Nowy sąsiad lady Eve - ebook
Nowy sąsiad lady Eve - ebook
Eve samodzielnie zarządza posiadłością. Już dawno pogodziła się z losem biednej wdowy. Jej życie nabiera barw za sprawą nowego sąsiada, lorda Maxima Levishama. Chociaż z natury skryta, szybko obdarza go zaufaniem. Powierza mu wiele tajemnic, lecz reaguje złością, ilekroć Maxim w dobrej wierze ingeruje w jej życie. Nie wie, że zawróciła mu w głowie, a jej gwałtowne reakcje nie tyle go denerwują, co wprawiają w romantyczny nastrój. Inny nazwałby ją sekutnicą, dla niego Eve jest jak tropikalna burza – gwałtowna, ale cudownie odświeżająca. Cierpliwie walczy o jej uczucie i obiecuje, że nigdy nie zażąda, by wyrzekła się swej dumy…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1063-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Surrey, rok 1810_
Mając przed sobą kolejny pracowity dzień, ubrana w znoszoną niebieską sukienkę oraz w szeroki słomkowy kapelusz chroniący włosy przed słońcem, Eve opuściła dom i skierowała się na pole za murami Grange, pięknego, starego domu otoczonego okazałymi wiązami. Na niebie wschodziło słońce, oblewając ziemię złocistym światłem. Jaskółki krążyły nad czerwonymi makami na obrzeżach pola pełnego złotych kłosów.
Eve westchnęła, zatrzymując się i spoglądając na okolicę. To była jej ulubiona pora dnia, kiedy ciszy jeszcze nie mąciło całodzienne zbieranie plonów.
Nagle rozległ się wystrzał. Stado ptaków wzbiło się w powietrze, trzepocząc skrzydłami i skrzecząc wściekle. Eve ruszyła biegiem w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Dotarła do drogi przecinającej gęsty las. Wrosła w ziemię na widok, który zastała. Szybko ogarnęła wzrokiem sytuację. Na mokrej od rosy trawie leżał mężczyzna, a z rany na jego ramieniu sączyła się krew. Jego wystraszony koń stał nieopodal. Jednak uwagę Eve przykuł przede wszystkim jej brat Robert, który stał nieco dalej ze strzelbą w ręce, wyraźnie przerażony.
– Robert! Coś ty zrobił?
– Nic. Polowałem na króliki. Czy on nie żyje?
Eve natychmiast przystąpiła do działania, klękając obok leżącego mężczyzny. Kiedy położyła dłoń na jego klatce piersiowej, odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu, oddycha.
– To dobrze – odezwał się mężczyzna, otwierając oczy i skupiając wzrok na jej twarzy.
Cofnęła się, nie pojmując przez moment, co się dzieje. Głos mężczyzny brzmiał stanowczo i pewnie. Miał przystojną, szczupłą twarz o kwadratowej szczęce, ciemne, ładne brwi i pełne usta. Ubranie, choć pokryte kurzem z drogi, wskazywało na jednego z najlepszych londyńskich krawców, co znaczyło, że mężczyzna podróżował z daleka. W trakcie upadku spadł mu cylinder, odsłaniając ciemne, zmierzwione włosy lśniące w porannym słońcu. Spojrzała w dwoje przejrzystych oczu. Tętniły życiem i intensywnością, srebrzystoszare i błyszczące.
– Jest pan ranny – stwierdziła, przenosząc wzrok na jego ramię, gdzie rękaw marynarki nasiąkł krwią. – Miejmy nadzieję, że to nic poważnego.
Podniósł się z trudem, krzywiąc się, gdy ból przeszył jego bark. Oparł się o gruby pień drzewa, zamknął oczy i odchylił głowę, oddychając ciężko.
Bez zbędnych ceregieli Eve energicznie rozsunęła jego nasiąkniętą krwią marynarkę. Poluzowała fular pod szyją i kamizelkę oraz rozpięła koszulę, przybierając beznamiętny wyraz twarzy podczas oględzin rany. Potem wstała, podciągnęła sukienkę i oderwała kawałek halki. Złożyła materiał, którym następnie zatamowała krwawienie.
– Rana nie jest głęboka, miał pan szczęście.
– Szczęście? – skwitował ironicznym tonem. – Miło, że tak pani sądzi.
Ujęła dłoń mężczyzny i położyła na prowizorycznym opatrunku.
– Proszę mocno uciskać. Pójdziemy do domu i porządnie ją opatrzę.
– Nie trzeba. Proszę pomóc mi wsiąść na konia, potem pojadę dalej. Mój lekarz obejrzy ranę.
– Nie warto o tym dyskutować. Mój dom jest niedaleko. – Wstając, zwróciła się do brata: – Pomóż nam, Robercie.
– Rozumiem, że to ten młody człowiek mnie postrzelił.
– Na to wygląda – odparła.
Wolała nie myśleć o konsekwencjach ani o tym, jak do tego doszło, skoro brat polował na króliki.
– Na pewno wszystko się wyjaśni, ale najpierw trzeba opatrzyć ranę. Jeśli śrut nadal w niej tkwi, trzeba go usunąć, ale według mnie to tylko draśnięcie.
Razem z bratem pomogli mężczyźnie stanąć na nogi. Oparł się o drzewo, chwiejąc się niepewnie.
– Pomóżcie mi wsiąść na konia.
– To niewskazane i nierozsądne. Może pan spaść i doznać poważniejszych obrażeń.
– Zawracanie głowy – sarknął.
– No właśnie. Robercie, weź konia. A teraz chodźmy – poleciła, podając bratu swój kapelusz. Zarzuciła sobie rękę mężczyzny na ramiona. – Jeśli pan się na mnie oprze, dojdziemy wkrótce do domu. Proszę uciskać ranę.
– Jestem pod wrażeniem pani zaradności, panno…?
– Pani – sprostowała. – Pani Eve Lansbury.
– Ach… Żona Matthew Lansbury’ego.
– Wdowa – poprawiła.
Popatrzył na nią uważnie.
– Tak, oczywiście. Przykro mi z powodu pani straty. – Zawahał się i zamknął oczy, gdy na moment go zamroczyło. – Co mi się stało, do cholery?
– Został pan postrzelony. Proszę nie przeklinać – skarciła go. – Jest czas i miejsce na nieprzyzwoity język, ale nie teraz, więc byłabym wdzięczna, gdyby pan się pohamował.
Drgnęły mu usta, ale stłumił uśmiech.
– Przepraszam, całkiem się zapomniałem. Nie chciałem wykazać się brakiem szacunku.
– Dziękuję. A teraz chodźmy, zanim wykrwawi się pan na śmierć.
W milczeniu zaprowadziła go bezceremonialnie do domu. W połowie drogi odniosła wrażenie, że byłby w stanie iść o własnych siłach, ale najwyraźniej był zadowolony, że przyjęła na siebie część jego ciężaru. Spróbowała ocenić w myślach jego charakter. Według niej był pewny siebie i uparty. Od śmierci męża nie przebywała tak blisko żadnego mężczyzny. Objęta ramieniem nieznajomego, poczuła ciepło, wigor i twarde mięśnie oraz lekki aromat cygar i brandy w jego oddechu, który muskał jej policzek.
Kiedy dotarli do domu, podniosła spódnice, żeby wygodnie wejść po schodach, odsłaniając solidne buty, które zakładała do pracy w polu.
– Świetne buty. Armia mogłaby w takich długo maszerować.
Opuszczając spódnice, Eve spojrzała na niego.
– A pan coś o tym wie, panie…?
– Hrabia Levisham, Maxim Randall. I owszem, wiem, bo buty moich żołnierzy nie zawsze były tak dobrej jakości.
– Widziały lepsze dni, ale nadal dobrze mi służą.
Kiedy Eve poznała jego tożsamość, jej twarz przybrała dziwny wyraz, a w oczach pojawiła się głęboka niechęć, którą dostrzegł. Patrzył na Eve trochę rozbawiony, trochę zaciekawiony, a trochę drwiąco.
– Takie spojrzenie oznacza, że słyszała pani o mnie.
– Mieszka pan w sąsiedztwie, zatem pańskie imię jest mi znane.
To była prawda. Wiedziała również, że po śmierci brata, który zginął na polowaniu, odziedziczył tytuł i posiadłość Netherthorpe. Po tym, co słyszała o znamienitym sąsiedzie, niekoniecznie chciała go poznawać. Miał może ze trzydzieści lat, emanował arystokratyczną elegancją i poczuciem władzy. Według lokalnych plotek był aroganckim mężczyzną, który w czasie wolnym od wojskowej służby robił, co mu się żywnie podobało i z kim chciał. W plotkach łączono go z kilkoma pięknymi kobietami z Londynu, a jego skandale były głośne. Każda rozważna młoda kobieta dbająca o reputację trzymałaby się od niego z daleka.
Eve pomogła mu wejść do domu.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała, odsuwając się od niego. – Myślę, że może pan już iść sam. Proszę tędy.
Poszła przed nim do salonu i wskazała sofę pod oknem. Wygładziła spódnice i pospieszyła do kuchni.
Agatha Lupton, wieloletnia gospodyni w Grange, przygotowywała kolację. Z podwiniętymi rękawami rozwałkowywała ciasto na mięsną zapiekankę, a policzki miała umazane mąką. Spojrzała na Eve, nie przerywając pracy.
– Co się stało? – zapytała, zauważając jej zarumienioną twarz.
– Mamy mały kryzys – odparła Eve, napełniając miskę wodą i zabierając z szafki opatrunki. – Nowy lord Levisham z Netherthorpe został postrzelony i potrzebuje pomocy.
Agatha przerwała wałkowanie ciasta, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
– Dobry Boże! Hrabia Levisham z Netherthrope? Postrzelony? Kto, u licha, zrobiłby coś takiego?
– Nie wiem – odparła Eve. Postanowiła nie obwiniać brata, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. – Na szczęście rana jest powierzchowna i nie zagraża życiu.
– Sal jest na górze i sprząta dziecięcy pokój. Zawołać ją?
– Nie. Dam sobie radę.
– Jaki on jest, ten nowy hrabia? Podobny do poprzedniego?
– Nie obracałam się w tych samych kręgach co Andrew Randall, więc nie wyrobiłam sobie o nim opinii. Z tego, co pamiętam, a spotkałam go tylko raz i widywałam od czasu do czasu w kościele, są do siebie podobni, choć moim zdaniem obecny hrabia Levisham jest nieco wyższy od brata . Gdy tylko opatrzę mu ranę i pojedzie do siebie, odetchnę z ulgą.
Po powrocie do salonu Eve postawiła miskę z wodą na stoliku i ostrożnie zdjęła zakrwawiony materiał z ramienia hrabiego.
Jego nagie, umięśnione ramię i bark lśniły w miękkim świetle. Na szczęście rana nie krwawiła już tak mocno.
Eve rozchyliła ją, żeby sprawdzić, czy nie ma w niej śrutu. Kiedy upewniła się, że tam nie tkwi, zanurzyła szmatkę w wodzie i przystąpiła do przemywania rany. Twarz hrabiego stężała, po chwili zacisnął zęby. Serce jej się krajało, bo nie chciała sprawiać mu bólu. Natomiast dotykanie jego ciała było strasznie intymne. Był silny i smukły, ale nie chudy, miał twarde mięśnie. Opatrywała go szybko i sprawnie.
– Przeżyje pan – stwierdziła, starając się skupić na czynnościach i nie myśleć o jego ciele. – Pewnie będzie pan chciał, żeby to obejrzał pański lekarz, ale to powierzchowna rana i wkrótce się zagoi.
– Jestem przekonany, że pani opatrunek wystarczy.
– Trzeba go często zmieniać, dopóki rana nie zacznie się goić. Na pewno ktoś się tym zajmie. Czy dobrze domyślam się, że właśnie wrócił pan z zagranicy?
– Tak. Z Hiszpanii. Miło z pani strony, że pani mi pomaga.
– Przynajmniej tyle mogę zrobić – odparła, zerkając na brata czającego się w drzwiach, wciąż ze strzelbą w ręce i pobladłą twarzą. – Lepiej idź i schowaj to, Robercie, zanim znowu kogoś postrzelisz.
– Ale to nie ja. Przysięgam, że to nie ja.
Hrabia Levisham popatrzył na niego uważnie.
– Niewiarygodne, że przez ostatnie cztery lata walczyłem z Francuzami, unikając ostrzału z karabinków i armat, a po powrocie do domu padłem ofiarą młodego mężczyzny polującego na króliki. Błagam, nie rozpowiadajcie tego. Stałbym się pośmiewiskiem.
Miał ironiczny i kpiący ton głosu. Nie wpłynęło to dobrze na nastrój Eve.
– Może powinien pan wysłuchać mojego brata. Jeśli twierdzi, że tego nie zrobił, to tak było. On nie kłamie.
Przyjmując z ulgą obronę siostry, Robert wszedł do pokoju.
– To prawda. Nie wystrzeliłem dzisiaj ani razu. Proszę – powiedział, podsuwając broń pod nos hrabiego. – Może pan sprawdzić, czy strzelałem.
– Więc jeśli nie ty, to kto?
– Nie mam pojęcia. Ktoś strzelił z naprzeciwka.
Hrabia zamyślił się. Jego twarz wyglądała sympatycznie, ale wzrok miał nieprzenikniony. Następnie skinął głową.
– Dobrze. Wierzę ci. – Odsunął lufę strzelby od twarzy. – Zaczynam rozumieć, że celem byłem ja, a nie królik. Dowiem się, kto za tym stoi. Czy widziałeś kogoś podejrzanego?
– Tak. Zauważyłem mężczyznę znikającego wśród drzew. Nie widziałem jego twarzy. Miał na sobie ciemne ubranie i kapelusz nasunięty na oczy.
– Jego koń? Jakiej był maści? Brązowy, kary? – dopytywał się hrabia.
– Ciemnobrązowy, ale kiedy usłyszałem strzał, byłem bardziej skupiony na tym, co się stało, niż na jego koniu.
Hrabia skinął głową z ponurym wyrazem twarzy.
– Ktokolwiek to był, wiedział, że jadę do Netherthorpe. Czekał na mnie. Nie próbował mnie okraść, więc zakładam, że chciał mnie zabić. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Skoro raz spróbował, to nie zrezygnuje.
Eve spojrzała na niego.
– Musi pan zadbać o swoje bezpieczeństwo i zachować należytą ostrożność.
– Taki mam zamiar. Nie jestem typem, który boi się własnego cienia i cofa przed niebezpieczeństwem. Jako żołnierz musiałem uważać, nie przewidziałem jednak, że będę musiał zachować ostrożność także w domu.
– Wygląda na to, że ma pan wroga, który życzy panu śmierci. Robert, hrabia Levisham na pewno doznał szoku. Nalej mu brandy, a potem schowaj strzelbę. Wiesz, że nie lubię broni.
Robert zrobił, co mu kazała, nalał brandy i podał hrabiemu, po czym zniknął.
– Robert ma wkrótce wyjechać do Woolwich, do Królewskiej Artylerii. Cieszy się na ten wyjazd.
– Odbyłem tam szkolenie. Przy odrobinie szczęścia wojna w Hiszpanii skończy się, zanim pani brat zostanie wysłany na front.
– Mam taką nadzieję. Gdy tylko uda się pokonać Bonapartego, wojna dobiegnie końca.
Eve kontynuowała opatrywanie rany, nakładając na nią leczniczą maść.
– Nie wróci pan do swojego pułku?
– Nosiłem mundur tak długo, że stał się niemal częścią mojej osobowości, ale nie, nie wrócę.
Eve podniosła wzrok i spojrzała na niego.
– Czy wyczuwam nutę żalu?
Lekko kiwnął głową.
– Po dwunastu latach służby niełatwo przystosować się do życia w cywilu.
– A więc rozstał się pan z mundurem – powiedziała, spoglądając na jego świetnie skrojoną i uszytą marynarkę. – Pański krawiec na pewno jest zachwycony możliwością ubierania tak znamienitego bohatera wojen z Bonapartem. No cóż – dodała z lekkim rozbawieniem – dżentelmen w tak drogim i stylowym ubraniu będzie przedmiotem zazdrości każdego kawalera w Londynie.
– Mam szczęście, jeśli chodzi o krawca. Od wielu lat szyje mi ubrania, głównie mundury. Odkąd odszedłem z wojska, cieszy się, że może w końcu ubrać mnie tak, bym prezentował się jak prawdziwy dżentelmen.
– Właśnie. Sądzę, że nawet król stylu i mody, pan Brummel, na pana widok przysiądzie z wrażenia.
Widząc jego zaskoczone spojrzenie, roześmiała się.
– O tak, hrabio. Może i mieszkam i pracuję na wsi, ale bywam w Londynie, mam rodzinę w Kensington. Nawet ja słyszałam o ekstrawaganckim panu Brummelu.
– Są tacy, którzy nie słyszeli. Mój krawiec ma wyrafinowany gust i strojenie mnie w krzykliwe stroje byłoby sprzeczne z jego zasadami, ja zaś nie mam ochoty upodabniać się do przesadnie wystrojonego Beau Brummela. Poza tym słyszałem, że ten pan ostatnio wypadł z łask księcia regenta. Krążą też plotki, że jest naprawdę mocno zadłużony i nie nosi się już tak stylowo jak kiedyś. – Rzucił posępne spojrzenie Eve, która nadal opatrywała ranę. – Czy pani uwaga co do mojego ubrania była sugestią, że jest z nim coś nie tak?
– Nie, skąd. Właściwie to powinnam pochwalić talent pańskiego krawca, chociaż przypuszczam, że bardzo by się zdenerwował, widząc, w jakim stanie jest teraz pańska marynarka. Przykro mi z powodu śmierci pańskiego brata. Całe hrabstwo było wstrząśnięte. Straszna tragedia.
– Tak, owszem – rzucił krótko z miną wskazującą, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. – Pani pracownicy będą zajęci teraz żniwami – stwierdził, zmieniając temat i uważnie obserwując jej twarz.
– Zaczynamy jutro, przynajmniej taką mam nadzieję, o ile uda mi się znaleźć pomocników.
– Nie zgłosili się żadni robotnicy do wynajęcia?
– Nie. Nie w tym roku.
– Czemu? O tej porze roku nie brakuje ludzi szukających pracy.
– Wiem, ale ten rok jest inny. Wszyscy w okolicy zbierają plony, więc jest popyt na robotników. Zazwyczaj dopisywało nam szczęście. Ci, którzy pracowali tu w przeszłości, często wracali. W tym roku jest inaczej.
– Dlaczego jest inaczej?
– Sir Oscar Devlin płaci im kilka szylingów więcej, niż ja mogę zapłacić, więc ci, którzy pracowali dla mnie od lat, teraz poszli do niego.
– A co z ich lojalnością wobec pani?
Wzruszyła ramionami.
– Nie ma znaczenia, gdy w grę wchodzą pieniądze.
– Nie może pani pójść do niego i wyjaśnić, jak pani szkodzi?
Pokręciła głową.
– Sir Oscar Devlin jest ostatnim człowiekiem, którego poprosiłabym o przysługę. Ani mi się śni. Nie winię pracowników, mają rodziny na utrzymaniu. Każdy grosz się liczy. Jakoś sobie poradzimy. Wygląda na to, że co roku nad zbiorami ciąży jakaś klątwa. Jak nie kiepska pogoda, to słabe plony. W zeszłym roku były słabe i rok wcześniej też. W tym roku doskwiera nam brak pracowników. .
– Pracuje pani w polu?
– Pracuję i równocześnie nadzoruję pracę. Zawsze jest wiele do zrobienia w posiadłości, ale teraz mamy wyjątkowo pracowity czas. Zebranie zboża przed załamaniem pogody jest najważniejsze.
Zaskoczył ją, ujmując jej dłoń i przeciągając kciukiem po odciskach na jej ręce.
– Widzę, że pani ciężko pracuje. Praca w polu nie jest dla dam.
– Nie jestem słabą kobietką ani też damą – odparła, cofając rękę. – Wiem, że to, co robię, jest źle widziane przez mieszkańców Woodgreen. Mają mnie za dziwaczkę, ale nie przeszkadza mi to. Po prostu robię swoje. Ziemia jest zawsze taka sama, nie ocenia. Poza tym grupa, która zwykle przychodzi tutaj pracować o tej porze roku, składa się z kobiet i dzieci. Dlaczego miałabym tylko patrzeć, jak harują?
– A pani reputacja?
– Jaka reputacja? Zdaję sobie sprawę, że dostarczam rozrywki w Woodgreen, prawdopodobnie będzie tak jeszcze przez wiele lat. Nie przejmuję się tym w najmniejszym stopniu, więc niech pan daruje sobie takie uwagi.
– Dobrze.
– Świetnie.
Eve zamilkła, czując na sobie jego wzrok. Niby jak miała mu powiedzieć, że jej sytuacja jest fatalna? Jeszcze nigdy nie było tak źle. Każdy zarobiony grosz wkładała w posiadłość. Życie było ciężkie, a żal bezcelowy, mimo to ciągle ją dławił i przytłaczał.
– Więc ma pani zatarg z Oscarem Devlinem?
– Owszem. Chciałby, żeby wszyscy w Woodgreen i okolicach traktowali go jak władcę, bo posiada najwięcej ziemi. Tylko mój majątek i oczywiście część terenów Netherthorpe, która należy do pana, są poza jego kontrolą, ale nie ma oporów przed próbami przejęcia przynajmniej części z nich.
– Prośbą albo groźbą, z tego co wiem.
– Zgadza się. Chce, żebym sprzedała mu część mojej najlepszej ziemi pod budowę domów dla jego pracowników. Próbuje różnych metod, licząc, że wreszcie zmęczona kłopotami przystanę na jego ofertę. Na razie mu się nie udało.
Sir Oscar był jednym z możniejszych właścicieli ziemskich w Woodgreen. Uprawiał pięćset akrów ziemi i prowadził interesy, snując bardzo odważne plany na temat przyszłych inwestycji.
– Jest pani wojowniczką. To widać.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Muszę nią być, nie mam wyjścia. Kiedy Matthew zmarł, postanowiłam przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu. Nigdy się nie poddam, dopóki nie zbiorę całego zboża aż do ostatniego kłosa, a potem zasieję jeszcze więcej i zacznę od nowa.
W oczach hrabiego błysnął podziw.
– Moje wyrazy szacunku – powiedział, uśmiechając się ciepło. – Niech pani trzyma głowę wysoko. Devlin musi się przekonać, że pani się tak łatwo nie podda. Ale to wpływowy człowiek, poza tym jest pomysłowy i przebiegły, wie, jak manipulować ludźmi – dodał cicho, niemal do siebie. – Brat w przeszłości prowadził z nim spór o ziemię, Devlin potrafi zaleźć za skórę.
Eve spojrzała na niego nagle, po czym odwróciła wzrok. Jeśli hrabia Levisham również miał zatargi z sir Oscarem, to nie była jej sprawa. Czy nie miała dość własnych problemów, żeby zajmować się jeszcze cudzymi?
– Nie boję się sir Oscara Devlina.
– Rozumiem, ja tylko ostrzegam, Woodgreen to małe miasteczko i wszyscy się tu znają. Czy pani się to podoba, czy nie, Devlin jest groźnym przeciwnikiem.
– Nie jest przyzwyczajony, że ktoś mu odmawia, ale to jego problem.
Eve skończyła opatrywać ranę i podała hrabiemu marynarkę.
– Niestety jest zniszczona, ale nie wątpię, że ma pan ich więcej.
– Owszem.
Pochłonął resztki brandy, zanim wstał.
Nagle drzwi uchyliły się i do środka wpadło dziecko z burzą jasnych loków i zielonymi oczami. Chłopczyk chwiejnym krokiem podbiegł do Eve, po czym schował się za jej spódnicą. Po chwili weszła młoda kobieta i podbiegła do chłopca.
– Tu jesteś, mały nicponiu.
Dziecko zachichotało, gdy kobieta wzięła je w ramiona.
– Przepraszam, pani Lansbury. Chciał się z panią zobaczyć i nic nie mogło go powstrzymać.
Eve roześmiała się, jak zawsze uradowana na widok syna. Był radością i miłością jej życia. Wszystko zawsze robiła z myślą o nim.
– W porządku, Nesso. – Zwróciła się do hrabiego: – To Christopher, mój trzyletni syn. Jak pan widzi, niezły z niego urwis.
Hrabia uśmiechnął się, gdy Christopher machnął do niego pulchną piąstką, wcale niespeszony obecnością obcego mężczyzny.
– Daj mu śniadanie, Nesso, a potem niech się pobawi w ogrodzie.
– Dobrze – odparła Nessa. Dygnęła i wyprowadziła dziecko.
– Wspaniały chłopiec – powiedział hrabia, podchodząc do drzwi.
– To prawda. Odziedziczy Grange. Muszę zadbać o jego przyszłość.
– To dlatego tak ciężko pani pracuje. Mądra decyzja. Bardzo pani dziękuję – powiedział, wskazując na swoje ramię. – Na szczęście była pani w pobliżu. Kto wie? Może ten, który próbował mnie zabić, wykorzystałby moje osłabienie i wróciłby, żeby dokończyć dzieła.
– Dlaczego ktoś miałby czyhać na pana życie? Może jakiś wściekły mąż? Ma pan opinię rozpustnika, hrabio – zauważyła, śmiejąc się lekko z filuternym błyskiem w oku.
Uniósł brew w udawanym zdziwieniu, a na jego ustach zadrgał uśmiech.
– Chce pani powiedzieć, że ten atak na moją osobę wcale pani nie dziwi?
– Raczej nie. Pańska sława pana wyprzedza. Według plotek jest pan typem aroganckiego arystokraty, który kolekcjonuje wrogów z taką samą łatwością, z jaką inni kolekcjonują tabakierki. Nie wspominając o tym, że jest pan znanym hulaką, który uwiódł już wszystkie Angielki i kobiety na całym Półwyspie Apenińskim. Dziwię się, że mając taką renomę, unika pan ataków ze strony wściekłych mężów i ojców.
Nie poczuł się wcale urażony, odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.
– Widzę, że będę musiał przy pani pamiętać o dobrych manierach. Chociaż pragnę dodać na moją obronę, że to zwykłe oszczerstwa ze strony tych, którzy nie mają nic lepszego do roboty niż rozsiewanie plotek. Niech pani nie wierzy we wszystko, co ludzie gadają.
– Nie wierzę – odparła, śmiejąc się cicho. – Na pewno dużo w tym przesady. Wstrzymam się z osądem.
– Dziękuję. Miło z pani strony.
Eve wyszła z nim na zewnątrz, gdzie Robert przytrzymywał konia.
– Była pani bardzo miłą gospodynią. Dziękuję.
– Czasami potrafię być czarująca.
Uśmiechnął się.
– Pewnie jak my wszyscy. Świadczy to zarówno o naszych zaletach, jak i wadach. Chociaż inaczej wyobrażałem sobie wdowę właścicielu ziemskim.
– A jak pan sobie ją wyobrażał?
W jej oczach mignął prowokacyjny błysk.
– Sroga matrona w średnim wieku, z siwymi włosami…
– Z czarnym kotem i miotłą – skwitowała z kpiącym śmiechem. – Jeśli moja sytuacja się nie zmieni, nie będzie to dalekie od prawdy. Kiedy Matthew zmarł dwa lata temu, nie miałam pojęcia, jak źle sprawy stoją. Szybko się o tym przekonałam. Gdy tylko rozniosła się wiadomość o jego śmierci, zewsząd rzucili się na mnie wierzyciele. Spłaciłam długi, licząc na to, że dzięki żniwom odzyskam pieniądze i przetrwam do następnego roku, ale tak się nie stało.
– A co z krewnymi, którzy mogliby panią wspomóc?
– Matthew nie miał rodziny, może tylko dalekich krewnych, z którymi nie utrzymywał kontaktu. Własnej rodziny nie chcę mieszać do moich problemów.
Chwyciwszy uzdę, lord Levisham odwrócił się do niej i spoważniał.
– Proszę pamiętać, co powiedziałem o Oscarze Devlinie. Nie mówiłem tego ot tak sobie. Mam nadzieję, że żniwa pójdą dobrze.
– Zobaczymy. Modlę się codziennie o cud… ale po co panu o tym opowiadam? Niech pan idzie swoją drogą i zapomni o wdowie Lansbury.
Spojrzała na niego, a on skrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
– Żeby to było takie proste. – Błysnął białymi zębami, a jego oczy zaśmiały się do niej. – Nie będzie łatwo o pani zapomnieć.
– Na pewno da pan radę.
– Dopóki jest pani moją sąsiadką, nie sądzę.
– Nigdzie się nie wybieram. Zarządzanie gospodarstwem należy do moich obowiązków, dopóki Christopher nie osiągnie wieku, w którym sam się tym zajmie. Nikt inny tego nie zrobi.
– A jeśli pani syn nie będzie chciał uprawiać ziemi, co wtedy?
– Sam zdecyduje. Może sprzedać Grange, ale to musi być jego decyzja. Do tego czasu będę zajmować się posiadłością najlepiej, jak potrafię.
– A jeśli pani postanowi ponownie wyjść za mąż?
– To wymagałoby głębokich przemyśleń.
– Powinna pani wyjść za bogacza. To byłby koniec wszystkich pani kłopotów.
– I przysporzyłoby mi nowych. Byłam już mężatką, nie podobało mi się. Musiałabym poznać kogoś bardzo wyjątkowego, żebym dała się skusić po raz drugi.
Odsunęła się, gdy dosiadł wierzchowca.
– Miłego dnia, hrabio.
Dotknął ręką ronda cylindra.
– Miłego dnia, pani Lansbury.
Eve stała w ciepłym słońcu i patrzyła, jak odjeżdża. Nie tylko z powodu słońca czuła się rozgrzana. Kiedy wcześniej znajdowała się blisko niego, na moment spojrzeli sobie w oczy. Ta krótka chwila wystarczyła, żeby jej serce zatrzepotało, a po ciele rozeszło się ciepło.
Powiedziała mu o swoich obawach związanych ze żniwami i o kłopotach Grange. Nie powiedziała mu jednak o samotności kobiety próbującej zarządzać majątkiem. Sąsiedzi jej nie wspierali, raczej z niej szydzili. Nie wspomniała o rozgoryczeniu po utracie męża, który przypadkowo się zastrzelił. Jednak przedtem właściwie porzucił ją dla innej
Matthew poznała w Londynie. Zabierał ją do teatru i na przyjęcia, a ona, zachwycona uwagą, jaką jej poświęcał, cieszyła się z jego towarzystwa. Był przystojny, czarujący i uprzejmy, a ona, podatna na wpływy osiemnastolatka, polubiła go i była gotowa go pokochać. Jednak po ślubie odkryła, że ożenił się z nią tylko dla jej sporego posagu, którym chciał podreperować swoje kulejące finanse.
Po jego śmierci zastanawiała się, jak u licha poradzi sobie bez niego, a stres związany z opieką nad półrocznym dzieckiem był tak wielki, że tylko cudem go przetrwała. Radziła sobie nie najgorzej, zaskakując samą siebie. Doznała szoku, gdy odkryła, że utrzymywał relację z inną kobietą. Kiedy zapytała go o romans, naskoczył na nią i powiedział, że powinna być mu wdzięczna za małżeństwo, bo nikt inny nie był nią zainteresowany.
Nic nie mogła na to poradzić. Nie mogła unieważnić małżeństwa, więc zacisnęła zęby. Jeszcze przez wiele miesięcy po śmierci męża czuła się zdradzona i upokorzona, zanim wreszcie zaczęła myśleć o nim w chłodny i pozbawiony emocji sposób. Przetrwała dzięki dumie. I to właśnie jej duma ucierpiała z powodu niewierności męża, a nie serce.
Przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie okaże strachu ani lęku przed żadnym mężczyzną, a zwłaszcza przed takim, który będzie próbował ją kontrolować i nad nią dominować. Cokolwiek czuła do męża, umarło razem z nim. Oboje cieszyli się z narodzin syna. Matthew był z niego niezwykle dumny. Christopher był śliczny, idealny i zdrowy, to dzięki niemu odnalazła nadzieję po śmierci Matthew.
Odsuwając od siebie wspomnienia, Eve nadal patrzyła, jak hrabia Levisham odjeżdża drogą prowadzącą do Netherthorpe, ogromnej wiejskiej posiadłości, która od pokoleń należała do rodziny Randallów.
Dziwne spotkanie ze znamienitym sąsiadem wywarło na niej większe wrażenie, niż się spodziewała. Był bardzo pewny siebie i stanowczy, sprawiał wrażenie bystrego człowieka, który potrafi osiągnąć każdy zamierzony cel. Przeczucie mówiło jej, że jego charakter ma wiele odcieni, począwszy od wyniosłości i niefrasobliwości, a skończywszy na poczuciu własnej nieomylności. Zastanawiała się, czy plotki na jego temat były prawdziwe Czy był taki, jak o nim mówiono?
Przekonana, że nigdy się tego nie dowie, z westchnieniem wróciła do gabinetu i otworzyła księgę rachunkową, przeglądając kolejne strony. Schludne rzędy cyfr wyglądały dokładnie tak samo jak wczoraj i przedwczoraj. Podczas gdy Henry Doyle nadzorował sprawy związane z rolnictwem, Eve zajmowała się prowadzeniem domu i księgowością, ściśle kontrolując dochody i wydatki. Niestety te drugie były na razie większe od pierwszych. Taki podział obowiązków odpowiadał im obojgu, choć Eve nie była szczególnie dumna z tego, że często musi zakasać rękawy i pomagać robotnikom.
Opierając się na krześle, przypomniała sobie, jak to było, kiedy Matthew przywiózł ją do Grange. Dzięki jej posagowi prowadzili dostatnie i wygodne życie. Przyjmowali gości i odwiedzali przyjaciół oraz sąsiadów. Teraz nie było czasu ani pieniędzy na wymyślne przyjęcia. W stajniach w tamtym czasie mieli wiele wspaniałych koni, teraz znajdowały się tam tylko te mocne i wytrwałe, zdolne do pracy na roli i jeden przeznaczony dla niej do jazdy konnej i zaprzęgany do bryczki.
Wyjęła z kieszeni klucz i otworzyła szufladę biurka. Wyjęła z niej małe pudełko. Na fioletowym aksamicie leżał sznur pereł. Dotknęła go z czułością. Należał do jej matki, był jedyną wartościową rzeczą, jaką posiadała. Z ciężkim sercem odłożyła go na miejsce i zamknęła szufladę. Trzeba będzie go zastawić. Jutro rano wybierze się do Woodgreen. W domu były obrazy i inne cenne przedmioty, które można było sprzedać, ale należały do Christophera, były spadkiem po jego ojcu.
Zamknęła ciężką księgę, wyszła z gabinetu, wzięła kapelusz i ruszyła na pole. Odpowiedzialność za dom, ziemię i zależnych od niej ludzi wpędzała ją w coraz większą rozpacz. Ale co da zamartwianie się? Co ma być, to będzie, więc lepiej wziąć się do roboty i ratować plony. Przynajmniej pogoda dzisiaj, dzięki Bogu, dopisywała.
Gdy Maxim odjeżdżał, zostawiając za sobą Grange i jego właścicielkę stojącą na schodach, próbował określić, co go w niej tak pociągało. Z pewnością nie była przeciętna. Była wysoka i smukła, miała niezwykle wyraziste rysy twarzy, wydatne kości policzkowe, oczy o barwie ciepłego brązu, ciemne rzęsy i brwi. Miała w sobie zmysłową pewność siebie, a w jej uśmiechu kryła się niewinna próżność.
Był oszołomiony tym, czego doświadczył. Zachwycił go nie tylko jej wygląd, ale otaczająca ją aura. Nie wierzył w przeznaczenie, a jednak coś się między nimi wydarzyło od momentu, gdy pojawiła się w lesie. Ona też to poczuła, widział to w jej twarzy.
Zastanawiał się, co takiego zrobił jej mąż, że miała w sobie tyle goryczy. Nie pamiętał, żeby jakakolwiek kobieta rozmawiała z nim tak szczerze jak ona. Podobało mu się, jak przechylała głowę na bok, gdy na niego patrzyła. Podziwiał jej lśniące włosy w kolorze dojrzałego zboża i spięte w ciężki kok z tyłu głowy. Podobała mu się również jej otwartość, pewna niewinność, a jednocześnie znajomość realiów. Nigdy nie spotkał nikogo podobnego, ale też dawno nie był nigdzie, gdzie mógłby kogoś takiego poznać.
Pomyślał o jej synu, uroczym dziecku o kędzierzawych włosach. Przypomniał sobie, jak chłopczyk wpadł do pokoju i ze śmiechem przylgnął do matki. Maxim zrozumiał, jakie były jej relacje z chłopcem. Łączyła ich więź, stanowili całość. Mieli coś, czego on nigdy nie miał.
Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, ale potem zajęła jego myśli pilniejsza sprawa, czyli ustalenie tożsamości człowieka, który próbował go zabić. Ktokolwiek to był, incydentu nie należało ignorować. Rosła w nim zimna, twarda wściekłość, tłumiąca inne uczucia. Czuł palącą potrzebę odnalezienia osoby, która go zaatakowała.