Nowy Jork - ebook
Nowy Jork - ebook
Czy holenderscy osadnicy naprawdę kupili Manhattan od Indian za garść paciorków? Czemu budową Brooklińskiego Mostu kierowała kobieta bez inżynieryjnego wykształcenia? Co późną nocą robiła grupa bankierów uwięzionych w bibliotece pełnej drogocennych rękopisów? Magdalena Rittenhouse odpowiada na te pytania błyskotliwie i z pasją łącząc reporterską rzetelność z dociekliwością miłośnika historii i miejskiego przewodnika. Pisze o współczesnych reklamach przy Times Square i o legendarnym założycielu „New Yorkera”, po trosze hipisie, a po trosze chasydzie; opowiada o wielkich transakcjach finansowych i najdroższych sukienkach, których prototypy powstają w kuchenkach mikrofalowych. Spacerując po mieście, przemieszcza się w przestrzeni i czasie i układa ze swych opowieści wielobarwny kolaż. Efektem jest książka, która zaprasza do wędrówki po tym fascynującym, mitycznym i wciąż nieznanym mieście.
„Próba opisania tego miasta to zadanie karkołomne. Albo bardzo łatwe: cokolwiek powiedzieć – będzie prawdą. Chaos i energia, megalomania i frustracja, forsa i bieda, okrucieństwo i ekstaza, neuroza i schizofrenia — można ciągnąć w nieskończoność... Można też zaufać Magdalenie Rittenhouse, która po Nowym Jorku wędruje swoim szlakiem, w czasie i przestrzeni. I zrozumieć fenomen krótkiej uliczki o nazwie Wall Street czy dawnego indiańskiego szlaku zwanego Broadway. To książka napisana z erudycją i wielką czułością.” Ewa Winnicka
„Rittenhouse prowadzi nas po tajemnych zakamarkach Nowego Jorku. Dostarcza nam również klucza do nowego poznania najbardziej opatrzonych miejsc tej metropolii. Myśleliście, że znacie Nowy Jork? Po lekturze tej książki zrozumiecie, jak bardzo się myliliście.” Piotr Mucharski
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-214-3 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jill Leovy _Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce_
Brendan I. Koerner _Niebo jest nasze. Miłość i terror w złotym wieku piractwa powietrznego_
Hampton Sides _Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga
i wielka obława na jego zabójcę_
Paul Theroux _Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji_
S. C. Gwynne _Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej_
Jon Krakauer _Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim_
James McBride _Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna,
amerykańskiej duszy i muzyki soul_
Dan Baum _Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę_
David McCullough _Bracia Wright_
Lawrence Wright _Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę_
Linda Polman _Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci_
Jan Błaszczak _The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side_
Charlie LeDuff _Detroit. Sekcja zwłok Ameryki_ (wyd. 3)
Charlie LeDuff _Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje_
Tom Clavin Bob Drury _Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia
Czerwonej Chmury, wodza Siuksów_ (wyd. 2)
Andrew Smith _Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię_
Nikki Meredith _Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła_
Nick Bilton _Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę_
Patti Smith _Rok Małpy_
Magda Działoszyńska-Kossow _San Francisco. Dziki brzeg wolności_
David Treuer _Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie_
_amerykańskich plemion_
Sam Quinones _Dreamland. Opiatowa epidemia w __USA_ (wyd. 2)
Ronan Farrow _Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa
i zmowa milczenia wokół gwałcicieli_
S. C. Gwynne _Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów_ (wyd. 2)
Matt Taibbi _Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam
gardzić sobą nawzajem_
Holly George-Warren _Janis. Życie i muzyka_
Jessica Bruder _Nomadland. W drodze za pracą_
Laura Jane Grace Dan Ozzi _Trans. Wyznania anarchistki,
która zdradziła punk rocka_
Legs McNeil Gillian McCain _Please kill me. Punkowa historia punka
_(wyd. 2)
Alex Kotlowitz _Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago_Widzę, że słowo opisujące moje miasto to słowo starodawne,
Albowiem uwiło sobie gniazda, wspaniałe gniazda w zatokach,
I jest bogate, otoczone zewsząd żaglowcami i parowcami, to spora, długa na szesnaście mil wyspa,
To bezlik zatłoczonych ulic, to solidne i smukłe, śmigające ku bezchmurnemu niebu konstrukcje z żelaza,
To ukochane przeze mnie, obfite i wartkie wieczorne przypływy,
Prądy morskie, wysepki, pobliskie wyspy
Walt Whitman, _Mannahatta_, 1860, 18811 PORT: CENTRUM ŚWIATA
O czym myśleli, kiedy ich oczom ukazał się ów brzeg – „świeży, zielony przyczółek nowego świata” – jak pisał o wyspie trzy wieki później Francis Scott Fitzgerald? „ na krótką zaczarowaną chwilę człowiek musiał wstrzymać oddech w piersi wobec tego kontynentu, zmuszony do estetycznej kontemplacji, której ani nie pojmował, ani nie pragnął ”.
Była to trzecia z kolei próba. Po raz pierwszy Henry Hudson wyruszył na poszukiwania drogi do Chin w roku 1607 na zlecenie trudniącej się handlem angielskiej Kompanii Moskiewskiej. Przetarty wcześniej przez podróżników i wiodący wokół Przylądka Dobrej Nadziei szlak był długi i uciążliwy. Anglicy, rywalizujący o wpływy na morzach i oceanach z Hiszpanami i Portugalczykami, zastanawiali się, czy nie dałoby się dotrzeć do Azji, płynąc wzdłuż wybrzeży Grenlandii lub wokół północnych krańców Rosji. Hudson postanowił wyruszyć krótszą trasą: przez biegun północny.
Dotarli wówczas do osiemdziesiątego równoleżnika. Ambitny angielski podróżnik ponowił próbę rok później, starając się przedostać do Morza Barentsa, ale ekspedycję znów zakończono bez sukcesu. Na trzecią wyprawę, wiosną 1609 roku, Hudson wyruszył pod banderą holenderską. Tym razem jednak, natrafiwszy na trudności, zignorował złorzeczenia załogi i polecenia zatrudniającej go Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, by zawrócić. Trójmasztowiec Halve Maen popłynął na zachód w kierunku Nowej Fundlandii, a potem na południe.
Do brzegów porośniętej dziewiczą puszczą wyspy, którą zamieszkujący ją Indianie nazywali Mannahatta, kapitan Hudson ze swoją załogą dotarł we wrześniu 1609 roku. W pierwszej chwili miejsce to nie wydało im się warte uwagi. Hudson cały czas miał nadzieję, że odkryją drogę na Daleki Wschód. Postanowili popłynąć na północ, w górę rzeki noszącej dziś jego imię. Że nie doprowadzi ich ona do oceanu, zrozumieli dopiero po kilku tygodniach, dotarłszy na północ dzisiejszego stanu Nowy Jork.
Do Europy kapitan powrócił bez jedwabiu i przypraw, na które liczyli Holendrzy. Przywoził jednak dobre wiadomości: dolina szerokiej na blisko półtora kilometra rzeki była krainą piękną i bogatą. Zamieszkujący ją Indianie traktowali go przyjaźnie. Był pod wrażeniem pięknych bobrów. Pisał, że tak żyznych pól i obfitych plonów nigdy jeszcze nie widział. „Modlę się całym sercem , żeby tym wodom nadano moje imię”.
Modlitwa nie została wysłuchana od razu. Na mocodawcach Hudsona doniesienia o olbrzymich dębach i dorodnych ssakach początkowo nie zrobiły większego wrażenia. Wyprawę, której celem było odkrycie nowego szlaku na Daleki Wschód, uznano za porażkę. Rok później żeglarz zginął bez wieści na Atlantyku – zbuntowana załoga wysadziła go z okrętu na tratwę bez wody i jedzenia.
Przystań
Być może opowieść tę należałoby zacząć znacznie wcześniej. Pięćdziesiąt tysięcy lat temu topniejące lodowce wyrzeźbiły w skałach łupkowych głębokie koryta oblewających Manhattan rzek i zatok. Ale możliwe też, że losy i przyszła pomyślność miasta zostały wyryte w najtwardszych, metamorficznych skałach, na których spoczywa południowy kraniec wyspy – mówi się o nich _bedrock_ – u zarania dziejów: gdy zaczynały się tworzyć kontynenty; 450 milionów lat temu.
Na razie nikt nie ma jeszcze pojęcia, że miejsce, które niechcący odkrył kapitan Hudson, posiada jeden z najcenniejszych na świecie skarbów: naturalny port. Zatokę Lower Bay osłaniają przed wzburzonymi falami Atlantyku wyspy Staten i Long Island. Rozciągająca się na długości trzech kilometrów cieśnina prowadzi stąd do kolejnej zatoki, Upper Bay. Niewiele jest na świecie tak dogodnych przystani. Tylko trzy: Hongkong, San Francisco i Nowy Jork.
Wybiegamy jednak myślą do przodu. Na razie nie ma jeszcze Nowego Jorku. Jest wyspa rozciągająca się na długości dwudziestu dwóch kilometrów. W najszerszym miejscu ma zaledwie trzy kilometry. Od ponad tysiąca lat gospodarują nią Indianie Lenape – „prawdziwi ludzie”. Słone, przesiąknięte zapachem mokradeł i jodu powietrze od czasu do czasu przeszywa pisk ptaków. Kołują nad wyspą, zniżają lot, ich skrzydła zbliżają się do powierzchni wody, która rozprasza promienie słońca. Niektórzy mówią, że są dzikie. Ale natura wyposażyła je w kompasy precyzyjniejsze od tych, które posiadał Hudson. Ilekroć lecą na północ lub południe, wracają.
Targ
Jest wrzesień 2009 roku. „_Dutch are back_” (Holendrzy wrócili) – kilkanaście osób w pomarańczowych koszulkach z takim napisem krząta się na pokładzie drewnianej łodzi. Wśród gromkich śmiechów i okrzyków w górę idą kotwica i białe żagle. Zanim odbiją od brzegów Governors Island, machają przyjaźnie w kierunku pasażerów tramwaju wodnego, który przypłynął tu właśnie z Manhattanu. Nie mam pojęcia, czy ubrani w okolicznościowe koszulki żeglarze rzeczywiście są Holendrami i czy naprawdę myślą o pozostaniu tu na dobre. Ponad wszelką wątpliwość bawią się jednak doskonale. Nowy Jork świętuje w ten sposób swoje urodziny – czterechsetną rocznicę wyprawy Henry’ego Hudsona, który 11 września 1609 roku miał przybyć do jego brzegów.
Pierwsze holenderskie osady powstały ponoć właśnie tutaj – na Governors Island. Choć jeden z zarządzających osadą Holendrów myślał podobno o wybudowaniu tu swojej siedziby, przybysze dość szybko przenieśli się na oddalony zaledwie o niespełna kilometr Manhattan. Niewielka wyspa (zajmuje powierzchnię pięć razy mniejszą niż Central Park), na której mieściły się kolejno szpital psychiatryczny, więzienie, baza wojskowa, a wreszcie siedziba straży granicznej, przez wiele lat nie figurowała nawet na mapach Nowego Jorku. Pusta zazwyczaj, dziś jednak tętni życiem: na dwa tygodnie zawładnęli nią holenderscy artyści i performerzy.
Z okazji urodzin miasta na Manhattanie można wypożyczyć za darmo holenderski rower (obowiązkowo pomarańczowy!), obejrzeć replikę żaglowca Hudsona i pierwszych domów wzniesionych przez Holendrów. Na straganach obok mostu Brooklińskiego okoliczni farmerzy rozłożyli sery, wino i konfitury. Są ostrygi, hamburgery i lody domowej roboty (sorbet z dzikich gruszek i szałwii zapamiętam co najmniej na czterysta lat!). Old Amsterdam Market ma przypominać jarmark ze Starego Świata. Pomysłodawcy tłumaczą, że „holenderska” rocznica to doskonały moment, by wskrzesić w Nowym Jorku to, co było kiedyś kwintesencją tego miasta.
Stoły i stragany ulokowano przy Fulton Street, w miejscu, w którym przez ponad sto lat funkcjonował słynny nowojorski targ rybny. Położona tuż obok ulica Pearl swoją nazwę zawdzięcza skorupom po ostrygach stanowiącym niegdyś główne pożywienie mieszkańców wyspy. Jeszcze pół wieku temu było to nabrzeże jednego z najruchliwszych portów świata. Dziś wśród butików i restauracji przechadzają się turyści, którzy za trzy ostrygi na papierowym talerzyku bez wahania płacą kilkanaście dolarów. Ostrygi najprawdopodobniej przetransportowano z daleka w ogromnym kontenerowcu – w okolicach Manhattanu dawno nie ma już po nich śladu. Targ rybny przeniósł się na daleki Brooklyn; port – do położonych pod Nowym Jorkiem Newarku i Elizabeth.
Jarmark, mosty, doki; handel, wymiana, ruch. Nowojorczycy, przyzwyczajeni do myśli, że prawie nic nie trwa w ich mieście wiecznie (ani nawet długo), oglądają się czasem ukradkiem za siebie. Dopada ich tęsknota: za flądrą, za straganem, za śmierdzącym portem. Nowy Amsterdam, Stary Świat. Ale targu nie trzeba tu wskrzeszać. Nawet jeśli zmieniła się scenografia – na brzegu nie ma już lin, smarów ani kontenerów, a przy Pearl Street nie poniewierają się skorupy po ostrygach – portowo-handlowa energia niezmiennie pozostaje.
Laboratorium
Na wieść o ekspedycjach Hudsona pod banderą holenderską Anglicy wpadli w furię. W drodze powrotnej do Amsterdamu niepokorny kapitan został aresztowany. Rok później Kompania Moskiewska zmusiła go do kolejnej wyprawy na zachód (właśnie wówczas doszło do buntu załogi). Niedługo potem do wybrzeży Cape Cod w Massachusetts i do Jamestown w Wirginii dotarli pierwsi Ojcowie Pielgrzymi.
W międzyczasie holenderscy kupcy i przedsiębiorcy zaczęli zasiedlać dolinę wielkiej rzeki – od Albany na północy (dzisiejsza stolica stanu Nowy Jork) po Delaware na południu. Do Nowych Niderlandów – bo tak nazywano tereny, na które przeniosła się prowadzona w Europie z Anglikami i Hiszpanami rywalizacja – przyjechali załatwiać interesy. Pragmatyczni biznesmeni przywozili ze sobą jednak nie misjonarzy, tylko narzędzia i pieniądze. Nie szukali nowej ojczyzny i nie zamierzali tu budować nowego świata.
Przybywali z nowej republiki – z kraju, który przechodził właśnie ogromną transformację. Wyzwoliwszy się spod hiszpańskiego panowania i ogłosiwszy niepodległość, w ciągu zaledwie pokolenia Holandia stała się jedną z największych potęg handlowych w świecie. Jej kolonie rozciągały się od Azji przez Afrykę po Amerykę Południową. Najnowsza zdobycz – skrawek zielonej wyspy, w którego posiadanie weszli niemal przez przypadek – miała stać się nie tylko kolonią, lecz także wielkim socjologicznym laboratorium.
Transakcja
„Wczoraj dotarł tu statek Wapen van Amsterdam, który z Nowego Amsterdamu wypłynął na wody rzeki Mauritius 23 września. Donoszą, że naszym ludziom powodzi się dobrze i że żyją w pokoju. Zakupili od Indian wyspę Manhattes za równowartość sześćdziesięciu guldenów. Ma jedenaście tysięcy mórg”.
List, który Pieter Schaghen wystosował do Stanów Generalnych w Amsterdamie, został opatrzony datą 5 listopada 1626 roku. Rzeka łącząca wyspę z resztą świata figurowała w liście jako Mauritius, czyli Wielka Rzeka Gór. Nazwę tę nadali jej kilkadziesiąt lat wcześniej europejscy poprzednicy Hudsona. Jednym z pierwszych był Włoch Giovanni da Verrazzano (jego imię nosi dziś jeden z najpiękniejszych nowojorskich mostów), przekonany, że rzeka jest jeziorem (Manhattan wydał mu się zaś tak mało znaczący, że nawet nie naniósł go na swoją mapę).
O sprzedaży wyspy, którą w imieniu Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej nabył od Indian jej przedstawiciel Peter Minuit, Schaghen dowiedział się od powracających stamtąd do Amsterdamu marynarzy. Oprócz tego zawierającego anegdotyczną niemal wzmiankę listu nie zachowały się żadne dokumenty. Była to tylko jedna z niezliczonych transakcji, jakie zawierali z Indianami przybyli na nowy kontynent Europejczycy, i jako taka nie wydawała się ani ważna, ani nadzwyczajna. Dopiero półtora wieku później – kiedy Nowy Jork stał się jedną z największych metropolii świata – informacja o niej zaczęła wzbudzać emocje, dając początek legendzie o szklanych paciorkach. Właśnie za garść świecidełek, których wartość wyceniono na sześćdziesiąt guldenów, czyli dwadzieścia cztery dolary, Indianie z plemienia Lenape mieli rzekomo sprzedać Manhattan Holendrom.
Czy to możliwe? W tym samym roku wartość skór i futer, które wyeksportowano z Nowego Amsterdamu do Holandii, przekroczyła czterdzieści pięć tysięcy guldenów. Można jednak przypuszczać, że Indianie odebrali zapłatę za wyspę w naturze – wełnianych kocach, mosiężnych naczyniach, metalowych narzędziach czy trunkach sprowadzanych ze Starego Kontynentu – same zaś koraliki były jednym z podarunków, jakie tradycyjnie wymieniano na zakończenie udanych negocjacji. Białe paciorki miały zapewniać pomyślność i symbolizować zadowolenie z korzystnej transakcji.
To jednak bardzo europejski punkt widzenia. W rzeczywistości nie jest do końca jasne, czy przenoszący się z miejsca na miejsce Indianie, z którymi Peter Minuit miał negocjować, w ogóle posiadali prawa własności do wyspy. Tym bardziej że w pojęciu większości plemion zamieszkujących Nowy Świat transakcje takie były raczej umowami o współpracy i wspólnym użytkowaniu terenów. Ziemia, powietrze i woda stanowiły dary, które ich przodkom przekazały Siły Wyższe. Można je było dzierżawić, ale nie posiąść. Manhattan nie był na sprzedaż, nie należał bowiem do ludzi.
Niewiele jednak istnieje mitów, które z taką siłą zapanowały nad zbiorową wyobraźnią, z taką konsekwencją i uporem potrafiły pomieszać fantazję z faktami. Pewne jest tylko to, że w roku 1626 miała miejsce jakaś transakcja. Wszystko inne należy już do sfery domniemań. Brak aktu notarialnego, tytułu własności czy jakiegokolwiek dokumentu.
Jednocześnie trudno sobie wyobrazić anegdotę, która lepiej nadawałaby się na mit założycielski Nowego Jorku. Jak w soczewce skupiają się w niej bowiem wszystkie elementy tak kluczowe dla historii miasta: fakt, że od pierwszych chwil swojego istnienia jego racją bytu były handel i wymiana; graniczące czasem z szaleństwem zamiłowanie mieszkańców do obrotu nieruchomościami; irracjonalna nadzieja, która każe wierzyć, że można przechytrzyć wszystko i wszystkich, wygrać los na loterii, nabyć kawałek najdroższego na planecie gruntu za garść paciorków.
Węzeł
„Chaos, zamieszanie, gmatwanina – pisał w 1688 roku podróżnik i handlarz, Żyd Joseph de la Vega, który uciekł z Portugalii przed inkwizycją i który przybywszy do Holandii, był pod wrażeniem rozwijającej się tam właśnie pierwszej na świecie giełdy. – To tajemniczy biznes, który jest zarazem najuczciwszy i najbardziej zdradliwy w całej Europie; najszlachetniejszy i najparszywszy na świecie; najpiękniejszy i najwulgarniejszy na ziemi. To istota całej akademickiej wiedzy i archetyp wszelkich oszustw; probierz dla inteligentów i grób dla odważnych, skarbiec tego, co pożyteczne, i źródło klęsk. Proceder z konieczności stał się grą, a handlarze, którzy w nim uczestniczą, przemienili się w spekulantów”.
Przeżywający złoty wiek siedemnastowieczny Amsterdam był najbardziej liberalnym i dynamicznie rozwijającym się miastem Europy. W ciągu niespełna stu lat, między rokiem 1578 a 1670, liczba jego mieszkańców wzrosła z dwudziestu siedmiu tysięcy do dwustu tysięcy, czyniąc z niewielkiego portu trzecią co do wielkości, po Londynie i Paryżu, metropolię Europy. Siedemnastowieczne holenderskie instytucje oraz instrumenty finansowe należały do najskuteczniejszych na świecie. Stworzone w Antwerpii i w Amsterdamie giełdy – pierwsze w historii – służyły nie tylko jako miejsca, w których obracano akcjami i obligacjami, lecz stanowiły także swego rodzaju węzły, punkty kontaktowe. Ale to nie Antwerpia ani Stary Amsterdam miały się stać finansowymi stolicami świata.
Nowy Jork posiadał przecież skarb. W porcie położonym na skalistym wybrzeżu południowego Manhattanu ruch z tygodnia na tydzień był coraz większy. Początkowo obsługiwano tu przede wszystkim statki transatlantyckie. Do Europy wyruszały najczęściej z ładunkiem futer i tytoniu; z powrotem przywoziły wełnę i narzędzia. Ale osadnicy z Nowych Niderlandów szybko zaczęli się usamodzielniać. Przez przypominającą wąską szyjkę butelki zatokę Narrows do Nowego Amsterdamu coraz częściej zawijały statki z Karaibów. Przywoziły cukier, przyprawy oraz niewolników. Do Nowej Anglii wyruszały frachtowce z towarami, które zaradni nowojorscy kupcy reeksportowali do Europy. Głęboka rzeka Hudson stanowiła dogodny szlak łączący miasto z północną częścią dzisiejszego stanu Nowy Jork i z bogatą Pensylwanią; potem, po otwarciu kanału Erie w 1825 roku, z Wielkimi Jeziorami i niemal połową kontynentu. Transakcje handlowe były coraz bardziej skomplikowane. Do miasta napływał ogromny kapitał.
Giełda przy Wall Street powstała w 1817 roku. Holenderska osada od prawie dwustu lat była już nie Nowym Amsterdamem, tylko Nowym Jorkiem; w ciągu zaledwie kilku dekad miała się stać finansowym centrum świata. Paradoksalnie to właśnie powstanie tego centrum finansowego, które miało obsługiwać położony tuż obok port, doprowadziło z czasem do jego upadku. Wartość przeprowadzanych na Manhattanie operacji rosła co najmniej tak szybko jak jego drapacze chmur. Port, do którego przybijały coraz większe frachtowce, pękał w szwach.
W latach siedemdziesiątych XX wieku władze portu zaangażowały się w budowę World Trade Center. Wkrótce potem frachtowce i kontenery przeniosły się na zachodni brzeg rzeki Hudson, do New Jersey, gdzie zamiast wąskich, brukowanych uliczek miały do dyspozycji wielopasmowe autostrady i lotnisko. Na wyspie tymczasem powstawał nowy, współczesny port: dwie zapierające dech w piersiach wieże Babel ze szkła i metalu – Centrum Światowego Handlu.
Metryka
Wyblakły kawałek papieru – poplamiona kartka z urwanym rogiem, zapisana trudno czytelnym pismem – spoczywa dziś w szklanej gablocie niewielkiego muzeum tuż obok nieistniejącego już portu. List Pietera Schaghena z doniesieniami o zakupie Manhattanu, wypożyczony z okazji czterechsetnych urodzin Nowego Jorku z Archiwum Narodowego w Amsterdamie, był jedynym „twardym” argumentem, jaki posiadali Holendrzy roszczący sobie prawa do wyspy.
Manhattan nie pozostał długo w ich rękach. Karol II, który zasiadł na tronie angielskim w roku 1600, nie spuszczał z oka wybrzeży Ameryki Północnej. Wkrótce prawa do położonych tam kolonii przekazał swojemu bratu Jakubowi, księciu Yorku. Kiedy w sierpniu 1664 roku do brzegów Manhattanu przybyła angielska flotylla, zarządzający wyspą Peter Stuyvesant nie próbował stawiać oporu. Holendrom brakowało nawet prochu. Akt kapitulacji podpisano 5 września.
O holenderskich korzeniach wyspy właściwie zapomniano. Był to krótki epizod, o którym rzadko wspominają podręczniki historii. W potocznym rozumieniu Stany Zjednoczone są krajem na wskroś anglosaskim, którego budowę rozpoczęli pielgrzymi purytanie, pasażerowie statku Mayflower. Ich historia była prostsza, bardziej wyrazista.
Ale czyż to nie na holenderskim Manhattanie powstało to, co w przyszłości miało się stać istotą Ameryki: wielokulturowy tygiel; miasto przyjmujące z otwartymi ramionami śmiałków gotowych zaryzykować wyprawę na biegun kruchą łódeczką; ogromne targowisko – z ostrygami, frachtowcami, drapiącymi chmury wieżowcami, z ludzkimi ambicjami i tęsknotami, które ciągle sprzedaje się i kupuje, wymienia na inne, które każdego dnia zmieniają się i rosną?PRZYPISY
1. Port: centrum świata
Francis Scott Fitzgerald, _Wielki Gatsby_, przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, Warszawa: Comfort, 1991, s. 110.
Opracowanie na podstawie: Eric Homberger, _The Historical Atlas of New York City. A Visual Celebration of 400 Years of New York City’s History_, New York: Holt, 2005.
Cyt. za: Russell Shorto, _Island in the Center of the World_, New York: Vintage, 2005, s. 55.
Cyt. za: David Colbert, _Eyewitness to Wall Street. 400 Years of Dreamers, Schemers, Busts and Booms_, New York: Broadway Books, 2001, s. 11.
2. Mur: Wall Street
Russell Shorto, _Island in the Center of the World_, New York: Vintage, 2005, s. 294–300.
Tamże, s. 304, 305; Edwin G. Burrows, Mike Wallace, _Gotham. A History of New York City to 1898_, New York: Oxford University Press, 1999, s. 70–74.
Cyt. za: Eric Homberger, _The Historical Atlas of New York City. A Visual Celebration of 400 Years of New York City’s History_, New York: Holt, 2005, s. 57.
Cyt. za: Ric Burns, James Sanders, Lisa Ades, _New York. An Illustrated History_, New York: Alfred A. Knopf, 1999, s. 37.
Tamże, s. 37–42; Richard Sylla, _Hamilton and The Federalist Financial Revolution, 1789–1795_,__„The New York Journal of American History”__(materiały prezentowane w Muzeum Finansów: http://www.alexanderhamiltonexhibition.org/, dostęp: 29.09.2010).
Cyt. za: David Colbert, _Eyewitness to Wall Street. 400 Years of Dreamers, Schemers, Busts and Booms_, New York: Broadway Books, 2001, s. 23.
Cyt. za: Burns, Sanders, Ades, dz. cyt., s. 42.
Cyt. za: Colbert, dz. cyt., s. 24, 25.
Tamże, s. 25.
Cyt. za: Bayrd Still, _Mirror for Gotham. New York as Seen by Contemporaries from Dutch Days to the_ _Present_, New York: Fordham University Press, 1999, s. 76.
Opracowanie na podstawie: John Steele Gordon, _The Great Game. The Emergence of Wall Street as a World Power 1653–2000_, New York: Touchstone, 1999.