Nowa mapa. Jak energetyka zmienia geopolitykę - ebook
Nowa mapa. Jak energetyka zmienia geopolitykę - ebook
Zdobywca nagrody Pulitzera ujawnia, w jaki sposób bitwy klimatyczne i rewolucje energetyczne definiują mapę naszej przyszłości
Między Chinami a Zachodem rodzi się nowy rodzaj zimnej wojny. Światowy porządek jest zakłócany przez zmiany klimatyczne, rewolucję łupkową w ropie i gazie, a teraz przez koronawirusa.
Kontrowersyjna technologia szczelinowania dała Ameryce bezprecedensową przewagę jako wiodącej potędze energetycznej świata, wyprzedzając Arabię Saudyjską i Rosję, wywracając szachownicę globalnej polityki
i zmieniając kierunek globalnej gospodarki. Pomimo sankcji, Rosja kieruje się na wschód w stronę Chin. Władimir Putin i Xi Jinping jednoczą siły, aby rzucić wyzwanie Ameryce i przejąć kontrolę nad Morzem Południowochińskim – jednym z najważniejszych szlaków handlowych świata.
Mapa Bliskiego Wschodu stworzona po I wojnie światowej jest zagrożona przez ISIS i irańskich Strażników Rewolucji. Region ten zmaga się z załamaniem cen ropy naftowej spowodowanym wzrostem cen łupków. Producenci, od Bliskiego Wschodu po zarządy firm na całym świecie, obawiają się, że nadchodzi szczyt zapotrzebowania na ropę, ponieważ energia odnawialna zaciekle rywalizuje z paliwami kopalnymi.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-246-2 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 1930 roku niedaleko miasta Kirkuk w północno-wschodnim Iraku niewielka grupa archeologów badała kopiec, który wznosił się zaledwie kilka metrów nad ziemię. Trzy lata wcześniej i niespełna 20 mil dalej inni badacze przekopywali ziemię z zupełnie innym zamiarem – w poszukiwaniu miejsca, które miało się stać pierwszym szybem naftowym w Iraku, wręcz pierwszym odkryciem ropy naftowej w świecie arabskim. Archeologowie szukali jednak reliktów przeszłości. Ich zainteresowanie wzbudziły gliniane tabliczki, które pewien rolnik znalazł na swoim polu i zawiózł na targ, żeby je tam sprzedać. Wraz z postępem wykopalisk rosła ekscytacja badaczy, zrozumieli bowiem, że odkrywają skarb narodowy: setki tabliczek opisujących życie codzienne w starożytnym mezopotamskim mieście Gasur¹, wśród nich korespondencja w sprawach handlowych i zapisy przeprowadzanych transakcji, pokwitowania, listy płac i umowy, a nawet rejestry sprzedaży ratalnej.
Najciekawsza jednak, jak ocenił jeden z archeologów, okazała się tabliczka znana dziś jako mapa z Gasur. Powstały mniej więcej 4,3 tysiąca lat temu rysunek, uznawany za najstarszą znaną mapę, przedstawia 30-akrową farmę, która należała do mężczyzny imieniem Azala. Po co sporządzono ten rysunek, pozostanie tajemnicą już na zawsze.
Dziś satelity obserwacyjne okrążają Ziemię nawet czternaście razy na dobę, żeby dostarczyć nam map wszystkiego – od układu sieci transportowych i roślinności przez pogodę i zmiany klimatu, gęstość zaludnienia oraz kierunki migracji ludności aż po ruchy wojsk lądowych i floty.
Rysunek na glinianej tabliczce sprzed tysiącleci i obrazowanie satelitarne odzwierciedlają nieprzepartą ludzką potrzebę utrwalania rzeczywistości w formie map. Bez względu na to, jak powstają i jak są przedstawiane, mapy opowiadają nam historię i obrazują przebieg zmian zachodzących w naszym świecie. Mogą się też stać przedmiotem sporu.WPROWADZENIE
W tej książce pokazuję nakładanie się na siebie dwóch rodzajów map, które wspólnie kształtują naszą przyszłość. Pierwsza z nich to mapa geopolityczna. Przedstawia zmieniającą się równowagę między państwami i napięcia rodzące się między nimi w trzecim dziesięcioleciu XXI wieku. Druga jest nową mapą światowej energii – dramatycznych przeobrażeń w globalnych zasobach i przepływach, przeobrażeń wywoływanych po części przez niezwykłe zmiany w sytuacji energetycznej Stanów Zjednoczonych, w obecnym kształcie wręcz nie do pomyślenia jeszcze dziesięć lat temu, po części zaś przez rosnącą globalną rolę odnawialnych źródeł energii w połączeniu z polityką i strategiami klimatycznymi.
Obydwie te mapy wiążą się z władzą, ale innego rodzaju. Jedna to siła państw i narodów wynikająca z technologii, gospodarki, możliwości militarnych i geografii; z doskonałej strategii i przemyślanych ambicji, z podejrzliwości i strachu oraz połączenia tego, co przypadkowe, z tym, co niespodziewane. Druga natomiast ma związek z zasobami ropy, gazu i węgla, z energią wiatrową, słoneczną i atomową, a także z działaniami i strategiami zmierzającymi do przemodelowania podaży i konsumpcji energii w imię ochrony środowiska.
Nie ma dziś jednej prostej mapy, którą moglibyśmy się kierować, bo sytuacja jest dynamiczna i ciągle się zmienia. Stała się jeszcze bardziej skomplikowana z powodu pandemii koronawirusa, który wymknął się z Chin i w 2020 roku ogarnął cały świat, przynosząc smutek, wielkie cierpienie i chaos. Zamknął też światową gospodarkę, przerwał zarówno lokalny, jak i międzynarodowy handel, zniszczył miejsca pracy i przedsiębiorstwa, wielu doprowadzając do ubóstwa, pogrążył gospodarkę w recesji największej od czasów wielkiej depresji, znacząco podniósł dług publiczny, wyeksponował napięcia między krajami i wywołał niebywały zamęt na globalnych rynkach energetycznych.
W niniejszej książce postawiłem sobie za cel opisanie i wyjaśnienie, jak ta nowa przyszłość się dokonuje: jak rewolucja łupkowa zmieniła pozycję Ameryki w świecie. Jak i dlaczego wybuchają nowe zimne wojny między Stanami Zjednoczonymi z jednej strony a Rosją i Chinami z drugiej oraz jaką rolę w tym procesie odgrywa energia. Jak szybko – i potencjalnie niebezpiecznie – relacja między Stanami Zjednoczonymi a Chinami zmienia się z „zaangażowania” w „strategiczną rywalizację”. Jak chwiejne są podstawy Bliskiego Wschodu, który nadal zaspokaja jedną trzecią światowego zapotrzebowania na ropę naftową. Jak rewolucja mobilności podważa znajomy nam wszystkim „ekosystem” ropy i aut, który utrzymuje się od ponad 100 lat. Jak troska o ochronę klimatu zmienia kształt mapy energii i w jaki sposób może się faktycznie rozegrać tak szeroko obecnie omawiana transformacja energetyczna, czyli przejście od paliw kopalnych do odnawialnych źródeł energii. Jak koronawirus zmienił rynki energii i przyszłą rolę Wielkiej Trójki – Stanów Zjednoczonych, Arabii Saudyjskiej i Rosji – która zdominowała światowy rynek ropy.
„NOWA MAPA AMERYKI” opowiada historię nieoczekiwanej rewolucji łupkowej, która wpłynęła na pozycję Ameryki w świecie, wywraca do góry nogami światowe rynki energii i resetuje globalną geopolitykę. Ropa łupkowa i gaz łupkowy są jak dotąd największymi innowacjami energetycznymi XXI wieku – energia wiatrowa i słoneczna to wynalazki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, choć status samodzielnych źródeł zyskały dopiero w ostatniej dekadzie. Rewolucja łupkowa odmieniła w pełnym tego słowa znaczeniu układ sił i relacje bezpieczeństwa między Stanami Zjednoczonymi a resztą świata. Stany Zjednoczone gwałtownie wyprzedziły Rosję i Arabię Saudyjską, by stać się numerem jeden światowej produkcji zarówno ropy, jak i gazu oraz jednym z głównych światowych eksporterów obydwu surowców.
Konsekwencje tej sytuacji wykraczają daleko poza dynamikę rynków energetycznych. Rewolucja łupkowa napędza wzrost gospodarczy Ameryki, wzmacnia jej pozycję handlową, generuje inwestycje i przyczynia się do tworzenia nowych miejsc pracy oraz obniża rachunki konsumentów. Wszystko to w skali całego kraju. Łańcuchy dostaw produktów łupkowych obejmują całe terytorium USA, sięgając dosłownie do każdego zakątka, nawet do stanu Nowy Jork, choć po protestach obrońców środowiska i kampanii przeciwko paliwom kopalnym tamtejsze prawo zakazuje eksploatacji łupków na terenie całego stanu.
Po kryzysie energetycznym lat siedemdziesiątych XX wieku Amerykanie zaczęli się przyzwyczajać do myśli, że ich kraj niebezpiecznie się uzależnił od zagranicznych surowców. Ale geopolityczne konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych – które obecnie nie tylko zaspokajają własne potrzeby, ale też eksportują – są widoczne w nowych aspektach wpływów w świecie, zwiększonym bezpieczeństwie energetycznym oraz większej elastyczności polityki zagranicznej. Istnieją też jednak granice tej nowo odkrytej pewności siebie, ponieważ wspomniane następstwa to tylko część ogólnej sieci relacji między państwami. Co więcej, łupki torowały już sobie drogę do nowej rewolucji, gdy koronawirus doprowadził je do kolejnego kryzysu.
„MAPA ROSJI” POKAZUJE ZARZEWIE konfliktów będących wynikiem interakcji między przepływami energii, rywalizacją geopolityczną i trwającym sporem o nieuregulowane granice, mającym swoje źródła w rozpadzie Związku Radzieckiego trzy dekady temu, oraz dążeń Władimira Putina do przywrócenia Rosji statusu mocarstwa. Rosja może się uważać za supermocarstwo energetyczne, ale też jest finansowo zależna od eksportu ropy i gazu. Dziś, tak jak w czasach sowieckich, ten eksport wywołuje zaciekłą debatę wokół ewentualnych nacisków politycznych na Europę, które mogą się okazać jego następstwem. Lecz chociaż w przeszłości istniała możliwość wywierania takich nacisków, obecnie jest ona ograniczona dzięki zmianom zarówno na europejskim, jak i światowym rynku gazu.
Problemy, które pojawiły się po raptownej przemianie Związku Radzieckiego w piętnaście niezależnych państw, pozostają nierozstrzygnięte, co najwyraźniej widać w relacjach między Rosją a Ukrainą, a punkt zapalny tych relacji stanowi konflikt o zasoby gazu. Po aneksji Krymu w 2014 roku spór przeniósł się na pole bitwy w południowo-wschodniej Ukrainie. Dziwnym zrządzeniem historii ta wojna – zwłaszcza niejasności wokół dostawy amerykańskiej broni i amunicji do walki z Rosjanami – doprowadziła do wszczęcia w Izbie Reprezentantów procedury impeachmentu wobec Donalda Trumpa, którego jednak później uniewinnił Senat.
Relacje między Stanami Zjednoczonymi i Rosją osiągnęły poziom wrogości, którego nie obserwowano od początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Rosja „wróciła” na Bliski Wschód i „zwraca się” ku Dalekiemu Wschodowi, ku Chinom. Ponieważ Moskwa i Pekin jednym głosem zapewniają o „absolutnej suwerenności” i swoim sprzeciwie wobec amerykańskiej „hegemonii”. Trzeba też zwrócić uwagę na praktyczne względy rodzącej się między nimi relacji: Chiny potrzebują energii, Rosja zaś potrzebuje rynków.
„MAPA CHIN” JEST POWIĄZANA zarówno z okresem, który ten kraj nazywa „stuleciem poniżenia”, jak i z olbrzymim wzrostem pozycji Państwa Środka jako światowej potęgi ekonomicznej i militarnej z potrzebami energetycznymi na miarę gospodarki, która aspiruje do miana największej na świecie (a według niektórych kryteriów już nią jest). Chiny poszerzają swój zasięg we wszystkich wymiarach: geograficznie, militarnie, gospodarczo, technologicznie i politycznie. Zostawszy wytwórczym i montowniczym zapleczem świata, teraz chcą awansować w łańcuchu wartości, by w tym stuleciu zająć pozycję lidera nowych gałęzi przemysłu – czym wywołują alarm w Europie i Stanach Zjednoczonych. Chiny narzucają też swoją mapę dla niemal całego basenu Morza Południowochińskiego, wodnego szlaku handlowego o największym znaczeniu na świecie, obecnie zaś także obszaru najostrzejszej strategicznej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi.
Cel chińskiej inicjatywy Jednego Pasa i Jednej Drogi (Belt and Road Initiative, BRI) stanowi przerysowanie gospodarczej mapy Azji i Eurazji, choć nie tylko, w taki sposób, żeby Państwo Środka stanowiło ostatecznie centrum przekonstruowanej gospodarki światowej. Chodzi o zapewnienie Chinom rynków oraz energii i surowców naturalnych. Ale czy „Jeden Pas i Jedna Droga” to wyłącznie projekt gospodarczy? Czy może, jak zapewniają krytycy, mamy do czynienia z inicjatywą geopolityczną mającą stworzyć nowy chiński ład w polityce światowej?
Sięgający początków obecnego wieku „konsensus WTO” się załamał. Krytyczne nastawienie do Chin to jeden z elementów, które jednoczą podzielonych demokratów i republikanów, a instytucje bezpieczeństwa narodowego w obydwu krajach coraz częściej traktują się nawzajem jako potencjalnych wrogów. Mimo to Stany Zjednoczone i Chiny są bardziej zintegrowane gospodarczo i współzależne, niż wielu zdaje sobie z tego sprawę. Wyraźnie to widać w trakcie pandemii koronawirusa. Obydwa państwa zależą też od globalnej koniunktury. Ale te realia mniej się liczą, gdy coraz donośniej rozbrzmiewają wygłaszane w atmosferze rosnącej nieufności wezwania do „odseparowania” dwóch największych światowych gospodarek. Nagłośnił je pandemiczny kryzys, który wraz z wieloma innymi konsekwencjami przyniesie również zwiększenie napięć między obydwoma krajami.
NA BLISKIM WSCHODZIE geograficzne granice były przesuwane przez całą starożytność wraz z powstawaniem i upadkiem tak wielu imperiów. Chociaż imperium Turków osmańskich utrzymało się przez pięć wieków, to przebieg jego granic był często korygowany. Mapa współczesnego Bliskiego Wschodu została nakreślona po I wojnie światowej, w próżni wynikającej z upadku Osmanów, choć na podstawie podziałów regionalnych, które po sobie zostawili. Kolejne mapy są od tamtej pory regularnie podważane – przez nacjonalizm panarabski i polityczny islam, przez opozycję wobec państwa Izrael, a następnie przez dżihadystów, którzy ideę państwa narodowego chcą zastąpić kalifatem. Dziś największe wyzwanie dla Bliskiego Wschodu stanowią konsekwencje rywalizacji o pierwszeństwo w tym regionie między sunnicką Arabią Saudyjską a szyickim Iranem, obecnie dodatkowo komplikowanej przez tureckie aspiracje motywowane dziedzictwem osmańskim. Nie można też zapominać, że ogromny wpływ na ten obszar mają konfrontacja między Stanami Zjednoczonymi a Iranem oraz słabość administracji rządowej wielu tamtejszych krajów.
Oczywiście Bliski Wschód został ukształtowany nie tylko przez mapy granic, ale też przez inne rodzaje map: geologiczną, szybów naftowych i gazowych, przebiegu rurociągów i tras tankowców. Ropa i gaz – wraz z dochodami, bogactwem i władzą, które z nich płyną – pozostają centralnym elementem tożsamości regionu. Jednak załamanie się cen ropy, które zaczęło się w 2014 roku, stanowiło zalążek nowej debaty na temat przyszłości tego surowca. Niewiele ponad dekadę temu świat martwił się szczytem wydobycia ropy naftowej i będącą jego następstwem teorią, że zasoby ropy muszą się wyczerpać. Dziś dyskutuje się o szczycie zapotrzebowania i próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak długo potrwa konsumpcja ropy i kiedy zacznie się zmniejszać. Czy ropa naftowa straci wartość i znaczenie w nadchodzących dziesięcioleciach? Eksporterzy gazu i ropy muszą się liczyć z taką możliwością i pilnie dywersyfikować swoje gospodarki. Za przykład może posłużyć Arabia Saudyjska, która usiłuje tego dokonać w bardzo szybkim tempie.
Jeśli istnieje jeden główny czynnik wspierający przekonanie, że ograniczeniem okaże się nie podaż, lecz popyt, ma on związek z siłą polityki klimatycznej i technologii. Rynkiem, który wydawał się gwarantowanym na długie lata odbiorcą ropy naftowej, był transport – w szczególności samochodowy. Już tak nie jest, w każdym razie nie według „Mapy dróg prowadzących do przyszłości”. Nieoczekiwanie wyzwaniem dla ropy naftowej stała się nowa triada: samochód elektryczny, który nie potrzebuje benzyny ani ropy, łączenie różnych usług transportowych w koncepcji Mobility as a Service, w tym wspólne korzystanie z samochodów osobowych, oraz pojazdy autonomiczne. W rezultacie możemy być świadkami rywalizacji o dominację na rynku motoryzacyjnym, którego wartość szacuje się na bilion dolarów.
DEBATA NAD TYM, jak szybko świat może i powinien się dostosować do zmian klimatycznych – oraz ile to będzie kosztowało, najprawdopodobniej nie zakończy się w tym dziesięcioleciu. Ale problem zacznie się stawać coraz bardziej palący, gdy wzrosną zainteresowanie opinii publicznej oraz zapotrzebowanie na technologie zerowej emisji dwutlenku węgla. Wszystko to prowadzi nas do transformacji energetycznej, czyli przejścia od dzisiejszego świata, który tak samo jak trzydzieści lat temu 80 procent swojej energii wytwarza z ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla, do świata w coraz większym stopniu korzystającego z energii odnawialnej. Paryskie porozumienie klimatyczne z 2015 roku dało początek nowej erze gospodarki niskoemisyjnej. Chociaż transformacja energetyczna stała się dominującym tematem na całym świecie, między państwami i wewnątrz nich trwa zaciekła dyskusja na temat natury tego procesu: jak przebiegnie, ile potrwa i kto za niego zapłaci. Pojęcie „transformacja energetyczna” z całą pewnością znaczy co innego w kraju rozwijającym się, na przykład w Indiach, gdzie setki milionów ubogich żyje bez dostępu do komercyjnej energii, niż w Niemczech czy Holandii.
Słońce i wiatr zyskały status wybranych nośników dekarbonizacji elektryczności. Kiedyś postrzegane jako alternatywne, dziś weszły do głównego nurtu. Ale wzrost ich udziału w rynku sprawia, że trzeba się mierzyć z problemem braku stabilności. Gdy świeci słońce i wieje wiatr, energia wręcz zalewa sieć, potem jednak następują przerwy w dostawie, gdy niebo się zachmurzy, a wiatr ledwie szumi. Oznacza to poważne wyzwanie technologiczne, trzeba bowiem opracować metody magazynowania elektryczności na dużą skalę przez czas dłuższy niż kilka godzin.
„Klimat” będzie jednym z czynników kształtujących nową mapę energii. W tej książce kontynuuję opowieść, którą zacząłem w The Quest. Ponad 100 stron poświęciłem tam na przedstawienie drogi, jaką przeszedł klimat – od tematu, który w XIX-wiecznej Europie interesował tylko grupkę naukowców obawiających się, że nadejdzie kolejna epoka lodowcowa i zniszczy cywilizację, do konsensusu na temat globalnego ocieplenia, w imię którego w 2015 roku przedstawiciele 195 krajów przybyli do Paryża, żeby wypracować porozumienie klimatyczne definiujące światowe standardy. Na kolejnych stronach skupiam się na dynamice strategii klimatycznych – kształtowanych przez badania naukowe i obserwację, modele klimatyczne, mobilizację polityczną, aktywizm oraz rosnące zaniepokojenie społeczne – oraz wskazuję, w jaki sposób przyczynią się one do transformacji energetycznej. Zerowa emisja netto dwutlenku węgla będzie jednym z największych wyzwań przez najbliższe dziesięciolecia, nie tylko w obszarze polityki, ale też codziennego życia ludzi i kosztów jego prowadzenia.
W swojej pierwszej książce zatytułowanej Shattered Peace opowiedziałem o początkach sowiecko-amerykańskiej zimnej wojny. Na kolejnych stronach prezentowanej publikacji omówię natomiast początki nowych zimnych wojen. W The Prize przedstawiłem szerokie ujęcie geopolityki i rynku ropy naftowej na przestrzeni prawie półtora wieku, te zaś z całą pewnością są częścią narracji Nowej mapy. Książka The Commanding Heights, której jestem współautorem, to opis świata po zimnej wojnie i nowej ery globalizacji. Teraz rozpad tej globalizacji stanie się częścią historii przedstawianej w Nowej mapie.
Koronawirus przyśpieszył rozpoczęty już odwrót od globalizacji oraz międzynarodowych instytucji i zasad współpracy, które globalizację wspierały. W latach 2008–2009 współpraca międzynarodowa była kluczem do zwalczenia epidemii braku zaufania. Dwanaście lat później na poziomie międzyrządowym i międzynarodowym rzucał się w oczy brak współdziałania przy zwalczaniu tej epidemii. Tam, gdzie rozbrzmiewały nawoływania do „rozprzężenia”, zaczęto przerywać łańcuchy dostaw stanowiące podstawę wartej 90 bilionów dolarów globalnej gospodarki. Szerzej rzecz ujmując, znów silniej zarysowują się granice, rozwija się nacjonalizm i protekcjonizm, a prawo do swobodnego przemieszczania się jest ograniczane. Jedną z konsekwencji globalnej mizerii gospodarczej wywołanej pandemią 2020 roku może być większa liczba słabych i upadłych rządów, zagrażających bezpieczeństwu. A takie zagrożenia prędzej czy później wychodzą poza granice borykających się z nimi państw. Ponadto rządom trudno będzie reagować na krajowe i międzynarodowe potrzeby – czy to dotyczące bezpieczeństwa i zdrowia, czy energii i klimatu – z powodu wielkiego zadłużenia i pancerza podatkowego niezbędnego do walki o uratowanie ich gospodarek.
Zrobiliśmy już krok ku przyszłości– nie tylko dzięki energii odnawialnej i samochodom elektrycznym, ale też poprzez rewolucję łupkową, która zmieniła sytuację energetyczną Stanów Zjednoczonych, wstrząsnęła rynkami globalnymi i zmodyfikowała rolę Ameryki w świecie. Właśnie na takiej drodze zaczynamy teraz swoją podróż.Rozdział 1
GAZOWNIK
Żeby dotrzeć do miejsca, w którym miała początek rewolucja łupkowa, wystarczy autostradą 35E z Dallas w Teksasie udać się 40 mil na północ do małego miasta Denton, następnie zjechać w kierunku jeszcze mniejszego, liczącego zaledwie 1395 mieszkańców miasteczka Ponder, minąć sklep spożywczy, białą wieżę ciśnień, billboard z zaproszeniem do Kościoła Kowbojów oraz nieczynną pączkarnię, by 4 mile dalej znaleźć osadę Dish, zamieszkaną przez 407 osób. Tam trzeba skręcić w prawo i droga doprowadzi do siatkowego ogrodzenia okalającego plątaninę kilku rur i konstrukcję z wbudowaną drabinką schodkową. To SH Griffin #4, szyb gazu łupkowego. Na tablicy na płocie widnieje informacja: wywiercony w 1998 roku.
To nie był dobry czas na wiercenie szybu. Ceny ropy naftowej i gazu załamały się po azjatyckim kryzysie finansowym i globalnej panice gospodarczej, którą wywołał. Ale SH Griffin #4 miał to zmienić szybciej, niż ktokolwiek sobie wtedy wyobrażał.
Szyb odwiercono głównie przy użyciu standardowej technologii, ale posiłkowano się też geniuszem i eksperymentami, mimo znacznego sceptycyzmu. Mała grupka entuzjastów pracujących przy odwiercie wierzyła, że z gęstej skały łupkowej jakoś da się wydobyć gaz opłacalny komercyjnie – choć w podręcznikach inżynierii naftowej uznawano to za niemożliwe. Najbardziej niewzruszony był w tej pewności jeden człowiek, ich szef George P. Mitchell. Od dawna wierzył, że się uda.
Aby docenić, jak wielka była jego wiara, musimy zrozumieć, że historia odwiertu SH Griffin #4 zaczyna się znacznie wcześniej, w maleńkiej greckiej wiosce na Półwyspie Peloponeskim.
W 1901 roku dwudziestoletni niepiśmienny pasterz Savvas Paraskevopoulos uznał, że jedynym sposobem na ucieczkę od biedy jest dla niego emigracja do Stanów Zjednoczonych. Zanim dotarł do Galveston w Teksasie, zmienił imię i nazwisko na Mike Mitchell. Otworzył pralnię i pracował jako pucybut, co z trudem pozwalało mu utrzymać rodzinę. Jego syn George miał na tyle dobre wyniki w nauce, że dostał się na Texas A&M University, gdzie studiował geologię i względnie nowy kierunek inżynierii naftowej. George był biedny, przyszło mu też studiować w czasie wielkiej depresji. Żeby się utrzymać, sprzedawał cukierki, tłoczył wzory na papierze listowym innych studentów, usługiwał im przy stole i świadczył usługi krawieckie. Udało mu się też zostać kapitanem drużyny tenisa i najlepszym studentem na swoim roku.
Po II wojnie światowej Mitchell uznał, że nie będzie pracował dla innych. Z kilkoma partnerami otworzył firmę konsultantów geologicznych z siedzibą nad sklepem drogeryjnym w Houston. W latach siedemdziesiątych jego firma była już sporym przedsiębiorstwem w branży ropy naftowej i gazu, choć po drodze zaliczyła wiele wzlotów i upadków. Przez cały ten czas preferencje Mitchella pozostawały niezmienne: od ropy wolał gaz ziemny.
Mniej więcej w 1972 roku natrafił na książkę Granice wzrostu wydaną przez Klub Rzymski, międzynarodową organizację zajmującą się między innymi problemami środowiska. W raporcie tym przewidywano, że szybki wzrost liczby mieszkańców Ziemi doprowadzi do zużycia zasobów naturalnych. Zaintrygowało to Mitchella na tyle, że zainteresował się ochroną środowiska naturalnego. Gaz ziemny stał się dla niego nie tylko biznesem, ale też sprawą, o którą warto walczyć, bo to paliwo znacznie czystsze niż węgiel. Zdarzało mu się nawet wzywać swoich pracowników i besztać ich, jeśli dotarło do niego, że powiedzieli coś dobrego o węglu.
Motywowany etosem ekologicznym, rozpoczął całkiem nowe przedsięwzięcie: na północ od Houston na lesistym terenie o powierzchni 44 mil kwadratowych postanowił wybudować planowane przy udziale architektów krajobrazu osiedle o nazwie Woodlands, któremu od początku przyświecało motto „Las do życia”. Mitchell zaangażował się w tworzenie osiedla, osobiście decydował nawet o takich szczegółach jak rozmieszczenie rabat kwiatowych czy nasadzanie drzew. Także on postanowił o sprowadzeniu na ten teren indyków. Dziś osiedle Woodlands ma 100 tysięcy mieszkańców².
Nie mógł jednak zignorować działalności w branży energetycznej. Stanął wobec poważnego problemu. Firma Mitchell Energy podpisała kontrakt na dostarczenie 10 procent gazu ziemnego zużywanego przez Chicago, a zasoby surowca mające umożliwić realizację tego kontraktu zaczęły się wyczerpywać. Trzeba było pilnie coś zrobić. Właśnie wtedy Mitchell natknął się na możliwe rozwiązanie swojego kłopotu.
W 1981 roku w jego ręce trafiła robocza wersja artykułu, który dla prasy napisał jeden z zatrudnionych przez niego geologów. W tekście postawiono hipotezę sprzeczną z tym, czego nauczano podczas zajęć z geologii i inżynierii naftowej, badacz sugerował bowiem, że gaz ziemny można pozyskiwać z położonych głęboko pod ziemią warstw bardzo gęstej skały łupkowej – o gęstości większej niż beton. To właśnie łupek jako skała źródłowa jest „kuchnią”, w której skompresowany materiał organiczny przez kilka milionów lat zamieniał się w ropę albo gaz. Później, według autorów podręczników, ten olej albo gaz migruje do rezerwuaru, skąd można go wydobyć.
W tamtym czasie uważano, że chociaż ropa i gaz mogą występować w łupkach, to nie da się ich eksploatować na skalę komercyjną, ponieważ nie przepłyną przez gęstą skałę. Autor roboczej wersji artykułu podawał w wątpliwość tę teorię. Mitchell, dręczony obawami o dostawy dla Chicago, nabrał przekonania, że odkrył drogę do uratowania swojej firmy. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby podważyć powszechną opinię.
Obszarem testowym miało zostać złoże Barnett, formacja geologiczna nazwana na cześć farmera, który przybył w tamte strony wraz z karawaną osadników w połowie XIX wieku: o powierzchni 5 tysięcy mil kwadratowych, sięgająca milę lub więcej w głąb ziemi, rozpościerająca się pod portem lotniczym Dallas-Fort Worth. Rok za rokiem zespół Mitchella ciężko pracował, żeby rozwikłać zagadkę łupków. Ich celem było wybicie małych otworów w gęstej skale, żeby gaz mógł przez nie przepłynąć do szybu. Aby tego dokonać, wykorzystali metodę szczelinowania hydraulicznego, później znaną jako hydroszczelinowanie albo po prostu szczelinowanie. Żeby wytworzyć szczeliny, którymi będzie się uwalniał gaz, do skały wpompowuje się pod wysokim ciśnieniem mieszaninę wody, piasku, żelu i dodatków chemicznych. Technologię szczelinowania hydraulicznego opracowano pod koniec lat czterdziestych XX wieku i od tamtej pory jest powszechnie stosowana do konwencjonalnego odwiertu ropy i gazu.
Jednak tutaj szczelinowanie wykorzystywano nie w konwencjonalnym rezerwuarze, ale w skale. Lecz czas mijał, wydawano pieniądze, a sukcesów komercyjnych nie było. Wśród pracowników firmy i członków zarządu narastała krytyka. Kwestionowano zasadność ponoszonych kosztów i w ogóle całego przedsięwzięcia. Jednak gdy ktoś ośmielił się powiedzieć głośno, że jego pomysł nie wypali, bo jest tylko „eksperymentem naukowym”, Mitchell odpowiadał: „Będziemy to robić”, a ponieważ to on dysponował pakietem kontrolnym, firma Mitchell Energy kontynuowała szczelinowanie złoża Barnett. Nadal bez rezultatu.
W połowie lat dziewięćdziesiątych sytuacja finansowa Mitchell Energy stała się niepewna. Utrzymywały się niskie ceny gazu. Firma cięła wydatki i redukowała zatrudnienie. Za 543 miliony dolarów sprzedała osiedle Woodlands. Na roboczej wersji ogłoszenia o sprzedaży Mitchell napisał: „Tekst poprawny, ale przykry”. Później powiedział: „Bardzo niechętnie je sprzedawałem”. Nie miał wyboru. Firma potrzebowała tych pieniędzy. W sprawie łupków Mitchell jednak pozostawał nieugięty. Jedną z jego cech, jak stwierdziła kiedyś jego wnuczka, był upór. Jeśli nawet żywił jakieś wątpliwości, to zachowywał je dla siebie³.
DO 1998 ROKU FIRMA MITCHELLA wydała na eksplorację formacji Barnett olbrzymią kwotę, prawie ćwierć miliarda dolarów, tymczasem inwestycja nie trafiła nawet na listę, gdy analitycy prognozowali przyszłość zasobów gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych. „Różni doświadczeni i wykształceni ludzie chcieli się wycofać z Barnett Shale” – powiedział Dan Steward, jeden ze zwolenników idei Mitchella. „Twierdzili, że wyrzucamy pieniądze w błoto”⁴.
Do sceptyków z całą pewnością nie należał Nick Steinsberger, trzydziestoczteroletni kierownik robót prowadzonych przez firmę Mitchella. Był przekonany, że istnieje jakiś sposób na opłacalne wydobywanie gazu łupkowego. Co więcej, ponieważ ceny gazu ziemnego trzymały się nisko, Steinsberger starał się obniżyć koszty odwiertu. Żeby tego dokonać, musiał się zmierzyć z jednym z najkosztowniejszych składników w procesie szczelinowania – gumą guar.
Guma guar, w większości importowana z Indii, to błonnik otrzymywany z nasion rośliny o zwyczajowej nazwie guar. Używana jest szeroko w przemyśle spożywczym jako środek poprawiający konsystencję ciast i wypieków, lodów, płatków śniadaniowych czy jogurtów. Ma też jednak inne ważne zastosowanie: w szczelinowaniu. Dodaje się ją do galaretowatej płuczki wiertniczej, żeby niesiony przez nią piasek rozpierał szczeliny. Problem polegał na tym, że guma guar i związane z nią dodatki podnosiły koszt szczelinowania. Podczas meczu bejsbolowego w Dallas Steinsberger natknął się na kilku innych geologów, którzy z sukcesem zastąpili gumę guar wodą, tyle że w innej części Teksasu i nie w złożach łupków. W 1997 roku kierownik robót Mitchella przeprowadził więc kilka eksperymentów z wodą w różnych odwiertach łupkowych. Bez powodzenia.
Steinsberger uzyskał zgodę na jeszcze jedną, ostatnią próbę – i był to właśnie szyb SH Griffin #4 w Dish. Także tym razem niemal całą gumę guar zastąpiono wodą, ale wolniej ją wtłaczano. Wiosną 1998 roku ludzie Mitchella mieli gotowe rozwiązanie. Kierownik robót powiedział, że ten szyb okazał się bez porównania lepszy od wszystkich, które dotychczas nawierciła firma Mitchell. Zagadka łupków została rozwikłana.
Nowa technologia potrzebowała nazwy. Wybór padł na „szczelinowanie hydrauliczne płynem slick water”.
Firma szybko zaadaptowała tę metodę do swoich nowych odwiertów na złożu Barnett. Produkcja gwałtownie wzrosła.
Ale pozyskiwanie gazu z łupków na dużą skalę wymagało kapitału, którego firma Mitchell Energy po prostu nie miała. George Mitchell, choć niechętnie, rozpoczął więc proces sprzedaży swojej firmy. Był to dla niego trudny czas także w życiu osobistym. Chociaż mógł z satysfakcją stwierdzić, że po siedemnastu latach jego intuicja – i przekonanie – okazała się trafna, to musiał się zająć leczeniem raka prostaty, a u jego żony nasiliła się choroba Alzheimera. Ponieważ jednak nie zgłosili się chętni, procedurę sprzedaży odwołano i firma wróciła do zwykłego trybu pracy.
PRZEZ DWA KOLEJNE LATA produkcja gazu w Mitchell Energy wzrosła ponaddwukrotnie. Zwróciło to uwagę Larry’ego Nicholsa, prezesa zarządu Devon Energy, jednej z firm, które ostatecznie nie zdecydowały się na złożenie oferty kupna firmy Mitchella. Nichols rzucił wyzwanie swoim inżynierom: „Co się stało? Skoro szczelinowanie nie działa, to dlaczego produkcja Mitchella wzrosła?”. Ostatecznie jego ludzie uznali, że ich kolegom z Mitchell Energy udało się rozwiązać zagadkę łupków. Prezes Devon Energy nie zamierzał drugi raz wypuścić z ręki takiej okazji. W 2002 roku firma kupiła przedsiębiorstwo Mitchella za 3,5 miliarda dolarów. Nichols wspominał, że wtedy absolutnie nikt nie wierzył, iż wiercenie w łupku jest możliwe. Nikt oprócz Mitchella oraz jego i jego ludzi.
Lecz zanim pozyskiwanie gazu z łupków stało się naprawdę opłacalne, technologię trzeba było uzupełnić o jeszcze jeden zabieg: odwierty poziome. Operator najpierw wwierca się pionowo w dół (dziś nawet 2 mile pod powierzchnię) do miejsca nazywanego „punktem startu”, w którym wiertło zmienia kąt i zaczyna poruszać się poziomo, dzięki czemu pozyskuje się znacznie więcej surowca (gazu albo ropy). Chociaż odwierty poziome wykonywano już wcześniej, technologia dojrzała dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych XX wieku, przede wszystkim dzięki postępom w dziedzinie pomiarów i detekcji oraz komputeryzacji, rozwojowi analiz sejsmicznych i specjalnym silnikom, które potrafią dokonać czegoś niezwykłego: 1 albo 2 mile pod ziemią popychać wiertło do przodu, gdy odwróci się ono o 90 stopni i zacznie drążyć poziomo.
Teraz brakowało tylko jednego: szeroko zakrojonych prac prowadzonych metodą prób i błędów. Firma Devon Energy miała już wszystko, żeby odwierty poziome uzupełnić o szczelinowanie⁵.
W GORĄCY LETNI DZIEŃ 2003 ROKU w olbrzymiej sali konferencyjnej hotelu Marriott na lotnisku w Denver, a więc 750 mil na północ od odwiertu w Dish, odbywało się spotkanie przedstawicieli administracji państwowej z inżynierami, ekspertami i dyrektorami przedsiębiorstw branży gazowniczej. Cel stanowiło omówienie wyników przeprowadzonego na terenie całego kraju badania, na podstawie którego można było wyrokować o przyszłości wydobycia gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych. Wnioski były głęboko pesymistyczne. Po wielu chudych latach ceny surowca ostro wzrosły i popyt się zwiększał, zwłaszcza w branży elektrycznej. Ale chociaż podwoiła się liczba eksploatowanych odwiertów, w raporcie wskazywano na „otrzeźwiający” fakt, że utrzymujące się wysokie ceny gazu ziemnego nie stymulują wzrostu podaży surowca. Krótko mówiąc, autorzy raportu przestrzegali, że w Stanach Zjednoczonych wyczerpują się zasoby gazu ziemnego.
Nowe technologie i „niekonwencjonalny” czy „nietradycyjny” gaz, twierdził kierownik referowanego badania, mogą co najwyżej marginalnie zasilić podaż. Gaz łupkowy nie został nawet wymieniony na liście tych technologii.
Pewien profesor University of Texas wstał, żeby zaprotestować. Wskazał, że takie szacunki dla „niekonwencjonalnych” złóż gazu to zaledwie jedna trzecia tego, co podano w innej prognozie. Skomentował zjadliwie, że to cholernie wielka różnica. Prelegent kategorycznie się nie zgodził. Zapewnił, że autorzy odmiennej analizy wskazującej na potencjalnie większe zasoby mijają się z prawdą.
Profesor odparł, że ktoś tu bardzo się myli.
Niemal wszyscy obecni uznali wtedy, że to profesor bardzo się myli i rząd Stanów Zjednoczonych staje wobec problemu trwałych braków gazu ziemnego na własnym terenie. Głównym źródłem uzupełnienia tego niedoboru był import skroplonego gazu ziemnego (LNG) zza oceanu. Stany Zjednoczone musiałyby zrobić coś, czego dotąd w swej historii nie robiły: uzależniać się coraz bardziej od dużego importu LNG z Karaibów, Afryki Zachodniej, Bliskiego Wschodu albo Azji. Uznawano, że Stany Zjednoczone są skazane na to, żeby stać się największym na świecie importerem skroplonego gazu ziemnego, bardziej nawet uzależnionym od zagranicznych dostaw gazu ziemnego niż ropy⁶.
A przecież w lipcu 2003 roku, gdy w klimatyzowanej sali konferencyjnej w Denver debatowano nad raportem o zasobach gazu ziemnego, pracownicy Devon Energy zawzięcie pracowali w prawie 40-stopniowym upale, metodycznie wiercąc szyby, których ostatecznie powstało pięćdziesiąt pięć.
Larry Nichols, prezes zarządu Devon Energy, nie pojechał na konferencję w Denver, ponieważ nadzorował te odwierty. Wspominał, że kiedy przeprowadzali kolejne wiercenia i widzieli, że szybów jest więcej i więcej, coraz wyraźniej uświadamiali sobie, że to faktycznie przełom. Zastrzegł przy tym, że nie nastąpił pojedynczy moment, w którym zakrzyknęli eureka, ponieważ było wiele mniejszych odkryć, gdy stopniowo doskonalili swoją technologię.
Przed końcem prac nad tymi odwiertami inżynierowie Devon Energy skutecznie zaprzęgli do pracy obydwie metody: szczelinowanie płynem typu slick water i wiercenie otworów kierunkowych, aby uwolnić gaz ziemny uwięziony w nieprzepuszczalnych łupkach. „Reszta była historią” – powiedział później Nichols⁷.
ZUPEŁNIE JAKBY KTOŚ WYSTRZELIŁ z pistoletu startowego. Wiadomość o przełomie zapoczątkowała szaleńczy wyścig, bo każda firma energetyczna chciała pozyskać część tej nieprzepuszczalnej skały, zanim zrobią to inne. Nie były to bardzo duże firmy, których logo znamy ze stacji benzynowych – one wciąż wycofywały się z inwestycji na obszarze Stanów Zjednoczonych, bo uznawały je za ślepą uliczkę. Zamiast tego lokowały pieniądze w głębokich wodach Zatoki Meksykańskiej i wielomiliardowych „megaprojektach” na całym świecie, byle nie w USA. W ich opinii atrakcyjne tereny instalacji lądowych już zajęto, a zmniejszające się zasoby nie mogły dostarczyć im surowca na skalę, jakiej potrzebowały.
Tak więc inwestycje lądowe w Stanach Zjednoczonych zostały dla podmiotów niezależnych – firm skupionych na poszukiwaniu i produkcji, nieobciążonych stacjami benzynowymi czy rafineriami, bardziej przedsiębiorczych, działających szybciej i w strukturach o niższych kosztach, co uznawano za niezbędne, żeby zarabiać na wyczerpujących się zasobach. Przy czym pojęcie „podmiot niezależny” rozumiano raczej szeroko. Zaliczano bowiem do tej grupy i przedsiębiorstwa wyceniane na wiele miliardów, i małych, ale prężnie działających poszukiwaczy.
Chodziło o to, żeby jak najszybciej wydzierżawić od farmerów jak najwięcej obiecujących obszarów i rozpocząć żmudny proces potwierdzenia występowania złóż gazu. Nie wszystkie łupki, jak się niebawem okazało, są takie same: niektóre mają większą wydajność niż inne. Trzeba więc było wcześniej niż konkurencja ustalić, gdzie się znajdują „idealne miejsca”, obszary potencjalnie najbardziej produktywne. Na czele tej konkretnej rewolucji szły tysiące „zwiadowców”, którzy pukali do drzwi z siatką przeciw owadom, zostawiali powiadomienia w wiejskich skrzynkach pocztowych i namawiali właścicieli ziemi, żeby oddawali swoje dotychczas bezwartościowe tereny w zamian za możliwość udziałów w przyszłych honorariach – a może nawet bogactwach.
Niezależne przedsiębiorstwa przeniosły wyścig na inne obszary występowania łupków w Luizjanie i Arkansas, a później na teren, który miał się okazać najbardziej złotodajnym ze wszystkich, formację Marcellus utworzoną przez grubą warstwę skał położonych milę lub głębiej pod ziemią, rozciągającą się od zachodnich krańców Nowego Jorku przez część Pensylwanii i Ohio aż do Zachodniej Wirginii, a nawet na terenie Kanady. Marcellus miał być drugim największym obszarem występowania gazu ziemnego na świecie, a może nawet pierwszym. Kolejna formacja łupkowa o nazwie Utica rozpościera się poniżej niektórych odcinków Marcellusa. Do pośpiechu eksploratorów motywował niezwykle skuteczny czynnik znany jako cena. „Po dziesięcioleciach niskich cen i obfitości amerykański gaz ziemny jest najdroższy w uprzemysłowionym świecie” – pisano na łamach „Wall Street Journal”⁸. Wysokie ceny zachęcały do eksperymentów, inwestowania i podejmowania ryzyka, na które z pewnością by się nie zdecydowano, gdyby gaz kosztował mniej. Należało opanować produkcję, która różniła się od konwencjonalnego wydobycia gazu (a później ropy). Na początku urobek z nowej studni był wysoki, później jednak spadał o wiele bardziej gwałtownie niż w tradycyjnych szybach i dopiero po pewnym czasie wydobycie się wyrównywało. Skutkowało to koniecznością ciągłego wiercenia nowych szybów w procesie produkcyjnym.
W 2008 roku o sprawie zrobiło się głośno, ponieważ produkcja gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych wzrosła, zamiast spaść zgodnie z powszechnym oczekiwaniem. Natychmiast zwróciło to uwagę najważniejszych w branży dużych międzynarodowych koncernów. Zaczęło się przenoszenie części inwestycji z powrotem do USA. Niektóre koncerny przejmowały niezależne firmy, zagraniczne przedsiębiorstwa natomiast – z Chin, Indii, Francji, Włoch, Norwegii, Australii i Korei – wchodziły w spółki z firmami amerykańskimi, oferując im gotówkę na kontynuowanie szaleńczej rywalizacji.
Ta nowa perspektywa sprawiła, że szacunki zasobów gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych gwałtownie wzrosły. Na koniec 2011 roku Komitet Potencjału Gazowego, który analizuje zasoby w USA, przedstawił ocenę o 70 procent wyższą niż dziesięć lat wcześniej. W tym samym roku prezydent Barack Obama stwierdził: „Niedawne innowacje pozwoliły nam dotrzeć do nowych zasobów, może na całe stulecie, w łupkach pod naszymi stopami”⁹. Liczby nieustannie rosły. Pod koniec 2019 roku Komitet Potencjału Gazowego szacował, że możliwe do eksploatacji zasoby gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych są trzykrotnie wyższe, niż zakładano w roku 2002. Produkcja gazu ziemnego rosła tak szybko, że zaczęto mówić o łupkowym huraganie. Podaż gazu, którego jeszcze niedawno zaczynało przecież brakować, powoli przewyższała popyt i stało się to, co musiało się stać: ceny za tysiąc stóp sześciennych poszybowały w dół. Połączenie olbrzymiej podaży z niską ceną zmieniło strukturę koszyka energetycznego Stanów Zjednoczonych: udział gazu ciągle wzrastał.
Największa zmiana zaszła w sektorze energii elektrycznej. Przez lata zasobem dominującym w produkcji energii elektrycznej był węgiel, a jego pozycję jako bezpiecznego, bo krajowego źródła energii promowała polityka rządu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, ograniczając wykorzystanie gazu ziemnego do wytwarzania prądu (ponieważ w tamtych latach uważano, że wyczerpują się jego zasoby). Przed łupkami, przez całe lata dziewięćdziesiąte, gaz nigdy nie stanowił więcej niż 17 procent koszyka energetycznego. Wraz z nastaniem łupków gaz stał się konkurencyjny cenowo, a sprzeciw obrońców środowiska dosłownie uniemożliwiał budowanie nowych elektrowni węglowych na terenie Stanów Zjednoczonych. Jeszcze w 2007 roku węgiel generował połowę elektryczności USA. W 2018 roku udział węgla w koszyku energetycznym spadł do 25 procent, gazu ziemnego zaś wzrósł do 38 procent. To był główny powód, dla którego emisja dwutlenku węgla spadła do poziomów z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku – mimo podwojenia wielkości amerykańskiej gospodarki.
Zarzucono wszelkie pomysły importowania drogiego gazu LNG. Problemu nie stanowiła już kwestia uzupełnienia skąpych zasobów krajowych, lecz raczej znalezienia rynków dla rosnącej podaży niedrogiego gazu ziemnego, zrobiło się go bowiem dużo.¹ W połowie II tysiąclecia p.n.e. miasto przejęli Huryci i zmienili nazwę na Nuzi – przyp. red.
² Loren C. Steffy, George P. Mitchell, Fracking, Sustainability, and an Unorthodox Quest to Save the Planet, Texas A&M University Press, College Station 2019, s. 23, 174; rozmowa autora z Danem Stewardem; Gregory Zuckerman, The Frackers: The Outrageous Inside Story of the New Billionaire Wildcatters, Portfolio/Penguin, Nowy Jork 2013, s. 21; Dan Steward, The Barnett Shale Play: Phoenix of the Fort Worth Basin, Fort Worth Geological Society, Fort Worth 2007; Russell Gold, The Boom: How Fracking Ignited the American Energy Revolution and Changed the World, Simon & Schuster, Nowy Jork 2014.
³ Rozmowa autora z Danem Stewardem; Dan Steward, The Barnett Shale Play…, dz. cyt., Fort Worth 2007; Russell Gold, The Boom…, dz. cyt., Nowy Jork 2014; Loren C. Steffy, George P. Mitchell…, dz. cyt., College Station 2019, s. 23; Roger Galatas, Why George Mitchell Sold the Woodlands, „The Woodlands History” 2011, grudzień.
⁴ Rozmowa autora z Danem Stewardem; Loren C. Steffy, George P. Mitchell…, dz. cyt., College Station 2019, s. 254.
⁵ Rozmowy autora z Danem Stewardem, Nickiem Steinsbergerem i Larrym Nicholsem.
⁶ National Petroleum Council, Balancing Natural Gas Policy: Fueling the Demands of a Growing Economy, t. 1, Waszyngton 2003, s. 16; National Petroleum Council, Committee on Natural Gas , 3 grudnia 2003, s. 30–31 stenogramu.
⁷ Rozmowa autora z Larrym Nicholsem.
⁸ Russell Gold, Natural Gas Costs Hurt US Firms, „Wall Street Journal” 2004, 17 lutego.
⁹ Potential Supply of Natural Gas in the United States, Report of the Potential Gas Committee , 2011; wystąpienie prezydenta Baracka Obamy na Uniwersytecie Georgetown, 30 marca 2011.
¹⁰ Rozmowa autora z Markiem Papą; Lawrence C. Strauss, The Accidental Oil Man, „Barron’s” 2011, 22 października.
¹¹ Rozmowa autora z Markiem Papą; prezentacja firmy EOG 2010.
¹² Rozmowa autora z Johnem Hessem; „Time” 1952, 1 grudnia.
¹³ Rozmowy autora z Haroldem Hammem i Johnem Hessem; North Dakota Industrial Commission, Department of Mineral Resources.
¹⁴ Cornell Lab of Ornitology: All About Birds: Say’s Phoebe. Online:
¹⁵ Edgar Wesley Owen, Trek of the Oil Finders: A History of Exploration for Petroleum, American Association of Petroleum Geologists, Tulsa 1975, s. 886, 890.
¹⁶ Jon Meacham, Destiny and Power: The American Odyssey of George Herbert Walker Bush, Random House, Nowy Jork 2016, s. 92.
¹⁷ Richard Nehring, Hubbert’s Unreliability, „Oil and Gas Journal” 2006, 17 kwietnia; Leta Smith, Sang-Won Kim, Pete Stark, Rick Chamberlain, The Shale Gale Goes Oily, IHS CERA, 2011.
¹⁸ Rozmowa autora ze Scottem Sheffieldem; „Wolfcamp Horizontal Play”, prezentacja podczas posiedzenia zarządu firmy Pioneer Natural Resources, 16 listopada 2011; Pioneering Independent, Irving: Pioneer Natural Resources, 2018, rozdziały 8 i 9.