-
nowość
Notatki psychonauty - ebook
Notatki psychonauty - ebook
„Notatki psychonauty” to autentyczna relacja z podróży świadomości — szczera, surowa i pozbawiona fikcji. Patricius Void opisuje swoje doświadczenia psychodeliczne takimi, jakie były: intensywne, czasem piękne, czasem trudne, zawsze prawdziwe. To opowieść o percepcji, introspekcji i o cienkiej granicy między tym, co realne, a tym, co przeżywane w głębi umysłu. Dla jednych będzie przewodnikiem, dla innych przestrogą, a dla kolejnych — fascynującą historią alternatywnych stanów istnienia.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patricius Void
Nota autorska
Kim jest psychonauta? Psychonauta to podróżnik wewnętrznych światów. Nie szuka odurzenia w chemii, ale w umyśle. Jego narzędziem jest doświadczenie, a celem — zrozumienie.
© 2025 PATRICIUS VOID
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, rozpowszechniana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie ani za pomocą jakichkolwiek środków — elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających lub innych — bez uprzedniej pisemnej zgody autora, z wyjątkiem krótkich cytatów użytych w recenzjach lub artykułach krytycznych.
Wszystkie ilustracje, grafiki i elementy wizualne zawarte w tej książce zostały zaprojektowane i stworzone przez Patricius Void.
Wydano przez Patricius Void.
Pierwsze wydanie cyfrowe, 2025.
Wstęp
Rozdział 1
Wejście w nieznane
Rozdział 2
Tak, jak powinno być
Rozdział 3
Powroty i eksperymenty
Rozdział 4
O ekstazie i jej cieniu
Rozdział 5
Samotna podróż
Rozdział 6
Wspólna podróż
Rozdział 7
W grupie raźniej
Rozdział 8
Podsumowanie
WSTĘP
Nie jestem naukowcem ani mistykiem. Jestem zwykłym człowiekiem, który od zawsze za dużo myślał i za często patrzył w chmury. Już w podstawówce nauczyciele mówili, że zamiast słuchać, gapię się w okno. Pewnie mieli rację. Zawsze ciekawiło mnie to, co niewidzialne — to ukryte pod powierzchnią. Z czasem ta ciekawość przerodziła się w potrzebę zrozumienia samego siebie.
Nie szukałem odurzenia. Szukałem doświadczenia. Psychonautyka — sztuka odkrywania świadomości — stała się dla mnie sposobem na poznanie świata od środka, od wnętrza umysłu.
Każdy z opisanych tu rozdziałów to fragment tej drogi. Nie znajdziecie tu instrukcji, jak „brać” substancje. To nie jest poradnik. To zapis przeżyć i refleksji — czasem zachwytu, czasem strachu. To zapis człowieka, który postanowił zajrzeć tam, gdzie zwykle nie patrzymy.
Psychodeliki nie są magicznym kluczem do oświecenia. Są tylko narzędziem — i, jak każde narzędzie, mogą pomóc albo zranić. Zrozumiałem, że to, co wynosisz z podróży, zawsze zależy od tego, z czym do niej wchodzisz. Od stanu umysłu, miejsca, ludzi i intencji. Dlatego tak ważne są słowa set i setting — wewnętrzne nastawienie i otoczenie. Bez nich podróż może zamienić się w chaos.
Ta książka nie ma niczego promować. Ma opowiadać. Ma pokazać, że świat, który znamy, jest tylko cienką powłoką, a pod nią kryją się inne warstwy — równie prawdziwe. Piszę o nich, bo chciałem, żeby moje wspomnienia nie zniknęły. Może ktoś w nich znajdzie siebie, może tylko przestrogę.
W obu przypadkach — dobrze.
ROZDZIAŁ 1
Wejście w nieznane
Od dawna chciałem spróbować psychodelików. Samo słowo brzmiało jak obietnica czegoś większego, czegoś, co pozwala zajrzeć za kulisy rzeczywistości. Ludzie, z którymi o tym rozmawiałem, opowiadali historie, które rozbudzały wyobraźnię — o rozmowach z drzewami, o dłoniach, które stają się mikrokosmosem, o widzeniu świata w detalach, których normalny umysł nie rejestruje. Czułem, że muszę tego doświadczyć. Choć słyszałem też legendy o różowych hipopotamach i jednorożcach, wiedziałem, że to raczej żarty. Chciałem sprawdzić, jak to naprawdę jest.
Czym są psychodeliki i jak działają
PSYCHODELIKI to substancje, które w specyficzny sposób wpływają na percepcję, emocje i myślenie. Nie są typowymi „narkotykami” — nie ogłupiają, nie powodują uzależnienia fizycznego i nie działają jak środki euforyzujące.
Ich mechanizm polega głównie na oddziaływaniu z receptorami serotoninowymi 5-HT2A w mózgu. Serotonina to neuroprzekaźnik odpowiedzialny m.in. za nastrój, sen i równowagę emocjonalną.
Gdy receptor zostaje pobudzony przez psychodelik, sieć komunikacji między obszarami mózgu gwałtownie się zmienia — pojawiają się nowe połączenia, które normalnie są „wyciszone”. Dlatego percepcja staje się bardziej płynna i nielinearna. Właśnie wtedy pojawiają się efekty takie jak: zniekształcenia wzrokowe, poczucie jedności z otoczeniem, głębokie emocje czy doświadczenia mistyczne. Nie jest to jednak magia, lecz neurobiologia — chwilowe rozluźnienie sztywnych schematów działania mózgu, dzięki czemu można zobaczyć świat i siebie z innej perspektywy.
Tamtego dnia, kiedy w końcu miało się to wydarzyć, czułem ekscytację od rana. Wszystko było w porządku — dobre towarzystwo, zaufani znajomi, którzy mieli za sobą swoje pierwsze tripy. Czułem się bezpiecznie. Umówiliśmy się na wieczór.
Wypiliśmy po piwie, a potem kolega wyjął małe, kwadratowe kartoniki — każdy z grafiką, pewnie fragmentem większego obrazka. Mieliśmy je położyć na języku.
Karton smakował, jakby był lekko gorzki. Kolega od razu powiedział, że to dziwne, bo LSD nie ma żadnego smaku. Uspokoiliśmy się jednak, uznając, że to może od nadruku, od farby. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten szczegół będzie później ważny. Prawdopodobnie to nie było LSD, tylko jeden z jego analogów — NBOMe, substancja znana z tego, że potrafi zaskoczyć intensywnością.
Karton leżał chwilę na języku. Mięliłem go powoli, obracając w ustach, żeby substancja dobrze się wchłonęła przez śluzówkę. Po kilku minutach wyrzuciłem jego resztki do kosza. Czekaliśmy. Po pół godzinie czułem lekkie mrowienie, delikatne zmiany w percepcji. Nic mocnego. Ktoś rzucił, że może dojeść kawałek. Doświadczony kolega odradził: „Dojeść zawsze możesz, odjeść już nie.” Dobra rada. Ostatecznie jednak wzięliśmy jeszcze po małym kawałku.
W pokoju grał Mozart. Na telewizorze — jego twarz. Patrzę i nagle wydaje mi się, że ta twarz się porusza. Nos wydłuża się, uszy zmieniają kształt, a cała postać morfuje się jakby w rytm muzyki. Śmieję się i mówię: „Ale śmieszne efekty w tym filmiku.” Kolega patrzy na mnie i mówi: „To nie filmik. Karton zaczyna ci wchodzić.” — „Co ty gadasz?!” — odpowiadam, i wtedy dociera do mnie, że to naprawdę się dzieje.
Zaczynam widzieć jakby w falach. Raz świat wygląda normalnie, raz kolory się nasycają, kontury drgają, wszystko oddycha. Twarze moich znajomych lekko się deformują, ale nie jest to straszne — raczej fascynujące. Świat jest płynny. Wszystko się porusza, oddycha, żyje.
Na ścianie wisi obraz przedstawiający peron kolejowy. Patrzę i nagle widzę, jak ludzie z obrazu zaczynają chodzić, jakby obraz ożył. Słyszę stukot pociągu, wiatr, dźwięki peronu. Gdy skupiam wzrok, obraz zastyga. Kiedy rozluźniam spojrzenie, znów ożywa. Jakbym patrzył za cienką kurtynę, przez którą widać inną rzeczywistość.
Światło gaśnie. Kolega włącza lampę z projektorem gwiazd. Małe, świetliste punkty są rozmieszczone po suficie. Patrzę w górę i mam wrażenie, że jesteśmy w ogromnym kartonie, a te punkty to dziurki, przez które wpada światło. Czuję się jak mały owad w pudełku, w którym ktoś wyciął otwory, żeby mógł oddychać. Dziwnie spokojne, ale też przytłaczająco realne uczucie.
Znajomi pytają, czy wszystko w porządku. Mówię, że tak, że jest super, choć przez chwilę milczę, wpatrzony w te ruchome światła. Później wychodzimy na zewnątrz, na ogród. Noc jest ciepła, ciemna i cicha. Powietrze stoi, jakby też słuchało.
Podchodzę do drzewa — chyba tuja albo świerk — i nagle czuję, że ono żyje. Nie w przenośni, tylko naprawdę. Mówię cicho: „Cześć, drzewko.” I w tym momencie dzieje się coś dziwnego. Czas się zatrzymuje. Stoimy naprzeciw siebie — ja i ono. Wysuwam dłoń, a z jego gałązek jakby wychodzi delikatne pnącze, które dotyka mojego palca wskazującego i owija się wokół dłoni. Przez moment mam wrażenie, że naprawdę nawiązaliśmy kontakt. Jakbym spotkał kogoś, kto mnie rozumie bez słów.
Czuję zapach żywicy i wilgotnej ziemi. Powietrze jest gęste, jakby przesiąknięte obecnością tego drzewa. Ono oddycha razem ze mną. Nie ma strachu, jest tylko spokój i wdzięczność. Wiem, że to wizja, ale też wiem, że rośliny naprawdę są żywe — mają w sobie coś, czego na co dzień nie dostrzegamy. W tamtej chwili zrozumiałem to w pełni.
Kawałek dalej, w zakątku ogrodu, rosną sadzonki marihuany. Kucam między nimi. I nagle widzę, że każda z nich ma oczy w ciemnych okularach i trzyma w liściastej dłoni jointa. Palą i puszczają dymek w rytm reggae. W tle zdaje mi się, że słyszę muzykę Boba Marleya. Śmieję się, wołam znajomych: „Ej, marihuana pali marihuanę!” To jedna z tych scen, które na trzeźwo brzmiałyby absurdalnie, ale tam, w tamtym stanie, wydawały się mieć sens.
Wracamy do domu i szykujemy się do wyjścia w plener. Mam wrażenie, że dom obrócił się o 180 stopni. To, co było wejściem, jest teraz ogrodem. Przestrzeń przestaje być logiczna. Koleżanka bierze jakiś kamień i mówi, że coś w nim widzi. Wszyscy jesteśmy trochę w innym świecie.
Wchodzimy do lasu. Zaczynamy palić jointy. Zioło podbija wszystko. Drzewa falują, kolory pulsują, powietrze gęstnieje.
THC a psychodeliki
Choć wiele osób traktuje marihuanę jako „lżejszą” substancję, połączenie jej z psychodelikiem ma specyficzny efekt. THC wzmacnia intensywność doznań sensorycznych i może spotęgować działanie tryptamin lub fenetylamin.
Na jednych działa to rozluźniająco i pozytywnie, na innych – przeciwnie: wzmacnia lęk, wprowadza dezorientację lub potęguje chaos myślowy. Powód jest prosty: THC aktywuje receptory CB1 w mózgu, które modulują dopływ bodźców i percepcję. Gdy dzieje się to równocześnie z działaniem psychodeliku, wrażenia mogą gwałtownie przybrać na sile.
Dlatego joint „domykający” lub „podbijający” trip potrafi pomóc – ale równie dobrze może wprowadzić zamieszanie. To indywidualne i nieprzewidywalne. Warto być świadomym tej synergii i traktować ją ostrożnie.