- W empik go
Nostalgia - ebook
Nostalgia - ebook
Wrażliwa i melancholijna Amalia mieszka z siostrą i ciotką w majątku, na którego utrzymanie ich nie stać. Gdy ciotka decyduje się sprzedać rodzinną posiadłość, młoda kobieta wyjeżdża w nadziei na odcięcie się od bolesnych wspomnień i rozpoczęcie nowego etapu życia. Zostaje damą do towarzystwa w zamożnym domu, gdzie wciąż nie opuszcza jej niepewność. Tam też poznaje młodych ludzi, z którymi łączy ją dziwny smutek i stale odczuwany niepokój.
Jednak największym pragnieniem Amalii jest zapewnienie sobie spokojnego życia, dlatego przyjmuje propozycję poślubienia dzierżawcy majątku. Tylko czy małżeństwo z rozsądku było najlepszą decyzją, skoro kobieta jest niemal pewna, że opuszczenie osób, z którymi łączyła ją osobliwa więź, spowodowało utratę czegoś wyjątkowego – lustrzanego odbicia własnej duszy…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-358-4 |
Rozmiar pliku: | 791 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasem śni mi się, że jestem w małym pomieszczeniu o białych ścianach. Powoli te ściany przybliżają się i jak zasłony trzepoczą wokół. W pokoju są dwa małe okienka, a za nimi szarość. W jednym z okien widać nęcące promyki słońca, ale są one złudne, zwiastują burzę. Za drugim z okien widać ponury, szary krajobraz, ale stały, niezmienny, trwały.
– Nie wiem, które z okien wybrać. – Powiedziawszy to Amalia odczuła coś w rodzaju zdziwienia, że się do tego przyznała.
– Gdy mówisz takie rzeczy, ogarnia mnie strach – rzekła na to jej siostra Angelika.
Podobna do porcelanowej lalki siedziała na kanapie pokrytej liliowym adamaszkiem, ustawionej na wprost kominka, w samej tylko białej koszulce i pończochach. Dzień był wiosenny, ale wyjątkowo chłodny i w kominku płonął ogień.
Amalia nie usiadła na kanapie, lecz przy oknie. Na szybie srebrzyły się krople deszczu, który pojawił się nie wiadomo skąd i odszedł nie wiadomo dokąd. Dobrze widoczne z tego miejsca krzewy różane, które latem okrywały się silnie pachnącymi białymi kwiatami, wyglądały jak obsypane pokruszonym szkłem albo kryształkami lodu. W ogrodzie było szaro i sennie.
Odwróciła się gwałtownie od okna, bo miała ochotę otworzyć je na oścież, mimo że była przemarznięta. Obojętnie rozglądała się po pokoju. Mieszkająca w niedalekim Kesselbrunn Sybille von Eben nie lubiła tu przebywać, ponieważ panowało w nim wciąż rokoko, jak powiedziała kiedyś ze wzgardą. Amalia stanęła na samym środku dywanu z założonymi rękoma. Patrzyła, jak za oknem chwiały się na wietrze wierzchołki wysmukłych brzóz.
Nagle zaskrzypiały drzwi. Ukazała się w nich krępa postać ciotki Gunhildy. Była ubrana w suknię w kolorze ciemnego, głębokiego fioletu. Burza rudych włosów spiętych grzebieniem dziwnie kontrastowała z bladą twarzą, delikatną i dumną zarazem.
– Powinnyście już jechać do Kesselbrunn. Myślałam, że jesteście gotowe – odezwała się oschle.
Amalia bez słowa zbliżyła się do kominka, gdzie uderzył w nią podmuch gorąca od ognia. Spojrzała w zawieszone nad nim wielkie lustro. Na drzwiach szafy wisiała jej bogato haftowana biała suknia. Z niechęcią myślała o tym, że w Kesselbrunn spotka Lothara von Eben. Została z nim zaręczona jeszcze w dzieciństwie, gdy jej ojciec, Maximilian von Brill, mógł pochwalić się sporym majątkiem. Roztrwonił go jednak, oddając się hazardowi. Gdy wyszło na jaw, że Werdelau tonie w długach, spodziewano się, że Lothar von Eben, powróciwszy do domu z długich wojaży, odwoła zaręczyny, lecz tak się jednak nie stało. Ponieważ Amalia skończyła osiemnaście lat coraz głośniej mówiono o ślubie i wstępnie wyznaczono jego datę na wrzesień następnego roku. Kiedy ciotka mówiła o tym jak o wybawieniu, Amalię zaczynał dławić lęk.
Gunhilda krzątała się po pokoju, ponaglając Angelikę, która nie mogła zdecydować się, którą suknię włożyć, z tą wcześniej upatrzoną z białego muślinu było coś nie tak. Gunhilda niemal zawsze wyglądała, jakby wybierała się na bal, chociaż niezmiernie rzadko opuszczała Werdelau. Nie przyjmowała też gości z wyjątkiem von Ebena. W ciągu ostatnich pięciu lat tylko raz pojechała do miasta, do Wormditt. Była starszą siostrą matki Amalii, Sieglinde, czyli Sigi, i kiedy wcześnie owdowiała, ku rozpaczy siostry powróciła do Werdelau, gdyż należało w połowie do niej. Nie była tu dobrze traktowana, a Sigi nie wahano się nazywać osobą zimną i bezwzględną. Jednak Gunhilda stała się panią całego Werdelau, gdy Amalia miała dwanaście lat, a Angelika dziesięć. Wówczas to Maximilian i Sieglinde von Brill zginęli w wypadku na polowaniu.
Amalia wyciągnęła ręce do ognia. Poprzez palce prześwitywał złoto-czerwony blask podobny do blasku słonecznego. Poprzedniego wieczoru, gdy kładła się do łóżka, miała dziwne uczucie, zdawało się jej, że w jej ciele tkwią kawałeczki lodu, które powoli zaczynają tajać. Cała obolała zgasiła świecę i chciała usnąć, przez długi czas bez skutku. Stopy ciążyły jej jak ołowiane kule, czuła, jakby do rąk przywiązano jej dwa kamienie. Obudziła się bardzo wcześnie. Przypomniała sobie swój sen: stała przy stole, na którym jarzyły się świece, ubrana w długą i ciężką szatę. Nagle poczuła na policzku dłoń zimną jak stal. Odwróciwszy się, spojrzała w oczy osoby, której twarz dotykała prawie jej twarzy. To był Lothar von Eben. Rozejrzała się po komnacie – malowane plafony, supraporty. To było Kesselbrunn. Śniło jej się wesele. Wiedziała, że to zły znak. I nagle lodowatym strumieniem ogarnęła ją trwoga. Nawet teraz, przy kominku, z trudem wyrwała się z tego letargu.
Dwie godziny później z bawialni w Kesselbrunn widziała przez półotwarte drzwi właśnie tę salę ze swego snu, dość słabo oświetloną przez dwa świeczniki rozmieszczone na stole. Cieszyła się, że siedzi nie tam, ale w tym przestronnym pokoju z biało lakierowanymi meblami o dyskretnych złoceniach i zielonkawym piecu kaflowym z reliefami. Na perłowych ścianach wisiało kilka obrazów o tematyce rodzajowej oraz portrety Ebenów. Podobizny hrabiego Ebena, jego brata i pięciu sióstr zajmowały miejsce nad fortepianem. Hrabia Christoph we fryzurze _á la Caracalla_, w czerwonym fraku z czarnymi wyłogami, zielono-białej kamizelce, z chustką na szyi i żabotem stał oparty o balustradę tarasu, trzymając w ręce książkę, za jego plecami widać było kamienną wazę z rozłożystą agawą. Jego młodszy brat Alexander został sportretowany z psem na tle pejzażu, w oliwkowym surducie i czarnych butach ze sztylpami, w kapeluszu _á la Bolivar_; spoglądał przed siebie nieco zaczepnie. Najstarsza z sióstr von Eben, Eleonora siedziała w brązowym fotelu ubrana w batystową suknię przewiązaną złotym paskiem wysadzanym perłami. Constanze w wieńcu laurowym na głowie, w powłóczystej sukni _á l’antique_ i błękitnym płaszczu zarzuconym niedbale na ramiona sportretowana została w parku, na tle rozwichrzonych malowniczo drzew. Natomiast trzy najmłodsze siostry z kwiatami i piórami we włosach malarz przedstawił jako muzy: Lavinię w białej szacie ozdobionej przy dekolcie kameą, trzymającą lirę – jako Erato, Sybille podobnie ubraną, a trzymającą flet – jako Euterpe, zaś Florę w białej sukni i liliowym szalu, z nutami w prawej ręce – jako Polihymnię.
– Muszę się wam pochwalić, jak piękny prezent dostałam od Augusty – odezwała się hrabina von Eben. – Chustę haftowaną błyszczącymi nićmi w rajskie ptaki i kwiaty. Jest naprawdę zachwycająca, równie jak ta przepaska na włosy, którą zrobiła dla Flory. To prawdziwe cuda!
Amalia była przekonana, że zaczerwieniła się ze zdenerwowania. W Kesselbrunn zawsze nazywano ją jej trzecim imieniem, ochrzczono ją jako Amalia Christina Augusta, a każde imię dostała po jakiejś krewnej, zdaje się, że owa Augusta była szczególnie bliska von Ebenom. Tak czy inaczej, powinna przyzwyczaić się do tego, że w towarzystwie chwalono jej talent do tkania, szycia i haftowania. Hrabina von Eben lubiła się powtarzać. Ale nikt nie wiedział, z jak niewielkim zapałem Amalia zabierała się do tych zajęć, wszyscy zgodnym chórem podziwiali jej starannie wykonane dzieła. Bardzo wiele osób bywających w Kesselbrunn dostało od niej jakiś drobny prezent, rękawiczki, chusteczkę, wstążkę.
Jak tylko można było, Amalia wstała od stołu i przeniosła się na sofę ustawioną przy klasycystycznym piecu. Czuła się zmęczona i senna, z całych sił pragnęła już wracać do domu. Powieki jej ciążyły, ogarniało ją dziwne odrętwienie. Szybko dołączyli do niej młodzi Ebenowie: Lothar i jego siostra Undine. W przeciwległej części pokoju przystąpiono do gry w karty. Hrabia nie odmówiłby sobie rozegrania choćby jednej partyjki, a nachylony nad stolikiem wyglądał jak ogromny sęp, oczy błyszczały mu tak mocno, jakby były ze szkła. Hrabina Dorothea kręciła się za plecami grających, wachlując się koronkową chusteczką, co było raczej wyrazem znudzenia, nie podenerwowania. Flora także nie uczestniczyła w grze, co jakiś czas tylko zerkała w karty ściskane w rękach przez grających, niejednokrotnie uśmiechając się z satysfakcją.
Lothar obserwował to, co się działo, z pewnym politowaniem. Amalia wiedziała doskonale, jakie było jego zdanie o tego typu rozrywkach, ale nie musiał się obawiać. Nigdy nie brała kart do ręki, nasłuchała się pomstowania Gunhildy na tego, który przy stoliku karcianym przepuścił majątek.
Lothar uśmiechał się uprzejmie, ale jego spojrzenie pozostawało chłodne, tak jak zawsze. Rozmowę powadziła jego siostra. Była zmarznięta i okrywając się szalem z haftowanej gazy, narzekała na pogodę. Amalia nie znała drugiej osoby, która potrafiłaby tak długo mówić o pogodzie takim tonem, jakby rozważała jakieś filozoficzne zawiłości. Siedząc pomiędzy nimi na śliskim jedwabiu, walcząc z sennością, poczuła się ciężka, uwięziona, z tego mułu nie mogła rzucić się w powietrze, kątem oka schwyciła Angelikę podobną do figury ze śniegu.
Wreszcie jakimś cudem goście zaczęli się rozjeżdżać, pogaszono światła, jadalnia zatonęła w mroku. Amalia przez chwilę stała w westybulu, drżąc z zimna, nim przygotowano konie. W czasie drogi nie zasnęła jednak, patrzyła na czarny las ogarnięty mgłą. W domu panowała nocna, głucha cisza. Tylko w sieni i na korytarzu paliło się światło. Amalia natychmiast udała się do swego pokoju, znów czując się strasznie senna. Opadła na łóżko, zdjąwszy jedynie pantofelki. A jednak zaraz poczuła się tak, jakby nie miała siły nawet na to, aby zasnąć. W nieskończoność przewracała się z boku na bok w ciężkiej pościeli. Gdy rano otworzyła oczy zdziwiła się, że jednak zaskoczył ją sen. Słyszała dochodzący z ogrodu śpiew ptaków. W pokoju panował półmrok, z którego wyłaniały się meble. Rzuciwszy pospieszne spojrzenie na zegarek, odkryła, że zbliża się pora obiadowa. Zerwała się z łóżka, otulając się szalem, i gwałtownym ruchem odsunęła grube, ciemne zasłony. Promienie słońca wdarły się do pokoju. Był jasny, słoneczny dzień. Drzewa majaczyły w słońcu, niebo miało kolor czystego błękitu, gdzieniegdzie powleczone było białymi, delikatnymi jak pajęczyna chmurami. Długą chwilę stała przy oknie i patrzyła na ogród, mrużąc oczy. Oślepiał ją intensywny blask promieni słonecznych. Zapadła w jakieś odrętwienie, zamknęła oczy, nie poruszała się. Nagle jednak coś ją rozbudziło. Ocknęła się, otworzyła oczy, spojrzała przed siebie. Ujrzała stojącego niedaleko domu, pod drzewem Lothara. Widać było, że z kimś rozmawia, jednak tę osobę osłaniał gruby pień drzewa i Amalia nie mogła jej dostrzec. Chciała już odejść od okna, gdy nagle ta osoba wychyliła się zza drzewa. Była to dziewczyna o jasnych jak zboże włosach, połyskujących w słońcu. Angelika. Stała pod jabłonią, rozmawiała z Lotharem i śmiała się. Lothar nie wspominał wczoraj, że tu przyjedzie.
Amalia odwróciła się od okna i usiadła na łóżku. Nie miała najmniejszej chęci, aby wyjść do nich do ogrodu. Zaczęła czesać włosy. Ociągała się, jak mogła, wreszcie jednak się umyła i ubrała, po czym zeszła na dół. Chwilę stała w sieni, nim wyszła w słońce.
– Nareszcie wstałaś – zawołała Angelika, machając chusteczką. – Zmarnowałaś mnóstwo pięknego dnia.
– Lepiej nie myśleć, ile czasu marnujemy, śpiąc – dodał z szerokim uśmiechem Lothar, gdy tylko się przywitał.
– Jestem na nogach już od świtu – rzekła Angelika, zwracając się bardziej do Lothara niż do Amalii.
Lothar nie zwrócił na to uwagi.
– Przepraszam za tę niespodziewaną wizytę – powiedział grzecznie i bardzo powoli – ale przywiozłem Angelice jej chusteczkę z monogramem, którą zostawiła wczoraj w bawialni.
Potem Angelika zaproponowała, by napić się herbaty w altance, gdzie dołączyła do nich Gunhilda wystrojona w jasnożółtą suknię.
Lothar nie zabawił jednak długo. Gdy tylko odjechał, Gunhilda kazała szykować obiad. Amalia uciekła od towarzystwa siostry i udała się do stajni, gdzie konie powitały ją cichym rżeniem. Pogładziła grzywę brązowej klaczy i przytuliła się do jej umięśnionej aksamitnej szyi. Czuła się jak ktoś, kto błądził po labiryncie i ostatecznie stracił nadzieję na odnalezienie wyjścia, nie miała pojęcia, skąd przyszło to wrażenie osaczenia. Koń spokojnie obwąchiwał jej rękę. W chłodnej stajni panowała niesamowita cisza, podobna do ciszy kościelnej. Poczuła się tu o wiele lepiej i wkrótce wróciła do domu. Po obiedzie zajęła się haftami i pracowała aż do kolacji.
Nie znosiła tych wspólnych posiłków, gdy przy stole panowała nieprzyjemna atmosfera. Zmuszała się do jedzenia, unikając ciemnych i złowrogich spojrzeń Gunhildy. Angelika nie odezwała się ani słowem, co jakiś czas przesuwała nożem po szklance, a Amalia czuła to na swoich plecach.
Gdy została w jadalni sama, schowała czyste naczynia w kredensie i złożyła obrus. Panowała zupełnie głucha i martwa cisza. Czuła jakiś niepokój, poszła więc szybko do swego pokoju. Przebrawszy się w koszulę nocną, usiadła przy oknie zapatrzona w płomyk świecy odbijający się w szybie. Wreszcie ogarnęło ją znużenie, więc położyła się do łóżka. Wkrótce zmorzył ją sen. Ale nie przyniósł odpoczynku. Był gwałtowny, dziwny, niepokojący. Śniło się jej, że stoi na szczycie stromego zbocza. Wszędzie wokół tylko szare, nagie głazy, rumowisko. Czuła strach. W dole zobaczyła Angelikę stojącą na wielkim głazie na półce skalnej z przerażeniem we fiołkowych oczach. Miała białą sukienkę. A ta sukienka miała znamiona krwi… Rozległ się krzyk, rozerwał ciszę jak wystrzał… I Amalia obudziła się zlana zimnym potem. Siedziała na łóżku w swoim własnym pokoju, ale jeszcze czuła napięcie i strach ze snu, nie mogła się uspokoić, trzęsły się jej ręce, była przerażona. Bała się zasnąć powtórnie. Jednak znużenie okazało się silniejsze od strachu.
Wreszcie nastał ranek, pochmurny i smętny. Niebo było szare, a drzewa skąpane w popielatej mgle. Amalia obudziła się z uczuciem jakiegoś dziwnego lęku. Pamiętała ciągle swój straszny sen. Przez cały dzień nie mogła znaleźć sobie miejsca. Do tego jeszcze doszło zastanawiające zachowanie Angeliki. Gdy nastał już zmierzch, weszła do pokoju Amalii i nie zwracając na nią uwagi, podeszła do okna, po czym zdjęła pończochy i usiadła na krześle, wpatrując się tępo w szybę.
Amalia próbowała sobie wmawiać, że kiedy jest się zmęczonym, o wiele łatwiej ulec dręczącym, uporczywym myślom. Gdy nadeszła noc, położyła się do łóżka bez kolacji. Długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w żarzące na kominku węgle, które wyglądały jak czerwone, roziskrzone oczy, błyszczące w ciemnościach… Zacisnęła powieki i ogarnął ją jakiś bliżej nieokreślony lęk. Słyszała, jak gałęzie poruszane wiatrem uderzały w szybę. Tak jakby ktoś pukał w oko… _Otwórz! Otwórz!_ Wiatr zawodzący w kominie przypominał ludzki jęk… _Wpuść mnie! Wpuść…_ Amalia nakryła się szczelnie kołdrą i nie śmiała otworzyć oczu. Wkrótce jednak zasnęła. Podniosła powieki, gdy słońce stało wysoko na niebie. Czuła się wyspana i spokojna, wczorajsze lęki zniknęły. Przestała myśleć o złych snach, oddaliły się od niej i wreszcie zniknęły z zasięgu jej wzroku jak małe wysepki okresowo zalewane przez wodę.
Nadeszło lato i zaczęła spędzać sporo czasu poza domem, często wybierała się po obiedzie na konną przejażdżkę. Kiedyś towarzyszyła jej Undine von Eben, ale nie była zbyt wprawną amazonką i więcej się na to nie odważyła. Lothar przyjeżdżał teraz do Werdelau częściej, zwykle proponował Amalii, by przeczytała na głos wybraną przez niego książkę. Amalia siadała posłusznie na fotelu blisko otwartych okien, a on stawał za jej plecami i niekiedy opierał rękę na jej ramieniu. Porównywała to do wędrówki przez ciemny las, czułaby to samo, gdyby szedł za nią krok w krok, w całkowitym milczeniu.
Któregoś ciepłego dnia wróciła z przejażdżki do domu wcześniej, bo nad lasem gromadziły się groźne, burzowe chmury. Cisza była niezwykła, nawet liść nie drgnął. Natomiast w sieni rozlegała się muzyka fortepianowa – Angelika zapewne grała w salonie, zdradziła ten zamiar przy śniadaniu. Gunhilda już drugi dzień nie wstawała z łóżka, gdyż wyjątkowo boleśnie skaleczyła się w stopę. Amalia zamierzała zajrzeć do jej sypialni, by zapytać, czy nie podać herbaty, ale coś ją kusiło, by udać się najpierw do salonu. Angelika co dwa, trzy takty zacinała się, a wtedy rozlegał się tłumiony śmiech. W tym śmiechu było coś przerażającego. Amalia minęła ustawione w galerii mlecznobiałe rzeźby i otworzyła drzwi do pokoju. Ujrzała, że przy fortepianie siedzi Lothar, trzymając na kolanach grającą Angelikę. Jej biała suknia była podwinięta, odsłaniając jedną nogę w pończoszce cieniutkiej jak mgiełka. Nie miała pantofelków. Jakież ona ma maleńkie stopy – pomyślała Amalia i przeniosła wzrok na jej dłonie, drobne i wąskie; można było się dziwić, że są w stanie objąć oktawę. Angelika zerwała się na równe nogi i przylgnęła do ściany, wyraźnie pobladła, ale oczy miała pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, utkwiła je w obrazach rozwieszonych po drugiej stronie pokoju. Lothar wstał ciężko z krzesła, unikając spojrzenia Amalii. W pokoju zapanowała grobowa cisza. Amalia poczuła się nagle strasznie zmęczona. Minęła brzeg dywanu i nie swoim głosem rzuciła w stronę siostry:
– Dlaczego tak stoisz? Natychmiast idź do swojego pokoju!
Angelika wybiegła prędko z pokoju. Jej pantofelki leżały pod fortepianem – kremowobiałe, ozdobione perełkami i różowymi kwiatkami.
Lothar zamierzał coś powiedzieć, ale Amalia przerwała mu ruchem ręki.
– Proszę, abyś opuścił ten dom – rzekła zupełnie spokojnym tonem.
– Wysłuchaj mnie najpierw, przecież nie możesz…
– Oszczędź mi tego – wyszeptała, cofając się w głąb pokoju. Gdzieś daleko rozległ się huk pioruna. W szyby zaczął walić wściekle deszcz.
Lothar zbliżył się do niej i schwycił jej rękę. Dotyk jego palców sprawił, że przez jej ciało przebiegł dreszcz wstrętu. Poczuła w sercu dziką mściwość.
– Jeszcze raz proszę, abyś opuścił mój dom – powiedziała lodowato i ku jej zdumieniu Lothar odwrócił się bez słowa i wyszedł z salonu. Przez chwilę jego kroki odbijały się od marmurowych schodów, a potem słychać już było tylko rozszalały deszcz.
Następnego ranka nie wiedziała, że przed pałac zajechały konie, bo bardzo długo spała. Z trudem zwlekła się z łóżka i nie mając najmniejszej ochoty na śniadanie, zeszła do jadalni. Wyjęła z kredensu szklankę i nalała sobie mleka ze stojącego na stole porcelanowego dzbanka. Żuła chleb, jak gdyby była to glina. Wreszcie uznała, że dość tej udręki i wyszła na werandę. Tam natknęła się na Gunhildę białą jak prześcieradło.
– Wczorajszego wieczoru na powóz von Ebena zwaliło się drzewo – powiedziała, ściskając w rękach chustkę.
***
Nadszedł wrzesień. W powietrzu unosił się chłód, drzewa okrywały się złotem. Krótkie dni ustępowały nocom, dłużącym się w bezsenności. Spodziewano się, że zima będzie długa i mroźna, bo dzień św. Bartłomieja był tego roku upalny. Amalia często chodziła na spacer do lasku nad jeziorem, gdzie siadała na trawie wśród złotych liści i patrzyła przed siebie.
– To nie twoja wina – powtarzała Gunhilda bez końca, tak jak i tego dnia, gdy Amalia leżała na lodowatej posadzce, czując się okropnie, słysząc, jak z dworu dochodziło syczenie wiatru. Na niebie lśnił srebrzysty księżyc, zdający się widzieć wszystko.
– Gdybym nie kazała Lotharowi jechać w taką pogodę, nic by mu się nie stało – powiedziała słabym głosem.
– To był wypadek, powtarzam to jeszcze raz – rzuciła Gunhilda niecierpliwie. Po chwili dodała już innym głosem: – Nie mogę już dłużej zwlekać, by powiedzieć ci, że prawdopodobnie trzeba będzie sprzedać Werdelau. Myślę też, że powinnaś pojechać na jakiś czas do mojej krewnej Johanny von Gansen do Muhrlitz.
Amalia wróciła do swego pokoju i położywszy się na łóżku, zaczęła płakać. Bolało ją całe ciało, serce kołatało jak oszalałe. Mimo że okryła się pierzyną, było jej przeraźliwie zimno, zdawało jej się, że w jej ciele tkwią kawałki lodu. Ogień na kominku ledwie się tlił, w pokoju było lodowato. Za oknem wiatr ryczał okropnie i giął drzewa. Lęk przed tym, co będzie, jak czarny cień trzepotał nad jej głową. Teraz często nadchodziły dni, gdy lęk nie opuszczał jej, sunął za nią krok w krok, czuła niemal jego uścisk na ramieniu. Popadła w straszną melancholię, a wszystkie krzywdy i bóle stanęły jej przed oczami. Czuła, jakby była owinięta w siatkę, która tym bardziej się zaciska, ile ona bardziej się szamocze. Zrozumiała, że musi wyjechać. Dokądkolwiek, byle jak najdalej stąd.
***
Pewnej nocy miała sen: zdawało jej się, że znalazła się gdzieś, gdzie wszystko było białe. Lecz nie był to śnieg czy mgła. Jakby ktoś owinął krajobraz prześcieradłem. Czysta, niczym nieskażona biel kłuła w oczy i zdawała się płynąć. Nagle z tej bieli wyłoniła się postać. Była to dziewczyna z rozpuszczonymi włosami, w długiej sukni, z wiankiem kwiatów na piersi. Stanęła przed Amalią, która rozpoznała jej twarz. Angelika nie poruszała się dłuższy czas. Nagle w powietrzu rozległ się cichy krzyk. Na kwiatach splecionych w wianek były kropelki krwi. Amalia zorientowała się, że trzyma w rękach coś ciężkiego. Angelika odwróciła się i zniknęła. Dźwięk pozostał…
Obudziła się zlana zimnym potem. W skroniach jej pulsowało, a serce biło szybko i uderzało w pierś jak kamień. Leżała, patrząc na okno, za którym rozpościerał się mrok.
Październik. Deszcz zalewał okno, zalewał cały świat. Długimi, przezroczystymi strugami, jak soplami lodu. W pokoju było chłodno, mimo że w kominku palił się ogień. Amalia zajmowała się tkaniem i w zamyśleniu kiwała głową. Słyszała, jak na dworze jęczał wiatr, zupełnie jak w tej starej piosence:
Wróć, Irido, w rodzinne strony
Już zakwitły pierwsze bzy
Na wieży śpiewają dzwony
Ptaki na wiosnę wracają, a ty?
W lustrze wody twoja twarz powraca
Na wieży śpiewają srebrne dzwony
Wicher jęczy, a kołowrotek się obraca
Irida już nie wróci w rodzinne strony!
Wiatr po omacku dobijał się do domu, szukając drzwi. Nie wróci już Irida. Nie wróci Amalia.
Odwróciła głowę do ściany i płakała cicho, tylko przez chwilę.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
John, młody pisarz, w poszukiwaniu natchnienia przyjeżdża na niewielką wyspę Berry Ledges. Gościny udziela mu David, niegdyś muzyk zespołu rockowego. John próbuje odnaleźć spokój po traumatycznych wydarzeniach, które dotknęły go rok wcześniej. Jednak dręczące go sny nie pozwalają na odcięcie się od przeszłości, a dodatkowo zaczyna ulegać coraz silniejszej fascynacji Davidem, swoim dawnym muzycznym idolem. Wplątany w sieć sprzecznych emocji, John nieustannie ucieka od samego siebie. Przyjdzie jednak dzień, w którym będzie musiał poskładać fragmenty swojej mrocznej przeszłości w jedną całość…