ze wskazaniem na rosnącą przewagę opcji bardziej skomplikowanej, niejednoznacznej i wymykającej się też łatwemu opisowi. Nie decydowała o tym, jak podejrzewam, wyłącznie twórcza intencja. Ba! Była ona zapewne czynnikiem marginalnym. Co więc w głównej mierze zaważyło na rosnącym z płyty na płytę poziomie tekstów (bo właśnie tak wartościowałbym rozciągniętą w czasie przemianę)? Niespodzianki nie będzie – chodzi przecież tylko i wyłącznie o zdobywane sukcesywnie doświadczenie, owocujące w tym wypadku jak najbardziej pozytywnymi skutkami. Brzmi banalnie, ale akurat tego banału bym nie lekceważył. Nie zawsze przecież coraz bogatsza praktyka przekłada się na wzrost jakości świadczonych usług. Równie prawdopodobne scenariusze to stagnacja czy wręcz marketingowo zaplanowane powtarzanie w nieskończoność tych samych chwytów i rozwiązań. Droga Katarzyny Nosowskiej, wyznaczana kolejnymi solowymi krążkami, ma jednak całkiem odmienny, bo wznoszący przebieg. Od wspomnianej już przewagi bezpośredniości na puk.puk, przez hybrydyczną mieszankę bezceremonialno-enigmatycznych tekstów z Mileny i Sushi, aż po słowny wzlot płyty UniSexBlues, dla której konkurencji próżno szukać na mocno ogołoconym z oryginalności polskim rynku muzycznym. Nosowska udowodniła przede wszystkim, że słowo w piosence może być tak samo elastyczne, jak w każdej innej formie ekspresji. Nie istnieją również lepiej lub gorzej sprawdzające się literacko tematy – powodzenie zależy wyłącznie od wyobraźni w kreowaniu kolejnych słownych szeregów. Oto kilka przykładów.
Ciekawie o teraźniejszości? Era retuszera. Obrazy jak z upiornego koncertu życzeń, wypełnionego prośbami o szczupłą sylwetkę, o zmartwychwstanie w grze komputerowej czy wreszcie o preferowane warunki pogodowe. Co gorsza, ten świat skrywa w sobie jeszcze bardziej potworne tajemnice, tylko przy pierwszym kontakcie sprawiające wrażenie zupełnie nierzeczywistych („Noc, hula wiatr/ Dzieciaki chcą spać/ Zasną wiecznym snem/ W beczkach na kompostową maź”). Mało dziwi więc deklaracja: „Nie da się żyć/ Zwariuję jak nic”.
Intrygująco o kwestii damsko-męskiej? Nerwy i Wiktoriańscy Lekarze. W rolach głównych konkubent i konkubentka. Sytuacja raczej typowa – on („byt”) na kanapie, zapewne przed telewizorem, ona w kuchni, w trakcie gotowania. Nagle błysk, trzask, myślowe oświecenie. „Od kuchni gdzie dochodził żur/ Szczędząc słów bytowi z kanapy/ Poszła w świat konkubentka”. Jeszcze ciekawszy jednak od odważnej kobiecej decyzji wydaje się opis reakcji rzeczonego partnera, na którego cała sytuacja spadła jak grom z jasnego nieba: „Strumień iskier/ W niebo szedł/ Gdy w zdumieniu/ Spalał się”. O upokorzeniu, ale elegancko, czyli opcja optymalna.
O miłości – niebanalnie? Konsorcjum K.C.K. Niepierwsze to u Nosowskiej wyznanie kobiety sprowadzonej właściwie do biernego uczestnika miłosnej rozgrywki („Serie nagłych uderzeń/ Ciepła pod pępkiem -/ Samobójczo Ci uległa jestem”). Siła wypowiedzi zaś tkwi (też przecież nie po raz pierwszy) w poetyckim, dalekim od piosenkarskiego szablonu obrazowaniu tego stanu. „Łykam plankton obietnic/ Tragicznie miękka/ Ciało gnę z rozkoszy niemal drętwa” – zwierza się ofiara pętającego ją uczucia (a może prościej – ofiara mężczyzny?), by na koniec, wyrażając przede wszystkim tragiczną świadomość, zakrzyknąć z całej siły: „Ludzie! Syjamska para!/ Co w nim wypukłe -/ Z tym co wklęsłe w niej splecione w całość”.
Słowem „całość” kończy się nie tylko piosenka Konsorcjum K.C.K., ale i cała płyta UniSexBlues. Nie szukam w tym fakcie żadnych ukrytych znaczeń czy odautorskich wskazówek dla poszukiwaczy tajemnic. Moje postępowanie wynika jednak nie z odbiorczej wstrzemięźliwości, a jedynie podskórnego przeczucia, że lot wznoszący Nosowskiej nie skończy się na czterech solowych albumach.
G – JAK GORDON, CZYLI O PSIE, KTÓRY SIĘ LUBI PRZEBIERAĆ
Kobieta wraca do swojego domu. Rzuca okiem po pokojach i coś wyraźnie zaczyna ją niepokoić. Skąd to dziwne wgniecenie w fotelu? Jakim cudem czuć zapach papierosowego dymu? I dlaczego, do diabła, ten pies tak dziwnie na mnie patrzy, kiedy się przebieram?! Sytuacja przedstawia się nierealnie, ale przecież nie może być inaczej, skoro tekstem rządzi w tym wypadku fantazja. Gordon (P) to sympatyczne przypomnienie, że świat piosenki nie musi kończyć się na kombinacji dwudziestu słów, z których połowa służy do wyrażenia bezkresnego upojenia miłością, a reszta ma ten zachwyt podważyć.
K – JAK KATARZYNA NOSOWSKA (PRAWDOPODOBNIE) O SOBIE
Stopień ujawnienia się twórcy we własnym dziele bywa bardzo zróżnicowany (zakładając oczywiście, że proces taki w ogóle zachodzi i nie jest pułapką, w którą wpadają od zarania dziejów niezliczeni odbiorcy-interpretatorzy). Czasami odnosimy więc wrażenie niemal całkowitego stopienia się dwóch światów, podczas gdy innym razem taka identyfikacja wydaje się zupełnie niemożliwa. Wspominam zaś o tym pogmatwaniu, bo nie da się go ominąć w kontekście tak szarżującego zdania, jak „Katarzyna Nosowska (prawdopodobnie) o sobie”. Na niewiele przecież zda się asekuracyjny wyraz w nawiasie. Pisanie o artyście przy użyciu wyłącznie zdań oznajmujących, w treści zaś roszczących sobie prawo do nieomylności, mija się z celem i natychmiast powinno wywoływać uczucie nieufności. Bo w czym niby ta nieomylność ma mieć źródło? W wywiadach prasowych? W zdjęciach zrobionych ukradkiem przez zamaskowanego za śmietnikiem fotoreportera? Nie trzeba też raczej tłumaczyć, że skala problemu rośnie (lub maleje) proporcjonalnie do stopnia osiągniętej popularności. Stanie za mikrofonem w jednym z bezsprzecznie najpopularniejszych polskich zespołów nie mogło więc nie pociągnąć za sobą pewnych konsekwencji. Niejako automatycznie wytworzyły się idealne warunki dla zbiorowego urabiania idola przez publiczność – wyłącznie na własny użytek, rzecz jasna. Główny bohater całego zamieszania ma w takich przypadkach najmniej do powiedzenia. Może tylko przestrzegać przed pochopnymi wnioskami, jak zrobiła to właśnie Katarzyna Nosowska w tekście do piosenki Sub Rosa (U). Pierwsze linijki wydają się decydujące i rozstrzygają właściwie wynik całej rozgrywki: „Z dźwięków miękkich/ Tej piosenki/ Mnie wysłyszeć -/ Niepodobna”. Owo „mnie” staje się czymś na tyle skomplikowanym i osobistym, że najszersze nawet ramy działalności bezpośrednio obserwowanej przez publiczność nie pozwalają jej przekroczyć pewnej niewidzialnej granicy. Taka strategia ma swoje głębsze uzasadnienie, bo nie chodzi tu wyłącznie o czysto techniczną kwestię czytelności przekazu. Znacznie ważniejszym czynnikiem wydaje się bardzo ludzka obawa przed zewnętrznym niebezpieczeństwem, agresywnym i mało robiącym sobie z cudzego prawa do osobności. „A potwór w Tobie/ Wierci się” – pisze Nosowska, by za moment dać intrygujący obraz swej reakcji na zagrożenie – „Znów leciutko drżę/ Nie wyjdę dziś na brzeg/ Spod drobnych fal/ Na ląd, na jaw”. Brzmi przekonująco, prawda? A czy ktokolwiek się tym przejmie – to już zupełnie inna kwestia.
O – JAK ODROBINA DYSKOMFORTU (U), CZYLI NAJLEPSZY TEKST KATARZYNY NOSOWSKIEJ, JAKI POWSTAŁ W RAMACH JEJ DOTYCHCZASOWEJ KARIERY SOLOWEJ
Odrobina Dyskomfortu
Wyda się ta sprawa z wydawaniem się
Choć jawa to, nie faza REM, a ciało bodźce
Chwyta w locie
I realniej, namacalniej, niż w godzinie
Tak konkretu pełnej jak ta -
Chyba już nie będzie.
A kiedy zaniknie, jak mięsień zanika
Korzonek, którym w pozór tak wrosłam
I znaki rozpoznam iluzji – szczególne, to
Runę w szaleństwo, w stuporze zastygnę
Gdy wyda się, że wydaje się to wszystko.
Lęku pręcik, gdzieś za mostkiem, przy aorcie
żarzy się bez przerwy.
Jak w żarówce mały drutu zawijasek
Co wiązkę światła sączy.
Po pierwsze, czuję się w tym momencie szczególnie zobowiązany przypomnieć o bez wyjątku subiektywnym charakterze moich wyborów i przemyśleń prezentowanych w całym tekście. Po drugie, skoro już ośmielam się użyć słowa „najlepszy”, to niech odnośnik do niego zostanie zaprezentowany w całości. Po trzecie, generalny problem z poezją (czy ktoś ośmielił się w tym właśnie momencie zawahać?) polega na tym, że o „najlepszych” jej realizacjach pisać najtrudniej. Najważniejsze umyka gdzieś między słowami, pozostaje tylko nieodparte wrażenie ponownie zaprzepaszczonej szansy, by powiedzieć o czymś istotnym. Tak też mniej więcej wyglądają moje próby uchwycenia Odrobiny dyskomfortu. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to tekst istotny, w jakiś sposób dotykający treścią kwestii absolutnie najważniejszych, a jednak wytrawnie omijający mielizny dosłowności. Może więc nienajgorszym rozwiązaniem będzie uchronienie go od jakiejkolwiek próby racjonalnego opisu i pozostawienie w stanie „czystym”. Wtedy brzmi najgłośniej.
P – JAK PIEKŁO (I JEGO GOSPODARZ PRZY OKAZJI, CZYLI DIABEŁ)
Było już o Bogu, więc dla równowagi trzeba przemieścić się nieco w dół. Ale – co charakterystyczne – obędzie się bez kopania głębokich tuneli, bo Nosowska szuka piekła i znajduje je tuż za rogiem. Dosadnie dała temu wyraz już na pierwszej solowej płycie, gdzie w utworze Mam na myśli gorzko wyznaje: „Nie strasz mnie piekłem, za dobrze piekło znam/ Każdy dzień podsuwa myśl, że nieba nie ma”. Pojawiają się też dwa przykłady przejawów owego ziemskiego piekła: matka wyrzucająca na śmietnik swoje dziecko i rzeźby wykonane z jedzenia, „gdy ktoś obok kończy się z głodu”. Jedynym tedy sensowym posunięciem wydaje się bohaterce ucieczka z poczuciem wstydu – „by pozbyć się sił” (i nie móc widzieć?). Strach przed piekłem (znowu ziemskim!) to również ważny element tekstu Gdy rozum śpi (M), tyle że tutaj obawa rodzi się z troski o kochanka. Do niego skierowane są też słowa: „Nie idź mój miły na wojnę/ Bo nie zmrużę oka/ Jesteś kochany za dobry/ By iść do piekła”. Piekło Nosowskiej nie ma więc cech rozgrzanej do czerwoności pieczary, do której trafia się za złe uczynki i wypowiedziane kłamstwa. Co ciekawe, nawet nie kwestie grzechu czy sumienia są w jakikolwiek sposób decydujące. Gra toczy się tu i teraz, nie w atmosferze występku, a w przekonaniu o całkowitej racji swoich decyzji. Znamienne, jak podsumowana zostaje ostatnią linijką tekstu wizja świata zdiagnozowana w Erze retuszera (U): „Tam sypie ziarnem czort, tam zbiera potem plon”. Czort zaś, zataczając ręką bardzo szeroki łuk, sieje dziś takie wynalazki, wśród których odchudzanie prowadzące do „ranienia się o kant jej miednicy” wywołuje reakcję zaledwie zgryzoty. Era retuszera stanowi w moich oczach swego rodzaju punkt dojścia w tekstowych rozmyślaniach Nosowskiej o ciemnych stronach teraźniejszości. To już nie tylko szkaradne obrazy i wyraz zniechęcenia nimi – figura retuszowania mówi bardzo wyraźnie o konkretnym mechanizmie, którego ideę można streścić w sformułowaniu: skoro nic nie jest dobre takie, jakie jest z natury, zmieniać (poprawiać, ulepszać, uaktualniać, optymalizować) należy właściwie wszystko! Powstaje diabelski krąg, w którego granicach „Dybie, wciąż dybie na mnie złe/ Czai się w zakamarkach bram/ Toczy jaźń, wkrada się do snów”. Okazuje się, że, pozbawiając piekło nadbudowy transcendentnej, można pisać o nim w sposób równie przekonujący. Tylko czy dziś piekło potrafi jeszcze kogokolwiek przestraszyć?
U – JAK UMIERANIE W PIOSENCE
Przykład solowej twórczości Katarzyny Nosowskiej ciekawie dowodzi, że zainteresowanie pewnymi tematami przychodzi z wiekiem. Jednym z nich, co akurat nie powinno dziwić, jest niewątpliwie wątek zbliżania się do śmierci czy raczej – uświadamiania sobie jej nieuchronności. Może się mylę, ale na debiutanckiej płycie puk.puk nie znajduję podobnych rozmyślań. Sprawa komplikuje się w przypadku Mileny i pochodzącej z tego albumu piosenki To jak będzie. Czy to właśnie nie władcza i wyraźnie pyszniąca się swoją potencjalną mocą Śmierć wypowiada w niej te kilka mocnych zdań? „Idealnego” adresata stanowiliby w takim momencie ludzie żyjący w błogim przekonaniu, że kostucha to postać co najwyżej z dziecięcej baśni, nie mająca realnego wpływu na cokolwiek. „Wykpiwana pospolita śmierć/ Potrafi wzruszyć nawet kamienie/ Lecz w pogardzie mam pochlebstwa ludzi”. Skoro na nic pochlebstwa, może oferta bardziej zmaterializowana okaże się pomocna? Niestety, trafił się tu przypadek szczególnie oporny, jeśli chodzi o jakąkolwiek formę współpracy: „Możecie kochać mnie za darmo albo wcale/ Ja za miłość nie płacę”. Wspomniałem jednak w odniesieniu do utworu To jak będzie o pewnej komplikacji. Ta rodzi się w punkcie chyba najtrudniejszym do jednoznacznej interpretacji (której szukać na siłę zresztą nie zamierzam). Bo czy przywołane fragmenty nie mogą równie dobrze stanowić apodyktycznych w tonie wypowiedzi kobiety, tyle że „zwykłej”, śmiertelnej? Przypuszczalnie mogą, ale do opcji wcześniejszej, bardziej zmetaforyzowanej, przekonuje mnie przede wszystkim sygnał pewnej generalizacji (to jednak pochlebstwa ludzi, a nie tylko mężczyzn, nie robią wrażenia na tej, „która za miłość nie płaci”). Cały tekst kończy się tajemniczym zdaniem: „Gdyby się chciało chcieć”. Doprawdy, pocieszająca to droga interpretacji, w której Śmierć jest zbyt leniwa, by zbierać obfitszy plon niż do tej pory.
Płyta Sushi przyniosła kolejny, tym razem już bardziej oczywisty w treści zwrot ku „śmiertelnej” problematyce. „Bardziej oczywisty” nie znaczy jednak – prostszy. Trudno bowiem Keskese, osobliwy list-testament z rozporządzeniami dotyczącymi w głównej mierze pogrzebu, traktować jak niezobowiązującą notatkę przymocowaną do drzwi lodówki. To bardziej manifestacja postawy wobec spraw życia i śmierci, postawy, trzeba przyznać, mocno zdystansowanej i odbiegającej od powszechnie akceptowanej tradycji. „Żadnych łez/ Żadnej żałoby./ Wszystkich chcę/ Widzieć w czerwieni./ Kobiety niech tańczą na stołach, / Do tanga dziś nie trzeba dwojga”. Dalej robi się jeszcze bardziej ekstrawagancko i… heretycko: „Urna zaś niech będzie nagrodą/ W jednym z konkursów radiowych”. Wyjątkowo poetycki wydaje się sugerowany w pewnym momencie powód odejścia na drugi brzeg – „przedawkowanie rzeczywistości”. Czy to nie jest z kolei przywilej/przekleństwo każdego mocującego się z otoczeniem artysty? Daleko przecież u Nosowskiej do „chłopskiego umierania” z wiersza Kazimierza Grześkowiaka…
„Przyjdzie czas/ Na nas też/ Gotujmy, gotujmy się”. W ten złowieszczo-profetyczny sposób kończy się tekst Grand Prix (U), w przeważającej części szkicujący portret zasuszonego staruszka, któremu ptaki zdołały uwić na głowie gniazdo. Inny wymowny obraz nieuniknionego zbliżania się w stronę śmierci, tyle że ukazany z perspektywy kobiecej, przyniósł utwór tytułowy z ostatniej, jak dotąd, solowej płyty Nosowskiej, czyli UniSexBlues. To piosenka o potrzebie dzielenia z drugim człowiekiem ciągle jeszcze niewyczerpanych pokładów miłości. Przesłanie zyskuje tym bardziej na intensywności, że obarczone jest poczuciem płynącego nieodwołalnie w jedną stronę czasu. Stąd ciężar ostatnich kilku słów tekstu: „Don’t be late/ Before this life will turn to death” (Przyjdź, zanim to życie zamieni się w śmierć).
Najbardziej intymnym wyznaniem Nosowskiej w sprawie „umierania w piosence” wydaje mi się jednak Metempsycho (U), poetycka, momentami dosadna w wizjach opowieść o „łapaniu okazji” na poboczu ostatniej drogi. Tym razem nic o pogrzebach, zmartwionej rodzinie czy nawet miłości. Jest tylko dyskretna ucieczka z ciała, wspomnienia pozostawione na pastwę robaków, które „splądrują, wychłepcą co lepsze pod kopcem, w polewie z lastrico”, gdy tymczasem dusza uwolniona od ostatnich ziemskich powinności, a więc „najbardziej nieważka z nieważkich”, będzie już w drodze. Na taką właśnie wersję wydarzeń jest w wędrującej wyraźna zgoda, coś jakby osobista wersja często wyrażanego przez ludzi życzenia o „śmierć w czasie snu”. Buntu brakuje.
Ż – JAK ŻYCZENIA NA ZAKOŃCZENIE
Wielu ładnych i pożytecznych rzeczy mógłby życzyć autor tego tekstu Katarzynie Nosowskiej, jednak w odruchu wrodzonej wstrzemięźliwości ograniczy się do życzenia jednego tylko: niech się alfabet powiększa nieustannie, ale nigdy do końca. Tak jak kolce jeża, które… no tak. Dziękuję.