- promocja
- W empik go
Nowy Świat. Więzi Krwi. Tom 2 - ebook
Nowy Świat. Więzi Krwi. Tom 2 - ebook
Jaka kobieta pasuje do szlachetnego rycerza? Zapewne cnotliwa opiekunka domowego ogniska... Cóż, nie w tej historii.
Cassidy zgodnie z ojcowskimi ambicjami zaczyna budować potęgę gildii zabójców na obcym, spalonym słońcem kontynencie. Błyskotliwe posunięcia przeplatają się z bolesnymi błędami, a wykwintne bale kończą się w obskurnych dokach. Gdy w grę wchodzą miłość, przyjaźń i solidarność wobec najbliższych, zabójczyni podepcze etykietę, ujawni polityczną intrygę i przełamie każdy schemat. Tymczasem Kyle nie ma łatwego zadania, usiłując ochronić wybrankę przed zagrożeniami ze strony szarych eminencji Nowego Świata i... nią samą.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8869-1 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cassidy zrozumiała to dopiero u kresu swej wędrówki przez Irandal. Teraz wiedziała, że na miano rodziny trzeba sobie zasłużyć. To nie była kwestia odgórnego nadania, a zbudowania więzi z ludźmi, którym powierzyła swój los. Nie łączyło ich pokrewieństwo, ale życie nauczyło zabójczynię, że nie ma to większego znaczenia. Teraz to oni stali się dla niej całym światem.
Mimo opuszczenia swojego domu Cass nie czuła żalu. Miała przy sobie wszystko, na czym jej zależało, i z podniesioną głową czekała na to, co przyniesie los. Razem z najbliższymi wyruszyła na nowe lądy w poszukiwaniu swojego miejsca. Po tym, jak stanęła na skrzyżowaniu wielu dróg, wybrała ścieżkę, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi. Teraz snuła plany na przyszłość. Wytyczyła nowy kierunek… jednak czy aby na pewno?ROZDZIAŁ 1
Bezkresna toń. Fale wzburzonej wody bujały statkiem. Porywisty wiatr targał żagle, grając na napiętym płótnie. Słońce dopiero wznosiło się nad horyzontem, zwiastując nadchodzący dzień. Załoga starała się jak najlepiej wykorzystać sprzyjającą podróży aurę, jednak jej uwagę przykuł stukot butów o drewnianą podłogę.
Cassidy, zatykając dłonią usta, wyskoczyła z dolnego pokładu, by w kilku susach dopaść do burty. Zwróciła śniadanie, po czym zawisła na barierce i wplotła drżące dłonie w rude, rozpuszczone loki.
– O bogowie… – jęknęła, po czym wstrzymała oddech, kiedy uderzył ją intensywny zapach glonów porastających bok statku.
Czuła każdy najmniejszy ruch uderzanego falami okrętu i marzyła, by w końcu stanąć w miejscu, które nie kołysałoby jej się pod nogami. To było jak stan nietrzeźwości bez żadnych pozytywnych skutków. Nie miała już zwyczajnie sił.
– Cassidy – usłyszała za sobą głos Kyle’a. – W porządku?
– Nic nie mów… – sapnęła, starając się nad sobą zapanować.
Rycerz podszedł do dziewczyny i oparł się o barierkę obok niej. Spojrzał na Cassidy ze współczuciem, po czym odgarnął jej zmierzwione przez wiatr loki. Była blada niczym żagle na maszcie. Oczy zapadły się, a powieki przybrały siny kolor. Wyglądała jak śmierć.
– Uparta jesteś. – Pogładził policzek dziewczyny. – Może jednak zawołam Mereid albo Sorchę?
– To lepiej od razu wyrzuć mnie za burtę. – Zasłoniła dłońmi twarz. – Nie tknę żadnej mikstury.
– Wolisz tu wisieć?
– Wolę znaleźć się w miejscu, które nie będzie próbowało mi spieprzyć spod nóg – fuknęła ze złością. – Marny ze mnie marynarz.
– Jeżeli wiatr się utrzyma, za dwa dni dotrzemy do Kubeitu. Jeszcze trochę.
Cassidy skinęła głową. Myśl, że są coraz bliżej celu, powstrzymywała ją przed rzuceniem się w morską toń.
Kyle widział, że podróż statkiem dała jej mocno w kość. Od prawie dwóch tygodni zaczynała tak niemal każdy poranek. Bardzo schudła i nie wyglądała dobrze.
Kiedy twarz dziewczyny po raz kolejny zzieleniała, westchnął i spojrzał na rozciągający się przed nimi horyzont. Pojedyncze jasne obłoki dryfowały po błękitnym niebie, przysłaniając słońce. Dawały chwile wytchnienia od spiekoty, ale i tak było parno i duszno.
– Znowu? – Tym razem pojawił się Edgar.
Rycerz spojrzał w jego stronę, Cassidy zaś mocniej zacisnęła powieki. Była pewna, że zabójca nie odmówi sobie komentarza na temat jej samopoczucia. Nie miała na to ochoty, dlatego wyprostowała się i wzięła głębszy wdech. Chciała ukryć swoją niedyspozycję. Kiedy spojrzała w kierunku przyjaciela, zauważyła Mereid, która wraz z zabójcą podeszła do nich z nietęgą miną. Cassidy się skrzywiła. Wiedziała, co za chwilę usłyszy, i się nie myliła.
– Cass! – warknęła Mereid, widząc zzieleniałą twarz przyjaciółki. – Gdzie fiolki, które ci zostawiłam?!
– Za burtą… – burknęła pod nosem.
– Co?
– Nic. – Cass wywróciła oczami. – To śmierdzi, jakbyś utopiła tam szczura.
– Mniemam, że śniadanie za burtą smakowało lepiej? – Edgar spojrzał na nią pobłażliwie. – Dlaczego jesteś taka uparta?
– Daj mi spokój. – Cass westchnęła z bezsilności i odwróciła się w stronę barierki.
– O nie, kochana! Nie wywiniesz się tym razem! – Mereid wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę. – No już, wypij to.
– Chyba umrę, nim dopłyniemy na miejsce.
– Nic ci nie będzie. – Kyle złapał Cassidy za ramiona i odwrócił ją w stronę przyjaciółki. Ta podała zabójczyni miksturę.
– Naprawdę chcecie mnie dobić.
– Pomóc ci, cholero jedna! – sprostowała srogo Mereid. – Bez gadania.
– Cass, to nie są żarty, naprawdę źle wyglądasz – ponaglił ją zmartwiony Edgar. – Jak tak dalej pójdzie, to się dla ciebie źle skończy.
Zabójczyni wzdrygnęła się na samą myśl o wypiciu eliksiru, jednak czuła na sobie złowrogie spojrzenia Mereid, Edgara i Kyle’a i nie miała już siły protestować. Przejęła buteleczkę i spojrzała na nią ze wstrętem. Kciukiem odkorkowała fiolkę. Nabrała powietrza i wypiła jej zawartość jednym łykiem.
– Ohyda! – Potrząsnęła głową, po czym raz jeszcze poczuła, że wszystko podchodzi jej do gardła.
– Cass, nie! – krzyknęła Mereid, jednak było już za późno. – Mówiłam ci, żebyś piła ją zaraz po przebudzeniu! Oszaleć można.
– Nie dobijaj mnie – jęknęła Cassidy, wisząc na barierce.
– Sama to robisz – westchnęła bezradnie.
Gdyby wiedziała, że Cass tak źle będzie znosiła podróż, zapewne lepiej zaopatrzyłaby się w środki medyczne. Nigdy nie podróżowali w ten sposób, dlatego zabójczyni nie mogła wiedzieć o przypadłości przyjaciółki. Próbowała ją ratować tym, co miała, jednak Cassidy i tak zaniedbywała zalecenia. Od zawsze trudno było ją namówić na lekarstwa i wywary.
Pogładziła jej ramię ze współczuciem, kiedy nagle Cass osunęła się na barierkę. Mereid odruchowo złapała nieprzytomną dziewczynę, chroniąc ją przed upadkiem. Nie rozumiała, co się stało, jednak kiedy uniosła wzrok, dostrzegła zadowoloną z siebie Morrigan.
– Uśpiłaś ją? – zapytała zaskoczona.
– Jeszcze mi za to podziękuje.
Kyle podniósł nieprzytomną Cassidy, kiedy czarodziejka zatrzymała się przed nimi i skrzyżowała ręce na piersiach.
– Słyszeliście nowinę?
– Znaczy? – Edgar spojrzał na Morrigan.
– Rozmawiałam z kapitanem. Najdalej jutro pod wieczór powinniśmy dobić do portu w Hawari.
– To dobra wiadomość. Czyli musimy liczyć na sprzyjającą pogodę – odparła Mereid i zerknęła z nadzieją na Cass.
Morrigan uśmiechnęła się przebiegle. Uniosła dłoń i skierowała ją w stronę żagli, sprawiając, że kolejny mocny podmuch pchnął jasne płótna. Rozległo się charakterystyczne uderzenie naprężonego materiału, a cały statek lekko się zakołysał.
To zaskoczyło przyjaciół. Mereid chciała coś powiedzieć, jednak Morrigan położyła palec na swoich krwistoczerwonych ustach.
– Dowiedziałaś się czegoś jeszcze? – Edgar zmienił temat, zdając sobie sprawę, że owa sprzyjająca pogoda nie była jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
– Wciąż drążę gnoja. – Morrigan się skrzywiła. – Kapitan coś ukrywa. Próbuje mnie zwodzić, ale nie ze mną te numery. Wycisnę z niego, ile się da.
– Seilon od lat współpracuje z naszymi gildiami – poinformował ją Edgar. – Nie sądzę, żeby chciał nam zaszkodzić. To dla niego dobry układ.
– Dobry. Szkoda tylko, że nie jedyny. Od lat was zwodzi. Odkąd dowiedział się o planach na rozkręcenie interesu w Kubeicie, usilnie kieruje nas na wygodne dla siebie tereny. Działa na wielu frontach i bardzo możliwe, że wspiera naszych przyszłych konkurentów.
– Nie wiem, czy to dobrze, że mówisz tak otwarcie o pomyśle utworzenia nowej gildii… – Mereid się zawahała. – Jeszcze nie znamy miejsca, do którego płyniemy.
– To prawda – poparł ją Edgar. – Tym bardziej jeżeli uważasz, że Seilon współpracuje z naszą konkurencją. Miasta takie jak Hawari, Mubarak czy Kabir żyją z handlu. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Przynajmniej na razie.
– Spokojnie, wiem, co robię – prychnęła czarodziejka. – Nazwisko naszej lisicy zapewni nam dobry start. Musimy zadbać, by zrobiło się o niej głośno, tylko wtedy ten cały plan ma szansę się powieść.
Kyle przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu. Miał mieszane uczucia co do omawianego planu, a wewnętrzny głos podpowiadał mu, że to nie wróży niczego dobrego. Spojrzał na nieprzytomną Cassidy.
Miało być spokojniej, co? – pomyślał.
Czuł w kościach, że pogoń zabójczyni za jej dziedzictwem sprowadzi na nich kolejne kłopoty.
Okręt wartko przemierzał granatową toń między imperium a nowym lądem zwanym Kubeitem. Był to obszar obejmujący setki kilometrów wzdłuż wybrzeża Zatoki Namir, zwanej potocznie Zatoką Tygrysa. Pamiętając opowieści Hafgana – starego półelfa, który śnił o świecie bez podziałów i uprzedzeń – przyjaciele mieli nadzieję, że uda im się znaleźć namiastkę tego idyllicznego marzenia. Pragnęli rozpocząć tam całkiem nowe życie.
Zwłaszcza dla Sorchy była to nadzieja na lepsze jutro. Już od samego rana stała na dziobie statku i trzymając się jednej z lin, wychylała się, by podziwiać horyzont. Nie mogła uwierzyć, że morze jest tak ogromne. Płynęli od wielu dni, a wszędzie wokół roztaczała się jedynie tafla wody. Kolejny mocniejszy podmuch wiatru potargał jej orzechowe włosy, które połaskotały odsłonięte ramiona. Wzięła głęboki wdech, upajając się przyjemną wonią morskiej bryzy. Jej szczupłe policzki oblewały się lekkimi wypiekami na samą myśl o tym, że już niedługo trafi do zupełnie nowego nieznanego miejsca.
– Nie spadnij – usłyszała za sobą głos Aidana; chłopak od pewnego czasu przyglądał się jej z zainteresowaniem.
Elfka zaśmiała się beztrosko i trzymając linę, zakręciła piruet.
Zabójca widział, jaka jest podekscytowana i radosna. Ten wesoły nastrój nie opuszczał jej, od kiedy tylko wsiedli na pokład ogromnego okrętu. Początkowo załoga nieufnie obserwowała elfkę, wkrótce jednak przywykli do widoku roześmianej długouchej dziewczyny.
– To niesamowite! – zawołała, wychylając się za burtę. – Jak okiem sięgnąć wszędzie tylko woda! Tu wszystko jest inne! Widziałeś te ryby skaczące przy dziobie? Są ogromne!
– Tak, widziałem. – Zaśmiał się, podchodząc do barierki i opierając przedramiona. – Wiesz, że podobno to nie są ryby? Tutejsi zwą je delfinami.
– Tak? Delfiny… – mruknęła rozmarzona. – Mamy szczęście, że mogliśmy je zobaczyć. To zupełnie inny świat, a czeka nas jeszcze więcej nowych ciekawych rzeczy. Czy spotkam też inne elfy albo ludzi takich jak Hafgan? A może… – Urwała i zerknęła na Aidana. – Dobrze się czujesz? Znowu pobladłeś. Może przygotuję ci jakieś zioła albo…
– Nie, dziękuję – westchnął, przerywając jej monolog. – Trzymaj lepiej specyfiki dla Cass, ona chyba gorzej to znosi.
– Znowu siedzi w kajucie? – zapytała zmartwiona. – Biedna.
– Podobno miała dość ciężki poranek. Rozmawiałem z Edgarem, być może jutro dobijemy do brzegu.
– Już jutro? – zapytała zaskoczona, na co Aidan skinął głową. – Nareszcie! Ciekawe, jak tam jest!
– Niedługo się dowiemy.
Dziewczyna odpowiedziała mu szczerym uśmiechem, po czym raz jeszcze spojrzała z zachwytem na morze.
Aidan przyglądał się elfce. Jej pociągłym rysom, falowanym orzechowym włosom i jasnobrązowym oczom, które wydawały się błyszczeć, gdy wpatrywała się w dal. Mimo że on sam źle znosił podróż, cieszył się, że zdecydował się na ten krok. Z radością słuchał, jak Sorcha snuje wizje nowego lądu. Zachwycała go swoją ciekawością świata. Była przedstawicielką ludu, który bardzo przywiązywał się do swoich ziem, a jednak jakaś niewidzialna siła pchała ją ku przygodzie. On sam również był wolnym duchem i podzielał jej entuzjazm. Kiedy jednak statek raz jeszcze się zakołysał, poczuł nudności, które towarzyszyły mu od wielu dni. Początkowo wraz z Cassidy wisiał na burcie, łącząc się z przyjaciółką w niedoli. Stanowiło to również niezły temat do żartów, kiedy śmiali się z siebie nawzajem. Z czasem jednak zrobiło się im mniej do śmiechu. Aidan, pod okiem Sorchy, o wiele sumienniej trzymał się zaleceń, dzięki czemu podróż stała się znośniejsza, a myśl o tym, że byli już tak blisko celu, przynosiła ulgę.
Kyle doglądał Cassidy, która spała na koi otulona płótnem. Ich kajuta nie była duża. Panował w niej lekki półmrok, rozproszony jedynie światłem z niewielkiego okna usytuowanego przy suficie. We wnętrzu unosił się charakterystyczny zapach mokrego drewna, a samo pomieszczenie było schludne i czyste.
Chłopak rozpamiętywał niedawne wydarzenia. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Wyruszyli w tę podróż, by wspólnie rozpocząć całkiem nowe życie. Wspominając ten dzień – kiedy ukochana opuściła gildię zabójców – uśmiechnął się pod nosem. Ujął dłoń dziewczyny i potarł kciukiem srebrnego smoka widniejącego na jej serdecznym palcu. Nie spodziewał się, że taka mała niepozorna błyskotka sprawi Cassidy tyle radości. Miał jednak świadomość, że to słowa, które wtedy wypowiedział, nadały wszystkiemu mocy.
Wyjdziesz za mnie? – wybrzmiało w jego głowie. Nigdy nie spodziewałby się, że zdecyduje się na taki krok.
Cassidy, pod wpływem dotyku rycerza, przebudziła się. Początkowo jej powieki jedynie lekko drgnęły, by po chwili odsłonić intensywnie szmaragdowe tęczówki.
– Jak się czujesz? – zapytał Kyle, widząc jej skołowanie.
– Nie pytaj… Jakby ktoś wywrócił mnie na lewą stronę – jęknęła. – Już ranek?
– Południe – poprawił ją.
Dziewczyna rozdziawiła usta. Od razu dźwignęła się z miejsca, na co Kyle złapał jej ramię i nie pozwolił podnieść się z koi. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął niewielką fiolkę. Włożył miksturę w dłonie dziewczyny.
– Nie marudź – skarcił Cass, gdy próbowała zaprotestować. – Zobaczysz, że poczujesz się lepiej.
– Poważnie przespałam większość dnia? – zapytała, chcąc odwrócić uwagę Kyle’a.
Ten nie dał się zwieść. Odkorkował buteleczkę w jej rękach.
– Wypij to – nakazał.
Cassidy skrzywiła się raz jeszcze.
– Moja noga już nigdy nie stanie na statku. – Wzięła głębszy wdech i wypiła zawartość fiolki. – Co za świństwo!
– Byłaś dzielna – pochwalił dziewczynę żartobliwie. – Już niedługo. Morrigan zadba o to, byśmy dopłynęli na miejsce jak najszybciej.
– Morrigan? O matko. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale uwielbiam tę wiedźmę… – Urwała, po czym uśmiechnęła się kpiąco. – Tylko jej tego nie mów.
– Widzę, że już ci lepiej.
– Ani trochę – sapnęła i opadła na chłopaka. – Jestem głodna. Jak dopłyniemy na miejsce, pierwsze, co zrobię, to najem się do syta. Mam dość sucharów. Marzę o porządnej pieczeni.
– Wczoraj jedliśmy wołowinę.
– Nie nazywaj tego mięsem. – Skrzywiła się. – Przypominało bardziej klej stolarski niż posiłek. Jakbym miała spędzić tu jeszcze kilka dni, to chyba zjadłabym w końcu swojego konia.
– To byłaby wyjątkowo droga pieczeń – przyznał, na co Cassidy zaśmiała się w głos.
– Mam nadzieję, że cierpi tak samo jak ja. Nauczy się pokory, zołza jedna.
– Lubisz ją.
– Nooo… Inaczej nie ciągnęłabym jej na drugi koniec świata.
Zabójczyni uśmiechnęła się pod nosem. Rzeczywiście lubiła swoją klaczkę, która pomogła jej pokonać tę jakże trudną drogę. Cassidy wiele jej zawdzięczała i nie mogła porzucić kasztanki – nawet jeśli transport wierzchowca na inny kontynent wydawał się bardzo niepraktycznym ruchem.
Po zażyciu eliksiru Cassidy poczuła się znacznie lepiej. Promienie wychylającego się zza chmur słońca skusiły dziewczynę, by wyjść na zewnątrz. Powietrze było parne i duszne, przez co w samej kajucie zrobiło się nieprzyjemnie. Wiatr niósł za sobą powiewy gorąca, co zwiastowało, że zbliżają się do lądów o zupełnie innym klimacie niż ten, który panował w Irandal. Dla Cassidy była to dobra wiadomość. Od zawsze lubiła skwar i wizja tej tropikalnej aury wydawała się jej niezwykle pociągająca.
Odmówiła zjedzenia obiadu i wyszła na zewnątrz. Nabrała powietrza w płuca i poczuła charakterystyczny zapach słonej wody, który towarzyszył jej od wielu dni.
Było późne popołudnie. Na pokładzie roiło się od załogi, która starała się ignorować rudowłosą dziewczynę. Początkowo wyklinali ją, twierdząc, że kobieta na statku przynosi pecha, jednak po kilku bójkach odpuścili. Cassidy widziała, że obrzucali ją wrogimi spojrzeniami, ale nie zawracała sobie tym głowy.
Podczas przechadzki wzdłuż statku obserwowała, jak marynarze stabilizują wanty, buchtują liny, a majtkowie sprzątają pokład pod okiem bosmana.
Dostrzegła w oddali Troya, który oparty o barierkę spoglądał na ciągnące się przed nimi morze. Uśmiechnęła się złowieszczo i przygryzła wargę. W jej głowie pojawił się szalony plan. Gwałtownie zmieniła kierunek. Niczym dziki kot zaczaiła się na zabójcę. Jej zielone oczy błysnęły, kiedy niemal bezszelestnie pobiegła w jego stronę. Naskoczyła na kark chłopaka, zakładając chwyt na jego gardle. Nie było to jednak mądre. Troy – który nie spodziewał się takiego ataku – zareagował odruchowo. Chwycił ręce dziewczyny i jednym ruchem przerzucił ją przez ramię.
– Troy! – Uczepiła się jego szyi. – To tylko ja!
– Wariatka! – warknął, chwytając mocniej przyjaciółkę, by nie spadła do wody. – Mało brakowało, a wyrzuciłbym cię za burtę!
– Pociągnęłabym cię za sobą. – Zaśmiała się, widząc jego złość. – Mielibyśmy niezłą kąpiel.
– To nie jest śmieszne. Naprawdę mogłem cię wyrzucić.
– Dobra, dobra… – Puściła go i stanęła na pokładzie. – Nie mogę się już doczekać, kiedy dobijemy do portu. Pomyśl tylko, ile ciekawych zleceń tam na nas czeka.
– Poważnie chcesz stworzyć gildię zabójców?
– No. – Wzruszyła ramionami. – Ale najpierw musimy zająć się gildią kupiecką.
– Wskoczysz w kieckę i zajmiesz się handlem? – zadrwił, na co Cassidy kuksnęła go w bok.
– Chyba oszalałeś. Chcę zająć się gildią zabójców, ale potrzebna nam jakaś przykrywka. W imperium to się sprawdziło, dlatego chcę teraz podjąć podobne kroki. Chyba że masz lepszy pomysł?
– Nie. – Spojrzał na nią z zawadiackim uśmiechem. – Ale cieszy mnie to, co mówisz. Z chęcią wróciłbym do poprzedniego zajęcia.
Mimo że jego słowa były krzepiące, Cass ciężko westchnęła i spojrzała na morze. Wiedziała, jak trudne zadanie postawiła przed sobą. Te myśli przywołały jednak coś, co od jakiegoś czasu ciążyło jej na sercu.
– Ja też – mruknęła po chwili, zamyślona. – Choć tak naprawdę czuję, że w ten sposób próbuję się głupio ratować…
– Ratować?
– Porzuciłam gildię, Troy – przyznała smutno. – Zostawiłam Vigara samego z tym wszystkim, a przecież to ja powinnam zająć się sprawami ojca. Próbuję znaleźć jakieś usprawiedliwienie, sens tego wszystkiego, ale…
– …ale czujesz, że zawiodłaś – dokończył.
Cassidy spojrzała na niego niepewnie. Trafił w sedno.
– Nie myśl o tym w ten sposób. Jeśli interes ruszy, pomożesz Vigarowi o wiele bardziej niż tam na miejscu. Poradzi sobie. To cwany drań, zjednoczy zarówno zwolenników Sigrida, jak i twoich. To było najlepsze rozwiązanie.
– Też chcę w to wierzyć.
– To uwierz. I lepiej weź się za siebie – rzucił, zmieniając temat, by ją rozweselić. – Mam wrażenie, że zaraz wiatr zdmuchnie cię z powrotem do Irandal. Chudzino.
– Wypraszam sobie! – Zmierzyła go wzrokiem. – Wciąż jestem w dobrej formie. Nawet przed chwilą leżałbyś z nożem w plecach.
– Albo ty pływałabyś z rybami na dole – dogryzł jej.
– Byłabym pierwsza.
– Tak? Gwarantuję ci, że nie dałabyś mi teraz rady.
Na jego słowa Cassidy uśmiechnęła się przebiegle. Dobyła rapiera, który miała przy sobie, i przyjęła pozycję sugerującą podjęte wyzwanie.
– Dajesz – rzuciła z zawadiackim uśmiechem. – Udowodnię ci, że mam rację.
Nie musiała go długo namawiać. Mimo sporej liczby załogi obecnej na pokładzie Troy dobył swoich mieczy i stanął przed zabójczynią gotowy na starcie. Cassidy zawsze była szczuplutką i drobną dziewczyną, jednak teraz wyglądała mizernie. Chłopak wiedział, że jest słaba, więc oczekiwał wygranej.
Pierwsza do walki skoczyła zabójczyni, wiedząc, że rapier pozwoli jej zachować dystans. Miała przewagę zasięgu przy krótkich mieczach przyjaciela. Troy nie zamierzał przegrać. Uchylił się przed jej atakiem i sam zamarkował cios. Oboje od dawna nie mieli okazji się ze sobą zmierzyć i ta drobna przepychanka dała im wiele radości. Manewrowali między linami i załogą, mając dość ograniczone pole do popisu.
Cassidy uskakiwała między ciosami Troya. Kiedy widziała okazję, z furią zadawała pchnięcia i cięcia. Wytężała wszystkie siły, lecz niespodziewanie poślizgnęła się na mokrej desce. Straciła równowagę i przewróciła się na plecy. Podniosła gromki śmiech, choć nie było to przyjemne lądowanie. Troy również parsknął, rozbawiony, i pochylił się nad dziewczyną.
– I kto miał rację? – rzucił z wyższością. – Chuchro z ciebie.
– Nieprawda! Jeszcze z tobą nie skończyłam! – Próbowała opanować śmiech.
– Jasne. – Podał jej dłoń, by wstała.
Cassidy pozwoliła sobie pomóc, jednak kiedy tylko poczuła pokład pod nogami, zaatakowała mężczyznę, chcąc dokończyć potyczkę. Troy – mimo że nie spodziewał się takiego ruchu – nie puścił jej dłoni. Uchylił się i szarpnął rękę dziewczyny, przerzucając ją sobie przez ramię. Tym gwałtownym ruchem sprawił, że Cassidy upuściła swój rapier, przez co stała się bezbronna.
– Oż ty! – Troy śmiał się, podchodząc do burty statku. – Grasz nieczysto!
– Puść mnie! – Wierzgała. – W uczciwej walce nie masz ze mną szans!
– Tak? No to zobaczymy. – Pochylił się nad burtą. – Umiesz pływać, nie?
Początkowo dziewczyna próbowała go odepchnąć, jednak kiedy dostrzegła pod sobą ciemną wodę, chwyciła materiał jego koszuli.
– Troy! – krzyknęła przerażona.
– Więc kto wygrał? Słucham?
– Przestań! Zwariowałeś?!
– Puszczę cię, jak się nie przyznasz! – straszył ją.
– O matko! Troy, niedobrze mi!
– Nie wykręcisz się teraz, słucham! – Zaśmiał się, czując, jak cała się spięła w obawie, że naprawdę ją puści.
Kiedy tak się wychylał, kątem oka dostrzegł zmierzających w ich stronę Kyle’a wraz z Morrigan. Skrzywił się lekko. Rycerz odziany był w swoją zakonną zbroję, przez co wyglądał niezwykle dostojnie i groźnie. Troy nie wiedział, jak odniesie się do jego niemądrych wygłupów, dlatego przez moment się zawahał.
Cassidy również ich zauważyła i przygryzła wargę, widząc poważny wyraz twarzy rycerza.
– Dobra – szepnęła. – Jeśli nie chcesz kłopotów, lepiej mnie postaw.
– A może jednak cię wyrzucę?
– Troy! – zaprotestowała raz jeszcze z nerwowym śmiechem.
Zabójca cofnął się o krok i postawił Cassidy na pokładzie. Ta mocniej chwyciła się barierki. Wiszenie nad wodą nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem. Brakowało jej jednak takich wygłupów. Dziewczynie szkoda było przerywać zabawę.
– Widzę, że już ci lepiej, skoro masz siłę na wygłupy. – Kyle uniósł pytająco brew.
– To, że Cassidy chyba nigdy nie wyrośnie z pieluch, już wiem – podsumowała ironicznie Morrigan. – Małe to i dziecinne, ale widok rosłego chłopa, który zachowuje się jak dzieciak, jest dość komiczny.
Jej słowa ubodły Troya, który spojrzał na czarodziejkę z pretensją. Nim jednak zdążył się odezwać, to Cassidy wyskoczyła na Morrigan:
– Jędzo jedna! To, że ty masz kij w dupie, nie znaczy, że zachowujemy się jak dzieci! – Spojrzała na rycerza. – A tobie co? Znowu zakułeś się w tę blaszaną beczkę? Ciężko zerwać ze starym nałogiem? Kyle, jesteśmy pośrodku… – urwała i rozejrzała się wokół – NICZEGO. Co może nam tu grozić?
– Poza piratami? – zadrwiła czarodziejka.
– Roki, gryfy, trytony, krakeny. – Kyle udał zamyślenie. – Wymieniać dalej?
Cassidy wywróciła oczami i zrobiła naburmuszoną minę. Spojrzała na Troya, który uśmiechnął się nieznacznie i wzruszył ramionami.
– Gadanie. Jak na razie w życiu nie byłam w nudniejszym miejscu niż to. – Zabójczyni spasowała, po czym zwróciła się do czarodziejki: – Słyszałam, że utrzymujesz sprzyjającą rejsowi pogodę. Cóż za uroczy gest.
– Prawda? – Morrigan skrzyżowała ramiona na piersiach. – Nie mogę już patrzeć, jak straszysz potwory z głębin.
– Bardzo śmieszne…
Troy parsknął śmiechem, a Cass udała obrażoną. Nie gniewała się jednak na Morrigan – ją również rozbawiło to porównanie. Po wesołej zabawie dobry humor jej nie odpuszczał, zwłaszcza że czuła się już o wiele lepiej.
Długi i żmudny rejs do nowego świata był dla załogantów początkiem niesamowitej przygody. Edgar martwił się jednak przyszłością Cass. Zarządzanie gildią, która miała już ugruntowaną pozycję w imperium, było trudnym zadaniem, jednak stworzenie czegoś nowego na nieznanym sobie terenie to porywanie się na coś niemal niemożliwego. By stworzyć nową gildię zabójców, najpierw musieli zdobyć i ustabilizować pozycję wśród możnych obcego kraju. Nie bardzo wierzył, że Cassidy poradzi sobie z polityką.
Kiedy o tym rozmyślał, jego jasne oczy spoczęły na postaci Kyle’a. Stał on przy jednej z burt, wyraźnie zamyślony. Miał na sobie zakonną zbroję, co wyraźnie sugerowało zabójcy, że chłopak wciąż nie mógł odciąć się od swojej przeszłości. Edgar miał świadomość, że indoktrynacja odcisnęła na Kyle’u ogromne piętno i nie był pewien, czy chłopak pogodzi własne poczucie sprawiedliwości z tym, co zaplanowała Cassidy. Bądź co bądź fach zabójców nie stanowił poważanego zajęcia i w wielu ludziach wzbudzał odrazę. Edgar obawiał się konfliktów.
– Gdzie Cass? – zapytał, podchodząc do rycerza. – Już śpi?
– Nie. Poszła do swojego konia.
– Do reszty zdurniała. Wydała krocie na transport. Na miejscu mogłaby kupić kilka innych.
– Przywiązała się do niej. – Kyle wpatrywał się w ciemny horyzont. – Zresztą była prezentem od jej ciotki.
– Laveny…
Edgar się zmieszał. Nie spodziewał się, że mogło mieć to jakieś znaczenie. Gdy jednak głębiej się nad tym zastanowił, dostrzegł pewną logikę w rozumowaniu Cassidy. Lavena, poza Vigarem, była jej jedyną krewną i z całą pewnością zabójczyni darzyła ją uczuciem. On sam żałował, że pewnie już nigdy więcej jej nie zobaczy. Przyjaciółka stanowiła fragment jego przeszłości, którą spędził poza gildią.
– Lavena też będzie za nią tęsknić. Dobrze, że Cass wysłała do niej wiadomość. Na pewno bardzo się martwiła – mruknął Edgar po dłuższej chwili. – Wiem, że bardzo chciała, żeby Cass opuściła z tobą imperium.
Kyle mruknął coś pod nosem, nie odrywając wzroku od morza. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jednak Edgar miał wrażenie, że dostrzegł na niej lekką zmianę.
– To dla was szansa na nowy start – kontynuował ostrożnie zabójca. – Ale Cass nie porzuci swojej dawnej roli, wciąż chce podążać śladami ojca. To całe dziedzictwo jest dla niej bardzo ważne.
– Wiem. – Głos rycerza był ledwie słyszalny przez szum morza.
– Rozmawiałeś z nią o tym?
– Nie. – Kyle spojrzał na Edgara. – Czas sam wyznaczy odpowiedni kierunek.
Po tych słowach zostawił zabójcę i skierował się do kajuty.
Zapadła noc. Wzburzona woda wydawała się całkiem czarna, jakby kryła w swych odmętach mrożące krew w żyłach tajemnice. Wiatr targał żagle, jednak czyste rozgwieżdżone niebo nie zwiastowało sztormu. Kyle wszedł do dusznej kajuty i zastał Cassidy, która jadła kolację. Na jego widok podniosła się z miejsca i uśmiechnęła przebiegle. Oparła się o napierśnik chłopaka i uniosła mu coś do ust.
Rycerz nie oponował i przyjął poczęstunek. Poczuł coś dziwnego na swoim języku – słodko-kwaśny przyjemny smak.
– Dobre, nie? – zapytała, widząc, że go zaskoczyła.
– Co to jest?
– Marynowane śliwki. – Wróciła do stołu. – Nie wiem, skąd Sorcha je wytrzasnęła, ale są pyszne. Z nimi nawet te cholerne suchary smakują lepiej.
– Jak się czujesz? – Usiadł na skraju koi. – Mereid zostawiła ci kilka fiolek.
– Już Sorcha mnie napoiła. – Wywróciła oczami. – Wszyscy ostatnio nade mną skaczą. Dziwnie się z tym czuję.
– Martwią się. Ja zresztą też.
Kyle obserwował, jak Cassidy wkłada kolejną śliwkę do ust.
– Nic mi nie będzie. – Przełknęła kęs i podeszła do rycerza. – Już jutro dobijemy do Kubeitu. Wyobrażasz to sobie? To podobno całkiem nowy świat!
Kyle uśmiechnął się, kiedy zaplotła dłonie na jego szyi. Oparła się o chłopaka i przejechała zalotnie nosem po jego twarzy. Z powodu lepszego samopoczucia zyskała ochotę na amory. Oboje byli w końcu wolni. Bez widma zagrożenia, które przez tak wiele tygodni wisiało nad ich głowami. Odnalazła usta mężczyzny i pocałowała go namiętnie, po czym lekko przygryzła jego wargę.
– Zdejmij tę blaszaną beczkę z siebie. – Kusiła go kolejnymi pocałunkami.
– Nie zjadłaś… – Zerknął na stół, na którym leżały suchary ze śliwkami.
– Kyle, obiecuję ci, że poucinam ci wszystkie sprzączki, jeśli sam tego nie zrobisz – zagroziła.
Chłopak nie zamierzał się z nią przekomarzać. Sięgnął do skórzanych pasków ukrytych pod pancerzem. Cassidy się z nim drażniła. Przygryzała i łasiła się, utrudniając mu zadanie.
Kiedy tylko ściągnął napierśnik, odpowiedział na jej pieszczoty. Połączyli się w czułych, nieco agresywnych pocałunkach, podczas gdy rycerz, po omacku, rozpinał pozostałe elementy zbroi. Kiedy to zrobił, chwycił Cass mocniej za ramiona, by przewrócić ją na koję. Ta podniosła szczery śmiech. Nie było tu dużo miejsca, jednak przez te ostatnie dni przywykli do przyjemnej ciasnoty. Kyle ściągnął z siebie koszulę, a dziewczyna przejechała dłońmi po jego dobrze zaznaczonej linii mięśni. Przyglądała mu się z fascynacją i z tak dobrze mu znanym błyskiem w oczach.
Pochylił się nad nią. Była taka delikatna i krucha – bezbronna w jego rękach. Kiedy chciał ją pocałować, wyślizgnęła się i spróbowała go przewrócić. Westchnął jedynie, domyślając się, o co jej chodzi. Pozwolił, by usiadła na nim okrakiem, podczas gdy on położył się na plecach. Z uwagą przyglądał się linii jej ciała. Wyraźnemu wcięciu w talii i drobnym biodrom, którymi zaczęła kołysać. Chwycił mocniej jej boki, przez co poczuł wyraźną bliznę ciągnącą się w poprzek jej pleców. Ten paskudny ślad przypominał im wydarzenia ostatnich tygodni. Ich ciała kołysały się w takt ich oddechów, czułego dotyku i pocałunków. Oboje tęsknili za tą bliskością.
Kiedy ciało dziewczyny rozluźniło się po ich miłosnym tańcu, opadła na tors mężczyzny i pocałowała jego spoconą skórę.
– Gorąco tu jak w łaźni – westchnęła, czując, że ich ciała się skleiły. – To kolejna rzecz, której nie mogę się doczekać. Kąpieli.
– Już jutro będziemy na miejscu. – Ucałował ją we włosy. – Szybko zapomnisz o tych niedogodnościach.
– No. Mam nadzieję. Chyba już nigdy nie wsiądę na żaden statek. – Opadła na bok i poczuła ulgę, kiedy jej ciało dotknęło chłodnego płótna. – Przed nami ciężka praca. A ja mam wrażenie, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Kiedyś mój ojciec handlował z Kubeitem, ale najbardziej korzystał na tym sam Febus. Interes kwitł w najlepsze, więc może i nam się uda?
– Zajmiesz się handlem? – dopytał.
– Na początku na pewno. To zapewni nam dobry start, ale nie znam się na tym. Tak naprawdę nie interesuje mnie gildia kupiecka. Liczę, że szybko uda nam się rozkręcić płatne zlecenia.
Kyle przyjrzał się dziewczynie, co zwróciło jej uwagę. Miała świadomość, że rycerz negatywnie oceniał rolę płatnej zabójczyni. Do tej pory unikała tego tematu. Obawiała się jego stanowiska. Kyle zdążył udowodnić dziewczynie, że jeśli nie pochwalał któregoś z jej pomysłów czy działań, niełatwo było go przekonać.
Podniosła się wyżej, opierając nagie piersi na torsie chłopaka. Widziała, że chciał jej coś powiedzieć, i domyślała się, co będzie tematem tej rozmowy.
– Słucham – zaczęła bez ogródek. – Nie pochwalasz tego, prawda?
– Zdecydowanie. Nie chcę, żebyś wracała do poprzedniego zajęcia.
Cassidy wywróciła oczami.
– Bo?
– Naprawdę muszę to tłumaczyć?
– Nie bądź hipokrytą – fuknęła pod nosem i podniosła się z miejsca. – Sam zabijałeś. W imię czego? Przysięgi, którą mi złożyłeś? Czym to się różni od zapłaty za zabijanie?
– Jest różnica między zabijaniem najemników a przypadkowych ludzi za pieniądze.
Na jego słowa Cassidy uniosła kpiąco brew. Tego się spodziewała. Podeszła do stołu i poczęstowała się marynowaną śliwką. Odwróciła się w stronę Kyle’a i oparła biodrem o rant drewnianej ławy. Rycerz przeszywał ją wzrokiem.
– Miękki jesteś – prychnęła. – Nawet teraz nie odpuścisz? Nie jesteś już rycerzem zakonnym.
– To nie jest…
– Nieważne – przerwała mu. – Na razie musimy rozkręcić gildię kupiecką i zdobyć poważanie wśród tamtejszej szlachty. A później zobaczymy.
Odwróciła się i chwyciła kolejną śliwkę.
– A ty co? – Włożyła ją do ust. – Masz jakieś plany?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Wypuścił powietrze i opadł na pościel. Wpatrzył się w drewniany sufit. Lampa oliwna świeciła nad ich głowami, lekko kołysząc się w takt płynącego statku. Panował tu półmrok, choć blask płomyka tworzył przytulny klimat.
– Myślałem o przyjmowaniu zleceń na potwory – zaczął po chwili. – Mniemam, że i w tych stronach potrafią zajść ludziom za skórę.
– Czyli też chcesz wrócić do poprzedniego zajęcia? – rzuciła z przekorą i podeszła do koi. Weszła na nią i pochyliła się nad mężczyzną. – Mówiłam, że jesteś hipokrytą.
– Nie pochwalasz tego? – zapytał. – Chcę zająć się czymś, co umiem najlepiej.
– Nie. Uważam, że to dobry pomysł – powiedziała całkiem poważnie. – Ale mnie też nie potępiaj. Chcę robić to, w czym jestem dobra. Znam się na tym o wiele lepiej niż na prowadzeniu handlu. Gildia zabójców zapewni nam dobry zarobek i ugruntowaną pozycję w Kubeicie.
– Ale nie na starych zasadach, Cassidy – upierał się. – Nie chciałbym, żebyś mordowała niewinnych czy zgadzała się na zabójstwa rodzin.
Cass uśmiechnęła się cierpko.
– Ciekawe, co na to pozostali? Zabójcy, pogromca potworów, czarodziejka, elfka… Nawet gdybym chciała, to nie będzie już gildia zabójców.
Na te słowa rycerz przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło.
– Nie ma w tym nic złego – szepnął w jej loki. – Stworzymy coś nowego, wychodząc naprzeciw potrzebom mieszkańców Kubeitu.
Cassidy uśmiechnęła się sama do siebie i oparła głowę o ramię chłopaka. Przez chwilę milczała, rozmyślając nad słowami rycerza.
– Naprawdę chciałabym wrócić do zleceń… – zaczęła niepewnie. – Cieszę się, że próbujesz to zrozumieć.
Kyle nie odpowiedział. Myśl o rzuceniu się Cassidy w wir walki napawała go ogromnym niepokojem. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie mógłby jej tego zabronić. Chciał uszanować decyzję dziewczyny, nawet jeśli coś wewnątrz się przed tym buntowało.
Ranek był wyjątkowo parny. Na szczęście chłodny wiatr wiejący od morza dawał przyjemne orzeźwienie i niósł ze sobą charakterystyczny zapach słonej wody. Wokół rozbrzmiewał śpiew pracującej załogi, która towarzyszyła podróżnym niemal każdego dnia.
Nie przeszkadzał on Cassidy – spała kamiennym snem. Kyle nie chciał jej przeszkadzać. Opuścił ich kajutę i wyszedł na pokład. W oddali można było już dojrzeć zarysy nowego lądu. Rycerz spoglądał na te nieznane ziemie, czując dziwną nostalgię na myśl o tym, w jak dziwnym kierunku podążyło jego życie. Planował zostać płatnym najemnikiem, na zawsze porzucając zasady kodeksu rycerskiego, który niegdyś był dla niego świętością. Zaakceptował też decyzję Cassidy, co jeszcze kilka tygodni temu wydawało mu się nie do pomyślenia. Zmienił się. Myśląc o tym, mimowolnie uśmiechnął się kpiąco – nie poznawał samego siebie.
Mocniejszy podmuch wiatru lekko zmierzwił jego ciemne włosy. Usłyszał znajomy głos, który go zainteresował. Rozejrzał się i dostrzegł czarodziejkę, która żywo dyskutowała o czymś z kapitanem Seilonem. Był dość młodym mężczyzną, miał ciemne kasztanowe włosy związane w luźny kucyk i pokaźną brodę, która dodawała mu lat.
– Mówiłem ci, pani, że tereny wokół Mubarak są bardzo niebezpieczne – kontynuował kapitan. – To bardzo nierozważna decyzja, żeby zadzierać z tamtejszym gangiem.
– Wiem, że Hatim trzyma za jaja wszystkich radnych – prychnęła, wywracając oczami. – Nie z takimi już negocjowaliśmy.
– Mimo wszystko nie jest to przyjazne miejsce.
– Ale słyszałam, że handel tam kwitnie. – Zlustrowała go wzrokiem. – Ukrywasz coś przede mną, kapitanie Seilon. Wiem to.
Mężczyzna westchnął i zerknął na rycerza, który do nich podszedł.
– Handel tam kwitnie, ale tylko wśród ludzi, którzy opłacają haracz – zaczął ostrożnie przyciszonym głosem. – Kupcy zdobywają możliwości, a Hatim się wzbogaca, zresztą nie tylko on. Cały gang zbija na tym fortunę.
– Dlatego płyniemy do Hawari? – zapytała Morrigan.
– Nie zapuszczam się na inne tereny – prychnął kapitan. – I wam również to radzę. To żaden interes.
– Dlaczego? – zainteresował się Kyle, zaniepokojony jego słowami.
Kapitan zmieszał się na jego pytanie i rzucił spojrzenie w kierunku pokładu. Wyraźnie nie chciał drążyć tego tematu.
– To spokojna okolica i największe miasto w Kubeicie. Jeśli chcecie gdzieś zacząć, sądzę, że to najlepsze miejsce na start. A teraz przeproszę państwa na chwilę. – Skinął na nich i udał się do marynarzy.
Czarodziejka odprowadziła go wzrokiem.
– Łże jak pies – burknęła, zerkając na rycerza. – Domyśla się, co planujemy.
– Co masz na myśli?
– Próbuje nas skierować na tereny, które nie obejmują jego zleceniodawców – prychnęła poirytowana. – Wiem już, że współpracuje z tym całym Hatimem, kimkolwiek on jest.
Kyle mruknął coś pod nosem. Nigdy nie interesowała go polityka, dziwne intrygi czy pomówienia. Teraz jednak obserwował to z trwogą, wiedząc, że niedługo Cassidy będzie należała do tego świata.
– Będziemy potrzebowali zaufanych ludzi do transportu – kontynuowała Morrigan w zamyśleniu. – Ale nie jego. Nie nagrodzimy pazerności. Za dobre pieniądze szybko znajdziemy do tego ludzi. Zresztą, pośrednicy gildii z Irandal na pewno nam coś doradzą. Będziemy mieli co robić.
– Zapewne – przyznał Kyle, zerkając w kierunku luku.
Niemal od razu rozpoznał głos Cassidy, która żywo z kimś dyskutowała.
Dziewczyna wyciągnęła Sorchę spod pokładu. Pomachała czarodziejce i Kyle’owi, po czym pchnęła elfkę w kierunku rufy.
– Dajesz! Nie wykręcaj się. Łuk łukiem, ale musisz nauczyć się bronić – upierała się, widząc niechęć towarzyszki. – Obiecałaś!
– Nie chodzi o mnie – zaprotestowała elfka. – Martwię się o ciebie. W ogóle o siebie nie dbasz.
– Nie wkurzaj mnie – burknęła Cass i rzuciła w jej stronę miecz. – Zaczynaj.
Sorcha złapała ostrze w locie i spojrzała z politowaniem na zabójczynię. Nie była przekonana do tego pomysłu, choć obawiała się, że Cassidy jej nie odpuści.
Kyle podszedł do barierki, by mieć lepszy widok na zamieszanie, jakie wywołała Cass. Intrygowało go, jak rozegra się owo starcie. Jego mała wiedźma namówiła Sorchę na walkę mieczem. Był ciekawy, czy Cassidy zdawała sobie sprawę z tego, że elfka na pewno potrafiła posługiwać się ostrzem, choć pozornie używała głównie łuku do obrony.
Obie kobiety stanęły naprzeciw siebie. Zabójczyni skoczyła pierwsza, by zadać serię cięć. Sorcha zawirowała w piruecie, unikając trafień, jednak Cassidy nie dawała za wygraną. Zadawała potencjalnie zabójcze ciosy z doskoku i uskakiwała przed odpowiedziami przeciwniczki.
Kyle był dumny, widząc, z jaką precyzją Cassidy unika ataków i z jaką zawziętością paruje ostrze elfki – mimo przewagi zasięgu przeciwniczki. Z drugiej strony był mile zaskoczony płynnością ruchów Sorchy. Największą różnicę dało się jednak dostrzec na ich twarzach. Cassidy przejawiała ekscytację połączoną z frustracją, gdyż jej teoretyczna przewaga jako zabójczyni nie dała dziewczynie szybkiej wygranej. Natomiast twarz Sorchy pozostawała zupełnie spokojna. Elfka z uwagą obserwowała przeciwniczkę.
Sorcha wywinęła się spod ostrza Cass – jednak zbyt szeroko, ustawiając się plecami do zabójczyni o ułamek sekundy za długo. Cassidy doskoczyła, by przechwycić elfkę. Zanim ta zdążyła wrócić do walki po obrocie, dziewczyna złapała ją na wysokości klatki piersiowej. Odwróciła ostrze i przyłożyła głowicę miecza do pleców przeciwniczki. Gdyby to była prawdziwa walka, Cassidy zabiłaby rywalkę.
Sorcha zaśmiała się dziewczęco. Odwróciła się i przytuliła koleżankę.
– Udusisz mnie! – jęknęła Cass, przyciśnięta do biustu Sorchy.
Ona również doceniła umiejętności elfki. Wygrała, jednak nie przyszło jej to z łatwością. Sorcha była zwinna i szybka. Momentami Cassidy czuła, że góruje nad nią zwinnością – a to w końcu był jej największy atut.