Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Nowy Mistrz - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 listopada 2025
40,38
4038 pkt
punktów Virtualo

Nowy Mistrz - ebook

Stopniowo wyjmowana spod zakazu praktykowania magia już od kilku lat jest nauczana w zorganizowany sposób. Pierwszym reaktywowanym uniwersytetem był Niezależny Uniwersytet Magii. Jeden z jego najpotężniejszych absolwentów zmaga się po absolutorium z niecodzienną, nawet w opisanych stronach i czasach, formą… Kredytu studenckiego! Zdobywszy posadę jako NOWY MISTRZ magii ofensywnej na uniwersytecie największego miasta kontynentu, nie przepuszcza żadnej okazji do mieszania się w lokalne problemy…

 

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-820-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

III. Transitio ad Vitam Novam

_Przejście ku nowemu życiu_

_Piękny dzień._

_Słońce, ni jednej chmurki. Rześki wiater, słońce miło przygrzewa… Chce się żyć!_

Kupiecki wóz toczył się leniwie po leśnym dukcie. Wyładowany po brzegi dobrem zakupionym na targu Niezależnego, ciągnięty przez dwa konie, terkotał lekko i miarowo kołysał. Umysł kupca zaprzątały leniwe marzenia o powrocie do domu, o ciepłym przyjęciu przez żonę i córkę. O jarmarku, na którym z olbrzymim zyskiem sprzeda magiczne sprzęty, które na Niezależnym nabył po prawdziwie przystępnych cenach. Od połaci blach wykonanych z dziwnych materiałów, które kowale potrafią zamieniać w przyrządy o nadzwyczajnych parametrach, po ostre jak brzytwa, prawie niemożliwe do stępienia narzędzia i tworzywa o wyjątkowo małej gęstości. _Dam Aneżkę na ten uniwerek_ — marzył kupiec. — _To dobre, mądre dziecko. Poradzi sobie. Potem wróci do nas, i sami będziemy tworzyli takie cuda! Wtedy, bez potrzeby jeżdżenia na NUM i z powrotem i bez ich odrażającej marży, kupując tylko materiały u źródła będziemy bezkonkurencyjni… Ach._ Kupca aż przeszedł dreszcz, gdy wizja niemal ożyła przed jego oczami.

_I Aneżka będzie wielką Panią…_

W oddali kupiec dostrzegł ruch, jakby sylwetka człowieka, zbliżająca się powoli. Kupiec dobył kuszy, naciągnął ją niespiesznie, załadował bełt. Położył w zasięgu ręki. I uzbroił się w cierpliwość.

Po dłuższej chwili mógł wreszcie dokładnie rozpoznać zjawisko.

_Jakiś człowiek w lekkiej zbroi. Biegnie sobie, ha. Wcale szybko, ledwie go doganiam. No — ale też bardzo spokojnie jadę._

_Wie, że za nim jadę, zwolnił. Zobaczymy._

— Witajcie, Panie! — krzyknął młody człowiek, przyjaźnie pozdrawiając kupca wzniesioną dłonią. — Piękny dzień!

— A witam, witam, owszem! — Kupiec zatrzymał konie, uspokoiwszy się nieco. Dostrzegłszy jednak sztylet za pasem nieznajomego, przysunął dyskretnie kuszę. Dokąd to droga prowadzi?

— Przez dłuższy czas w tym samym kierunku, jak widzę — uśmiechnął się biegacz.

— Hm, zaiste. Najbliższy rozjazd w Utulinie.

— Tak i mnie się widzi. Trochę mi niezręcznie prosić, wiem żem dla Pana obcy człowiek, ale odrobinę mnie już męczy ten bieg…

Nieznajomy zawiesił głos na nucie powszechnie odbieranej jako „konieczność uprzejmego proszenia o coś, na czym proszącemu bardzo zależy”. Kupiec wahał się tylko przez sekundę.

— A co mi tam. Buty ino opukaj o drabinę.

— Dziękuję Panu z całego serca! Jestem Boreas Linvail.

— Jan z Holina. O! Widzę, że ma pan buty ode mnie?

— Tak też myślałem, że znajomo mi pan wygląda — uśmiechnął się Boreas. — Są tak dobre, jak pan zachwalał. Przyjemnie się biega, są mocne i lekkie. I nogi się prawie w ogóle w nich nie pocą… Cuda!

— Nie darmo jeżdżę co rok do Holina w rodzinne strony, tamoj najlepszego znam butoroba — Wiechęcirz się nazywa, wierzcie lub nie. Przy starorzeczu mieszka, z dala od miasta, w chałupie brzydkiej jak noc — ale co on ze skórą wyczynia, tego żaden miastowy nie potrafi.

Kupiec zaczynał się wyraźnie rozluźniać w rozmowie z młodym mężczyzną, od którego biła radość życia i olbrzymia ilość pozytywnej energii. Gestykulując, delikatnie trącił dłonią napiętą kuszę. Nie umknęło to uwadze Boreasa — uśmiechnął się ze zrozumieniem, odpasał sztylet i powolnym ruchem ułożył go w głębi wozu.

— Przebaczcie ostrożność — chrząknął kupiec. — Wiem, tu spokojna okolica, magowie pilnują szlaku i w ogóle. Jednak…

— Jednak ostrożności nigdy za wiele. Ani mi przez myśl nie przeszło by mieć to szanownemu panu za złe.

— Cieszę się, że spotykam się ze zrozumieniem w tej kwestii. Przy okazji, nie mam problemu z tym, żebyśmy mówili sobie po imieniu.

— A więc, panie Janie — pozwolę sobie zapytać, czy ma pan może jeszcze jedną parę owego cudnego obuwia? Chętnie nabędę zapas. Naprawdę zrobiły na mnie wrażenie.

— A pewnie. Gdzieś tam mam jeszcze dwie, trzy pary podobnych rozmiarów. Nie są zbyt paradne, więc nie idą zbyt dobrze w skupiskach elegancików.

— W takim razie jak będę wysiadał, chętnie dokupię jedną parę — uśmiechnął się Boreas. — Tymczasem zastanawiam się, w jaki sposób mogę się szanownemu panu odwdzięczyć za podwózkę?

— Kiep, kto za pomoc na gościńcu rękę po pieniądz wyciąga, Boreasie. Miła rozmowa to będzie bardziej niż dość, samemu na szlaku czas dłuży się niemożebnie…

— Trudno się dziwić. Droga jest dość monotonna. Podejrzewam, że w przeciwieństwie do ostatnich wydarzeń w wielkim świecie?

— Słusznie podejrzewasz. Ten wypłosz Alaryk na przykład, uchwalił takie cła, że się w głowie nie mieści, będzie już z pięć tygodni temu. Finansuje sobie kolonizację ruin Arunhoog, wyobrażasz sobie?

— Ojaj. Nawet krasnoludowie mieli problemy z trzymaniem tego, do czego się dokopali, pod ziemią…

— Dokopali? Do czego się niby dokopali? Mnie chodziło o to, że całe miasto jest pocięte tunelami, nigdy nie wiada, kiedy się zawalić mogą, przecież tam wszystko zatopione…

— Przez Szał Morza. — dokończył Boreas, gładko się wtrącając. — Wywołany przez Ruddarda „Świecidełko” Hollmera podczas Wielkiej Wojny. Do dziś trwają debaty, jakim cudem jedna osoba mogła wywołać tak straszliwy kataklizm, działało też kilka komisji. Szeroko się o tym nie mówi, ale choć ostatecznie nie rozwiązali głównego problemu, to udało im się odratować wiele krasnoludzkich rytów traktujących o ich podziemnych… Odkryciach. Stare, szalenie niebezpieczne istoty, wzmianki o nieznanej podziemnej cywilizacji…

— Że co? Myślisz, że Alaryk o tym wie?

— Z tego co mi wiadomo, Niezależny wystosował do niego notę, w której wyraźnie przestrzegał… — Kupiec rzucił Boreasowi spojrzenie tak podejrzliwe, że mag aż zgubił wątek.

— No jasne, że wie. Po co ja się pytałem. Chce, żeby ludzie zaczęli tam grzebać i wydobywać krasnoludzkie skarby, z których potem odda im łaskawie znikomy procent, i nawet im nie powie, że coś tam może na nich czyhać…

— Niestety, to nie jest dobry władca.

Po tych słowach zapadła cisza, jeśli nie liczyć miarowego stukotu kopyt o gościniec, śpiewu leśnych ptaków i szelestu drzew na wietrze. Boreas pozornie oddał się obserwacji koron drzew, delikatnie sondując umysł kupca. Wyczuł w nim mnóstwo podejrzliwego napięcia. Jego myśli krążyły wokół…

_No tak_ — westchnął w myślach Boreas. — _Powiedziałem o wiele za dużo. Na pewno domyśla się, że jestem magiem._

— Tak.

— Że co, tak?

— To odpowiedź na pytanie, które pan sobie zadaje.

— Mówiłem, mów mi Jan… Magu.

— Mów mi Boreas, Janie. Skąd nagle taka podejrzliwość?

— O, przepraszam. To przecież codzienne zjawisko, żeby mag biegł sobie gościńcem i o podwózkę prosił.

— Cóż, moi koledzy nie wiedzą co tracą — Boreas uśmiechnął się do rozmówcy — leśne powietrze dobrze wpływa na płuca.

Rozmowa znów na chwilę uległa potędze niezręcznej ciszy — takiej, która zazwyczaj wdziera się pomiędzy rozmówców z gracją pikującej asteroidy, gdy wyjdzie na jaw jakiś podejrzany fakt. Tym niemniej, zarówno świeżo upieczonemu magowi jak i kupcowi, który zaczął już wyczuwać potencjalne zyski z przyjacielskiej rozmowy z przedstawicielem tej dziwacznej kasty, raczej zależało na kontynuowaniu uprzejmej wymiany zdań. Pierwszy przemógł się kupiec.

— Jak już wiozę maga, i tak sobie gadamy…

— Mhm?

— Mam córeczkę. Bardzo mądra jest, dobra, pracowita. Nauczyła się czytać cztery latka mając! Chcę ją dać na ten uniwersytet wasz… — Kupiec zawahał się mocno, przybrał bardzo zafrasowaną minę. — Ale dobry to pomysł? Skąd mam wiedzieć, czy sobie poradzi? Czy się nadaje? Czy się tam jej krzywda jaka nie stanie?

— Jeśli jest mądra i pracowita, poradzi sobie lepiej niż większość znanych mi adeptów, i podejrzewam, że będzie też bezpieczniejsza niż w niejednym na ogół niegroźnym terminie. Choć to ostatnie, heh, zależy w dużej mierze od tego który mistrz przyjmie ją do terminu indywidualnego. A czy ma predyspozycje?… Musiałbym ją zobaczyć…

— Zapłacę…

— Ale! Przecież wcale nie muszę, co ja gadam!

— Nie?…

— Jeśli pan ma predys…

— Nie jestem żaden pan! — przerwał z profesjonalnie sztucznym uśmiechem kupiec. — Robisz niepotrzebny dystans w rozmowie!

— Jeśli masz talent do magii, prawie na pewno ma go i twoja córa. Moim zdaniem prawie na pewno masz, bo bardzo wyraźnie cię wyczuwałem, jak się zbliżałeś.

— No to sprawdź mnie, może jakiejś błahostki naucz i jesteśmy kwita za przejazd.

— Co by ci się przydało?

— Ten, no. Czarować tak przedmioty, żeby się nie zużywały?

— To jest bardzo, bardzo trudne. Poza tym, nikt nie osiągnie wiecznej trwałości. Sprzęty z NUM kiedyś się wreszcie stępią i zepsują, jak wszystkie… Tyle że raczej nie za życia pierwszych właścicieli. Wybierz coś prostego. Może podstawa telekinezy? Rozpalenie ognia? Albo drobna iluzja?

— Iluzja, czyli… Czyli że komuś się na przykład wydaje, że coś jest, czego tak naprawdę nie ma?

— Albo odwrotnie. Możliwości jest strasznie dużo. Manipulacja niewielkimi ilościami energii, najprostsza psionika może też da się wytłumaczyć w parę godzin, aczkolwiek jest niebezpieczna i trudno zmierzyć jej efekty…

— Niebezpieczna — jak każda magia, nieprawdaż?

— Prawdaż, tyle że psionika jest groźniejsza dla użytkownika niż większość pozostałych działów magii.

— A teleport? Nauczyłbyś mnie teleportować?

— Ta sztuka jest okrutnie trudna. Jeden, nawet najmniejszy błąd i się… Ginie. Zwłaszcza jak nie umie się lewitować. Wielu magów w ogóle z niej nie korzysta.

— Lewitować, ty, teeż coś. Jak umiesz latać, to czego biegłeś?

— Lewitacja wymaga pewnego wydatku energii magicznej. Wolę ją oszczędzać… No i komu zaszkodzi drobna przebieżka?

— Pamiętam mijanie trzydziestego słupka, to ten przekrzywiony od kiedy mój były wspólnik Mattias uznał, że szybciej będzie nie zatrzymywać się na noc w ogóle. Więc jesteśmy dobrze ponad trzydzieści kilo od uniwerku. Chcesz powiedzieć, że biegłeś cały ten czas?

— Cóż. Tak.

— I co, wszyscy magowie tak dają radę?

— Prawie nikt… Przynajmniej prawie nikt z NUM. — poprawił się Boreas. — Mój Mistrz jako jedyny kładł nacisk na rozwój fizyczny równolegle z umysłowym.

— A więc jesteś uczniem, którego na wandr wypuścili?

— Jestem absolwentem z tytułem maga. To czego się uczymy?

Przez myśli kupca przebiegło wiele wizji. Od niego samego, płacącego iluzorycznym złotem za wszelakie dobra, poprzez klientów cisnących się do jego cudownie chłodnego w upalny dzień kramu aż do przenoszenia pakunków siłą woli, by nigdy więcej nie płacić tragarzom i ulżyć coraz bardziej szwankującym plecom.

— A jak szybko dam radę przenieść taką, o — skrzynię?

Boreas obejrzał się za siebie, wykonał kilka szybkich gestów. Skrzynia lekko się podniosła. Najbliższe niej pakunki niespokojnie zadygotały, jakby też rwały się do lotu.

— Trochę ciężkawe. Co tam wieziesz, cegły? Czegoś takiego nie podniesiesz bez długiego, wszechstronnego treningu. Osobiście sugerowałbym jednak zacząć od podstaw panowania nad energią, czyli możliwością rozgrzewania przedmiotów, jeśli marzą ci się czary… — Mag szukał przez chwilę odpowiedniego wyrażenia — Zauważalnego kalibru.

— No dobrze. Myślałem co większy zysk mi przyniesie… Ale zdam się na ciebie. No to co mam robić?

— Na dobry początek, uważnie słuchać. I krzyczeć, jeśli coś będzie niejasne. Ale! Wcześniej przeprowadzimy wstępny test — czy potrafisz panować nad samym sobą, swoim organizmem.

— Dajesz.

— Połóż dłonie na kolanach. Wewnętrzną stroną do góry. I po prostu się na nich skoncentruj.

— Na kolanach czy na dłoniach?

— Na dłoniach. Skup się na nich mocno, ja potrzymam chwilę lejce. I mów od razu jak coś się stanie.

Po chwili przerywanej jedynie stukotem kopyt i skrzypieniem wozu ciszy kupiec skrzywił się.

— Coś się dzieje?

— No… — Zaczął niepewnie kupiec — Takie zimne igiełki w dłoniach czuję.

— To witaj na pokładzie, zdałeś. Bardzo możliwe, że będziesz zdolny do czarowania! Gratulacje! Zatem uczymy cię panowania nad niewielkimi ilościami energii, żeby mieć pewność. Najpierw jednak muszę ci zrobić mały wstęp. Weź lejce.

Boreas zamilkł na chwilę, wpatrzył się w dal. Zaplótł dłonie za głową, założył nogę na kolano drugiej i powoli zaczął wykład.

— Wszystko co widzisz składa się z zawirowań przestrzeni. Spójrz na przykład na tę deskę, na której siedzimy.

— Tylko mi jej nie zapalaj. Co za zawirowania?

— Jak to wyjaśnić… Z czego składa się… Hmm. Śnieżka?

— Co? Śnieżka? No ze śniegu.

— A śnieg to?

— Zamarznięty deszcz, nie jestem głupi.

— Nie o to mi chodzi. Przyglądałeś mu się jak pada? Płatkom?

— Aaa. Tak. Dziadzio mi pokazał, jak byłem mały, przez swoją soczewkę do kamieni — to takie gwiazdki misterne. Każda inna…

— Aha! O to mi chodzi. Tak więc śnieżka jest zlepkiem wielkiej ilości takich płatków.

— No tak. I dlatego jest zimna?

— Spokojnie. Teraz wyobraź sobie, że te płatki są wszystkie identyczne. Dokładnie takie same. Jest tylko jeden wzorek.

— No… Mam.

— Zmniejsz je. Tak bardzo, że pojedynczej nie zobaczyłbyś nawet przez sto dziadkowych soczewek — rozmiar śnieżki zostaje.

Krzaczaste brwi kupca zmarszczyły się wystarczająco, by stać się jednością. Całe jego jestestwo wyrażało maksymalne skupienie, podekscytowane potencjalnie fortunonośnym, darmowym dostępem do elitarnej wiedzy.

— Nnno.

— Teraz uwaga: ten wzorek to od teraz zlepek dwóch rodzajów niewiarygodnie małych… Wirów. Zawirowań przestrzeni. Czyli bierzesz dwa rodzaje zawirowań, w pewnym sensie lepisz z nich taką małą kulkę. Następnie dodajesz parę dookoła tego zlepka, kawałek od środka.

— O rany… No dobra? Ale to się nie będzie trzymało.

— Będzie, ponieważ każde zawirowanie przyciąga się z innym.

— Że co? Jak to?

— Nawet tamta skrzynia nas przyciąga, a my ją… Wszystko co ma masę ma swoje pole grawitacyjne, odkształca przestrzeń w taki… Lej, w który wszystko wokół próbuje spaść. Ale to inny temat. Owe hipotetyczne zawirowania trzymają na miejscu co najmniej trzy znane rodzaje oddziaływań… Tyle, że teraz to ci nie jest potrzebne.

— Czekaj, te kulki… — Kupiec mruczał bez przekonania ni to do siebie, ni to do swojego nowego nauczyciela. — N-no dobra… O ja cię inwentaryzuję…

— Teraz je delikatnie rozsuń. Wiesz co — daj mi z powrotem te lejce, a ty się skup.

Kupiec przekazał bez słowa lejce Boreasowi, jego twarz wciąż wyrażała najwyższe, zdyscyplinowane skupienie.

— Czyli tak sobie teraz wiszą w powietrzu?

— Nie do końca w powietrzu. Po prostu w przestrzeni. Ale tak, w pewnym sensie wiszą sobie. Trzymają się razem, bo się przyciągają. I teraz uważaj. Do każdego wzoru dodaj dokładnie jedno, wszędzie takie samo dodatkowe zawirowanie.

— W porządku.

— Ta-dam! To już nie jest śnieżka. To coś innego. Teraz wszystko zależy od tego w którym miejscu dodaliśmy ten nowy wir — jeśli do tlenu, to teraz mamy fluorowodór… Który z punktu ci wyparuje, jeśli dobrze pamiętam… I wolny wodór, bodajże. Oczywiście to nadal jest dość uproszczony…

— Że co?

— Wszystko jest w gruncie rzeczy zbudowane z zawirowań przestrzeni. Obiekty różnią się tylko szczegółami — ilością wirów tu i tam. Woda, w tym zamarznięta, to dwa…

— Jaaasne. — przerwał kupiec — Przecież widzę, że tu jest drewno, tam kamień, a tu o, maszeruje koń. Wszystko, wszystko inne. To żyje, to nie. I niby wszystko jest z wirów jakichś, aha. Baju — baju, panie magu.

— Taka jest prawda. Wytrzymaj, niedługo sam się o tym przekonasz! Teraz zaś przechodzimy do temperatury. Poza pewnymi specyficznymi wyjątkami, każdy stabilny układ zawirowań stale się przemieszcza. W ciałach stałych głównie drga. Ma miejsca dużo, więc sobie drga.

— Czyli co robi?

— Przesuwa się cyklicznie… Ekhm, przesuwa się w jakimś kierunku, a potem wraca. Na przykład w prawo, potem w lewo, znów w prawo i tak bez końca. Przesuwa się bardzo niedaleko, ale bardzo szybko. Jak struna mandoli, kiedy się ją szarpnie.

— No w porządku.

— Temperatura to nic innego jak średnia energia kinetyczna…

— Że co takiego? — Kupiec przewrócił oczami, westchnął głośno.

— Masa… Konia, przemnożona przez jego prędkość, potem jeszcze raz przez jego prędkość… A potem podzielona przez dwa. To energia kinetyczna konia. Średnia będzie, jeśli weźmiemy…

— Wiem, co to średnia. — kupiec przerwał po raz kolejny, jeszcze bardziej urażonym tonem niż poprzednio. — Pokaż mi kupca, który nie wie, co to średnia.

— I brawo, chwali się. A więc, kontynuując: temperatura to w gruncie rzeczy średnia energia kinetyczna cząsteczek obiektu. Jak widzisz, we wzorze na nią jest tylko masa i prędkość. Proszę przyjmij, że masa kulek jest stała. Wtedy możemy…

— Operować tylko na prędkości, żeby coś zmienić. No dobra. Czyli im mocniej kulki się ruszają…

— Tak jest! — obu mężczyznom wyraźnie przestało przeszkadzać wchodzenie sobie nawzajem w słowo. — Tym większa temperatura obiektu. Czyli — im mocniejsze drgania ciała stałego, im dalej układy wirów się w tę i wewtę przesuwają, tym ów przedmiot jest gorętszy. A jakby je całkiem zatrzymać, wygasić — przedmiot stanie się zimniejszy od lodu.

— Ciężko w to wszystko uwierzyć… No ale dobra. Czyli muszę zatrząść tymi… Zawirowaniami, jeśli chcę coś podgrzać? I zatrzymać je, jak chcę coś schłodzić?

— W przypadku ciał stałych — tak, dokładnie tak! Brawo. W przypadku gazów masz większą dowolność, bo tę prędkość możesz zwiększać jak ci się podoba. Na boki, w górę, w dół. Tyle że wtedy wywołasz ruch tego gazu, a tego nie zawsze byśmy chcieli. Dobrze. To teorię mamy z głowy. Teraz spokojnie przemyśl wszystko co powiedziałem, utrwal to sobie. Dobrze zapamiętaj. Za jakąś dłuższą chwilę spokojnie przejdziemy do czarowania.

Boreas delikatnie zaczął ściągać w pobliże wozu spore ilości niedużych, przydrożnych kamieni. Sprawnie poukładał sobie w myślach wzory, w jakie je ułoży… I zaczął spokojnie liczyć mijane słupki.

Po pięciu mniejszych słupkach delikatnie chrząknął przerywając mamrotanie kupca, płynnie wprowadził uzbierane kamyki w przestrzeń pomiędzy wozem a koniem.

— Powtórzmy na szybko: pewna całość, na przykład kamień — przed Janem nagle pojawił się spory głaz, który majestatycznie odleciał z powrotem między drzewa — składa się w gruncie rzeczy — tu feeria małych kamyków ułożyła się ze stukotem w powtarzający się wzór — z olbrzymich ilości układów zawirowań przestrzeni, specyficznych dla tej całości. Jak widzisz, mają one wolną przestrzeń wokół siebie. Mają jej mnóstwo, w gruncie rzeczy. Temperatura owej całości zależy od tego — wszystkie kamienne byty zaczęły szybko drgać — jaka jest energia kinetyczna drgań układów zawirowań tej materii. A więc teraz mamy ciepły kamień. Teraz jest gorący — kamienie zadrgały o wiele szerzej i szybciej — a teraz — kamienie prawie zastygły w bezruchu — leży sobie pod lodem, jak go dotkniesz to ci palec przymarznie i problem będzie. Uważaj i dobrze zapamiętaj, teraz wielka przestroga. — Wszystkie zaimprowizowane pomoce naukowe ułożyły się w wyobrażenie jednego, powiększonego układu.

— No? Jaka?

— Jak mówiłem, proszę żebyś przyjął masę układów, czyli konstrukcji, na które się owe zawirowania przestrzeni składają… Za stałą. Nigdy, przenigdy. Niech ci nie przyjdzie do głowy ingerować w stabilne układy zawirowań. Nie próbuj nigdy zrobić nic takiego — kamienna pomoc naukowa nagle rozpadła się na dwie równe części. — Ani nawet takiego. — z jednej z połówek oderwał się jeden, jedyny drobny kamyk.

— Dlaczego?

— Bo jak będziesz miał szczęście, to padniesz z wyczerpania, jak będziesz próbował. A jak będziesz miał pecha, to ci się uda. I wysadzisz siebie i całą okolicę w powietrze. Przez co wszystkie ciężarne kobiety w promieniu stu kilometrów którym uda się to jakimś cudem przeżyć, urodzą zdeformowane dzieci. Tak w skrócie.

— Łosz kurwa, co ty mi tu opowiadasz! To ja nie chcę tego dotykać w ogóle! Weź mi tu przestań…

— Żartujesz? — oburzył się mag. — Wystarczy, że nie będziesz tego próbował. Może od razu kuszę ci zabiorę, bo jeszcze strzelisz sobie w oko? Albo jakiejś ciężarnej w brzuch?

— No, nie… — Bąknął zmieszany kupiec. — No ale kuszą nie wysadzę całego miasta!

_Bogowie, dajcie mi siłę_… — Westchnął w duszy Boreas. Na głos zaś odparł, z coraz większym trudem siląc się na grzeczność:

— Wybacz Janie, ale potrafię sobie wyobrazić scenariusz, w którym jeden wystrzał z kuszy doprowadziłby nawet do upadku państwa, nie tylko miasta. Magia, balista, kusza, ba — nawet głupi nóż do cebuli to tylko narzędzia. Jeśli używa ich odpowiedzialna, inteligentna osoba, nie ma się czego bać. Za to szaleniec może wybić całą swoją wioskę nawet chędożoną miotłą, jeśli się postara. A ktoś u władzy? Byle gestem upudrowanego palucha może zniszczyć przyszłość tysięcy ludzi. Ale spokojnie, przecież do niczego cię nie zmuszam. Przemyśl to i daj mi znać, czy chcesz kontynuować… Tylko pospiesz się nieco, jeśli mogę prosić. Aha — będę ci pokazywał, jak czarować przy pomocy konkretnego systemu gestów. Dzięki systemom gestów do czarowania nie jest wymagana pełna kontrola nad własnym umysłem, więc nie ma wielkiego zagrożenia, że zrobisz coś przez przypadek. Coś, czego nie chciałeś.

Dźwiękową oprawę jazdy kupieckim wozem znów zdominowały pospolite stukoty, szumy i z rzadka ćwierkanie leśnego ptactwa. Kupiec siedział z nietęgą miną, zastanawiając się nad zupełnie nowym dla siebie zagadnieniem natury filozoficznej. Trudnym i poważnym — prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie miał okazji myśleć w takich kategoriach. Życie i śmierć wielu wokół mogą zależeć od niego… Ten przeskok poziomów odpowiedzialności oszałamiał poczciwego mężczyznę.

Mag natomiast patrzył w las po swojej prawej, raz po raz przewracając oczami. Twarz miał zaciętą na wyrazie lekko zażenowanej dezaprobaty. Po chwili jednak kupiec zaczął się powoli odprężać, a Boreas z uznaniem stwierdził, że w jego umyśle wątpliwości ustępują miejsca powadze i determinacji.

— W porządku, Boreas. Słucham cię dalej.

— Dobra. Odpręż się. Rozluźnij.

— Jak?

— Po prostu nie skupiaj za bardzo wzroku po drodze. I nie ruszaj głową.

Jan z Holina westchnął, gdy obraz zaczął się błyskawicznie powiększać. Zwykły kawałek drewna w coraz silniejszym powiększeniu stawał się wprost fascynujący. Nie posiadał się ze zdumienia, gdy zauważał kolejne warstwy szczegółowości zwykłego patyka. Przez mikroorganizmy do komórek, aż wreszcie po przedziwne zaburzenia przestrzeni.

Mag wskazał mu konkretny, drgający w szalony sposób układ zawirowań. Delikatnie zwiększył jego drgania… Potem mocno wyhamował.

Wizja urwała się.

— Teraz gesty. W ten sposób. Powtórz?

— Tak? Ale… To nie wyglądało wcale jak żadne wiry… Ani nic takiego…

— Nie miało, to było przybliżenie. Przykurcz mocniej palce. Tak. Elegancko. Teraz skup się na tym kawałku drewna. Wykonuj te gesty, te same. Delikatnie. I staraj się siłą woli lekko rozbujać układy zawirowań w całym tym kawałku drewna. Lekko, bez przesady. Nie napinaj się, to nie ma nic wspólnego z mięśniami. — Mag spojrzał kupcowi prosto w oczy i dodał swojemu tonowi całą gamę powagi. — Pokazałem ci, że to możliwe, więc wiesz, że to jest możliwe. Wiesz, że potrafisz to zrobić.

Kupiec zacisnął zęby, zmrużył oczy i gestykulował ostrożnie. A Boreas łagodnie podpowiadał.

— Spokojnie. Nie napinaj się tak… Rozluźnij się… Poczuj się tak, jak poczułbyś się, gdyby zapłonął. Niech myśl, uczucie i zamiar staną się jednym… Ha! Patrz! Otwórz oczy!

Jan otworzył zaciśnięte powieki i uważnie przyjrzał się kawałkowi drewna.

— Ale… — Zaczął, nie rozumiejąc o co chodzi — No, nic się nie stało?

— To przyjrzyj się dobrze! — odbił mag, wesoło przystawiając mu patyk pod nos. Drewno miało niedużą, czarną plamkę. Rozczarowany kupiec cmoknął.

— Ale to tu mogło być…

— Tak? Mogło być? To weź na to podmuchaj! — Młody mag wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu, gdy czarny okrąg rozżarzył się ognistą czerwienią pod wpływem dmuchnięcia. W powietrze wzbiła się wąska strużka dymu. Kupiec wysoko uniósł brwi.

— Potrzeba ci sporo ćwiczeń, Janie, ale krzesiwo i hubkę już możesz wyrzucić — śmiał się Boreas. — Nie zdarza się to często, taki efekt za pierwszym podejściem! Masz olbrzymi talent, na sto procent ma go też twoje dziecko.

— O kurczaki. Ja to zrobiłem? Umiem… Czarować?

Mag poklepał kupca po ramieniu.

— Musisz dużo i ostrożnie ćwiczyć. Na kawałku drewna, kubku wody… Kładź nacisk na to, żeby jak najlepiej kontrolować jak bardzo coś podgrzewasz czy chłodzisz. Naucz się robić tylko delikatne zmiany na drobnych obiektach. Potem możesz kombinować z coraz większymi, na przykład z powietrzem w pokoju… Pamiętaj, dużo teraz zależy od tego, jak wykonasz ten gest. Twój umysł i twoja podświadomość już rozumieją, że jest to taki skrót do zwiększenia lub wytłumienia drgań układów zawirowań. To taki język migowy magów, można rzec. Istnieje kilka systemów… Ta sekwencja gestów oznacza dokładnie “materia, najmniejsze, kontrola, ruch” w systemie, którego mnie nauczono. Nazywa się _Motus Potestatem_, czyli Gesty Mocy.

— Czyli jak czarujecie, to tak jakby mówicie na migi, co ma… Się stać?

— W pewnym sensie. Tak. Istnieje wiele różnych teorii, nikt tak naprawdę nie może powiedzieć, że jest w stu procentach pewny, że magia działa o — w ten sposób. Jednak najpopularniejszy nurt jest właśnie taki. Nasze umysły doskonale znają znaczenia gestów — lata treningu. Kiedy każdy jest opanowany, cała podświadomość, rozumiejąc dzięki nim czego chcemy, pomaga nam wywrzeć na otoczenie wystarczającą presję, żeby zaklęcia działały. Dlatego na przykład, żeby stworzyć, bo ja wiem — most z lodu zimą, nie musiałbym tego wcześniej ćwiczyć. Wystarczyłby koncentracja, wysiłek woli i gesty: przejście, czyli _transientia_, woda — _aqua_, niech się stanie — _videre_. Wyszkolony umysł i podświadomość zrobią większość roboty na drugim planie. Mag musi już tylko dostarczyć odpowiednią ilość energii, woli… I dobrze pilnować umysłu, żeby nie schodził na boczne ścieżki.

— A jakby dodatkowo mówić te nazwy, to by coś dało?

— Mag uśmiechnął się, oddał kupcowi lejce.

— Tak, dobrze kombinujesz. To właśnie są zaklęcia. Kilka szkół spychało w ogóle gesty na drugi plan, oddając im rolę głównie pomocniczą w koncentracji woli i energii, a instrukcje dla podświadomości zamykając w zaklęciach. Miało to swoje zalety, na przykład wymagało znacznie mniejszej dyscypliny umysłu — łatwiej panować nad tym co się mówi, niż nad tym co się myśli. Gdybym jednak czarował wypowiadając zaklęcia jednocześnie z gestami…

— Ty to robisz tak szybko, jak te kamienie ustawiałeś. To by cię spowolniło, co?

— I to bardzo. Poza tym, dałoby też przeciwnikowi lepszy obraz tego co dokładnie kombinuję, plus w walce nie zawsze jest się w stanie wykrztusić z siebie cokolwiek. Ale czasem tak robię, kiedy potrzebuję do zaklęcia włożyć więcej mocy, albo gdy chcę być bardzo dokładny. Jak mówiłem, myśli trudniej pilnować niż słów… A gdy nic nie mówisz podczas gestykulacji, umysł ma pewne pole do błądzenia.

— Kupiec z zachwytem pokręcił głową.

— Wszystko się ze sobą łączy, niesamowite. Długo mógłbym cię tak słuchać.

— Cieszy mnie, że ci się podoba. To chyba znaczy, że nienajgorszy ze mnie nauczyciel.

— Ha! Skromnyś. A twoja zapłata za przejazd, iście królewska. Może ja też mogę coś dla ciebie zrobić?

— Już robisz, przecież siedzę na twoim wozie.

Kupiec żachnął się.

— Nie wyglądałem aż takiej zapłaty! Zresztą, to tylko zwykła uprzejmość na trakcie. Mów, Boreas, jak mogę się odwdzięczyć, bo mi niezręcznie będzie.

Mag zamyślił się na dłuższą chwilę. Kupiecki wóz miękko terkotał, śpiewało leśne ptactwo, delikatnie szumiały drzewa. Idealne warunki do zwykłego delektowania się życiem.

_Ale jeśli mogę coś z tego wyciągnąć_…

— Wiesz Janie, nigdy nie umiałem się targować.

Kupiec wybuchnął śmiechem, płosząc zaszyte w koronach drzew ptactwo w promieniu dobrych stu metrów.

— Co ty powiesz?! Jesteś magiem, czy nie?

— Tak. Ale…

— No co? Przecież umiecie czytać w myślach, nie? Przecież to taka przewaga…

— Zbyt głęboka sonda — przerwał Boreas — natychmiast zaalarmuje każdą nawet średnio inteligentną istotę. Dyskretnie można co najwyżej wyczuć emocje i ogólny kierunek, w którym błądzą myśli… Obiektu, a to potrafi każdy kto ma inteligencję emocjonalną większą niż byle nastolatek. Jak się przesadzi, to mogą być spore kłopoty… Plus takie praktyki są moralnie wątpliwe. A żeby faktycznie zobaczyć czyjeś myśli czy wspomnienia… W skrócie powiem tak: mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał tego robić.

— Aha. No dobra. Czyli nie ma szans, żebyś wybadał, ile kupiec jest w stanie zejść?

— Jeśli jest doszczętnie spity lub niespełna rozumu… Lub gdybym był mistrzem nad mistrzami, to mogłoby się udać bez wiedzy badanego. Ale nałogowi alkoholicy i zwyczajne matołki zwykle nie mają nic godnego targów, prawda? A mistrzowie nad mistrzami mają inne zainteresowania niż oszwabić kupca na targu.

— Prawda… — Kupiec otarł drobną łzę rozbawienia z kącika oka.
— Żeby mieć dobry towar, trzeba mieć łeb! Czyli nie umiesz się targować, no dobrze… Opowiedz mi zaraz, jak to wyglądało jak się ostatnio targowałeś. — Boreas zmarszczył brwi, wykrzywił kącik ust.

— Musiałbym sobie przypomnieć…

— No pewnie. Czyli nie masz praktyki i się dziwisz, że nie umiesz. Kto jak kto, ale mag powinien…

— Dobrze już, dobrze. To było… Trzy? Trzy zimy temu. Zdziwisz się, ale magowie nie potrafią wyczarować jedzenia.

— I co, na żarciu cię ktoś orżnął? — Parsknął nieprzyzwoicie kupiec.

— Janie… Cieszę się, że rozmawiamy swobodnie, ale jednak nie przesadzajmy. Nie… — Boreas spokojnie zapobiegł cisnącym się na usta Jana przeprosinom. — Nie kupowałem jedzenia, tylko łuk… — mag kontynuował, nie zważając na gwałtownie uniesione krzaczaste brwi. — łuk do polowań. Lubię dziczyznę, wielu magów ją lubi. Ja dodatkowo lubię i umiem polować z łukiem. Nigdy nie miałem refleksyjnego, a kupiec twierdził, że przywiózł go ze stepów Akkarth. Tam bardzo rzadko rosną drzewa Llis, z których miejscowi wytwarzają prawdziwe cuda, uchodzą za najlepsze łuki na Planie. Handlarz zawołał trzysta denarów.

— A to złodziej! Aaa, już widzę twój pierwszy błąd. Jak zareagowałeś?

— Cóż, nie mam wiele więcej do powiedzenia. Próbowałem zbić cenę, bo trzysta denarów to była wówczas lwia większość moich oszczędności. Jednak skończyło się na tym, że dałem trzysta dziesięć, i jeszcze mu dziękowałem. A łuk, co mogę o nim powiedzieć. Nieprzyzwoicie wyeksploatowany. Pękł mi w rękach po kilkudziesięciu strzałach, a strzelało się nim tragicznie. I choć był faktycznie cudnej roboty, to gdy później przebadałem drewno, okazało się, że to najzwyklejszy cis. Choć obrobiony był jakoś tak sprytnie, że wcale nie wyglądał.

— Zaraz, jak on to zrobił, za co mu dziękowałeś? Detale, opowiedz mi z detalami. — Boreas skrzywił się, zamyślił na chwilę. Zamknął oczy i zaczął opowiadać.

***

Lekko, letnio ubrany adept uniwersytetu przyciągał wiele zdziwionych spojrzeń na zimowym targu Niezależnego Uniwersytetu Magicznego. Adept nie zdradzał żadnych oznak wyziębienia, choć wszyscy dookoła ubrani byli w futra. Zero gęsiej skórki, drżenia, nic. Swobodnie przechadzał się pomiędzy straganami, aż jego wzrok przyciągnął jeden konkretny przedmiot.

Pięknej roboty łuk refleksyjny.

_Bogowie. Każda osada myśliwska odda wszystko za taki łuk, zwłaszcza elfowie. Ależ okazja! Sam też bym sobie postrzelał! —_ Rozmarzył się Boreas.

— Dzień dobry!

— Witam-witam i o zdrowie pytam!

— Elegancki oręż ma pan na wystawie.

— A pewnie! Misternej roboty Akkarthiański łuk refleksyjny! Na całym kontynencie nie znajdzie Pan wielu takich! Tylko trzysta denarów, okazja!

— Trzysta denarów za łuk trzymany na zimnie przy takiej wilgoci, bez osłony? Jeszcze z założoną cięciwą? Jak długo nie była zdejmowana? I gdzie ma pan sakwę od niego? Nawet byle naoliwioną skórę?

— Panie kochany! Co pan! Przecież ja go codziennie pokrywam warstwą kalafonii, cięciwę zakładam tylko na parę godzinek jak na targu jestem, coby się prezentował należycie! Co mu się może stać! Jakbym o własny dobytek, o własne towary nie dbał, to gdzie bym był?!

_Delikatna, ostrożna sonda… Szczere oburzenie. Wręcz wzburzenie. Nie czuję oznak fałszu. Kurde, to ładnie zacząłem negocjacje._

— A… Jak tak to dobrze…

— No ba! Stary jeździec Akkarthiański łzy miał w oczach, sprzedając mi ten artefakt! A pan mi tu, też coś!

— Nie miałem nic złego na myśli…

_Nie chcę przecież dać za to większości swoich pieniędzy…_

— Ja wierzę — wciąż oburzony handlarz egzotykami strzelałby chyba iskrami, gdyby przyłożyć do niego kawałek bawełny. — Jednak, panie, trza na słowa zważać!

— Tak czy inaczej, trzysta to za dużo. Dam dwieście. — Na te słowa handlarz cofnął się jak rażony gromem, obrócił się plecami i zamachał odganiająco.

— Do widzenia! Miło było! Zapraszam za rok!

Boreasa wmurowało.

— Słucham? Dlaczego?

— Już dwa razy mnie pan obraziłeś! Dwieście za jeden z, może dziesięciu podobnych na kontynencie! O który to niby nie dbam! O rodzoną córkę dbam jednako, niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to nieprawda!

— Już w porządku, w porządku. Dam dwieście… Siedemdziesiąt.

— Trzysta pięćdziesiąt to teraz jest cena dla pana! Ja panu tego nie muszę sprzedawać! Nie za taki bezcen! Ja nie mogę być stratny, ja mam dzieci do wykarmienia, rodziców na utrzymaniu! O!

— Na pewno nie zejdzie pan z ceny choć trochę? Prawie mnie nie stać… — Kupiec przekrzywił głowę, patrzył przez chwilę na adepta w milczeniu.

— Dobrze panu z oczu patrzy, więc moje ostatnie słowo to trzysta dziesięć. — Boreas ponuro kiwnął głową, odliczając monety i wstydząc się za swoje zachowanie.

***

Jan z Holina westchnął ciężko.

— W każdej profesji jest wielu dobrych ludzi, ale i bezczelnych oszustów jest więcej niż mogłoby się zdawać. Trafiłeś na ten drugi typ, ewidentnie. Boreas łypnął na kompana nieco urażonym wzrokiem.

— Mądry jesteś po szkodzie…

— Ale i przed szkodą byłbym równie mądry. Po kolei. Na samym starcie zrobiłeś błąd… Nie. Dwa błędy.

Mag uniósł brew w niedowierzaniu.

— Tak-tak. Nigdy, przenigdy nie robi się dwóch rzeczy. Nie chwali się towaru, o który chcesz się targować. To jest jego robota, nie odwalaj jej za niego. I nie pozwalasz mu zacząć od podania ci ceny. Jak chcesz coś ugrać, to on! On musi się wić jak piskorz, próbując podnieść twoją cenę wywoławczą. Ty musisz być pierwszy. Idziesz do takiego i prosto z mostu walisz: dobry dzień, ten łuczek to bym od pana wziął za stówkę. Widzisz co tu zrobiłem?

— Hmm. Lekko wyszydzasz towar… A cenę podajesz jak za dobrej jakości, ale jednak miejscowy wyrób.

— I pierwszy podaję tę cenę, wiele niższą niż mogę dać! Co dalej, aha. Pięknie go wypunktowałeś na konserwacji łuku. Założona cięciwa, drewno bez osłony w gównianej pogodzie. Świetne. Tylko dałeś się zgasić jak byle podpłomyczek.

Boreas żachnął się.

— Przecież zaripostował…

— Jasne, a kto by tego nie zrobił? Dyrdymały ci wciskał. Wiem-wiem, sprawdziłeś go niby, ale to osobna kwestia. Dlaczego nie pociągnąłeś tematu? To dorzuć pan tę kalafonię, pry, do zestawu! Tak mu było powiedzieć! Przynieś ją tu, to dorzucę za nią grosza. I pokaż mi jak się cięciwę zdejmuje! Zobaczyłbyś jakby się wił, z twardszych refleksów cięciwę żeby zdjąć to trza mieć wprawę i parę w ramionach, trza wiedzieć jak! A ty go magicznie badać próbowałeś? Człowieku. Tacy jak on prawie wierzą w swoje dyrdymały. — Kupiec skrzywił się mocno. — To jest ich chory sekret rzemiosła. Oni sami siebie oszukują. Musisz ich wymanewrować, zmusić do zabrnięcia w kłamstwa tłumaczące poprzednie kłamstwa tak daleko, że wszystko przestanie mu się trzymać kupy i rozleci z wielkim srruu…

— Hmm. No dobrze. Co dalej?

— Stary jeździec miał łzy w oczach, co? — Jan zaśmiał się głośno i szczerze.

— Tak powiedział, mhm.

— No to załóżmy, że to prawda. Akkarth leży daleeko za morzem. Wypytałbym go, gdzie dokładnie go kupił. Na bank strzeliłby…

— Przecież nie wiesz, czy nie kłamał — przerwał mag. — To nie jest niemożliwe, że kupił go od…

— Rdzennego mieszkańca innego kontynentu, z ludu który żyje w tak ciężkich warunkach, że nikt nie dożywa tam starości? Który akurat mieszka w okolicy i sprzedaje przed śmiercią, gdy pieniądze mu już zwisają i powiewają, najcenniejszą pamiątkę rodzinnych stron?

Na dobitkę, przecież Akkarthianie chowają swoich zmarłych razem z ich łukami, wierzą, że broń ma swoją duszę! Przestań. Proszę cię, przestań. Jeszcze te łzy w oczach, przecież to jakaś krotochwila jest. Powtarzam: wypytałbym o szczegóły, niech brnie w łgarstwa. Ani chybi bajdurzyłby o dalekiej wyprawie nad brzeg morza, gdzie znalazł owego staruszka. I wtedy go punktujesz: co, taki kawał tachtał ten łuk, i nikt go jeszcze od niego nie kupił? W lasach Ailunn, przez które musiałby przejechać? W mieście tysiąca mostów, gdzie największą rozrywką obok polityki jest odstrzał harpii? Nawet jeśli to prawda, to ciągła konserwacja to przecież jest dla niego coraz, coraz większy koszt, czas to pieniądz! Gwarantuję ci, że gdyby to wszystko była prawda… To ten cwaniak modliłby się, żeby w końcu znalazł się kupiec. A nie stroił fochy jak panienka na wydaniu.

Jan zrobił efektowną pauzę, ale odpowiedziało mu wyłącznie ciężkie milczenie maga jednocześnie złego na siebie i pozostającego pod wrażeniem wiedzy kupca.

— A więc. Potem jeszcze córka, hę? Że tak dba jak o córkę?

Odpowiedział mu jedynie twierdzący pomruk.

— Kupcy obwoźni… Wielu z nas nie ma rodzin. To ciężkie… — kupiec zaczął przeciągać słowa, mówiąc z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym. Boreas spojrzał na niego ze współczuciem. — Ciężko jest zostawiać rodzinę na całe tygodnie, miesiące nawet, by zarobić na życie. Z reguły kupiec osiada lub zawęża operacyje do najbliższych okolic, gdy się ustatkuje. Jestem jednym z wyjątków… I ja ci to mówię, że nikt żonaty i dzieciaty nie jeździłby sobie na handle aż nad morze, kiedy i w okolicy złoto leży na ulicy. O, zrymowało mi się.

— Logiczne — westchnął Boreas.

— Aż dech zapiera, ha? Wtedy mogłeś zrobić innego wała. Kiedy on o dzieciach na utrzymaniu, trza się było wydrzeć na cały głos: patrzajta ludziska! Oto jest człowiek pracy, w pocie czoła na rodziców i dziatki swoje harujący!

— Chyba przesadzasz. Darmową reklamę miałbym mu robić, z siebie błazna? Jeszcze swoją pozycję w targu osłabiać przy okazji?

— Haha-haa, a nie! Klnę się na bogów, tak bym uczynił! A wiesz, dlaczego? Bo jego sąsiad, niechybnie spode łba obserwujący waszą gadkę od samego początku, odkrzyknąłby wtedy, że on wyłącznie swoją prawicę ma za małżonkę, że łeż to i banialuki! Ha-haa!

— Nie-e — Boreas uśmiechnął się, zarażony wesołością rozmówcy. — To naprawdę jest przesada. Nie zrobiłbyś tego, a nawet gdyby, to nikt by się koledze nie narażał tak go demaskując.

— Koledze? Oj Boreas… Kon-ku-ren-cji! Ha! A nawet jeśli nikt by się nie ozwał, to przerywasz negocjacje, mówisz, że musisz jeszcze pomyśleć — i chodzisz po okolicznych kramach, wypytując o tego łgarza. Po cichu to już by ci każdy dokładnie go zreferował, do czwartego pokolenia wstecz, żebym tak zdrów był. I wtedy wracasz i osaczasz drania. I nie. Nie obraziłby się, bo wierz mi. On bardzo, bardzo chciał tamten łuczek sprzedać.

— Jednak głupio by mu było strasznie. Dość, żeby się ze wstydu schować i zakończyć farsę.

— Głupio? Zawodowemu kłamcy? W życiu by ci się nie przyznał. Ty do niego: „Nie masz dzieci!” a on: „Ale w drodze!” ty znów: „Ale nie masz żony!” on na to, „Nie mamy ślubu, ale jesteśmy razem!” Ha, i wtedy ty udajesz, że masz dość, i się zbierasz. A on ci wtedy: No dobra, sto dwadzieścia! Jeszcze chwila przepychanek i odchodzisz z łukiem za sto pięć, góra sto dziesięć.

— To wszystko brzmi tak, jakby mogło się faktycznie udać — kiwnął głową Boreas. — Dziękuję.

— A czekaj — czekaj, jeszcze jedna uwaga. W życiu się nie zdradzaj, ile faktycznie masz pieniędzy.

— Zanotowano — młody mag pokiwał głową.

— To dobrze. Wiesz, są jeszcze lepsze metody. Na przykład, mogłeś zacząć tak: udajesz, że chcesz kupić coś znacznie droższego, targujesz się niemrawo, kręcisz nosem, ale z jego ceny nie schodzisz. Wreszcie mówisz, że musisz się jeszcze namyśleć, a na razie weźmiesz… O, na przykład ten łuczek, i nawet stówkę za niego dasz. Ale takie i jeszcze inne, bardziej wymyślne numery wymagają sporego doświadczenia i przygotowania terenu. Są też, wybacz, dość elitarną wiedzą…

— Którą nie podzielisz się ze świeżo poznanym człowiekiem. Rozumiem cię, nie przejmuj się.

— To nie tak — żachnął się kupiec. — Przecież sam podzieliłeś się ze mną elitarną wiedzą! Szczerze ci mówię, że najpierw musisz sam pokombinować, nabrać wprawy, pomyśleć nad własnymi sposobami. Dopiero potem można by cię wtajemniczyć w większe cyrki, dopiero wtedy byłbyś w stanie wycinać grubsze numery nie parząc się przy tym — a wierz mi, można by o nich księgę napisać.

Boreas uśmiechnął się.

— Wierzę ci.

Przyjazna cisza, z rzadka przerywana bardziej już trywialnymi wymianami zdań towarzyszyła dwóm podróżnym przez kolejnych kilka godzin. Gdy dotarli wreszcie do Utulina, Boreas zrobił u Jana drobne zakupy i przyjaźnie się rozstali. Dalsza obmyślona przez Boreasa droga prowadziła go bowiem przez sam środek puszczy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij