Nowe niebo - ebook
Nowe niebo - ebook
Matylda Halman stawia wszystko na jedną kartę i wraz z osieroconymi przez brata dziećmi emigruje za ocean. Trafia do Winony w Ameryce, gdzie już wcześniej osiedliło się wielu Kaszubów. Zderzenie z nową rzeczywistością jest twarde. Los nie oszczędza rodziny Halmanów, jednak ani Matylda, ani jej podopieczni się nie poddają. Walczą o lepsze życie, choć jego ścieżki są kręte i pełne wybojów. Najtrudniejszą wybiera Felicja, ulubienica Matyldy, która chce być sobą. A to kosztuje...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-836-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dedykacja
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
CZĘŚĆ TRZECIA
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Epilog
PodziękowaniaRozdział I
WINONA, WIOSNA 1891
W Levee Parku ziemia pokryta napęczniałymi od deszczu starymi liśćmi uginała się pod stopami i zachowywała jak zdradzieckie bagno. Mlask, mlask, próbowała zedrzeć z nóg buty. Od tartaków unosił się zapach mokrego drewna i gnijących trocin.
– I dokąd mnie tak ciągniesz? Ubrudzę się – jęknęła Helena.
Można było przypuszczać, że za chwilę zaczną się skargi. A przecież wyszły z domu zaledwie parę minut wcześniej.
Był taki piękny dzień, a w zasadzie wieczór, bo słońce już zdążyło się schować za skałą Sugar Loaf. Po tygodniowych ulewach słoneczna pogoda była niczym dar nieba, chwilą ulgi po zimowych wyrzeczeniach. Na samą myśl o mrozie Felicję przeszedł dreszcz. Pamięć o poprzednich zimach chyba już na zawsze pozostanie w całym jej ciele.
Nic dziwnego, że ludzie chętniej mówią o lecie czy wiośnie. Któż by chciał pamiętać o takich porach roku, w których krew zamarza w żyłach, a każdy dzień jest tylko walką o przetrwanie. I modlitwą o śnieg, bo ten dawał nadzieję, że mróz nieco zelżeje. Choć nie zawsze tak było.
– Felicja, czy ty mnie słyszysz? – Helena oparła się o drzewo i palcami zdejmowała z podeszew mokre liście. Robiła to z takim obrzydzeniem, jakby była bogato urodzoną szlachcianką, a nie prostą dziewczyną, która całe życie spędziła na wsi.
Felicja westchnęła. Jej piękna siostra stopniowo stawała się nie do zniesienia. Kiedy mieszkały w Sitnie, była jej drugą połową. To ona objaśniała świat, dodawała odwagi, prowokowała do ryzykownych zabaw. A potem nagle wszystko się skończyło.
Kiedy wiozący ich statek dobił do kanadyjskiego brzegu, Helena była zupełnie inną osobą. Może dlatego, że nie zeszła na ląd o własnych siłach. Po dwóch tygodniach kwarantanny na Grosse Isle w Quebecu wyglądała jak żywy trup. Felicja rozpoznała tylko jej niebieskie oczy błyszczące na ogolonej do skóry głowie. Siostra nie uroniła wtedy ani jednej łzy. Podobnie jak ona sama, Józul i ciotka Matylda. Wszyscy byli w zbyt dużym szoku.
Wuj August, gdy zobaczył Helenkę, to tylko czapkę zdjął z głowy, jakby nieboszczkę ujrzał. Potem nie było nawet mowy, żeby jechać dalej w świat, do Renfrew. Wuj załatwił powóz i zabrał Helenę do hotelu, w którym dochodziła do siebie przez kolejne dwa tygodnie. Leżała w puchowej pościeli jak księżniczka, karmiona miodem i świeżymi jajkami, podczas gdy cała reszta rodziny gnieździła się w pokojach noclegowych. Nikt jej tego wówczas nie żałował, wszyscy odchodzili od zmysłów, kiedy ją zabrali na kwarantannę. A potem jeszcze bardziej, gdy się dowiedzieli, że Grosse Isle zwą wyspą śmierci. Nawet po dwóch tygodniach, kiedy Helena – wprawdzie na własnych nogach, lecz mocno się słaniając – wyłoniła się z hotelu Elms, jasne było, że jeszcze przez długi czas będzie wymagać specjalnego traktowania.
I tak jej to weszło w krew, westchnęła Felicja. Oczywiście nadal całym sercem kochała starszą siostrę, której urodę udało się odzyskać – była jeszcze piękniejsza niż przed wyjazdem – ale nie jej serdeczne usposobienie.
– Heluś, wytrzymaj jeszcze chwilę. Cały dzień się tak narobiłam przy praniu. Potrzebuję trochę powietrza – poprosiła. – Już połowa kwietnia. Przez tyle miesięcy nie wyściubiałyśmy nosa z chałupy.
– Wuj nam obiecał, że tutaj będzie inaczej. Pojechaliśmy przecież na południe. Podobno znajdujemy się na wysokości Madrytu. Zima w Winonie nie będzie więc tak surowa jak ta poprzednia w Renfrew. Przestań się martwić. Przecież mamy wiosnę. – Helenie przypomniało się nagle, że to ona jest starszą siostrą. Skończyła oczyszczać buty i zeszła na wydeptaną ścieżkę prowadzącą w stronę rzeki.
– A skąd on niby wie? Przyjechał zaledwie miesiąc przed nami. Nie spędził tu żadnej zimy. A my...? Skąd my mamy to wiedzieć?
Helena pociągnęła nosem z wyższością, nieco zirytowana uwagami siostry.
– Pytałam właścicielkę w sklepie.
Ona rzeczywiście coś mogła wiedzieć na ten temat. Zaborowska przyjechała do Winony spod dalekiego Bytowa już dziesięć lat wcześniej, a od pięciu prowadziła sklep z kapeluszami. Wszystkie miejscowe elegantki kupowały u niej nakrycia głowy. Kiedy dowiedziała się od ciotki Matyldy o zdolnościach krawieckich Heleny, postanowiła zatrudnić ją jako uczennicę. Jej pierwsza płaca miała wynosić pół dolara tygodniowo. Felicja już się zdążyła zorientować, że nie jest to dużo, ale przecież siostra miała szansę wyuczyć się zupełnie nowego zawodu. O jej własnym losie wuj August jeszcze nie zdecydował. Myśl o tym spędzała jej nocami sen z powiek. Tak bardzo się bała, że będzie nienawidzić swojej przyszłości, i uciekała w fantazje, które pozwalały zapomnieć o rzeczywistości. Zaczęła tę zabawę podczas miesięcznej podróży statkiem i bardzo się w nią wciągnęła.
– No chodź, głuptasie. Tak jak chciałaś, zobaczymy, co się dzieje nad rzeką.
Czasem traciła nad tym kontrolę, tak jak teraz. Nawet nie spostrzegła, kiedy Helena znacznie się od niej oddaliła.
– Nie jestem głuptasem. Mam prawie piętnaście lat. – Felicja spojrzała na siostrę z wyrzutem.
– A ja dwadzieścia jeden. I najchętniej bym o tym nie pamiętała. – Helena skrzywiła się, a po tym dramatycznym oświadczeniu uderzyła w płacz.
Felicja czasem potrafiła przewidzieć zmiany w emocjach siostry, ale nie zawsze. Teraz też nie rozumiała, czemu beczy.
– Jestem już starą panną. Matka nasza wyszła za ojca, jak miała siedemnaście lat, a ja?
Chciała jej powiedzieć, że matka nie żyła, zanim ukończyła dwadzieścia pięć, ale Helena nie dopuściła jej do słowa.
– Nie chcę zostać sama jak ciotka Matylda.
– Nie jest sama. Ma nas.
– Ale my nie jesteśmy jej dziećmi. Swoją drogą to ciekawe, czemu ona nigdy nie wyszła za mąż. Widziałam kiedyś jej starą fotografię z jakimś nieznajomym. Była pięknością.
– Chyba nikt się dla niej nie nadawał. Nie chciała się zadowolić byle kim. – Felicja była pewna, że podzieli los ciotki. Nie zamierzała wychodzić za mąż. Nigdy.
– Akurat! – Helena nie była przekonana. – Myślę, że po prostu była zbyt dumna. A ja...? – Wróciła do swojego ulubionego tematu. – Wyjechałyśmy z domu dwa lata temu. Tyle czasu błąkamy się po morzach, po lądach, a ja coraz bardziej oddalam się od mojego przyszłego męża.
Felicja spojrzała uważnie na siostrę. Czasami ją zadziwiała.
– Przecież żaden z Sitna ci się nie oświadczył?
– Właśnie, a w ciągu dwóch lat mógł się taki znaleźć – ciągnęła swój logiczny wywód Helena. – Mogłam pojechać na targ do Kartuz albo nawet namówić ciotkę na wyprawę do Gdańska. Tam z pewnością kogoś bym spotkała. A ty nie tęsknisz za swym lubym?
– Ależ, Helu, jak możesz? – Felicja zaczerwieniła się jak burak.
Siostra znowu jej dokuczała, wspominając o Antosiu. Od jakiegoś czasu czerpała największą radość z mówienia jej przykrych rzeczy. Kiedy przypomniała sobie smutną twarz przyjaciela z dzieciństwa, gdy się dowiedział, że zamierzają wyjechać za wielką wodę, od razu zaczęło ją piec pod powiekami.
– Oj, Felu, przepraszam, ja nawet nie mam kogo wspominać. – Helena zauważyła, że posunęła się za daleko, i szybko ucałowała siostrę w policzek.
– Przestań się tak martwić. Jeszcze ci się odechce tych mężów – zauważyła nieco udobruchana Felicja. – Za chwilę pojawi się tylu kandydatów, że nie będziesz wiedziała, co z tym zrobić.
– Myślę, że nikt na nas nawet nie spojrzy.
Winona w przeciwieństwie do Sitna czy farmy pod Renfrew była dużym miastem i w dodatku pełnym rodaków z Kaszub. Przyszłych mężów mogło tu być na pęczki, ale któryż zainteresowałby się tak biednie ubranymi dziewczętami? Po dwóch latach podróży wszystkie suknie były już mocno zużyte, a na nowe ubrania trzeba było dopiero zapracować.
Felicja pochwyciła w palce fałdę swej spranej burej spódnicy i musiała przyznać w duchu, że być może siostra ma rację. Z tego, co zauważyła w ciągu dwóch tygodni od przyjazdu, inni mieszkańcy nosili się zupełnie inaczej niż one. Czasem na ulicy można było zauważyć znajome kaszubskie hafty, czepki czy fartuchy, ale w tradycyjnych strojach chodziły jedynie starsze kobiety. Nie mogła się jeszcze zdecydować, czy to lepiej, ale z pewnością ich ubrania były szyte u krawca. A to przecież o czymś świadczyło.
– Jak ma co być, to będzie. Kogoś na pewno spotkasz.
– Doprawdy? Spotkać, a niby gdzie? Tu, w tych krzakach nad rzeką? – fuknęła Helena. – Wyjdzie z nich jakiś kaszubski książę?
– Prędzej amerykański, ale możesz nie zrozumieć, że ci się chce oświadczyć – zauważyła Felicja, pokpiwając z akcentu siostry.
Okolica w tej chwili pozbawiona była jakichkolwiek książąt, ale za to przed ich oczami rozpościerał się niezwykły widok. Dziewczęta, pragnąc odpocząć od miejskiego gwaru, przyszły tu już po raz drugi od dnia przyjazdu i tak jak za pierwszym razem, zastygły zaskoczone na brzegu, kontemplując szeroki horyzont, zza którego wyłaniała się rzeka Missisipi.
To dziwne, uważała Felicja. Niegdyś tak bardzo marzyła o mieszkaniu w dużym mieście, a teraz najbardziej lubiła biec w leśne ostępy, by jej oczom ukazał się krajobraz podobny do tego z dzieciństwa. Wokół Winony były lasy, pagórki i jeziora, zupełnie jak na Kaszubach, ale również coś, co fascynowało najbardziej... Missisipi. Na szczęście udawało się jej patrzeć na tę wielką wodę już bez mdłości. I choć po przypłynięciu do Kanady obiecała sobie, że nigdy więcej niczym nie popłynie, teraz zaczęła sobie wyobrażać, jak w błękitnej sukience z falbanką przy szyi stoi na pokładzie parostatku. Sięga do swej torebki po lornetkę i...
– Patrz, statek odpływa – wskazała Helena.
Rzeczywiście, właśnie w tej chwili odrywał się od portowego nabrzeża.
– Widzisz orkiestrę na pokładzie? – Siostra miała sokoli wzrok i niepotrzebna jej była żadna lornetka. – To o takich statkach tu mówili, że bogaci mogą nimi płynąć aż do oceanu. Myślałam, że tylko wiosną i latem pływają.
– Ale on jest duży!
Nie był może tak wielki jak _Sirius_, który przewiózł ich z Hamburga do Quebecu, ale robił wrażenie. Kilkupiętrowy kolos przypominał pałac na wodzie, na dodatek napędzany był umieszczonymi z tyłu olbrzymimi kołami.
– Jest piękny. – Felicja westchnęła z podziwem.
– Ciekawe, czy bezpieczny. Słyszałam, że często zdarzają się wypadki. Kotły parowe wybuchają.
Statek, sunąc majestatycznie, zbliżał się do miejsca, w którym stały, gdy nagle dostrzegły na pokładzie jakieś dziwne zamieszanie, po czym usłyszały niepokojący dźwięk. Trwało parę sekund, nim Felicja zrozumiała, co on oznacza.
– Helu, strzelają! – krzyknęła do siostry, ale sama stała jak zaczarowana, obserwując, co dzieje się na statku. Zauważyła, że ktoś biegnie wzdłuż balustrad okalających górny pokład.
– Ścigany. – Helena też nie była skłonna opuścić ich punktu obserwacyjnego, tylko rozsądnie skryła się za pniem drzewa. – O jeny kochany! – W emocjach przeszła nagle na kaszubski. – On jest w wodzie.
Felicji też się wydawało, że to on. Uciekający skoczył do wody z tylnej części pokładu. Domyślała się, co to może oznaczać. Za chwilę zostanie pochwycony przez koło i zmiażdżony. Powinna odwrócić głowę, ale jej wzrok przykuwało to, co się działo w dole. Podobnie jak kilku mężczyzn, którzy wychylili się przez burtę, usiłując dostrzec uciekiniera lub to, co z niego zostało. Burą taflę rzeki mąciły jedynie fale wywoływane przez oddalający się statek.
– Zginął, prawda? – odezwała się po dłuższej chwili Helena i głośno westchnęła.
Felicja już chciała odwrócić głowę od rzeki, gdy zauważyła, że przy brzegu coś wynurzyło się z wody. Dopiero po chwili zrozumiała, iż jest to głowa człowieka. Potem wyłonił się korpus, nogi i wkrótce ścigany wyszedł na stały ląd.
Dziewczyna cofnęła się w stronę drzewa, przy którym stała Helena. Siostry spojrzały na siebie z lękiem i złapały się za ręce.
Uciekinier wspinał się na brzeg, próbując się chować za rosnącymi tu krzakami. Dopiero gdy zbliżył się do nich na kilkadziesiąt metrów, Felicja zauważyła kolor jego skóry. Wówczas siostra pochwyciła jej łokieć tak mocno, że musiała zagryźć zęby, by nie krzyknąć z bólu.
Musiał być ranny, bo trzymał się kurczowo za lewą rękę, a ubrany był w jeszcze gorsze łachmany niż one. Zaczął się do nich zbliżać.
Do tej pory Felicja nie widziała wielu czarnoskórych, ale wuj August ostrzegał je, żeby się od nich trzymać z daleka. Mówił, że mogą się gwałtownie zachowywać nawet wobec białych kobiet. Wstrzymała więc oddech, gdy uciekinier zwrócił wzrok w ich stronę. Nie oddychała nawet, gdy uczynił pokojowy gest, składając ręce na piersi. Jego lewy rękaw był przesiąknięty krwią.
– Co on mówi? – Usta Heleny były zupełnie białe.
– Żeby się nie bać. – Felicja odetchnęła z ulgą.
W tej samej chwili usłyszały tętent końskich kopyt i zobaczyły rozpędzonego jeźdźca. Pojawił się nie wiadomo skąd, bo wcześniej nie było go słychać. Był w skórzanej kurtce i kapeluszu. Ściągnął wodze, sięgnął po strzelbę i momentalnie wycelował do zbiega.
Czarnoskóry chwiał się przez moment na nogach, a potem runął do przodu z dziurą w czole.
Helena krzyknęła tak przeraźliwie, że Felicji zjeżyły się włosy na głowie. Jeździec spojrzał w ich stronę i jak jakiś dżentelmen na salonach uniósł czarny kapelusz. Następnie podjechał do leżącego i zeskoczył z konia. Podniósł zabitego i przerzucił go przez grzbiet zwierzęcia tuż za siodłem.
– Miłego dnia! – krzyknął w ich stronę, po czym dał koniowi ostrogę i odjechał.
Wszystko zdarzyło się tak szybko, że dziewczęta nie zauważyły, iż strzelający jeździec ma trzech towarzyszy. Dwóch z nich (jeden był szeryfem) po chwili ruszyło jego śladem. Trzeci mężczyzna pozostał. Po chwili zeskoczył z konia i ruszył w kierunku sióstr.
Taki młody, niewiele starszy od Heleny. Miał ciemne, falujące włosy. Był bardzo przystojny.
– Czy nic się paniom nie stało? – spytał po angielsku.
Helena zaczęła coś chaotycznie odpowiadać, a ponieważ kiepsko władała angielskim, można było od razu zauważyć, że jest przyjezdna.
– Panie z Polski? – padło nieoczekiwanie w ojczystym języku dziewcząt.
I wówczas Felicja osunęła się na ziemię, a Helena znów wydała z siebie przeraźliwy krzyk.
– Mam nadzieję, że to tylko chwilowe – powiedział mężczyzna, podtrzymując omdlałą dziewczynę.
Helena pobiegła do rzeki, by zamoczyć elegancką chusteczkę nieznajomego, którą potem zwilżała skronie siostry.
– Fela jest taka wrażliwa. Co ja teraz z nią pocznę?
– Musiały się panie najeść strachu, ale już po wszystkim. Jeśli panienka nie boi się jazdy konnej, to mogę was zawieźć do domu – zaproponował nieznajomy. – Nazywam się Frank Bronk. I mieszkam przy Main Street.
W spojrzeniu Heleny widać było rosnący podziw. To była przecież ulica główna!
Nie wiadomo czemu tak się nim zachwycała, skoro polski akcent nieznajomego był tak zabawny, że boki zrywać, pomyślała Felicja, kiedy odzyskała przytomność.
* * *
– Ciocia rozumie, z jakiej rodziny on jest? Od TYCH Bronków. Oni przybyli tu jako pionierzy.
Felicja zauważyła, że ciotka Matylda uśmiecha się z pobłażaniem do Heleny.
– I co z tego wynika, moje złotko?
„Złotko” po raz pierwszy od dawna nie było skwaszone, tylko pełne entuzjazmu i uśmiechnięte, a niebieskie oczy aż krzesały iskry.
– Z pewnością są bogaci – odpowiedziała prostolinijnie Helena i spojrzała na ciotkę z miną niewiniątka.
– I to ci się w nim tak podoba?
– Oj, ciociu! – obruszyła się i złożyła usta w ciup. – On jest najcudowniejszym mężczyzną, więc co w tym byłoby złego, gdyby na dodatek był zamożny.
– Ależ nic, kochanie. Cieszę się, że tak miło spędziłaś czas – odpowiedziała ze spokojem ciotka, ale Felicję bawił ten nagły afekt, który dosięgnął serca siostry niczym strzała Kupidyna.
W parku Helena odmówiła Bronkowi podwózki koniem, nie chcąc się przyznać, że boi się tych długonogich zwierząt. Nie była z nimi obyta, bo od dawna nie trzymano ich w gospodarstwie. Stanęło na tym, że kawaler Bronk towarzyszył im w drodze do domu. Szedł, trzymając konia za uzdę. Ta dziwnie się dłużąca, ponaddwudziestominutowa przechadzka okazała się bardzo korzystna dla nawiązania bliższych kontaktów.
Helena wlokła się noga za nogą. Miało się wrażenie, że za chwilę wrośnie w ziemię. Pewnie nie chciała, żeby Frank zobaczył ich niewielki dom przy Maple Street. Wuj August kupił go za nieduże pieniądze od jakiegoś Norwega, który postanowił się przenieść do Minneapolis. Nie było tu nawet saloniku. Gości trzeba było przyjmować w kuchni! Położony był również z dala od centrum miasta, ale za to w pobliżu tartaku. Wuj miał blisko do pracy, tylko że musieli znosić nieustanny hałas maszyn.
– To tylko na początek. Za parę lat będzie nas stać na coś lepszego – obiecywał wuj, a Helena zaciskała usta. Ona już chciała to mieć!
I być może to dostanie, zgadywała Felicja.
Kiedy w końcu pożegnali się przy domu, zachowywali się już jak starzy przyjaciele – to znaczy Helena i Frank, bo Felicja nie miała nawet okazji się wtrącić do rozmowy – i od razu umówili się na kościelny kiermasz, który miał się odbyć w następnym tygodniu.
– O tak. – Helena pokręciła się po izbie i pobiegła do kufra po lusterko. Koniecznie chciała się w nim przejrzeć.
Felicja obserwowała jej ruchy, nie mogąc się otrząsnąć z osłupienia. Wprawdzie rozumiała od niedawna, jaką siostra jest egoistką, ale to, co działo się w tej chwili, przekraczało wszelkie pojęcie. Helena jak niespełna rozumu plotła ciotce o ledwie poznanym mężczyźnie i nawet nie zająknęła się o tym, co zaszło nad rzeką.
– To może ja się przejdę po Józula. Poszedł do sąsiadów. – Siostra nie mogła sobie znaleźć miejsca w domu i wybiegła na dwór.
Matylda spojrzała tylko za nią i pokręciła głową.
– Co się tam naprawdę stało? – spytała po chwili młodszą bratanicę. Od razu się domyśliła, że jest coś, co Helena zataiła.
Felicja usiadła przy starszej kobiecie, która ze spokojem zagniatała ciasto.
– Oj, ciociu. Zabito człowieka. Bez słowa, bez sądu. To było straszne – powiedziała i rozpłakała się na cały głos.
Frank powiedział im, że czarnoskórego mężczyznę zastrzelił człowiek z agencji detektywistycznej Pinkertona, który ścigał go aż przez dwa stany. Bronk nie bardzo się orientował, dlaczego od razu strzelał, ale być może były to znacznie gorsze przewiny niż okradzenie pracodawcy, o czym dowiedział się od szeryfa. Kiedy Felicja usiłowała się jeszcze czegoś dowiedzieć, szybko zmienił temat i zaczął wypytywać Helenę, z jakiego miejsca w Polsce przyjechały do Winony.
– Zastrzelił go jak psa. No i co z tego, że czarny? – Felicja łkała z głową wciśniętą w fartuch Matyldy. To dziwne, że pachniał tak samo jak w Sitnie. Po prostu domem. – Ciociu, pomyliliśmy się. Tu wcale nie jest bezpiecznie. Czy nie byliśmy szczęśliwsi na swoim? Po co tu przyjechaliśmy, powiedz, ciociu! To straszny kraj.
Matylda odsunęła się od bratanicy i sięgnęła po talerz, na którym leżały posmarowane masłem pajdy. Obok stał pachnący latem miód, ale Felicja wyjątkowo nie miała ochoty na ten smakołyk.
– No, po co? – powtórzyła.
– To proste – odparła spokojnie ciotka i wskazała leżące na talerzu kawałki chleba. – Właśnie po to tu przyjechaliśmy.
* * *
Miesiąc później zrobiło się w Winonie tak ciepło, że Fela musiała w końcu uwierzyć w zapewnienia siostry, iż nie grozi jej zamarznięcie. Wiosna przyszła z dnia na dzień i niemal po tygodniu zamieniła się we wczesne lato. Wszystko dookoła kwitło, ptaki wyśpiewywały trele od samego rana, bale spływały rzeką, a w tartaku wrzała praca.
Tego wieczoru to Helena przyszła do Felicji.
– Przestań robić ten sweter! – Wyrwała siostrze druty z ręki. – Nie będzie ci teraz potrzebny. Idziemy na spacer.
– Na spacer? – Felicja się skrzywiła. Ostatni skończył się tragicznie, choć pewnie z punktu widzenia Heleny było wprost przeciwnie. Jednak, jak zauważyła, przez ostatnie dni Frank nie zachodził na Maple Street. Może się pokłócili? Pewnie dlatego siostra zapragnęła nagle jej towarzystwa.
– Pójdziemy na łąkę oglądać gwiazdy. Przygotowałam już pled. – Helena się roześmiała. Nie wyglądała jednak na porzuconą, raczej na bardzo szczęśliwą osobę.
– Oglądać gwiazdy? To trzeba było od razu tak mówić – ucieszyła się Felicja i pobiegła za siostrą na dwór.
– Zobacz, jak jest jasno! – Helena rozłożyła pled na niewielkiej łące za płotem i położyła się na plecach. – Jaki piękny świat dokoła! I pełno stokrotek, jak u nas w domu. – Zerwała jeden kwiatek i przyłożyła go do ust. – A tobie nie chciało się ruszyć. Zapomniałaś już, jak patrzyłyśmy na niebo w Sitnie?
Jakżeby miała zapomnieć! To było zawsze ich sekretne ulubione zajęcie. Tylko one dwie. Nikt inny. I nikt tak jak Helena nie znał się na gwiazdozbiorach.
– To nieprawda – zaprotestowała Felicja. – Myślałam, że ty o tym zapomniałaś.
– Głuptas z ciebie. – Helena niby ją skarciła, ale jednocześnie czule pogłaskała po policzku. – Wszystko pamiętam.
– Ale, Helciu, to niebo tutaj nie jest nasze.
– Jak to nie? Zobacz, głuptasku. Tu jest Wielki Wóz, tam Mały. A Wielka Niedźwiedzica...?
– Tutaj! – triumfalnie wykrzyknęła Felicja.
– Sama widzisz.
– Coś ci się stało, Helu?
– A co mi się miało stać? Jestem po prostu szczęśliwa.
– Naprawdę?
– A nie widać? – Przytuliła do siebie siostrę i pogładziła ją po plecach.
– To przez Franka?
– Też. Chyba się wreszcie zakochałam.
– Wyjdziesz za niego?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.