- W empik go
Nowy Świat - ebook
Nowy Świat - ebook
Sky, Estra i Maroon to przyjaciele, którzy osieroceni po buncie maszyn, dorastają razem w Kolebce, osobliwym domu dziecka rządzonym przez tak zwanych Rodziców. Przy pierwszej sposobności uciekają i ukrywają się wśród im podobnych mieszkańców nizin społecznych.
Estra, specjalistka od sieci informatycznych zajmuje się ochroną przyjaciół, Sky przenosi w umyśle dane, co pozwala przetrwać w Nowym Świecie. Maroon, pół hybryda, pół człowiek, pracuje w kopalni, aby zapewnić wszystkim byt.
Po apokalipsie świat dzieli się na dwie części; niższe warstwy zamieszkują szeregowi pracownicy pozbawieni praktycznie praw. Codziennie obserwują Wyżynę, krainę do której nie mają dostępu, a którą zamieszkują niczego nieświadomi wybrańcy. Któregoś dnia zostaje porwana córka prezydenta Wyżyny, a spokojne życie przyjaciół okazuje się iluzją. Jeśli nie chcą powrócić do miejsca, z którego uciekli, ocalić świat i znaleźć uciekinierkę, muszą udać się na Wyżynę.
Co jest prawdą a co iluzją? Kto jest przyjacielem a kto wrogiem? Te kwestie muszą rozstrzygnąć, aby uratować swoje życie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-829-5 |
Rozmiar pliku: | 832 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wypadek gdyby ktoś wątpił o autentyczności moich słów,
gotów jestem wskazać źródła, skąd czerpię te wiadomości.
Ja, Klaudiusz, Robert Graves, tłumaczenie Stefan Essmanowski
Sky stał w oknie i patrzył na morze, którego fale połyskiwały delikatnie w świetle wschodzącego słońca. Był wybrańcem. Razem z innymi szczęśliwcami, którzy po Tamtych Dniach wyciągnęli szczęśliwy los, mieszkał na Wyżynie. Teraz spokojny, pozwalał, by pierwsze promienie – zapowiedź ciepłego dnia – ogrzewały mu twarz. Tarcza słońca łagodnie wysuwała się zza horyzontu. Świecąca kula wydawała się zapraszać chłopca, aby opuścił piękny, bezpieczny dom i udał się na plażę, gdzie widok był pewnie jeszcze piękniejszy. Sky zrobił krok i dotknął szyby palcami. Pod dłonią pokazało się pęknięcie.
Zmarszczył brwi. Nie czuł niepokoju, jedynie zdumienie. Wyżyna nie miała prawa mieć żadnych pęknięć. Tymczasem rysa na szkle robiła się coraz grubsza i grubsza, aż w końcu szyba z suchym trzaskiem pękła na tysiąc kawałków, pozostając jednak ciągle w okiennej ramie. Sky, zaskoczony, patrzył na siateczkę drobnych pęknięć.
Nagle poczuł pod nogami delikatny ruch. Spojrzał w dół i zobaczył kolejne pęknięcie. Szczelina poszerzała się tak szybko, że ledwie zdążył uskoczyć, aby nie spaść w czarną czeluść ziejącą z powstającej dziury.
„Trzeba uciekać”, zabrzmiało mu w głowie, jednak oporne stopy stały w miejscu, jakby przyklejone do podłoża. Najwyższym wysiłkiem woli zdołał je oderwać. Pobiegł w stronę pokoju, gdzie przechowywał coś cennego. Tak, wiedział bardzo dobrze, że to coś należało chronić i zabrać ze sobą, nawet jeśli nie mógł sobie przypomnieć, co to konkretnie było.
Potykając się, chłopiec wpadł do pomieszczenia i rozejrzał się zaniepokojony. Ściany trzeszczały, z szyb sypały się kawałki szkła. Pokój składał się jak domek z kart. Sky odruchowo zaczął się cofać, ale świadomość, że zostawił tu coś, co powinien bezwzględnie ocalić, zatrzymała go w miejscu. Wreszcie się poddał. Nie odnajdzie tego czegoś. Nie zdoła uratować siebie i bliskich. Spojrzał bezradnie w sam środek czarnej rozpadliny, która się przed nim otwierała. Wydawało mu się, że jest tak głęboka, że na samym dnie, jakby przez mgłę, majaczy kula ognia, samo jądro Ziemi. Przecież powinno tam być.
Zaczął spadać w głąb rozpadliny. Nie tak szybko jednak, jak wynikałoby z prawa grawitacji, zupełnie jakby frunął, wprawdzie bez kontroli nad ciałem, ale i bez lęku, że uderzy o dno i roztrzaska się na kawałki. Nie czuł strachu, zimna ani pędu powietrza, jakie powinny mu towarzyszyć przy opadaniu. Ten brak strachu mógł właściwie oznaczać, że Sky albo dobrowolnie rzucił się w czeluść, chcąc umrzeć, albo że to tylko – względnie aż – sen. Do tej pory nigdy jeszcze nie pomyślał o tym, że chciałby umrzeć. Przeciwnie, codziennie zastanawiał się, co przyniesie kolejny dzień. Miał nadzieję, że po wszystkim, co przeszedł w Kolebce, los wreszcie się do niego uśmiechnie. „A więc to tylko sen”, odetchnął z ulgą i skupił się na tym, żeby moment uderzenia o dno rozpadliny, ta senna śmierć, nie obudził go zbyt gwałtownie. Otworzył oczy, kiedy jego ciałem szarpnęło, i z niepokojem spojrzał przez okno. Wstawał szary, brzydki dzień. Świat budził się do pracy.
– Świt – mruknął jego niebieski kot Freud, po czym wskoczył na łóżko.
– Wiem, że to dopiero świt – powiedział Sky i podrapał zwierzaka za uszami – ale nie chcę już spać. I tak powinniśmy niedługo wstawać.
– Obraz. – Kot popatrzył ze zrozumieniem i uniósł łapę, przybierając współczujący wyraz pyszczka. – Ona.
– Nie. – Sky się uśmiechnął. – Nie Ona mi się śniła. Tylko… tylko…
– Wyżyna – domyślił się Freud.
– Tak, śniła mi się Wyżyna. – Sky, nie wiedzieć czemu, był zawstydzony. Nie chciałby, żeby Freud pomyślał, że marzy o życiu na Wyżynie. – Ale nie w taki sposób, jak myślisz.
Freud był wyjątkowo inteligentnym kotem. Sky zabrał go ze sobą dwa lata wcześniej, kiedy uciekał z Kolebki. Wprawdzie jego towarzysze Maroon i Estra chcieli zostawić Skya, gdy zobaczyli w jego plecaku kota, ale chłopiec się uparł. Freud nie był takim sobie zwykłym kotem. Był jego najlepszym przyjacielem i powiernikiem. W dodatku obdarzonym niezawodną intuicją, wybitną inteligencją, no i filozoficznym zacięciem, któremu zawdzięczał swoje imię.
W rzeczywistości Sky wcale nie nazywał się Sky, tylko M-2492. Taki numer i oznaczenie płci widniały w systemie w Kolebce wraz ze zdjęciem zielonookiego chłopca o jasnych włosach i delikatnych rysach twarzy. Uznał jednak, że ma prawo do tego, żeby nazwać siebie tak, jak chce. Sky, czyli niebo. To imię idealnie do niego pasowało.
Nie chodziło oczywiście o niebo, które mieli nad głową mieszkańcy Nowego Świata, zasnute burymi gazami, ale o błękitne niebo, po którym pływały białe obłoki. Właśnie taki widok był jednym z nielicznych, które pamiętał z czasów sprzed Kolebki. Przechowywał ten obraz w okaleczonej pamięci niczym relikwię i często go przywoływał. Pamiętał, jak leżał na zielonej trawie i patrzył na niebieską przestrzeń. Chmury przybierały kształty zwierząt albo ludzi. Pamiętał, że uwielbiał tak leżeć i patrzeć na nie całymi godzinami.
Niestety, oprócz tego wspomnienia w jego pamięci nie zachował się praktycznie żaden inny obraz. Nie było tam na przykład domu, w którym mieszkał, ani ludzi, którzy byli jego rodzicami, braćmi i siostrami. Nie było przyjaciół, kolegów ze szkoły. Nie było nic, co mogłoby mu pomóc ustalić, kim był, zanim zaczęły się Tamte Dni. Nie pamiętał żadnych szczegółów z tamtego życia. Pamiętał tylko niebo z chmurami i Ją. Małą dziewczynkę z niesfornymi włosami, która brała go za rękę i zmuszała, żeby przestał się przyglądać obłokom i za nią pobiegł.
Pamiętał, że kiedy biegła, śmiała się głośno i zaraźliwie, a jej letnia kwiecista sukienka na ramiączkach unosiła się na wietrze. Kiedy się mocno skupił, czuł jeszcze dotyk jej małej rączki w swojej dłoni, ale nie był pewien, czy nie wymyślił sobie tego wrażenia już w Kolebce.
Opowiadał o Niej Freudowi, a kot kiwał ze zrozumieniem głową i swoim zwyczajem wtrącał pojedyncze słowa, za pomocą których komentował rzeczywistość, pytał albo pocieszał.
Freud znał dużo słów. Nie umiał budować zdań, ale ze Skyem porozumiewał się bez najmniejszych trudności.
– Dobrze. – Freud kiwnął łepkiem, ułożył się na pościeli i zamknął oczy. W przeciwieństwie do Skya nie musiał wcześnie wstawać. Odkąd przestał być kotem eksperymentalnym w Kolebce, w ogóle nic nie musiał.
Sky dostał Freuda rok przed ucieczką. Pierwszy Ojciec i Pierwsza Matka uważali, że każde z dzieciaków w Kolebce powinno opiekować się jakimś zwierzęciem. Jednak mało kto chciał mieć zwierzaka, wszystkie one zostały bowiem wyhodowane w podziemnych laboratoriach Kolebki i poddane skomplikowanym eksperymentom. Robiono z nich hybrydy albo przeszczepiano im narządy innych gatunków. W większości stawały się przez to groźne, zbyt groźne, żeby można je było polubić i trzymać w sypialni. Prawdziwych zwierząt po Tamtych Dniach było niewiele. Żyły gdzieś w niedostępnych dla mieszkańców miejscach, w wysokich górach. Od czasu do czasu atakowały ludzi. W miastach można było spotkać psy, czasami koty, głównie bezpańskie. Sky lubił koty ze względu na Freuda, ale też dlatego, że wyłapywały szczury, których nie cierpiał.
W Nowym Świecie prowadzono także hodowle, głównie krów, świń i kur. Mleko, jaja i mięso wysyłano na Wyżynę, ludziom na dole trafiały się gorsze części w postaci żywności kompresowanej. Nie cierpiał tego jedzenia. Niektórzy mówili, że jest dobre, bo nafaszerowane potrzebnymi do życia składnikami mineralnymi i witaminami, a poza tym całkiem smaczne. Sky miał jednak inne zdanie na ten temat. Sto razy bardziej wolałby zjeść kawałek normalnego chleba niż zlepek zboża, mięsa i jaj, wzbogacony witaminami.
Na dole rośliny nie rosły najlepiej, bo brakowało światła. Słyszał, że na Wyżynie już całkiem dobrze radzili sobie z hodowlą zboża. Drzew też było tam ponoć coraz więcej.
Sky miał nadzieję, że zwiększy to ilość jedzenia dla zwykłych ludzi tu, na dole, ale się mylił. Wciąż obowiązywał przydział żywności, ale oni się ukrywali, więc im się nie należał. Musieli zdobywać jedzenie wszelkimi, często nie do końca legalnymi metodami.
Ostatni prawdziwy chleb i warzywa Sky jadł w Kolebce. Rodzice o nich dbali. Chcieli, żeby dzieci czuły się tam bezpiecznie. Niczym w prawdziwej rodzinie. Stąd pomysł z domowymi zwierzętami. Skyowi na początku trafił się królik, który albo był obojętny na wszelkie bodźce i apatycznie siedział w kącie klatki, albo nagle dostawał szału i gryzł wszystkich i wszystko, łącznie ze Skyem, mimo że chłopiec naprawdę starał się zwierzakiem dobrze opiekować. Sky kilkakrotnie zgłaszał Trzeciemu Ojcu, że królik jest niebezpieczny. W odpowiedzi słyszał jednak tylko, że to jego wina, bo nie umie się o niego zatroszczyć i nie jest w stanie okazać mu sympatii. Jako że skargi na królika nic nie dawały, chłopiec dał sobie w końcu z nimi spokój i po prostu trzymał futrzaka w klatce, pilnując tylko, żeby ten miał co jeść i pić, i pod żadnym pozorem nie wypuszczał go na zewnątrz. Ale pewnego dnia, kiedy wstał z łóżka, królika już nie było, chociaż drzwiczki klatki pozostały zamknięte.
Wkrótce miejsce królika zajął Freud, którego przyniosła mu osobiście Druga Matka. Z powagą poleciła Skyowi dbać o „powierzone mu życie”.
Freud nie był hybrydą, jak większość zwierząt, które otrzymywali wychowankowie Kolebki. Zamiast tego wszczepiono mu ludzkie komórki macierzyste, by kot mógł produkować jakieś hormony czy inne substancje ratujące życie ludziom z Wyżyny. Coś poszło jednak nie tak i zwierzak nie produkował żadnych związków – ani pożytecznych, ani szkodliwych, wypowiadał za to pojedyncze słowa. Rodzice na szczęście nie wiedzieli, że kot potrafi mówić. Gdyby mieli o tym jakiekolwiek pojęcie, biedak z pewnością wróciłby do laboratorium, gdzie eksperymentowanoby na nim nadal, aż skończyłby martwy w krematorium na skraju Kolebki.
Rodzice dali więc bezużytecznego ich zdaniem zwierzaka Skyowi, a on miał na tyle rozumu, żeby trzymać język za zębami w kwestii jego niezwykłych umiejętności. Druga Matka, przekazując kota Skyowi, powiedziała jeszcze, że zwierzak jest łagodny, głupi jak but i nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Druga Matka lubiła używać takich wyrażeń, jak: nadzieja, życie i przeznaczenie. Potem dodała jeszcze, że Sky może zwrócić kota, gdyby i on zaczął stanowić zagrożenie.
Pierwsze słowo kot sformułował po dwóch tygodniach. Kiedy Sky usłyszał, że zwierzę mówi: „twój”, o mało nie spadł z krzesła. Opanował się jednak, gdy kot dodał: „uwaga”.
Sky nazwał go Freudem, kiedy ten spytał o sen, który śnił się chłopcu, a potem, widząc, że Sky się waha, dodał: „zaufanie”. Właśnie wtedy chłopiec zdecydował, że nada mu imię słynnego lekarza, dopatrującego się w snach skrytych marzeń. Sky wygrzebał wspomnienie o nim z zasobów swojego własnego umysłu.
Patrzył przez okno. W oddali widać było Wyżynę, do której ludzie pokroju Skya nie mieli wstępu.
Uciekając z Kolebki, Sky, Maroon i Estra nie mieli żadnego planu na przyszłość. Wszystko jednak wydawało im się lepsze od losu, jaki ich czekał. Jak wszyscy mieszkańcy Kolebki byli karmieni przez Pierwszych, Drugich i Trzecich Rodziców głodnymi kawałkami o świetlanej przyszłości, jaka czeka ich po osiągnięciu odpowiedniego wieku. Prawda była jednak taka, że mieli jedynie zasilić szeregi niewolników, pracujących i wykorzystywanych przez ludzi z Wyżyny. Przy odrobinie szczęścia niektórzy z nich mogli pracować umysłowo, ale tacy jak Maroon czy Estra trafiliby zapewne do jednej z fabryk dostarczających Wyżynie energię.
Zwłaszcza Maroon, który był hybrydą człowieka i lwa, nie mógł liczyć na inny los. Odznaczał się ogromną siłą i wytrzymałością, a jego mięśnie były sto razy mocniejsze i wytrzymalsze niż u zwykłego człowieka. Już jako dziecko w jednej ręce potrafił unieść swobodnie dwieście kilogramów, biegał z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, jego uszy słyszały szept z odległości pięćdziesięciu metrów, a węch pozwalał wyczuć intruza z odległości stu metrów. Na dodatek Maroon był niezwykle odważny, chociaż Estra mawiała, że jego zachowanie wynika raczej z braku wyobraźni niż z rzeczywistej odwagi.
Najważniejszymi i chyba najmniej spodziewanymi cechami przyjaciela były jednak niezwykła łagodność i dobroć, które, gdyby nie Sky i Estra, zaprowadziłyby pewnie chłopaka prosto do roboty w ekstremalnych warunkach, gdzie w dobrej wierze pracowałby ponad siły tak długo, aż padłby z wyczerpania i głodu.
Estra z kolei na pewno nie trafiłaby do ciężkiej pracy fizycznej, chyba że do służby porządkowej. Nie była hybrydą, nie miała żadnych nadzwyczajnych zdolności, a przynajmniej nie zdradzała się z nimi publicznie. Sky wiedział bowiem, że Estra, często karana za gapiostwo i lenistwo, jest jedną z najinteligentniejszych osób, jakie zamieszkiwały Nowy Świat.
– Hejka! – Wsunęła głowę przez drzwi i potrząsnęła nią, aż zatańczyły dziesiątki różowych warkoczyków.
W Kolebce miała ciemne włosy, obcięte krótko przy uszach, jak u wszystkich dziewczynek. Po ucieczce zapuściła je, ufarbowała na różowo i z pomocą jakiejś fryzjerki zaplotła w niezliczoną ilość cieniutkich warkoczyków, przypominających sznurki.
– Już wstałaś? – zdziwił się Sky.
– Ty wstałeś i myślałeś o mnie, to się obudziłam. – Wzruszyła ramionami.
Sky rzeczywiście myślał o Estrze, ale nie podejrzewał, że przyjaciółka jest w stanie usłyszeć czyjeś myśli nawet podczas snu. To była kolejna rzecz, której nie wiedzieli Rodzice w Kolebce. Estra umiała posługiwać się telepatią – słyszała myśli ludzi nawet ze znacznej odległości, potrafiła też przekazać swoje myśli wprost do ich umysłów. Właśnie dlatego Sky o niej pomyślał. Przyszło mu do głowy, że gdyby Ona, dziewczynka z jego jedynego wspomnienia, była w pobliżu, może Estra odebrałaby jej myśli albo przekazała „wiadomość” od Skya. Zastanawiał się, czy byłoby to możliwe.
Teraz przyjaciółka najwyraźniej przysłuchiwała się jego myślom.
– Ekstra – rzuciła. – To niemożliwe. Tyle razy ci tłumaczyłam, że jeśli chcę przekazać komuś myśli, ten ktoś musi być blisko. Albo potrzeba wielkiej więzi, wtedy może być dalej…
Na wszystko, co działo się w Kolebce, dziewczyna miała jedną odpowiedź, właśnie owo „ekstra”, które później, skracając, zaczęła wymawiać: „estra”. To dlatego znajomi zaczęli się do niej tak zwracać, ale ona sama pozwalała w ten sposób mówić do siebie wyłącznie przyjaciołom.
– Ale na pewno nie na Wyżynie – kontynuowała swoją myśl. – Tysiąc razy ci tłumaczyłam, że przez kokon nic się nie przebije, a już na pewno nie moje albo twoje myśli. Zresztą całe szczęście, bo ci, którzy mieszkają na Wyżynie, są dla nas niedostępni… Przestań o Niej śnić. Dobrze ci radzę.
– Po pierwsze, nie śniłem o Niej – oznajmił chłopak z rezygnacją. – Tylko o tym, że byłem na Wyżynie. Po drugie, nie mogę sobie wygenerować snów takich, jakie bym chciał. Wiesz, że to niemożliwe.
– Mnie się czasem udaje – mruknęła, patrząc w bok, a Freud otworzył oczy i spojrzał na nią ze zdumieniem. – A co do ciebie, to jestem przekonana, że Ona śni ci się co noc, tylko rano tego nie pamiętasz. Po co się tak męczyć?
– Estro – po raz kolejny zaczął wyjaśniać – ja po prostu często o Niej myślę i to były takie luźne skojarzenia. Nie musisz za każdym razem mi przypominać, że prawdopodobnie nigdy Jej nie spotkam.
– Może Ona jest wytworem twojej wyobraźni? – Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i usiadła w fotelu. – Może wszczepili ci Ją, kiedy czyścili pamięć? Przez pomyłkę albo specjalnie. Jak to oni.
Mówiąc „oni”, Estra miała oczywiście na myśli Rodziców, którzy w Kolebce zatroszczyli się o to, żeby uwolnić dzieciaki od wcześniejszych wspomnień.
– Może… – westchnął Sky.
Telepatia Estry była właśnie produktem ubocznym takiego wytarcia wspomnień. Przeważnie procedura czyszczenia pamięci przebiegała szybko, a przez to czasami niedokładnie, bez nawet pobieżnej oceny rezultatów przeprowadzonej operacji. W Tamtych Dniach dzieci napływały do Kolebki, przyprowadzane przez ludzi, którzy znajdowali je koczujące w ruinach albo wyłapywane przez specjalne służby. Mówiono im, że czyszczenie pamięci to czyniona dla ich dobra standardowa procedura, pozwalająca im rozpocząć nowe życie. Sky niewiele wtedy rozumiał. Gdyby wiedział, może uciekłby wcześniej, kto wie. Na pewno by walczył, żeby zachować chociaż część własnej tożsamości.
Usuwano wspomnienie rodzin, bliskich, przyjaciół, domu, nawet własnego imienia. Pozostawiano jedynie elementarne zdolności, takie jak umiejętność mówienia, jedzenia czy słuchania, postrzegania świata, zjawisk przyrodniczych. Pozostawiano też niektóre zdolności społeczne, chociaż raczej niespecjalnie. Bo niby do czego przydawała się w Nowym Świecie ufność, lojalność albo umiejętność nawiązywania przyjaźni?
Tyle razy o tym z Estrą rozmawiał. Dziewczyna miała nawet na ten temat swoją teorię. Mówiła, że pierwsi mieszkańcy Kolebki pamiętają najwięcej, bo procedury stosowane zaraz po Tamtych Dniach były jeszcze niedoskonałe. Kiedy się chciało, twierdziła, można było zachować głęboko w umyśle wspomnienia prawdziwych rodziców, rodzeństwa czy „starego” życia.
– Gdyby tak było, pamiętałbym więcej. – Sky się z nią nie zgadzał, ale Estra wzruszała ramionami i nie ciągnęła tematu. Oficjalnie czyszczenie pamięci miało na celu uwolnienie dzieci od traumatycznych wspomnień Tamtych Dni, ale w rzeczywistości chodziło jedynie o stworzenie bezwolnych i łatwych do manipulowania robotników.
Bywało, że przy tych operacjach wszczepiano dzieciom jakieś zdolności, zazwyczaj nieprzewidywalne i raczej nieprzydatne. Niektórzy mieli jednak szczęście, tak jak Estra, która nabrała zdolności telepatycznych, albo Sky, który w czasie usuwania wspomnień zyskał niezwykłą pojemność pamięci.
Estra szybko zorientowała się, że słyszy myśli innych, nawet myśli Rodziców, ale nigdy nie przyznała się do swoich umiejętności. Przeciwnie, pielęgnowała je w sobie, starannie ukrywając przed światem, by w odpowiednim momencie użyć ich do zorganizowania ucieczki. Na co dzień udawała głupią, miała fatalne wyniki w testach. Rodzice wychodzili z siebie, byle tylko ją czegoś nauczyć, podczas gdy Estra z głupkowatym uśmiechem psuła wszystko, czego się tylko tknęła.
Dzięki tej przemyślanej strategii udało jej się razem ze Skyem i Maroonem uwolnić z Kolebki. Teraz tu, na dole Nowego Świata, budowali swoje życie na kruchych, co prawda, podstawach, ale za to pełni wiary we w miarę stabilną przyszłość.
– Jesteś gotowy? – spytała. – Jak już mówiłam, nie masz się czego obawiać. Sprawdzałam ich.
– Znasz tylko ich intencje – zauważył Sky. – Nie umiesz przewidywać przyszłości i nie masz pojęcia, czy to wszystko nie skończy się katastrofą.
– Nie przesadzaj. – Wzruszyła ramionami i przybrała głupkowatą minę, która w Kolebce przyprawiała Rodziców o ból głowy. – Najwyżej wytną ci wspomnienia obłoków, Ją albo, co gorsze, nas, a wtedy ja ci to załaduję z powrotem.
Sky pokręcił z westchnieniem głową. Już w Kolebce eksperymentowano z jego pamięcią. Nie wiadomo, dlaczego miał tak pojemny umysł, że był w stanie zapamiętać i przenieść w nim nie tylko normalne informacje i dane, lecz także komputerowe pliki o bardzo dużym ciężarze. Znał kilkanaście języków, „przeczytał” kilka tysięcy książek, niektóre z nich zapamiętał prawie w całości, a przy tym w jego mózgu wciąż było miejsce na gromadzenie danych. Co ważniejsze, Sky umiał zarówno magazynować informacje, jak i w odpowiednim czasie „wyjąć” je i zrobić z nich użytek, inaczej niż inni o podobnych zdolnościach, którzy nawet po załadowaniu danych do pamięci nie potrafili odszukać ich w przepastnych przestrzeniach własnego mózgu.
W Kolebce próbowano zbadać ten fenomen, ale za każdym razem, kiedy coś mu dokładano, wycierano ostatnie mgliste wspomnienia sprzed Tamtych Dni. Sky bał się, że przy następnej próbie w końcu całkiem pozbawią go tożsamości i stanie się jak Maroon – silny, poczciwy i skazany na służenie Rodzicom, a po osiągnięciu odpowiedniego wieku – na pracę dla Nowego Świata.
Po ucieczce musieli z czegoś żyć. Nie mogli po prostu zgłosić się do jednego z licznych punktów kontroli, by pobierać legalnie sieć oraz żywność. Nie mogli też pracować. W każdym razie nie legalnie. Estra skontaktowała się z pewnymi ludźmi i załatwiła fałszywe papiery dla Maroona. Przyjaciel zaczął pracować w kopalni. Pozwoliło im to nieco odetchnąć, ale wystarczyło jedynie na wynajem skromnego mieszkania dla całej trójki i jedzenia, które kupowali na czarnym rynku, oczywiście za wysoką cenę.
Estra świadczyła usługi wizualizacyjne w zamian za wynagrodzenie oraz możliwość korzystania z sieci. Wśród bardziej wpływowych i bogatszych mieszkańców Nowego Świata rozeszła się wieść, że jest ktoś, kto ze starych mebli i brzydkich przestrzeni jest w stanie wyczarować piękne wnętrza niewielkim kosztem.
Wciąż jednak musieli się ukrywać i uważać na każdym kroku. Gdyby zarobili wystarczająco dużo pieniędzy, mogliby wyrobić papiery dla Skya i Estry i zarejestrować się w urzędzie pracy. To Estra wymyśliła, że Sky będzie przenosił w swym umyśle dane i w ten sposób zgromadzą potrzebne środki.
Każdy, kto handlował nielegalnie z Wyżyną, chcąc urządzić się na dole nieco lepiej, potrzebował danych. Przesyłanie niektórych planów, na przykład miast, ważnych obiektów, ulic, a nawet wnętrz niektórych budynków, było nielegalne. Sieć, przynajmniej oficjalnie, była kontrolowana. Można było wprawdzie znaleźć lukę w systemie i ściągnąć plany, o które chodziło handlowcom czy złodziejom, ale wysłanie ich siecią było ryzykowne. Inne nośniki mogły zostać znalezione przez policję.
Umiejętność Skya była zatem bezcenna, a chłopak regularnie przenosił jakieś dane we własnej głowie. Ładowano mu je do pamięci niczym do twardego dysku, a on przenosił je do umówionego punktu. Płacono mu – a raczej Estrze, która wszystko organizowała – tyle że wraz z Maroonem i Estrą mogli nadal w ukryciu żyć w swoim domu, z dala od Kolebki, Rodziców i koszmaru, który był wcześniej ich udziałem. Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Kiedyś, w czasie wgrywania mu do pamięci plików, wymazano mu przy okazji z umysłu kilka języków. Innym razem „odbieranie danych” kosztowało go utratę wspomnień większości książek, które wcześniej miał w głowie.
Estra pocieszała go, że i tak ma w mózgu tyle wiadomości, że można byłoby nimi obdzielić wszystkich Rodziców razem wziętych i połowę mieszkańców Wyżyny. Nazwała go nawet mądrym, choć Sky sam o sobie nigdy by tak nie powiedział. Może świadomość, że nie nabył tej całej wiedzy w sposób naturalny, kazała mu myśleć o sobie jak o kimś niezbyt inteligentnym, kto posiada mnóstwo danych, do których w istocie nie ma prawa.
Bał się jednego: utraty jedynego wspomnienia o Niej, które było cenniejsze niż wszystkie języki świata i wdrukowana w pamięć wiedza. Co prawda zapisał je na sztucznym przenośniku, ale nigdy nie wiadomo, czy przy jakimś błędzie podczas kolejnej akcji będzie w stanie z niego skorzystać.
– Lęk – powiedział Freud, otwierając oczy.
– To prawda – zgodził się z nim Sky. – Jak to twój wielki imiennik powiedział: „Człowiek broni się przed strachem za pomocą lęku”. Powiedz Maroonowi, że wrócimy przed śniadaniem.
Kot ponownie zapadł w drzemkę, a Sky z Estrą wyszli na brzydki, zniszczony i całkiem szary Nowy Świat.2
Brzydkie kaczątko z westchnieniem wyznało, że najbardziej
na świecie kocha bezkresne, błękitne niebo i nurkowanie pod chłodną niebieską wodą. Kotu nie mieściło się w głowie, jak można kochać
takie rzeczy, więc wyśmiał kaczątko za głupie marzenia.
Brzydkie kaczątko, Hans Christian Andersen,
tłumaczenie Stefania Beylin
Ładowanie danych nie bolało, ale sprawiało dyskomfort. Niemiła była sama świadomość, że ktoś grzebie w tym, co w ciele najistotniejsze, i może popełnić błąd, który pozbawi człowieka tożsamości.
Sky bał się, że wytną mu na przykład umiejętność mówienia albo logicznego myślenia. Tego Estra nie mogła przecież wykluczyć ani przewidzieć.
– Gotowe. – Wysoki, chudy chłopak w zielonym wojskowym ubraniu wyciągnął mikroczip z jego ucha i zdjął elektrody ze skroni. – Poszło dobrze.
Sky zamrugał. Potrzebował kilku minut na przyjęcie informacji i „schowanie” ich na tyle głęboko, żeby samemu odruchowo nie zacząć ich wyjmować i analizować. Po pierwsze, mogło to być dla niego niebezpieczne, a po drugie, nie chciał wiedzieć, jakie dane przenosi i komu one posłużą. Miał tylko nadzieję, że jest orędownikiem dobrej sprawy.
– Danych jest bardzo dużo, ale dasz radę – powiedział drugi chłopak. – Idziecie tam, gdzie zwykle. Musicie tylko bardziej uważać. Ostatnio zaktywizowali się i przeczesują nasze rejony. Albo coś knują, albo kogoś szukają.
Sky dał znak, że czuje się już dobrze i mogą ruszać w drogę. Potem wstał i wraz z Estrą skierował się do wyjścia. Estra naciągnęła kaptur na różowe włosy, a Sky wsunął na głowę swoją ulubioną czapkę bejsbolówkę, którą znalazł w jednym ze sklepów ze starociami. Bardzo ją lubił i często nosił, chociaż od lat nie grano już w bejsbol. W Nowym Świecie tylko mieszkańcy Wyżyny mieli przywilej grania w różne gry. Mieszkańcy pozostałych rejonów mogli co najwyżej stworzyć sobie iluzję gier, mieszkań, szkół czy innych zjawisk znanych z historii, czyli sprzed Tamtych Dni.
Szli szybko, nie oglądając się za siebie. W Nowym Świecie można było dość swobodnie chodzić po niektórych dzielnicach, ale lepiej było nie spacerować zbyt wolnym krokiem i się nie rozglądać.
Po ucieczce Estra zrobiła, co w jej mocy, żeby nikt nie mógł ich odnaleźć. Wyrobiła im nowe mikroczipy, ale kartoteki często aktualizowano. Zdarzały się naloty stróżów na szemrane dzielnice, w czasie których zamiast kontroli czipów skanowano twarze. Mogło to ujawnić ich prawdziwą tożsamość i w konsekwencji istniało ryzyko, że trafią do aresztu lub wrócą do Kolebki.
Chłopak od danych uprzedzał ich, że coś się dzieje, a Maroon przynosił z kopalni niepokojące wieści. Wszystko to były zaledwie plotki, niejasne sformułowania, informacje o tym, że „ktoś słyszał, że coś się dzieje” lub „ktoś mówił, że coś się szykuje”. Sky chciał nawet ze względu na te wiadomości przyczaić się na trochę i nie ryzykować przenoszenia danych, ale Estra natychmiast wybiła mu ten pomysł z głowy, tłumacząc, że mają zobowiązania.
– Jestem dziś jakiś niespokojny – wyznał cicho Sky.
Po wgraniu danych lepiej było nie mówić zbyt dużo. Budowanie zdań mogło naruszyć równowagę w umyśle i poruszyć głęboko ukryte dane, sprawiając, że bez kontroli wypłyną na światło dzienne.
– Władowali ci tego za dużo – zauważyła z przekąsem dziewczyna. – Aż ci się myśli kłębią. Przesadzili trochę…
– Przynajmniej płacą dużo i od ręki – westchnął Sky.
Estra też była niespokojna i co chwila zerkała na przyjaciela, jakby bojąc się, że ten może zrobić coś nieprzewidywalnego. Poniekąd miała rację, bo Sky, przenosząc dane, tak bardzo starał się nie wnikać w ich istotę, że całkowicie tracił zainteresowanie otaczającą go rzeczywistością. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby po wgraniu danych zamieniał się w głupawego niedojdę.
Kula Wyżyny wisiała nad horyzontem. Ile razy Sky na nią patrzył, tyle razy łapał się na spostrzeżeniu, że ten przezroczysty kokon jest najpiękniejszym zjawiskiem, jakie widział w Nowym Świecie.
Po Tamtych Dniach tylko nieliczni zamieszkali na Wyżynie. Najbogatsi i najbardziej wpływowi obywatele Starego Świata, którzy przetrwali zagładę, otrzymali niepowtarzalną szansę na dalsze szczęśliwe życie. Ściślej mówiąc, kupili ją sobie.
Po długich naradach ustalono, że najkorzystniejszym okresem w historii świata był dla mieszkańców Ziemi początek dwudziestego pierwszego wieku. Zbudowano więc świat, a właściwie wygenerowano go matematycznie za pomocą ocalałych maszyn i komputerów oraz ludzi, którzy chcieli i umieli wykreować nową rzeczywistość, dokładnie odwzorowującą tamte czasy. Zasiedlono go potem wybrańcami, których zamknięto w przezroczystym kokonie unoszącym się nad zniszczoną ziemią. Okaleczona przyroda została poddana inwentaryzacji. Wszystkie zdrowe egzemplarze roślin i zwierząt zostały skatalogowane i podzielone na część przynależną Wyżynie oraz tę, która pozostała na dole. Na Wyżynie rośliny zwielokrotniono, używając wizualizacji. Niektóre były zatem prawdziwe, inne do złudzenia do nich podobne, ale sztuczne. Właściwie tylko rośliny na dole rodziły naturalne owoce. Na Wyżynie raczej hodowano żywność w wielkich szklarniach. Nawet mieszkańcy kokonu wiedzieli, że rośliny są modyfikowane genetycznie.
Wybrańcom wyczyszczono pamięć, straszne wspomnienia zastąpiono nowymi i bezpiecznymi, co stworzyło warunki do spokojnego życia. Na Wyżynie zatem całe rodziny mieszkały w schludnych szeregowych domkach, patrzyły na nieprawdziwe, wygenerowane przez informatyków niebo. Ich dzieci chodziły do szkoły, oni sami do pracy, wszystko toczyło się niby starym utartym torem. Małe dziewczynki wyprowadzały pieski i kotki na spacery, a chłopcy puszczali latawce na sztucznym niebie. Dorośli podróżowali, pracowali i gromadzili różne dobra, istotne i nieistotne dane, wierząc przy tym, że dokonują własnych wyborów.
Oczywiście ludzie, jak zawsze, i tak robili wszystko, żeby ulepszyć swój świat. Dlatego nad porządkiem Wyżyny czuwały zastępy umysłowej policji oraz strażników pilnujących, żeby każdy nieprawomyślny bądź ten, który zaczął sobie coś przypominać, został poddany powtórnemu czyszczeniu mózgu i korekcji danych, by mógł wrócić na łono społeczeństwa, do wirtualnych rozmów i zakupów przez kontrolowaną sieć zwaną jak dawniej Internetem. Ci, którzy pozostali na dole – bez wpływów, bez rodzin i pieniędzy – mogli wybrańcom tylko pozazdrościć spokoju, rozrywek oraz stałej dostawy wyhodowanego jedzenia. Przezroczysty kokon zamykał sztuczny, iluzoryczny świat.
Przejście między Wyżyną a resztą ocalałego świata było niemożliwe dla przedstawicieli obu społeczności. Ci na górze w ogóle nie zdawali sobie sprawy z istnienia „dołu”, ci z dołu wiedzieli co prawda o kokonie, ale nie mieli do niego dostępu. Na co dzień walczyli o przetrwanie, pracując ponad siły i starając się unikać strażników.
Dla mieszkańców dołu Nowego Świata liczyło się tylko „tu i teraz”, co od najmłodszych lat wpajano im w Kolebce.
Sky tysiące razy zastanawiał się, czy jego rodzina nie mieszka przypadkiem w kokonie. Niekiedy myślał, że może w czasie Tamtych Dni, kiedy na Ziemi zapanował wielki chaos i ludzie często się gubili, jego prawdziwi rodzice, rodzeństwo, które być może miał, a przede wszystkim Ona, zostali przeniesieni na Wyżynę.
Ta myśl była jego jedynym pocieszeniem i dawała mu nadzieję. Gdyby Sky miał pewność, że jego rodzina żyje, a tylko on, złapany przez wysłanników z Kolebki i pozbawiony przez nich pamięci, pozostał na dole, postarałby się z tym pogodzić. Równie dobrze jednak mógł być sierotą, istotą samotną, kimś najzwyklejszym na świecie, kto w Kolebce ujawnił większe zdolności niż inni i tym samym uniknął eksperymentów. Chłopak nie lubił zastanawiać się nad tym drugim scenariuszem. Miał głęboką nadzieję, że jego bliscy żyją i wiodą lepsze życie.
Sky otrząsnął się z własnych myśli. Wraz z Estrą zbliżał się teraz do jednego z bocznych tuneli, prowadzących do kokonu, a jego towarzyszka stawała się coraz bardziej niespokojna. Wraz z malejącą odległością do kokonu przybywało strażników i dziewczyna musiała bardzo mocno skupiać się, żeby zlokalizować człowieka, którego szukali, oraz unikać kontaktu z tymi, którzy mogli szukać ich.
Każdego przejścia pilnowali strażnicy. Zdarzało się, że najważniejsi obywatele Wyżyny wychodzili z kokonu. Mieli świadomość, w jakim świecie żyją, ale utrzymywali iluzję ze względu na innych wybrańców. Mieli specjalne przepustki, a poza tym byli opisani w systemie i dokładnie sprawdzani podczas każdorazowego opuszczania i powrotu do kokonu. Kontrola miała miejsce przy wejściu do tuneli, do korytarzy i wreszcie przy wrotach samej Wyżyny. Fama głosiła, że nawet pierwszy i najważniejszy mieszkaniec Wyżyny – sam Prezydent – jest sprawdzany za każdym razem, gdy wychodzi lub wchodzi do kokonu.
Wyżyna nie była samowystarczalna. Wybrańcom trzeba było przesyłać oprogramowanie utrzymujące ich w iluzji szczęśliwości, jedzenie oraz wodę. Trzeba też było oczyszczać powietrze w kokonie.
Niestety, a może na szczęście dla biedaków z dołu, nie dało się tego wszystkiego wykonać wyłącznie na odległość. Pewne dane musiały być dostarczone fizycznie na miejsce, a to stwarzało możliwość przedarcia się przez systemy zabezpieczeń odgradzające Wyżynę od reszty Nowego Świata. Jeśli ktoś dobrze się zakręcił w odpowiednich kręgach, mógł postarać się na przykład o posadę pośrednika w dostarczaniu energii. Mógł dzięki temu pracować w pobliżu drugiego korytarza, a nawet przejechać się pojazdem, którym przewożono towary, i popatrzeć z bliska, jak wrota się otwierają, a produkty znikają w kolejnych długich korytarzach.
Sky i Estra nie należeli do tych wyróżnionych. Stanowili zaledwie mały trybik nielegalnej grupy, która nie tylko transportowała dane, lecz także przede wszystkim handlowała z ludźmi zasiedlającymi najbliższe okolice Wyżyny. Sky i Estra byli zadowoleni. Na nic innego nie mieli szans, zresztą na nic innego nie liczyli. Uciekając z Kolebki, wierzyli, że znajdą dla siebie bezpieczne miejsce na tej nowej ziemi, ale nawet w najśmielszych planach nie rozważali przedostania się do Wyżyny. Chcieli tylko spokojnie żyć z dala od eksperymentów i Rodziców, którzy mogli ich ukarać, gdyby nie spełnili ich oczekiwań albo wykazali się niesubordynacją.
– Czuję go – szepnęła Estra i pociągnęła Skya w prawo, w wąską, brudną uliczkę.
Przystanęła i zamknęła oczy. Sky się męczył, zaczynała boleć go głowa i czuł, że za chwilę przestanie panować nad pamięcią i zacznie analizować dane. Jego mózg aż kipiał od nagromadzonych wiadomości. Czuł się coraz gorzej.
– Tutaj – powiedziała w końcu Estra i pociągnęła go w głąb wąskiej klatki schodowej, gdzie wspięli się po zmurszałych schodach i zapukali umówionym sygnałem w pomalowane na czerwono drzwi ozdobione różnymi dziwnymi hasłami.
Drzwi otworzyły się i przyjaciele stanęli w progu mieszkania, którego wystrój był stylizowany na wiejską chatę z początków dwudziestego wieku. Z głośników powitał ich głos, który poinstruował, dokąd mają się udać. Estra się skrzywiła. Wolała widzieć rozmówcę, wtedy mogła także poznać jego myśli. Denerwowało ją, kiedy słyszała tylko głos – najczęściej wcześniej nagrany – albo rozmówca był ukryty za grubymi ścianami, utrudniającymi jej odbiór myśli i tym samym intencji. Dziewczyna, gdyby mogła, wycofałaby się w tym momencie, ale głowa Skya niemal pękała już od nadmiaru informacji.
Weszli do pokoju pełnego ekranów dotykowych, sprzętu do nagrywania i odbioru danych. Sky usiadł w fotelu i w napięciu czekał na odbiorcę.
„Spokojnie, powtarzał sobie, zaraz ktoś tu przyjdzie i uwolni mnie od ładunku”.
W pomieszczeniu rozległ się głos, który nakazał Estrze wyjście. Sky poczuł niepokój. Lubił, gdy przyjaciółka była przy nim. Nie rozumiał, dlaczego miałby zostać sam. Dane pobierano bezpośrednio z jego mózgu, Estra w niczym nie mogła przeszkodzić, a jej obecność go uspokajała. Wierzył też, że przyjaciółka nie dopuści, by stało mu się coś złego.
Estra wzruszyła ramionami i uspokoiła Skya spojrzeniem, nie ruszając się z miejsca. Głos odezwał się po około dwóch minutach, brzmiał teraz kategorycznie i niezbyt uprzejmie. Zupełnie jakby jego właściciel nie do końca panował nad nerwami.
Estra ponownie zignorowała nakaz opuszczenia pomieszczenia.
– Ej! – powiedziała w przestrzeń. – Przyjdzie tu ktoś czy mamy sobie pójść?
Po chwili ciszy do pokoju wszedł niewysoki osobnik w masce ze szparami na oczy. Wpatrywał się w Ester.
– Precyzja wymaga… – zaczął.
– Wyjmuj mu to wszystko, koleś, z mózgu, bo się spieszymy – przerwała mu dziewczyna i wycelowała w niego palec z obgryzionym do krwi paznokciem. – Poza tym on ledwo ciągnie.
Chłopak w masce stał jeszcze przez chwilę, wpatrzony w przestrzeń, jakby podejmował jakąś decyzję, a potem podszedł do fotela, na którym siedział Sky, i wziął do ręki małe urządzenie, służące do pobierania danych.
Sky zamknął oczy i starał się zrelaksować, przygotowując się na moment, kiedy włożą mu do ucha ściągacz danych. Nie poczuł jednak znajomego dotyku chłodnego urządzenia, a jedynie szarpnięcie za rękę.
Kiedy otworzył oczy, zorientował się, że to Estra go ciągnie, a gość w masce leży na ziemi i zwija się z bólu. Wciąż oszołomiony, Sky wstał, a przyjaciółka, gdy tylko zobaczyła, że chłopak jest gotów do ucieczki, wybiegła z pokoju i popędziła korytarzem w kierunku głównego wejścia. Biegł za nią z wielkim trudem. Miał mdłości, a uderzający z nową siłą ból rozsadzał mu czaszkę.
– Co robisz? – spytał, nie zwalniając kroku. – Nie wytrzymam tego dłużej, muszę oddać dane…
Estra nie odpowiedziała. Sky starał się dotrzymać jej kroku, chociaż zawroty głowy kilkakrotnie pozbawiły go równowagi i gdyby nie to, że przyjaciółka go podtrzymała, runąłby jak długi. Zalała go kolejna fala bólu, a Estra podparła go mocniej, ratując przed upadkiem.
Kiedy w końcu dotarli do domu, Estra prędko wepchnęła Skya do środka, zamknęła drzwi i wstukała kod. Potem wezwała Maroona.
– Klęska – mruknął zaniepokojony Freud, który wbiegł do pokoju razem z Maroonem.
– I to jaka – przyznała Estra. – Nie wiem, co zrobimy. Teraz najważniejsze jest uwolnienie Skya od danych.
Jakby na komendę Sky upadł na kolana, a potem osunął się na podłogę.
– Cholera jasna! – wrzasnęła dziewczyna.
– Co mam robić? – spytał zdezorientowany Maroon.
– Weź go – zarządziła Estra – i zanieś go do mojego pokoju.
Maroon uniósł przyjaciela jak piórko i ruszyli do królestwa Estry, gdzie dziewczyna przechowywała swoje komputery, ekrany, programatory i wszelkie urządzenia, którymi posługiwała się tak sprawnie, jak najlepsi wizualizatorzy Wyżyny. To za ich pomocą stworzyła przestrzeń wokół nich. To dzięki nim prowadziła niejasne interesy, które pozwalały im przetrwać w Nowym Świecie z dala od Kolebki.
Maroon troskliwie ułożył Skya w fotelu, podczas gdy Estra włączała ekrany i przygotowywała się do odbioru danych. Mruczała przy tym pod nosem jakieś gniewne zdania, wśród których Maroon rozpoznał tylko: „niech ja ich dorwę” i: „przenicuję im mózgi na wylot”.
– Co się właściwie stało? – Zafrasowany patrzył, jak Sky zaczyna dygotać i wodzić dziwnym spojrzeniem po pokoju. – Siedź, bracie, spokojnie – zwrócił się do przyjaciela, widząc, że ten próbuje wstać.
– Trzymaj go, żeby nie upadł… Maroon! Skup się! Mów do niego! – denerwowała się Estra. – Zanim to wszystko uruchomię, on nam się tu przekręci… Co się stało, co się stało… – mamrotała gniewnie, tańcząc palcami po ekranie i zerkając z obawą na Skya, który wydawał się ledwo żywy. – Najpierw mu naładowali tego po uszy, a kiedy poszliśmy do punktu kontaktowego, od początku było jasne, że coś jest nie tak…
– Za dużo danych? – spytał Maroon, a Estra pokiwała głową, przygotowując ekrany najszybciej, jak tylko mogła. – Nie mogłaś powiedzieć, żeby dawali mniej?
– Nie irytuj mnie – burknęła. – Nie robimy tego dla zabawy…
– Szybciej. Błagam… – wyszeptał Sky, a potem spowiła go czerń.
Jacyś ludzie biegli po wąskich ulicach i wymachiwali bronią. To byli strażnicy, tylko że nie zachowywali się jak strażnicy – strzelali na oślep, do siebie i uciekających. Cywile usiłowali się schronić, ale tylko wzajemnie się tratowali. Sky dostrzegł kilka wielkich samochodów i żołnierzy, którzy zaganiali zdezorientowanych obywateli do środka. Ludzie byli przerażeni, otwierali szeroko usta, chłopiec pomyślał nawet, że choć nic nie słyszy, ich krzyk musi być bardzo głośny.
W jego wizji Nowy Świat rozpadał się na kawałki, a on mógł to tylko biernie obserwować. Wiedział, że obrazy, jakie przesuwały się mu przed oczami, były zapisane w plikach wciąż wypełniających jego umysł. Zastanawiał się, co mogą znaczyć.
Nagle Sky znalazł się wewnątrz kokonu. Na ulicach, tak starannie wizualizowanych przez najzdolniejszych informatyków, panował chaos i dało się zauważyć ogólne zniszczenie. Ludzie biegali bezładnie, taszcząc walizki z dobytkiem, a dzieci krzyczały w objęciach przerażonych matek. Na sztucznym niebie biły pioruny, a słońce zrobiło się czarne. Z potężnych głośników rozlokowanych na ulicach Wyżyny popłynęła muzyka, a na niebie ukazała się twarz Prezydenta, nawołującego ludzi do zachowania spokoju i powrotu do domów. Sky z niedowierzaniem patrzył, jak zadowolony przywódca uśmiecha się szeroko, zupełnie jakby nie widział tratujących się tłumów.
Nagle wybuchy, które od pewnego czasu słychać było w oddali, zaczęły przybierać na sile. Uciekający w popłochu ludzie wpadali do ogromnych wyrw, jakie powstawały w wyniku eksplozji. Sky, oniemiały, patrzył na ten koniec świata i nie wiedział, czy wspomnienie o nim powinien zachować w pamięci czy przeciwnie, gdy tylko uda mu się odciążyć umysł, jak najszybciej o nim zapomnieć.
Przede wszystkim jednak chciał pozbyć się tej przerażającej wizji, ale zamykanie oczu na nic się nie zdawało – obraz robił się wtedy jeszcze bardziej intensywny.
Wtem serce podskoczyło Skyowi do gardła i stracił dech w piersiach. Zobaczył Ją. Biegła, trzymając się płaszcza jakiejś kobiety. Potykała się co chwila, ale wciąż parła naprzód. Patrzył na jej buzię, umazaną łzami, i jemu też zachciało się płakać.
Przeniósł wzrok na towarzyszącą dziewczynce kobietę, która trzymała w ramionach małego przestraszonego chłopca. Tej starszej nie pamiętał, nie miał pojęcia, kim była. Mogła być wytworem jego wyobraźni albo nasłanym wspomnieniem. Nie miał za to najmniejszych wątpliwości, że dziewczynka z obecnej wizji jest tą samą, która w jego wspomnieniach biegła, trzymając go za rękę, i z radosnym śmiechem pokazywała mu obłoki.
Widział ją niezbyt wyraźnie, stare wspomnienie dotyczyło dawnych czasów, a wszyscy się przecież zmieniali, ale Sky nie miał najmniejszych wątpliwości, że widzi właśnie Ją. Nie wiedział tylko, co właściwie oznacza obraz, który ogląda. Przed oczami miał zniszczenie, zgliszcza i paniczną ucieczkę. Nie miał pojęcia, kiedy to, co oglądał, zostało zarejestrowane. Przeraził się, gdy stracił Ją z oczu, a obraz zaczął zanikać. Chciał krzyknąć, przestrzec tych ludzi, ale głos uwiązł mu w gardle. Po chwili znowu wszystko spowiła czerń.
Kiedy odzyskał przytomność, leżał na łóżku w swoim pokoju, przykryty cienkim kocem. Obok, w fotelach, drzemali Maroon i Estra.
– Choroba – powiedział Freud, zwinięty w kłębek u jego stóp, a przyjaciele się poderwali.
– Już lepiej, kotku – wymamrotał Sky. – Okropny sen… Nie chcę znów zasnąć.
– Zjawy – odezwał się znów Freud i przytulił się do swojego pana.
– Tylko że to niestety nie były zjawy – zauważyła Estra, a Maroon pokiwał głową. – Wyśpij się teraz. Jest ci to bardzo potrzebne.