Nowe przygody Mikołajka. Kolejna porcja - ebook
Nowe przygody Mikołajka. Kolejna porcja - ebook
Mikołajek i jego kumple czekają na ciebie!
Kolejna porcja przygód najzabawniejszego chłopca z Francji, Mikołajka, i jego bandy. Chłopaki przekupują Ananiasza – klasowego pupilka, buntują się przeciwko Rosołowi, a Kleofas awansuje z ostatniego miejsca w klasie na przedostatnie. Urwisy wybierają się na wycieczkę do fabryki czekolady, psocą na basenie, w salonie fryzjerskim i nie tylko. Z nimi nigdy nie ma nudy!
Zaraz po tym, jak Rosół, nasz opiekun, zadzwonił na koniec przerwy, piłka przeleciała nad bramką i – bum! – trafiła w okno. W miejscu, gdzie przedtem była szyba, ukazała się twarz dyrektora, cała czerwona i zła.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7617-8 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po ukazaniu się _Nowych przygód Mikołajka_ w październiku 2004 roku czterdzieści pięć kolejnych, dotąd niedrukowanych opowiadań czekało na swoją kolej.
Nadszedł czas, by te historyjki, zamieszczane od 1959 do 1965 roku w „Sud-Ouest Dimanche”, wyszły wreszcie z mroków archiwum mojego ojca i ujrzały światło dzienne ku uciesze czytelników, którzy je będą odkrywać.
Drugi tom _Nowych przygód Mikołajka_ opisuje dalsze figle najsłynniejszego z małych uczniów. Raz jeszcze autorzy zaskakują nas, ukazując swoich bohaterów w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Oto kilka przykładów.
W tym zbiorze jesteśmy świadkami przekupywania Ananiasza, powszechnego buntu przeciwko decyzji Rosoła, piorunujących postępów Kleofasa, który awansuje z ostatniego na przedostatnie miejsce, i triumfalnego powrotu Buni (mamy mamy). Ale będziemy też towarzyszyć Mikołajowi u fryzjera, na basenie, a nawet w fabryce czekolady.
Czy to będzie dziedziniec szkolny, czy opuszczony plac albo skwer miejski, Mikołaj, Alcest, Rufus, Euzebiusz, Gotfryd, Joachim i inni wykażą się zadziwiającą wyobraźnią i sprawią nam wiele niespodzianek.
Jednym słowem, dzięki niezwykłej alchemii, która łączy dziecinny język wymyślony przez Goscinny’ego i poetycką, dowcipną i umowną kreskę Sempégo, magia działa! Każde z tych opowiadań, pełnych świeżości i ciepła, niekiedy wzruszających, odzwierciedla radość bycia dzieckiem i przywodzi na pamięć beztroskie wspomnienia z przeszłości. Ci, którzy wspominają, docenią, jak sądzę fakt, że ta książka nie ma w sobie nic z łzawej melancholii.
Stworzona przed pięćdziesięcioma laty postać Mikołajka podbija kolejne pokolenia. Ale czy mógł uniknąć niepospolitego losu ktoś, kto jest owocem przyjaźni twórców tej miary co Goscinny i Sempé? I kto pojawił się na świecie dzięki wspomnieniom z dzieciństwa takich dwóch gigantów?
Wszystkie pokolenia ulegają czarowi tej książki – soczystej i wymykającej się wszelkim klasyfikacjom. Kto komu powiedział pierwszy: „przeczytaj, to fantastyczne!”. Dziecko czy dorosły? Ojciec czy syn? Babka czy wnuczka? Nigdy się tego nie dowiemy, bo każdy będzie twierdził, że sam dokonał tego genialnego odkrycia!
Chociaż Mikołajek porusza się na scenie świata na pozór rzeczywistego, mój ojciec i Jean-Jacques Sempé opisali tak naprawdę świat zaczarowany, gdzie dzieci patrzą na dorosłych trzeźwo, ironicznie, ale zawsze z czułością, a dorośli w sposób niedojrzały rozwiązują sztucznie rzeczywiste problemy.
Ten przepis się sprawdza, ponieważ tak samo dzieje się w życiu: któremu dziecku nigdy nie zdarzyło się patrzeć krytycznym okiem na poczynania rodziców? Który dorosły nie miał nigdy ochoty stać się na powrót dzieckiem, żeby móc bić się z sąsiadem i robić w biurze papierowe samoloty?
Ale Mikołaj jest gwiazdą, więc trzeba było potraktować go jak gwiazdę! Dlatego też Jean-Jacques Sempé znowu wziął się do pracy i zilustrował dziesięć opowiadań mojego ojca, do których rysunki gdzieś się zawieruszyły.
Czy teraz, kiedy trzymacie w rękach te nowe, niepublikowane dotąd historyjki, kurtyna już ostatecznie zapadła? Czy to koniec przygód Mikołajka? Czy przedstawienie naprawdę się skończyło? Może nie... Wyobraźnia twórców nie zna granic!
Gdyby Mikołajek występował w teatrze, widzowie tak długo biliby brawo, że chłopczyk musiałby zagrać na bis.
I to jest właśnie ten bis!
Anne GoscinnyKochany Święty Mikołaju
JAK CO ROKU, od kiedy potrafię pisać, a to już kupa lat, powiedziałem rodzicom, że napiszę do Ciebie list, żeby poprosić o prezenty pod choinkę.
Zmartwiłem się tylko, kiedy tata wziął mnie na kolana i uprzedził, że w tym roku nie jesteś za bogaty, bo miałeś niespodziewane wydatki: zapłaciłeś masę pieniędzy za reperację sań, po tym jak tamten idiota wpadł na Ciebie z prawej swoimi saniami, i chociaż są świadkowie, to nieprawda, co twierdzi zakład ubezpieczeń, bo przecież byłeś już na skrzyżowaniu. To samo przytrafiło się mojemu tacie, kiedy w zeszłym tygodniu jechał samochodem, i tata był bardzo niezadowolony.
No i jeszcze tata powiedział, że powinienem być dobry i wielkoduszny, i nie myśleć tylko o sobie, ale poprosić Cię o prezenty dla tych, których lubię, i dla moich kolegów. Westchnąłem, że no trudno, niech będzie, a wtedy mama mnie pocałowała, powiedziała, że jestem jej dużym chłopcem i że na pewno, pomimo wypadku z saniami, zostało Ci dość pieniędzy, żeby tak całkiem o mnie nie zapomnieć. Moja mama jest strasznie kochana.
A więc dla siebie o nic Cię nie proszę.
Co do moich rodziców, to fajnie by było, żebyś dał im taki samochodzik, do którego mógłbym sobie wsiadać i który sam jeździ, nie trzeba nawet pedałować, i świecą mu się reflektory, zupełnie jak te w samochodzie taty, przed wypadkiem. Widziałem taki jeden na wystawie w sklepie niedaleko szkoły. Gdybyś dał ten samochód moim rodzicom, byłoby naprawdę super, bo wtedy, przyrzekam, bawiłbym się cały czas w ogrodzie i nie denerwował mamy, która nie lubi, jak ciągle biegam po domu i przeszkadzam jej w kuchni. Poza tym tata mógłby spokojnie czytać sobie gazetę, bo kiedy gram w piłkę w salonie, strasznie się złości, pyta, za co to wszystko, i wzdycha, że po całym dniu pracy chciałby mieć w domu trochę spokoju.
Jeżeli możesz dać moim rodzicom ten samochód, to proszę, kup czerwony. Jest jeszcze drugi, niebieski, ale myślę, że czerwony bardziej się im spodoba.
Dla naszej pani, która jest taka ładna i dobra, kiedy się za bardzo nie wygłupiamy, chciałbym poznać rozwiązania wszystkich zadań z arytmetyki na cały rok. Wiem, że pani bardzo nie lubi stawiać nam złych stopni. „Wiesz, Mikołaj – często do mnie mówi – przykro mi, że muszę ci postawić pałę. Wiem, że stać cię na więcej”. Więc gdybym wiedział, jak rozwiązać wszystkie zadania, byłoby fajowo – wtedy dostałbym mnóstwo dobrych stopni i pani byłaby zadowolona. Bo ja naprawdę lubię sprawiać przyjemność naszej pani. No i Ananiasz, który jest pupilkiem, nie byłby już najlepszy z całej klasy, dostałby za swoje i przestałby nas tak okropnie wkurzać, no bo co w końcu, kurczę blade.
Gotfryd, mój kolega, ma bardzo bogatego tatę, który kupuje mu wszystko, co zechce, i właśnie kupił mu niesamowity strój muszkietera, ze szpadą, ciach, ciach, kapeluszem z piórem i w ogóle. Ale tylko on jeden ma strój muszkietera, więc kiedy się z nami bawi, to dla niego żadna frajda, szczególnie przy walce na szpady: my bierzemy linijki, ale to nie to samo. Więc gdybym ja też miał strój muszkietera, Gotfryd by się ucieszył, bo wtedy bawiłby się ze mną naprawdę, ciach, ciach, a tych z linijkami bralibyśmy do niewoli i zawsze byśmy zwyciężali.
Z Alcestem, innym kumplem, sprawa jest prosta. Alcest bardzo lubi jeść, więc jakbym miał dużo pieniędzy, tobym codziennie po szkole zapraszał go do cukierni na bułeczki z czekoladą, które obaj strasznie lubimy. Alcest lubi też wędliny, ale będzie miał tylko bułeczki, bo w końcu to ja płacę, a jak mu się nie podoba, to niech sam sobie kupuje te swoje wędliny. No nie?
Joachim strasznie lubi grać w kulki. I trzeba przyznać, że gra bardzo dobrze. Jak strzela, bum!, to prawie zawsze trafia. Więc my, oczywiście, nie chcemy z nim grać, bo kiedy gramy naprawdę, tracimy wszystkie kulki. Tak że biedny Joachim nudzi się na przerwach. „No, co wy, chłopaki, no, co wy!...” – mówi nam, i to jest bardzo smutne. Więc jakbym miał mnóstwo kulek, tobym mógł grać z Joachimem, bo chociaż ten wstrętny oszust za każdym razem wygrywa, ja i tak wciąż miałbym kulki.
Euzebiusz, który jest bardzo silny i lubi dawać kolegom w nos, powiedział mi, że poprosi Cię o rękawice bokserskie i na przerwach będziemy się fajnie bawić. No więc najlepszy prezent, jaki możesz zrobić Euzebiuszowi, to nie dawać mu tych rękawic. Bo naprawdę, wiem, jak to się skończy: Euzebiusz przyjdzie w swoich rękawicach, zacznie walić nas wszystkich w nos, wtedy poleci nam krew, narobimy krzyku, przybiegnie Rosół i wlepi Euzebiuszowi karę, a nam jest zawsze przykro, kiedy jakiegoś kolegę zatrzymują w szkole po lekcjach. No więc jeśli naprawdę musisz dać komuś rękawice bokserskie, to daj je raczej nam, wtedy Euzebiusz nie będzie miał kłopotów.
Kleofas to ten, co jest najgorszy z całej klasy. Kiedy pani wywołuje go do tablicy, to potem nigdy nie wolno mu wychodzić na przerwę, a kiedy jest rozdanie świadectw, to w domu ma drakę, nie wolno mu chodzić do kina ani oglądać telewizji, i w dodatku nie dostaje deseru. Zawsze czegoś Kleofasowi nie wolno, a raz nawet przyszedł do nas do klasy dyrektor i powiedział mu przy wszystkich, że skończy w więzieniu i przysporzy wiele zmartwienia rodzicom, którzy odejmują sobie od ust, żeby zapewnić mu wykształcenie. Ale ja wiem, dlaczego Kleofas jest najgorszy i ciągle śpi na lekcjach. Wcale nie dlatego, że jest głupi – nie jest głupszy na przykład od Rufusa – dlatego, że jest zmęczony.
Kleofas wciąż trenuje na swoim ślicznym żółtym rowerze, żeby później, jak będzie duży, startować w Tour de France. Przez te treningi nie ma czasu się uczyć ani odrabiać lekcji, no i z tego powodu pani każe mu przepisywać linijki i odmieniać czasowniki, biedak ma coraz więcej pracy, nie ma kiedy trenować i musi zakuwać nawet w niedziele. Więc, żeby Kleofas przestał być najgorszy, żeby nie zabraniano mu chodzić do kina, oglądać telewizji i żeby dostawał desery, najlepiej będzie, jak mu odbierzesz rower. Bo jeśli wszystko będzie tak jak do tej pory, to Kleofas pójdzie do więzienia, jak mówi dyrektor, i na pewno go nie wypuszczą, żeby startował w Tour de France. Jeśli chcesz, rower mogę przechować u siebie, aż Kleofas dorośnie i nie będzie już musiał chodzić do szkoły.
Co do Rosoła, naszego opiekuna, ale to nie jest jego prawdziwe nazwisko, to trzeba być dla niego bardzo miłym. Bo w czasie przerw biedak ciągle gania po dziedzińcu, żeby nas rozdzielać, kiedy się bijemy, zabraniać nam grać w zbijaka (od czasu numeru z oknem od gabinetu dyrektora), żeby na nas krzyczeć, kiedy się wygłupiamy, posyłać nas do kąta, zatrzymywać w szkole po lekcjach, kazać nam pisać linijki, dzwonić na koniec przerwy. Rosół jest na pewno okropnie zmęczony. Więc najlepiej od razu daj mu urlop, niech wyjedzie w swoje rodzinne strony i siedzi tam jak najdłużej. A żeby było sprawiedliwie, to wyślij też na urlop pana Mouchabière, który zastępuje Rosoła wtedy, kiedy go nie ma.
No i jest jeszcze Jadwinia, moja mała sąsiadka, która jest strasznie fajna, pomimo że jest dziewczyną, ma różową buzię, niebieskie oczy i żółte włosy. Dla niej chciałbym umieć fikać niesamowite koziołki. Jadwinia bardzo lubi, kiedy się fika koziołki, więc jeśli możesz, zrób tak, żeby moje koziołki były najwspanialsze ze wszystkich, bo wtedy Jadwinia powie: „Mikołaj jest mistrzem”. I będzie bardzo zadowolona.
To tyle. Poprosiłem cię o rzeczy dla wszystkich, których lubię. Pewnie są jeszcze tacy, o których zapomniałem, bo lubię mnóstwo ludzi, więc im też daj całe fury prezentów.
Dla siebie, jak już mówiłem, o nic Cię nie proszę.
Chyba żeby zostało Ci jeszcze trochę pieniędzy i chciałbyś jednak zrobić mi niespodziankę, przynosząc mi na przykład samolot, ten, co stoi na wystawie sklepu, w którym znajdziesz samochód dla rodziców. Tylko uważaj przy przechodzeniu przez komin, bo samolot jest czerwony, tak samo jak samochód, i szkoda, żeby się pobrudził.
W każdym razie przyrzekam: będę najgrzeczniejszy, jak tylko się da, no i życzę Ci WESOŁYCH ŚWIĄT!
Święta u Mikołaja
DZIŚ WIECZÓR URZĄDZAMY w domu wigilię*. Rodzice zaprosili mnóstwo swoich przyjaciół: przyjdzie pan Blédurt, który jest naszym sąsiadem, pani Blédurt, która jest żoną naszego sąsiada i która jest bardzo miła, przyjdą też rodzice Alcesta, mojego kolegi ze szkoły, który jest gruby i który bez przerwy je, i jeszcze inni ludzie, których nie znam, i Bunia, i będzie fantastycznie.
Rano tata zaczął przygotowania. Mama mówiła mu, że powinien wziąć się do tego wcześniej, ale tata powiedział, że doskonale sobie poradzi i że dobrze wie, co robi, a potem wsiadł w samochód i pojechał kupić choinkę, na której powiesimy prezenty dla dorosłych. Prezenty dla mnie Święty Mikołaj wkłada zawsze do butów, które stoją w moim pokoju przy kaloryferze: bo u nas nie ma kominka.
Tata bardzo długo nie wracał, aż w końcu pojawił się w drzwiach. Nie wyglądał na zadowolonego, kapelusz miał przekrzywiony, a na ramieniu trzymał jakiś długi kij z kilkoma wymiętoszonymi gałązkami.
– To ma być choinka? – spytała mama.
Tata wyjaśnił, że tak, tylko że przed miejscem, gdzie sprzedawano choinki, popsuł mu się samochód i musiał wracać autobusem, co było niezbyt wygodne, bo w autobusie było mnóstwo innych panów, którzy też wieźli choinki, i konduktor się złościł, mówił, że nie płacą mu za podróżowanie w lesie i żeby mu nie pakować gałęzi do oczu, więc tata też się zezłościł i w końcu musiał iść dalej piechotą, a drzewko trochę ucierpiało w szamotaninie, ale jak się powiesi ozdoby, nie będzie niczego widać i mimo wszystko będzie bardzo ładne.
– Chodź, Mikołaj – powiedział tata – pomożesz mi ubrać choinkę.
Strasznie się ucieszyłem, bo bardzo fajnie jest ubierać choinkę, robiłem to już w zeszłym roku, kiedy byłem mały. Poszliśmy na strych po pudełko z bombkami, łańcuchami i lampkami, a potem wzięliśmy się do roboty. Tata postawił drzewko w jadalni i zaczął wieszać bombki, które zostały po tym, jak pudełko upadło nam na schodach. Potem tata rozpinał na gałązkach różnokolorowe lampki i to zajęło mu mnóstwo czasu, bo kabel był trochę poplątany. Tata usiadł na podłodze i ciągnął za kabel, mrucząc coś cicho pod nosem, tak żebym nie usłyszał, ale ja wiem, że to były brzydkie słowa, takie jak te, które głośno mówimy na przerwie. Kiedy już poradził sobie z kablem, powiedział:
– Zobaczysz, jak będzie pięknie! – i włożył wtyczkę do kontaktu, a wtedy wystrzeliła fantastyczna iskra, tylko że tacie chyba nie o to chodziło, bo lampki się nie zapaliły, a on poparzył sobie palce i powiedział brzydkie słowo, którego nie znałem. Ale mój tata jest bardzo zdolny, więc naprawił, co trzeba, a potem dwa razy wymieniał w piwnicy korki, bo w domu nie było światła, i w końcu lampki się zapaliły, i choinka wyglądała naprawdę ślicznie, szczególnie jak żeśmy już rozwiesili łańcuchy.
Mama przyszła zobaczyć i powiedziała, że bardzo dobrze, ale teraz trzeba rozłożyć stół w jadalni, żeby wszyscy się przy nim zmieścili. Tata nie bardzo wiedział, od czego zacząć, bo do tego potrzebny jest ktoś do pomocy. Zaproponowałem, że mu pomogę, ale tata powiedział, że jestem za mały, że straszna ze mnie niezdara i tylko narobię głupstw.
– No trudno – westchnął – pójdę po tego nudziarza Blédurta.
Tata otworzył drzwi i wpadł na pana Blédurt, który właśnie miał nacisnąć dzwonek.
– Co ty tu robisz? – spytał tata.
– Przychodzę ci pomóc – odpowiedział pan Blédurt. – Jestem pewien, że sam sobie nie poradzisz.
– Co takiego? – zapytał tata. – Nie potrzebuję cię, pajacu, wracaj do siebie i czekaj do wieczora.
– Ale, tato – powiedziałem – miałeś iść po pana Blédurt, żeby rozsunąć stół.
Wtedy tata zachował się nieładnie, bardzo go kocham, ale naprawdę zachował się nieładnie. Powiedział mi, żebym się nie mieszał do nie swoich spraw i że on nikogo nie potrzebuje. Pan Blédurt zaczął się strasznie śmiać i chyba to się tacie nie spodobało, a potem mama zawołała z kuchni:
– To jak, poszedłeś po pana Blédurt, żeby ci pomógł z tym stołem?
Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ktoś śmiał się tak jak pan Blédurt, więc ja też się zacząłem śmiać – nie śmiał się tylko tata.
– No dobra – powiedział tata do pana Blédurt – przestań robić z siebie błazna i chodź mi pomóc.
Stół w naszej jadalni jest okrągły. Żeby go rozłożyć, trzeba pociągnąć z obu stron, wtedy dzieli się na dwie części, a w puste miejsce wkłada się deski. Bardzo trudno jest rozsunąć nasz stół, zawsze się zacina. Tata stanął po jednej stronie, a pan Blédurt, który wciąż się śmiał, po drugiej.
– Przestań się śmiać – powiedział tata – i pociągnij, kiedy ci powiem.
A potem tata zawołał „Hej ho” i stół otworzył się od razu, wiu! Tata poleciał prosto na choinkę, a pan Blédurt na dywan, gdzie dalej się śmiał. Wtedy przybiegła pędem mama i powiedziała, że zapomniała uprzedzić, że kazała nasmarować prowadnice w stole.
Poszliśmy podnieść tatę, który siedział pod drzewkiem, a na głowie miał pełno łańcuchów i bombek. Szkoda tylko, że lampki znowu zgasły.
– Wyglądasz jak jeden wielki prezent – powiedział pan Blédurt i zaczął kasłać, bo zakrztusił się ze śmiechu.
Tata wstał spod choinki bardzo zły i powiedział do pana Blédurt:
– Ach, tak?
A pan Blédurt odpowiedział:
– Tak.
I zaczęli się trochę popychać, dopóki mama nie zawołała:
– Dość tego!
Mieliśmy niesamowity ubaw.
Z doprowadzeniem choinki do porządku poszło szybko, bo nie zostało nam dużo bombek. Więcej czasu zajęło znalezienie nowych korków, żeby lampki mogły się znowu palić – trzeba było iść po nie do sklepu, bo w domu nie było już ani jednego.
Potem tata zaczął rozwieszać w jadalni girlandy i gałązki ostrokrzewu: strasznie kłują, ale są bardzo ładne.
– Nie jesteś mi już potrzebny – powiedział tata do pana Blédurt.
Ale pan Blédurt, który jest bardzo miły, uparł się, że zostanie.
Tata wszedł na drabinę, żeby wbić pod sufitem gwoździki do powieszenia girland.
– Uważaj – powiedział pan Blédurt – to jest gipsowa ściana, zaraz porobisz w niej dziury.
Wtedy tata powiedział mu, że zna swój dom i nie potrzebuje niczyich rad. Ale widziałem, że tata bardzo uważa: pierwszy gwóźdź wbijał strasznie ostrożnie i gwóźdź bardzo ładnie się wbił.
– Ha! – powiedział tata. – Widzisz?
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
* We Francji wigilia Bożego Narodzenia obchodzona jest zwykle w gronie rodziny i przyjaciół. Do posiłku zasiada się po północy, a głównym daniem jest najczęściej indyk (przyp. tłum.).W serii ukazały się również:
Mikołajek wciąż rozrabia!
_Nowe przygody Mikołajka_ to osiemdziesiąt opowiadań z mnóstwem zabawnych ilustracji Sempégo. Historyjki Goscinnego podbijają serca najmłodszych czytelników, a starszych przenoszą w czasy, kiedy sami byli mali…
W gronie przyjaciół Mikołajka jest zawsze wesoło. Alcest ciągle je, Gotfryd daje kolegom swoje zabawki, żeby je do końca popsuli, a Euzebiusz lubi się bić, ale tylko z przyjaciółmi, bo jest bardzo nieśmiały.
Mikołajek nabiera kolorów!
Odnalezione przypadkiem w szufladzie Goscinnego, zilustrowane kolorowymi rysunkami przez Sempégo – nieznane historie
o Mikołajku nabierają prawdziwych rumieńców. Pomysłom na psoty nigdy nie ma końca. Tym bardziej że niesfornemu łobuziakowi towarzyszą niezawodni kumple: Alcest, Gotfryd, Kleofas i Euzebiusz. Uśmiech murowany, no bo co w końcu, kurczę blade!