Nowe jutro - ebook
Nowe jutro - ebook
Gdyby tego dnia Oliwia nie spóźniła się na autobus, nie zadzwoniłaby do taty. Gdyby tata jechał po nią sam, być może nie doszłoby do wypadku. Gdyby się nie odwrócił…
Można by mnożyć te „gdyby”.
Po trzech latach od wypadku Oliwia próbuje żyć normalnie, jak każda nastolatka, chociaż nie jest jej łatwo. Swój czas dzieli między szkołę, spotkania z przyjaciółką i wolontariat w przedszkolu. Podczas pracy charytatywnej poznaje Mikołaja, swojego rówieśnika. Chłopak odpracowuje karę za zniszczenie mienia. Początkowa nieufność zmienia się w sympatię. I kiedy wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku, los znowu okazuje się przewrotny.
Co przyniesie jutro…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-598-3 |
Rozmiar pliku: | 763 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudziłam się przez hałas dochodzący z kuchni. Po raz kolejny w tym tygodniu ojciec krzyczał na całe mieszkanie, a mama odpowiadała mu cichym, wystraszonym głosem. Po raz kolejny w tym tygodniu wstałam zaledwie po trzech godzinach, bo w nocy i nad ranem również darł się wniebogłosy i nie dawał mi spać. Kręciłam się na łóżku i wiedziałam, że już nie zasnę. Zegar wskazywał dopiero piątą trzydzieści, więc godzinę wcześniej niż zwykle wstawałam, ale nie było szans, żeby znowu zmorzył mnie sen.
Westchnęłam głęboko i przetarłam oczy. Teraz już na pewno będę miała pod nimi worki, co oznaczało, że musiałam zrobić sobie mocniejszy makijaż. Taki, który byłby w stanie je zakryć. Z moim ubogim zasobem kosmetyków było to niestety naprawdę trudne.
Wstałam z łóżka i cicho wymknęłam się do łazienki. Odgłosy kłótni przybrały na sile, teraz mama również krzyczała zdenerwowana. Nie dziwiłam się, że puszczały jej nerwy. Ile razy można wysłuchiwać tego co ona i zachować spokój? Kiedyś pobiegłabym do kuchni, nakrzyczałabym na nich oboje. Do tego zgiełku doszedłby i mój wkurzony głos, proszący, żeby się uspokoili. Ale wiedziałam, że to rozpętałoby tylko większą kłótnię, dlatego mama zabroniła mi się wtrącać w ich sprawy już jakiś czas temu. Zwykle oznaczało to nic innego, jak niereagowanie na krzyki. Kilka razy zresztą się przekonałam, że moje próby i tak niczego nie przyniosły, więc teraz również z trudem odpuściłam.
Weszłam cicho do łazienki i stanęłam przed umywalką i wiszącym nad nią lustrem. Spojrzałam na swoje odbicie i z ulgą stwierdziłam, że nie było tak źle, chociaż cienie pod oczami były widoczne na mojej bladej twarzy. Trochę korektora i pudru powinno jednak załatwić sprawę. Nie byłam tylko pewna, czy mam trochę tego korektora i pudru, bo bardzo rzadko kupowałam nowe kosmetyki. Zwyczajnie nie było mnie na nie stać, a pieniądze wolałam wydawać na potrzebniejsze rzeczy. Modliłam się, by jednak nie były do końca zużyte, a potem obmyłam twarz lodowatą wodą — odkąd zepsuł się bojler, mieliśmy tylko taką, więc wielkiego wyboru nie miałam. Zrobiłam to kilka razy, aż całkowicie się rozbudziłam, a później zabrałam swoje niewielkie zasoby i wróciłam na palcach do pokoju. Dobrze, że było jeszcze lato, bo grzejniki też na pewno nie działały, a chlapanie się zimną wodą nie byłoby zbyt przyjemne przy dodatkowym chłodzie. O gorącym prysznicu mogłam na razie tylko pomarzyć.
Usiadłam przy biurku i ustawiłam na nim lusterko. Cholera, w tym świetle cienie wyglądały gorzej, no ale po to stworzono wszystkie te cuda, żeby nie było tego po mnie widać, prawda?
Po kilkunastu minutach, gdy efekt był już, można powiedzieć, wystarczający, wstałam i rozejrzałam się za książkami. W tym czasie głosy w domu ucichły, słyszałam ciężkie kroki ojca kierującego się do pokoju rodziców i trzask naczyń w kuchni. Spakowałam się, ubrałam, a później wyszłam do kuchni, gdzie mama szykowała dla taty śniadanie.
— Cześć — powiedziałam cicho i próbowałam się zorientować, w jakim była nastroju.
— Cześć.
Nie odwróciła się do mnie, zapewne znowu płakała i nie chciała, żebym to zauważyła. Nie wiem, czy udawała, że uważa mnie jeszcze za taką głupią, że niczego nie dostrzegam, czy naprawdę tak sądziła. Miałam nadzieję, że jednak to pierwsze.
Podeszłam do lodówki, wyciągnęłam z niej mleko i szukałam płatków. Codziennie jadłam je na śniadanie — nie dlatego że lubiłam, po prostu byłam do nich przyzwyczajona. W domu często brakowało różnych produktów, ale mleko i płatki kukurydziane były zawsze. Tak samo jak wódka, która chłodziła się na drugiej półce w lodówce, ale to już inna sprawa.
— Zrobić ci kanapkę do szkoły? — spytała po chwili mama.
— Nie trzeba, i tak nie będę głodna.
Mama skinęła głową i znowu zamilkłyśmy. Obie unikałyśmy tematu kłótni, mama nie pytała, czemu wstałam tak wcześnie, a ja nie skarżyłam się na krzyki. Tak to już było, mama kazała mi po prostu to przetrzymać i nigdy nie mówić głośno o tym, co się działo, więc stosowałam się do jej zaleceń. Nawet jeśli było to tak cholernie trudne. Z czasem jednak zaczęłam się zastanawiać, czy chodziło o to, że to było trudne, czy też o moją naiwną wiarę w poprawę sytuacji. Powinnam jednak wiedzieć, że samo z siebie coś może się najwyżej zepsuć, ale na pewno nie naprawić.
— Jak w szkole? Coś ciekawego?
Spojrzałam na nią i zaśmiałam się cicho.
— Szkoła nie jest ciekawa — odparłam i patrzyłam, jak w ten swój charakterystyczny sposób przewróciła oczami. — Zwłaszcza w klasie maturalnej, ale jakoś leci. Tamara cały czas gada tylko o studniówce.
Moje słowa sprawiły, że mama lekko się skrzywiła. Było jej głupio, bo na początku powiedziała mi, że nie będę mogła pójść na studniówkę. Później, gdy wujek Rafał zadzwonił i zaproponował, że za nią zapłaci, bo w końcu byłam „taką dobrą uczennicą” i jego „ulubioną chrześniaczką”, odetchnęła z ulgą, ale nadal było jej wstyd. Nie miałam jej tego za złe, już się przygotowałam, że nie pójdę. Co prawda pracowałam w weekendy, ale byłam tylko hostessą, więc nie zarabiałam kroci — jeśli dostawałam dwieście złotych za weekend, to było dobrze. Wszystkie pieniądze, które dostawałam, odkładałam, bo musiałam zbierać kasę na studia, jeśli chciałam się kiedyś stąd wyrwać. Przecież jeżeli zdałabym maturę i dostała się na studia, musiałabym opłacić akademik. Wiedziałam, że mama pomogłaby mi, jak tylko potrafiła, ale szczerze mówiąc, nie liczyłam na to za bardzo. Sama ledwo zarabiała na nasze rachunki, więc nie mogłam od niej wymagać, że nie zapłaci za prąd czy wodę, żebym tylko ja mogła się dalej uczyć. Ojciec wściekłby się, gdyby coś takiego miało miejsce, a ja nie chciałabym narażać mamy na jego gniew.
— I co? Pewnie jest podekscytowana, nie? Ty też? — Grymas mamy zniknął i zastąpił go uśmiech.
Codziennie wypytywała mnie o szkołę, o to, co u mnie, o ile tylko wstawałam na tyle wcześnie, żeby ją zastać. Starałam się jednak to robić, bo to był jedyny moment, gdy miała wolną chwilę, a nie biegła z jednej pracy do drugiej.
— Chyba tak. — Wzruszyłam ramionami. — Tematem numer jeden jest wybór partnera.
Mama uśmiechnęła się szerzej i przez chwilę dostrzegłam przebłysk dawnej jej. Tej sprzed trzech lat, tej sprzed pijącego taty i naszej rodzinnej tragedii, która postarzyła ją o jakieś milion dni. Mama była przed czterdziestką, jednak nikt nie dałby jej tylu lat. Zawsze była piękną kobietą, ale ta radość w jej oczach, którą teraz widziałam, pojawiała się zbyt rzadko. Jej brak sprawiał, że mama wydawała się wiecznie zmęczona i chora.
— A ty masz kogoś na oku?
— Nie, jeszcze nie. Cały czas się z Tamą zastanawiamy.
Jeszcze przez chwilę rozmawiałyśmy przyciszonymi głosami. Mama poprosiła mnie też, żebym zrobiła dzisiaj po szkole zakupy, bo ona pracowała do późna. Dała mi pieniądze, po czym poszła zanieść tacie śniadanie. Gdy wróciła, była już ubrana w swój roboczy strój, czarne włosy miała spięte, a w ręce trzymała torebkę.
— Lecę już, Liwia — powiedziała, kierując się do drzwi. — Miłego dnia.
— Miłego — odpowiedziałam.
Skończyłam śniadanie, na zegarze była dopiero szósta pięć. Miałam godzinę do autobusu i nic do roboty, więc skorzystałam z tego, że chwilowo było cicho, i postanowiłam poczytać lekturę zadaną przez polonistkę. Taka okazja w domu nie nadarzała się często.
*
Równo o siódmej wyszłam na autobus. Na T-shirt miałam narzuconą bluzę z kapturem, którą niemal od razu zdjęłam. Był wrzesień, ale pogoda dopisywała, co mnie bardzo cieszyło. Nie przepadałam za jesienną słotą i miałam nadzieję, że szybko nie nadejdzie. Słońce, jak widać, też nie zamierzało szybko ustępować, bo dawało mnóstwo ciepła i mogłam z uśmiechem na ustach się tym napawać.
Droga do szkoły zajmowała mi co najmniej trzydzieści minut, bo liceum było położone po drugiej stronie miasta, a o tej godzinie autobusy często musiały się przebijać przez zatłoczone centrum. Mogłabym co prawda chodzić na piechotę, ale wtedy musiałabym wyjść ponad godzinę wcześniej, bo nienawidziłam szybko chodzić i zazwyczaj wlokłam się, jak tylko mogłam. Czasami się jednak zdarzało, że nie miałam za co kupić biletu miesięcznego i nagle stawałam się zapaloną chodziarką. Na szczęście odkąd pracowałam, takich sytuacji już nie było. Zimą bywało naprawdę słabo, gdy przy minusowych temperaturach musiałam maszerować tak długi odcinek, więc starałam się pilnować tego, by mieć zawsze na bilet. Jeśli miałam do wyboru kupienie sobie kosmetyku, ciuchu albo odłożenie na miesięczny — zwyciężał właśnie on.
Dotarłam do szkoły dziesięć minut przed dzwonkiem, chociaż dzisiaj autobus i tak jechał dość szybko. Po chwili w szatni dołączyła do mnie Tamara.
— Ale ciepło! — krzyknęła, gdy tylko mnie dostrzegła.
Kilka osób się obejrzało, gdy usłyszało jej głos. Nasze szkolne szatnie znajdowały się na parterze, gdzie większość uczniów spędzała przerwy, a szafki były ustawione tak, by każda klasa miała swój kącik. W tym naszym nie było jeszcze nikogo oprócz Tamary i mnie, za to w boksie obok kilkoro drugoklasistów rzucało spojrzenia mojej przyjaciółce. Nie dziwiłam im się, Tamara zawsze przyciągała wzrok. Była średniego wzrostu blondynką z brązowymi oczami i słodkim pieprzykiem tuż pod okiem. Jej uroda zwracała uwagę, ale tak naprawdę wszyscy uwielbiali jej śmiech, który był tak zaraźliwy, że nawet zatwardziała biolożka raz nie potrafiła mu się oprzeć. Tylko raz, bo była straszną sztywniarą, ale jednak. Poza tym Tamara była uparta jak mało kto i potrafiła stanowczo wyrażać swoje zdanie, a gdy się pojawiała, wypełniała sobą całe pomieszczenie, bo była energiczna i głośna, ale właśnie to w niej najbardziej lubiłam. Nawet jeśli na tym polu nieustannie rywalizowałyśmy.
— No co ty, to nie tak, że prawie jest jeszcze lato — powiedziałam, uśmiechając się z przekąsem.
Tamara machnęła na mnie ręką i otworzyła swoją szafkę. Przez chwilę mocowała się z torebką, z której wypadło jej jak zwykle mnóstwo niepotrzebnych drobiazgów, a później w końcu wyprostowała się i spojrzała na mnie.
— Więc jeśli chodzi o dzisiejszą imprezę… — zaczęła.
Ulubionym tematem Tamary były imprezy. Czy to domówki, czy impreza w klubie, czy w plenerze — Tama musiała być na każdej. A teraz przyszła kolej na piątkową imprezę u Ewy. Jej rodzice często wyjeżdżali w weekendy, a co za tym szło, dziewczyna zawsze urządzała jakąś imprezę i Tamara nigdy żadnej nie przegapiła.
— Wiesz, że mam dzisiaj wolontariat — odpowiedziałam, zamykając swoją szafkę. — Do siedemnastej jestem w przedszkolu, a potem mama chciała, żebym zrobiła jakieś zakupy. Nie dam rady.
— Daj spooookój! — jęknęła Tamara. — Jest piątek, a impreza jest dopiero o dwudziestej. Przyjedziemy po ciebie z Erykiem i Niną, nie próbuj się wykręcać. O siódmej bądź gotowa.
Eryk i Nina mieszkali w tej samej miejscowości co ona i zawsze razem wybierali się na każdą imprezę w okolicy, choć tak naprawdę się nie przyjaźnili. Znali się jednak od dziecka i cały czas jakoś udawało im się utrzymać ze sobą kontakt. W sumie to było fajne. Ja niestety po przeprowadzce nie miałam żadnych wieści od nikogo ze starej klasy, ale też nie było czego żałować.
— Będziecie specjalnie tu po mnie jechać? To nie ma sensu, poza tym…
— To po drodze — upierała się Tamara. — Poza tym, skoro Eryk prowadzi, to co za różnica?
Zgodziłam się, bo wiedziałam, że Tamary nie przegadam. No i był piątek, więc tata pewnie zamierzał pójść na kolejne „spotkanie” z kolegami. Jak zwykle byłoby głośno i znów zjawiłaby się policja. Na to tym bardziej nie miałam ochoty, więc ostatecznie zgodziłam się na wieczorne wyjście. W końcu nie zaszkodzi mi chwila beztroskiej zabawy. Miałam jednak przeczucie, że impreza skończy się jak zawsze źle, a ja będę żałować, że na nią poszłam, ale było już za późno, by się wycofać.
Pierwsze trzy lekcje minęły mi stosunkowo szybko. Byłam w klasie o profilu dziennikarskim, więc na początek miałam dwa angielskie i polski jako przedmioty rozszerzone. Później przyszedł czas na drugi język — hiszpański. Nie miałam o nim żadnego pojęcia — mimo że uczyłam się go już od trzech lat, potrafiłam się w nim tylko przedstawić. Na szczęście naszej nauczycielce to nie przeszkadzało, miałam wręcz wrażenie, że ta kobieta jest jeszcze słabsza w tym języku niż ja, a to byłby już jakiś rekord. Poza tym gdy kiedyś kazała nam przygotować w parach dialogi na wybrany temat, podczas zaliczania zadania głośniej było słychać jej messengera niż wypowiadane przez nas kwestie. To było jednak pomocne, bo gdy przyszła moja kolej, podeszłam z koleżanką do biurka i przywitałam się z nią głośnym bonjour, a reszta była jeszcze większą improwizacją. Nauczycielka jednak tego nie zauważyła i dostałyśmy piątki, toteż swojej decyzji zapisania się na ten język nie musiałam żałować. Ostatecznie te zajęcia jako jedyne nie przeszkadzały mi w przygotowaniach do matury. Zresztą przed rozpoczęciem nauki miałam do wyboru hiszpański albo niemiecki — więc chyba każdy zrobiłby na moim miejscu to samo.
Zerknęłam na plan. Co miałam później? Dwa wuefy i jako wspaniałe zakończenie piątkowych lekcji — matematykę, zmorę wszystkich humanistów. Szczerze mówiąc, to nie miałam z nią większych problemów, po prostu byłam uprzedzona do tego przedmiotu jak każdy w mojej klasie. Chociaż nasz nauczyciel był naprawdę konkretny i potrafił wszystko wytłumaczyć w zrozumiały sposób. Nie lubiłam matmy, i już.
— Moja mama twierdzi, że dawno już u nas nie byłaś — zagadnęła mnie Tamara, gdy tylko usiadłyśmy w ławce.
— Byłam w zeszłym miesiącu.
— No właśnie, to strasznie dawno. Nie chcesz wpaść w przyszły czwartek i zostać na noc? Pooglądamy filmy, poobgadujemy kogo się da… — kusiła, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Często przyjeżdżałam do Tamary na nocowanie, bo wolałam nieraz spać u niej, niż się zastanawiać, czy tej nocy zmrużę chociaż oko, czy jednak tata postanowi znowu urządzić awanturę. Zdarzało się też czasem, że mama miała nocną zmianę, i w takich wypadkach zawsze nocowałam u przyjaciółki, tak było lepiej.
— Przestań, ostatnio wybrałaś jakiś horror, po którym bałam się zasnąć w nocy. Nie ma mowy, żebym coś z tobą oglądała.
— Teraz ty wybierzesz — odpowiedziała szybko. — Dam ci wolną rękę, zgodzę się nawet na jakiś głupi film akcji.
Tamara oglądała jedynie horrory albo filmy science fiction i o ile trawiłam te drugie, horrorów nie znosiłam. To, że bałam się ciemności, w której później widziałam różnych psychopatów z filmów, było jedną z przyczyn. Poza tym moja przyjaciółka uwielbiała mnie później w nocy straszyć, bo dobrze wiedziała, jaki ze mnie tchórz.
— Nooo, zastanowię się — powiedziałam wspaniałomyślnie. — Ale nie wiem, czy mama…
— Oliwia, widzę, że zgłaszasz się do pierwszego zadania.
Głos nauczyciela odwrócił moją uwagę od Tamary. Przewróciłam oczami, ale profesor uniósł jedynie brwi. Pan Tomczyk był po sześćdziesiątce, brakowało mu kilku lat do emerytury. Wszyscy uczniowie w tajemnicy nazywali go Einsteinem, bo jego siwe włosy układały się dokładnie tak jak u niemieckiego fizyka. Tamara zawsze się zastanawiała, jak osiągał taki efekt, kiedyś go o to nawet spytała. Odpowiedział jej z całą powagą:
— Powiedziałbym ci, ale musiałbym cię później zabić. Możesz wrócić do pisania kartkówki?
Oczywiście Tamara go wyśmiała, ale Tomczyk za każdym razem odpowiadał tak samo na to pytanie i w końcu stało się tradycją, że Tamara co jakiś czas mu je zadawała. Wydawało się, że to taka ich gra, testowali po prostu, które pierwsze się złamie i odpuści. Jak na razie oboje byli równie uparci.
— Pewnie, panie profesorze — odpowiedziałam mu, gdy zdałam sobie sprawę, że mówił poważnie, i naprawdę musiałam iść do tablicy.
Do końca lekcji Tomczyk tłumaczył nam jeszcze zagadnienia, z których nic nie zrozumiałam, ale tylko dlatego, że Tamara cały czas pisała do mnie liściki i nie potrafiłam się skupić na zajęciach. No ale były rzeczy ważne i ważniejsze, a my przecież ustalałyśmy szczegóły dzisiejszej imprezy. Tamara mówiła, że należy mieć w życiu jakieś priorytety, i jak widać matematyka znajdowała się na samym końcu jej listy. Później gadałyśmy o przyszłym czwartku i rzucałyśmy propozycje filmowe, aż stanęło na tym, że obejrzymy ponownie jakąś komedię. Nawet nie zauważyłam, kiedy zadzwonił dzwonek, i musiałam się zbierać.
*
W każdym tygodniu we wtorki i piątki chodziłam na wolontariat do znajdującego się niedaleko przedszkola. Uwielbiałam dzieci, przebywanie wśród nich było o wiele lepsze niż zadawanie się z rówieśnikami. No, może oprócz Tamary, ją przez większość czasu dawało się znieść. Ale prawda była taka, że dzieci miały tę rozbrajającą zdolność bycia szczerymi do bólu, szczęśliwymi bez powodu i nieprzejmowania się niczym, bo ich małe życia jak dotąd pozbawione były zmartwień. Właśnie to w nich uwielbiałam i tego im zazdrościłam.
Pamiętam, jak się cieszyłam, gdy mama powiedziała, że będę mieć młodszą siostrę. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę ją zabierać na spacery, bawić się z nią, uczyć ją chodzić, czytać jej na dobranoc… Kiedy się urodziła, zrozumiałam, że opieka nad dziećmi jest moim powołaniem, uwielbiałam zajmować się Majką. Sama byłam wtedy jeszcze mała, więc opiekowanie się nią było dla mnie dosyć trudne, ale czułam się świetnie w roli starszej siostry. Później, gdy się tutaj przeprowadziliśmy, zgłosiłam się jako wolontariuszka do przedszkola i to była dobra decyzja, bo świetnie dogadywałam się z dziećmi. Miałam nadzieję, że uda mi się w przyszłości robić właśnie coś z nimi związanego, bo nie wyobrażałam sobie siebie w żadnym innym miejscu.
Niedługo miały minąć dwa lata, odkąd przychodziłam do tego przedszkola. Zdążyłam się już przywiązać do niektórych dzieci, dlatego trudno mi było za każdym razem, gdy przechodziły do zerówki lub szły do pierwszej klasy, ale jakoś trzeba było się z tym godzić. Nie wiem nawet, kto płakał bardziej, gdy dzieciaki kończyły rok — one czy ja. Reszta przedszkolanek o wiele lepiej znosiła te rozstania, miałam nadzieję, że i ja z czasem przywyknę, ale na razie się na to nie zanosiło. Na szczęście zadawałam się nie tylko z maluchami, bo zaprzyjaźniłam się też z kilkoma pracującymi tutaj osobami, nawet dyrektorka zdążyła mnie polubić i dlatego nie wyobrażałam sobie teraz tygodnia bez przyjścia tutaj. Mogłabym opuścić dzień w szkole, ale gdybym nie przyszła do przedszkola, czułabym się okropnie. Właściwie tylko tutaj potrafiłam jakoś znajdować radość, dzięki tym dzieciakom, którymi przyszło mi się zajmować.
Zmieniłam buty, a potem skierowałam się na piętro. O tej godzinie nie było już zbyt wielu dzieci, ale Alicja i tak z uśmiechem ulgi przywitała mnie, gdy weszłam do sali. Zazwyczaj chodziłam właśnie do jej grupy pięciolatków, bo z dziećmi w tym wieku najlepiej można było się porozumieć, mimo że spora część z nich nadal sepleniła. Przychodziłam tu we wtorki i w piątki, ale o różnych godzinach, bo mój plan lekcji i inne obowiązki nie pozwalały na spędzanie całego dnia z dziećmi, czego żałowałam. Czasami jednak udawało mi się przyjść już po trzynastej, nieraz nawet zrywałam się z ostatnich wuefów, żeby być wcześniej, chociaż starałam się tego unikać, bo wuefista jako jedyny zawsze krzywo patrzył na moje nieobecności. Natomiast w piątek docierałam tu koło piętnastej, chyba że udało mi się zwiać z matematyki. Ale hej, to wolontariat, a nie wagary, więc często wychowawczyni usprawiedliwiała mi te nieobecności.
Gdy odłożyłam torbę, żeby mi nie przeszkadzała, zauważył mnie Adrian. Ten mały blondynek był najbardziej żywiołowy ze wszystkich dzieciaków, bo nie można było go uspokoić i paplał cały czas, a buzia nie zamykała mu się nawet podczas jedzenia. Uwielbiałam go.
Adrian przytulił się do moich nóg i nie przeszkadzało mu nawet, że sięgał mi zaledwie do ud. Podniósł głowę i dostrzegłam, że jego niebieskie oczy błyszczą w podekscytowaniu, bo pewnie już wymyślił, do jakiej zabawy mnie dzisiaj wykorzysta.
— Oliwia! — krzyknął wreszcie, a wtedy więcej dzieciaków zauważyło, że się pojawiłam.
Niemal od razu utworzyły wokół mnie kółko i przekrzykiwały się nawzajem, rzucając propozycje zabaw, które mamy zacząć. Nie miałam krótkiej chwili na odsapnięcie, od razu wciągnęły mnie do swojego światka. Po kilku minutach debatowania ostatecznie wybraliśmy ulubioną grę małej Kasi — ku niezadowoleniu Adriana. Zabawa polegała na tym, że jedna osoba zakrywała oczy, a reszta udawała samoloty. Podczas gdy szukający patrzył, nie wolno było nikomu drgnąć, a jeśli ktoś się poruszył, odpadał z gry. Dzieci znały wiele odmian tej zabawy, najbardziej lubiły udawać samoloty albo muchy, a dzisiaj akurat padło na to pierwsze. Właściwie to się nie dziwiłam, że tak lubiły tę grę, bo ja też uwielbiałam się w nią z nimi bawić.
Wybrano mnie na pierwszą szukającą, więc posłusznie zakryłam oczy. Słyszałam jeszcze śmiech dzieci i Alicji, a później już tylko jednostajne buczenie, które miało przypominać odgłos silnika samolotu, wydawany przez wszystkich sześcioro maluchów. Z trudem powstrzymywałam się przed parsknięciem, bo był to naprawdę zabawny dźwięk.
— Raz, dwa, trzy… patrzę!
Dzieci momentalnie zamarły w swoich dziwnych pozach, a ja przechadzałam się między nimi. Gdzieniegdzie słychać było chichot, niektórzy się przewracali, inni specjalnie poruszali rękami, nie mogąc ustać w miejscu. Bawili się świetnie, a to było najważniejsze, bo przecież właśnie po to tutaj przychodziłam.
Dopóki o piętnastej lub siedemnastej nie pojawili się ich rodzice, bawiliśmy się jeszcze kilka razy, aż byłam całkiem wykończona. Uwielbiałam te dzieciaki, a one chyba też mnie lubiły. Czy podczas zabawy w samoloty, układania klocków czy zwyczajnego rysowania, każdy maluch chciał, żebym mu towarzyszyła. Niestety nie mogłam być przy każdym z nich, ale starałam się dzielić swoją uwagę na wszystkich.
W końcu, gdy ostatnia pięciolatka zeszła na dół odprowadzana przez Alicję, zebrałam wszystkie zabawki i odłożyłam je na miejsce. Później sama zeszłam po schodach i szykowałam się do wyjścia. Zakładałam już drugi but, gdy dotarły do mnie odgłosy wiercenia. Posłałam Alicji stojącej przed drzwiami pytające spojrzenie.
— Remont — powiedziała. — Ekipa nie wyrobiła się w wakacje z piecem, a teraz jeszcze mają gabinet pani dyrektor do odświeżenia. Dyrektorka uparła się, że musi mieć gabinet skończony na już, ale pozwala im pracować tylko popołudniami, żeby nie robili za dużo hałasu.
No tak, to było bardzo w stylu pani Iwony. Nie była złą osobą, bardzo ją lubiłam, ale czasami wydawało mi się, że jest zbyt roztargniona i dziwaczna, by być dyrektorką. Chociaż nie powiem, swoje obowiązki wypełniała na sto procent, gdy się jej o wszystkim przypomniało.
Pożegnałam się z Alicją i wyszłam na zewnątrz, myśląc, jakie to szczęście, że zajęcia wszystkich grup nie były przenoszone do jednej sali, jak to było w czasie wakacji. Panował tam wtedy istny armagedon, na którego wspomnienie mimowolnie się uśmiechnęłam.
*
Weszłam do domu obładowana zakupami. Mimo że mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, wdrapanie się po schodach zabierało mi zawsze dużo czasu. Kto wymyślił tyle schodów? Byłam wykończona po zabawie w przedszkolu, więc już po wejściu na zaledwie dwa stopnie miałam dość, nie mówiąc już o całej reszcie. W końcu jednak udało mi się dotrzeć do drzwi i znalazłam się w małym przedpokoju.
Nasze mieszkanie nie było duże, miało dwa pokoje, niewielką kuchnię i średniej wielkości łazienkę, ale na naszą trójkę wystarczało. Przedpokój, w którym stała maleńka szafka na buty i były wieszaki na kurtki, prowadził do każdego z tych pomieszczeń i był pomalowany na żółto. Kolor już dawno wyblakł, a odkąd się wprowadziliśmy trzy lata temu, mieszkanie nie słyszało o remoncie i podejrzewałam, że szybko nie usłyszy. Cieszyłam się, że mój pokój ma jasnofioletową tapetę na ścianach, która nadal nieźle się prezentowała. Zresztą moja sypialnia była chyba w najlepszym stanie ze wszystkich pomieszczeń.
Rozpakowałam szybko zakupy, bo była już osiemnasta i niedługo miała się pojawić Tamara z resztą. Dziwiłam się, że nie słychać jeszcze żadnych hałasów z pokoju ojca, ale mogło to oznaczać tylko tyle, że spał. Pewnie jednak nie miało to potrwać długo — w końcu w piątki o tej porze zawsze miał swoje „spotkania”. Zwykle starałam się je ignorować, nawet mimo złości, która w takich wypadkach rozsadzała mnie od środka.
Wzięłam szybki prysznic — naprawdę szybki, bo woda była lodowata. Nie miałam jednak czasu na gotowanie jej na kuchence, więc musiałam się zadowolić tym, co jest. Później podeszłam do szafy w swoim pokoju, żeby wybrać szybko jakiś strój. Wyjęłam zwykłe czarne spodnie i błękitny top, rozpuściłam czarne włosy i poprawiłam skromny makijaż. Chyba tyle powinno wystarczyć, w końcu to tylko domówka.
Gdy weszłam do kuchni pięć minut później, by przegryźć coś przed wyjściem, zastałam w niej tatę. Stał po mojej prawej stronie, ubrany w pomiętą koszulkę i spodnie dresowe.
— Są jajka? — spytał, grzebiąc w lodówce.
— Są. Na górnej półce.
Od razu zrezygnowałam z kolacji. Ojciec na pewno będzie tam stał jeszcze pół godziny i szukał jajek, więc nie starczy mi czasu, zresztą jakoś od razu odeszła mi ochota na jedzenie. Spojrzałam tylko na tył jego głowy, która była już niemal całkiem łysa. Kiedyś tata miał brązowe włosy, teraz zaledwie kilka siwych pasm pokrywało boki jego głowy. Jego uszy były zaczerwienione jak zawsze, pewnie od picia. Gdy odwrócił się do mnie, dostrzegłam butelkę w jego dłoni. Szare oczy wpatrywały się we mnie przez chwilę, miałam wrażenie, że tata chciał coś powiedzieć, wyszłam jednak, zanim zdążył się odezwać. Nie miałam ochoty na awanturę przed wyjściem, a tylko w ten sposób ostatnio kończyła się każda nasza rozmowa.
Punkt dziewiętnasta usłyszałam trąbienie. Wybiegłam przed blok i wsiadłam do auta, cały czas zastanawiając się nad tym, jak bardzo można się stoczyć. Jeszcze kilka lat temu tata był poukładanym księgowym, zatrudnionym w poważnej firmie. Dobrze zarabiał, był wesoły i jak na rodzica przystało — zamartwiał się cały czas o swoje dzieci. Później zdarzył się ten wypadek… Miałam piętnaście lat, spóźniłam się na autobus, więc zadzwoniłam po niego, czy odbierze mnie od koleżanki, u której byłam na urodzinach w sąsiednim mieście. Zgodził się i powiedział, że będzie za dwadzieścia minut. Czekałam na przystanku ponad godzinę, nie mogłam się dodzwonić ani do taty, ani do mamy. W końcu, gdy zaczęło już się robić ciemno, przyjechał następny autobus. Wsiadłam w niego, a po drodze, mijając karetkę pogotowia na sygnale, poczułam ciarki na plecach.
Tata stracił panowanie nad samochodem.
Później mówił, że Majka odpięła pas, więc odwrócił się na sekundę, by powiedzieć, że ma się zapiąć. Miała siedem lat, wypadła jej zabawka i nie umiała jej dosięgnąć. Gdyby miała zapięty pas, miałaby szansę przeżyć, gdy samochód wypadł z zakrętu i uderzył w drzewo. Nie przeleciałaby przez samochód i nie wypadłaby przez przednią szybę.
Tata przez dwa dni był nieprzytomny, później pierwsze dwa tygodnie po wypadku nic nie mówił. Miał kilka poważnych obrażeń, do dziś kulał na prawą nogę, ale poza tym doszedł fizycznie do siebie. Majka nie miała tyle szczęścia i za to się obwiniał — gdyby się nie odwrócił, gdyby bardziej stanowczo kazał jej zapiąć pas, gdyby nie wziął jej ze sobą…
Było dużo tych „gdyby”.
Przecież gdybym po niego nie zadzwoniła, nie byliby nawet na drodze. Siedzieliby spokojnie i oglądali telewizję, czekając na mnie, by usiąść do kolacji.
Ale to się stało.
Mama, mimo pierwszego szoku, powtarzała, że to nie była wina żadnego z nas. Po pewnym czasie i wielu sesjach u psychologa i ja prawie to zrozumiałam. Kochałam Majkę całym sercem, zalewałam się łzami, gdy odeszła. Do dziś, gdy ją wspominam, mam łzy w oczach i wiem, że nigdy nie pozbędę się tego kłującego uczucia w środku, tej pustki po siostrze, tego poczucia winy, zawsze jednak starałam się jakoś żyć dalej. Było mi trudno, ale wstawałam rano, szłam do szkoły lub do pracy i jakoś udawało mi się przetrwać dzień.
Tata tego nie potrafił.
Gdy przeszedł rehabilitację i wrócił do domu, zaczął pić. Mama mówiła, że kiedyś miał problemy z alkoholem, ale poszedł na terapię, poradził sobie. Jednak gdy już raz się napił, nie potrafił przestać. Wyrzucono go z pracy za to, że był ciągle pijany, więc zaczął się staczać coraz bardziej i bardziej. A później jeszcze stał się agresywny.
Nigdy mnie nie uderzył, nie bezpośrednio. Dwa razy się zdarzyło, że popchnął mnie na tyle mocno, że uderzyłam głową o szafkę czy ścianę i miałam potem siniaka. Na mamę kilka razy podniósł rękę, jednak ona nic z tym nie robiła. Powtarzała tylko, że ojciec potrzebuje czasu, by dojść do siebie. Moim zdaniem potrzebował psychologa, z którego zrezygnował zaledwie po kilku sesjach, bo stwierdził, że to nic nie daje, i odwyku. Obiecałam sobie jednak, że jeśli kiedykolwiek jeszcze uderzy którąś z nas, zgłoszę to na policję. Wiedziałam, że na dłuższą metę to nie wystarczy, ale może pobyt w izbie wytrzeźwień trochę by mu pomógł?
Nie potrafiłam się jednak na to zdobyć — za każdym razem, gdy trwała kłótnia, a tata krzyczał i groził, chwytałam za telefon, lecz nagle przed oczami stawał mi obraz jego uśmiechu tamtego dnia, gdy wychodziłam na urodziny. Później widziałam go leżącego na szpitalnym łóżku, niemówiącego nic, ze łzami spływającymi po policzkach. W głębi duszy nadal obwiniałam się za to, że wsiadł wtedy do samochodu. Że jechał po mnie. I nie potrafiłam zadzwonić. A gdy sąsiedzi telefonowali na policję, a ta pukała do naszych drzwi, kłamałam, tak jak chciała mama. Wszyscy wiedzieliśmy, jaka jest prawda — że ojciec, pijany, znów się awanturował, że mama miała siniaka, bo ją uderzył, a nie upadła, ale ostatecznie policja i tak wierzyła jej słowom i odchodziła.
A my wracaliśmy do naszej rutyny.
Miałam nadzieję, że mama ma rację. Że tata kiedyś się opamięta, zmieni i postanowi żyć inaczej. Niekoniecznie tak jak dawniej — nie musiałby być tym wesołym, wiecznie uśmiechniętym, mimo wymagającej pracy, ojcem i mężem, prowadzącym co niedzielę swoją rodzinę do kościoła, a później na uroczysty obiad. Nie musiałby aż tak się starać i próbować odkupić swoją winę. Wystarczyłoby, żeby odstawił alkohol, stanął na nogi i powiedział: dziewczyny, zawaliłem, ale już tak nie będzie. Wystarczyłoby tylko to, żeby tego chciał.
Miałam nadzieję, że kiedyś taki dzień nadejdzie.
Miałam nadzieję, że to się stanie, zanim komuś puszczą nerwy i sytuacja zmieni się na gorsze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki