- promocja
Nowe oblicze Greya - ebook
Nowe oblicze Greya - ebook
Ich przypadkowe spotkanie dało początek fali namiętności, która z czasem wcale nie osłabła. Wspólna codzienność okazała się nie lada wyzwaniem, któremu Anastasia i Chrstian dzielnie stawiają czoła w imię łączącego ich uczucia. Kochankowie wciąż dryfują po wzburzonym morzu uczuć, targani namiętnością i rozterkami, niepewni tego, co zgotuje im los. Czy najbardziej poruszająca historia miłosna tego roku zakończy się happy endem? A może piękny sen przerwie były szef Any, Jack Hyde, który poprzysiągł zemsty i cierpliwie czeka na swoją szansę?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-252-3 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziękuję Niallowi, mojej opoce.
Dziękuję Kathleen, mojej powiernicy, przyjaciółce i geniuszowi komputerowemu.
Dziękuję Bee za nieskończone wsparcie moralne.
Dziękuję Taylorowi (również geniuszowi komputerowemu), Susi, Pam i Norze za wspólnie spędzone wspaniałe chwile.
Z całego serca dziękuję: dr Rainie Sluder za pomoc we wszystkich kwestiach medycznych; Anne Forlines za porady finansowe; Elizabeth de Vos za objaśnienie amerykańskiego systemu adopcyjnego.
Podziękowania dla Maddie Blandino za jej wyjątkową, inspirującą sztukę.
Dziękuję też Pam i Gillian za kawę w sobotnie poranki i przywoływanie mnie do rzeczywistości.
I dziękuję mojemu zespołowi redaktorskiemu, Andrei, Shay, i niezmiennie uroczej i tylko czasem wpadającej w złość Janine, która z cierpliwością i wielkim poczuciem humoru mężnie znosi moje zmiany nastroju.
Dziękuję Amandzie i całemu zespołowi The Writer’s Coffee Shop Publishing House. I wreszcie ogromne podziękowania składam wszystkim z Vintage.PROLOG
Mamusiu! Mamusiu! Mamusia śpi na podłodze. Bardzo długo już śpi. Głaszczę ją po włosach, bo to lubi. Nie budzi się. Potrząsam nią. Mamusiu! Boli mnie brzuszek. Jest głodny. Jego nie ma. Chce mi się pić. W kuchni przyciągam sobie krzesło do zlewu i piję. Ochlapuję wodą swój niebieski sweterek. Mamusia wciąż śpi. Mamusiu, obudź się! Nie rusza się. I jest zimna. Biorę swój kocyk i przykrywam nim mamusię, i kładę się obok niej na lepkim zielonym dywanie. Mamusia dalej śpi. Mam dwa samochodziki. Ścigają się po podłodze, na której śpi mamusia. Chyba jest chora. Szukam czegoś do jedzenia. W zamrażarce jest groszek. Zimny. Jem go powoli. Boli mnie od niego brzuszek. Śpię koło mamusi. Groszek się skończył. W zamrażarce coś jest. Dziwnie pachnie. Liżę to i język mi się przykleja. Jem powoli. Smakuje obrzydliwie. Piję wodę. Bawię się samochodzikami i śpię koło mamusi. Jest taka zimna i nie chce się obudzić. Drzwi się otwierają z hukiem. Przykrywam mamusię kocykiem. Przyszedł. Kurwa. Co tu się, kurwa, stało? Och, głupia pieprzona dziwka. Cholera. Kurwa. Złaź mi z drogi, mały gnojku. Kopie mnie i uderzam się głową o podłogę. Głowa mnie boli. On do kogoś dzwoni i wychodzi. Zamyka drzwi na klucz. Kładę się obok mamusi. Boli mnie głowa. Jest tu jakaś policjantka. Nie. Nie. Nie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj. Zostanę z mamusią. Nie. Nie podchodź do mnie. Policjantka ma mój kocyk i chwyta mnie. Krzyczę. Mamusiu! Mamusiu! Chcę do mamusi. Słowa znikły. Nie umiem ich powiedzieć. Mamusia mnie nie słyszy. Nie mam słów.
– Christian! Christian! – Przestraszonym głosem wybudza go z koszmaru, głębi rozpaczy. – Jestem tutaj. Jestem.
Budzi się, a ona się nad nim nachyla i trzymając go za ramiona, potrząsa nim. W jej wielkich niebieskich oczach błyszczą łzy.
– Ano – szepcze zduszonym głosem, czując gorzki posmak strachu w ustach. – Jesteś.
– Oczywiście, że jestem.
– Miałem sen…
– Wiem. Wiem. Jestem przy tobie.
– Ano – wypowiada szeptem jej imię, talizman na chwytającą za gardło panikę, którą odczuwa w całym ciele.
– Cii, jestem tutaj.
Owija się wokół niego, zamyka go w kokonie swoich nóg, odganiając cienie, przepędzając strach. Jest słońcem, jest światłem… jest jego.
– Proszę, nie kłóćmy się. – Głos ma ochrypły, kiedy obejmuje ją ramionami.
– Dobrze.
– Przysięga. Nie musisz obiecywać posłuszeństwa. Znajdziemy sposób. – Słowa wyrywają mu się z gardła, ciężkie od emocji, zmieszania i niepokoju.
– Tak. Znajdziemy. Jak zawsze – odpowiada szeptem i zamyka mu usta pocałunkiem, ucisza go i uspokaja, sprowadza z powrotem do tu i teraz.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przez szczeliny w parasolu z trawy morskiej patrzę na niemożliwie niebieskie, letnie, śródziemnomorskie niebo i wzdycham uszczęśliwiona. Christian leży obok mnie, wyciągnięty na leżaku. Mój mąż – mój seksowny, piękny mąż, bez koszuli, w samych dżinsowych szortach – czyta książkę, która przewiduje upadek zachodniego systemu bankowego. Najwyraźniej jest fascynująca. Nigdy nie widziałam, żeby Christian siedział tak spokojnie. Wygląda bardziej jak student, a nie ważny prezes jednej z wiodących prywatnych firm w Stanach Zjednoczonych.
To już ostatni etap naszej podróży poślubnej. Spędzamy to leniwe popołudnie, wylegując się na słońcu na prywatnej plaży hotelu Beach Plaza Monte Carlo w Monako, chociaż w samym hotelu się nie zatrzymaliśmy. Otwieram oczy i spoglądam na „Fair Lady”, która stoi na kotwicy. To właśnie na tym luksusowym, motorowym jachcie mieszkamy. Został zbudowany w 1928 roku i teraz kołysze się majestatycznie na wodzie, król pośród innych cumujących w zatoce. Wygląda jak nakręcana zabawka. Christian go uwielbia – podejrzewam, że myśli, czy by go nie kupić. Słowo daję, chłopcy i te ich zabawki.
Układam się wygodnie i na nowym iPodzie słucham składanki Christiana Greya, drzemiąc w popołudniowym słońcu, i przypominam sobie jego oświadczyny. Och, bajkowe oświadczyny w hangarze… Niemal czuję zapach polnych kwiatów…
– Możemy wziąć ślub jutro? – szepcze mi Christian do ucha.
Leżę na nim w kwietnej altanie zbudowanej w hangarze na łodzie, senna po namiętnym seksie.
– Hmm.
– Czy to znaczy tak? – W jego głosie słyszę pełne nadziei zdziwienie.
– Hmm.
– Nie?
– Hmm.
Czuję, że się uśmiecha.
– Panno Steele, czyżby nie potrafiła się pani spójnie wypowiedzieć?
Uśmiecham się.
– Hmm.
Ze śmiechem tuli mnie mocno i całuje w czubek głowy.
– W takim razie Vegas, jutro.
Sennie unoszę głowę.
– Wątpię, żeby moim rodzicom to się spodobało.
Pieszczotliwie bębni palcami w moje nagie plecy.
– A czego ty chcesz, Anastasio? Vegas? Wielkiego wesela ze wszystkimi szykanami? Powiedz mi.
– Nie wielkiego… Tylko rodzina i przyjaciele. – Spoglądam na niego, poruszona niemym błaganiem w jego błyszczących oczach. Czego on chce?
– Okej – kiwa głową. – Gdzie?
Wzruszam ramionami.
– Może tutaj? – pyta z wahaniem.
– W domu twoich rodziców? Nie będą mieli nic przeciwko temu?
Prycha.
– Mama będzie w siódmym niebie.
– Dobrze, w takim razie tutaj. Jestem pewna, że moi rodzice na to przystaną.
Głaszcze mnie po włosach. Czy mogłabym czuć się szczęśliwsza?
– Ustaliliśmy już miejsce, teraz trzeba wybrać termin.
– Najpierw chyba powinieneś zapytać swoją mamę.
– Hmm. – Uśmiech na twarzy Christiana blednie. – Najpóźniej za miesiąc. Zbyt mocno cię pragnę, żebym czekał dłużej.
– Christianie, przecież mnie masz. I to już od dłuższego czasu. Ale niech będzie: za miesiąc.
Delikatnie całuję go w pierś i uśmiecham się do niego.
|||||||||||||||||
– Spalisz się – szepcze mi Christian do ucha, wyrywając mnie z drzemki.
– Płonę tylko przy tobie. – Uśmiecham się do niego najpiękniej, jak potrafię.
Jest późne popołudnie i słońce się przesunęło, więc parasol już mnie przed nim nie chroni. Ze złośliwym uśmieszkiem Christian jednym szarpnięciem ustawia mój leżak w cieniu.
– Starczy tego śródziemnomorskiego słońca, pani Grey.
– Wielkie dzięki za altruizm, panie Grey.
– Cała przyjemność po mojej stronie, pani Grey, poza tym żaden ze mnie altruista. Jeśli doznasz poparzenia słonecznego, nie będę mógł cię dotykać. – Unosi brew, oczy błyszczą mu wesoło, a mnie serce rośnie. – Choć podejrzewam, że się pani ze mnie nabija.
– Gdzieżbym śmiała – prycham z udawanym oburzeniem.
– Owszem, śmiałabyś i to robisz. Często. To jedna z tych rzeczy, które w tobie uwielbiam. – Nachyla się i mnie całuje, żartobliwie kąsając moją dolną wargę.
– Liczyłam, że posmarujesz mnie kremem do opalania. – Wydymam wargi, udając, że się dąsam.
– Pani Grey, to brudna robota, ale jakże mógłbym odmówić. Usiądź – rozkazuje lekko ochrypłym głosem.
Podnoszę się posłusznie, a on powoli i dokładnie naciera mnie kremem.
– Naprawdę jesteś bardzo piękna. Prawdziwy ze mnie szczęściarz – mruczy, nakładając mi krem na piersi.
– To prawda, panie Grey. – Z fałszywą skromnością zerkam na niego spod rzęs.
– Do twarzy pani ze skromnością, pani Grey. Odwróć się. Chcę ci posmarować plecy.
Uśmiechnięta kładę się na brzuchu, a on rozpina mi stanik, który w komplecie z majtkami kosztował krocie.
– Jak byś się czuł, gdybym opalała się topless, jak inne kobiety na plaży? – pytam go.
– Byłbym bardzo niezadowolony – odpowiada bez wahania. – I tak mi się nie podoba, że masz na sobie tak niewiele. – Nachyla się i szepcze mi do ucha. – Nie przeciągaj struny.
– Rzuca mi pan wyzwanie, panie Grey?
– Nie. Stwierdzam tylko fakt, pani Grey.
Z westchnieniem potrząsam głową. Och, Christianie… mój władczy, zazdrosny, kontrolujący wszystko Christianie.
Kiedy kończy mnie smarować, daje mi klapsa w tyłek.
– Może być, dziewucho.
Zaczyna brzęczeć jego blackberry, który towarzyszy nam zawsze i wszędzie i wykazuje zdecydowanie przesadną aktywność. Niezadowolona marszczę brwi, a Christian uśmiecha się złośliwie.
– Tylko dla moich oczu, pani Grey – przestrzega mnie z żartobliwie uniesioną brwią, jeszcze raz daje mi klapsa, po czym siada na swoim leżaku, żeby odebrać telefon.
Moja druga ja mruczy jak kotka. Może wieczorem urządzimy pokaz tylko dla jego oczu. Christian uśmiecha się do mnie porozumiewawczo, a ja zadowolona ze swojego pomysłu odpływam w popołudniową drzemkę.
– MAM’SELLE? UN PERRIER Pour moi, un coca-cola light pour ma femme, s’il vous plait. Et quelque chose a manger… lassieiz-moi voir la carte.
Hmm… budzi mnie płynna francuszczyzna Christiana. Blask słońca mnie oślepia i trzepoczę rzęsami. Widzę, że Christian na mnie patrzy, a młoda dziewczyna w stroju firmowym odchodzi, unosząc wysoko tacę. Jej koński ogon w kolorze blond kiwa się prowokacyjnie.
– Spragniona? – pyta mnie Christian.
– Tak – mamroczę sennie.
– Mógłbym na ciebie patrzeć cały dzień. Zmęczona?
Czuję, że się rumienię.
– Ostatniej nocy niewiele spałam.
– To tak jak ja.
Uśmiecha się, odkłada telefon i wstaje. Szorty odrobinę mu się osuwają… i odsłaniają kąpielówki, które nosi pod spodem. Christian zdejmuje szorty i zrzuca klapki. A ja przestaję myśleć logicznie.
– Chodź, popływamy razem. – Wyciąga do mnie rękę, a ja gapię się na niego oszołomiona. – Idziemy popływać? – powtarza i przekrzywia głowę, patrząc na mnie z rozbawieniem. Ponieważ w dalszym ciągu nie odpowiadam, kręci powoli głową. – Chyba przyda ci się pobudka.
Przyskakuje i chwyta mnie na ręce, a ja krzyczę, bardziej zaskoczona niż przestraszona.
– Christian! Puść mnie! – piszczę.
Śmieje się.
– Dopiero w wodzie, maleńka.
Niesie mnie do wody, czemu przygląda się kilkoro plażowiczów z typową dla Francuzów obojętnością, podszytą odrobiną zdziwienia.
Zanosząc się śmiechem, Christian wbiega do morza.
Chwytam się go za szyję.
– Nie zrobisz tego – mówię, z trudem łapiąc oddech i za wszelką cenę starając się nie chichotać.
Uśmiecha się szeroko.
– Och, Ano, kochanie, niczego się nie nauczyłaś w ciągu tych kilku tygodni, które spędziliśmy razem?
Całuje mnie, a ja korzystam z okazji i chwytam go obiema rękami za włosy, i odwzajemniam pocałunek, wsuwając mu do ust język. Wciąga gwałtownie powietrze i odsuwa się, patrząc na mnie nieco zamglonym, lecz czujnym wzrokiem.
– Przejrzałem twoją grę – mówi szeptem.
Razem ze mną powoli zanurza się w chłodną, przejrzystą wodę, a jego usta ponownie odnajdują moje. Szybko zapominam o chłodzie Morza Śródziemnego, owijając się jak bluszcz wokół mojego męża.
– Mówiłeś, że chcesz popływać – szepczę mu w usta.
– Skutecznie mnie rozpraszasz. – Skubie zębami moją dolną wargę. – Ale chyba nie chcę, żeby poczciwi mieszkańcy Monte Carlo ogladali moją żonę w szponach namiętności.
Teraz ja chwytam zębami jego szczękę i czuję pod językiem szorstki zarost. Ani trochę nie przejmuję się poczciwcami z Monte Carlo.
– Ano – jęczy.
Owija sobie wokół pięści mój koński ogon i delikatnie pociągając, odchyla mi głowę do tyłu, by móc sięgnąć do mojej szyi.
– Chcesz, żebym cię wziął w wodzie? – pyta szeptem.
– Tak – odpowiadam równie cicho.
Christian się odsuwa i patrzy na mnie ciepłym, spragnionym i rozbawionym wzrokiem.
– Pani Grey, jest pani nienasycona i bezwstydna. Stworzyłem potwora.
– Potwora godnego siebie. Chciałbyś mnie wziąć inaczej?
– Wezmę cię w każdy możliwy sposób, dobrze wiesz. Ale nie w tej chwili. Nie przy tak licznej publiczności. – Głową pokazuje w stronę brzegu.
Słucham?
Faktycznie, kilkoro plażowiczów zapomniało o obojętności i teraz przygląda się nam z zainteresowaniem. Nagle Christian chwyta mnie w pasie i wyrzuca w powietrze, pozwalając, żebym wpadła do wody i zanurzyła się w niej razem z głową. Wypływam na powierzchnię, krztusząc się i plując, ale jednocześnie zanosząc się śmiechem.
– Christianie! – wołam oburzona.
Liczyłam, że będziemy się kochać w morzu… i zaliczymy kolejny pierwszy raz. Widzę, że zagryza wargę, żeby się nie roześmiać. Ochlapuję go, a on natychmiast odwdzięcza mi się tym samym.
– Mamy całą noc – mówi, uśmiechając się jak idiota. – Narka, maleńka.
Nurkuje i wynurza się półtora metra ode mnie, po czym płynnym, stylowym kraulem odpływa w stronę otwartego morza, coraz dalej ode mnie.
A niech go! Swawolne, uwodzicielskie Pięćdziesiąt Twarzy! Osłaniam oczy przed słońcem i patrzę za nim. Bardzo lubi się ze mną drażnić… Co tu zrobić, żeby wrócił? Płynąc do brzegu, rozważam opcje. Przy leżakach czekają już nasze napoje, więc szybko piję swoją coca-colę. Christian jest ledwie widoczną kropką daleko w wodzie.
Hmm… Kładę się na brzuchu i po krótkiej walce z wiązaniem zdejmuję stanik i niedbale rzucam go na leżak Christiana. Proszę bardzo… niech się pan przekona, panie Grey, jak bardzo potrafię być bezwstydna. Niech to panu wyjdzie bokiem. Zamykam oczy i czuję, jak słońce mnie rozgrzewa… Po chwili upał mnie usypia i zaczynam śnić o dniu mojego ślubu.
|||||||||||||||||
– Możesz pocałować pannę młodą – oznajmia wielebny Walsh.
Uśmiecham się promiennie do swojego męża.
– W końcu jesteś moja – szepcze Christian i chwytając mnie w objęcia, całuje mnie skromnie w usta.
Wyszłam za mąż. Jestem panią Christianową Grey. Nie posiadam się ze szczęścia i radości.
– Wyglądasz przepięknie, Ano – mówi do mnie szeptem i uśmiecha się, a w jego oczach płonie miłość… i coś jeszcze, ciemniejszego i seksownego. – Tylko ja mogę zdjąć z ciebie tę suknię, rozumiesz? – Jego uśmiech i opuszki palców, którymi muska mój policzek, rozgrzewają mnie do temepratury wrzenia i krew się we mnie gotuje.
Jasna cholera… Jak on to robi, nawet tutaj, na oczach tych wszystkich ludzi, którzy się na nas gapią?
Bez słowa kiwam głową. Jezu, mam nadzieję, że nikt nie słyszy. Na szczęście wielebny Walsh wycofał się dyskretnie. Spoglądam na otaczający nas odświętnie ubrany tłum… Moja mama, Ray, Rob, wszyscy Greyowie wiwatują i biją brawo. Nawet Kate, moja druhna – olśniewająca w bladoróżowej krecji – która stoi obok drużby Christiana, Elliota. Kto by pomyślał, że on też potrafi tak się postarać i elegancko ubrać? Wszyscy uśmiechają się radośnie – z wyjątkiem Grace, która szlocha dyskretnie w delikatną białą chusteczkę.
– Gotowa na przyjęcie, pani Grey? – pyta cicho Christian z tym swoim nieśmiałym uśmiechem.
Czuję, że się rozpływam. Wygląda bosko w prostym czarnym smokingu, srebrnej kamizelce i krawacie. Jest taki… powalająco elegancki.
– Bardziej już nie będę. – Uśmiecham się, chyba trochę głupkowato.
Jakiś czas później wesele trwa w najlepsze… Grace i Carrick przeszli samych siebie. W ogrodzie rozstawili namiot z dekoracjami w kolorze bladego różu, srebra i kości słoniowej. Burty ma podniesione i rozciąga się z niego widok na zatokę. Pogoda wspaniale nam dopisała i popołudniowe słońce pięknie się odbija w wodzie. Na jednym końcu namiotu jest parkiet do tańca, na drugim wystawny bufet.
Ray i moja mama tańczą, wesoło się z czegoś śmiejąc. Patrzę na nich i czuję radość wymieszaną ze smutkiem. Mam nadzieję, że Christian i ja wytrwamy ze sobą dłużej. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby postanowił odejść. Prześladuje mnie powiedzenie, że ci, co się szybko pobrali, niedługo tego żałowali.
Obok mnie stoi Kate, śliczna w swojej długiej, jedwabnej sukni. Zerka na mnie i ściąga brwi.
– Hej, to ma być najszczęśliwszy dzień w twoim życiu – fuka na mnie.
– Bo jest – mówię szeptem.
– Och, Ano, co się dzieje? Patrzysz na mamę i Raya?
Smutno kiwam głową.
– Są szczęśliwi.
– Ale osobno o wiele bardziej.
– Zaczynasz mieć watpliwości? – pyta Kate przerażona.
– Nie, w żadnym razie. Po prostu… Tak bardzo go kocham. – Milknę, bo nie jestem w stanie nazwać głośno swoich lęków.
– Ano, przecież wszyscy widzą, że on cię uwielbia. Wiem, że zaczęliście w nieco niekonwecjonalny sposób, ale potem byliście już tylko niesamowicie szczęśliwi. – Chwyta mnie za ręce i je ściska. – Poza tym już i tak za późno – dodaje z uśmiechem.
Rozśmiesza mnie. Tylko ona potrafi tak celnie stwierdzić to, co oczywiste. Zamyka mnie w Specjalnym Uścisku Katherine Kavanagh.
– Ano, wszystko będzie dobrze. A jeśli przez niego spadnie ci choćby włos z głowy, odpowie za to przede mną. – Puszcza mnie i uśmiecha się do kogoś, kto właśnie zjawił się za moimi plecami.
– Cześć, kochanie. – Christian zaskakuje mnie, obejmując i całując w skroń. – Kate – zwraca się do mojej przyjaciółki. Wciąż odnosi się do niej chłodno i z rezerwą, choć minęło już sześć tygodni.
– Witaj ponownie, Christianie. Idę poszukać twojego drużby, który, tak się składa, jest dla mnie równie ważny, jak wy dla siebie. – Posyła nam obojgu uśmiech i rusza w stronę Elliota, który pije coś z jej bratem, Etanem, i naszym przyjacielem, Josém.
– Pora na nas – mówi półgłosem Christian.
– Już? To najlepsze przyjęcie, na jakim byłam, i nie przeszkadza mi, że jestem w centrum zainteresowania. – Wciąż w jego ramionach obracam się, by na niego spojrzeć.
– W pełni na to zasługujesz. Wyglądasz olśniewająco, Anastasio.
– Ty też.
Uśmiecha się, a w jego oczach pojawia się pożądanie.
– Wyjątkowo ci do twarzy w tej pięknej sukni.
– Takiej prostej i staromodnej? – Rumienię się onieśmielona i chwytam za koronkowe wykończenie dopasowanej sukni ślubnej, zaprojektowanej specjalnie dla mnie przez mamę Kate. Bardzo mi się podoba, że koronka kończy się tuż pod ramionami – skromnie, a mimo to kusząco, przynajmniej mam taką nadzieję.
Christian pochyla się, żeby mnie pocałować.
– Chodźmy już. Nie chcę więcej dzielić się tobą z tymi wszystkimi ludźmi.
– Możemy tak prostu wyjść z własnego wesela?
– Kochanie, to nasze wesele i możemy robić, co nam się żywnie podoba. Pokroiliśmy tort. A teraz chcę cię porwać i mieć wyłącznie dla siebie.
Chichoczę.
– Będzie mnie pan miał do końca życia, panie Grey.
– Bardzo miło mi to słyszeć, pani Grey.
– Och, tu jesteście, gołąbeczki!
Jęczę w duchu… Dopadła nas matka Grace.
– Christian, kochanie – jeszcze jeden taniec z babcią?
Christian ściąga usta.
– Oczywiście, babciu.
– A ty, piękna Anastasio, idź uszczęśliwić staruszka – zatańcz z Theo.
– Z Theo, proszę pani?
– Z dziadkiem Trevelyanem. A do mnie chyba możesz mówić babciu. Teraz musicie się wziąć do roboty i dać mi prawnuki. Dużo czasu już mi raczej nie zostało. – Uśmiecha się do nas kokieteryjnie.
Christian przerażony mruga.
– Chodźmy, babciu – mówi i bierze ją za rękę, by w pośpiechu zaprowadzić ją na parkiet. Zerka na mnie przez ramię z nadąsaną miną i przewraca oczami. – Narka, maleńka.
Ruszam w stronę dziadka Trevelyana, kiedy zaczepia mnie José.
– Nie proszę o kolejny taniec. Wystarczająco dużo czasu poświęciłaś mi na parkiecie… Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, ale mówię poważnie, Ano. Zawsze możesz na mnie liczyć… gdybyś mnie potrzebowała.
– Dziękuję, José. Jesteś prawdziwym przyjacielem. A teraz musisz mi wybaczyć, bo mam randkę z pewnym starszym panem.
Zaskoczony marszczy brwi.
– Z dziadkiem Christiana – dodaję gwoli wyjaśnienia.
Uśmiecha się.
– W takim razie życzę powodzenia, Ano. We wszystkim.
– Dzięki, José.
Po tańcu z niesamowicie czarującym dziadkiem Christiana staję obok drzwi prowadzących na taras i patrzę, jak słońce powoli zachodzi nad Seattle, rzucając pomarańczowo-seledynowe blaski na wody zatoki.
– Idziemy – niecierpliwi się Christian.
– Muszę się przebrać.
Chwytam go za rękę, bo chcę go zaciągnąć do środka, do jego dawnego pokoju. Nie rozumiejąc, o co mi chodzi, powstrzymuje mnie ze zmarszczonym czołem.
– Myślałam, że chcesz mnie osobiście rozebrać z tej sukni – tłumaczę.
W jego oczach pojawia się błysk.
– Zgadza się. – Uśmiecha się do mnie lubieżnie. – Ale nie tutaj. Nie wyszlibyśmy do… sam nie wiem… – Macha dłonią z długimi, smukłymi palcami, nie kończąc zdania, które i tak jest wymowne.
Z rumieńcem na policzkach puszczam jego rękę.
– I nie rozpuszczaj włosów – dodaje mrocznym szeptem.
– Ale…
– Żadnych „ale”, Anastasio. Wygladasz pięknie. I to ja chcę cię rozebrać.
Och. Marszczę czoło.
– Spakuj swoje rzeczy – mówi rozkazującym tonem. – Przydadzą ci się. Taylor zajął się już głównym bagażem.
– Okej.
Co on zaplanował? Nie powiedział mi, dokąd się wybieramy. Prawdę mówiąc, chyba nikt tego nie wie. Nawet Mia ani Kate nie zdołały tego z niego wyciagnąć. Obracam się do stojących nieopodal mojej mamy i Kate.
– Nie przebieram się.
– Co? – dziwi się mama.
– Christian nie chce. – Wzruszam ramionami, jakby to była wystarczająca odpowiedź.
Mama marszczy czoło.
– Nie przyrzekałaś mu posłuszeństwa – przypomina mi taktownie.
Kate tuszuje prychnięcie, udając, że chrząka. Patrzę na nią, mrużąc oczy. Żadna z nich nie ma pojęcia, jaki bój stoczyliśmy o to z Christianem. Nie mam ochoty wracać do tej kłótni. Rany, ależ te moje Pięćdziesiąt Twarzy potrafi się złościć… i śnić koszmary. Wspomnienie mnie otrzeźwia.
– Wiem, mamo, ale Christianowi podoba się suknia, a ja chcę mu zrobić przyjemność.
Mina jej łagodnieje. Kate przewraca oczami i taktownie się odsuwa, by nas zostawić sam na sam.
– Wyglądasz naprawdę prześlicznie, kochanie. – Carla delikatnie wsuwa mi za ucho niesforny kosmyk włosów i czule gładzi mnie po brodzie. – Taka jestem z ciebie dumna. Uczynisz Christiana bardzo szczęśliwym człowiekiem. – Obejmuje mnie i tuli.
Och, mamo!
– Nie mogę uwierzyć, że wyglądasz tak dorośle. Zaczynasz nowe życie… Musisz tylko pamiętać, że mężczyźni są z innej planety, ale na pewno świetnie sobie poradzisz.
Zaczynam się śmiać. Och, mamo, gdybyś tylko wiedziała. Christian jest nie tylko z innej planety, ale z całkowicie innej galaktyki.
– Dziękuję, mamo.
Podchodzi Ray i uśmiecha się do nas obu.
– Bardzo ci się nasza dziewczynka udała, Carlo – mówi z dumą w oczach.
Prezentuje się niezwykle elegancko w czarnym smokingu i różowej kamizelce. Czuję, że w oczach zaczynają mnie szczypać łzy. Och nie… do tej pory udawało mi się nie rozpłakać.
– A ty się nią opiekowałeś i pomogłeś jej dorosnąć, Ray. – W głosie Carli słychać smutek.
– I byłem zachwycony każdą chwilą. Piękna z ciebie panna młoda, Annie. – Ray wsuwa mi za ucho ten sam kosmyk włosów.
– Och, tato… – Z trudem udaje mi się zdławić szloch, a on mnie obejmuje, trochę sztywno i niezgrabnie.
– I będziesz też świetną żoną – szepcze Ray nieco ochryple.
Kiedy wypuszcza mnie z objęć, u mego boku zjawia się Christian.
Ray serdecznie ściska mu rękę.
– Opiekuj się moją dziewczynką, Christianie.
– Dokładnie to zamierzam robić, Ray. Carlo. – Kiwa głową mojemu ojczymowi, mamę całuje w policzek.
Reszta weselnych gości ustawiła się w długi szpaler, ramiona ułożyli w łuk, pod którym mieliśmy przejść wokół domu na frontowy podjazd.
– Gotowa? – pyta Christian.
– Tak.
Bierze mnie za rękę i prowadzi pod łukiem z ludzkich rąk, a goście głośnymi okrzykami życzą nam szczęścia, po raz nie wiadomo który gratulują i obsypują nas ryżem. Na końcu czekają na nas uśmiechnięci Grace i Carrick. Po kolei ściskają nas i całują. Grace po raz kolejny się wzrusza, kiedy żegnamy się z nimi w pośpiechu.
Taylor czeka na nas przy SUV-ie audi. Christian przytrzymuje mi drzwi, a ja rzucam swój bukiet z biało-różowych róż w tłum młodych kobiet, które zgromadziły się specjalnie na tę okazję. Uśmiechnięta od ucha do ucha Mia unosi go triumfalnie.
Wsiadam do samochodu, rozbawiona zwycięstwem Mii, a Christian schyla się, by pomóc mi z suknią. Kiedy już siedzę bezpiecznie w aucie, odwraca się i żegna gości.
Taylor otwiera przed nim drzwi samochodu.
– Gratuluję, proszę pana.
– Dziękuję, Taylorze – odpowiada Christian i sadowi się obok mnie.
Taylor rusza, a żegnający nas goście obrzucają nasz samochód ryżem. Christian bierze moją rękę i całuje mnie w dłoń.
– Jak dotąd poszło nieźle, pani Grey.
– Poszło cudownie, panie Grey. Dokąd jedziemy?
– Na lotnisko Sea-Tac – odpowiada i uśmiecha się tajemniczo jak Sfinks.
Hmm… co on kombinuje?
Spodziewam się, że Taylor podjedzie pod główny terminal, on jednak kieruje się do bramy i bezpośrednio na pas startowy. Co jest? Ale już go widzę – odrzutowiec Christiana… z wielkim niebieskim napisem na kadłubie, Grey Enterprises Holdings, Inc.
– Tylko mi nie mów, że znowu zamierzasz wykorzystać własność firmy do celów prywatnych!
– Nawet sobie nie wyobrażasz, do jakich, Anastasio! – Uśmiecha się szeroko.
Taylor zatrzymuje się przed schodkami wiodącymi do wejścia do samolotu i wyskakuje, żeby otworzyć Christianowi drzwi. Krótko o czymś rozmawiają, po czym Christian otwiera moje drzwi, ale zamiast się odsunąć, by zrobić mi miejsce, pochyla się i chwyta mnie na ręce.
Hejże!
– Co robisz? – piszczę.
– Przenoszę cię przez próg – odpowiada.
– Och. – Ale to chyba powinien być próg domu?
Bez wysiłku wnosi mnie po schodkach, Taylor idzie za nami z moją małą walizką. Stawia ją w wejściu do samolotu i odwraca się, by wrócić do samochodu. W kabinie widzę Stephana, pilota Christiana, który ma na sobie mundur.
– Witamy na pokładzie, proszę pani – mówi z uśmiechem.
Christian stawia mnie na podłodze i ściska rękę Stephanowi. Obok Stephana stoi ciemnowłosa kobieta, chyba przed trzydziestką. Również ma na sobie mundur.
– Serdeczne gratulacje dla obojga państwa – mówi dalej Stephan.
– Dziękuję, Stephanie. Anastasio, Stephana już znasz. Dzisiaj będzie naszym kapitanem, a to pani pierwsza oficer Beighley.
Kobieta rumieni się i gwałtownie mruga. Kusi mnie, by przewrócić oczami. Kolejna biedulka, zauroczona moim zdecydowanie zbyt przystojnym mężem.
– Bardzo miło mi panią poznać – mówi nieco zbyt entuzjastycznie.
Uśmiecham się do niej uprzejmie, bo było nie było Christian należy do mnie.
– Wszystko gotowe? – zwraca się do nich Christian, a ja rozglądam się po kabinie.
Wnętrze jest wykończone drewnem klonowym i jasnokremową skórą. Prezentuje się pięknie. Na drugim końcu kabiny dostrzegam kolejną umundurowaną kobietę – naprawdę śliczną brunetkę.
– Jesteśmy gotowi do startu. Do Bostonu mamy dobrą pogodę.
Bostonu?
– Turbulencje?
– Do Bostonu żadnych. Dopiero nad Shannon jest front, który może nami nieco porzucać.
Shannon? W Irlandii?
– Rozumiem. Cóż, mam nadzieję, że to prześpimy – stwierdza obojętnie Christian.
Prześpimy?
– Będziemy startować, proszę pana – mówi Stephan. – Zostawiamy państwa pod opieką Natalii, naszej stewardesy.
Christian obraca się ku niej i marszczy czoło, zaraz jednak uśmiecha się do Stephana.
– Doskonale – mówi.
Bierze mnie za rękę i prowadzi do jednego z przepastnych skórzanych foteli. W sumie doliczam się dwunastu takich.
– Usiądź – mówi do mnie i zdejmuje marynarkę, a piękną srebrzystą kamizelkę rozpina. Siada naprzeciwko mnie, po drugiej stronie niedużego, wypolerowanego na wysoki połysk stolika.
– Witamy na pokładzie, proszę pani. Serdecznie państwu gratuluję. – Natalia podchodzi do nas i podaje nam kieliszki wypełnione różowym szampanem.
– Dziękuję – mówi do niej Christian, a ona uśmiecha się do nas uprzejmie i wraca do kuchni.
– Za nasze szczęśliwe małżeństwo, Anastasio. – Christian unosi kieliszek i stuka nim w mój.
Szampan jest przepyszny.
– Bollinger? – pytam.
– Dokładnie tak.
– Pierwszy raz piłam go z filiżanki. – Uśmiecham się.
– Doskonale pamiętam tamten dzień. Rozdanie dyplomów.
– Dokąd lecimy? – Dłużej już nie wytrzymam z ciekawości.
– Do Shannon – odpowiada Christian z oczami błyszczącymi z radości. Wygląda jak mały chłopczyk.
– W Irlandii? – Lecimy do Irlandii!
– Żeby zatankować – dodaje, drocząc się ze mną.
– A potem? – naciskam.
Uśmiecha się jeszcze szerzej i kręci głową.
– Christianie!
– Do Londynu – mówi i bacznie obserwuje, jak zareaguję.
Zatyka mnie. Jasna cholera. Myślałam, że polecimy do Nowego Jorku, Aspen czy na Karaiby. Trudno mi w to uwierzyć. Całe życie marzyłam, żeby pojechać do Anglii. Ogarnia mnie niepohamowana radość.
– A potem do Paryża.
Co takiego?
– A potem na południe Francji.
O rany!
– Wiem, że zawsze marzyłaś, żeby pojechać do Europy – mówi łagodnie. – A ja chcę spełniać twoje marzenia, Anastasio.
– Ty jesteś spełnieniem moich marzeń, Christianie.
– I wzajemnie, pani Grey – szepcze.
O rany…
– Zapnij pasy.
Z uśmiechem posłusznie robię, co mi każe.
Kiedy samolot kołuje na pas startowy, my popijamy szampana i uśmiechamy się do siebie jak dwoje wariatów. Mam dwadzieścia dwa lata i wreszcie wyjeżdżam poza granice Stanów Zjednoczonych, do Europy – i to do samego Londynu.
Kiedy jesteśmy w powietrzu, Natalia dolewa nam szampana i szykuje weselną ucztę. I to jaką! Najpierw podaje wędzonego łososia, następnie pieczoną kuropatwę z sałatką z zielonej fasolki i ziemniaczkami po francusku – wszystko przygotowane przez nią.
– Podać deser, proszę pana? – pyta.
Christian kręci przecząco głową i patrzy na mnie pytająco, przesuwając palcem po dolnej wardze. Minę ma mroczną i nieodgadnioną.
– Ja też dziękuję – bąkam, nie mogąc oderwać od niego oczu.
On wygina wargi w tajemniczym uśmiechu i Natalia się wycofuje.
– Dobrze – mruczy. – Bo na deser wolałbym ciebie.
Och… tutaj?
– Chodź – mówi do mnie, wstając od stołu i wyciągając do mnie rękę. Prowadzi mnie na tył kabiny.
– Tutaj jest łazienka – pokazuje na niewielkie drzwi i idziemy dalej korytarzykiem, na końcu którego znajdują się kolejne drzwi. Christian je otwiera i wchodzimy.
Rany boskie… sypialnia. Także w beżach i jasnym klonowym drewnie, z niedużym podwójnym łóżkiem, od razu widać, że wygodnym, ze złotymi i szarobeżowymi poduszkami.
Christian obraca się i bierze mnie w ramiona, patrząc na mnie.
– Pomyślałem sobie, że spędzimy noc poślubną na wysokości dziesięciu tysięcy metrów. Nigdy wcześniej tego nie robiłem.
Kolejny pierwszy raz. Wpatruję się w niego z walącym sercem… Seks w lecącym samolocie – mile high club. Słyszałam o tym.
– Ale najpierw muszę zdjąć z ciebie tę wspaniałą suknię. – W jego oczach błyszczy miłość i coś mroczniejszego, co uwielbiam… coś, co przemawia wprost do mojej drugiej ja. Co sprawia, że nie mogę oddychać.
– Obróć się. – Głos ma cichy i kategoryczny, a przy tym seksowny jak diabli.
Jak udaje mu się w zaledwie dwóch słowach zawrzeć taką obietnicę? Ochoczo robię, o co prosi, a on sięga do moich włosów. Delikatnie wyjmuje po kolei wszystkie spinki, i robi to bardzo sprawnie i szybko. Włosy opadają mi kaskadą na plecy i piersi. Bardzo się staram, żeby stać spokojnie i się nie wiercić, ale pragnę, żeby mnie dotknął. Po długim, męczącym, ale pełnym wrażeń dniu pragnę go – całego.
– Twoje włosy są takie piękne, Ano.
Usta ma tuż przy moim uchu i czuję jego oddech, chociaż wargami mnie nie dotyka. Kiedy wyjął już wszystkie spinki, wsuwa palce w moje włosy i zaczyna mi masować skórę głowy… O rany… Zamykam oczy i rozkoszuję się niesamowitym uczuciem. Przesuwa palce niżej, chwyta mnie za włosy i pociąga lekko, by móc sięgnąć mojej szyi.
– Jesteś moja – szepcze i delikatnie łapie mnie zębami za ucho.
Jęczę.
– Cicho – mówi z przyganą.
Przerzuca mi włosy przez ramię i muska palcami moje plecy, od jednego barku do drugiego, wzdłuż koronkowego wykończenia sukni. Dygoczę, czekając na ciąg dalszy. Całuje mnie delikatnie tuż nad górnym guzikiem sukni.
– Taka piękna – mówi i zwinnie rozpina guzik. – Uczyniłaś mnie dzisiaj najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Niesamowicie powoli, po kolei rozpina następne guziki, do samego dołu. – Tak bardzo cię kocham. – Całuje mnie od nasady szyi do krawędzi ramienia, każdy pocałunek akcentując słowami. – Pragnę. Cię. Tak. Bardzo. Chcę. Być. W. Tobie. Jesteś. Moja.
Każde z nich działa na mnie jak narkotyk. Zamykam oczy i przechylam głowę, by łatwiej mu było pieścić moją szyję. Z każdą chwilą coraz bardziej poddaję się urokowi, który jest Christianem Greyem, moim mężem.
– Moja – szepcze po raz kolejny.
Zsuwa mi suknię z ramion, która opada i układa się wokół moich stóp, niczym delikatny obłok z jedwabiu i koronki.
– Obróć się – szepcze, nagle ochrypłym głosem.
Staję do niego przodem, a on zachłystuje się powietrzem.
Mam na sobie obcisły różowy gorset z podwiązkami, koronkowe majteczki i białe, jedwabne pończochy. Christian głodnym wzrokiem omiata moje ciało, ale nic nie mówi. Po prostu patrzy szeroko otwartymi oczami, w których lśni pożądanie.
– Podoba ci się? – pytam szeptem, czując, jak na policzki wypływa mi rumieniec.
– Bardziej niż podoba, maleńka. Wyglądasz niesamowicie. Chodź. – Podaje mi rękę i pomaga mi wyjść z sukni. – Nie ruszaj się – mówi cicho i nie odrywając ode mnie coraz ciemniejszych oczu, środkowym palcem muska mi piersi tuż nad gorsetem.
Mój oddech staje się płytszy. Christian sunie teraz palcem w drugą stronę, dotykiem sprawiając, że czuję rozkoszny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Przerywa i palcem zatacza w powietrzu kółko, dając mi do zrozumienia, że chce, abym się znowu obróciła.
W tej chwili zrobię dla niego wszystko.
– Zatrzymaj się – mówi.
Stoję twarzą do łóżka. Christian obejmuje mnie ramionami w pasie i przyciąga do siebie, wtulając nos w zagłębienie mojej szyi. Delikatnie ujmuje dłońmi moje piersi i kciukami zatacza kręgi na moich sutkach, które twardniejąc, zaczynają napierać na gorset.
– Moja – szepcze.
– Twoja – odpowiadam również szeptem.
Zostawia moje piersi i sunie dłońmi w dół, po moim brzuchu i udach, a jego kciuki niemal sięgają mojej kobiecości. Próbuję zdusić jęk. Palcami zjeżdża po moich podwiązkach i ze zwykłą sobie sprawnością odpina obie jednocześnie, po czym przesuwa dłonie na moje pośladki.
– Moja – szepcze po raz kolejny i rozkłada palce na moich pośladkach, ich koniuszkami dotykając delikatnie mojego intymnego miejsca.
– Ach.
– Cicho.
Sunie dłońmi w dół po moich udach z tyłu i odpina kolejne dwie podwiązki.
Nachyla się i odrzuca z łóżka kapę.
– Usiądź.
Ponieważ ma nade mną władzę absolutną, posłusznie siadam na łóżku, a on klęka przede mną i delikatnie zdejmuje mi ślubne pantofle od Jimmy’ego Choo. Chwyta za brzeg lewej pończochy i zsuwa ją, muskając kciukami moją nogę… Po chwili robi to samo z prawą pończochą.
– Jakbym rozpakowywał bożonarodzeniowy prezent. – Patrzy na mnie spod długich rzęs i się uśmiecha.
– Prezent, który i tak już dostałeś…
Marszczy surowo czoło.
– O nie, maleńka. Dopiero tym razem jest naprawdę mój.
– Christianie, jestem twoja, odkąd się zgodziłam. – Pochylam się i ujmuję w dłonie jego ukochaną twarz. – Jestem twoja. I zawsze będę, mój mężu. A teraz uważam, że masz na sobie zdecydowanie za dużo ubrań. – Zbliżam się, by go pocałować, ale on mnie uprzedza. Przywiera do moich ust, dłońmi przytrzymuje mi głowę, palce wsuwa mi we włosy.
– Ano – szepcze. – Moja Ano.
Całuje mnie jeszcze namiętniej, językiem penetrując moje usta.
– Ubranie – szepczę.
Nasze oddechy się łączą i mieszają. Ściągam z niego kamizelkę, a on mi w tym pomaga, puszczając mnie na chwilę. Zamiera i wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami, w których maluje się pragnienie.
– Pozwól mi, proszę – mówię przymilnie. Chcę rozebrać mojego męża, moje Pięćdziesiąt Twarzy.
Przysiada na piętach, a ja łapię jego krawat – srebrzystoszary, mój ulubiony – powoli go rozwiązuję i zdejmuję. Christian unosi brodę, by łatwiej było mi rozpiąć górny guzik jego koszuli, potem zabieram się za spinki do mankietów – platynowe, z wygrawerowanymi inicjałami A i C – które dostał ode mnie w prezencie ślubnym. Bierze je ode mnie i zamyka w dłoni, po czym całuje pięść i chowa spinki do kieszeni spodni.
– Panie Grey, jakie to romantyczne.
– Dla pani, pani Grey. Serduszka i kwiatki. Zawsze.
Biorę jego rękę i zerkając na niego poprzez rzęsy, całuję prostą platynową obrączkę na jego palcu. Christian jęczy cicho i przymyka oczy.
– Ano – szepcze, a moje imię jest dla niego jak modlitwa.
Sięgam do kolejnego guzika w jego koszuli i naśladuję to, co sam robił wcześniej – rozpinając kolejne guziki, całuję go w pierś i między każdym pocałunkiem wypowiadam słowa:
– Jestem. Taka. Szczęśliwa. Kocham. Cię.
Z jękiem chwyta mnie w pasie i padamy oboje na łóżko. Odnajduje moje usta i przytrzymując mi rękami głowę, splata swój język z moim. Niespodziewanie odrywa się ode mnie i klęka, a ja spragniona dalszych pieszczot próbuję złapać oddech.
– Jesteś taką piękną… żoną. – Przesuwa dłońmi po moich nogach i nagle łapie moją lewą stopę. – Masz takie piękne nogi. Zaczynając odtąd. – Przykłada usta do mojego wielkiego palca, potem delikatnie chwyta zębami jego opuszek. Moje ciało od pasa w dół drży. Sunie językiem po moim śródstopiu, muska zębami piętę i kostkę. Delikatnymi, wilgotnymi pocałunkami znaczy wewnętrzną stronę mojej łydki, a ja wiercę się pod nim.
– Spokojnie, pani Grey – mówi ostrzegawczo, po czym nagle przewraca mnie na brzuch i nieśpiesznie całuje dalej moją nogę, przesuwając się w górę uda, do biodra i pośladków, i nagle przestaje. Jęczę głośno.
– Proszę…
– Chcę, żebyś była naga – mruczy i powoli rozpina mi haftki w gorsecie, jedną po drugiej. Kiedy gorset opada, liże mnie wzdłuż kręgosłupa.
– Christianie, błagam.
– Czego pani pragnie, pani Grey? – szepcze mi cicho tuż przy uchu. Niemal na mnie leży… czuję na pośladkach jego erekcję.
– Ciebie.
– A ja ciebie, moja miłości, moje życie… – szepcze i zanim zdążę się zorientować, przewraca mnie z powrotem na plecy.
Podnosi się z łóżka i płynnym ruchem pozbywa jednocześnie spodni i bokserek. Stoi przede mną nagi i cudowny, nabrzmiały i gotowy. Przestaję widzieć niewielką kabinę, jest tylko jego oszałamiające piękno, jego miłość i to, jak bardzo mnie pragnie i pożąda. Pochyla się, zdejmuje mi majtki i znowu na mnie patrzy.
– Moja – mówi, poruszając tylko ustami.
– Proszę – jęczę błagalnie, a on się uśmiecha… lubieżnie, szelmowsko, kusząco, jak tylko Pięćdziesiąt Twarzy potrafi.
Wchodzi na łóżko i teraz całuje moją prawą nogę, coraz wyżej, aż dociera do miejsca, w którym łączą mi się uda. Rozsuwa mi nogi.
– Ach… moja żono – mówi cicho i przywiera do mnie ustami.
Zamykam oczy i oddaję się cała jego ach-jakże-zwinnemu językowi. Zaciskam palce na jego włosach, a moje biodra kołyszą się i wyginają w reakcji na jego pieszczoty, aż trzęsie się małe łóżko. Christian przytrzymuje mnie za biodra… ale nie przerywa słodkiej, cudownej tortury. Już prawie dochodzę, jestem na krawędzi.
– Christianie – jęczę.
– Jeszcze nie – mruczy i unosi się nade mną, językiem pieszcząc mój pępek. – Nie! – Psiakrew! Czuję, że się uśmiecha, sunąc coraz wyżej.
– Ależ pani niecierpliwa, pani Grey. Mamy czas aż do lądowania na Szmaragdowej Wyspie.
Z czcią całuje moje piersi i wargami naciąga moją prawą brodawkę. Oczami ciemnymi jak tropikalna burza patrzy na mnie, nie przestając mnie pieścić.
O rany… zupełnie zapomniałam. Lecimy do Europy.
– Mężu, pragnę cię. Proszę.
Unosi się nade mną i wspiera ciężar ciała na łokciach. Swoim nosem muska mój, a ja przesuwam dłońmi po jego silnych, umięśnionych plecach, sięgając do jego cudownego tyłka.
– Pani Grey… żono. Jak zawsze do usług. Kocham cię.
– Ja też cię kocham.
– Otwórz oczy. Chcę na ciebie patrzeć.
– Christianie… ach… – krzyczę, kiedy wolno we mnie wchodzi.
– Ano, och, Ano – dyszy i zaczyna się poruszać.
– CO TY SOBIE, do cholery, wyobrażasz? – krzyczy Christian, wyrywając mnie z rozkosznego snu. Mokry i piękny stoi u stóp mojego leżaka i mierzy mnie gniewnym wzrokiem.
Co takiego zrobiłam? O nie… Leżę na plecach… Cholera, cholera, cholera, jest zły. Niech to. Zły, i to nie na żarty.