Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Notatki komiwojażera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Notatki komiwojażera - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 279 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO CZY­TEL­NI­KÓW

Je­stem ko­mi­wo­ja­że­rem. Po­dró­żu­ję je­de­na­ście mie­się­cy w cią­gu roku. Jadę za­zwy­czaj po­cią­giem, naj­czę­ściej trze­cią kla­są, i pra­wie za­wsze od­wie­dzam ży­dow­skie mia­sta i mia­stecz­ka.

Bo po cóż bym jeź­dził tam, gdzie nie ma Ży­dów?

Mój Boże! Ileż to dzi­wo­lą­gów spo­ty­ka się po dro­dze! Szko­da tyl­ko, że nie je­stem pi­sa­rzem. Cho­ciaż, praw­dę mó­wiąc, dla­cze­go nie mam pra­wa zwać się pi­sa­rzem? Kim jest pi­sarz?

Każ­dy czło­wiek może zo­stać pi­sa­rzem. Tym bar­dziej pi­sa­rzem ży­dow­skim. Ję­zyk ży­dow­ski – też mi sztu­ka! Bie­rze się pió­ro do ręki i pi­sze.

Ale, moim zda­niem, nie każ­dy po­wi­nien brać się do pi­sa­nia. Trze­ba się trzy­mać swo­je­go za­wo­du.

Fach jest fa­chem. Tak my­ślę. Jed­nak­że czło­wiek próż­nu­ją­cy może zna­leźć roz­ryw­kę w pi­sa­niu. Jako ko­mi­wo­ja­że­ro­wi zda­rza­ją mi się w dro­dze całe dnie, gdy nic nie ro­bię. Sie­dzę i my­ślę. Ot, choć­by tłuc łbem o ścia­nę!

Przy­szedł mi więc do­bry po­mysł do gło­wy. Ku­pi­łem ka­jet i ołó­wek. Wszyst­ko, co tyl­ko po dro­dze sły­szę lub wi­dzę, no­tu­ję w moim ka­je­cie. W ten spo­sób, jak wi­dzi­cie, za­pi­sa­łem spo­ro stro­nic. Star­czy pew­no do czy­ta­nia na cały rok!

W koń­cu ją­łem się na­my­ślać, co z tym fan­tem po­cząć?

Wy­rzu­cić? Szko­da.

Dla­cze­goż nie wy­dać tego w książ­ce lub nie wy­dru­ko­wać w ga­ze­cie?

Niech mnie li­cho po­rwie, je­śli nie czy­ta­łem gor­szych rze­czy! Wzią­łem się tedy do pra­cy. Roz­ło­ży­łem cały to­war we­dług ga­tun­ków. Wy­rzu­ci­łem gor­sze, a zo­sta­wi­łem to, co naj­lep­sze. Po­dzie­li­łem go na nu­me­ry: pierw­szy, dru­gi i tak da­lej. Każ­de opo­wia­da­nie za­opa­trzy­łem in­nym ty­tu­łem. Nie wiem, czy zro­bię na tym in­te­res, czy też do­ło­żę. Bar­dzo pra­gnął­bym wyjść na czy­sto!

Nie py­taj­cie mnie, po co to uczy­ni­łem. Nie wiem. Być może, że to sza­leń­stwo z mo­jej stro­ny… Ale prze­pa­dło, już się sta­ło! Przed jed­nym się za­bez­pie­czy­łem: przed kry­ty­ka­mi. Za­ta­iłem fir­mę. Na próż­no będą się sta­ra­li wy­kryć moje na­zwi­sko. A niech kry­ty­ku­ją, niech się śmie­ją, niech się pną na gład­kie ścia­ny! Dbam o nich tyle co pies o pią­tą nogę. Nie je­stem pi­sa­rzem ani bel­frem, ani żad­nym ła­zę­gą. Je­stem kup­cem.

KO­MI­WO­JA­ŻERKON­KU­REN­CI

W naj­więk­szym tło­ku – gdy Ży­dzi pcha­ją się wcho­dząc i wy­cho­dząc, gdy w wa­go­nie roz­go­rze­je wal­ka o miej­sca jak, nie przy­mie­rza­jąc, w bóż­ni­cy o ro­da­ły – zja­wia­ją się za­zwy­czaj obo­je: on i ona.

On – czar­ny, tęgi, roz­czo­chra­ny, z biel­mem na oku, ona – ruda, szczu­pła, kro­ścia­sta. Obo­je ob­dar­ci i sza­rzy, w ła­ta­nych bu­tach. I obo­je z jed­na­ko­wym to­wa­rem: on z ko­szem i ona z ko­szem. W obu ko­szach ple­cio­ne ob­wa­rzan­ki, jaj­ka na twar­do, woda so­do­wa i po­ma­rań­cze. Zda­rza się nie­kie­dy, że on ma w ko­szu pa­pie­ro­we tut­ki z czer­wo­ny­mi wi­śnia­mi lub zie­lo­ne, kwa­śne jak ocet wi­no­gro­na. Wów­czas zja­wia się ona z ta­ki­miż wi­śnia­mi lub kwa­śny­mi jak ocet wi­no­gro­na­mi.

Obo­je przy­cho­dzą jed­no­cze­śnie, prze­py­cha­ją się przez drzwi wa­go­nu. Obo­je mó­wią jed­na­ko­wą gwa­rą, ale w spo­sób.nie­co od­mien­ny: on gło­sem sła­bym, bez "r", mięk­ko i roz­wle­kle, jak­by nie miał ję­zy­ka, ona zaś se­ple­ni, jak­by w ustach mia­ła klu­ski. Są­dzi­cie może, że kon­ku­ru­ją ze sobą ob­ni­ża­jąc ceny? Nic po­dob­ne­go. Ceny mają jed­na­ko­we, a cała ich kon­ku­ren­cja po­le­ga na tym, że pra­gną wzbu­dzić jak naj­wię­cej li­to­ści. Obo­je bła­ga­ją, aby zmi­ło­wać się nad ich pię­cior­giem dzie­ci. (On ma pię­cio­ro sie­rot – ona rów­nież.)

Obo­je pa­trzą wam na­tar­czy­wie w oczy, pod­su­wa­ją pod sam nos to­war i mie­lą ję­zy­kiem tak dłu­go, aż chcąc nie chcąc mu­si­cie coś ku­pić. Osza­ła­mia­ją was po pro­stu tą pa­pla­ni­ną i proś­ba­mi.

Nie mo­że­cie się zde­cy­do­wać, u kogo ku­pić: u nie­go czy u niej? Je­śli ze­chce­cie obo­je za­do­wo­lić, spo­tka­cie się wnet z pro­te­stem: – Sko­ro pan ku­pu­je, niech pan kupi u jed­ne­go z nas! Nie tań­czy się rów­no­cze­śnie na dwóch we­se­lach… A je­śli za­mier­za­cie po­stą­pić spra­wie­dli­wie i ku­pu­je­cie raz u nie­go, a in­nym ra­zem u niej, to wy­su­ną prze­ciw­ko wam mnó­stwo pre­ten­sji: – Cóż, dzi­siaj się panu nie po­do­bam? Albo: – W ubie­głym ty­go­dniu ku­pił pan u mnie to­war i, zda­je się, nie udła­wił się pan ani nie otruł!

Gdy zaś za­czy­na­cie im pra­wić mo­ra­ły i do­wo­dzić, że każ­dy musi żyć – jak to po­wia­da Nie­miec: Le­ben und le­ben las­sen – z miej­sca otrzy­mu­je­cie od­po­wiedź. Nie po nie­miec­ku, lecz w pro­stym, zro­zu­mia­łym ję­zy­ku ży­dow­skim:

– Wu­jasz­ku! Nie sia­da się na dwóch krze­słach…

Tak jest, dro­gi przy­ja­cie­lu! Nig­dy nie uda ci się za­do­wo­lić wszyst­kich. Nie pró­buj też wszyst­kich go­dzić, bo ci to wyj­dzie bo­kiem! Wiem o tym z wła­sne­go do­świad­cze­nia. Mógł­bym ci opo­wie­dzieć, jak to pew­ne­go razu chcia­łem po­go­dzić zwa­śnio­ną parę, a w re­zul­ta­cie obe­rwa­łem burę – i to od wła­snej żony. Nie chcę jed­nak mie­szać dwóch hi­sto­rii, choć w in­te­re­sach nie­raz tak bywa, że mówi się o jed­nym to­wa­rze, a sprze­da­je inny. Zresz­tą, wróć­my do na­sze­go opo­wia­da­nia.

Pew­ne­go razu – było to w dżdży­sty, je­sien­ny dzień – nie­bo roz­pła­ka­ło się, zie­mia była naga i błot­ni­sta, a na sta­cjach tło­czy­li się lu­dzie. Na każ­dym po­sto­ju tłu­my pa­sa­że­rów. Wszy­scy bie­gną, po­py­cha­ją się, a Ży­dzi bar­dziej niż inni. Każ­dy chce pierw­szy wejść do wa­go­nu. Każ­dy ob­ła­do­wa­ny wa­li­za­mi, pacz­ka­mi, po­ście­lą.

Zgiełk, ścisk. A wśród naj­więk­szej ciż­by – on i ona. Obo­je z peł­ny­mi ko­sza­mi i pcha­ją się jak za­zwy­czaj jed­nym wej­ściem. Na­gle… Co się sta­ło? Oby­dwa ko­sze leżą na zie­mi. Ob­wa­rzan­ki, jaj­ka, bu­tel­ki z wodą so­do­wą i po­ma­rań­cze po­nie­wie­ra­ją się w bło­cie. Krzy­ki, pi­ski i jęki mie­sza­ją się ze śmie­chem kon­duk­to­rów i wrza­wą po­dróż­nych. Dzwo­nek, gwizd lo­ko­mo­ty­wy.

Po chwi­li je­dzie­my…

W wa­go­nie gwar: wszy­scy ga­da­ją jed­no­cze­śnie jak ko­bie­ty w bóż­ni­cy lub gęsi na jar­mar­ku. Trud­no uchwy­cić treść słów. Sły­chać tyl­ko ury­wa­ne zda­nia:

– Za­mach na ob­wa­rzan­ki…

– Po­grom ja­jek…

– Co im za­wi­ni­ły po­ma­rań­cze?

– Szko­da słów!

– Ja­kie stra­ty po­nie­śli?

– Do­brze im tak! Niech się nie pcha­ją na siłę i nie plą­czą pod no­ga­mi!

– Cóż mają po­cząć? Żyd szu­ka za­rob­ku!

– Cha, cha, cha! – roz­le­ga się ba­so­wy głos. – Ży­dow­skie za­rob­ki!

– Ży­dow­skie za­rob­ki? – od­zy­wa się.mło­dy, pi­skli­wy głos. – Czy ma­cie lep­sze? Daj­cie im – chęt­nie we­zmą!

– Mło­dy czło­wie­ku! Nie do pana się mówi! – grzmi ba­so­wy głos.

– Nie do mnie pan mówi? Ale ja mó­wię do pana! Ma pan dla nich lep­szą pra­cę? Aha, za­milkł pan? Dla­cze­go pan za­milkł?

– Cze­go chce ode mi­nie ten mło­dy czło­wiek?

– Cze­go chce? Po­wia­da pan: ży­dow­skie za­rob­ki? Do­brze. Czy ma pan lep­sze? Pro­szę, wy­mień pan.

– Pro­szę, jak się wam po­do­ba? Przy­cze­pił się…

– Ci­cho, Ży­dzi! Za­milk­nij­cie już… Przy­szła ona…

– Jaka ona?

– Ta han­dlar­ka.

– I gdzież ta ślicz­not­ka?

– O, tu­taj…

Sku­lo­na, czer­wo­na na twa­rzy, z za­puch­nię­ty­mi od pła­czu oczy­ma, z pu­stym ko­szem prze­py­cha się przez ciż­bę, szu­ka­jąc wol­ne­go miej­sca. Sia­da wresz­cie na ko­szu, za­sła­nia oczy po­dar­tym sza­lem i po­pła­ku­je z ci­cha.

Dziw­na ja­kaś ci­sza za­pa­dła w wa­go­nie. Sło­wa się wy­czer­pa­ły, sko­ło­wa­cia­ły ję­zy­ki. Na­gle zry­wa się pa­sa­żer i woła ni­skim, ba­so­wym gło­sem:

– Ży­dzi! Dla­cze­go mil­czy­cie?

– Co tu ga­dać?

– Trze­ba jej po­móc…

Nie­by­wa­łe! Wie­cie, kto to za­pro­po­no­wał? Ten wła­śnie, któ­ry przed chwi­lą wy­śmie­wał "ży­dow­skie za­rob­ki". Pa­sa­żer w dzi­wacz­nej czap­ce na gło­wie. Jest to ro­dzaj kasz­kie­tu z błysz­czą­cym dasz­kiem. Nosi przy tym nie­bie­skie oku­la­ry, zza któ­rych nie wi­dać mu oczu. Uwy­dat­nia się tyl­ko nos mię­si­sty, gru­by, po­dob­ny do bul­wy.

Nie­dłu­go my­śląc zdej­mu­je kasz­kiet, wrzu­ca doń kil­ka srebr­nych mo­net, pod­cho­dzi po ko­lei do każ­de­go pa­sa­że­ra i grzmi ba­so­wym gło­sem: – Ofia­ruj­cie, Ży­dzi, ile kto może! Ziarn­ko do ziarn­ka, zbie­rze się miar­ka. Da­ro­wa­ne­mu ko­nio­wi nie za­glą­da się w zęby…

Lu­dzie się­ga­ją do kie­sze­ni, otwie­ra­ją port­mo­net­ki. Dzwo­nią srebr­ne i mie­dzia­ne mo­ne­ty. Wśród pa­sa­że­rów znaj­do­wał się rów­nież ka­cap w wy­so­kich bu­tach, ze srebr­nym łań­cu­chem na szyi. Prze­że­gnał się i wrzu­cił pie­niądz. Je­den tyl­ko pa­sa­żer od­mó­wił i nie chciał dać ani gro­sza. Był to ten sam, co ujął się za "ży­dow­ski­mi za­rob­ka­mi". Mło­dy in­te­li­gent o tłu­stych po­licz­kach, z żół­tą, spi­cza­stą bród­ką, w zło­tych bi­no­klach. Je­den z tych, któ­rzy mają za­moż­nych ro­dzi­ców i bo­ga­te­go te­ścia, sami opły­wa­ją w do­stat­ki, a jeż­dżą trze­cią kla­są, gdyż ża­łu­ją pie­nię­dzy.

– Mło­dzień­cze, wrzuć coś do czap­ki! – mówi doń pa­sa­żer w nie­bie­skich oku­la­rach.

– Nie daję – po­wia­da in­te­li­gent.

– Dla­cze­go?

– Tak so­bie. Mam taką za­sa­dę.

– Do­my­śla­łem się tego.

– Na ja­kiej pod­sta­wie?

– Po­znać to po panu. Przy­sło­wie uczy: "Po­znać pana po cho­le­wach."

Mło­dy czło­wiek, in­te­li­gen­ta po­czer­wie­niał z gnie­wu. Bi­no­kle spa­dły mu z nosa. Ze­rwał się z miej­sca i pod­szedł do pa­sa­że­ra w nie­bie­skich oku­la­rach.

– Je­steś pan nie­uk, cham, gru­bia­nin, a do tego wstręt­na świ­nia!

– Bogu dzię­ki! By­le­byś pan trzy­mał ręce z da­le­ka…

Tak od­po­wie­dział mu ów z kar­to­fla­nym no­sem i o grzmią­cym gło­sie – tym ra­zem, jak­by na prze­kór, ła­god­nym to­nem – i zbli­żył się do pła­czą­cej ko­bie­ty.

– Cio­tuch­no, star­czy na dziś pła­czu! Psu­jesz so­bie tyl­ko oczy. Po­daj tor­bę, wsy­pie­my ci tro­chę gro­si­wa.

Dziw­na nie­wia­sta! Są­dzi­cie za­pew­ne, że na wi­dok pie­nię­dzy ze­rwa­ła się na nogi i jęła roz­pły­wać się w po­dzię­ko­wa­niach? Nic po­dob­ne­go. Za­miast po­dzię­ko­wań, z ust jej po­sy­pał się grad prze­kleństw. Try­snę­ła fon­tan­na klątw.

– Wszyst­kie­mu on wi­nien – oby ręce i nogi po­ła­mał! Miły Boże, wszyst­ko złe od nie­go po­cho­dzi – nie­chaj go zie­mia po­chło­nie! Oj­cze w nie­bie, niech nie do­cze­ka po­wro­tu do domu! Niech go cho­le­ra za­bie­rze, niech się żyw­cem spa­li, niech go ro­bac­two sto­czy! Oby zgi­nął mar­nie, oby kark skrę­cił!…

O rety! Skąd też na­bra­ła tyle prze­kleństw? Całe szczę­ście, że prze­rwał jej pa­sa­żer w nie­bie­skich oku­la­rach:

– Dość tych bło­go­sła­wieństw, nie­wia­sto! Opo­wiedz le­piej, cze­go chcie­li od was kon­duk­to­rzy?

– Wszyst­ko przez nie­go, niech go dia­bli po­rwą! Bał się, że za­bio­rę mu klien­tów, więc chciał pierw­szy we­pchnąć się do wa­go­nu. Idę na­przód, a on chwy­ta za mój kosz. Za­czy­nam krzy­czeć, aż tu zja­wia się żan­darm i daje znak kon­duk­to­rom. Przy­cho­dzą kon­duk­to­rzy i wy­sy­pu­ją to­war z oby­dwu ko­szów do bło­ta… Oby im ko­ści spróch­nia­ły! Mo­że­cie mi wie­rzyć, że od­kąd jeż­dżę po tej li­nii i han­dlu­ję tym to­wa­rem, nikt mnie jesz­cze nie za­cze­pił. A jak się wam zda­je, dla­cze­go? Może są­dzi­cie, że tacy do­brzy z nich lu­dzie? Oby do­tknę­ło go tyle plag, ile ob­wa­rzan­ków i ja­jek roz­da­je się na sta­cjach! Każ­de­mu trze­ba za­tkać gębę. Co dzień trze­ba da­wać – taki to pod­ły na­ród! Star­szy kon­duk­tor bie­rze na­leż­ną mu część za­ką­sek, a po­zo­sta­li kon­duk­to­rzy dzie­lą się: temu daj ob­wa­rzan­ki, tam­te­mu jaj­ko, in­ne­mu po­ma­rań­czę.

Cze­góż wam jesz­cze po­trze­ba? Na­wet ten, któ­ry pali w pie­cach – niech go cho­le­ra wy­koń­czy! – rów­nież jest ama­to­rem za­ką­sek. Ta­kie nie­szczę­ście! Gro­zi mi, że je­śli mu nic nie dam, to po­skar­ży żan­dar­mo­wi… A nie wie, że sam żan­darm jest po­sma­ro­wa­ny. Zgar­nia co nie­dzie­la tu­zin po­ma­rań­czy. I wy­bie­ra naj­ład­niej­sze, naj­więk­sze, naj­lep­sze…

– Cio­tu­niu – prze­ry­wa jej pa­sa­żer w nie­bie­skich oku­la­rach. – Są­dząc z wa­szych in­te­re­sów, mu­si­cie dużo za­ra­biać?

Ko­bie­ta, jak opa­rzo­na, zry­wa się z miej­sca.

– Kto panu to po­wie­dział?! Le­d­wo moż­na zwią­zać ko­niec z koń­cem. A zda­rza się też, że do­kła­dam. Ot, pcha się bie­dę…

– Więc po co się tym zaj­mu­je­cie?

– A co mam po­cząć? Może kraść? Trze­ba wy­ży­wić pię­cio­ro dzie­ci – pięć cho­ler niech moim wro­gom wle­zie do wnętrz­no­ści! Zaś sama je­stem cho­ra – żeby on cho­ro­wał choć­by od dzi­siaj do przy­szłe­go roku! Prze­cież on wszyst­ko zmar­no­wał, po­grze­bał in­te­res – oby jego jak naj­ry­chlej po­grze­ba­li! I jaki in­te­res! Jaki do­bry in­te­res!

– Do­bry in­te­res?

– Zło­ty in­te­res, ła­twy za­ro­bek… Jak to po­wia­da­ją, chleb z ma­słem.

– Do­pie­ro co sły­sze­li­śmy, że kle­pie­cie bie­dę!

– A co moż­na za­ro­bić, je­śli po­ło­wę to­wa­ru od­da­je się kon­duk­to­rom i co nie­dzie­la żan­dar­mo­wi? Cóż to? Czy mam kry­ni­cę, stud­nię bez dna? Czy krad­nę pie­nią­dze?

Pa­sa­żer w.nie­bie­skich oku­la­rach i z no­sem w kształ­cie ogór­ka stra­cił w koń­cu cier­pli­wość. – Cio­tuch­no, ple­cie­cie coś trzy po trzy…

– Ja plo­tę? To zmar­twie­nia moje plo­tą – a nie­chże on się nimi udła­wi! Niech go Bóg ska­rzę!

Był kraw­cem, ła­cia­rzem i - jak to po­wia­da­ją – za­ra­biał na wodę do ka­szy. Ale za­zdrość go opa­dła, gdy uj­rzał – oby mu oczy na wierzch wy­la­zły! – że za­ra­biam na ka­wa­łek chle­ba i utrzy­mu­ję tym oto ko­szem pię­cio­ro dzie­ci… Nie­chże mu sól do­sta­nie się do oka, a ka­mie­nie do ser­ca! I oto opusz­cza miesz­ka­nie – oby du­sza go opu­ści­ła! – i rów­nież ku­pu­je kosz – obym mu ry­chło ku­pi­ła śmier­tel­ną ko­szu­lę! Py­tam go: "Co to zna­czy?" "To zna­czy – po­wia­da – że ja mam rów­nież pię­cio­ro dzie­ci, któ­re chcą jeść… Ty ich nie bę­dziesz kar­mi­ła two­im chle­bem…" No i cóż po­ra­dzisz? Włó­czy się za mną z ko­szem, wy­ry­wa mi z rąk klien­tów – oby mu wszyst­kie zęby wy­rwa­no! – i każ­dy kęs z ust mi wy­dzie­ra – oby go po­sie­ka­no na ka­wał­ki!

Pa­sa­żer w nie­bie­skich oku­la­rach za­da­je jej wo­bec tego ze wszech miar zro­zu­mia­łe py­ta­nie:

– Więc po cóż cho­dzi­cie ra­zem?! Ko­bie­ta wle­pia weń za­pła­ka­ne oczy.

– A cóż mamy po­cząć?

– Nie­chaj każ­de z was han­dlu­je osob­no. Li­nia jest prze­cież dłu­ga!

– A on?

– Kto?

– On, mój mąż!

– Czyj mąż?

– Mój dru­gi mąż.

– Czyj dru­gi mąż?

Ko­bie­ta za­czer­wie­ni­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Jak to, czyj dru­gi mąż? To on wła­śnie, ten ła­zę­ga – o bia­da mi! – jest moim dru­gim mę­żem! Wszy­scy zry­wa­my się z miejsc.

– On, ten kon­ku­rent, jest wa­szym dru­gim mę­żem!?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: