Nowa Ewa. Iluzja - ebook
Nowa Ewa. Iluzja - ebook
Przyszłość, w której ludzkość skazana jest na zagładę.
Ewa i Bram uciekli, ale czy zdołają przeżyć?
Ewa jest ostatnią dziewczyną na Ziemi.
Przez szesnaście lat była więźniem. Mieszkała w Wieży, pilnowana przez tajemniczą Organizację Zapobiegania Zagładzie. A obserwował ją cały świat.
Aż wykorzystała szansę i uciekła.
W końcu odzyskała wolność, o której marzyła od tak dawna, a z Bramem połączyła ją miłość. Ale jedno i drugie ma swoją cenę. Świat poza Wieżą jest pełen zagrożeń, a reżim nie daje za wygraną. Ewie, wraz z grupą desperackich rebeliantów, grozi większe niebezpieczeństwo, niż mogła to sobie wyobrazić.
Czy Ewa i Bram zdołają przetrwać, mając przeciwko sobie wszystko i wszystkich?
Elektryzująca dystopijna historia miłosna, drugi tom trylogii autorstwa bestsellerowych pisarzy Toma Fletchera i Giovanny Fletcher.
Genialny pomysł, świetne wykonanie.
„The Daily Express”
Fletcherowie wpletli w apokaliptyczny koszmar brawurową ucieczkę i pełną namiętności historię miłosną.
„The Sunday Times”
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-412-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zostałem zawieszony w obowiązkach służbowych.
No i dobrze, że tak się stało. Dostaję tak niewielkie racje żywności, że ledwie starcza mi na wykarmienie szczura, który dzieli ze mną kwaterę. Muszę przyznać, że podziwiam tego gościa: Wieża miała być z założenia nie do zdobycia — niczym żelazna forteca — ale jemu udało się pokonać dziewięćset kondygnacji, a potem znaleźć jedną z niewielu przebywających tu osób, która w dodatku go nie zabiła.
Zakładam bowiem, że to samiec. No chyba że mam do czynienia z Ewą szczurzej populacji, zamkniętą w tym miejscu dla jej „własnego bezpieczeństwa”.
Rzucam szczurowi kawałek chleba, choć dziwi mnie to, że chlebem nazywa się tutaj tę sztuczną ohydę, wymyśloną wkrótce po tym, jak nie można już było uprawiać pszenicy. Gryzoń ostrożnie wącha okruchy, a potem odwraca się, nawet nie próbując.
— Nie winię cię — mówię kpiąco i wrzucam sobie resztki chleba do ust. Popijam je haustem wody, a mimo to stają mi w gardle.
Po tym, co zrobiłem, mam szczęście, że żyję, a do tego udało mi się zostać w tym budynku i zachować pracę. Należę do Straży Ostatecznej, grupy, która dba o najwyższe bezpieczeństwo. My, strażnicy, mamy jeden cel: chronić Ewę. A ja nie dość, że w tej kwestii zawiodłem, to na dodatek wsiadając wraz z dziewczyną do windy, naraziłem ją na bezpośrednie zagrożenie.
W innej sytuacji, to znaczy gdyby Ketch i połowa jego ludzi nie zginęli lub nie doznali ran w czasie wybuchu w sanktuarium, byłbym… No cóż, szczur nie miałby przyjaciela.
Faktem jest jednak, że Organizacja Zapobiegania Zagładzie mnie teraz potrzebuje. Ochrona szwankuje, a sytuacja polityczna jest bardziej napięta niż kiedykolwiek. Nie żeby ludzie z OZZ kiedykolwiek to publicznie przyznali. Mogłoby to bowiem zaszkodzić wizerunkowi organizacji, który starają się prezentować miastu Centralu, ledwie bijącemu sercu tego, co pozostało z dawnego świata. Czasami myślę, że Wieża jest tylko jednym wielkim pozorem, iluzją. I jak sądzę, o wiele za dużo już widziałem, by ci ludzie pozwolili mi teraz odejść.
Laboratorium.
Krew.
Eksperymenty.
Ewę.
Zaciskam pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie, aż trzaskają mi kostki palców. Przywołuję w pamięci twarz dziewczyny. To właśnie wtedy spotkaliśmy się pierwszy raz… Oczywiście widywałem Ewę już wielokrotnie jako jeden z jej strażników, ale nigdy wcześniej nie nawiązaliśmy kontaktu wzrokowego. Tego uczono nas przecież od pierwszego dnia pracy. Ewa była wtedy przerażona, teraz to wiem. Zamknięta ze mną w windzie, niczym w metalowym więzieniu.
Zamknięta z mężczyzną!
Co sobie, do diabła, wówczas myślałem?
„Co zamierzasz ze mną zrobić?” — spytała.
Potrząsam gwałtownie głową, chcąc się uwolnić od tych myśli. Najbardziej przeraża mnie to, że właściwie nie wiem, co zamierzałem wtedy zrobić. Nie miałem żadnego planu. Po prostu czułem, że muszę zabrać Ewę z tamtego pomieszczenia, odciągnąć ją od tego szalonego Potencjalnego. Zamordował przecież Matkę Ninę, biorąc ją za Ewę. Tak, musiałem zabrać dziewczynę w jakieś bezpieczne miejsce.
Zanim się zorientowałem, byliśmy sami i…
Światła w kwaterach rozbłyskają nagle oślepiającą bielą, wyrywając mnie ze wspomnień. Syreny alarmowe wyją, a dźwięk odbija się od betonowych ścian korytarzy i czuję, jakby miały mi pęknąć bębenki w uszach, aż w końcu wstaję.
Szczur czmycha, a drzwi mojej kwatery z trzaskiem się otwierają.
— Turner! — wykrzykuje od progu tubalnym głosem strażnik Ryan. — Straż Ostateczna, wszyscy jesteśmy natychmiast potrzebni.
— Ale ja jestem zawieszony! — odpowiadam, usiłując przekrzyczeć wycie syreny.
— Już nie. — Wskazuje na mój nagi tors, a ja spoglądam na mój identyfikator, niewielki okrągły implant tkwiący pod skórą na lewej piersi. Przyćmione czerwone światło, które widziałem tam przez ostatnie kilka dni, zastąpił przyjemny błękit. Bez słowa wyjaśnienia zostałem przywrócony do czynnej służby.
Coś się najwyraźniej stało.
Chwytam kamizelkę i zakładam ją przez głowę, wychodząc za strażnikiem Ryanem na korytarz, gdzie już zebrała się reszta moich kolegów ze Straży Ostatecznej. Rzucają mi zaciekawione spojrzenia, a ja tylko wzruszam ramionami. Jestem tak samo zaskoczony jak oni, ale cieszę się, że znowu ich widzę.
Otwiera się przed nami winda mająca postać metalowej kuli. Wchodzimy do środka i patrzymy na Ryana, naszego tymczasowego dowódcę.
— To prawdziwy alarm. Mamy powody przypuszczać, że w Wieży doszło do złamania zasad — tłumaczy nam, zakładając czarny hełm na wygoloną głowę. Gdy pasek pod brodą automatycznie się zapina, w świetle błyska złote godło: symbol Ewy. — Zastępuję Ketcha. Wiem, że to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale musimy teraz współpracować.
Kula się zamyka i zaczyna się wznosić.
— Czekaj, jedziemy w górę? — wyrywa mi się pytanie. — Jesteśmy na dziewięćsetnym piętrze. Gdzie, do diabła, dokonano wyłomu?
— „Przybyliście do Kopuły” — oznajmia w ciągu kilku sekund automatyczny głos windy.
Spoglądamy na siebie.
Kopuła?
Wyłom w zabezpieczeniach Kopuły?
To przecież niemożliwe.
Ryan unosi brew na potwierdzenie, po czym wysiada i kieruje się do Furtki — niewidocznej bariery oddzielającej Wieżę od Kopuły. Idę za nim i od razu czuję, jak identyfikator na mojej piersi wibruje, gdy przechodzę przez wiązkę energii, która skanuje nas, wyszukując intruzów, których natychmiast paraliżuje. Oczywiście, tylko na chwilę, ale i tak nie zbliżyłbym się do Furtki, gdyby mój identyfikator wciąż świecił na czerwono. Nawet mój szczur nie zdołałby przemknąć.
Serce bije mi mocniej, gdy czuję, że wracam do akcji. Strażnik Ryan dotyka dłonią panelu na ścianie i właz otwiera się z sykiem. Zbrojownie ukryte przed wzrokiem znajdują się w wielu miejscach Wieży. Tylko dowódca straży wie, gdzie są, i ma do nich dostęp. Z oczywistych względów broń nie może dostać się w niepowołane ręce.
W kilka sekund przebieramy się w mundury i zbroimy. Ćwiczyliśmy to już wcześniej setki razy.
— Strażnicy! — krzyczy Ryan.
— Gotowi, dowódco — skandujemy w odpowiedzi i ustawiamy się w szeregu.
Zajmuję drugą pozycję, tuż za Ryanem. Gdyby nie incydent w windzie, byłbym oczywiście pierwszy, ale nie ma co rozpamiętywać swoich błędów.
Wzdłuż metalicznego korytarza zapalają się nagle czerwone światła, prowadząc nas do miejsca zagrożenia.
— Pewnie zlokalizowali intruza — mówię i wszyscy przyśpieszamy kroku.
— „Sytuacja krytyczna. W Kopule natychmiast potrzebne jest wsparcie” — oznajmia automatyczny głos, co sprawia, że wszyscy zaczynamy biec korytarzem rozświetlonym jedynie pasami czerwieni.
— To nie może być prawda — słyszę w słuchawce wewnątrz hełmu głos strażnika Ryana.
Wszyscy wiemy, o czym mówi. Oświetlony pas prowadzi nas w kierunku strefy ogrodowej.
Drzwi zostają odblokowane i rozsuwają się, wpuszczając nas do świata Ewy, tego, w którym beton wydaje się mniej surowy, a stal — mniej twarda.
Nasza broń cicho klika, automatycznie dostosowując się do trybu nieśmiercionośnego.
Prawdopodobnie Ewa jest blisko.
Zerkamy jeden na drugiego. Wiem, że moim towarzyszom mocno biją serca, ale nie tak jak mnie. Oni nie znają Ewy tak dobrze jak ja. Nie wiedzą, jak Ewa wygląda z bliska. Jaka naprawdę… jest.
— Urwisko. Teraz — rozkazuje ostry głos, którego nie słyszymy zbyt często: głos Vivian Silvy.
Dostrzegam ją przed nami. Wyczuwam jej zniecierpliwienie.
— Tak, panno Silvo — odpowiada od razu strażnik Ryan i pokazuje nam, że mamy podążać w tym samym tempie.
Vivian Silva przygląda się nam bacznie, gdy ją mijamy, wyczuwam też jej niepokój, którego nie są w stanie ukryć surowe rysy jej twarzy.
Nasze spojrzenia się spotykają i przez chwilę patrzymy sobie w oczy.
Rozumiem, co chce mi powiedzieć.
Mam szansę się zrehabilitować.
— Jasna cholera — syczy mi w uchu głos strażnika Ryana. — Mamy problem.
Biegnę pomiędzy drzewami, zapominając o roślinach, które właśnie niszczę swoimi butami.
Strażnicy zgromadzili się już przy wejściu na Urwisko — ulubione miejsce Ewy w Kopule. To stąd dziewczyna może patrzeć na świat i rozmyślać, błogo nieświadoma, że wszystko, co widzi, jest fikcją. Najbardziej wyrafinowane i najkosztowniejsze więzienne mury w historii, a Ewa nawet nie wie, że ma do czynienia z oszustwem.
Ekrany realiTV przez całą dobę wyświetlają jej alternatywny widok kontrolowany przez OZZ, a dokładnie przez pannę Silvę. Ewa ogląda więc świat, który powinna zdaniem panny Silvy widzieć — długie, trwające wiele godzin zachody słońca, pięknie zabarwiające chmury, a później gwiazdy tak jasne, że można w ich świetle zobaczyć własny cień. Doskonała iluzja iluzorycznie doskonałego świata. A wszystko po to, by dać Ewie nadzieję. Aby myślała, że warto uratować ten świat. Bo przecież nikt inny nie może go uratować.
— Co ona, do cholery, robi? — mamrocze Ryan.
— Nie widzę. Ruszam. — Przepycham się przez grupkę sześciu strażników, którzy wciąż stoją przy drzwiach, chociaż nie udało im się złamać zhakowanego systemu blokującego drzwi. Moja twarz jest tuż przy szklanych drzwiach i wtedy dostrzegam je obie.
Ewę i Holly, czyli holograficzną projekcję, którą Ewa uważa za swoją przyjaciółkę.
— Co one robią? — pytam.
— Nie wiem, ale Ewa trzyma coś w dłoniach — odpowiada mi strażnik Ryan. — Myślałem, że nie można nic wnosić na Urwisko.
— Bo nie można — wtrąca gdzieś za mną panna Silva. — A teraz przestańcie się gapić i otwórzcie te cholerne drzwi.
— Tak, proszę pani. Strażnik Turner, strażnik Finn. — Ryan odsuwa się na bok, a my dwaj od razu zabieramy się do pracy. Wyciągam zza paska mały nóż plazmowy i zaczynam przecinać uszczelnienie drzwi, ale są tak dobrze zabezpieczone, że przebicie się zajmie nam pewnie parę godzin.
— Dlaczego te drzwi są zamknięte? — woła strażnik Ryan, gdy za moim przykładem podąża Finn i również zaczyna ciąć.
— Zhakowano cały system — wyjaśnia Vivian Silva, stojąc kilka metrów za nami.
— Zhakowano? W jaki sposób? — pyta strażnik Ryan. — Myślałem, że to miejsce jest nie do naruszenia z zewnątrz, ani fizycznie, ani cyfrowo.
— Bo tak jest. Naruszenia dokonano od środka — odpowiada chłodno Vivian, nie odrywając wzroku od Ewy.
— Dowódco… — odzywa się strażnik Finn. Przerwał cięcie uszczelnienia drzwi i wskazuje na Urwisko.
Wszyscy patrzymy. Wszyscy widzimy.
— Nie… — szepcze panna Silva.
Ewa podnosi rękę i robi zamach, a ja dostrzegam w jej pięści małą wielokolorową kostkę, którą chwilę później wyrzuca w powietrze, nad Urwisko.
Zapada cisza. W całkowitym bezruchu obserwujemy, jak kostka się obraca, powoli pokonując przestrzeń, po czym znika nam z oczu. I wszyscy wiemy, co Ewa za chwilę zobaczy. Kostka zawiśnie bowiem na skraju nieba, jakby podtrzymywała ją w górze jakaś niewidzialna siła.
Ewa odwraca się i krzyczy do swojej holograficznej przyjaciółki. Oczy ma szeroko otwarte, jak ktoś, kto nagle obudził się ze snu. Albo z sennego koszmaru.
Gra się skończyła. Ewa wie.
— Rozbijcie szybę! — żąda panna Silva i wszyscy rzucamy się, by wykonać jej rozkaz. Wyciągam bezużyteczny nóż z gumowej uszczelki, wyjmuję pistolet i uderzam kolbą w grube szklane drzwi.
Ewa spogląda w naszą stronę, a mnie na chwilę serce przestaje bić. Czuję, że się rumienię ze wstydu na myśl, że dziewczyna widzi mnie wśród tej watahy polujących na nią wilków.
— Turner! — wrzeszczy strażnik Ryan i uświadamiam sobie, że gapię się głupio przez szybę. — Cofnij się!
Słyszę donośny dźwięk ładowania urządzenia do detonacji i szybko odnajduję wzrokiem jego źródło — do drzwi przyklejono dwa materiały wybuchowe.
Odskakuję, żeby się ukryć, i czuję, jak siła eksplozji sprawia, że drzwi rozpadają się na kawałki. Szkło spada jak deszcz z tego sztucznego nieba i przez tę ulewę widzę, że Ewa skacze.
Powstaje chaos.
Buty chrzęszczą na popękanym szkle, kiedy przedstawiciele Straży Ostatecznej pędzą przez Urwisko z wyciągniętą bronią. Docieram na jego skraj jako pierwszy i dostrzegam projekcję Holly, która migocze, zmagając się z niewidocznym dla mnie wrogiem. Ktokolwiek pilotował Holly, został wykryty.
Wspinam się na śliską balustradę i patrzę na chmury poniżej. U mego boku staje strażnik Ryan, nabieramy powietrza w płuca i skaczemy. Gdy lecimy w dół, czuję ucisk w żołądku. Wszystko wygląda tak realnie, a przecież wiem, że to tylko fikcja.
Spadamy na ekrany udające niebo, toteż widok zanika i migocze. Ekrany nie zostały zaprojektowane po to, by po nich chodzić, a cóż dopiero mówić o bieganiu przez kilku napędzanych adrenaliną żołnierzy. Strażnik Ryan pierwszy zrywa się na nogi i błyskawicznie rzuca się ku Ewie, podczas gdy obok mnie ląduje strażnik Franklin.
— Potrzebuję wsparcia — słyszę w słuchawce głos strażnika Ryana.
Przeszukuję wzrokiem horyzont i znajduję ją — jest Ewa, a tuż za nią… Ewa?
Tak, są dwie. Ścigający dziewczynę mężczyźni rozdzielają się i podążają za obiema postaciami.
— Obie są projekcjami! — krzyczy z Urwiska powyżej panna Silva.
Nieporadnie wstaję.
Muszę coś zrobić.
Muszę się wykazać.
Podnoszę pistolet. Lufa lśni jasnozielonym światłem. To oznacza, że Ewa, ta prawdziwa, wciąż jest blisko — tak blisko, że nie mogę użyć przeciwko niej broni.
— Mam ją! Trzymam! — Głos Strażnika Ryana rozbrzmiewa w moim hełmie.
Szybko opuszczam przyłbicę.
— Zlokalizuj strażnika Ryana — rozkazuję i na wyświetlaczu od razu pojawia się obraz jego sylwetki. Ryan jest teraz jakieś sto metrów ode mnie. Przez chwilę trzyma Ewę za stopę, lecz dziewczyna uderza go piętą w twarz i Ryan ją puszcza.
Idiota. Właśnie dlatego nie powinien być dowódcą.
Ale dzięki temu mam teraz szansę. Pozostali gonią fałszywe Ewy, a ja mam tuż przed sobą tę prawdziwą.
Ewa się podnosi. Natychmiast ruszam za nią.
Przekraczam granicę nieba, czując na swoich plecach wzrok panny Silvy. Obracam się, ale kobiety nie ma już na Urwisku. Jednak ta chwila roztargnienia sprawia, że Ewa znika mi z oczu.
— Tam! — krzyczy panna Silva. Jest teraz wraz z nami na niebie. O rany, jak ona się szybko porusza!
Kobieta wskazuje czarną dziurę, w którą wepchnięto widok nieba.
Docieram tam jako pierwszy ze strażników i Vivian Silva robi mi miejsce, przesuwając się na bok. Jest ciemno i dostrzegam zarys drabiny. Słyszę, jak Ewa stawia stopy na metalowych szczeblach.
Zaczynam się wspinać, kiedy nagle… huk!
Z powodu ucisku, który czuję w głowie, tracę równowagę i spadam, lądując na ciele strażnika Matthewsa.
Czuje gwałtowny podmuch zimnego powietrza od spodu, które próbuje uciec z Kopuły wraz z Ewą. Tak, dziewczyna odnalazła właz.
Ziewam, próbując wyrównać ciśnienie w uszach. Bębenki mnie bolą, ale nie ma teraz na to czasu. Wchodzę na drabinę, lecz gdy docieram na szczyt, Ewy już nie widzę.
Opuszczając Kopułę, czuję prawdziwy chłód, a mój hełm rejestruje zmianę poziomu tlenu. Otaczają mnie chmury, które zawisły w ponurym bezruchu i patrzą na nas z góry, jakby czekały na krwawą bitwę. Dostrzegam jednak wąski metalowy chodnik. Wizjer w hełmie automatycznie się wysuwa, aż pod brodą zaciska mi się pasek. Ciśnienie wewnątrz się stabilizuje i zaczyna krążyć świeży tlen.
— „Oddychaj normalnie” — instruuje automatyczny głos.
— Zlokalizuj Ewę — rozkazuję i półprzezroczyste strzałki pokazują, w którą stronę mam obrócić głowę.
I oto jest, kawałek dalej, na chodniku. Ale dziewczyna nie jest sama.
Serce zamiera mi w piersi.
To on!
Syn doktora Wellsa. Pilot, z którym Ewa była połączona. Bram Wells.
Ale jak to możliwe, że wrócił? Już wcześniej dokonał niemożliwego — wtedy, gdy stąd uciekł. Lecz wrócić do Wieży? To zupełnie inna historia.
Biegnę za nimi, ciężko tupiąc. Nie mogę sobie pozwolić na upadek, więc nawet o tym nie myślę.
— Celuj w Brama Wellsa.
Na wizjerze mojego hełmu widzę podświetloną sylwetkę.
Podnoszę pistolet, wiedząc, że jego główna funkcja wciąż jest zablokowana, ponieważ Ewa jest zbyt blisko. Celuję w jarzącą się postać Brama widoczną na wizjerze i pociągam za spust.
Nieśmiercionośna kula energii pędzi w jego stronę, ale chybia.
— Drony rozmieszczone — słyszę w uchu głos strażnika Ryana i wtedy dostrzegam, że dowódca nadchodzi z przeciwnej strony chodnika, odcinając drogę Ewie i Bramowi. — Nie mają teraz dokąd uciec.
Przerywa mu panna Silva. Jej głos rozbrzmiewa potężnie w powietrzu i sprawia, że wszyscy się zatrzymują.
Serce wali mi w piersi, a oddech mam tak ciężki, że ledwie słyszę słowa kobiety, ale dociera do mnie końcówka.
— To jest twój dom, Ewo. Twój świat. Twój i tylko twój. Doskonałość.
Ewa patrzy w moim kierunku. Na mój podniesiony pistolet.
— Opuścić broń! — rozkazuje Vivian Silva i wszyscy strażnicy natychmiast spełniają jej rozkaz.
Nagle wiem, co się wydarzy. Przyszłość objawia mi się w postaci przeczucia.
Wracam do teraźniejszości i widzę, jak to przeczucie się ziszcza.
Bram wyciąga z żółtego pudełka rękawicę ochronną, naładowaną i przygotowaną, następnie zapina uprząż wokół ciała Ewy, a potem we dwoje wspinają się na balustradę zabezpieczającą — mimo głośnych ostrzeżeń Vivian Silvy, a później doktora Wellsa.
— Co robimy, Turner? — szepcze mi w słuchawkę strażnik Ryan, zdając sobie sprawę, że nie sprawdza się w roli dowódcy.
Ale jest już za późno.
Już ją straciliśmy.
— Po prostu patrzymy — odpowiadam.
Całują się.
Uśmiechają się.
Skaczą.
Opadają w dół, w kierunku rozbitego nieba, a potem nastaje niezwykła cisza, jakby cały świat wstrzymał oddech.
Widzę tę chwilę przed swoimi oczami raz za razem, jakby to było wciąż powtarzające się nagranie.
Jej usta przyciśnięte do jego.
Jej usta przyciśnięte do jego.
Jej usta przyciśnięte do…
Kręcę głową, starając się wymazać ten obraz. Właśnie zobaczyłem, jak najważniejsza istota w historii ludzkości skacze z najwyższego budynku na świecie, a ja jestem w stanie myśleć tylko o tym pocałunku?!
Zerkam na swoich towarzyszy ze Straży Ostatecznej. Wszyscy patrzą na mnie, ja zaś czuję ciężar odpowiedzialności z powodu munduru, który noszę, i zadaję sobie pytanie, czy powinienem podążyć za tamtą parą. Wejść na balustradę i skoczyć za nimi w chmury?
Wiem, co muszę zrobić, do czego zostałem wyszkolony i… co chcę zrobić.
Sprowadzę Ewę z powrotem.
2. EWA
Spadam wraz z nim, pokonując opór powietrza. Oddalam się od świata, który stworzyli dla mnie ludzie z OZZ. Od tego więzienia i ich kłamstw. Od ich gierek i manipulacji.
Odkryłam wprawdzie niektóre z nich, ale nie byłam świadoma skali tego oszustwa. Zwłaszcza że Vivian Silva chroniła mnie przed prawdą przez całe moje życie.
Wiedziałam, że Holly jest sztucznym tworem, wymyślonym po to, bym miała się z kim przyjaźnić, a oni dzięki niej mogli zrozumieć, jak działa mój umysł. Tak, wiedziałam, że Holly nie jest prawdziwa w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, niemniej cieszyłam się z jej obecności.
Jego obecności.
Obecności Brama Wellsa.
Niestety, moja wdzięczność doprowadziła mnie do upadku. Z tego względu przestałam widzieć w przyjaciółce zagrożenie. Zamiast cieszyć się tym, że mam z kim porozmawiać, powinnam się zastanowić nad tym, czym rzeczywiście była Holly — a była przykładem tego, do czego są zdolni ludzie z OZZ. Gdybym przejrzała na oczy, może szybciej bym zrozumiała, że każdy wschód i zachód słońca, a także prawie wszystko, co kiedykolwiek pokochałam, zostało stworzone tylko po to, by móc mnie trzymać w zamknięciu, w tej pięknej złotej klatce, i skłonić do robienia tego, czego ode mnie oczekiwano.
Aż do tej chwili moje życie było kłamstwem.
Trudno mi się z tym pogodzić. Czy każdy jego element był jednak fałszywy? Czy Matki — te starsze kobiety, które mnie wychowywały, uczyły i codziennie ubierały — kochały mnie tak, jak twierdziły? A może i one stanowiły tylko część planu? Czy zatem powód ich obecności w Wieży był tak czysty, jak sądziłam?
Myślę o pomarszczonej twarzy Matki Niny, cudownej osoby, która oddała za mnie życie, i chcę wierzyć, że intencje Matek były szczere. Zwątpienie w nie byłoby dla mnie zbyt bolesne.
Myśl, że tu zostały, budzi we mnie poczucie winy i zastanawiam się, co się z nimi teraz stanie. Poświęciły mi przecież ponad dziesięć lat swego życia, a ja uciekłam…
Czy rzeczywiście uciekłam? Czy się wyrwałam? Czy szukam prawdy?
Czy miałam prawo wziąć Brama za rękę i skoczyć?
To dopiero nasze drugie spotkanie, ale znam go niemal przez całe życie — poznałam go poprzez nią, przez Holly.
Czy jednak naprawdę znam Brama?
Nie ma teraz czasu na pytania.
Bram obejmuje mnie mocniej, a ja dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że mam zamknięte oczy od chwili, gdy porzuciłam znany mi świat i otworzyłam się na nieznane. Wtuliłam twarz w zagłębienie szyi Brama, ramionami objęłam go w pasie i szerokich barkach, a nogi, zaciśnięte wokół jego nóg, zaczęły mi drżeć.
Pęd powietrza uświadamia mi, z jak niepokojącą prędkością lecimy. Naprawdę aż boję się poruszyć. Zmuszam się jednak i otwieram oczy. Wciąż spadamy, sunąc w dół wzdłuż gigantycznego budynku, który kiedyś nazywałam swoim domem. Wydaje mi się dziwnie obcy. Nigdy wcześniej go nie widziałam z zewnątrz. Teraz jednak i tak nie mogę mu się przyjrzeć. Jest dla mnie tylko niewyraźną plamą.
Opadamy przez chmury burzowe, jedną po drugiej; zasłaniają nam widok na to, co znajduje się pod naszymi stopami, i fundują mnie i Bramowi lodowaty prysznic. Wkrótce jestem kompletnie przemoczona.
Wokół panuje hałas, wiatr gwiżdże głośno. Dostrzegamy przebłyski bieli i czerwieni, światło tańczy. To nie przypomina niczego, co kiedykolwiek znałam. Jest to dla mnie przerażające i zarazem mistyczne.
Opadamy jeszcze niżej, pozostawiając za sobą chmury. I wtedy go widzę.
Świat pode mną.
Ziemia, ku której zmierzamy, wydaje się żywa. Porusza się, faluje, wznosi się i opada. Dopiero gdy słyszę głosy — wołające, wykrzykujące, wrzeszczące, skandujące — pojmuję, że wcale nie patrzę na powierzchnię planety, lecz na ludzi. Ludzi spoza Wieży, całą społeczność — tych, dla których miałam być Zbawicielką. Ludzi, którzy cieszyli się z moich narodzin. Ludzi, przed którymi mnie ostrzegano, mówiąc, że mnie skrzywdzą, jeśli ich zawiodę. W to kazała mi wierzyć Vivian. A ja właśnie teraz, kiedy pędzę w kierunku tych tłumów, chcę wierzyć, że nie miała racji.
Nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy tu są. Bacznie obserwują to, co zapewne jest wejściem do Wieży — masywną, metalową konstrukcję, imponującą, lecz nieprzyjazną.
Bram drży, a ja chwytam go mocniej. Odwracam się i widzę czarny obiekt, który leci obok nas, celując w twarz mojego towarzysza czerwoną wiązkę światła. Bram stara się odwrócić, chcąc osłonić nas oboje, ale to nie ma sensu. Jedną ręką trzyma mnie, w drugiej dzierży urządzenie, dzięki któremu opadamy. Niestety, otacza nas technologia OZZ. Cokolwiek Bram robi, obiekt się dopasowuje. Nie wiem, czy będą do nas strzelać, czy raczej towarzyszyć nam i nas chronić, lecz z reakcji Brama wnioskuję, że raczej nie to drugie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki