Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Notatki zaginionego boga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Notatki zaginionego boga - ebook

„Notatki zaginionego boga” to niezwykła podróż do świata pełnego magii, maszyn parowych i wymyślnych, steampunkowych mechanizmów. Świata, którego każdy element wydaje się idealnie harmonizować z resztą. Do czasu… kiedy to chciwość sprawi, że Pożeracze Gwiazd przekroczą granicę, do której żaden humanoid nie powinien sięgać. Otworzą przejście do świata poza ich wyobrażeniem. A następnie wyrwą z niego… istotę o umyśle i mocy wykraczającymi poza ich pojmowanie. By upewnić się, że bóg pozostanie im posłuszny, umieszczą go w klatce, z którą nawet on nie będzie w stanie sobie poradzić. Uwięziony w prostym, ludzkim ciele, będzie musiał nauczyć się oddychać, myśleć i mówić, nim zrozumie otaczającą go rzeczywistość: mroczną, trudną, gdzie czerń i biel zwykle zlewają się w różne odcienie szarości. Zaginiony bóg trafi w końcu w ręce tajemniczych stworzeń z Ruiny. Ekscentryczna grupa będzie miała przed sobą jeden cel – spróbować odesłać zaginionego boga… Nim dla świata będzie za późno.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397420625
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moim fan­ta­stycz­nym Po­dróż­ni­kom.

Wszyst­kim tym, któ­rzy wspie­ra­li mnie

pod­czas naj­trud­niej­szej wy­pra­wy w moim

ży­ciu. Przez lata mo­je­go dą­że­nia do by­cia

pi­sa­rzem, mo­głam li­czyć na ich po­moc.

Dali mi ener­gię, in­spi­ra­cję i pew­ność,

że wiem, co chcę ro­bić w ży­ciu.

A tak­że Mag­da­le­nie, mo­jej cu­dow­nej

re­dak­tor­ce, któ­ra była fa­la­mi,

pro­wa­dzą­cy­mi nasz sta­tek do celu.

Za­gi­nio­ne Uni­wer­sum po­trze­bo­wa­ło

ko­goś ta­kie­go, jak Wy.

Dzię­ku­ję, że we mnie uwie­rzy­li­ście.

Ta książ­ka nie po­wsta­ła­by, gdy­by nie po­moc wie­lu fan­ta­stycz­nych lu­dzi.

Po­dzię­ko­wa­nia z ogrom­ną wdzięcz­no­ścią kie­ru­ję do mo­jej re­dak­tor­ki - Mag­da­le­ny.

Za to, że za­chwy­ci­ła się tym świa­tem i dała mu szan­sę, by za­ist­nieć. Z ogrom­ną ener­gią zaj­mo­wa­ła się edy­cją, re­dak­cją, skła­dem i po­ma­ga­ła mi prak­tycz­nie na każ­dym stop­niu tej dro­gi.

A co naj­waż­niej­sze – przez mie­sią­ce in­ten­syw­nej pra­cy, cały czas mnie wspie­ra­ła i wie­rzy­ła, że ta hi­sto­ria jest war­ta wy­słu­cha­nia.

Dzię­ku­ję rów­nież Iza­be­li, mo­jej ko­rek­tor­ce, któ­ra w eks­pre­so­wym cza­sie mu­sia­ła wy­ko­nać swo­ją ro­bo­tę, wy­ła­pu­jąc każ­dy naj­mniej­szy błąd, aby nie za­bu­rzył ryt­mu me­cha­nicz­ne­go uni­wer­sum.

Moż­na po­wie­dzieć, że dziew­czy­ny we dwie były ca­łym moim szta­bem wy­daw­ni­czym. I naj­lep­szym, jaki tyl­ko mo­głam so­bie wy­ma­rzyć.

Ale nie tyl­ko one przy­czy­ni­ły się do pu­bli­ka­cji tej książ­ki.

W moim ży­ciu jest garst­ka osób, któ­rym chcia­ła­bym szcze­gól­nie po­dzię­ko­wać. Wspie­ra­li mnie, od kie­dy tyl­ko pa­mię­tam. Wśród se­tek gło­sów peł­nych wąt­pli­wo­ści, oni wie­rzy­li w moje sza­lo­ne ma­rze­nia i pla­ny. Może cza­sa­mi byli scep­tycz­ni, ale za­wsze po­zwa­la­li mi ma­rzyć i się­gać gwiazd.

Co­dzien­nym wspar­ciem i ma­ły­mi ge­sta­mi przy­po­mi­na­li mi, że war­to pró­bo­wać. I wie­rzy­li we mnie na­wet wte­dy, gdy ja nie mia­łam już na to siły.

Więc też spe­cjal­ne po­dzię­ko­wa­nia dla wszyst­kich mo­ich przy­ja­ciół i bli­skich, któ­rzy ni­g­dy nie zwąt­pi­li w moje ma­rze­nia.

Dzię­ku­ję Wam, że ta książ­ka mia­ła oka­zję za­ist­nieć.

Ka­mi­ruTo była naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­ta prze­pra­wa w moim ży­ciu.

Wy­da­nie tej książ­ki jest dla mnie do­słow­nie ni­czym lot w ko­smos. Jest to zre­ali­zo­wa­nie ma­rze­nia, któ­re było ze mną od za­wsze. Po dłu­gich la­tach pi­sa­nia dla sie­bie, w koń­cu mogę spra­wić, że ktoś to prze­czy­ta.

Dla­te­go dzię­ku­ję, Po­dróż­ni­ku, że się­gasz po tę hi­sto­rię i de­cy­du­jesz się wkro­czyć do Za­gi­nio­ne­go Uni­wer­sum. Cały ten świat prze­szedł dłu­gą dro­gę, by zna­leźć się w Two­ich rę­kach. A jed­no­cze­śnie – to wła­śnie dzię­ki To­bie ma on moż­li­wość za­ist­nieć.

Mam na­dzie­ję, że Cię za­chwy­ci i po­zwo­li, cho­ciaż na chwi­lę, ode­rwać się od co­dzien­nej rze­czy­wi­sto­ści. Może aku­rat w tej hi­sto­rii od­naj­dziesz to, cze­go szu­kasz?

Wol­ność, od­po­czy­nek, zro­zu­mie­nie?

No­tat­ki za­gi­nio­ne­go boga to tyl­ko pierw­szy krok na dłu­giej dro­dze, któ­ra nas cze­ka. Mam na­dzie­ję, że prze­bę­dzie­my ją ra­zem, Po­dróż­ni­ku.Wszech­świat jest jak zę­bat­ki do­brze zro­bio­ne­go ze­gar­ka kie­szon­ko­we­go – jed­na za­si­la ko­lej­ną, ta zaś jesz­cze ko­lej­ną i na­stęp­ną. Każ­de wgłę­bie­nie, każ­da wy­pust­ka, każ­dy otwór i każ­da zę­bat­ka tego me­cha­ni­zmu mają swój cel. Gdy­by za­brać naj­mniej­szą część, to wszyst­ko by ru­nę­ło. Ko­smos, ni­czym naj­bar­dziej skru­pu­lat­ny ze­gar­mistrz, za­dbał o to, by każ­dy ele­ment był na swo­im miej­scu, by wszyst­ko żyło w har­mo­nii. Ni­czym wy­traw­ny kon­struk­tor za­pla­no­wał dzia­ła­nie wszyst­kich try­bi­ków mi­lio­ny lat do przo­du, by nic nie za­bu­rzy­ło usta­lo­ne­go po­rząd­ku.

Uda­ło się…

Wszech­świat dzia­ła. I te­raz pro­ble­my ży­ją­cych w nim istot wy­da­ją się nie­istot­ne.

Nie­war­te jego uwa­gi.

Miesz­kań­cy Lug­ger­fell ma­wia­ją, że cy­wi­li­za­cja nie mo­gła­by ist­nieć, gdy­by nie kół­ka zę­ba­te i me­cha­ni­zmy pa­ro­we. Nie­któ­rzy, sły­sząc to stwier­dze­nie, wy­bu­chli­by za­pew­ne grom­kim śmie­chem i wy­cie­ra­jąc łzę roz­ba­wie­nia, stwier­dzi­li­by, że gdy­by nie para, to zo­sta­ło­by stwo­rzo­ne coś in­ne­go, może na­wet lep­sze­go. To ten typ lu­dzi, co przy­cho­dzi na wie­czor­ki po­etyc­kie, by ni­skim, gro­bo­wym gło­sem wy­gła­szać prze­mó­wie­nia o uto­pij­nym świe­cie przy­szło­ści. Pe­ro­ru­ją oni o tym, ile moż­na by zy­skać, wy­ko­rzy­stu­jąc ener­gię pio­ru­na, wia­tru czy na­wet słoń­ca za­miast pary.

Inni pew­nie za­sta­no­wi­li­by się nad tym dłu­żej. Wyj­rze­li­by przez okno albo ro­zej­rze­li­by się po po­ko­ju. Może ich wzrok padł­by na ze­ga­rek, ukry­ty w kie­sze­ni, za­wie­szo­ny na koń­cu zło­te­go łań­cusz­ka na­po­tka­nej przy­pad­kiem oso­by? Może spoj­rze­li­by na ja­kiś po­jazd, su­ną­cy po uli­cy ru­chem wę­żo­wym? Któ­re­go kie­row­ca, jak i cała apa­ra­tu­ra by­li­by ukry­ci pod gru­bą war­stwą mie­dzi i brą­zu, a tyl­ko wy­la­tu­ją­cy dym świad­czył­by o tym, jak na­pę­dza­ne jest urzą­dze­nie. A może ktoś wró­cił­by do domu z re­flek­sją o fun­da­men­tal­nym zna­cze­niu pary? Pa­trzył­by na zę­bat­ki ob­ra­ca­ją­ce się przy przy­ci­sku do drzwi, in­for­mu­ją­ce, że po dru­giej stro­nie roz­brzmiał wła­śnie we­so­ły dzwo­ne­czek. Gdy­by od­po­wie­dzia­ła mu ci­sza – może dzie­ci gra­ją w kar­ty pod szko­łą, a żona wy­bra­ła się na spo­tka­nie z przy­ja­ciół­ka­mi – wy­cią­gnął­by z ukry­tej w ma­ry­nar­ce kie­sze­ni klucz, sta­ran­nie rzeź­bio­ny przez miej­sco­we­go ślu­sa­rza, a jego szczęk w zam­ku po­prze­dzi­ło­by kil­ku­se­kun­do­we ob­ra­ca­nie się kół me­cha­ni­zmu…

Zgo­dził­by się…

Prak­tycz­nie każ­dy miesz­ka­niec Lug­ger­fell mu­siał­by fi­nal­nie przy­znać, że świat bez zę­ba­tek i pary był­by nie­moż­li­wy. W koń­cu na czymś cały me­cha­nizm musi się opie­rać. Na­wet naj­po­tęż­niej­sza ma­gia nie za­si­li wszyst­kich urzą­dzeń na pla­ne­cie. Może wy­star­czy­ła­by dla mniej roz­wi­nię­tych kul­tur, uwię­zio­nych w cza­sach śred­nich lub pry­mi­tyw­nych pla­net dru­gie­go rzę­du.

Któż to w sto­li­cy by pa­mię­tał o miej­scach, gdzie na­wet nie roz­wi­nę­ła się tech­no­lo­gia?

Któż to trosz­czy się o te czę­ści uni­wer­sum, gdzie miesz­kań­cy nie są w sta­nie bro­nić swo­jej kul­tu­ry i in­dy­wi­du­al­no­ści?

Czy kto­kol­wiek z Lug­ger­fell by się prze­jął po­rwa­niem nie­win­ne­go dziec­ka od swo­jej ro­dzi­ny, wy­tre­so­wa­niem go na nie­wol­ni­ka albo uczy­nie­niem z nie­go do­dat­ku do bo­ga­te­go wy­stro­ju sali ba­lo­wej?

No wła­śnie…

Nikt się tym nie przej­mu­je…

Od kó­łek zę­ba­tych wszyst­ko się za­czy­na i na kół­kach zę­ba­tych wszyst­ko się koń­czy. Jak we wszech­świe­cie, któ­ry sam jest so­bie po­cząt­kiem i koń­cem, per­fek­cyj­nie stwo­rzo­nym ze­ga­rem, któ­ry dzia­ła, bo wszyst­kie prze­kład­nie są na swo­im miej­scu.

Ze­ga­rem świa­ta.

Ide­al­nym urzą­dze­niem do cza­su, aż wrzu­co­ny do nie­go in­truz zmie­ni na za­wsze bieg hi­sto­rii, a do­sko­na­ły twór za­mie­ni na ko­lej­ną, skom­pli­ko­wa­ną kon­struk­cję.

W koń­cu każ­dy me­cha­nizm ma swo­je słab­sze stro­ny.

Szkla­ne po­zy­tyw­ki są zbyt de­li­kat­ne.

Współ­cze­sne au­to­ma­ty nie­po­ręcz­ne i skom­pli­ko­wa­ne.

A wszech­świat… dla rów­no­wa­gi po­trze­bu­je za­rów­no do­bra, jak i zła.

I tak…

Coś złe­go dzia­ło się w Ra­in­storm – mie­ście na pla­ne­cie Eather­ra – któ­re­go na­zwa tego wie­czo­ru wy­da­wa­ła się bar­dziej ade­kwat­na niż kie­dy­kol­wiek.

Czar­ne chmu­ry cał­ko­wi­cie skry­ły nie­śmia­łe pro­mie­nie księ­ży­ca, po­zo­sta­wia­jąc oko­li­cę w prze­ra­ża­ją­cym cie­niu. Gro­my grzmia­ły z siłą, któ­ra wpra­wia­ła w drże­nie szkło i po­wo­do­wa­ła, że dzie­ci ku­li­ły się gru­po­wo w ką­tach swo­ich le­go­wisk. Raz po raz oto­cze­nie roz­świe­tlał pio­run, da­jąc chwi­lo­we wra­że­nie za­własz­czo­ne­go dnia, ale za­raz złu­dze­nie to zni­ka­ło, jak za­wsty­dzo­ne cie­nie w kon­fron­ta­cji z mro­kiem. Na­wet zło­dzie­je, oszu­ści i pe­do­fi­le po­zo­sta­li tej nocy w swo­ich no­rach, jesz­cze bar­dziej po­głę­bia­jąc wra­że­nie na­wie­dzo­ne­go mia­sta.

Coś złe­go dzia­ło się pod mu­ra­mi sta­re­go ko­ścio­ła. Był już od daw­na za­mknię­ty, aby ustrzec się przed wi­zy­tą bez­dom­nych szu­ka­ją­cych na noc schro­nie­nia. Jed­nak zna­lazł się ktoś, kto wpu­ścił ta­jem­ni­czą gru­pę, gdy ta za­pu­ka­ła do tyl­nych drzwi.

Sta­ło tam dzie­więć po­sta­ci, wszyst­kie ubra­ne w ciem­ne, dłu­gie płasz­cze, z kap­tu­ra­mi za­rzu­co­ny­mi na tru­pio bla­de twa­rze. Woda prze­mo­czy­ła ich do cna, ale ża­den z osob­ni­ków nie wy­da­wał się tego do­strze­gać. Sta­li w mil­cze­niu, bez ru­chu, jak­by nie od­czu­wa­jąc zim­na i desz­czu.

Prze­ra­żo­ny mło­dy mnich za­drżał. Głów­ny ka­płan oso­bi­ście wy­dał mu po­le­ce­nia, jak ma po­stę­po­wać, wciąż jed­nak nie miał po­ję­cia, na co po­wi­nien być przy­go­to­wa­ny. Po­cią­gnął za że­liw­ne koło, otwie­ra­jąc drzwi przed przy­by­sza­mi. Z nie­po­ko­jem pa­trzył, jak do­stoj­nym kro­kiem wcho­dzą do środ­ka, prak­tycz­nie su­nąc w po­wie­trzu. I nie prze­szka­dza­ły im też ani sza­ty, tak mo­kre, że aż kle­iły się do ich ciał, ani ka­łu­że wody, któ­re po so­bie zo­sta­wia­li.

Na koń­cu zo­sta­ły dwie isto­ty po­ru­sza­ją­ce się wol­niej i mniej no­bli­wie. Po­wo­dem tego była drew­nia­na skrzy­nia, któ­rą nio­sły mię­dzy sobą. Po­kaź­nych roz­mia­rów ku­fer mu­siał nie­co wa­żyć. Mło­dy mnich na oko stwier­dził, że sam bez pro­ble­mu by się do ta­kie­go zmie­ścił, a gdy­by się po­sta­rać, we­szła­by tam na­wet do­ro­sła oso­ba, o ile by­ła­by w mia­rę szczu­pła, nie­zbyt wy­so­ka i mia­ła mak­sy­mal­nie, dwie pary rąk i nóg.

Gdy dwie za­kap­tu­rzo­ne po­sta­cie mi­nę­ły mło­dzień­ca, ten nie­pew­nie wyj­rzał zza drzwi, by do­kład­niej przyj­rzeć się skrzy­ni. Mia­ła dziur­kę od klu­cza, ale i tak ktoś za­mknął ją do­dat­ko­wo na so­lid­ną, mo­sięż­ną kłód­kę.

Le­d­wo zdu­sił krzyk prze­ra­że­nia, gdy ku­fer się za­trzą­snął, a po­kry­wa lek­ko unio­sła. To była se­kun­da, może spo­wo­do­wa­na hu­kiem na ze­wnątrz, może ude­rze­niem bły­ska­wi­cy, ale był pew­ny, że we­wnątrz skrzy­ni coś się po­ru­szy­ło.

– Chłop­cze…

Usły­szał nad sobą i po­czuł cięż­ką dłoń na ra­mie­niu. Zmro­zi­ło go. Uniósł gło­wę, by spoj­rzeć w twarz ta­jem­ni­czej po­sta­ci, ale ta nik­nę­ła w cie­niu.

Mów­ca kon­ty­nu­ował:

– Jest już póź­no, po­wi­nie­neś iść spać. Chłop­cy w two­im wie­ku są dość po­dat­ni na su­ge­stie. Chy­ba nie chciał­byś zo­ba­czyć cze­goś, cze­go nie po­wi­nie­neś? – oznaj­mił ni­ski głos, do­bie­ga­ją­cy jak­by z pust­ki.

To nie była przy­ja­ciel­ska rada.

To było ostrze­że­nie.

Chło­piec za­drżał, czu­jąc, jak jego ser­ce za­mie­ra. Spa­ra­li­żo­wa­ny ze stra­chu, na­wet nie miał od­wa­gi by spoj­rzeć na twarz skry­tą pod kap­tu­rem. W koń­cu po­słusz­nie przy­tak­nął.

Po­szli w stro­nę czę­ści miesz­kal­nej, za­trzy­mu­jąc się mię­dzy krę­co­ny­mi scho­da­mi pro­wa­dzą­cy­mi na górę a cięż­ki­mi, dę­bo­wy­mi drzwia­mi. Po­cze­ka­li, aż chło­piec znik­nie w swo­im do­rmi­to­rium. W tym cza­sie je­den z męż­czyzn wsu­nął dłoń pod płaszcz. Po­mię­dzy mo­kry­mi fał­da­mi ma­te­ria­łu wy­ma­cał le­d­wo wi­docz­ną kie­szon­kę, do któ­rej wci­śnię­ty był klucz.

Nie­mal­że rów­no­cze­śnie dało się sły­szeć chrzęst zam­ka i ude­rze­nie w spód wie­ka skrzy­ni oraz ci­che kli­ka­nie po­ru­sza­ją­cych się zę­ba­tek. Po chwi­li roz­legł się i jęk, któ­re­mu wtó­ro­wa­ło skrzyp­nię­cie za­wia­sów i ci­che za­wo­dze­nie wia­tru, gdy otwo­rzy­li przej­ście.

Ku­fer zo­stał prze­ka­za­ny dwóm na­stęp­nym po­sta­ciom, któ­re znio­sły go ko­lej­ny­mi scho­da­mi, tym ra­zem pro­wa­dzą­cy­mi na dół. Męż­czy­zna prze­pu­ścił po­zo­sta­łych, po czym za­mknął za nimi drzwi i de­li­kat­nie prze­je­chał pal­ca­mi, naj­pierw po su­chym drew­nie, a po­tem po me­ta­lo­wych za­wia­sach. Nie wie­dział jesz­cze, cze­go ma ocze­ki­wać, ale wo­lał się upew­nić, że co­kol­wiek na­sta­nie, wyj­ście po­zo­sta­nie za­mknię­te – za­rów­no dla lu­dzi, jak i dla dźwię­ków.

Wą­skie ścia­ny od­bi­ja­ły każ­dy krok oraz co­raz częst­sze i bar­dziej de­spe­rac­kie ude­rze­nia w wie­ko skrzy­ni. Co­kol­wiek było w środ­ku, chcia­ło się wy­do­stać.

U pod­nó­ża scho­dów znaj­do­wa­ła się sala. Wszy­scy wie­dzie­li, jak bę­dzie ona wy­glą­dać, ale i tak się za­trzy­ma­li, by chwi­lą ci­szy od­dać hołd jej pięk­nu. Pro­sty ka­mień słu­żył tu za ścia­ny i pod­ło­gę, spra­wia­jąc, że wszyst­ko to­nę­ło w sza­ro­ści. Świa­tło da­wa­ła je­dy­nie lam­pa za­wie­szo­na u su­fi­tu. Z da­le­ka mo­gła­by zo­stać uzna­na za naf­to­wą. Pa­da­ją­ce od niej świa­tło było zbyt ja­sne i agre­syw­ne, by w środ­ku mógł być praw­dzi­wy ogień.

Kom­na­ta była pra­wie pu­sta, czym tyl­ko po­tę­go­wa­ła wra­że­nie nie­po­ko­ju i ci­szy. W ką­tach po­usta­wia­no cięż­kie, mo­sięż­ne świecz­ni­ki, sta­ran­nie zdo­bio­ne skom­pli­ko­wa­ny­mi sym­bo­la­mi wy­ry­ty­mi na ca­łej ich dłu­go­ści. Ta­jem­ni­cze zna­ki w trud­ny do okre­śle­nia spo­sób wy­da­wa­ły się łą­czyć z płót­na­mi za­wie­szo­ny­mi na ścia­nach. Każ­de z płó­cien było w in­nym ko­lo­rze, ale przed­sta­wia­ło ten sam wzór – ze środ­ka koła wy­do­sta­wa­ła się plą­ta­ni­na nie­po­ko­ją­cych ma­cek. Jed­na z nich chwy­ta­ła się gra­nic ma­lo­wi­dła, wy­kra­cza­jąc poza jego ramy, jak­by wie­dzia­ła, że da­lej jest coś, do cze­go moż­na się­gnąć.

Coś, co moż­na znisz­czyć.

Naj­waż­niej­szy ele­ment kom­na­ty znaj­do­wał się na środ­ku – ka­mien­ny oł­tarz, stwo­rzo­ny z jed­ne­go, ide­al­nie oszli­fo­wa­ne­go ka­wał­ka gra­ni­tu. Każ­dy jego bok był lśnią­cy i gład­ki, tyl­ko na gó­rze wi­dać było bruz­dy i za­dra­pa­nia. Miej­sca­mi dało się też do­strzec czer­wo­ne pla­my, na do­wód po­świę­ce­nia, z ja­kim zo­stał wy­ko­na­ny. Do oł­ta­rza pro­wa­dził krwi­sty dy­wan, cią­gną­cy się już od wej­ścia.

Na ka­mien­nej po­sadz­ce do­oko­ła wy­ry­so­wa­ne były sym­bo­le. Okrąg wiel­ko­ści ca­łe­go po­miesz­cze­nia miał w so­bie trzy po­mniej­sze okrę­gi i kil­ka­na­ście skom­pli­ko­wa­nych fi­gur oraz na­pi­sów. Z bli­ska wy­da­wa­ło się to plą­ta­ni­ną przy­pad­ko­wych wzo­rów, ale gdy spoj­rza­ło się z da­le­ka… z bar­dzo, bar­dzo da­le­ka – moż­na było zo­ba­czyć w tym coś wię­cej:

Skrzy­nię po­sta­wio­no przy wej­ściu, na sa­mym po­cząt­ku dy­wa­nu. Drew­no co­raz czę­ściej wy­da­wa­ło bła­ga­nia w po­sta­ci hu­ków i skrzy­pie­nia, ale głos wciąż był przy­tłu­mio­ny.

Głów­ny ka­płan sta­nął przed swo­imi ludź­mi i wy­cią­gnął ręce spod płasz­cza. Jego skó­ra była sza­ra i nie­na­tu­ral­nie na­cią­gnię­ta na wy­sta­ją­ce ko­ści prze­sad­nie dłu­gich pal­ców. Zu­peł­nie jak­by na­tu­rze zo­sta­ło za dużo ko­ści oraz za mało skó­ry i w pa­ni­ce pró­bo­wa­ła to ja­koś po­łą­czyć. Pal­ce zgię­ły się, a spod mo­kre­go kap­tu­ra dało się sły­szeć kil­ka ci­chych i nie­wy­raź­nych słów, któ­re ni­czym dłu­ga nić dźwię­ków wy­pły­nę­ły z ust przy­by­sza i roz­nio­sły się wi­bra­cja­mi po ca­łym po­ko­ju.

Wszy­scy jak­by za­drże­li i na­wet skrzy­nia prze­sta­ła się po­ru­szać. Wi­szą­ce przy su­fi­cie lam­py zga­sły, a świecz­ki roz­bły­sły praw­dzi­wym ogniem. Woda wy­pa­ro­wa­ła z szat i pod­ło­gi, na­da­jąc wszyst­kie­mu sa­kral­ne­go cha­rak­te­ru. Kil­ka osób ob­li­za­ło su­che war­gi albo prze­łknę­ło śli­nę w za­schnię­tych gar­dłach.

– Już czas… – szep­nął sza­ro­skó­ry męż­czy­zna, by po chwi­li za­jąć swo­je miej­sce za ka­mien­nym sto­łem.

Ni­ska, zgar­bio­na po­stać zbli­ży­ła się do nie­go, wy­cią­ga­jąc spod płasz­cza drew­nia­ne pu­deł­ko. Uklę­kła obok i za­mar­ła z ni­sko spusz­czo­ną gło­wą oraz z ta­jem­ni­czym przed­mio­tem w wy­cią­gnię­tych rę­kach.

Trój­ka ko­lej­nych wy­brań­ców spoj­rza­ła po so­bie i kiw­nę­ła gło­wa­mi. Cięż­ko wy­obra­zić so­bie, co dzia­ło się te­raz w ich my­ślach, gdy po­wtó­rzy­li ten ruch w kie­run­ku po­zo­sta­łych człon­ków gru­py i wy­szli na­prze­ciw. Elek­ci uklę­kli przed swo­im przy­wód­cą, nim za­ję­li miej­sca w trzech krę­gach ota­cza­ją­cych stół.

Skrzy­nia zno­wu za­czę­ła drżeć i hu­czeć od ude­rzeń, ni­czym roz­bu­dzo­ne dzi­kie zwie­rzę.

Coś złe­go dzia­ło się w środ­ku.

– Za­cznij­my ry­tu­ał. – Głos przy­wód­cy był ni­ski i głę­bo­ki, pod­eks­cy­to­wa­ny i opa­no­wa­ny, ocze­ku­ją­cy na to, co za­raz się wy­da­rzy.

Nie… Go­to­wy na to, co się wy­da­rzy. Na­wet je­że­li nie wie­dział, co to do­kład­nie bę­dzie.

Kiw­nął gło­wą. W po­miesz­cze­niu na­gle zro­bi­ło się dusz­no. Jed­na z czwór­ki po­zo­sta­łych za­kap­tu­rzo­nych istot się­gnę­ła do koł­nie­rza i wy­cią­gnę­ła zza nie­go ukry­ty na łań­cusz­ku klucz. Po­chy­li­ła się nad wie­kiem skrzy­ni i otwo­rzy­ła kłód­kę. Me­cha­nizm za­zgrzy­tał ci­cho. Dwaj inni człon­ko­wie zgro­ma­dze­nia chwy­ci­li dol­ną część ku­fra i gwał­tow­nym szarp­nię­ciem wy­rzu­ci­li jego za­war­tość na zie­mię.

Nie­spo­koj­nie rzu­ca­ją­ce się w środ­ku stwo­rze­nie wy­pa­dło ze swo­je­go wię­zie­nia i po­to­czy­ło się po dy­wa­nie. W pierw­szej chwi­li było tyl­ko kup­ką szat sku­lo­nych w ob­cym miej­scu. W ko­lej­nej po­de­rwa­ło gło­wę i za­czę­ło się roz­glą­dać w pa­ni­ce.

Ni­czym wy­stra­szo­ne zwie­rzę – prze­mknę­ła myśl gdzieś po ka­te­drze.

Dzie­więć za­kap­tu­rzo­nych po­sta­ci. Jed­na za sto­łem ofiar­nym, dru­ga tuż obok niej, uno­szą­ca w ce­re­mo­nial­nym ge­ście drew­nia­ne pu­deł­ko, trzy w na­ry­so­wa­nych na zie­mi krę­gach, po­zo­sta­łe czte­ry sto­ją­ce z tyłu, ob­ser­wu­ją­ce w ci­szy wy­stra­szo­ną isto­tę mię­dzy nimi – sła­bą i bez­bron­ną, nie­mal to­ną­cą w prze­ra­sta­ją­cym ją roz­mia­rem płasz­czu. Ręce mia­ła zwią­za­ne za ple­ca­mi, a nogi całe ciem­ne od bru­du i unie­ru­cho­mio­ne w kost­kach.

Czło­wiek.

Obrzy­dli­wość.

Taka sła­ba rasa, po­zba­wio­na ja­kich­kol­wiek spe­cjal­nych zdol­no­ści. Po­wol­na, nie­po­rad­na, ni­ska, a jed­nak prze­ko­na­na o swo­jej wyż­szo­ści nad ca­łym świa­tem. Te­raz jej przed­sta­wi­ciel roz­glą­dał się w pa­ni­ce po po­miesz­cze­niu i drżał. Od­dech miał szyb­ki i nie­rów­ny, oczy za­szklo­ne, a po­licz­ki in­ten­syw­nie za­ru­mie­nio­ne. Ża­ło­sny wi­dok – na­wet jak na ludz­ką dziew­czy­nę. Twarz mia­ła przy­bru­dzo­ną zie­mią, a krót­kie wło­sy były w cał­ko­wi­tym nie­ła­dzie. Każ­dy ko­smyk ster­czał w inną stro­nę jak po po­ra­że­niu prą­dem. Na czo­le wid­niał czer­wo­ny ślad po ude­rze­niu.

Dziew­czy­na wy­da­wa­ła się taka bez­bron­na. Taka… ża­ło­sna. Jed­na z po­sta­ci po­de­szła do niej. Zdję­ła sznur z jej nóg, by umoż­li­wić jej cho­dze­nie, i oswo­bo­dzi­ła ręce, by mo­gli ją wy­god­nie po­ło­żyć na sto­le ofiar­nym. Za­kap­tu­rzo­ny stwór chwy­cił ra­mię dziew­czy­ny, skry­te pod zbyt du­żym płasz­czem, i szarp­nął w górę.

Lu­dzie są pro­ści. Strach ich pa­ra­li­żu­je. Strach spra­wia, że nie są zdol­ni do cze­go­kol­wiek. Strach po­wo­du­je, że prze­sta­ją my­śleć.

Mają za to moc sil­niej­szą niż strach.

Wolę prze­trwa­nia…

W sła­bym czło­wiecz­ku obu­dzi­ła się daw­no utra­co­na chęć ży­cia. Drżą­ce nogi od­zy­ska­ły wła­dzę. Dziew­czy­na od­sko­czy­ła, wy­ry­wa­jąc się z ob­jęć, któ­re opla­ta­ły całą jej rękę, i tyl­ko płaszcz zo­stał w gar­ści ta­jem­ni­czej po­sta­ci.

Te­raz, gdy sta­ła w cen­trum wy­da­rzeń, wy­da­wa­ła się jesz­cze mniej­sza. Skrom­ne i krót­kie ubra­nia mia­ła po­dar­te. Jej spodnie po­win­ny się­gać ko­lan, ale już daw­no się spru­ły i od­sła­nia­ły bla­de uda. Ko­szul­ka nie mia­ła rę­ka­wów, po­zo­sta­ły po nich tyl­ko wy­raź­ne strzę­py. Oca­la­ła część ubra­nia była jed­no­cze­śnie za duża i za krót­ka, przez co wy­glą­da­ła jesz­cze bar­dziej po­kracz­nie, nie­mal gro­te­sko­wo.

Kru­cha, drob­na, prze­ra­żo­na, pra­wie naga, drżą­ca z zim­na i stra­chu z tru­dem sta­ła na no­gach, ale jej spoj­rze­nie było peł­ne de­ter­mi­na­cji. Bo to wszyst­ko, co jej po­zo­sta­ło.

Po­stać znów wy­cią­gnę­ła rękę w jej stro­nę. Skó­ra tego osob­ni­ka nie była sza­ra­wa, a zie­lon­ka­wa, pra­wie prze­zro­czy­sta.

– Nie! – Roz­pacz­li­wy krzyk od­bił się echem od ścian, przy­po­mi­na­jąc te­raz pe­łen drwi­ny śmiech.

Rzu­ci­ła się do przo­du, wpa­da­jąc na jed­ne­go z człon­ków ce­re­mo­nii, pra­wie prze­wra­ca­jąc go na zie­mię. Za­chwiał się, jed­nak po­zo­stał na no­gach, wspar­ty o ukry­ty pod sza­ta­mi ogon. Nie­na­tu­ral­nie prze­chy­lił się do tyłu, prze­cząc tym sa­mym ja­kim­kol­wiek pra­wom gra­wi­ta­cji.

Dziew­czy­na cof­nę­ła się i za­czę­ła ner­wo­wo roz­glą­dać się wo­kół. Spoj­rze­nia ukry­te pod kap­tu­ra­mi ją przy­tła­cza­ły, pa­ra­li­żo­wa­ły. Daw­no jej ser­ce nie biło tak szyb­ko, na­wet po kra­dzie­ży bu­tel­ki wina od sta­re­go Hop­kin­sa, któ­ry rzu­cał w nią krze­sła­mi, gdy pró­bo­wa­ła ucie­kać.

Wte­dy się bała.

Te­raz była prze­ra­żo­na.

Pró­bo­wa­ła ukryć to za gniew­nym spoj­rze­niem, ale za nic nie mo­gła po­wstrzy­mać drże­nia rąk, gdy dzie­więć po­dej­rza­nych po­sta­ci ob­ser­wo­wa­ło ją z dy­stan­su. Na­wet nie pró­bo­wa­li do niej po­dejść. Jak­by prze­ko­na­ni o swo­jej wy­gra­nej, sy­ci­li się stra­chem słab­szej isto­ty. Pa­trzy­li na nią ni­czym na za­gu­bio­ne zwie­rząt­ko, któ­re pró­bo­wa­ło uciec z za­mknię­tej klat­ki.

Ona roz­glą­da­ła się z co­raz więk­szą pa­ni­ką. Wi­dać było, mimo bo­jo­wej po­sta­wy, jak jej oczy raz po raz ska­czą po ścia­nach, co­raz bar­dziej de­spe­rac­ko szu­ka­jąc wyj­ścia. Ja­kie­go­kol­wiek in­ne­go wyj­ścia niż to, przed któ­rym sta­ła czwór­ka za­kap­tu­rzo­nych istot.

Więc cóż jej po­zo­sta­ło? Bła­gać? Paść na ko­la­na i łu­dzić się, że po wsa­dze­niu jej do skrzy­ni, prze­wie­zie­niu i przy­go­to­wa­niu ja­kie­goś prze­ra­ża­ją­ce­go ry­tu­ału na­gle zmie­nią zda­nie?

Przy­po­mnia­ła so­bie, jak kie­dyś w prze­szło­ści z in­ny­mi dzie­cia­ka­mi zło­ży­li mysz w ofie­rze, bo ktoś po­wie­dział im, że tak moż­na spo­wo­do­wać, by spadł deszcz. Mysz też wte­dy pisz­cza­ła. Ona nie za­mie­rza­ła pisz­czeć. Za­ci­snę­ła pię­ści i zęby, aż po­czu­ła ból w szczę­ce. Poza tym… dzie­cia­ki z Eather­ry nie bła­ga­ją.

Rzu­ci­ła się do drzwi. Może się prze­drze, może będą otwar­te. Może, w naj­gor­szym wy­pad­ku, uda jej się zdo­być broń. Kil­ka szyb­kich my­śli przedar­ło się przez jej gło­wę, gdy bie­gła wprost na za­kap­tu­rzo­ną po­stać. Jej na­gie sto­py ude­rza­ły z pla­skiem o ka­mien­ną po­sadz­kę.

Trzy me­try.

Na czo­le po­czu­ła kro­plę potu.

Dwa me­try.

Wy­chy­li­ła bark, by zde­rzyć się z prze­ciw­ni­kiem.

Metr.

W pierw­szej chwi­li, gdy po­czu­ła szarp­nię­cie, a jej nogi stra­ci­ły kon­takt z pod­ło­gą, nie wie­dzia­ła co się dzie­je. Jej oczy po­wo­li się roz­sze­rza­ły. Wi­dzia­ła tyl­ko ra­mię po­sta­ci przed sobą, ale to wy­star­czy­ło, by po­czu­ła, jak jej wnętrz­no­ści się za­ci­ska­ją. Ra­mię było prze­raź­li­wie chu­de, cał­ko­wi­cie czar­ne i dłu­gie. Spusz­czo­ne wzdłuż tu­ło­wia za­pew­ne się­ga­ło­by do sa­mej zie­mi. Te­raz mo­gło utrzy­mać dziew­czy­nę na od­le­głość pra­wie dwóch me­trów od drzwi.

– Pusz­czaj! – krzyk­nę­ła.

Od­zy­skaw­szy od­dech, za­czę­ła wal­czyć. Chwy­ci­ła rękę stwo­ra, łu­dząc się, że da radę wy­rwać ko­szul­kę z pa­ję­cza­ko­wa­te­go uści­sku. Je­dy­ne, co po­czu­ła, to krót­kie, ostre jak szcze­ci­na wło­sy, wbi­ja­ją­ce się we wnę­trze jej dło­ni. Wiła się i ko­pa­ła no­ga­mi w po­wie­trzu. Pra­wie tak, jak­by fak­tycz­nie wie­rzy­ła, że się uwol­ni.

Rzu­co­no ją na zie­mię. Do­kład­nie w miej­scu, gdzie jesz­cze przed chwi­lą sta­ła, tuż obok skrzy­ni. Te­raz nie po­zwo­lo­no jej się wy­rwać. Pra­we ra­mię ugrzę­zło w ma­syw­nym ka­mien­nym uści­sku. Na le­wym po­czu­ła coś lo­do­wa­te­go i ośli­zgłe­go. Nie dali jej szans. Z ła­two­ścią po­sta­wi­li dziew­czy­nę na nogi. Stwór, któ­ry nią rzu­cił, sta­nął z tyłu. Dwie swo­je ręce oparł na ra­mio­nach czło­wie­ka, dwie na ta­lii i ko­lej­ne dwie na bio­drach, cał­ko­wi­cie unie­ru­cha­mia­jąc rzu­ca­ją­cą się ofia­rę. Gdy sta­ła tak bli­sko, mo­gli z tym więk­szą sa­tys­fak­cją pa­trzeć na nią z góry.

Jak na ludz­ką dziew­czy­nę była cał­kiem wy­so­ka, ale przy nich wy­da­wa­ła się fi­li­gra­no­wa. Cała się trzę­sła ze stra­chu i zim­na. Na na­gim cie­le czu­ła dresz­cze z wy­sił­ku mię­śni, ale i tak pró­bo­wa­ła się rzu­cać. Pró­bo­wa­ła się wy­rwać, gry­ząc i ko­piąc, ale uwię­zio­na w po­trza­sku, le­d­wo mo­gła się po­ru­szyć.

– Bra­cia! – Tu­bal­ny głos na chwi­lę zdu­sił pró­by pro­te­stu.

Dziew­czy­na pod­nio­sła gło­wę i spoj­rza­ła na głów­ne­go ka­pła­na, wciąż sto­ją­ce­go za ka­mien­nym oł­ta­rzem. Uniósł ręce w górę, a rę­ka­wy sza­ty opa­dły, od­sła­nia­jąc sza­rą skó­rę na­cią­gnię­tą na dłu­gie, ostre ko­ści. Roz­chy­lo­ne pal­ce były na tyle dłu­gie, że bez pro­ble­mu mo­gły­by ob­jąć gło­wę do­ro­słe­go czło­wie­ka.

– Przy­go­tuj­cie się! – rzekł pro­wa­dzą­cy ce­re­mo­nię. – Je­ste­ście świad­ka­mi wie­ko­pom­nej chwi­li! Dzi­siaj! Tu­taj! Koń­czy­my z obec­ną erą, wcho­dzi­my w przy­szłość! I to my je­ste­śmy pre­kur­so­ra­mi, któ­rzy do tego do­pro­wa­dzą!

Głos ka­pła­na od­bi­jał się echem od ścian, spra­wia­jąc, że kom­na­ta wy­da­wa­ła się lek­ko drżeć. Jego twarz wciąż skry­wał cień, ale spod kap­tu­ra wi­dać było prze­ni­ka­ją­ce je sza­leń­stwo. Gdy zno­wu się ode­zwał, szept był ostry, pra­wie wbi­jał się pod skó­rę, by zo­sta­wić tam nie­przy­jem­ne wra­że­nie chło­du.

– Za­czy­naj­my! – za­koń­czył prze­mo­wę.

Kom­na­tę wy­peł­ni­ły de­li­kat­ne po­mru­ki. Po­sta­cie usta­wio­ne w mniej­szych okrę­gach za­czę­ły mam­ro­tać. Ich sło­wa były zbyt zmie­sza­ne i ci­che, by moż­na było je zro­zu­mieć, ale dało się je po­czuć. Wy­peł­nia­ły po­miesz­cze­nie nie­przy­jem­nym drże­niem i ta­jem­ni­czym cie­płem.

– Zo­staw­cie! – krzy­cza­ła dziew­czy­na, pró­bu­jąc uwol­nić ja­ką­kol­wiek część swo­je­go cia­ła. Po­czu­ła pie­cze­nie oczu, ale nie po­zwo­li­ła so­bie na płacz. – Pie­prze­ni od­mień­cy! Za­sra­ni ko­smi­ci! To wy to zro­bi­li­ście mo­jej pla­ne­cie! Wal­cie się! Oby­ście zde­chli w ko­smicz­nej pu­st­ce! Oby was wszyst­kich ze­żar­ły ko­smicz­ne ro­ba­le! – wrzesz­cza­ła co­raz gło­śniej, szar­piąc się.

Czło­wiek po­wie­dział­by, że to do­wód siły. Hu­ma­no­id na­zwał­by to ostat­nim krzy­kiem de­spe­ra­cji. W oczach dziew­czy­ny była to po pro­stu wal­ka o ży­cie.

Po­kój drżał co­raz bar­dziej. Za­wiał lek­ki wiatr. Moc sprzę­żo­na w po­miesz­cze­niu za­czę­ła roz­ma­zy­wać ob­ra­zy. Na szczę­ście nikt nie mu­siał wi­dzieć nic wię­cej poza czer­wo­nym dy­wa­nem.

Po­szli do przo­du. Czło­nek zgro­ma­dze­nia o uchwy­cie twar­dym jak ka­mień, jego to­wa­rzysz, z dło­nią zie­lo­ną, ob­śli­zgłą i po­kry­tą łu­ska­mi, a mię­dzy nimi ża­ło­sny, sła­by czło­wie­czek, przy­trzy­my­wa­ny do­dat­ko­wo za ra­mio­na, ta­lię i bio­dra. Nie mu­sie­li jej na­wet szar­pać. Gdy pró­bo­wa­ła się za­trzy­mać, uno­si­li ją nad zie­mię. Wy­star­czy­ło, by koń­ce pal­ców dziew­czy­ny się­ga­ły dy­wa­nu. Bo co jej po­zo­sta­ło?

Mistrz ce­re­mo­nii za gra­ni­to­wym sto­łem mó­wił sło­wa gło­śno i wy­raź­nie, z rę­ko­ma wznie­sio­ny­mi do góry. Ro­bi­ło się co­raz go­rę­cej, wiatr się wzma­gał. Pod­ry­wał ster­czą­ce ko­smy­ki wło­sów czło­wie­ka i roz­wie­wał ma­je­sta­tycz­ne sza­ty wszyst­kich po­zo­sta­łych. Gło­sy mo­dli­twy ro­bi­ły się co­raz gło­śniej­sze. Pra­wie za­głu­sza­ły krzy­ki dziew­czy­ny, jak­by zno­wu ktoś ją za­mknął w skrzy­ni.

Gdy do­tar­li do sto­łu, nie wi­dzia­ła już nic. Krę­ci­ło jej się w gło­wie, wszyst­ko fa­lo­wa­ło, było nie­wy­raź­ne. Wciąż sza­leń­czo pró­bo­wa­ła się wy­szar­pać, de­spe­rac­ko wal­cząc o ży­cie. Nie chcia­ła się pod­da­wać, cho­ciaż gdzieś w głę­bi du­szy wie­dzia­ła, że to już jest ko­niec.

Uwol­ni­li jej ra­mio­na, ale to już nie mia­ło zna­cze­nia. Dłu­gie, czar­ne ręce unio­sły ją jak szma­cia­ną lal­kę i po­ło­ży­ły ple­ca­mi na zim­nym, ka­mien­nym bla­cie.

Jej osta­tecz­nym prze­zna­cze­niu.

Wi­dzie­li, jak jej usta się po­ru­sza­ją, jak rzu­ca się pa­nicz­nie, pró­bu­je wy­rwać ręce, któ­re przy­wią­za­li do sto­łu, ko­pie no­ga­mi, któ­rych kost­ki już były unie­ru­cho­mio­ne, ale nie sły­sze­li słów.

Ci­sza jesz­cze ni­g­dy nie była tak bo­le­śnie gło­śna. Ktoś wy­łą­czył dźwię­ki świa­ta, zo­sta­wił tyl­ko sło­wa mo­dli­twy.

Isto­ta klę­czą­ca przy mi­strzu ce­re­mo­nii wsta­ła z ko­lan i sta­nę­ła za nim. Wy­pro­sto­wa­ła zło­żo­ne pod płasz­czem nogi i ręce, wy­cią­gnę­ła tu­łów spod bro­dy, wy­su­nę­ła szczę­ki i spoj­rza­ła w górę. Te­raz była wyż­sza o gło­wę od głów­ne­go ka­pła­na, a pu­deł­ko, któ­re trzy­ma­ła, nie­mal­że się­ga­ło su­fi­tu.

Mo­dli­twy przy­bie­ra­ły na sile, bu­dzi­ły ja­kąś dziw­ną ener­gię. Ma­gię, któ­ra spra­wia­ła, że ka­mie­nie drża­ły. Na­gle… ka­wa­łek ścia­ny od­padł, ale… za­trzy­mał się metr ni­żej i po­now­nie sca­lił się z resz­tą.

Trzy po­sta­cie sto­ją­ce w okrę­gach wznio­sły gło­wy do su­fi­tu. Nikt nie wie, co się dzia­ło w ich umy­słach, gdy w jed­nej chwi­li skoń­czy­ły mo­dli­twę. W ko­lej­nej zni­kły, a na­le­żą­ce do nich sza­ty opa­dły bez­wied­nie na zie­mię.

Huk wstrzą­snął po­miesz­cze­niem, fala ude­rze­nio­wa ro­ze­szła się od ścian w stro­nę środ­ka okrę­gu. Pod wpły­wem mocy po­zo­sta­ła szóst­ka sto­ją­ca przy gra­ni­to­wym oł­ta­rzu za­chwia­ła się i nie­mal pa­dła na zie­mię.

Wszy­scy spoj­rze­li w su­fit.

Wy­peł­niał go oce­an.

Nie­bie­ska, fa­lu­ją­ca masa przy­sło­ni­ła całe skle­pie­nie. Lek­ko lśni­ła i błysz­cza­ła, a jej od­cień przy­wo­dził na myśl naj­pięk­niej­szą z wód, jaką kto­kol­wiek z nich wi­dział. Drew­nia­na szka­tuł­ka do­tknę­ła mazi, któ­rej ła­god­ne fale sku­pi­ły się na tym jed­nym punk­cie, dą­żąc do nie­go z każ­de­go kąta kom­na­ty.

– To dzia­ła… – szep­nął mistrz ce­re­mo­nii.

Wie­dział, że nikt go nie usły­szy, ale to nie mia­ło już zna­cze­nia. Nic nie mia­ło zna­cze­nia. Nie te­raz.

Za­milkł w ner­wo­wym ocze­ki­wa­niu. Było mu go­rą­co i dusz­no, po­czuł, że nie może od­dy­chać, ale pa­trzył w górę. Su­fit za­trzą­snął się i wy­giął, na­pie­ra­ny z dru­giej stro­ny. Wszyst­ko po­tem było ułam­kiem chwi­li.

Pa­mię­ta­li, że zo­ba­czy­li świa­tło, zgro­ma­dzo­ne w po­sta­ci kuli ener­gii, któ­ra wpa­dła do kom­na­ty jak su­ną­ca po nie­bie ko­me­ta. La­ta­ła nie­po­rad­nie we wszyst­kich kie­run­kach, obi­ja­jąc się o gra­ni­ce okrę­gu wy­ry­so­wa­ne­go na zie­mi. Wie­lo­ko­lo­ro­we i zmien­ne świa­tło mie­ni­ło się, jak­by pa­trzy­li na ka­lej­do­skop. Mistrz ce­re­mo­nii otwo­rzył pu­deł­ko i chwy­cił za zło­tą rę­ko­jeść szty­le­tu. W zie­lo­nym ostrzu zo­ba­czył swo­ją twarz. Uśmiech­nął się do od­bi­cia, nim uniósł broń nad sza­mo­czą­cą się dziew­czy­nę. Te­raz jej krzyk był aż na­zbyt wy­raź­ny.

Opu­ścił ostrze.

Krzyk ucichł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: